Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » The Call II. Inwazja

The Call II. Inwazja

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788379769193

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “The Call II. Inwazja

JESTEŚ ZDRAJCĄ CZY BOHATEREM?

Nadchodzi prawdziwa Inwazja! Ważą się losy Nessy i całej Irlandii. Nikt nie przypuszczał, że po Wezwaniu przyjdzie im się zmierzyć z o wiele poważniejszym zagrożeniem.

Zegar się zatrzymał, by wygrać z Sídhe nie wystarczą już 24 godziny…

 

Po przeżyciu wielu niebezpieczeństw, Nessa i Anto mogą w końcu zacząć marzyć o wspólnym, szczęśliwym życiu. Spokój nie trwa jednak długo. Przerażający atak na ich szkołę daje początek polowaniu na zdrajców, którzy przeżyli Wezwanie. Wina Nessy jest oczywista, nikt nie wątpi, że spiskowała z wrogiem. Za karę dziewczyna zostaje odesłana do koszmarnej Szaroziemi. Ma tam spędzić resztę swojego życia w otoczeniu Sídhe, którzy zaplanowali już dla niej coś specjalnego.

Polecane książki

  Udział w przedstawieniach teatralnych stwarza dziecku możliwość twórczego, aktywnego działania. Mam nadzieję, że proponowane scenariusze umożliwią nauczycielom rozwijanie u wychowanków zainteresowań teatrem, wykształcą nawyk uczestnictwa w życiu teatralnym, rozwiną wrażliwość estetyczną i zachęcą ...
Ta Mucha cię użądli… Zblazowany agent ubezpieczeniowy Apoloniusz stawia się na spotkanie w sprawie polisy. Przyjmuje go roznegliżowana pani domu. Podekscytowany mężczyzna rozkoszuje się wizją upojnych chwil, kiedy nagle przez okno dostrzega pana domu, jak wspólnie z pomocnikami właśnie wyprawia...
Najlepsze rozwiązania dotyczących tworzenia prezentacji graficznych w Excelu. Porady odnoszą się zarówno tworzenia wykresów od podstaw, jak również pracy na już posiadanych wykresach, tj. ich formatowania, zmiany danych, dostosowania poszczególnych elementów takich jak osie, legenda, wartości, do sw...
Tę książeczką autor chce zachęcić ludzi do oderwania się od komórek, tv, radia. Chce ich namówić, by zajrzeli w swoje dusze i dzielili się swą wrażliwością, radością, bólem, uczuciami. Chce, by wrócił między ludzi dialog. Zaproponował formę wiersza, bo tylko pewne metafory, porównania mogą oddać...
  Jest to pierwsza na rynku publikacja zawierająca ostateczny tekst ustawy z 10 maja 2018 r. o ochronie danych osobowych wraz z uzasadnieniem rządowym. Ustawa weszła w życie 25 maja 2018 r. i wdraża do polskiego prawa przepisy unijnego rozporządzenia RODO. Nowe prawo dotyczące ochrony danych osobowy...
„Sen Henny. Imperium Magów” Artura Wellsa to kontynuacja pierwszego tomu powieści, wydanego pod tym samym tytułem. Henna, kontynent zamieszkiwany przez różne rasy, po raz kolejny stanęła przed obliczem zmierzenia się z okrucieństwem wojny. I choć, jak czytamy w Epilogu, ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Peadar O'Guilin

Tytuł ‌oryginału: The Invasion

Copyright © ‌First published in Great ‌Britain in ‌2018 by David ‌Fickling Books, Text ‌© Peadar O’Guilin

First ‌published in Great ‌Britain in 2018 as ‌THE ‌INVASION ‌by David ‌Fickling ‌Books, ‌31 Beaumont Street, ‌Oxford, ‌OX1 2NP, UK

Copyright ‌© for ‌the ‌Polish translation by ‌Wydawnictwo Poznańskiesp.z o.o., ‌2018

Copyright ‌© ‌Wydawnictwo Poznańskie sp.z o.o., 2018

Redaktor ‌prowadząca: Milena ‌Buszkiewicz

Redakcja: Dawid Wiktorski

Korekta: ‌Joanna ‌Pawłowska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: ‌Stanisław Tuchołka ‌/ panbook.pl

Projekt okładki ‌i stron tytułowych: ‌Mariusz Banachowicz

Konwersja publikacji ‌do wersji ‌elektronicznej: Dariusz Nowacki

Zezwalamy na ‌udostępnianie ‌okładki książkiw internecie.

Wydanie elektroniczne ‌2018

ISBN 978-83-7976-919-3

CZWARTA STRONA

Grupa ‌Wydawnictwa Poznańskiego ‌sp. z o.o.

ul. ‌Fredry ‌8, 61-701 Poznań

tel.: 61 ‌853-99-10

fax: ‌61 853-80-75

redakcja@czwartastrona.pl

www.czwartastrona.pl

Do Lúcás– ba ‌chóir duit ceann ‌acu

a léamh, ‌áfach…

Rozdzielić nas

To ‌jak pozbawić dzieci ‌domu

To ‌jak ‌oddzielić ciało od ‌duszy

Anonim, ok. 1150 r.

Hieny ‌cmentarne

Aoife wygrzebuje się ‌ze swojego legowiska ‌i dotyka lodowatej podłogi. Gdzie ‌jestem? Czy jestem… ‌Czy już jestem tam?

Przyjmuje ‌to ‌niemal z ulgą.

Jednak to nie ‌jest Szaroziemia. ‌Jeszcze nie. Dotyka ‌gładkich, znajomych ścian sali ‌gimnastycznej. Powietrze wokół ‌wypełniają ‌westchnienia ‌i chrapanie ostatnich trzydziestu uczniów ‌Szkoły Przetrwania w Boyle, zapach ‌ich rzadko ‌mytych ciał oraz ‌skrzypienie ‌prowizorycznych łóżek.

Chyba ma gorączkę, ‌ponieważ ‌nie ‌może wstać. Kręci ‌się jej w głowie, czuje ‌dreszcze, ‌ręce drżą, a fala ‌mdłości skręca wnętrzności.

Trochę pomaga, ‌gdy opiera się o ścianę, pot stygnie na jej czole.

– Nie! – krzyczy jakiś chłopiec przez sen.

– Na Croma, zżerają moją twarz! – mówi inny. To Krishnan, tyczkowaty trzynastolatek, który nie mieści się na materacu. Palce jego stóp drżą i podwijają się do dołu, jakby ktoś wbijał w nie szpilki.

Włosy stają jej dęba, gdy dzieciaki zaczynają się wiercić, rzucać w łóżkach i krzyczeć coraz głośniej, jakby każdemu z nich śnił się ten sam koszmar.

– Uciekaj stąd – rozkazuje sama sobie.

Znowu czuje żółć w gardle. Zimy pot skrapla się na jej czole.

Uciekaj! Uciekaj!

Ale dzieci znowu zapadają w sen.

Od ataku Sídhe na szkołę pojawiło się wiele plotek. Mówi się, że Irlandia i Szaroziemia są najbliżej siebie od wieków. Ludzie twierdzą, że na wyciągnięcie ręki.

To dlatego wróg pojawia się o wiele częściej niż dawniej. Poza tym Aoife sądzi, że częstotliwość ataków nudności i strachu, które dotykają tylko młodych, również się zwiększa.

Ale co ja mogę wiedzieć?

Postanawia wyjść na zewnątrz w nadziei, że lodowate powietrze Roscommon jej pomoże.

Porusza się w ciemności tak sprawnie, jakby przez noc prowadził ją duch nieszczęsnej Emmy. Znalazłszy się za drzwiami, Aoife mija wypalony budynek dormitorium i wkracza w aleję utworzoną przez dwa długie rzędy przyczep kempingowych, w których obecnie mieszkają śledczy i archeolodzy. Nie wpuszczają cywili w pobliże Wróżego Fortu, który właśnie odkopują, ale pod koniec każdego dnia pracy Aoife widzi ich wystraszone miny. Czasem czuje pokusę, żeby pójść do lasu i zobaczyć to na własne oczy, lecz potem przypomina sobie, co stało się ostatnim razem, gdy tak postąpiła, po czym wybucha szlochem. Emma! Biedna Emma!

Nagle pojawia się przed nią jakaś ciemna postać, a Aoife jeszcze na tyle zależy na życiu, że wzdryga się ze strachu.

– To ja. Nabil.

– Idę się przejść – mówi, zła na niego, że ją przestraszył. – Już mnie nie powstrzymasz.

Słyszy jego westchnięcie i wie, że nie powinna tego mówić, ponieważ ze wszystkich instruktorów Nabil najlepiej opiekuje się uczniami i odegrał najważniejszą rolę podczas ataku, ocalając im życie.

– Proszę – mówi. – Weź moją latarkę. Oddasz rano.

Teraz czuje się jeszcze gorzej przez to, że mu odpyskowała, ale dziękuje cicho. On odchodzi, a ona jest wolna.

Przenikliwy wiatr sprawia, że zaczyna szczękać zębami. Jest ubrana tylko w dres i cienki płaszcz przeciwdeszczowy, którego używa jako koca. Dawniej ogrzewała się przy Emmie. Przypomina sobie, ile razy kazała jej odejść, iść sobie i nie przeszkadzać jej w spaniu, jakby sądziła, że mają przed sobą całą wieczność! Jakby nic nie mogło im się stać! Jak mogła być taka głupia?

Przed nią na wzgórzu znajduje się cmentarz. W szkołach przetrwania nie chodzi się na pogrzeby, bo poza nimi nie byłoby czasu na nic innego. Zresztą ciała uczniów, którzy nie przeżyli, są odsyłane do rodziców. W związku z tym w nielicznych grobach na terenie szkoły leżą głównie nauczyciele i instruktorzy. Ludzie bez rodzin lub tacy, których rodziny nie chcą znać.

Jest wśród nich jedno niepasujące ciało, tak strasznie zdeformowane przez Sídhe, że uznano, iż po zbadaniu przez naukowców w Dublinie najlepiej gdzieś je zapodziać.

Rodzice Emmy pogodzili się z takim wyjaśnieniem. Wiedzą, o co tak naprawdę chodzi, i mają jeszcze jedną córkę w domu, o którą muszą się martwić.

Aoife idzie pomiędzy drzewami, znowu kryje się przed wiatrem. Jej niegdyś pyzate policzki są tak zimne, że aż bolą. Nie czuje dłoni, którą trzyma latarkę. I wtedy do jej uszu dochodzi odgłos kopania. Żadne zwierzę nie potrafi wydawać takiego rytmicznego, metalicznego dźwięku. Tylko ludzie. Ludzie wgryzający się w zamarzniętą glebę cmentarza podczas najciemniejszej nocy.

Zatrzymuje się. Jak to możliwe, że ktoś tu teraz pracuje?

Kolejna myśl przyprawia ją o wściekłość. To łowcy pamiątek – wnioskuje. Wyciągają ciało Emmy z miejsca spoczynku, żeby się na nie pogapić. Mają czelność ją bezcześcić! Jak śmią?

Przedziera się przez krzewy, wydostaje z lasu i wchodzi na teren cmentarza. Ziemia jest śliska i twarda jak granit. Znalazła się po prawej stronie usypanego grobu, w którym spoczywa Emma. Nie ma tabliczki, więc nikt postronny nie wiedziałby, kto tam leży.

Zatrzymuje się przy nim, jest zaskoczona, bo okazuje się, że jest nienaruszony.

Wtem czuje dreszcz na karku. Odwraca się i instynktownie zwraca światło latarki w tę samą stronę. To stary, nakręcany model. Nikt już nie produkuje baterii. Daje blade, niebieskawe światło, ale to wystarcza, żeby mogła zauważyć chłopaka, który podnosi ręce, żeby zakryć twarz.

– Kim jesteś? – krzyczy.

– Nazywają mnie Dubhtach. – Jego głos zawstydziłby anioła, jest jednocześnie przyjazny i śpiewny. – Ze względu na ciemne włosy. Widzisz?

Aoife zaczyna się wycofywać, ale ma nogi jak z galarety. Przed nią oczywiście nie stoi chłopiec, lecz mały mężczyzna. Teraz widzi, że jego skóra lekko lśni w świetle latarki. Każda część jego ciała, od delikatnych palców po kwadratową szczękę, została perfekcyjnie wypolerowana przez boga czy diabła, który go stworzył.

Idzie za nią, porusza się równym krokiem, uśmiecha się szeroko i zapraszająco.

– Zostaw złodziejkę w spokoju – odzywa się jeszcze jeden głos, należący do kobiety. – Mamy to, po co przyszliśmy. Musimy to połknąć, zanim jeszcze bardziej się zmniejszymy. A ona… Tak, czuję to. Bardzo szybko znowu ją zobaczymy.

Aoife uderza małego mężczyznę latarką w głowę. Cios zmusza go do zrobienia kroku w tył, a ona korzysta z okazji, żeby rzucić się do ucieczki i schronić w lesie.

Gdy wraca w to miejsce godzinę później wraz z Nabilem i Taaft, znajdują cmentarz pełen dziur i porozrzucanych szczątków. Nie ma ani śladu Sídhe.

– Po co im były gnijące ciała? – pyta Taaft. – Czy te małe gnojki uprawiają magię voodoo?

– Nigdy o tym nie słyszałem – odpowiada Nabil. Kiedy mówi po angielsku, brzmi bardziej jak Francuz, niż gdy posługuje się językiem sídhe. – Ale nie podoba mi się to. To dziwne zachowanie. Muszą mieć jakiś powód.

– Wracam do łóżka – mówi Aoife. Emma jest bezpieczna, to najważniejsze.

Ale czy naprawdę? Kobieta Sídhe powiedziała, że niedługo znowu zobaczą Aoife, a ona wie, co to znaczy. To zabawne, że jeszcze kilka godzin wcześniej prawie nie bała się Wezwania, a teraz cała drży, gdy wie, że to wreszcie się zbliża. To przeczucie robi się coraz silniejsze, kiedy dowiaduje się, że kiedy jej nie było, jeden z nielicznych uczniów Czwartego Roku – Andy Scanlon – powrócił do swojego łóżka z płetwami zamiast rąk i gładką skórą w miejscu twarzy.

Musiał tam leżeć w ciemności i jego ciało stygło, gdy Aoife gramoliła się na zewnątrz.

Niezbyt szczęśliwa

Nessa siedzi na początku autobusu, jedną ręką obejmuje walizkę, jakby to był jej najlepszy przyjaciel. Patrzy na Irlandię przesuwającą się za szybą.

Bluszcz i chwasty przygniatają do ziemi walące się domy, nawet drzewa wznoszą się triumfalnie ponad zrujnowanymi fabrykami i szkołami. Ich piękno przyćmiewa wszelki smutek. Zimą soczyście zielone pola wyglądają wspaniale, gdy przykrywa je migoczący szron, a odległe wzgórza są zaledwie plamkami białej farby na błękitnym niebie.

O mały włos nie byłoby mnie tutaj i nie mogłabym podziwiać krajobrazu – myśli. Nessa powinna już nie żyć. Ale żyje, żyje! Spełniła swój obowiązek. Nikt nigdy nie musiał iść do Szaroziemi po raz drugi.

Przejeżdżają przez rozsypujące się miasta, gdzie pozostali tylko starcy, a widok autobusu na chodzie jest tam tak rzadki, że milkną wszystkie rozmowy i wielu ludzi do nich macha. Czy wiedzą, że jedzie nim jedna z ostatnich ocalałych? Gdyby wiedzieli, robiliby jeszcze większe zamieszanie. Nessa uśmiecha się na samą myśl. Uśmiecha się do każdego i do wszystkiego, cieszą ją nawet dziury w asfalcie i drogi zablokowane przez bydło, a także rynek w Ardee.

Wsiadają tu inne dzieci, grupa urodzonych w styczniu dziesięciolatków jadących do Szkoły Przetrwania w Balbriggan. Postanawia na razie o nich nie myśleć, ponieważ dziewięćdziesiąt procent z nich Sídhe zamordują w ciągu kilku kolejnych lat. Nessa przeżyła. Po raz pierwszy w życiu jedzie do Dublina, żeby spotkać się z Anto, chłopakiem, którego kocha. Czternastolatkiem, który, podobnie jak ona, powrócił z wrogiej Szaroziemi, zachowując życie i sporą ilość zdrowego rozsądku.

Gdy pordzewiałe znaki drogowe odliczają kilometry do celu, czuje się coraz bardziej onieśmielona. Czy będą tam jego rodzice? Czy będą mieli coś przeciwko, jeśli go pocałuje? Czy nie będą im przeszkadzały jej cienkie, pałąkowate nogi, które zostały jej po chorobie polio, którą przeszła w dzieciństwie?

Nie będą – myśli. Chociaż mogą się sprzeciwiać, gdy będzie próbowała zabrać ich syna do Donegalu. Uśmiecha się tak, że aż bolą ją policzki, bo od wielu godzin ma taki sam wyraz twarzy.

Autobus wjeżdża na most wiszący w pobliżu Drogheda, ale wyjazd w stronę Dublina jest zablokowany przez minibusa i rządowy samochód. Zatrzymują się, a dzieciaki wyciągają szyje, żeby zobaczyć, co się stało.

Kierowca składający się w dziewięciu dziesiątych z brzucha i jednej dziesiątej z siwych wąsów zamienia kilka słów ze starszą policjantką, po czym zwraca się do pasażerów:

– Musimy tu wysiąść – krzyczy. – To nie potrwa długo. Jakieś dziesięć minut.

Na dziurawej nawierzchni stoi grupa dorosłych w trenczach, którzy wyglądają, jakby wyjęto ich z filmu.

– Ustawić ich w rzędzie! – rozkazuje mężczyzna na przedzie. – Czekajcie! Nie denerwujcie się. – Następnie przemierza dziesięć kroków i podchodzi do Nessy. Sídhe mordują nastolatków od dwudziestu pięciu lat, co oznacza, że ten wysoki człowiek może być w odpowiednim wieku, by uniknąć Wezwania. Ale nie. W jego ruchach jest coś, co sugeruje, że nigdy już nie zazna spokoju. Ten mężczyzna widział Szaroziemię. Był tam jako jeden z pierwszych, w czasach, kiedy nikt nie rozumiał, co się dzieje. Zanim pojawili się specjalnie wyszkoleni doradcy, którzy mają pomagać uporać się ze skutkami Wezwania.

– To ona, prawda? – wymawia to szeptem, jakby palił go język.

Niektórzy z pierwszych ocalałych radzili sobie z traumą za pomocą jedzenia. Niektórzy sięgnęli po narkotyki lub pogrążyli się w dziwnych obsesjach. Inni całkowicie się rozsypali. Jednak ten mężczyzna ma tak potężne mięśnie, że niemal pękają szwy jego płaszcza. Jest jednym z tych, którzy codziennie ćwiczą, może poświęcają na to cały czas od momentu Wezwania.

– Tak, to ona – mówi młoda kobieta, a Nessę aż zatyka, gdy widzi, że wśród dorosłych jest piękna i smutna Melanie. Dziewczyna z dziurą w klatce piersiowej. Jedna z kilku osób, którym udało się przeżyć katastrofę Szkoły Przetrwania w Boyle.

– Nie rozumiem – mówi Nessa. – Panie…?

– Detektywie. Detektyw Cassidy – odpowiada mężczyzna. – I to ja jestem tym, który nie rozumie. – Ma kwadratową szczękę bohatera, a jego niebieskie oczy patrzą tak, że ich żar mógłby stopić lodowiec. – Jak…? – pyta. – Jak ktoś taki jak ty przeżył w Szaroziemi?

Nessa powstrzymuje się od wzdrygnięcia.

– Tak samo jak ty, detektywie. Walczyłam z Sídhe i zwyciężyłam.

Cassidy odwraca się na pięcie. Z tłumu wyciąga najmniejszego, najsłabszego z niewyszkolonych dziesięciolatków. W zimnym powietrzu oddech przerażonego chłopca tworzy małe chmurki pary, jednak nieznajomy jedynie szepcze coś chłopcu do ucha i popycha go w stronę Nessy.

– Co… Co ci powiedział? – pyta Nessa. Nigdy w życiu nie była tak skołowana. Ciepłą kurtkę zostawiła w autobusie. Bardzo chce jej się sikać i, co gorsza, wcześniejsza euforia wynikająca ze zbliżającego się spotkania z Anto przechodzi w coś bardziej przypominającego panikę.

Ni stąd, ni zowąd dziesięciolatek kopie ją w lewą nogę, która załamuje się pod nią i dziewczyna wali się na ziemię z takim impetem, że aż brakuje jej tchu.

Mężczyzna staje nad nią.

– Vanesso Doherty – mówi, jego głos przesycony jest nienawiścią – nie mogłaś uciec przed Sídhe. Nie jesteś w stanie pokonać tego dzieciaka. Aresztuję cię pod zarzutem zdrady stanu.

Czuje kajdanki zaciskające się na jej nadgarstkach i nie rozumie, co się dzieje. Co z Anto? Musi się z nim zobaczyć!

– Naród przetrwa – kontynuuje detektyw. – Wątpię, żeby tobie się to udało.

Nowy rekrut

Dworzec autobusowy cuchnie tytoniem ze szklarni i wilgocią wydzielaną przez ciała setki ludzi walczących o bilety na nieliczne jeszcze obsługiwane trasy. Jednak każdy z nich znajduje czas, żeby przerwać to, czym właśnie się zajmuje, i pogapić się na Anto. To ze względu na jego dziwną, niepasującą rękę. Oczywiście obdarzyli go nią Sídhe i nikt z gapiów nigdy nie zrozumie bólu, jakiego doznał z rąk kobiety-wróża.

Trauma nadal go nie opuszcza. Chce go stłamsić, pozbawić wszelkiej radości. Mimo to Anto uśmiecha się szeroko. Nessa na to nie pozwoli. Właśnie jedzie autobusem i jest już coraz bliżej niego, uśmiecha się tak, jak tylko ona potrafi – zbyt promiennie, zbyt radośnie, by cienie Szaroziemi mogły przetrwać. Nie może się doczekać, kiedy pokaże jej Dublin. Chce ją trzymać za rękę, czuć jej głowę na swoim ramieniu, jak tej nocy, gdy ryzykowała życiem, żeby wejść do jego sypialni. Niemal czuje ciepło jej policzka na swojej szyi.

Przechodzą go dreszcze. Do miejsca, gdzie czeka ze swoimi rodzicami, zbliżają się dwie policjantki. Proszę – myśli – żeby tylko nie chodziło o Nessę.

Rodzice przywieźli go na dworzec. Ostatnio nie myślał o niczym innym, znosił uszczypliwości swojej dziewięcioletniej siostry oraz żenujące uwagi mamy, takie jak: „Będzie spała w pokoju gościnnym. Będę cię miała na oku, żebyś trzymał ręce przy sobie!”.

Jednak mama też zauważyła zbliżające się strażniczki i to ona zacisnęła dłoń na jego ramieniu.

– Dasz sobie z tym radę, synu – mówi. I ma rację. Na Nessę gapili się przez całe życie, prawda? Anto jej nie zawiedzie, więc prostuje się, bo cały czas bolą go plecy obciążone gigantyczną ręką.

– Oho! – mówi jego tata. – Pewnie idą, żeby przyznać ci jeszcze jeden medal za tych wszystkich Sídhe, których poturbowałeś w Boyle.

– Proszę, tato. Nie chcę o tym mówić. – I przypomina sobie trzask pękających kości. Ich krzyki i ich śmiech.

Strażniczki rzucają okiem na lewą rękę chłopaka i już wiedzą. Nie muszą potwierdzać jego tożsamości, ale ta młodsza – pięćdziesięciolatka – nie potrafi się opanować i szepcze:

– Rany boskie!

Ta druga jest bardziej oficjalna:

– Naród potrzebuje pana, panie Lawlor.

– Nie chodzi wam o mnie, jak sądzę? – mówi tata, ale strażniczki go ignorują.

– Prosimy z nami.

– Nie rozumiecie – mówi Anto. Z trudem wydusza słowa przez zaciśnięte gardło. – Przyjechaliśmy tutaj, żeby odebrać moją, hm… przyjaciółkę…

– Vanessa Doherty nie przyjedzie, synu. Powiedziano nam, że dostała swoją misję.

Anto nie widział się z Nessą, odkąd pojechała do domu, żeby złożyć Świadectwo i odwiedzić swoją rodzinę. On sam nie potrafi poradzić sobie ze snami, ale żaden z doradców nie jest w stanie mu pomóc tak jak ona, po prostu siedząc obok, będąc taką… pogodną. Czy to właściwe słowo? Zachowuje się tak, jakby nic jej nie obchodziło. Oprócz niego i tylko w pozytywny sposób, uśmiecha się i mówi o swoich dziwnych zainteresowaniach związanych z zapomnianymi wierszami i piosenkami.

– Czy mówią panie, że mój syn ma również jakąś misję do wykonania? – pyta tata, wypinając pierś.

Jest nieświadomy ogromnego rozczarowania, jakie przeżywa Anto, ale mama czuje, jak przyspieszył mu oddech.

– Nie możemy o tym mówić, proszę pana. Ale on musi pójść z nami. Czeka na nas samochód.

– Samochód! – Tata jest zachwycony. Podekscytowany. – Słyszysz, synu? Wysłali po ciebie samochód!

– Nie chcę jechać – mówi Anto. Nie podoba mu się brzmienie słowa „misja”. Musi sobie znaleźć jakąś szkołę, prawdziwą szkołę, w której nie morduje się uczniów.

Powinien nauczyć się handlu i mieć teraz czas na poznanie dziewczyny, którą kocha. Tata lekko popycha go w stronę kobiet, ale on się opiera.

– Chcesz, żebyśmy mieli kłopoty, synu? – pyta starsza ze strażniczek. – I pamiętaj, twoja przyjaciółka dzisiaj nie przyjedzie. Niczego ani nikogo nie przegapisz. – Robi się bardziej stanowcza. Mogłyby go aresztować. Jego rodziców również. Naród zrobi wszystko, żeby przetrwać.

Jaki ma wybór?

Po raz pierwszy w życiu Anto jedzie samochodem. Najpierw podróżują starą autostradą M1, potem skręcają w węższe drogi, które prawie już nie nadają się do użytku, po prawej stronie mają morze.

Jedna z policjantek siedzi obok niego na tylnym siedzeniu.

– Pięknie, prawda? Gdzieś tam w oddali była kiedyś Walia.

Teraz horyzont rozmywa się we mgle. Nie chce na to patrzeć. Słyszał historie o statkach wypływających na morze, które wracały do brzegu bez ludzi na pokładzie.

Policjantka chyba myśli o tym samym.

– Gdzie znikają pasażerowie? – zastanawia się. Ale pewnie zna odpowiedź. W piekle. W Szaroziemi. Tak przynajmniej wszyscy mówią. Podróż łodzią byłaby nawet czymś gorszym niż Wezwanie, ponieważ stamtąd już się nie wraca, ani żywym, ani martwym.

– Tam ich kiedyś poślemy – mówi. – Wsadzimy ich na tratwy lub małe łódki i pozwolimy, by prąd poniósł ich we mgłę.

– Kogo? – pyta Anto.

– Przecież wiesz. – Wzrusza ramionami, jakby odpowiedź nie miała znaczenia. – Kryminalistów. Zdrajców.

Więzienie

Drzwi do celi są otwarte, ale Nessa zostaje na miejscu, leży na materacu wypchanym twardymi grudami. Na suficie wykwitły mokre plamy, na ścianach widzi tysiące imion, dat, tłoczących się jedna na drugiej, warstwa na warstwie. „Effie wsiadała na łódź”. „Pamiętajcie Cathy – niczego nie żałuję”. „Na tym obrazku jest strażnik i owca”.

Na zewnątrz krzyczy jakaś kobieta. Tak właśnie się czuję – myśli Nessa. Dokładnie tak.

Ale jeszcze żyje, prawda? I nie ocknęła się w Szaroziemi. Zamiast tego przywlekli ją tutaj, do żeńskiego skrzydła budynku, który wygląda jak więzienie. Nie wiedziała nawet, że takie miejsce istnieje. Naród nie ma zasobów, by utrzymywać więźniów, nieprawdaż?

– Nic nie zrobiłam – warczy. Ale nikt jej nie słucha. Nikogo nie obchodzi, że powinno się ją sławić jako tą, która przeżyła, że powinna móc przytulić twarz do szyi Anto i od nowa nauczyć go śmiechu. Nie. Spoza celi dobiegają tylko krzyki i szyderstwa, gdy ktoś zaczyna płakać.

– Oponka! – wrzeszczy kobieta, towarzyszy temu aplauz. – Oponka!

Szloch, który słychać po chwili, jest z rodzaju tych, które pozbawiają tchu, jest desperacki, pełen błagania, którego Nessa nie jest w stanie usłyszeć.

Odrzuca cienki koc i ostrożnie podchodzi do drzwi. Scena przypomina film – jakiś stary film z czasów, gdy więzienia nie miały jeszcze automatycznych drzwi. Dwa piętra cel tworzą kwadrat wokół przestrzeni wewnątrz, gdzie stoi coś, co przypomina stół do ping ponga. Nie jest tego pewna, bo otacza go gęsty tłum kobiet, przepychających się, rozzłoszczonych, roześmianych i innych, które trzymają się z dala.

– Co się dzieje? – Nessa pyta grubą, siwowłosą kobietę. – Nie ma tu straży? Czy to nie jest więzienie? – W tej chwili tłum się rozstępuje i Nessa widzi Melanie, jedyną znajomą osobę w tym miejscu, która leży na stole i płacze. Jest naga od pasa w górę, dżinsowa koszula, którą noszą tu wszyscy, została z niej zdarta i widać dziurę wielkości dwóch pięści, którą dziewczyna ma w klatce piersiowej. Próbuje się położyć, ale dwie krzepkie kobiety podrywają jej ramiona w górę, podczas gdy inne wtykają swoje dłonie w dziurę w jej ciele. Machają i robią głupie miny. Ktoś próbuje wetknąć całą głowę, Melanie krzyczy z bólu.

– Moje serce! – płacze. – Lekarza! Wezwijcie lekarza!

Przy ścianach pomiędzy celami stoją masywne, drewniane krzesła. Nessa bierze jedno z nich, unosi je nad głowę i roztrzaskuje o ścianę, zostawiając sobie tylko odłamaną nogę. Huk sprawia, że wszyscy nagle milkną.

– Na Kocioł – wrzeszczy – zabijecie ją!

Dwie potężne kobiety, które trzymały Melanie, puszczają ją i przepychają się przez tłum. Dziewczyna pada jak lalka, a Nessę niepokoi to, że nawet nie próbuje zakryć swojej deformacji.

Jednak Nessa powinna bardziej martwić się o siebie.

Prawie wszyscy w tym miejscu w pewnym momencie życia byli szkoleni do zabijania. Przeżyli horror nie do wyobrażenia, a niektórych to doświadczenie nauczyło, że życie jest niewiele warte. Dwie najsilniejsze kobiety stoją przed Nessą. Rudowłosa bestia z blizną biegnącą przez nos i młodsza, blada dziewczyna z rozjaśnionymi, nastroszonymi włosami i lewym przedramieniem zdeformowanym przez dotknięcie ręki Sídhe.

– Na Lugha, Mary. – Nastroszona kobieta posługuje się językiem wroga. – To dziwne, że kaleka broni tej małej dziwaczki, co nie? Biorąc pod uwagę, że zamknęła ją tutaj Oponka.

– O co wam chodzi? – pyta Nessa.

– Racja, Ciaro – mówi rudowłosa Mary, szczerząc zęby do Nessy.

– Oponka poszła na układ z Sídhe, że ją wyleczą. Przyznała się do tego dopiero, gdy sprawa nie doszła do skutku. Mówi, że jest więcej takich jak ona. Zdrajców. Ludzi, którzy twierdzą, że przeżyli Wezwanie.

– Tylko że tak naprawdę go nie przeżyli, prawda, Mary?

– Właśnie tak, Ciara, właśnie o to chodzi. – Patrzy znacząco na nogi Nessy. – Niektórzy nie mogliby wyjść z tego cało. No, chyba że zawarli układ z wrogiem. Nie ma innego wyjaśnienia, prawda?

Obie spoglądają na Nessę i uśmiechają się szyderczo. Są spięte, to duży i głupi błąd z ich strony! Od razu sygnalizują swoją gotowość do walki. Nessa nigdy nie musiała się spinać, zanim kogoś uderzyła, nigdy też o tym wcześniej nie myślała. Po prostu działała, kiedy musiała.

Ciara upada pierwsza po uderzeniu nogą od krzesła w bok ufryzowanej głowy. Impet uderzenia wytrąca Nessę z równowagi, ale chwyta się ramion Mary i uderza głową w jej pobliźniony nos. Obie upadają i kiedy Ciara próbuje wstać, Nessa chwyta i z całej swojej siły ściska zdeformowaną rękę dziewczyny. Dźwięk, który wyrywa się z jej gardła, pokazuje, jak bardzo to boli.

W końcu pojawiają się strażnicy. Nie szczędzą kopniaków i pryskają w twarze czymś, co sprawia, że kobiety krzyczą i zakrywają oczy.

Dwóch mężczyzn wlecze Nessę za nogi i pospiesznie odholowuje ją przez bramę wejściową na koniec korytarza. Dziewczyna oddycha ciężko i tak naprawdę nie zwraca uwagi na to, dokąd ją zabierają. Zamiast tego myśli o tym, co powiedziały jej te dwie chuliganki. O tym, że Melanie zawarła pakt z Sídhe. Nessa nie chce w to wierzyć! Jak ktokolwiek mógłby zrobić coś takiego? Ale Conor to zrobił, prawda? Ilu może być jemu podobnych?

Przeraża ją myśl, że kraj mógł być pełen ludzi gotowych na to, by zdradzić swoich przyjaciół i rodziny dla bezlitosnych wrogów. I wtedy Nessa, zwykle tak opanowana, wybucha głośnym płaczem, na dźwięk którego strażnicy zatrzymują się w pół kroku.

– Co z nią? – pyta jeden.

To z nią, że właśnie do niej dotarło, jak podejrzanie wygląda jej powrót. Z trudnością łapie oddech, przestaje się opierać, to jedyne, co może zrobić, żeby powstrzymać odruch wymiotny z pustego żołądka.

– No już, panienko – mówi jeden z nich. Mimo łagodnego głosu nie luzuje uchwytu na jej ramieniu. – Jeszcze trochę. Zaraz będziemy na miejscu.

Ściska ją w gardle, jakby ktoś ją dusił. Nie tylko wszyscy spodziewali się, że umrze. Jest znacznie, znacznie gorzej. Wrogowie, czyli Sídhe, jeszcze jej pomogli. Pomogli jej! Na palcach jednej ręki można policzyć ludzi, którzy w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat zostali zmienieni przez Sídhe na lepsze.

Nessa nigdy nie będzie w stanie udowodnić, że uczynili ją ognioodporną tylko po to, by dotrzymać obietnicy złożonej swojemu sprzymierzeńcowi, Conorowi. Uchronili ją od płomieni tylko po to, by ten mógł ją zabić własnymi rękoma. Oczywiście ludzie teraz myślą, że to ona zdradziła! Pewnie wszyscy tak uważają.

Strażnicy wleką ją jak pusty worek, dopóki Nessa resztką silnej woli, która jej została, pozbywa się widocznych objawów strachu. Jeszcze o tym pomyśli. Teraz jednak musi odzyskać kontrolę.

– Nic mi nie jest – mówi. – Mogę wstać.

– To dobrze, panienko, ale i tak jesteśmy już na miejscu.

Otwierają się drzwi i Nessa znajduje się w jakimś biurze, gdzie za biurkiem siedzi wymizerowany staruszek. Gestem każe jej się zatrzymać. Potem się uśmiecha, ale trzyma przy uchu słuchawkę telefonu i to, co słyszy, sprawia, że znowu marszczy brwi.

– Spróbujcie zrobić masaż serca – mówi. Każde słowo unosi się i opada, wymówione ze śpiewnym akcentem z Cork. Z ucha, które dziewczyna widzi, wyrastają białe kępki włosów, podobne wystają z jego dziurek od nosa. – Nieważne, ile to będzie kosztować! Na miłość boską, ona ma czternaście lat! To tylko dziecko… Słucham…? Nikogo o nic nie oskarżam. Ale pomyślcie o tym w ten sposób: jest jedynym świadkiem, jakiego mamy, a minister wsadzi nas obu na łódź, jeśli ona umrze.

Odkłada słuchawkę, ale drugą ręką na chwilę zasłania oczy. Włosy w jego nosie podnoszą się i opadają, podnoszą i opadają. Następnie zmusza się do uśmiechu i podnosi wzrok.

– No, no – mówi – narobiłaś zamieszania, dziewczyno. – Kaszle w chusteczkę, a młodsi mężczyźni, którzy nadal trzymają przedramiona Nessy w swoim uścisku, jeszcze bardziej zaciskają palce, żeby zmusić ją do zmiany wyrazu twarzy. – Nie tak mocno, panowie!

– Z całym szacunkiem – odpowiada jeden z nich – nie ma pan pojęcia o szkoleniu, jakie przeszli. Zawsze są niebezpieczni…

– Wiem, wiem. Ale nie krzywdźcie jej. To znaczy, ona nie jest taka jak… – Jego spojrzenie pada na nogi Nessy, ale na szczęście mówi tylko: – Poczekajcie na zewnątrz. Proszę.

– No cóż – kontynuuje staruszek, kiedy zostają sami – wiem, kim jesteś, więc pozwól, że i ja się przedstawię. Jestem naczelnikiem. Nazywam się Barry. Jak widzisz, jestem tu szefem. Prowadzę ostatnie więzienie w Narodzie. – Czeka na coś, Nessa również nic nie mówi, ale jest lepsza od niego w czekaniu, bo on po chwili dodaje: – Zwykle wszyscy pytają.

– O co pytają, proszę pana?

– Dlaczego jest to ostatnie więzienie.

– Wydaje mi się, że w ogóle nie powinno być żadnych więzień. Są… Słyszałam o nich co nieco. – Przełyka ślinę. – Kryminalistów wysyła się na łodziach.

Zdrajców również.

Mężczyzna powoli potakuje.

– Ty nie musisz tak skończyć.

Nessa nic nie mówi, patrzy tylko. Zaschło jej w ustach, ale nie śmie odpowiedzieć.

– Jesteś taka młoda – ciągnie naczelnik. – To oczywiste, że chciałaś przeżyć! W spokojniejszych czasach nic nie stałoby na przeszkodzie. Nikt cię o to nie obwinia… Nikt nie ma nic przeciwko kompromisom, na które się zgodziłaś.

– Nie zdradziłam Narodu, proszę pana.

On jednak patrzy na jej bezużyteczne nogi, a nie w jej oczy, a kiedy znowu przemawia, dziewczyna musi się zbliżyć, żeby go usłyszeć.

– Jesteś czyjąś córką – mówi – i przyrzekam na Boga, że tak tęsknię za swoją, że byłbym gotów pogodzić się ze wszystkim, gdyby tylko mogła wrócić żywa. Chciałbym i panią zachować przy życiu, panno Doherty.

– Możesz… Czy może pan to zrobić?

– Nasz kraj zmienił się tak bardzo od czasów mojej młodości, dziewczyno. Ale nie ma sensu żyć przeszłością, prawda? Ponieważ teraz żyjemy w bardzo trudnych czasach. Naród desperacko pragnie przetrwać. Podobnie jak ty podczas swojego Wezwania. I jak ty albo dobije targu, albo dobije przeciwnika, żeby tylko samemu wyjść z tego bez szwanku. Chorzy? Bezużyteczne gęby do wykarmienia! Zwierzęta domowe? Źródło pożywienia. Każde piękne drzewo należy ściąć na opał, każdy posąg ma posłużyć za gruz do utwardzenia dróg. I jest jeszcze to więzienie, gdzie trafiają złodzieje i próżniaki, żeby… żeby… – Ociera czoło. – Sama wiesz, gdzie się ich odsyła. – W końcu podnosi wzrok i uśmiecha się w wymuszony sposób. – Ale to nie tylko zwykłe więzienie, dziecko. Dajemy również drugą szansę. Jeśli ktoś przejdzie przez bramę, lecz może udowodnić swoją wartość, przetrwa. Każdy ma szansę! Na przykład za murami tego więzienia żyje najgorsza morderczyni w dziejach Irlandii. Jest naukowcem. Niestety, jest… – Nessa widzi, że praktycznie gryzie się w język, żeby nie powiedzieć tego, co ciśnie mu się na usta. – Nieważne, kim ona jest. Nie w tym rzecz. To, co się liczy, to geniusz. Jest najlepszym w kraju ekspertem od Sídhe. Zabijała i, niech Bóg mi wybaczy, dalej będzie zabijała, ale i tak jej potrzebujemy… Cóż, jeśli pozwalamy żyć takim jak ona, dlaczego nie pozwolić żyć dziecku, które popełniło zbrodnię, bo nie miało wyboru?

– Czyli muszę być geniuszem, żeby przeżyć?

– Nie, dziecko. – Uśmiecha się do niej. – Ty masz dużo łatwiej. Jedyne, czego od ciebie chcemy, to informacje o wrogu. Powiedz nam o umowie, jaką z nim zawarłaś, a przysięgam, że za każdy kąsek informacji minister pozwoli ci pozostać tu kolejny tydzień. Będę walczył o więcej! Nie chcę, żeby stała ci się krzywda.

– Proszę pana… – Nessa głęboko oddycha. Jej całe życie znalazło się na włosku, ale w naczelniku znalazła rozsądnego i współczującego sojusznika. – Jest tylko jeden problem. Ja… Ja nie mam żadnych sekretów, ponieważ nie jestem zdrajczynią. Umarłabym, gdyby nie…

– Proszę, nie rób tego – mówi wyraźnie poruszony. – Proszę… Uważaj. Słuchaj, masz kilka dni na przemyślenie tego wszystkiego. A ja zrobię, co w mojej mocy, panno Doherty, obiecuję.

– Ale… – Jej głos się załamuje. – Taka jest prawda, proszę pana!

– Ależ nie! – krzyczy naczelnik. – Czyż nie możesz być szczera? Nie chcesz żyć?

Nessa robi krok w przód, wyciąga do niego ramiona, bo widzi, że mu zależy, na jego starczej twarzy maluje się smutek.

– Cofnij się! – warczy. – Straże! Mam dość kłamstw jak na jeden dzień. Straże!

Mężczyźni przychodzą i wywlekają ją na korytarz.

Mutanty

Anto nie wie, dlaczego znalazł się gdzieś na wsi. Zaledwie kilka godzin wcześniej czekał na swoją dziewczynę na dworcu autobusowym. Jednak strażniczki, które zabrały go z miasta, właśnie przeprowadziły go przez drzwi jakiegoś długiego, niskiego budynku. W ciepłym i wilgotnym środku znajdują się dwa tuziny… żołnierzy. Tak, to żołnierze. Mężczyźni i kobiety pospiesznie sprawdzający broń i pakujący swoje plecaki.

Kiedyś, zanim skończył dziesięć lat, ta scena byłaby dla niego czymś ekscytującym. Ale już mu minęło. Liczył się jedynie fakt, że nie ma tu Nessy. Anto opadają ramiona, które chciały dla niej walczyć lub ją tulić.

Przeciąg, który powstał, gdy Anto wchodził, zaalarmował żołnierzy. Jak jeden mąż unieśli głowy. Nagle zatrzymali się w pół ruchu, umilkły ich rozmowy, ustały przygotowania. Pod ich czujnym spojrzeniem zaczynają płonąć mu policzki.

Anto już wcześniej widywał żołnierzy. Nie powinni zapuszczać długich włosów, jak ci tutaj, ani zatykać za pas tak groźnie wyglądających noży. Z doświadczenia wie, że są to zwykle kluchowaci staruszkowie, którzy strzegą magazynów i truchtają obok konwojów z żywnością jadącą do wymierających miast. Ale chociaż wielu w tym pomieszczeniu dawno już pożegnało się z trójką na początku, obnosiło się z bliznami, brakowało im palców, a nawet płatków uszu, nadal wydawali się sprawni niczym młodzieniaszki. Byli przerażający, a jednocześnie przerażeni. Dziwne. Wezwanie odbiło na nich swoje piętno dawno temu. Co też może ich aż tak niepokoić?

Ubrani są w mocno wysłużone mundury w zieloną panterkę, każdy ma na pagonach emblemat przedstawiający łeb jelenia. A przynajmniej zwierzę przypominające jelenia, chociaż Anto nigdy nie słyszał o żadnym, który miałby świecące czerwone oczy i długie ostre zęby.

Jakaś kobieta przy najbliższym stole patrzy i wzdycha z przesadzonym dramatyzmem.

– Ojej, biedny chłoptasiu, szukasz placu zabaw?

Podchodzi do niego. Jej dojrzała sylwetka składa się głównie z mięśni, ma ogorzałą skórę, co całkowicie kontrastuje ze sposobem, w jaki się wysławia, ponieważ jej głos i akcent należą do białej kobiety w halce, grającej w karty i małymi łyczkami popijającej herbatę, podczas gdy jej mąż zarządza całym imperium.

Robi gest, jakby chciała wypchnąć go na zewnątrz, i wtedy jej wzrok pada na jego lewą rękę.

– No, no – szepcze. – To ty jesteś tym dziwacznym młodym dżentelmenem. Corless! – Ostatnie słowo brzmi jak szczeknięcie i Anto podskakuje. Wołanie sprowadza potężnego, groźnie wyglądającego mężczyznę z grafitowym krzyżem narysowanym lub wydrapanym na czole.

– Tak, sierżancie? – pyta basowym głosem.

– Powiadom kapitana, że dotarł… chłopak. Przypadkiem.

Ciężkim krokiem odchodzi, wykonując jej niedorzecznie ugrzeczniony rozkaz. Kiedy kobieta odwraca się z powrotem do Anto, chłopak zauważa trzy wytatuowane słowa pod jej lewym okiem. Słyszał o takim zwyczaju, ale nigdy go nie widział na własne oczy. To mogą być imiona jej dzieci. Tych, które nie wróciły. Z trudem odrywa wzrok, nie chce czytać tego, co tam napisano.

Ona przewierca go spojrzeniem.

– Drogi dzieciaczku – mruczy. – Masz co najwyżej piętnaście lat.

– Szesnaście – kłamie i nie ma pojęcia, dlaczego to robi. Może ze względu na jej oszałamiającą, a zarazem przerażającą urodę. Jakby była Sídhe, choć też nie do końca, bo można u niej zauważyć widoczne oznaki starzenia.

– Wyszkolili cię do ucieczki, chłopcze – ciągnie – i dobrze dla ciebie! Jednak tutaj… – do tej chwili mówiła po angielsku, ale teraz przechodzi na sídhe – tutaj polujemy na zupełnie inną zwierzynę. Tutaj…

– Daj mu spokój, Karim!

Podszedł kolejny mężczyzna, tak wysoki, że głową dotyka sufitu. Tak stary, że krzaczaste brwi grożą mu oślepnięciem. Wszyscy schodzą mu z drogi. Wszyscy oprócz sierżant Karim. Wydaje się, że on tego nie zauważa i obchodzi ją wkoło jak jakiś wyjątkowo mocno roztrzaskany mebel.

– Nowy rekrut – mówi.

– Rekrut, kapitanie? Z pewnością nie. Twierdzi, że ma szesnaście lat. Brygada wypadowa to nie miejsce dla małych dzieci, nawet jeśli są takie rozkoszne.

– A co ci szkodzi, sierżancie? – Anto widzi, że kobieta go irytuje. – A co nam szkodzi? Rozkaz mówi, że mamy przyjąć go dziś wieczorem.

– Ale będzie spał w ciężarówce, kapitanie.

– Oczywiście. Jeśli o mnie chodzi, chłopak może być nową maskotką.

Kapitan wskazuje Anto puste miejsce na ławie.

–