Strona główna » Obyczajowe i romanse » Topless

Topless

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64682-26-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Topless

Wróżbita, którego prześladuje pech a umiejętności coraz częściej zawodzą. Dziewczyna prowadząca program telewizyjny z rebusami, której biust okazuje się mieć cudowne właściwości oraz coraz liczniejszą rzeszę wyznawców. Ludzie gotowi uwierzyć we wszystko i Bóg, któremu ze starości wszystko się pomieszało. Powieść Adama Kaczanowskiego opowiada o dziwnej, pokrętnej, nadpsutej metafizyce współczesnego świata. Topless to z pozoru lekka komedia, którą wypada potraktować poważnie.

 

Adam Kaczanowski (1976) - pisarz i performer. Autor powieści Bez końca (2005), Awersja (2007) oraz kilku książek poetyckich, ostatnioSzkielet Małpy / Szept (2010). W 2006 roku reprezentował literaturę polską na Festiwalu Debiutu Powieściowego w Kilonii. Publikował m.in. w „brulionie”, „Twórczości”, „Czasie Kultury” i „FA-arcie”. Przez pewien czas występował jako Człowiek-Małpa. Mieszka w Poznaniu.

Polecane książki

Siedemnaste wydanie uwzględnia przede wszystkim zmiany przepisów Kodeksu pracy wprowadzone ustawą z 16.11.2016 r. o zmianie ustawy z powszechnym obowiązku obrony Rzeczypospolitej Polskiej oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. z 2016r. poz. 2138) dotyczące przepisów urlopowych (art. 1552, 165 pkt 3 ora...
  Podatnik prowadzący działalność gospodarczą może stanąć przed koniecznością jej czasowego zawieszenia lub nawet zakończenia. Likwidacja działalności gospodarczej wiąże się z określonymi obowiązkami, w tym z terminowym sporządzeniem spisu z natury, jego rozliczeniem, a następnie zgłoszeniem naczeln...
Poradnik poświęcony grze Ufo: Bitwa o Marsa przeznaczony jest dla osób, które dopiero zaczynają przygodę z serią gier o walkach z Obcymi. Zawiera opis interfejsu, rady dotyczące strategii oraz taktyki, rozwoju i wyposażenia oddziału oraz zwięzłą solucję. UFO: Afterlight - Bitwa o Marsa - poradnik do...
  Książka jest cyklem rozmów dotyczących rozwoju osobistego, life coachingu, lecz również życia współczesnej, polskiej rodziny - prowadzonych przez doświadczonego coacha [utożsamienie narratora z autorem] z ośmioletnią, a pod koniec książki dziewięcioletnią Karolcią, członkiem dalszej rodziny. Nie z...
Nagi Trading jest stosowany przez wielu doświadczonych graczy, dealerów walutowych oraz traderów rynku terminowego. Jest narzędziem wyjątkowo prostym, którym można się z miejsca zacząć posługiwać. Taki styl handlowania jest ponadczasowy i niezwykle elementarny, o czym będziesz miał okazję nieraz się...
Początek nowego roku oznacza dużo zmian w PIT i CIT. Aby się do nich przygotować podatników czeka ogrom pracy.Sprawdź wskazówki naszych ekspertów....

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Adam Kaczanowski

Nie­na­widzę podróży i podróżników. A oto za­bie­ram się do opo­wia­da­nia o mo­ich wy­pra­wach.

Clau­de Lévi-Strauss, Smu­tek tro­pików, tłum. Anie­la Ste­ins­berg

Fabuła tej książki i występujący

w niej bo­ha­te­ro­wie to fik­cja li­te­rac­ka.

R O Z D Z I A Ł  1

Po­miesz­cze­nie sta­cji Ta­rot TV, z którego nada­wa­no pro­gram na żywo, było urządzo­ne bar­dzo oszczędnie. Nie­wiel­ki sto­lik do kart, krzesło, na którym sia­dał wróżbita, ka­me­ra usta­wio­na cały czas w jed­nej po­zy­cji, tak że jej ope­ra­tor mógłby właści­wie nie ist­nieć.

Pro­wadzący pro­gram wróżbita Cha­gall ta­so­wał kar­ty. Robił to le­ni­wie, z wiel­kim spo­ko­jem. Miał czter­dzieści pięć lat, ale ko­bie­ty wciąż brały go za trzy­dzie­sto­lat­ka. Bru­net o ta­jem­ni­czym, prze­ni­kli­wym spoj­rze­niu – po­do­bał im się, nie­kie­dy dzwo­niły tyl­ko po to, by z nim po­flir­to­wać. Niewątpli­wie był gwiazdą tej sta­cji.

Po­pra­wił słuchawkę przy uchu, ra­czej z przy­zwy­cza­je­nia niż z ko­niecz­ności, robił to za­wsze, gdy do­sta­wał sy­gnał, że ktoś jest na li­nii.

– Halo? – dzwo­nił mężczy­zna.

– Halo? – od­po­wie­dział mu wróżbita.

Głos w słuchaw­ce za­milkł.

– Halo? – Cha­gall prze­rwał ciszę.

– Wie pan, o co chcę za­py­tać? – z głosu mężczy­zny prze­bi­jał spryt cwa­nia­ka.

– Proszę zadać py­ta­nie – Cha­gal­la nie zbiło to z tro­pu. Ostrym to­nem dał do zro­zu­mie­nia, że to on usta­la tu reguły. Ta­so­wał kar­ty, w każdej chwi­li go­to­wy do ich rozłożenia.

Mężczy­zna zno­wu przez mo­ment mil­czał, jak­by chciał spro­wo­ko­wać wróżbitę i wciągnąć go w swoją grę. Ten jed­nak po­zo­sta­wał spo­koj­ny.

– Chciałbym po­znać datę swo­jej śmier­ci – padło w końcu py­ta­nie.

Cha­gall odłożył kar­ty na stół.

– Nie­ste­ty. Jest to je­dy­na rzecz, ja­kiej nie po­daję. Ta­kie mam za­sa­dy, nie po­dam jej panu… – po­wie­dział grzecz­nie, ale sta­now­czo, równo­cześnie uśmie­chając się w stronę ka­me­ry.

– Se­rio? – mężczyznę wyraźnie za­sko­czył taki obrót spraw, ale słychać było w jego głosie, że jesz­cze li­czy na zmianę de­cy­zji.

– Se­rio – Cha­gall po­zo­stał nie­wzru­szo­ny.

– Nie ma szans? – mężczy­zna nie dawał za wy­graną.

Wróżbita nie od­po­wie­dział. Wziął dwie kar­ty i oparł je o sie­bie.

– Cho­ciaż w której de­ka­dzie…? – mężczy­zna próbował ne­go­cjo­wać.

Cha­gall zi­gno­ro­wał jego prośbę, w mil­cze­niu układając do­mek z kart.

– To, kra­kow­skim tar­giem, cho­ciaż mie­siąc. Maj? Luty?

Cha­gall skończył usta­wiać pierw­szy rząd kart, prze­szedł do dru­giej kon­dy­gna­cji.

– Nie maj?

Wróżbita udał, że tego nie słyszy.

– Nic mi pan nie po­wie? Dzień ty­go­dnia cho­ciaż? Na po­cie­sze­nie? Za te czte­ry trzy­dzieści z VAT, które tu bulę za mi­nutę?

Po­wstał już trze­ci po­ziom dom­ku.

– Pora roku?

Do­mek za­czy­nał zasłaniać wróżbitę. Tym­cza­sem mężczy­zna wciąż nie chciał się pod­dać.

– Lato?

Do­mek stał już na wy­so­kości oczu wróżbity.

– Je­sień???

Cha­gall zro­bił je­den nie­pew­ny ruch, do­mek przewrócił się, kar­ty roz­sy­pały się na sto­le.

– Wie­działem! Je­sień!! – wy­krzyknął głos w słuchaw­ce trium­fująco.

Cha­gall skrzy­wił się, nie po­tra­fił ukryć iry­ta­cji.

– Bzdu­ra – syknął wściekły.

– Dzięki! – rzu­cił mężczy­zna na pożegna­nie, igno­rując jego złość, na­prawdę ura­do­wa­ny.

W gar­de­ro­bie sie­działa już wróżka Ga­lak­ty­ka. Ko­bie­ta kończyła przy­go­to­wy­wać się do wejścia na an­tenę, za chwilę za­czy­nał się jej dyżur. Miała na so­bie powłóczystą, pstro­katą suk­nię w geo­me­trycz­ne wzo­ry, a na jej głowie królował wiel­ki kołtun. Wyglądała jak wiej­ska wiedźma.

– Su­per­fry­zu­ra – sko­men­to­wał z przekąsem Cha­gall.

– Od pięciu lat taką noszę – wróżka od­po­wie­działa z równą niechęcią.

Minęli się w drzwiach.

– Nie za­po­mnij kart! – zawołał za nią wróżbita.

Ga­lak­ty­ka cofnęła się, jej kar­ty zo­stały na sto­li­ku przed lu­strem. Cha­gall uśmiechnął się z sa­tys­fakcją.

Piwo, chrup­ki, die­te­tycz­ne pie­czy­wo, cze­ko­la­da. Cha­gall robił za­ku­py w małym osie­dlo­wym skle­pie. Pod­szedł do kasy, za którą stała młoda dziew­czy­na.

– Jesz­cze raz na chy­bił tra­fił – po­pro­sił o ku­pon lot­to.

Za nim stanął mężczy­zna, na oko pięćdzie­sięcio­let­ni, z wąsem. Zer­kał na Cha­gal­la już od dłuższe­go cza­su, te­raz przy­bliżył się z za­in­te­re­so­wa­niem. Ka­sjer­ka podała wróżbi­cie ku­pon, wydała resztę. Wy­szedł bez słowa.

– Taki sam ku­pon po­proszę. Te same nu­me­ry, iden­tycz­ne – za­dys­po­no­wał wąsaty.

– Nie ma ta­kiej opcji – ka­sjer­ka wzru­szyła ra­mio­na­mi.

– Jak nie ma? Te ma­szy­ny wszyst­ko mają w pamięci, nie? Wszyst­ko!

– Ale nie ma ta­kiej opcji w au­to­ma­cie.

Cha­gall usiadł przed kom­pu­te­rem, miał do na­pi­sa­nia ho­ro­skop dla ko­lo­ro­we­go ma­ga­zy­nu, którego był stałym współpra­cow­ni­kiem. Pra­ca mu nie szła. Włączył te­le­wi­zor, prze­sko­czył z wia­do­mości na Ta­rot TV. Wróżka Ga­lak­ty­ka pro­wa­dziła pro­gram, ni­ko­go nie było na li­nii, więc zapełniała ciszę, wykładając wi­dzom swo­je ezo­te­rycz­ne teo­rie. Cha­gall wziął do ręki te­le­fon i wy­brał nu­mer wid­niejący u dołu ekra­nu, ale za­nim po­ja­wił się sy­gnał, zre­zy­gno­wał ze zro­bie­nia koleżance z pra­cy dow­ci­pu. Wyłączył od­bior­nik i wrócił do pra­cy. Wte­dy za­dzwo­nił dru­gi te­le­fon, jego pry­wat­na komórka. Zo­sta­wił ją w kuch­ni, mu­siał po nią pod­biec. Za­nim ode­brał, spraw­dził kto to.

– Dzwo­nisz, żeby po­wie­dzieć, że dzi­siaj nie przyj­dziesz? – uprze­dził to, co spo­dzie­wał się usłyszeć.

– Praw­dzi­wy ja­sno­widz z cie­bie – od­po­wie­działa ko­bie­ta.

– Też mam masę ro­bo­ty, nie daję rady, ko­cha­nie – Cha­gall wy­ko­rzy­stał to, że zna­lazł się w kuch­ni, i włączył elek­trycz­ny czaj­nik.

– Nie­zu­pełnie…

– Co nie­zu­pełnie? – zdjął z su­szar­ki nad zle­wem ku­bek z na­pi­sem God is too good.

– Nie­zu­pełnie zgadłeś. Mówiąc dokład­niej: już nig­dy do cie­bie nie przyjdę – ko­bie­ta wy­rzu­ciła to z sie­bie jed­nym tchem.

– Prze­stało po­do­bać ci się moje miesz­ka­nie? – w pierw­szym od­ru­chu Cha­gall spróbował obrócić wszyst­ko w żart, ale złapał się na tym, że to dość żałosna tak­ty­ka. Ko­bie­ta mil­czała. – Od­cho­dzisz ode mnie? – za­py­tał już całkiem poważnie.

– Za­sko­czo­ny?

– Tak.

– No właśnie – po­wie­działa ko­bie­ta z żalem.

Dal­sza roz­mo­wa nie miała dla niej sen­su.

Cha­gall prze­szedł się po miesz­ka­niu raz, dru­gi. Chciał się ubrać, wziął kurtkę wiszącą w ko­ry­ta­rzu, ale zre­zy­gno­wał. Za­sta­na­wiał się, czy nie za­dzwo­nić, ale w końcu wrócił do kom­pu­te­ra. „…przy­nie­sie same nie­miłe nie­spo­dzian­ki” – dokończył zda­nie w pi­sa­nym przez sie­bie ho­ro­sko­pie.

Rano za kasą w skle­pie stała ta sama dziew­czy­na. Chy­ba na­wet miała na so­bie tę samą bluzkę. Po Cha­gal­lu nie było widać skutków wczo­raj­sze­go roz­sta­nia, wszedł uśmiech­nięty i pew­ny sie­bie jak zwy­kle. Podał ka­sjer­ce ku­pon lot­to. Wrzu­ciła go do au­to­ma­tu.

– Jest czwórka! – dziew­czy­na zro­biła wiel­kie oczy ze zdzi­wie­nia.

W pa­ni­ce zerknęła do kasy.

– Sto czter­dzieści sześć złotych… Nie mam tyle, za wcześnie, jesz­cze się nie uzbie­rało – oddała wróżbi­cie ku­pon. – Proszę przyjść wie­czo­rem.

Ga­bi­net dy­rek­to­ra sta­cji nie pre­zen­to­wał się zbyt oka­za­le. Na ścia­nach fo­to­gra­fie do­ku­men­tujące jego wy­pra­wy do Afry­ki i Ame­ry­ki Południo­wej, ama­tor­skie, w nie­dużych for­ma­tach i tan­det­nych ram­kach. Na niektórych zdjęciach stał w oto­cze­niu tu­bylców – był wy­so­ki i bar­dzo chu­dy.

– Chciałeś ze mną roz­ma­wiać – po­wie­dział Cha­gall, wchodząc do środ­ka. Za­miast przed biur­kiem sze­fa, usiadł na sta­rym fo­te­lu w kącie. Me­bel cze­kał tu­taj, aż ktoś wy­nie­sie go na śmiet­nik.

– Wszyst­ko u cie­bie w porządku? – dy­rek­tor od­po­wie­dział py­ta­niem.

– Może bez tych pod­chodów – Cha­gall wolał, żeby prze­szli od razu do sed­na.

– Co ja z wami mam, wie­cie, co chcę po­wie­dzieć, za­nim otwo­rzy­cie drzwi… – na twa­rzy dy­rek­to­ra po­ja­wił się uśmiech.

Cha­gall nie miał ocho­ty na żarty.

– Py­tam, bo ostat­nio cho­dzisz taki najeżony. Po­wie­działbym, wściekły. Strach się ode­zwać – dy­rek­tor mówił to­nem wy­traw­ne­go dy­plo­ma­ty.

– Wszyst­ko w porządku – za­pew­nił wróżbita.

– Na pew­no?

– Na pew­no.

– Wiesz… oba­wiam się, że ostat­nio… jak by to po­wie­dzieć… trochę szarżujesz. Je­steś ob­ce­so­wy, agre­syw­ny, ta two­ja iro­nia…

– Two­je złote nio­ski, wróżbit­ka Szo­pa Na Głowie i wróżbit­ka Pa­cior­ki Cza­ry-Mary Ho­kus-Po­kus się skarżą?

– Nie tyl­ko one… nie tyl­ko… Ale sko­ro o nich mowa, pamiętaj, każdy ma swój styl. Ty masz swo­je czar­ne gol­fy i wzrok, one fry­zu­ry.

– Ja mam ta­ro­ta, one co naj­wyżej w pio­tru­sia mogą po­grać albo w wojnę…

– Spo­koj­nie… cho­dzi mi o te­le­widzów. Oni też mogą po­czuć się… obrażani… na przykład…

– Żad­ne­mu idio­cie jesz­cze nie po­wie­działem, że jest idiotą – prze­rwał dy­rek­to­ro­wi Cha­gall.

– Cho­dzi mi tyl­ko o to, żebyś cza­sa­mi lu­dziom więcej wytłuma­czył. Tak bar­dziej po ludz­ku…

– Tyl­ko o to?

– Tyl­ko.

At­mos­fe­ra pomiędzy mężczy­zna­mi roz­luźniła się.

– To wszyst­ko – dy­rek­tor się uśmiechnął.

Cha­gall kiwnął głową, ale nie wstał z fo­te­la.

– Chy­ba że coś jesz­cze do mnie masz? – dodał szef.

– Sko­ro już tu je­stem, chciałbym po­roz­ma­wiać o pod­wyżce – wy­pa­lił wróżbita.

CHE­MI­NA. HUR­TOW­NIA PRO­FE­SJO­NAL­NEJ CHE­MII – taki na­pis wid­niał nad drzwia­mi brzyd­kie­go bu­dyn­ku, właści­wie ba­ra­ku, przed którym Cha­gall za­par­ko­wał swo­je­go kil­ku­let­nie­go for­da mon­deo. Wy­siadł z auta i wbiegł po scho­dach.

Se­kre­tar­ka układała na kom­pu­te­rze pa­sjan­sa; widząc zna­jomą po­stać, po­stanowiła so­bie nie prze­szka­dzać.

– Sze­fo­wej nie ma. Wy­sko­czyła na go­dzinkę – po­in­for­mo­wała wróżbitę.

– Nie po­wie­działa gdzie?

– Wie pan, jaka ona jest…

– Wiem… A ten już nie wyj­dzie – Cha­gall wska­zał na mo­ni­tor.

– Nie wyj­dzie?

– Żar­to­wałem.

– No wie pan… – jęknęła se­kre­tar­ka, która zdążyła już zre­se­to­wać pa­sjan­sa.

Cha­gall wrócił do sa­mo­cho­du. Wyciągnął z kie­sze­ni te­le­fon i wy­brał nu­mer.

– Chy­ba mu­si­my po­roz­ma­wiać.

– Ja już nic nie muszę – od­po­wie­działa.

– Jeśli chcesz, żebym coś zmie­nił… po­wiedz mi tyl­ko co…

– Niech ci two­je kar­ty po­wiedzą – za­drwiła ko­bie­ta.

– A…

– Do­bra, prze­pra­szam… To po pro­stu ko­niec, nie ro­zu­mie­my się, nie pa­su­je­my… i tyle – dodała już łagod­niej.

Cha­gall do­stał sy­gnał, że ktoś jest na łączach. Uśmie­chał się. Cały czas po­zo­sta­wał spo­koj­ny i uśmiech­nięty. Taki miał styl.

– Wi­tam.

– Halo?

– Tak, słucham? – Cha­gall zaczął wol­no ta­so­wać kar­ty.

– Wi­tam. Mam na imię Agniesz­ka, data uro­dze­nia: ósmy grud­nia sie­dem­dzie­siąt sie­dem.

– W czym mogę pani pomóc, pani Agniesz­ko?

– Mam py­ta­nie do­tyczące mo­je­go związku z mężczyzną. Właści­wie cho­dzi o jego żonę. Je­steśmy ze sobą już osiem lat…

– Pani jest z tą panią od ośmiu lat? – Cha­gall uśmiechnął się trochę bar­dziej niż zwy­kle.

– Po­niekąd, ale nie to miałam na myśli…

– Ja­sne. Prze­pra­szam, to był głupi żart. Proszę kon­ty­nu­ować.

– Bo ja chciałabym za­py­tać… czy ona da mu spokój?

– Spokój? W ja­kim sen­sie? – Cha­gall rozłożył dwie pierw­sze kar­ty. – Ona wie o wa­szym związku, praw­da?

– Wie. Od sa­me­go początku. Ale te­raz zaczęła robić mężowi pro­ble­my, gro­zi mu, że odej­dzie, a my tego nie chce­my…

– Państwo tego nie chcą?

– Nie. Uważamy, że taka sy­tu­acja jest naj­lep­sza dla nas wszyst­kich. Taka, w której nikt od ni­ko­go nie od­cho­dzi.

– To nie po­trwa dłużej niż do września, ta sy­tu­acja.

– To zna­czy?

– To małżeństwo się roz­pad­nie.

– A my?

– Proszę pani, to będzie naj­lep­sza rzecz, jaka może was spo­tkać. Na­prawdę. Kar­ty to mówią.

– Czy­li nie da się nic zro­bić? Prze­ko­nać żony, żeby zo­stała?

– Nie. Kar­ty mówią, że to przesądzo­ne.

– Aha. To dziękuję.

Odłożyła słuchawkę.

Wróżbita mu­siał te­raz zapełnić ciszę. Cze­kając na ko­lej­ny te­le­fon, podał in­for­mację o możliwości za­da­nia py­ta­nia przez ese­mes, po­wie­dział też, że każdy człowiek, aby w pełni przejść swoją drogę, musi uwie­rzyć w sie­bie sa­me­go, w trójcy je­dy­ne­go praw­dzi­we­go, że musi się od­ro­dzić, od­ra­dzać się wie­lo­krot­nie. Po­nie­waż długo z ni­kim go nie łączo­no, prze­czy­tał jesz­cze frag­men­ty li­stu od pani Kry­sty­ny, zro­bił to z pew­nym przekąsem i wy­czu­walną iro­nią. Pani Kry­sty­na pisała, że pojęła ta­jem­nicę ist­nie­nia i że inni lu­dzie do ni­cze­go nie są jej po­trzeb­ni. Cha­gall wspo­mniał również o liście od in­nej pani, którego jed­nak nie będzie cy­to­wał, ale był to list bar­dzo miły. Bar­dzo. W końcu powtórzył nu­mer te­le­fonu do pro­gra­mu oraz koszt połącze­nia z kra­ju i z za­gra­ni­cy.

– Mamy następny te­le­fon… – Cha­gall ze­brał kar­ty ze stołu, uśmiechnął się jak to on, de­li­kat­nie wy­krzy­wiając usta.

Ci­sza. Cha­gall przełożył jedną kartę, za­marł.

– Halo? – spy­tał.

– Ro­aarrrrrrrrrrrrr!!!!! Uuuuuuuuuuuuuu!!!!! – ktoś po dru­giej stro­nie wył jak potępio­ny. – Słuchaj, Cha­gall, wróżę z po­ke­monów i właśnie mi wyszło, że od­wa­lisz kitę. Cha­gall, po­ke­mony mówią, że kop­niesz w ka­len­darz, śmie­ciu, bój się, ro­arrrrrrrrrrrr!!!! – mężczy­zna zno­wu zawył. W końcu ktoś prze­rwał połącze­nie.

Cha­gall wy­siadł z win­dy na swo­im piętrze. Przy drzwiach do jego miesz­ka­nia stał wąsaty mężczy­zna. Ten sam, który wczo­raj przyglądał mu się w skle­pie.

– Sąsie­dzie, gra­tu­luję wy­gra­nej! – po­wi­tał Cha­gal­la.

– Tak? – wróżbita w pierw­szej chwi­li nie zro­zu­miał.

– Ta czwórecz­ka… Przez przy­pa­dek się do­wie­działem, prze­cho­dziłem… Dziew­czy­na się wy­ga­dała… Głupiut­ka jest, młoda…

– To tyl­ko czwórka…

Wróżbita wyjął klu­cze z kie­sze­ni, nie wie­dział jed­nak, co da­lej. Nie chciał wpusz­czać mężczy­zny do środ­ka, stanął więc przed drzwia­mi i cze­kał na rozwój wy­padków.

– No, wiem, że sąsia­da stać na więcej… Właśnie dla­te­go, ekhem, ja z pewną pro­po­zycją…

– Pro­po­zycją?

– Ja wszyst­ko ro­zu­miem – szepnął. – Ja­sna spra­wa, gdy­by taki wróżbita jak pan, zna­na oso­ba, mag z te­le­wi­zji… gdy­by się do­wie­dzie­li, że pan zgar­nia całą pulę… toby unie­ważnili zakład. Dla­te­go… – mężczy­zna zaczął dawać Cha­gal­lo­wi ja­kieś zna­ki, mrugnął do nie­go, wska­zał ręką na sie­bie.

Wróżbita rozłożył bez­rad­nie ręce, dając do zro­zu­mie­nia, że nie poj­mu­je. Poj­mo­wał, ale wolał się nie przy­zna­wać.

– Pro­po­nuję wspólny in­te­res… – szepnął sąsiad jesz­cze ci­szej, pro­sto do ucha wróżbity. – Pół na pół… moje na­zwi­sko, pańskie licz­by… mi­lio­ny…

Cha­gall cofnął się o pół kro­ku i de­li­kat­nie ode­pchnął mężczyznę od sie­bie.

– Pan zwa­rio­wał.

– Ja? Nie ufa mi sąsiad?

Cha­gall otwo­rzył drzwi i wszedł do miesz­ka­nia, igno­rując natręta.

– To wszyst­ko pic na wodę, te kar­ty, zwykła ście­ma – po­wie­dział na od­czep­ne­go i za­mknął przed mężczyzną drzwi.

Sąsiad na­cisnął parę razy gu­zik dzwon­ka, w końcu od­szedł wściekły.

Cha­gall zdjął w ko­ry­ta­rzu buty i założył kap­cie przy­wie­zio­ne z Tur­cji, ozdob­ne sind­ba­dy z ostrym, zakręco­nym czu­bem. Do­pie­ro wte­dy za­uważył sta­ruszkę stojącą w drzwiach sa­lo­nu. Mogła mieć osiem­dzie­siąt lat albo i więcej. Była ubra­na w szarą spódnicę, gru­be raj­sto­py, swe­ter. Przyglądała mu się po­dejrz­li­wie.

– A pani skąd się tu wzięła? – za­py­tał, kom­plet­nie zbi­ty z tro­pu.

– Z sy­pial­ni – od­po­wie­działa, cały czas wpa­trując się w nie­go tak, jak­by próbowała so­bie coś przy­po­mnieć.

– Z sy­pial­ni?

– Nie po­znaję, co to za je­den – wy­znała.

– Drzwi były za­mknięte, jak tu bab­cia weszła w ogóle?

– Nie je­stem bab­cią one­go, wnuków nie mam, sama miesz­kam – mówiąc to, odwróciła się i poczłapała wol­no do sa­lo­nu.

Po chwi­li sie­działa już w fo­te­lu przed te­le­wi­zo­rem.

– Włącz mi coś – wydała po­le­ce­nie.

– Ale gdzie pani miesz­ka? Gdzie jest pani dom? Ad­res? Pamięta pani ad­res?

– Wia­do­mości – sta­rusz­ka zi­gno­ro­wała py­ta­nia Cha­gal­la.

Włączył te­le­wi­zor.

Za­pu­kał do sąsiadów z na­prze­ciw­ka. Drzwi otwo­rzyła ko­bie­ta, na ra­mie­niu trzy­mała dziew­czynkę. Dziec­ko było w piżamie, miało buzię i dłonie po­sma­ro­wa­ne białą maścią.

– Ospa. Ale już nie zarażamy – wyjaśniła mat­ka.

– W moim miesz­ka­niu jest star­sza oso­ba. Nie wie pani… czy komuś nie zgu­biła się bab­cia?

– To nie na­sza.

– Ta pani ma al­zhe­ime­ra… Nie ro­zu­mie, co się wokół niej dzie­je… Na pew­no nie wie pani?

– Nic a nic. Jed­na bab­cia miesz­ka pod dzie­siątką. Tak to sami młodzi miesz­kają.

Pod dzie­siątką otwo­rzył sąsiad z wąsem.

– Za­sta­no­wił się pan? Jest de­cy­zja? – za­py­tał od razu.

– Proszę pana, ja w spra­wie państwa bab­ci.

– Co z nią? Cho­ro­ba jakaś? Kar­ty coś po­wie­działy?

– Nie, nic z tych rze­czy. Chciałem się tyl­ko upew­nić, czy jest u państwa, czy się przy­pad­kiem nie zgu­biła?

– Ma się zgu­bić? Tak panu wyszło?

– Nie, nie pytałem ta­ro­ta…

– To za­py­taj pan – wąsaty urwał roz­mowę, za­my­kając Cha­gal­lo­wi drzwi przed no­sem.

Kie­dy wrócił do miesz­ka­nia, sta­rusz­ki nie było już w sa­lo­nie. Zna­lazł ją w sy­pial­ni. Spała w jego łóżku. Po­sta­no­wił, że nie będzie jej bu­dzić – i tak nie wie­dział, co da­lej z nią zro­bić.

Usiadł w kuch­ni, prze­rzu­cił ko­re­spon­dencję, kil­ka ko­pert, których nie miał cza­su otwo­rzyć. Ra­chu­nek za te­le­fon, umo­wa o dzieło… Na jed­nej z ko­pert nie było ad­re­su nadaw­cy. W środ­ku zna­lazł odra­paną kartę do gry w po­ke­mo­ny.

– Pan tu ciągle jest?

Sta­rusz­ka po­drep­tała do lodówki, otwo­rzyła ją i zaj­rzała do środ­ka. Do­cho­dziła pierw­sza w nocy. Właśnie za­sta­na­wiał się, czy jeśli te­raz za­dzwo­ni na po­licję, przy­jadą na­tych­miast, czy do­pie­ro rano.

– A pan kto? Pielęgniarz?

– Ma pani pielęgnia­rza? Przy­cho­dzi do pani?

– Przy­cho­dzi pan do mnie – sta­rusz­ka kiwnęła głową, uspo­ko­jo­na.

– A pamięta pani, jak się pani na­zy­wa? Jak ma na imię? – Cha­gall podjął jesz­cze jedną próbę do­wie­dze­nia się cze­go­kol­wiek.

– Wróżbita Cha­gall – ba­bu­leńka od­po­wie­działa z wiel­kim prze­ko­na­niem i zaczęła ssać parówkę w fo­lio­wym fla­ku.

Cze­kając na po­licję, rozłożył kar­ty. Parę razy zerknął do sy­pial­ni, do której tym­cza­sem wróciła sta­rusz­ka. Spała. Zaczął trochę żałować, że za­dzwo­nił po nich tak w nocy, mógł już dać się ko­bie­cie wy­spać, a sa­me­mu położyć się na ka­na­pie.

Po­li­cjan­ci też nie byli za­do­wo­le­ni, że zmu­sił ich do noc­nej in­ter­wen­cji. Przy­je­cha­li roz­drażnie­ni i wyjątko­wo po­dejrz­li­wi.

– Czy­li zgłasza pan włama­nie? – po wstępnym za­po­zna­niu się z sy­tu­acją za­py­tał pierw­szy.

– Nie ma żad­nych śladów włama­nia – do­po­wie­dział dru­gi.

– Tak bym tego nie na­zwał – przy­znał Cha­gall, który sam miał pro­blem z wytłuma­cze­niem tego, co się tu­taj stało. – Może bar­dziej pod­rzu­ce­nie?

– Pod­rzu­ce­nie? – powtórzył zdzi­wio­ny po­li­cjant.

– Albo nie, od­na­le­zie­nie za­gu­bio­nej oso­by – za­pro­po­no­wał wróżbita.

– Za­gu­bio­nej przez kogo? – po­li­cjant cały czas miał spo­re wątpli­wości.

– Nie wiem… ale zakładam, że ktoś tej pani może szu­kać… sko­ro się zgu­biła…

– Ma pan ja­kichś wrogów? – rzu­cił nie­spo­dzie­wa­nie dru­gi po­li­cjant.

– Wrogów? – py­ta­nie zbiło Cha­gal­la z tro­pu. – Myśli pan, że ktoś złośli­wie pod­rzu­cił mi do miesz­ka­nia sta­ruszkę?

– To ja za­daję py­ta­nia.

– Nie wy­da­je mi się – od­po­wie­dział wróżbita.

– Że to ja za­daję py­ta­nia? – po­li­cjant nie zro­zu­miał jego in­ten­cji, po­czuł się za­ata­ko­wa­ny.

– Wątpię, żeby to była ro­bo­ta ja­kie­goś mo­je­go wro­ga – do­określił Cha­gall.

– Czy ktoś oprócz pana ma klu­cze do tego miesz­ka­nia? – padło ko­lej­ne py­ta­nie.

– Tyl­ko ja i moja eks…

– Eks? – ta in­for­ma­cja na­tych­miast wzbu­dziła po­dej­rze­nia.

– Wczo­raj się roz­sta­liśmy.

– A dzi­siaj zna­lazł pan w miesz­ka­niu in­tru­za?

– Ra­czej nie­groźną sta­ro­winkę z potężną skle­rozą.

– Chce pan złożyć za­wia­do­mie­nie o popełnie­niu przestępstwa?

– Nie, chciałbym tyl­ko, żeby pa­no­wie się nią zajęli. Ko­bie­ta mu­siała się zgu­bić, ktoś pew­nie jej szu­ka, może ob­dzwa­nia ko­mi­sa­ria­ty…

– Taa… – po­li­cjant skrzy­wił się, jak­by nie wie­rzył w taką wersję wy­da­rzeń.

Obu­dzi­li ją. Pa­trzyła na po­li­cjantów zupełnie otępiała, nie­wie­le do niej do­cie­rało.

– Po­jadę z wami – za­pro­po­no­wał Cha­gall, bo zro­biło mu się jej naj­zwy­czaj­niej żal, do­padły go wy­rzu­ty su­mie­nia.

– Jak pan chce – po­li­cjan­ci po­trak­to­wa­li to jako ko­lejną eks­tra­wa­gancję z jego stro­ny.

Na ko­men­dzie mu­siał wytłuma­czyć spi­sującemu pro­tokół po­li­cjan­to­wi, czym się zaj­mu­je.

– A tot­ka pan umie wywróżyć? – za­py­tał ten, na­gle za­cie­ka­wio­ny.

– Tak. Ale tyl­ko trójkę, mak­sy­mal­nie czwórkę – zażar­to­wał wróżbita.

– Aha… Za­wsze coś, parę złotych… – po­li­cjant spoj­rzał na nie­go nie­pew­nie, nie zdając so­bie spra­wy, że to była kpi­na.

Do­pie­ro tam, na miej­scu, Cha­gall za­uważył, że przy­je­chał na ko­mi­sa­riat w kap­ciach. Jego obec­ność nie­wie­le po­mogła, powtórzył wszyst­ko, co już po­wie­dział w miesz­ka­niu, i po­pro­szo­no go, by wrócił do sie­bie.

– Ktoś może zgłosić się do pana po za­gi­nioną – słusznie za­uważył po­li­cjant.

Po po­wro­cie do domu zmie­nił pościel.

Położył się, ale nie mógł zasnąć. Zaczął wy­obrażać so­bie różne rze­czy. Wcho­dzi do skle­pi­ku. Dziew­czy­na za­cze­pia go i pro­si o wypełnie­nie ku­po­nu dla niej. Mówi, że mu się od­wdzięczy, pod­no­si bluzkę, nie ma sta­ni­ka.

– Lot­ka?

– Lod­ka?

Dziew­czy­na idzie z nim na za­ple­cze. Nie, to cen­tral­ka, w której prze­sie­wa­ne są te­le­fo­ny od słucha­czy. Tych sa­mych trzech typków, którzy siedzą tam za­wsze. Sta­je przed nimi i każe im klęczeć. Mają prze­pro­sić.