Strona główna » Obyczajowe i romanse » Trzech panów w łóżku, nie licząc kota. Romans pasywny.

Trzech panów w łóżku, nie licząc kota. Romans pasywny.

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-935246-0-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Trzech panów w łóżku, nie licząc kota. Romans pasywny.

Opowieść o Adasiu, młodym geju, co stracił Męża, pracę, mieszkanie i poczucie własnej wartości, nie tracąc przy tym dobrego samopoczucia, toczy się wartko od jednego epizodu do drugiego. Przygarnięty przez zamożną parę zżywa się z nimi w sposób oczywisty, by - w stosownym momencie - z równym spokojem przyjąć informację, że ze względów ekonomiczno-organizacyjnych przekazują go w kolejne, dobrze ustawione ręce.

Proza Żurawieckiego należy do gatunku literatury, której nigdy dosyć, można by czytać w nieskończoność: lotna, potoczysta, dowcipna, obrazowa i wciągająca. Ewenement na poletku polskiej prozy gejowskiej - proza bez zadęcia, tragedii, rozdarcia. Jeśli już, to raczej z zadątkiem, tragedyjką, zadrapaniem. Mało co i kogo w tej powiastce boli: ani rozstanie, ani konieczność zachowania pozorów, ani powierzchowność kontaktów. "To była miłość nieduża" - napisał klasyk i ta konwencja znakomicie się u Żurawieckiego sprawdza. "Trzech panów w łóżku..." o jedna z najważniejszych polskich powieści LGBT.

Polecane książki

Osoby, których dane osobowe są przetwarzane przez biuro rachunkowe, mają określone prawa. Biuro powinno je znać i respektować, gdyż za ich nieprzestrzeganie grozi grzywna, a nawet pozbawienie wolności. Ten e- book pozwoli ci je poznać....
Drugi tego autora, po książce Trzy, zbiór krótkich form literackich - myśli, refleksji, a także słownych zabaw....
Tylko jedna kobieta może ocalić swój świat przed inwazją barbarzyńców, lecz by tego dokonać, będzie musiała poświęcić wszystko, co najbliższe jej sercu: miłość, lojalność, a może nawet życie… „Ta nienagannie przygotowana od strony merytorycznej, pełna intryg, przygód i miłości opowieść niczym za ...
    „Dziennika nie prowadzę. Ale nauczyłem się kłaść obok tapczanu mały notesik, czasem jakieś luźne kartki i długopis. W bezsenne noce, kiedy myśli rozpoczynają swoją męczącą gonitwę, zapalam lampkę i usiłuję je uchwycić. Na chwilę pierzcha udręka. Przestaję bać się bezsennych nocy". Tymi słowami J...
Milioner Theodore Montague potrzebuje opiekunki dla swych trojga dzieci, które niedawno straciły matkę. Przypadkiem spotyka w Rzymie młodą Angielkę Lily Paterson. Szczera i otwarta Lily okazuje się idealną kandydatką. Przyjmuje posadę niani. Dzieci od razu ją akceptują. Jednak w świecie pełnym blich...
"Nowa trylogia na miarę Pięćdziesięciu twarzy GreyaSara, nauczycielka języka angielskiego, w opuszczonym magazynie odnajduje pamiętnik nieznajomej kobiety. Nie może oprzeć się intrygującej lekturze i z zapartym tchem śledzi historię romansu tajemniczej Rebeki z anonimowym kochankiem – związku ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Bartosz Żurawiecki

BartoszŻurawieckiTRZECH PANÓW W ŁÓŻKU, NIE LICZĄC KOTARomans pasywnyQueermedia.pl

Zanim ściągnął majtki, zgasił światło. Tam
w dole zaczęło się już pospolite ruszenie, a on wciąż nie był
pewien, czy mu się to podoba. Postał chwilę, wypatrując konturów
łóżka. Wreszcie delikatnie położył się na jego brzeżku, w tej
samej chwili, w której susem uczyniła to Helena. Już chciał
szepnąć: „Chłopcy, posuńcie się”, ale natychmiast uświadomił
sobie banalnie obsceniczną śmieszność tego zdania. Niczego więcej
pomyśleć nie zdążył, bo został zagarnięty i już było za
późno, by wątpić.

1.

Adam
osiągnął prawie wszystko, co gej w jego wieku mógł w tym kraju
osiągnąć. Miał dobrą pracę w agencji ubezpieczeniowej, czy też
reklamowej, męża – zapalonego kucharza po studiach doktoranckich,
kochanka – napalonego małolata z fan clubu Anny Jantar, sympatię
kolegów, szacunek sąsiadów, którzy uprzejmie udawali, że niczego
się nie domyślają, traktując jego ze współmałżonkiem jak parę
studentów czy kuzynów wspólnie wynajmujących mieszkanie, bo
taniej, widok z okna na tereny zielone, srebrną kartkę Citibanku
i nadpłatę w rocznym Picie. Do pełni brakowało mu tylko dobrego
samochodu, choć i tak nie miał prawa jazdy z powodu neurotycznego
lęku przed ruchem ulicznym i skutkami ewentualnych wypadków.

Czuł się więc ustatkowany i usatysfakcjonowany. Ze
szczęścia zaokrągliła mu się twarz, urósł brzuch, co uważał
za znak rozpoznawczy wszystkich trzydziestoparoletnich farciarzy. Gdy
tak leżał na kanapie po dniu pracy, przerzucając gazetę albo
kanały telewizyjne, przy akompaniamencie mężowskiej gadki, która
dotyczyła jakichś tam niesnasek na uczelni, i w oparach smażącego
się kurczaka, gdy wiedział, że jutro znowu przeleci małego,
a potem wróci i wtuli się w swego faceta i będą spać jak para
kazirodczych braci na zasłużonym odpoczynku po wielu latach
pracowitego łamania tabu, wtedy niczego już nie pragnął, nie miał
żadnych pretensji ani żadnych ambicji. Zapadał w półsen,
z którego wyrywał go głos Męża, że podano do stołu.

Ale razu pewnego, po rutynowym orgazmie, kochanek
obrzucił Adama krytycznym spojrzeniem.

– No, Bradem Pittem to ty już nie będziesz!

Wstał i poszedł do łazienki. Adam leżał chwilę,
łapiąc oddech. Starł rąbkiem prześcieradła spermę z brzucha,
po czym podniósł się ciężko i zawlókł swe dobra do lustra. Nie
jest tak najgorzej. Tylko lekkie zakola, trochę nadwagi tu i ówdzie,
ale też mięśnie solidne i członek zgrabny. Przecież chodzi na
siłownię, na basen, do solarium i do sauny, nie za często, bo mu
się nie chce, ale chodzi, bo tak wypada. Będzie chodzić częściej,
stać go na to. Trwał przed zwierciadłem zawinięty w prześcieradło
niczym rzymski patrycjusz z telewizyjnych seriali, podczas gdy
małolat cieszył się swoją młodością pod prysznicem. Świeży
i niezabrudzony, jakby nikt go nigdy nie rżnął, wyszedł z łazienki
i niczego nie chciał. Ani kawy, ani herbaty, ani się całować.
Wstrząsnął balejażem i poleciał po szerokim szukać świecie
tego, co jest bardzo blisko.

Był ładny, ale głupi. Grał na instrumentach
perkusyjnych w orkiestrze Akademii Muzycznej. Adam często się
zastanawiał, jak można grać w orkiestrze i być tak głupim.
Pewnie to z powodu tych instrumentów perkusyjnych, bo wchodzą parę
razy na symfonię, a odsiedzieć trzeba całą, zanim dyrygent da
znak do wzniosłego finału. Małolat siedzi więc, nudzi się,
obmyśla nowe fryzury, wysyła potajemnie SMS-y, może nawet
onanizuje się za bębnami i czeka.

Kilka dni później przedstawił Adamowi innego
małolata:

– To moja druga połowa. Popatrz, jakie mamy ładne
obrączki. Bo my się kochamy i jedziemy razem na Rodos – tu wygiął
usteczka i zetknął je z buźką swego nowego chłopczyka.

Ten wyglądał niczym lilija po kosmetyczce. Za to
jeszcze przed maturą. Uśmiechał się nieśmiało, pewnie brał
Adama za dobrego, branżowego wujka. Adam pokiwał tylko głową i od
tego czasu płakał zawsze, gdy słyszał Nic
nie może wiecznie trwać.

Potem
przyszła kolej na Męża, który dostał etat na anglistyce
w Warszawie.

– Oczywiście, kocham cię i będę przy tobie – mówił, podlewając
kwiatki – ale chciałbym pomieszkać trochę sam. Dziesięć lat to
chyba wystarczająco dużo. Za dużo, żeby się rozstać.

– To chyba nie będzie dla mnie łatwe. – Adam nie
był pewien.

Mąż gwałtownie się odwrócił i oskarżycielsko
skierował ku niemu konewkę.

– A ja? Co będzie ze mną? Pomyślałeś o mnie? Jak
mnie będzie niełatwo? Ale w Warszawie jest wszystko.

– To znaczy? Co znaczy wszystko?

– Wszystko to znaczy… Wszystkie drogi prowadzą…

Adam
znowu pokiwał głową. Pomógł Mężowi spakować rzeczy
i przeprowadził go do wynajętej kawalerki w stolicy, całując na do
widzenia.

Wrócił
do domu. Usiadł. Został sam na sam z szacunkiem sąsiadów.

– Mógłbyś nie gasić górnego światła, jak
czytam? Wiem, że nie lubisz górnego światła, ale mnie naprawdę
jest za ciemno!

– Proszę na mnie nie krzyczeć! – krzyknął Paweł
i wyszedł do drugiego pokoju.

Helena ani drgnęła. Oczu nawet nie otworzyła.

Michał
nie zdążył wrócić do przerwanej lektury, gdyż z sąsiedniego
pokoju gruchnęła Maria Callas.

– Przycisz ją, na miłość boską!

– Ale ona ma boski głos! Boski!

Michał nie odrzekł nic.

Paweł wrócił po chwili i usiadł na łóżku.

– Co czytasz?

Michał westchnął i pokazał okładkę.

– Dobre?

– Powiem ci, jak uda mi się coś przeczytać.

– Zabiję któregoś dnia Rzepichę. Drze mordę na
każdym zebraniu. Dla dziesięciu groszy gotowa jest sprzedać własne
dziecko. Przylazła dzisiaj do radia z tym swoim głupim bachorem,
który w kółko gadał o piłce nożnej. Wylazła z niego miałkość
matki. A Ograniczny przyjechał z Warszawy, z centrali, i się
panoszył. Mówię Ci, co to jest za kutas! Synonim chama i świni.

– Mhm…

– Widziałem dzisiaj bardzo ładny stolik. Pasowałby
do tamtego kąta.

Michał zamknął książkę.

– Gasimy już światło, co?

Godzinę później spali jeden w drugim, a Helena,
tradycyjnie, w nogach.

Adam polubił pustkę, jaką zostawił po sobie Mąż.
Nareszcie mógł snuć się po kawalerce bez celu i bez planu,
słuchać muzyki, na jaką akurat miał ochotę – nikt jej nie
zagłuszał w połowie frazy komentarzem na temat zbyteczny.

Był
to rodzaj apatycznej wolności, odzyskanej bez walki samotności,
w której nic nikomu nie trzeba było udowadniać, przed nikim się
wykazywać, niczego pokazywać – ani miłości, ani przywiązania,
ani zniecierpliwienia. Adam odkrył – z niejakim zdziwieniem, ale
i zadowoleniem – że nawet seksu mu się nie chce uprawiać, mimo że
miał teraz tyle wolnej czasoprzestrzeni do popisu. Tęsknota za
małolatem nabrała sentymentalnego charakteru z lekkim jedynie
zabarwieniem erotycznym.

Początkowo
Mąż dzwonił codziennie, lub też Adam kręcił do niego. Skarżyli
się wzajemnie na opuszczenie i te sprawy. Odwiedzali się co dwa,
potem co trzy tygodnie, wreszcie raz na kwartał. Mąż przestał
płakać, że nikt go nie kocha w tym okropnym mieście, zmniejszyły
się rachunki telefoniczne. Nie spadła jedynie częstotliwość
SMS-ów. Były jak komunikaty prasowe, nadsyłane kilka razy
dziennie, informujące o aktualnym miejscu pobytu, stanie duszy
i ciała. Jak rytuał, który idealnie zastąpił wszystkie inne
sposoby komunikacji i dawał poczucie spełnienia. PRZEWIALO MNIE
BOLI W OKOLICACH NEREK. Odzew: NASMARUJ SIE OLEJKIEM KAMFOROWYM
I OWIN SZALEM.

Adam
z czasem spostrzegł jednak, że zobojętnienie obejmuje także
wszystkie inne aspekty jego życia. To, że zaniedbał mieszkanie,
nie było niczym zaskakującym. Nigdy nie dbał o designy i porządek,
bez szemrania przyjmując decyzje Męża – niespełnionego
projektanta wnętrz. Bałagan, jaki nastał po jego wyprowadzce,
mógł nawet na kimś z zewnątrz robić wrażenie anarchii po
dobrowolnej dyktaturze, ale Adam zupełnie nie myślał w tych
kategoriach. Po prostu zostawiał rzeczy ich własnemu losowi.

Rodziców,
mieszkających pięć przystanków autobusowych dalej, wizytował
coraz rzadziej, choć w pierwszych dniach rozłąki pospieszyli mu
z pociechą. Nie chciał tej pociechy i wreszcie w słowach prostych
a stanowczych odmówił przyjmowania pokarmów, które matka przywoziła
mu codziennie z domu.

– Jem na mieście.

– A na kolację?

– A na kolację idę do znajomych.

Poskutkowało. Zwłaszcza że w telewizji pojawiły się
kolejne seriale z życia rodzinnego, które zastąpiły matce troskę
o syna. Ojciec – jak to ojciec – oglądał Eurosport.

Adam
drastycznie ograniczył kontakty towarzyskie. Kiedyś często albo
bywali, albo zapraszali. Teraz, po szybkiej analizie, Adam doszedł
do wniosku, że większość jego znajomych to nudziarze. Ci
heteroseksualni w kółko pokazywali zdjęcia swoich nowo narodzonych
bachorów, ci homoseksualni fotki z wycieczek zagranicznych.
Z pierwszymi można było wspólnie popsioczyć na politykę
i gospodarkę, z drugimi także i poświntuszyć. Drudzy mieli więc
pewną przewagę nad pierwszymi, ale nie na tyle znaczącą, by się
ostać przy selekcji.

Z całej gromady Adam ocalił jedynie Krzysia – starego cynika
i dorywczego kochanka, który trzymał się swojego małżonka głównie
ze względów ekonomicznych. Tamten bowiem, księgowy, zarabiał kupę
kasy, co – jak mniemał Adam – pozwalało Krzysiowi oddawać się
bez niepokojów materialnych intelektualnym grom na uniwersytecie.

– Ostatnio mój stary poznał Brazylijczyka
z Irańczykiem – donosił Krzyś przez telefon. – Obaj twierdzili,
że nie są pedałami, bo wyłącznie biorą. Stary się poświęcił
i dał obu dupy. Ale potem rozpętała się straszna awantura –
Brazylijczyk chciał przerżnąć Irańczyka, a Irańczyk
Brazylijczyka. Wygrał Brazylijczyk.

– I co?

– I nadal twierdzą, że nie są pedałami.

Pracę
Adam też zaczął mieć w dupie. Właściwie mnóstwo czasu w biurze
spędzał na bezmyślnym surfowaniu po necie, pozorując od czasu do
czasu jakieś działania. Wyrzucić go nie wyrzucili, widać nie
tylko on popadł w marazm. Zaczął jednak coraz mniej zarabiać,
płacono mu bowiem od wychodzonych i podpisanych umów. A jak miał
chodzić, skoro siedział?

Niższe
zarobki zaniepokoiły Adama. Na chwilę się przebudził, pobudził
i chciał coś zrobić. Potem jednak wzruszył ramionami. Przynajmniej
miał teraz wymówkę, by rzadziej jeździć do Męża.

2.

Paweł
popatrzył na swoje dzieło i zobaczył, że było dobre. Mógł być
naprawdę dumny z tych pomidorów w bryndzy i sosie orzechowym. Udało
mu się danie, nie ma co, i goście to docenią, a wtedy jego duma
zyska zupełnie inny wymiar. Stanie się niejako dumą obiektywną,
potwierdzoną i usprawiedliwioną. Przeniósł wzrok z pomidorów na
Michała. Z niego też był dumny. Udał mu się chłopak, co obcy
potwierdzili już wielokrotnie, patrząc na Michała z niekłamanym
pożądaniem. Tak, to ciało nie jest duże, ale zgrabne i poręczne.
Nie wypada z objęć. W dodatku ma facet gust, wie, jak się ubrać
i jak się poruszać, umie rzucić subtelnie kokieteryjne spojrzenie
i zagadać w kilku językach. Tak, ma gust, a on ma gust, że wybrał
tak gustownego faceta. Spojrzał znowu na pomidory. Może jeszcze
trochę oliwy?

– Może jeszcze oliwy, Michałku?

– Mało ci tłuszczu?

I tu Paweł oklapł, bo faktycznie faceta miał fajnego,
seksownego i młodego, ale sam coś się rozrasta za szybko, choć
tamten tylko siedzi i czyta, a on biega i na basen chodzi, widać to
genetyczne, widać taki los po trzydziestce, jego ojciec też jest
otyły i wyłysiał, jak miał trzydziestkę, ale on już ma po
trzydziestce i tylko lekko posiwiał, włosy ma po matce, a Michał
znowu sobie przefarbował swoje na kolor…

– Co to za kolor, ten tam u ciebie?

– Platyna ognista.

Michał nakrywał do stołu skrupulatnie. Odkąd Paweł
pamiętał, zawsze wszystko robił skrupulatnie. Położył ostatni
widelec i chwycił za pilota. Na każdym kanale machał do Michała
papież, a do papieża machały masy. Wyłączył telewizor. Paweł
umieścił na stole swój chef-d’oeuvre.
Wracając do kuchni, przesunął ręką po pośladkach Michała.

Pierwsi przyszli Krzyś z Kubusiem. Jak zwykle, kwadrans
przed czasem – Krzyś wcześniej zaczynał, bo wcześnie chodził
spać. Paweł gorączkowo kończył ablucje, podczas gdy Michał
witał gości. Chłopcy ucałowali się jak grzeczni mieszczanie.

– O! Nowy przykład waszego złego smaku! – krzyknął
Krzyś, wciąż jeszcze w objęciach Michała, potrząsając brodą
w stronę pastelowego rysunku kota.

Michał zmarszczył brwi.

– Bez obawy. Wciąż jesteś najlepszym przykładem
naszego złego smaku – rzekł serdecznie. – Nie dostrzegasz w tym
rysunku ironii romantycznej?

– Nienawidzę romantyzmu. To epoka rozhisteryzowanych
heteryków. W Monachium jedna bogata niemiecka wdowa z pierścieniem
Nibelunga na każdym palcu ciągała mnie na Festiwal Schubertowski.
Wiłem się jak pstrąg.

– Schuubert był pedałem.

– Tak? Nie słyszałem.

Kubuś rozglądał się dookoła, jakby szacował.
Z łazienki wysunął się Paweł.

– Nie umyłeś włosów – zauważył Krzyś.

– To żel.

– Wyglądasz w nim bardzo… naturalnie. Nawet niezłe
wino. Ile kosztowało?

– Trzydzieści sześć dziewięćdziesiąt.

– Jak na tę cenę, to naprawdę wam się udało. Na
kogo czekamy?

– Na kobietę.

– Na kobietę? Aż do tego stopnia? Stary, co na to
powiesz?

Stary oglądał kwiaty. Wymyślił niedawno, że będą
one jego hobby, zwłaszcza że w swej nowej posiadłości stawiał
oranżerię i czymś przecież powinien ją wypełnić.

– Kubuś wymyślił niedawno, że zainteresuje się
kwiatami. Będziemy mieć ogród i oranżerię. Czymś je trzeba
wypełnić. Moglibyście polecić mu jakieś drogie, egzotyczne
rośliny?

Paweł puścił rękę Michała i podszedł do Kuby. Sam
osobiście podlewał, nawoził i przesadzał. Uwielbiał grzebać
w ziemi, mieć brudne paznokcie, patrzeć, jak kwitnie, jak się
rozwija, więdnie i od nowa znów. Michał wciąż wyglądał
kwitnąco, nie wiądł i się nie rozwijał. Właściwie od tych
ośmiu lat jest wciąż tak samo perfekcyjny. Nie można powiedzieć,
że się go wyhodowało, wypielęgnowało, ukształtowało, że się
o niego zadbało, zatroszczyło, że się go stworzyło. Nie, nie da
ci tej satysfakcji. On już jest stworzony, wyhodowany,
wypielęgnowany, zadbany. Dlatego Paweł miał swoje rośliny.

I zjawiła się Paulina, która kochała się
szczęśliwie w gejach. Chłopcy nigdy nie próbowali zrozumieć
sekretów jej życia erotycznego – miała jakichś facetów,
którzy pojawiali się u jej boku i znikali, bez konkretnej przyczyny
i bez pretensji, chyba heteroseksualni, ale nieznaczący,
przypadkowi, tymczasowi. Michał przypomniał sobie imię ostatniego,
wysoki, szczupły, miesiąc temu jeszcze. Może dwa. Z politechniki
albo medycyny. Miły, tak, miły, tyle można było o nim powiedzieć.

– Och! Jakie to śliczne! – wykrzyknęła Paulina na
widok obrazka z kotem siedzącym. – I jest w tym jakaś ironia.

Dokonawszy obrzędu buzi-buzi, trójca powędrowała do
salonu. Tu Paulina podała rękę Krzysiowi. Znała go, ale nie
lubiła, bo był jedynym gejem, który nie pozwalał jej siebie
kochać. Krzyś cenił klasyczny porządek, więc nie dopuszczał
kobiet do prywatnego życia.

Kubuś skubał kwiatek i tylko uśmiechnął się nikło
do Pauliny. Ta w geście powitania zarzuciła mu ręce na ramiona, co
przyjął z niejakim zażenowaniem, spoglądając przepraszająco na
małżonka.

Zasiedli. Pomiędzy nimi przechadzała się nerwowo
Helena, pomrukując permanentnie, wyraźnie niezadowolona z inwazji
obcych na jej terytorium.

– Dobre te pomidory. Zupełnie jakbym sam je zrobił.

Skoro Krzyś tak mówi, to nie może być lepiej. Paweł
wyraźnie się rozluźnił i dolał wina.

– Idziemy jutro na zebranie nowej organizacji
gejowskiej.

Krzyś parsknął, nakładając sobie na talerz
wegetariański bigos.

– A to nie lepiej od razu na zakrystię? Co będziecie
tym razem organizować?

– Przyjęcie towaru, Krzysiu.

– Żeby was tylko nie przewiało. Kto zwołuje hufce?

– Wiktor. W zeszłym miesiącu jako jedyny zgłosił
się na konkurs striptizu w tej pedalskiej spelunie przy Rynku.

– Wygrał?

– Nie został zakwalifikowany.

– Weźcie mnie jutro ze sobą – prosiła Paulina. –
Będę udawać gay friendly.

– Wykluczone! Znowu zaczniesz mówić o prawie do
aborcji.

– Wiktor, Wiktor… – Krzyś trwał od dłuższej
chwili w zadumie. – Taki chudzielec z wadą wymowy? Kubusiu? Skąd
ja go znam? Och! Przecież wyhaczyłem go kiedyś na czacie.
I jeszcze tej samej nocy stawiłem się pod jego drzwiami z butelką
wina. Dużo lepszego niż to tutaj. Ależ był mną przerażony!
Następnego dnia został działaczem.

– Poza tym – westchnął Paweł – musimy dbać
o własne interesy. Bo jeśli sami nie zadbamy, to kto zadba? O nasz
interes?

– Może „Gazeta Wyborcza”?

Śmiech przeszedł przez stół.

– „Wyborcza” to nie interes, to cały organ.
Liberalny w stanie spoczynku, konserwatywny w erekcji.

Wszyscy byli tego samego zdania.

– Intelektualna kastracja, drobnomieszczańskie
doktrynerstwo, moralizatorska stabilizacja – sączył Michał –
konserwatywny zator mózgu, strach zakonserwowany w przeterminowanym
sosie…

– I te klerykalne sentymenty, trzymanie się sukienki
episkopatu, brzydkich transwestytów pouczających, jak być
naturalnym. Czyż to nie ucieszne, że w Polsce lewica mówi językiem
prawicy, prawica skrajnej prawicy, a skrajna prawica narodowych
socjalistów. Istna wieża Babel. Pan Bóg pomieszał języki, tylko
za jakie grzechy? – zatroskał się Paweł.

– To jaka jest alternatywa? Może „Rzeczpospolita”?

Śmiechom przy stole nie było końca.

– Nie sądzicie, że Polsce potrzebna jest rewolucja
intelektualna, dokonana przez kobiety i gejów? – zapytała
Paulina

– Jako papież antyfeminizmu rzucam na ciebie klątwę,
kobieto – Krzyś wzniósł kieliszek.

3.

Adam
jeszcze robił to, co do niego należało. Pracował, rozmawiał,
kupował, chodził do kina, sprzątał, ubierał się, czytał,
słuchał, mył naczynia, mył głowę, mył nogi, oglądał
telewizję, sikał, srał, podlewał kwiaty, onanizował się,
telefonował, spacerował, uczył się francuskiego, uśmiechał się,
mówił dzień dobry, pił wino, żył. Ale coraz mniej go to
przekonywało.

Gdy
w zimny grudniowy wieczór machinalnie wertował kartki czasopisma
kolorowego, poczuł, że zazdrości działaczom. Tym, którzy walczą
o sprawę, zbierają podpisy i demonstrują przed instytucjami.
Zapragnął jakiejś wojny, oburzającej przemocy
i niesprawiedliwości, która zaprowadziłaby go na manifestację,
wsadziła na barykady i dała transparent do ręki. Aż wstał
z przejęcia. Zgodziłby się nawet na rolę ofiary – kosowskiego
uchodźcy, głodującego w Afryce, prześladowanego transseksualisty,
afgańskiej kobiety albo… Jakoś nikt więcej nie przychodził mu
w tym momencie do głowy. Aż usiadł z przejęcia.

Godzinę później przeczytał w internecie ogłoszenie
o zebraniu założycielskim Ogólnoświatowej Organizacji Gejów
i Lesbijek Do Zwalczania Dyskryminacji i Pomnażania Demokracji
w Polsce. Kupił nowy sweter, nie założył kalesonów (nigdy nic nie
wiadomo) i się udał.

W salce ciasnej i niskiej, wejście od podwórza, młody,
chudy mężczyzna z rzadkim zarostem, queerowo ciągnąc samogłoskę
„e”, przemawiał do grupy plus minus dziesięciu osób,
wiercących się nieśmiało na niewygodnych krzesłach. Było
o dyskryminacji i kształtowaniu pozytywnego wizerunku. Adam przyjrzał
się swoim współtowarzyszom. Najmłodszy lokował się w okolicach
szkoły średniej, najstarszy kiwał siwą głową, lesbijek nie
zauważył.

Wzrok Adama przykuła jedna para, wczesnych
trzydziestolatków albo późnych dwudziestolatków, którzy
siedzieli po jego prawej stronie. Obaj ubrani byli z niewzruszoną
i niewymuszoną elegancją w ciemne koszule i markowe marynarki –
jeden szarą, drugi czarną. Miny mieli zgodnie poważne, choć na
twarzy młodszego z nich pojawiał się co pewien czas subtelnie
drwiący uśmiech, gdy tylko mówca przekraczał w swojej retoryce
granice bełkotu. Obaj wydawali się też kompletnie impregnowani na
otoczenie – w przeciwieństwie do innych biesiadników nie
rozglądali się płochliwie na boki, nie rzucali trwożliwych
uśmiechów i nie spuszczali z zakłopotaniem wzroku. Byli razem,
w konkretnym celu i z poczuciem własnej wartości, którą nawzajem
w sobie utwierdzali.

Wodzirej zebrania najpierw pomachał certyfikatem
wydanym przez zagraniczną organizację gejowską, który to
certyfikat poświadczał, że polski oddział tej organizacji mieści
się w Warszawie. Potem pomachał drugim certyfikatem wydanym
z upoważnienia tamtej zagranicznej organizacji gejowskiej przez jej
polski oddział, który to certyfikat poświadczał, że on,
wodzirej, jest prezesem lokalnej filii polskiego oddziału
zagranicznej organizacji gejowskiej. Gdy już wszyscy zebrani to
pojęli, prezes zawołał:

– Jesteeeeśmy uniweeeersalni. Należymy do czegoś
większeeeego. Do większeeeeej mnieeeejszości!

Po czym nakazał prezentację. Kolejno odlicz, cicho
i niewyraźnie, bez patrzenia sobie w oczy, podkreślając każde słowo
nerwowym chichotem, zebrani wymieniali swoje imiona i profesje.

– Witaj, Arturze, w naszym gronieeeee! – cieszył
się ten najważniejszy. – Witaj Marku!

– Jak ma na imię prezes? – Adam szepnął do ucha
chłopcu od uśmiechu.

– Wiktor. Jest wykwalifikowanym pomocnikiem
dentystycznym – lekko tylko odwracając głowę, odrzekł zapytany.

Gdy przyszła kolej na niego, Adam przedstawił się
i dodał tonem usprawiedliwienia:

– Przyszedłem, bo chciałbym zrobić coś dla sprawy.