Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Trzecia Rzesza na haju. Narkotyki w hitlerowskich Niemczach

Trzecia Rzesza na haju. Narkotyki w hitlerowskich Niemczach

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7976-546-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Trzecia Rzesza na haju. Narkotyki w hitlerowskich Niemczach

Berlińskie zakłady chemiczne produkujące na masową skalę metamfetaminę, której jakości nie powstydziłby się sam Walter White z serialu Breaking Bad; heroina sprzedawana w aptekach jako lek przeciwbólowy; oddziały straceńców na kokainowych gumach do żucia czy przesłuchiwania więźniów za pomocą meskaliny – to tylko kilka wstrząsających realiów hitlerowskich Niemiec.

Kiedy Niemcy w 1940 roku napadły na Francję, żołnierze Wehrmachtu byli pod wpływem 35 milionów dawek pervitinu. Preparat ten, którego składnikiem czynnym jest metamfetamina, zwana dzisiaj crystal meth, w zasadzie umożliwił wojnę błyskawiczną i stał się w nazistowskim państwie prawdziwym ludowym narkotykiem. Narkotyki zażywali również najwyżsi dowódcy Trzeciej Rzeszy. Göringa z powodu jego zamiłowania do morfiny przezywano „Möring”, a rzekomo będący abstynentem Hitler codziennie potrzebował zastrzyków opioidu silniejszego od heroiny. Trzecia Rzesza na haju to jedna z najbardziej kontrowersyjnych książek o hitlerowskich Niemczech w ostatnich latach. Ta pierwsza obszerna analiza narkotykowej rzeczywistości Trzeciej Rzeszy, oparta na sprawdzonych danych, zmienia nasze postrzeganie całej epoki.

Polecane książki

Wszyscy mówią o Nowym Egzaminie Gimnazjalnym z matematyki. Media straszą, że będzie trudny! Nauczyciele straszą nowym typem zadań! Rodzice powtarzają ... Ucz się! A gimnazjalistów zalewa pot ! Jak przygotować się do egzaminu, by nie ośmieszyć się przed kolegami? Co zrobić, by nie zmartwić rodziców i...
"Rebusy i kalambury nie dla ponurych" to książka z zagadkami i ciekawymi  zadaniami do rozwiązywania dla uczniów szkół podstawowych i młodzieży. Dzieją się tutaj rzeczy zagadkowe. Oprócz tytułowych rebusów i kalamburów są tu palindromy, anagramy, homonimy, synonimy. Takie miniaturki literackie u...
Poradnik do gry Marvel's Spider-Man na PS4 przygotuje was na oczyszczenie Nowego Jorku z wszystkich przestępców. Nasz poradnik to potężne kompendium wiedzy, w którym każdy gracz odnajdzie odpowiedzi na pytania i porady ułatwiające początek gry. Poradnik porusza najistotniejsze kwestie, takie jak opi...
Joanna to czterdziestoletnia nauczycielka samotnie wychowująca nastoletnią córkę Lusię. Zmęczona pracą zawodową postanawia iść na urlop zdrowotny i zacząć realizować swe marzenia. Zamiast odpoczywać, musi jednak wyjechać, by zaopiekować się chorą ciocią. Pobyt w Starogardzie Gdańskim okazuje się peł...
Opowieść o Mazowszu – prawdziwie magicznej ziemi pośrodku Polski. To książka do czytania, od której oderwać się nie można. Są w niej gawędy o miejscowościach i miejscach znanych i takich, o których nie wie się nic albo niewiele: o rzeźbionych cudach z mazowieckiej prowincji, o legendach i podani...
Poradnik do Call of Duty: Advanced Warfare to zestaw praktycznych porad i wskazówek dotyczących rozgrywki w nadchodzącej strzelance FPP autorstwa studia Sledgehammer Games. Znajdziecie w nim dokładny opis przejścia kampanii single player, wraz z lokalizacją wszystkich "znajdziek" i sekretów. Oprócz ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Norman Ohler

Tytuł oryginału: Der totale Rausch

Copyright © Verlag Kiepenheuer and Witsch GmbH and Co. KG, Köln, Germany, 2015

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2016

Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2016

Originally published in the German language as Der totale Rausch by Norman Ohler with an afterword by Hans Mommsen

Redaktor prowadzący: Filip Karpow

Redakcja merytoryczna: Marek Daroszewski

Redakcja: Paulina Wierzbicka

Korekta: Barbara Borszewska

Pro­jekt okład­ki: Juliusz Zujewski

ISBN 978-83-7976-546-1

Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o.

ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

re­dak­cja@wy­daw­nic­two­po­znan­skie.com

www.wy­daw­nic­two­po­znan­skie.com

„Skazany na

Ulotka dołączona do opakowania zamiast przedmowy

Natrafiłem na ten materiał w Koblencji, a mianowicie w prozaicznym otoczeniu betonowego budynku Archiwum Federalnego, zbudowanego w latach osiemdziesiątych XX wieku. Odtąd spuścizna Theo Morella, lekarza przybocznego Adolfa Hitlera, nie dawała mi już spokoju. Raz po raz kartkowałem kalendarz Morella: zawierał tajemnicze wpisy dotyczące „pacjenta A”. Przy użyciu lupy próbowałem odszyfrować prawie nieczytelne pismo. Całe strony były gęsto zapisane, często odczytywałem wpisy typu „Inj. w. i.” lub po prostu „x”. Obraz klarował się stopniowo: codzienne zastrzyki, osobliwe substancje, zwiększające się dawki.

Symptomy choroby

Wszystkie aspekty narodowego socjalizmu są wyjaśnione. Nasze nauczanie historii nie dopuszcza żadnych luk, a świat mediów białych plam. Temat został przeanalizowany ze wszystkich możliwych stron. Niemiecki Wehrmacht jest najlepiej przebadaną armią wszech czasów. Wydawałoby się, że naprawdę nie istnieje już nic, czego nie wiedzielibyśmy o tym okresie. Trzecia Rzesza sprawia wrażenie hermetycznej. Każda próba wydobycia na światło dzienne czegoś nowego na jej temat trąci nadgorliwością, jest niemal śmieszna. A jednak nie pojmujemy wszystkiego.

Diagnoza

O narkotykach w Trzeciej Rzeszy nie tylko opinia publiczna, lecz nawet historycy wiedzą zadziwiająco mało. Istnieją co prawda częściowe opracowania naukowe i dziennikarskie, dotychczas nie powstało jednak pełne, ogólne studium1. Brakowało kompleksowego, opartego na faktach przedstawienia tego, jak środki odurzające wpłynęły na bieg wydarzeń w państwie nazistowskim i na polach bitewnych II wojny światowej. A kto nie rozumie roli, jaką narkotyki odegrały w Trzeciej Rzeszy, kto nie bada ówczesnych stanów świadomości także i w tym kontekście, wiele traci.

Fakt, że dotychczas w niewystarczającym stopniu uwzględniano wpływ środków zmieniających świadomość na najczarniejszy rozdział niemieckiej historii wynika z nazistowskiego konceptu „walki ze środkami odurzającymi”, który ustanowił państwową kontrolę nad tego rodzaju substancjami, a z narkotyków uczynił powszechny temat tabu. W konsekwencji zniknęły one ze standardowego pola widzenia nauk – na uniwersytetach do dzisiaj nie prowadzi się rozległych badań. Wyeliminowano je też z życia gospodarczego, publicznej świadomości oraz rozważań historycznych i zostały zepchnięte do ciemnego kąta razem z szarą strefą gospodarki, fałszerstwami, przestępczością i powierzchowną, amatorską wiedzą.

Możemy jednak temu zaradzić i podjąć się interpretacji faktycznych zdarzeń, która zajmie się wyjaśnieniem związków strukturalnych, skupi się na pracy i zamiast sztywnym tezom (które wyrządzają krzywdę historycznej rzeczywistości i jej rozczarowującemu okrucieństwu) będzie służyć szczegółowym badaniom faktów historycznych2.

Działanie treści

Totalny rausz wnika pod skórę owładniętych żądzą krwi masowych morderców i bezwzględnie im posłusznego narodu, który należy oczyścić z obsesji rasowej oraz wszelkich innych trucizn, aby zajrzeć bezpośrednio w tętnice oraz żyły. Krążąca w nich krew wcale nie była czysto aryjska, a raczej chemicznie niemiecka – i do tego dość toksyczna. Tam bowiem, gdzie nie wystarczała sama ideologia, pomimo wszelkich zakazów bez zahamowań wspomagano się środkami farmakologicznymi. Robili to zarówno szeregowi członkowie, jak i elity. Hitler wiódł prym także w tej dziedzinie, nawet armia podczas swoich inwazji po kryjomu była zaopatrywana w środek pobudzający – metamfetaminę (dzisiaj znaną jako crystal meth). W swoim podejściu do narkotyków ówcześni sprawcy wykazywali się hipokryzją, której ujawnienie rzuca nowe światło na decydujące aspekty ich czynów. Zostały uchylone drzwi do poznania procederu, o istnieniu którego dotąd nie mieliśmy pojęcia

Zagrożenia w trakcie lektury

Mimo wszystko tuż za rogiem czai się pokusa, by przypisywać zbyt duże znaczenie obrazowi widzianemu przez narkotykowe okulary i tworzyć kolejne historyczne legendy. Dlatego też warto pamiętać: opisywanie historii nigdy nie jest tylko nauką, lecz zawsze także fikcją. W tej dyscyplinie na dobrą sprawę nie ma mowy o książce „popularnonaukowej”, ponieważ fakty przez określone przyporządkowanie mogą stać się zmyśleniem albo przynajmniej ulegają wzorom interpretacyjnym zewnętrznych wpływów kulturowych. Uświadomienie sobie, że historiografia jest w najlepszym wypadku literaturą, obniża ryzyko rozczarowania podczas lektury. To co tutaj zaprezentowano, jest niekonwencjonalną, zniekształconą perspektywą, a cała nadzieja w tym, że dzięki temu zniekształceniu pewne zjawiska można dostrzec wyraźniej. Niemiecka historia nie jest modyfikowana ani pisana od nowa. Jednak w najlepszym wypadku przynajmniej w części opowiadana bardziej precyzyjnie.

Działania niepożądane

Preparat ten może powodować działania niepożądane, które jednak nie muszą wystąpić u każdego. Występuje często lub bardzo często: zachwianie światopoglądu, a przez to irytacja, czasami powiązane z nudnościami i bólami brzucha. Te objawy są z reguły łagodne i ustępują wraz z kontynuacją lektury. Czasami: reakcje alergiczne. Bardzo rzadko: ciężkie, trwałe zaburzenia postrzegania. W ramach środków zapobiegawczych, aby osiągnąć docelowy efekt działania uwalniającego od strachu i skurczy, książkę trzeba koniecznie doczytać do końca.

Jak przechowywać książkę?

Przechowywać w miejscu niedostępnym dla dzieci. Data ważności określana na podstawie aktualnych badań.

1 Z wyjątkiem świetnej antologii Wernera Piepera, Nazis on Speed. Drogen im 3. Reich, Birkenau-Löhrbach 2002.

2 Jens Walter, Statt einer Literaturgeschichte, München 2001, s. 11 i n.

Część IMetamfetamina – narkotyk ludowy(1933–1938)

Nazizm był toksyczny w najprawdziwszym tego słowa znaczeniu. Pozostawił światu chemiczne dziedzictwo, które trapi nas do dzisiaj: truciznę, która nie zniknie jeszcze długo. Naziści uważali się za ludzi nieskazitelnych i z propagandową pompą oraz za pomocą drakońskich kar uprawiali podbudowaną ideologicznie, surową politykę antynarkotykową. Mimo to za rządów Hitlera popularnym produktem stała się niezwykle silna i wyjątkowo uzależniająca, perfidna substancja. Środek ten w formie tabletek i pod nazwą rynkową pervitinw latach trzydziestych zupełnie legalnie zrobił karierę w całej Rzeszy Niemieckiej, a później także w okupowanych krajach Europy. Stał się akceptowanym, dostępnym w każdej aptece „narkotykiem ludowym”, który dopiero od 1939 roku objęto sprzedażą na receptę, aż w końcu w 1941 roku został poddany rygorom tzw. ustawy opiumowej.

Będąca składnikiem pervitinu metamfetamina jest dzisiaj na całym świecie nielegalna, ewentualnie ściśle reglamentowana3. Mając jednak blisko sto milionów konsumentów, uchodzi za jedną z ulubionych trucizn naszych czasów, a liczba uzależnionych rośnie. Wytwarza się ją w tajnych laboratoriach, często robią to chemicy amatorzy. Zazwyczaj jest zanieczyszczona, a media nazywają ją crystal meth. Krystaliczna forma tego koszmarnego narkotyku – przyjmowana głównie donosowo, często w dużych dawkach – cieszy się niezwykłą popularnością, zwłaszcza w Niemczech, gdzie wciąż przybywa nowych konsumentów. Ten środek pobudzający daje niebezpiecznie silnego kopa, znajduje więc zastosowanie jako narkotyk na imprezy, podnosi wydajność pracy w biurach, parlamentach i na uniwersytetach. Odpędza senność i zmęczenie, daje uczucie euforii, pozostaje jednak, zwłaszcza przy dzisiejszej formie przyjmowania4, szkodliwym dla zdrowia, potencjalnie wyniszczającym narkotykiem, który może szybko uzależnić. Niemal nikt nie wie jednak, jaką karierę zrobił w Trzeciej Rzeszy.

Breaking Bad: wytwórnia narkotyków w stolicy Rzeszy

Poszukiwanie śladów w XXI wieku. Pod przejrzystym letnim niebem, które rozpościera się między zakładami przemysłowymi a sprawiającymi wrażenie sklonowanych rzędami nowo wybudowanych domów, jadę kolejką miejską wzdłuż granicy Berlina na południowy wschód. Aby odnaleźć pozostałości zakładów chemicznych Temmler, dawnego producenta pervitinu, muszę wysiąść w Adlershof – części miasta, która dzisiaj jest nazywana „najnowocześniejszym niemieckim parkiem technologicznym”. Zatrzymuję się na skraju nowoczesnego kampusu i przedzieram przez urbanistyczną ziemię niczyją. Przechodzę koło rozpadających się budynków fabrycznych, mijam ruiny z kruszącej się cegły i pozostałości zardzewiałej stali.

Zakład produkcyjny firmy Temmler został tu przeniesiony w 1933 roku. Rok po wywłaszczeniu Alberta Mendla, żydowskiego współwłaściciela Fabryki Chemicznej Tempelhof, Temmler przejął jego udziały i szybko rozwinął biznes. To były dobre czasy dla niemieckiego przemysłu chemicznego, o ile był czysto aryjski, w szczególności zaś kwitł przemysł farmaceutyczny. Niezmordowanie szukano nowych, przełomowych środków, które miałyby zapewnić ówczesnemu człowiekowi ukojenie bólu i odwrócić jego uwagę od trosk. W laboratoriach dużo eksperymentowano oraz wytyczano kierunki działania, które do dziś wywierają wpływ na rozwój farmakologii.

Dawna fabryka lekarstw Temmler w berlińskiej dzielnicy Johannisthal popadła w ruinę. Nic już nie przypomina o okresie prosperity, kiedy to tygodniowo produkowano tutaj miliony tabletek pervitinu. Teren firmy jest niezagospodarowany, nikt nie korzysta z tej nieruchomości. Przechodzę przez opustoszały parking, muszę przedrzeć się przez dziko rosnący lasek i przeskoczyć przez mur, do którego nadal przytwierdzone są kawałki szkła mające chronić przed intruzami. Za murem, otoczony paprociami i pędami roślinnymi, stoi stary, drewniany „domek Baby Jagi”, należący do założyciela firmy Theodora Temmlera, będący niegdyś zalążkiem firmy. Za gęstymi krzakami olchy widać ceglaną budowlę, także opuszczoną. Jedno z okien jest całkowicie rozbite, więc udaje mi się przez nie dostać do środka. Wewnątrz znajduje się długi, ciemny korytarz. Śmierdzi stęchlizną i zgnilizną. Na końcu dostrzegam na wpół otwarte drzwi. Pokrywająca je jasnozielona farba odchodzi płatami. Za drzwiami po prawej stronie przez dwa popękane okna fabryczne do pomieszczenia wpada światło. Na zewnątrz wszystko jest zarośnięte – w środku kompletna pustka. W kącie leży stare ptasie gniazdo. Białe, częściowo obtłuczone kafelki sięgają aż po wysoki sufit, w którym znajdują się okrągłe otwory wyciągów wentylacyjnych.

To właśnie dawne laboratorium doktora Fritza Hauschilda, od 1937 do 1941 roku szefa farmakologii w firmie Temmler. Poszukiwał nowego rodzaju lekarstwa, „środka podnoszącego wydajność”. Jest to również dawna wytwórnia narkotyków Trzeciej Rzeszy. To tutaj, używając porcelanowych tygli, skraplaczy ze spiralnymi rurkami i szklanych chłodnic laboratoryjnych, chemicy warzyli swój krystalicznie czysty towar.

To tutaj perkotały pokrywki wypełnionych wrzącymi roztworami pękatych kolb i z sykiem uwalniały żółtoczerwoną, gorącą parę. Tu powstawały emulsje, a odziane w białe rękawiczki dłonie regulowały ustawienie perkolatora. Powstawała metamfetamina – i to w takiej jakości, jakiej nawet w swoich najlepszych momentach nie uzyskiwał sam Walter White, filmowy producent narkotyków z amerykańskiego serialu telewizyjnego Breaking Bad, który uczynił crystal meth symbolem naszych czasów.

Dosłownie przetłumaczone słowa breaking bad oznaczają „nagle zmienić swoje postępowanie i robić coś złego”. Być może nie jest to też zły nagłówek dla lat 1933–1945.

Zakłady chemiczne Temmler w berlińskiej dzielnicy Johannisthal, wtedy…

…i dziś.

Preludium w XIX wieku: pranarkotyk

„Dobrowolna zależność jest najpiękniejszym stanem”.

Johann Wolfgang Goethe

Aby móc zrozumieć historyczne znaczenie metamfetaminy, a także innych narkotyków dla biegu wydarzeń w państwie nazistowskim, musimy cofnąć się w czasie. Historia rozwoju nowoczesnych społeczeństw jest powiązana z historią początków i dystrybucji środków odurzających tak samo jak ekonomia z rozwojem technicznym. Punkt wyjścia: w 1805 roku w klasycystycznym Weimarze Goethe napisał Fausta i za pomocą środków poetyckich zreasumował jedną ze swoich tez, zgodnie z którą geneza człowieka ma związek z wpływem narkotyków: zmieniam stan swojego umysłu, więc jestem. W tym samym okresie, w mniej czarującym westfalskim Paderborn, farmaceuta Friedrich Wilhelm Sertürner eksperymentował z makiem lekarskim, którego zagęszczony sok, zwany opium, znieczula ból jak żadna inna substancja. Goethe w dramatyczno-poetycki sposób chciał zgłębić tajemnicę wewnętrznego spoiwa świata, natomiast Sertürner pragnął rozwiązać liczący sobie tysiące lat problem, który trapił nasz gatunek co najmniej w tym samym stopniu.

Konkretne wyzwanie dla dwudziestojednoletniego, genialnego chemika wyglądało następująco: w zależności od warunków wzrostu substancja czynna występuje w maku lekarskim w bardzo różnych koncentracjach. Czasami jej gorzki sok niewystarczająco koi udrękę, innym razem dochodzi do nieintencjonalnego przedawkowania i zatrucia. Zdany tylko na siebie – tak samo jak zażywający sporządzone na bazie opium laudanum Goethe w swojej pracowni poety – Sertürner dokonał sensacyjnego odkrycia: udało mu się wyizolować morfinę, ów najważniejszy alkaloid w opium, swego rodzaju farmakologicznego Mefista, który przemienia ból w błogość. Był to punkt zwrotny nie tylko w historii farmakologii, lecz także jedno z najważniejszych wydarzeń rozpoczynającego się XIX stulecia, a nawet całej historii ludzkości. Ból, ten straszliwy towarzysz niedoli, mógł zostać teraz precyzyjnie zmniejszony, a nawet zlikwidowany. Apteki w całej Europie, w których jak dotąd farmaceuci sporządzali lekarstwa i tabletki, opierając się na swojej najlepszej wiedzy i przekonaniach, ze składników pochodzących z własnych ogródków ziołowych lub dostarczanych przez zielarki, w ciągu kilku lat przekształciły się w prawdziwe manufaktury, w których ustanawiano farmakologiczne standardy5. Morfina nie tylko dawała ukojenie od wszelkich bolączek, była także świetnym interesem.

W Darmstadt pionierem tego rozwoju stał się właściciel apteki Engel (Anioł), Emmanuel Merck, który w 1827 roku w ramach filozofii przedsiębiorstwa zaproponował, żeby alkaloidy i inne medykamenty charakteryzowały się zawsze tą samą jakością. Był to nie tylko początek firmy Merck, która świetnie prosperuje do dzisiaj, lecz także całego niemieckiego przemysłu farmaceutycznego. Kiedy w 1850 roku wynaleziono strzykawkę, nie można już było zatrzymać tryumfalnego marszu morfiny. Udoskonalony lek przeciwbólowy masowo stosowano w trakcie amerykańskiej wojny domowej w latach 1861–1865, jak i podczas wojny niemiecko-francuskiej w 1870–1871. Wkrótce sięganie po morfinę stało się rutynową czynnością6. Jej wpływ był decydujący, zarówno z pozytywnego, jak i negatywnego punktu widzenia. Co prawda można było zredukować męczarnie nawet ciężko rannych, równocześnie spowodowało to jednak, że w końcu stały się możliwe wojny na jeszcze większą skalę: żołnierzy, którzy wcześniej z powodu odniesionych ran byli długoterminowo niezdolni do walki, teraz szybciej stawiano na nogi i w miarę możliwości wysyłano z powrotem na pierwszą linię frontu.

Dzięki morfinie, zwanej także po łacinie morphinum, rozwój środków znieczulających i zwalczanie bólu osiągnęły punkt kulminacyjny. Dotyczyło to w równym stopniu armii, jak i cywilów. Domniemane panaceum zdobyło serca wszystkich, od robotnika po arystokratę, na całym świecie – od Europy, przez Azję, aż po Amerykę. W drugstoresmiędzy wschodnim a zachodnim wybrzeżem Stanów Zjednoczonych bez recepty dostępne były w tym czasie przede wszystkim dwa produkty lecznicze. Pierwszy z nich to soki zawierające morfinę, stosowane jako środki przeciwbólowe i uspokajające, a drugi – napoje zawierające kokainę (jak na wczesnym etapie produkcji wina Marianiego, czyli wina Bordeaux z dodatkiem ekstraktu z koki czy też coca-coli7)8. Miały one zapobiegać złemu samopoczuciu, znajdowały zastosowanie jako środki wywołujące hedonistyczną euforię, a także jako znieczulenie miejscowe. Jednak to był dopiero początek. Rozwijający się przemysł chciał szybko urozmaicić asortyment; potrzebne były nowe produkty. Dnia 10 sierpnia 1897 roku Felix Hoffmann, chemik z firmy Bayer, z substancji czynnej zawartej w korze wierzby zsyntetyzował kwas acetylosalicylowy, który wszedł na rynek pod nazwą handlową aspiryna (Aspirin) i podbił cały świat. Jedenaście dni później ten sam człowiek wynalazł kolejną substancję, która również miała stać się słynna na całym świecie: dwuacetylomorfina, pochodna morfiny, była pierwszym w historii półsyntetycznym narkotykiem. Trafiła na rynek pod nazwą handlową heroina i rozpoczęła swój triumfalny pochód. „Heroina to piękny biznes”, dumnie oświadczyli dyrektorzy firmy Bayer i wypromowali ją jako środek na ból głowy, złe samopoczucie, a nawet jako syrop przeciwkaszlowy dla dzieci. Aplikowało się ją nawet niemowlętom w przypadkach kolki jelitowej lub problemów z zasypianiem9.

Interes kwitł nie tylko u Bayera. W ostatniej tercji XIX wieku wzdłuż Renu rozwinęło się wiele współczesnych ośrodków farmaceutycznych. Okoliczności były sprzyjające: co prawda ze względu na ustrój drobnopaństwowy Cesarstwa Niemieckiego dostęp do dużego kapitału bankowego był ograniczony, a gotowość do podjęcia ryzyka w przypadku dużych inwestycji niewielka, ale przemysłowi chemicznemu to akurat nie przeszkadzało. W porównaniu z tradycyjnym przemysłem ciężkim potrzebował przecież stosunkowo niewiele sprzętu i surowców. Małe inwestycje również obiecywały wysokie marże zysków. Liczyły się przede wszystkim intuicja i umiejętności wynalazców, a Niemcy – bogate w kapitał ludzki – mogły liczyć na niemal niewyczerpany potencjał doskonale wykształconych chemików i inżynierów, który był efektem najlepszego ówcześnie na świecie systemu edukacyjnego. Sieć uniwersytetów i wyższych szkół technicznych uchodziła za wzorcową: nauka i gospodarka pracowały ręka w rękę. Badania prowadzono na najwyższych obrotach, ich efektem były liczne patenty. Jeśli chodzi o przemysł chemiczny, Niemcy jeszcze przed przełomem wieków stały się „warsztatem świata”, a znak „Made in Germany” stał się synonimem wysokiej jakości, także w kontekście narkotyków.

Niemcy, kraj narkotyków

Początkowo nie zmieniło się to także po pierwszej wojnie światowej. Francja i Anglia nadal mogły zaopatrywać się w swoich zamorskich koloniach w naturalne stymulanty, takie jak kawa, herbata, wanilia, pieprz i inne naturalne środki lecznicze. Natomiast Niemcy, które w wyniku traktatu wersalskiego utraciły swoje (i tak już stosunkowo niewielkie) eksterytorialne posiadłości, musiały znaleźć inną drogę, to znaczy rozwinąć ich sztuczną produkcję. Kraj potrzebował bowiem środków stymulujących: klęska wojenna pozostawiła głębokie blizny, wywołała rozmaite dolegliwości, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. W latach dwudziestych w oczach przygnębionej ludności, zamieszkującej obszar między Bałtykiem a Alpami, narkotyki coraz bardziej zyskiwały na znaczeniu. A technologia ich wytwarzania była łatwo dostępna.

Kierunki rozwoju nowoczesnego przemysłu farmaceutycznego zostały zatem wyznaczone, a liczne substancje chemiczne, które są nam dzisiaj znane, zostały wynalezione w krótkim przedziale czasu i doprowadzone do stanu, w którym można było je opatentować. Niemieckie firmy wypracowały sobie czołową pozycję na światowym rynku. Nie tylko produkowały większość leków, lecz także dostarczały lwią część surowców chemicznych do produkcji tychże leków na całym świecie. Powstała nowa gałąź gospodarki, Dolina Chemiczna między Oberursel a masywem górskim Odenwald. Dotychczas nieznane, małe przedsiębiorstwa z dnia na dzień stawały się dobrze prosperującymi, wpływowymi firmami. W 1925 roku duże fabryki chemiczne połączono w IG Farben – przedsiębiorstwo, które stało się jednym z najpotężniejszych koncernów na świecie, z siedzibą we Frankfurcie nad Menem. Niemiecką specjalnością nadal były przede wszystkim opiaty. W 1926 roku Niemcy stały na czele krajów produkujących morfinę, były także mistrzem świata w eksporcie heroiny: 98 procent produkcji trafiało za granicę10. Od 1925 do 1930 roku wyprodukowano 91 ton morfiny, co stanowiło 40 procent produkcji światowej11. Jedynie z powodu restrykcji i presji traktatu wersalskiego w 1925 roku Niemcy podpisały międzynarodową konwencję opiumową Ligi Narodów, która była próbą uregulowania obrotu. Została ona ratyfikowana w Berlinie dopiero w 1929 roku. Niemiecki przemysł alkaloidowy w 1928 roku rafinował jeszcze niemal 200 ton opium12.

Niemcy wiedli prym także w produkcji innej substancji: firmy Merck, Boehringer i Knoll opanowały 80 procent światowego rynku kokainy. Zwłaszcza kokaina Mercka z Darmstadt na całym świecie uchodziła za produkt najwyższej jakości, a piraci przemysłowi w Chinach w milionowych nakładach kopiowali etykietki tej firmy13. Hamburg pełnił funkcję głównego punktu przeładunkowego surowej kokainy – każdego roku legalnie importowano tu tysiące kilogramów. Tak więc na przykład Peru przekazywało Niemcom do przetworzenia niemal całą swoją roczną produkcję surowej kokainy, która wynosiła każdorazowo ponad pięć ton. Wpływowa grupa interesu zwana „Sekcją ds. Opium i Kokainy” (Fachgruppe Opium und Kokain), w której połączyli siły niemieccy producenci narkotyków, pracowała niezmordowanie nad budowaniem ścisłych powiązań między rządem a przemysłem chemicznym. Dwa kartele, każdy będący grupą firm, na podstawie umowy kartelowej podzieliły między siebie lukratywny rynek „na całej kuli ziemskiej”14. Zawarto tak zwaną konwencję kokainową i konwencję dotyczącą opiatów. Rolę administratora interesu w obu przypadkach pełniła firma Merck15. Młoda republika została zalana substancjami odurzającymi i zmieniającymi świadomość, eksportowała heroinę i kokainę na wszystkie strony świata i stała się globalnym dealerem.

Chemiczne lata dwudzieste

Ten rozwój naukowy i gospodarczy był zgodny z duchem czasów. W Republice Weimarskiej sztuczne krainy szczęścia były bardzo modne. Chętnie uciekano w świat ułudy, zamiast borykać się z rzeczywistością, która często jawiła się w mniej różowych barwach. Był to fenomen, który niemal zdefiniował pierwszą demokrację na niemieckiej ziemi, zarówno politycznie, jak i kulturowo. Nie chciano przyjąć do wiadomości prawdziwych przyczyn porażki wojennej, wypierano współodpowiedzialność cesarskiego i niemieckonarodowego establishmentu za poniesioną klęskę. Krążyła fatalna legenda o „ciosie w plecy” – niemiecka armia rzekomo przegrała tylko dlatego, że padła ofiarą sabotażu przeprowadzonego we własnym kraju, a mianowicie przez lewicę16.

Te eskapistyczne tendencje często wybuchały w formie czystej nienawiści czy ekscesów kulturowych. Nie tylko w powieści Alfreda Döblina Berlin Alexanderplatz: dzieje Franciszka Biberkopfa stolica Niemiec uchodziła za nierządnicę babilońską z najpodlejszym ze wszystkich miast podziemnym światem. Zbawienia szukano w największej rozwiązłości, jaką tylko można sobie wyobrazić, a środki odurzające szły z nią ręka w rękę. „Berlińskie życie nocne, chłopaczki, czegoś takiego świat jeszcze nie widział! Kiedyś mieliśmy pierwszorzędną armię; teraz mamy pierwszorzędne perwersje!”, stwierdził w swojej powieści pisarz Klaus Mann17. Miasto nad Sprewą stało się synonimem moralnego upadku, a z powodu znacznego zwiększenia ilości pieniędzy w obiegu, gdy próbowano uregulować dług państwowy, niemiecka waluta wpadła w korkociąg hiperinflacji. I oto jesienią 1923 roku, gdy jeden dolar amerykański kosztował ni mniej ni więcej, tylko 4,2 biliona marek, wydawało się, że wraz z nią upadły wszystkie wartości moralne.

Wszystko wibrowało w toksycznym odurzeniu. Ikona tamtych czasów, aktorka i tancerka Anita Berber, już w porze śniadania maczała białe płatki róż w koktajlu z chloroformu i eteru, by je następnie wyssać: wake and bake. W kinach wyświetlano filmy o kokainie lub morfinie, na skrzyżowaniach ulic można było bez recepty kupić wszelkie narkotyki. Podobno czterdzieści procent berlińskich lekarzy było uzależnionych od morfiny18. W dzielnicy Friedrichstadt chińscy handlarze, pochodzący z dzierżawionej dawniej przez Cesarstwo Niemieckie koncesji Jiaozhou, prowadzili palarnie opium. Na tyłach kamienic dzielnicy Mitte powstawały nielegalne lokale nocne. Na stacji Anhalter Bahnhof naganiacze rozdawali ulotki, reklamowali nielegalne imprezy i „wieczorki piękności”. Spragnionych rozrywek tłumnie przyciągały duże kluby, takie jak słynny Haus Vaterland na placu Poczdamskim (Potsdamer Platz), znany z wyuzdanej swobody seksualnej Ballhaus Ressi na Blumenstrasse czy też mniejsze przybytki, jak choćby Kakadu-Bar lub też Weiße Maus, gdzie przy wejściu rozdawano maski, aby zagwarantować gościom anonimowość. W sąsiednich krajach zachodnich oraz w USA wykształciła się wczesna forma turystyki rekreacyjno-narkotykowej, ponieważ w Berlinie wszystko było takie podniecające i tanie.

Po przegranej wojnie światowej wszystko stało się dozwolone: metropolia przekształciła się w europejską stolicę eksperymentów. Plakaty rozlepiane na ścianach budynków ostrzegały krzykliwie ekspresjonistyczną czcionką: „Berlinie, zatrzymaj się, opamiętaj się, twoim partnerem w tańcu jest sama śmierć!”. Policja nie dawała rady, początkowo porządek był zakłócany sporadycznie, później już regularnie, a kultura zabawy wypełniła istniejącą pustkę, co odzwierciedla popularna w tamtych czasach piosenka:

Niegdyś nęciło nas alkoholem

słodkie monstrum, co kokietuje

Czasem pożerało mimochodem

Lecz teraz za dużo to kosztuje.

My berlińczycy żywo chwytamy

Za kokainy, morfiny gramy

Niestraszne nam grzmoty, błyskawice

My wciągamy i walimy szpryce! (…)

W restauracji kelner niesie

Naszą kokainkę w kiesie,

Wtedy przez te godzin parę

Jesteś na najlepszej z planet;

Morfina działając (podskórnie)

Dopinguje nasze serca odgórnie,

Aby duszę podkręcić i życie

My wciągamy i walimy szpryce!

Fakt, takie środki to bezprawie

Zatwierdzone w sędziowskiej ławie,

Jednak, co wydziedziczone

Jest nam dzisiaj podstawione.

Euforia przychodzi łatwo

Stoimy więc niczym bydło

Zły wróg naciąga nas pasjami

My walimy szpryce i wciągamy!

I wstrzykniesz się do wariatkowa

I nawciągasz się aż po zgon

Mój Boże ta zabawa jest jałowa

Co za czasy zesłał nam on!

Europa i bez tego przecie

To wariatkowo na tym świecie

Dziś chętnie do raju czmychamy

Więc wstrzykujemy i wciągamy!19

W 1928 roku w samym tylko Berlinie w aptekach zupełnie legalnie sprzedano na receptę 73 kilogramy morfiny i heroiny20.

Ten, kto mógł sobie na to pozwolić, zażywał kokainę, broń ostateczną, która miała zintensyfikować teraźniejszość. Wciągano i odczuwano z całą intensywnością: chwilo, trwaj, jesteś taka piękna. Koks rozprzestrzeniał się wszędzie i był symbolem hulaszczych czasów. Natomiast komuniści podobnie jak naziści, walczący między sobą o władzę na ulicach, w tym samym stopniu potępiali go jako „degenerującą truciznę”. Narastał sprzeciw wobec tych liberalnych, dekadenckich czasów. Niemieccy nacjonaliści oburzali się na „upadek moralności”, także z obozu konserwatywnego padały podobne zarzuty. Chociaż z dumą przyjmowano awans Berlina do roli metropolii kultury, to właśnie burżuazja – która w latach dwudziestych utraciła swój status – zademonstrowała swoje poczucie niepewności przez radykalne potępienie masowej kultury rozrywki, która została okrzyknięta dekadencko zachodnią.

Najzacieklej przeciwko charakterystycznemu w okresie Republiki Weimarskiej poszukiwaniu uleczenia przez farmakologię agitowali narodowi socjaliści. Ich bezprecedensowy odwrót od systemu parlamentarnego i pogardzanej demokracji jako takiej, a także od wielkomiejskiej kultury otwartego społeczeństwa, znajdował wyraz w budujących tożsamość hasłach przeciwko rzekomo znajdującej się w opłakanym stanie, znienawidzonej „republice żydowskiej”.

Naziści mieli gotową własną receptę na uzdrowienie narodu i obiecywali kurację ideologiczną. Według nich dozwolony mógł być tylko jeden rausz – brunatny. Narodowy socjalizm także aspirował do stanu transcendentnego. Nazistowski świat iluzji, do którego mieli zostać zwabieni Niemcy, od początku używał metod wywołujących upojenie, aby zmobilizować naród. Dziejowe decyzje, jak stwierdził Hitler w swojej podburzającej książce Mein Kampf (Moja walka), muszą zostać wymuszone w stanie ekstatycznego entuzjazmu, ewentualnie histerii. Dlatego NSDAP przekonywała do siebie z jednej strony przez populistyczne argumenty, z drugiej przez biegi z pochodniami, machanie flagami, upajające manifestacje i publiczne mowy, których celem było osiągnięcie kolektywnego stanu ekstazy. Do tego doszły „rausze przemocy” SA w tak zwanym okresie walki, których paliwem było często nadużywanie alkoholu21. Realpolitik chętnie krytykowano jako nieheroiczne targowanie się: politykę miał zastąpić swego rodzaju stan społecznego otumanienia22. O ile z punktu widzenia psychohistorii Republikę Weimarską można postrzegać jako społeczeństwo jednostek wypierających rzeczywistość, jej rzekomi antagoniści, narodowi socjaliści, byli czołówką tego nurtu. Nienawidzili narkotyków, ponieważ sami chcieli działać jak one.

Zmiana władzy, a więc i zmiana substancji

„…gdy tymczasem abstynencki wódz milczał”23.

Günter Grass

Najbliższemu kręgowi współpracowników Hitlera już w czasach Republiki Weimarskiej udało się stworzyć obraz nieprzerwanie pracującego człowieka, który poświęca całe życie służbie „swojemu” narodowi. Niepodważalny wzorzec przywódcy, któremu – i tylko jemu – zostało powierzone herkulesowe zadanie, polegające na zapanowaniu nad sprzecznościami i problemami społecznymi oraz cofnięciu negatywnych skutków przegranej wojny światowej. W 1930 roku jeden ze zwolenników Hitlera wypowiedział następujące słowa: „To tylko geniusz i ciało. I on to ciało katuje w sposób, który doprowadziłby zwykłego człowieka do narzekań. Nie pali, nie pije alkoholu, je niemal wyłącznie zieleninę, nie tknie żadnej kobiety”24. Hitler nie pozwalał sobie nawet na kawę. Po pierwszej wojnie światowej swoją ostatnią paczkę papierosów wyrzucił w Linzu do Dunaju; od tego czasu rzekomo żadne trucizny nie trafiały do jego organizmu.

„Przy okazji, my abstynenci mamy wyjątkowy powód, aby czuć wdzięczność wobec naszego Führera, biorąc pod uwagę, jakim wzorem dla każdego może być jego prywatny styl życia oraz jego podejście do środków odurzających”, stwierdzono w komunikacie jednego ze związków abstynentów25. Kanclerz Rzeszy: rzekomo czysty człowiek, unikający jakichkolwiek ziemskich przyjemności, bez życia prywatnego. Byt ukształtowany przez domniemane wyrzeczenia i nieustanną ofiarę. Wzór całkowicie zdrowej egzystencji. Mit Hitlera jako wroga narkotyków i abstynenta, który odsuwa na bok własne potrzeby, stanowił istotną część ideologii nazistowskiej i był nieustannie kreowany przez media masowe. Powstał mit, który utrwalił się w opinii publicznej, ale także w pamięci krytycznych myślicieli i przetrwał do dzisiaj. Mit, który trzeba zburzyć.

W konsekwencji przejęcia władzy 30 stycznia 1933 roku narodowi socjaliści w krótkim czasie zdławili egzaltowaną kulturę przyjemności Republiki Weimarskiej, z całą jej otwartością i ambiwalencją. Narkotyki stały się tematem tabu, ponieważ pozwalały doświadczać innych nierzeczywistości niż ta narodowosocjalistyczna. Dla „uwodzicielskich trucizn”26 nie było miejsca w systemie, w którym uwodzić miał jedynie Führer. Droga, którą sprawujący władzę obrali podczas swojej tak zwanej walki ze środkami odurzającymi, polegała jednak nie tyle na zaostrzeniu ustawy opiumowej – którą po prostu przejęto z okresu Republiki Weimarskiej27 – ile na nowych zarządzeniach służących narodowosocjalistycznej idei przewodniej „higieny rasy”. Terminowi „narkotyk”, który kiedyś miał neutralny wydźwięk i oznaczał „ususzone części roślinne”28, przypisano negatywne cechy. Napiętnowano także konsumpcję narkotyków i – za pomocą szybko rozbudowywanych wydziałów policji kryminalnej – surowo ją karano.

To nowe podejście ujawniło się już w listopadzie 1933 roku, kiedy to zglajchszaltowany Reichstag uchwalił ustawę, wprowadzającą w życie przymusowe umieszczanie uzależnionych w zamkniętych zakładach na okres do dwóch lat, przy czym czas ten mógł zostać bezterminowo przedłużony orzeczeniem sądowym29. Kolejne zarządzenia przewidywały, że lekarze zażywający środki odurzające mogą zostać ukarani zakazem wykonywania zawodu na okres do pięciu lat. Aby stworzyć rejestr konsumentów nielegalnych substancji, w tej kwestii zniesiono tajemnicę lekarską. Przewodniczący Izby Lekarskiej w Berlinie wydał zarządzenie, zgodnie z którym każdy lekarz miał spisywać „raport na temat środków odurzających”, gdyby tylko jakiś pacjent otrzymywał środek znieczulający przez okres dłuższy niż trzy tygodnie, ponieważ „w niemal każdym przypadku długotrwałego nadużywania alkaloidów zagrożone jest bezpieczeństwo publiczne”30. Kiedy wpływał tego rodzaju raport, dwóch ekspertów badało delikwenta. Jeśli uznano, że jego cechy dziedziczne są „w porządku”, wysyłano go bez zwłoki na przymusowy odwyk. Podczas gdy w czasach Republiki Weimarskiej preferowano jeszcze powolny lub też łagodny odwyk, teraz w celach odstraszających nie szczędzono uzależnionym mąk związanych z odstawieniem narkotyków31. Jeżeli ocena cech dziedzicznych wypadła negatywnie, sąd mógł zarządzić skierowanie do ośrodka na czas nieokreślony. Konsumenci narkotyków wkrótce zaczęli trafiać do obozów koncentracyjnych32.

Dodatkowo zobowiązano wszystkich Niemców do „dzielenia się informacjami na temat uzależnionych od środków odurzających krewnych i znajomych, aby można im było zapewnić natychmiastową pomoc”33. Stworzono kartoteki, które miały za zadanie ułatwiać dokładną ewidencję. Naziści bardzo wcześnie podporządkowali zatem walkę ze środkami odurzającymi budowie państwa inwigilującego. Dyktatura realizowała swoje tak zwane zarządzanie zdrowiem w każdym, nawet najodleglejszym zakątku Rzeszy: w każdym okręgu funkcjonowało „Zrzeszenie ds. Walki ze Środkami Odurzającymi” (Arbeitsgemeinschaft für Rauschgiftbekämpfung). Działali w nich lekarze, aptekarze, przedstawiciele ubezpieczeń społecznych oraz wymiaru sprawiedliwości, armii i policji, a także Narodowosocjalistycznej Ludowej Opieki Społecznej (Nationalsozialistische Volkswohlfahrt), którzy utkali perfekcyjną sieć antynarkotykową. Jej nici skupiały się w Urzędzie Zdrowia Rzeszy (Reichsgesundheitsamt) w Berlinie, w II Wydziale Głównym Komisji ds. Zdrowia Publicznego Rzeszy. Ogłoszono „obowiązek zdrowia”, który miał „zmierzać w kierunku zupełnego wyeliminowania wszelkich dających się stwierdzić szkód fizycznych, psychicznych i społecznych, które mogły powstać zarówno wskutek nadużywania nieznanych środków odurzających, jak i przez alkohol oraz tytoń”. Reklama papierosów została mocno ograniczona, a zakazy narkotykowe miały „wykorzenić ostatnie pozostałości międzynarodowych ideałów życia w naszym narodzie”34.

Jesienią 1935 roku wprowadzono Ustawę o Zdrowiu Małżeńskim (Ehegesundheitsgesetz), która zabraniała zawierania związków małżeńskich w sytuacji, gdy jeden z partnerów cierpiał na „zaburzenia psychiczne”. Uzależnieni od środków odurzających automatycznie podpadali pod tę kategorię i byli napiętnowani jako „osobowości psychopatyczne”, czyli osoby bez szans na wyzdrowienie. Zakaz zawierania małżeństwa miał „zapobiegać zarażeniu partnera oraz przekazywaniu uwarunkowanych dziedzicznie predyspozycji do uzależnień” dzieciom, ponieważ odkryto, że „u potomstwa uzależnionych od substancji odurzających [występuje] podwyższona liczba niepokojących objawów psychicznych”35. Ustawa o Zapobieganiu Narodzin Potomstwa Obciążonego Chorobą Dziedziczną (Gesetz zur Verhinderung erbkranken Nachwuchses) pociągnęła za sobą brutalne konsekwencje w postaci przymusowej sterylizacji: „Ze względów rasowo-higienicznych musimy postarać się wykluczyć ciężko uzależnionych z procesu prokreacji”36.

Sytuacja miała się jeszcze pogorszyć. W pierwszych latach wojny, pod przykrywką propagandowo używanego terminu eutanazji, zamordowano „umysłowo chorych kryminalistów”, do których zaliczali się także ludzie zażywający narkotyki. Nie da się już zrekonstruować dokładnej liczby ofiar37. Elementem decydującym o życiu lub śmierci była w tym wypadku opinia na karcie ewidencyjnej pacjenta: jeden plus oznaczał zabójczy zastrzyk lub komorę gazową, minus dawał jeszcze trochę czasu. Jeżeli stosowano zabójczą dawkę morfiny, to pochodziła ona z Centralnego Biura Rzeszy ds. Zwalczania Przestępstw Narkotykowych (Reichszentrale zur Bekämpfung von Rauschgiftvergehen), które w 1936 roku oddzieliło się od Berlińskiego Referatu Narkotykowego (Berliner Rauschgiftdezernat) jako pierwszy w całym kraju Urząd Policji Narkotykowej (Drogenpolizeibehörde). Wśród lekarzy, którzy dokonywali selekcji, panowała „upajająca wyniosłość”38. W ten sposób polityka antynarkotykowa posłużyła do wykluczania, a nawet do eliminacji marginesu społecznego i mniejszości.

Polityka antynarkotykowa jako polityka antysemicka

„Żyd próbował zatruć umysł i duszę Niemca za pomocą najbardziej wyrafinowanych środków i sprowadzić jego sposób myślenia na nieniemiecką drogę, która musiała prowadzić do zguby. (…) Tę żydowską infekcję, która może doprowadzić do choroby i śmierci narodu, trzeba całkowicie usunąć z narodowego organizmu, co jest także obowiązkiem kierownictwa zdrowia”39.

„Ärzteblatt für Niedersachsen”, 1939

Rasistowska terminologia narodowego socjalizmu od samego początku posługiwała się porównaniami do infekcji i trucizny, wykorzystywała motywy toksyczności. Żydów stawiano na równi z prątkami i patogenami, co oznaczało, że byli ciałami obcymi i zatruwali Rzeszę, wywoływali chorobę w zdrowym organizmie społecznym, dlatego należało ich usunąć, ewentualnie wyeliminować. Hitler oznajmił: „Nie ma już tutaj miejsca na kompromis, ponieważ oznaczałoby to zatrucie nas samych”40.

Faktycznie, trucizna była obecna w języku, który będąc etapem wstępnym przed masowym mordem, najpierw zdehumanizował Żydów. Norymberskie ustawy rasowe z 1935 roku oraz wprowadzenie aryjskiego Ahnenpassu41 manifestowały dążenie do czystości krwi, miała ona bowiem być jednym z najważniejszych i wymagających największej ochrony dóbr narodu. W ten sposób doszło do splecenia antysemickiej nagonki z polityką antynarkotykową. W tym wypadku to nie dawka definiowała truciznę, tylko kategoria obcości, jak wskazuje na to równie nienaukowe, co pierwszoplanowe zdanie pochodzące z książki Magiczne trucizny (Magische Gifte), która w tamtych czasach była powszechnie uważana za lekturę podstawową: „Najbardziej toksycznym działaniem zawsze charakteryzują się środki odurzające, które są obce pod względem kraju pochodzenia i rasy”42. Żydzi i narkotyki stopili się w toksyczną i zakaźną jedność, która zagrażała Niemcom: „Od dziesięcioleci kręgi marksistowsko-żydowskie wmawiały narodowi niemieckiemu «Twoje ciało należy do Ciebie». Rozumiało się przez to, że mężczyźni oddający się wspólnym rozrywkom lub w trakcie zabaw z kobietami mogli raczyć się dowolnymi ilościami alkoholu, nawet kosztem zdrowia swojego ciała. Ten marksistowsko-żydowski pogląd jest nie do pogodzenia z wizją germańsko-niemiecką, która zakłada, że jesteśmy nosicielami wiecznego dziedzictwa przodków i że w związku z tym nasze ciała należą do klanu i narodu”43.

Połączenie walki ze środkami odurzającymi i nienawiści wobec Żydów – nawet w książce dla dzieci.

Oficer śledczy hauptsturmführer SS Erwin Kosmehl, od 1941 roku kierownik Centralnego Biura Rzeszy ds. Zwalczania Przestępstw Narkotykowych, dokładnie wpisał się w ten kontekst, twierdząc, że w międzynarodowym handlu narkotykami „Żydzi zajmują znaczącą pozycję”. W jego pracy chodziło o „unieszkodliwienie międzynarodowych przestępców, którzy często mieli korzenie żydowskie”44. Urząd Polityki Rasowej NSDAP utrzymywał, że żydowski charakter jako taki jest uzależniony od narkotyków: wielkomiejski Żyd intelektualista preferował kokainę lub morfinę, aby uspokoić swoje wiecznie „nabuzowane nerwy” oraz żeby wzbudzić w sobie uczucie spokoju i wewnętrznego bezpieczeństwa. Rozpuszczano plotki na temat żydowskich lekarzy, głoszące, że wśród nich występuje „wyjątkowo często (…) morfinizm”45.

W antysemickiej książce dla dzieci pt. Trujący grzyb (Der Giftpilz)46 naziści połączyli obrazy wroga, Żydów i narkotyków, tworząc propagandę higieny rasowej, która była rozpowszechniana w szkołach i pokojach dziecięcych na terenie całej Rzeszy. Historia była wzorcowa, morał jednoznaczny: niebezpieczne trujące grzyby trzeba wyeliminować.

Ponieważ selekcyjne strategie walki ze środkami odurzającymi były kierowane przeciwko uważanym za zagrożenie obcym, w celu wykluczenia wszystkich tych, którzy nie odpowiadali społecznemu ideałowi, w okresie nazistowskim niemal automatycznie zyskały one antysemickie zabarwienie. Ten, kto zażywał narkotyki, padł ofiarą „zagranicznej zarazy”47. Handlarzy środkami odurzającymi przedstawiano jako pozbawionych skrupułów, chciwych lub obcego pochodzenia, konsumpcję narkotyków jako „poślednią rasowo”, a tak zwaną przestępczość narkotykową jako jedno z największych zagrożeń dla społeczeństwa.

Przerażające jest, jak znajomo brzmią niektóre z tych pojęć. Chociaż pozbyliśmy się innych nazistowskich słów potworów, ówczesna terminologia walki z narkotykami weszła nam w krew, pod skórę i zagnieździła się w psychice. Dzisiaj nie chodzi już o konflikt żydowskość przeciwko niemieckości – łatkę niebezpiecznych dealerów przypięto innym kręgom kulturowym. A to bardzo polityczne pytanie, czy nasze ciała należą do nas, czy też do prawno-społecznego splotu interesów polityki zdrowotnej, wciąż jeszcze jest drażliwe.

Prominentny lekarz z Kurfürstendamm

Pewnej nocy w 1933 roku na szyldzie praktyki lekarskiej na Bayreuther Strasse w berlińskiej dzielnicy Charlottenburg wymazano napis ŻYD. Następnego dnia nazwisko doktora, specjalisty od chorób skórnych i wenerycznych, było nieczytelne, widoczne były tylko jego godziny przyjęć: Dni robocze w godzinach 11–1 oraz 5–7 po południu poza sobotą. Otyły, łysy doktor Theodor Morell zareagował na ten atak w sposób zarówno godny pożałowania, co typowy48: bez zwłoki zapisał się do NSDAP, aby osłabić przyszłe ataki w podobnym stylu. Morell bowiem wcale nie był Żydem; SA fałszywie go podejrzewała ze względu na jego ciemną karnację.

Niedługo po tym, jak Morell stał się towarzyszem partyjnym, jego praktyka zaczęła funkcjonować lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Rozbudował się i przeniósł do reprezentacyjnych pomieszczeń budynku z okresu grynderskiego na rogu Kurfürstendamm i Fasanenstrasse. Kto współpracował, ten odnosił korzyści – dla Morella była to nauka, którą miał zapamiętać do końca. Ten pochodzący z Hesji korpulentny lekarz nie miał jednak nic wspólnego z polityką jako taką. Satysfakcję, która nadawała sens jego życiu, odczuwał wtedy, gdy pacjent po wizycie u niego czuł się lepiej, grzecznie płacił należność i powracał w możliwie krótkim czasie. Aby sobie to wszystko zapewnić, Morell z biegiem lat wypracował strategię, która zapewniła mu przewagę nad innymi lekarzami z Ku’dammu, z którymi wspólnie zabiegał o majętną klientelę. Rzeczywiście, jego prywatna praktyka szybko zaczęła uchodzić za jedną z bardziej intratnych w zachodniej części miasta. Wyposażony w najnowocześniejszy wysokofrekwencyjny aparat rentgenowski, w diatermię, czterokomorową łaźnię i aparaty do naświetlań – wszystko to początkowo nabyte za pieniądze małżonki Hanni – Morell, były lekarz okrętowy w tropikach, z czasem zaczął licznie przyjmować prominentów stolicy Rzeszy. Czy był to Max Schmeling, czy też partnerka życiowa Hansa Albersa, aktorka Marianne Hoppe, liczni hrabiowie i ambasadorzy, odnoszący sukcesy sportowcy, grube ryby ze świata gospodarki, czołowi naukowcy, politycy, połowa światka filmowego: wszyscy pielgrzymowali do Morella, który specjalizował się w nowatorskich metodach leczenia lub też – jak twierdzili kpiarze – w leczeniu nieistniejących chorób.

Rzeczywiście istniała dziedzina, w której ten tyleż egocentryczny, co sprytny modny lekarz uchodził za pioniera. Były nią witaminy. W tamtych czasach mało jeszcze wiedziano o tych niewidocznych pomocnikach, których ciało nie jest w stanie wyprodukować samodzielnie, ale bardzo ich potrzebuje do tego, by właściwie przebiegały różne procesy metaboliczne. W przypadku ich niedoboru suplementy witaminowe wystrzykiwane bezpośrednio do krwiobiegu działają cuda. Właśnie na tym polegała strategia Morella, która miała na celu dopingowanie pacjentów. Gdy same witaminy nie wystarczały, do mieszanki przeznaczonej do wstrzyknięcia dodawał także środki stymulujące krwiobieg – w przypadku mężczyzn na przykład trochę testosteronu, dającego anaboliczny efekt przyrostu mięśni i zwiększenia potencji, w przypadku kobiet ekstrakt z belladonny (pokrzyku wilczej jagody), który dodawał energii i sprawiał, że pacjentka zyskiwała hipnotycznie piękne spojrzenie. Gdy melancholijna aktorka teatralna przychodziła do niego z wizytą, aby pozbyć się tremy przed premierą w Admiralspalast, Morell bez wahania sięgał swoimi mocno owłosionymi rękami po igłę, a podobno sztukę robienia zastrzyków opanował lepiej niż ktokolwiek inny. Mówiło się wręcz, że nie sposób było poczuć wkłucia – pomimo wielkości ówczesnych instrumentów.

Wieść o sukcesie Morella przekroczyła granice miasta i wiosną 1936 roku w jego gabinecie zabiegowym zadzwonił telefon, choć kategorycznie zakazał swoim asystentkom przeszkadzać sobie w trakcie wizyt. To jednak nie był zwykły telefon. Dzwonili z „Brunatnego Domu”, centrali partii w Monachium: dzwonił niejaki Schaub, który przedstawił się jako adiutant Hitlera i poinformował Morella, że Heinrich Hoffmann, oficjalny „fotoreporter Rzeszy NSDAP” cierpi na chorobę delikatnej natury. Partia życzyła sobie, żeby prominentny i znany ze swojej dyskrecji specjalista od chorób wenerycznych Morell zajął się tą sprawą. Ze względu na potrzebę zachowania dyskrecji nie chciano w tym wypadku konsultować się z lekarzem w Monachium. Schaub dodał znacząco, że Führer osobiście udostępnił samolot, czekający na lotnisku Gatow.

Nawet jeśli Morell szczerze nienawidził niespodzianek, w przypadku takiego zaproszenia nie mógł odmówić. Po przyjeździe do Monachium zakwaterował się na koszt państwa w luksusowym hotelu Regina-Palast, wyleczył zdiagnozowane u Hoffmanna zapalenie miedniczki nerkowej, które było skutkiem rzeżączki – potocznie zwanej tryprem, po czym w ramach podziękowań za leczenie jego wpływowy pacjent zaprosił Morella oraz jego małżonkę do Wenecji.

Po powrocie do Monachium Hoffmannowie wydali kolację w swojej willi, która znajdowała się w wytwornej dzielnicy Bogenhausen. Podano spaghetti z gałką muszkatołową, sos pomidorowy i zieloną sałatę – ulubione danie Hitlera, częstego gościa u Hoffmanna. Byli oni ze sobą mocno związani od lat dwudziestych, kiedy to Hoffmann przez swoje fotograficzne inscenizacje w dużym stopniu przyczynił się do wypromowania nazizmu i kultu jednostki. Hoffmann posiadał prawa autorskie do ważnych zdjęć dyktatora, publikował liczne albumy, na przykład Hitler, jakiego nie zna nikt lubNaród wielbi swojego Führera, które rozchodziły się w milionowych nakładach. Ponadto istniał jeszcze jeden, prywatny powód, łączący tych dwóch mężczyzn: ukochana Hitlera Ewa Braun pracowała wcześniej u Hoffmanna jako asystentka, a ten w 1929 roku przedstawił dziewczynę nazistowskiemu przywódcy w swoim monachijskim zakładzie fotograficznym.

Hitler, który usłyszał od Hoffmanna wiele dobrego o jowialnym Morellu, podziękował mu przed kolacją za uzdrowienie jego starego druha i wyraził żal, że nie spotkał doktora wcześniej, ponieważ wtedy jego szofer Julius Schreck, który parę miesięcy wcześniej zmarł na zapalenie opon mózgowych, mógłby jeszcze żyć. Morell zareagował nerwowo na komplement i prawie nie wydusił z siebie słowa, jedząc spaghetti. Ten wiecznie spocony doktor z pełną twarzą i grubymi, okrągłymi okularami na wydatnym nosie wiedział, że w wyższych kręgach nie był społecznie akceptowany. Jego jedyną szansą na zdobycie uznania były zastrzyki, więc bacznie nadstawił ucha, kiedy podczas kolacji Hitler mimochodem zaczął narzekać na mocne bóle brzucha i jelit, które męczyły go od lat. Morell prędko wspomniał o nietypowej kuracji, która mogła przynieść pożądany wynik. Hitler spojrzał na niego badawczo i zaprosił go wraz z małżonką na dalsze konsultacje do swojej rezydencji Berghof na Obersalzbergu w gminie Berchtesgaden.

Podczas prywatnej rozmowy w Berghofie dyktator przyznał się Morellowi bez skrępowania, że tak bardzo podupadł na zdrowiu, iż ledwo może funkcjonować. Miał to być skutek błędnych kuracji zaordynowanych mu przez dotychczasowych lekarzy, którym poza głodówką nic innego nie przychodziło do głowy. Jeżeli program dnia obejmował obfity posiłek, co w jego przypadku zdarzało się dość często, od razu cierpiał na potworne wzdęcia, a poza tym miał swędzące egzemy na obu nogach, przez które musiał chodzić w opatrunkach i nie mógł nosić butów z cholewami.

Morell stwierdził od razu, że zna powód dolegliwości Hitlera i zdiagnozował anormalną florę bakteryjną, która miała powodować problemy układu trawiennego. Zalecił zażywanie preparatu mutaflor, wynalezionego przez Alfreda Nissle, zaprzyjaźnionego lekarza i bakteriologa z Fryburga. Były to szczepy bakterii, które pierwotnie uzyskano w 1917 roku z flory bakteryjnej jelit pewnego podoficera, który w przeciwieństwie do wielu swoich towarzyszy przeżył wojnę bałkańską bez dolegliwości jelitowych. Żywe bakterie znajdujące się w kapsułkach mają osadzić się w jelicie, tam się rozmnożyć i zastąpić wszystkie szczepy, które powodowały dolegliwości49. Ta rzeczywiście skuteczna koncepcja zadziałała pozytywnie na Hitlera – najwidoczniej nawet procesy przebiegające wewnątrz ciała były w jego przypadku walką o przestrzeń życiową. Z wdzięczności dyktator obiecał Morellowi, że podaruje mu dom, gdyby mutaflor rzeczywiście miał go wyleczyć, i mianował grubego doktora swoim lekarzem przybocznym.

Kiedy Morell powiadomił swoją małżonkę o nowej nominacji, Hanni nie zareagowała z radością. Stwierdziła, że nie jest im to przecież potrzebne, zwracając uwagę na dobrze działającą praktykę na Kurfürstendammie. Być może już wtedy podejrzewała, że w przyszłości nie będzie zbyt często widywała swojego męża. Między Hitlerem a jego osobistym lekarzem zaczęła się bowiem tworzyć bardzo nietypowa relacja.

Koktajl w zastrzyku dla pacjenta A

„On sam jest niewyjaśnionym, tajemnicą i mitem naszego narodu”50.

Joseph Goebbels

Dyktator unikał dotyku innych ludzi i z zasady nie pozwalał lekarzom na zbadanie się, aby ci mogli ustalić powody jego dolegliwości. Nie mógł zaufać specjaliście, który wiedziałby o nim więcej niż on sam. Za to stary, dobry lekarz rodzinny Morell, ze swoją niewinną i swojską powierzchownością, od początku dawał mu poczucie bezpieczeństwa. Morell w ogóle nie miał zamiaru badać Hitlera w celu wykrycia ukrytych powodów jego problemów zdrowotnych. Dawanie zastrzyków w zupełności mu wystarczało, były substytutem prawdziwych badań lekarskich, a kiedy głowa państwa musiała działać i domagała się natychmiastowej ulgi od wszelkich dolegliwości zdrowotnych, Morell wahał się przy Hitlerze równie krótko jak w przypadku aktoreczki z Metropol-Theater i przygotowywał 20-procentowy roztwór glukozy od Mercka albo zastrzyk witaminowy. Kierował się dewizą, że celem jest natychmiastowe wyeliminowanie objawów, co odpowiadało nie tylko berlińskiej bohemie, lecz także „pacjentowi A”, jak określił nowego podopiecznego Morell.

Hitler wchodził na wyższe obroty, w wyniku czego jego stan się poprawiał – z reguły, gdy igła wciąż jeszcze tkwiła w jego żyle. Argumentacja jego osobistego lekarza przekonała go: Führer, wypełniając swoje rozmaite obowiązki, zużywał rzekomo tak dużo energii, że nie można było czekać, aż jakiś środek w tabletce dotrze przez (i tak już obciążony) układ trawienny do krwi. Hitler zrozumiał: „Morell chce mi dzisiaj ponownie zaaplikować duży zastrzyk jodu, a także inne na serce, wątrobę, z wapnem i witaminami. Nauczył się w tropikach, że lekarstwo musi być wstrzykiwane w żyły”51.

Niekonwencjonalne metody leczenia szybko zyskiwały na znaczeniu od 1937 roku, ponieważ wiecznie zajęty władca ciągle się bał, że ograniczony w swojej zdolności do działania nie będzie mógł podołać wszystkim obowiązkom. Wierzył ponadto, że nie może pozwolić sobie na przerwę w pracy z powodu choroby, bo w takim wypadku nikt inny nie byłby w stanie przejąć jego obowiązków. Kilka zastrzyków dziennie niebawem stało się normą. Hitler przyzwyczaił się do ciągłego nakłuwania i następującego po nim tajemniczego rozchodzenia się w jego żyłach środka pobudzającego. Za każdym razem od razu czuł się lepiej. Wbijająca się w ciało cienka igła ze stali nierdzewnej, przynosząca „natychmiastową regenerację”, odpowiadała jego usposobieniu: sytuacja wymagała nieustannej świeżości umysłu, witalności fizycznej, energicznej stanowczości. Neurotyczne lub innego rodzaju psychiczne zahamowania musiały pozostać trwale wyłączone, jak przez wciśnięcie przycisku, a on sam musiał być świeży o każdej porze dnia.

Niebawem nowy lekarz przyboczny nie mógł odstępować swojego pacjenta ani na krok, a więc obawy Hanni Morell potwierdziły się – jej mąż nie miał już czasu na zajmowanie się swoją berlińską praktyką. W gabinecie przy Kurfürstendamm musiano zatrudnić zastępstwo, a Morell stwierdził później, wahając się między poczuciem dumy a fatalizmem, że był jedynym człowiekiem, który od 1936 roku widział się z Hitlerem codziennie lub co najmniej raz na dwa dni.

Aby funkcjonować na najwyższych obrotach, przed każdą wielką przemową kanclerz Rzeszy przyjmował „zastrzyk mocy”. Ewentualne przeziębienia, które mogłyby stanąć na przeszkodzie jego publicznym wystąpieniom, były eliminowane z wyprzedzeniem przez dożylne aplikowanie witamin. Aby móc utrzymać uniesione ramię możliwie jak najdłużej w geście „niemieckiego pozdrowienia”, Hitler z jednej strony ćwiczył z ekspanderem, z drugiej zaś nasycał swój organizm glukozą i witaminami. Wprowadzona dożylnie glukoza po dwudziestu sekundach wysyłała dawkę energii do mózgu, a specjalnie dobrane witaminy pozwalały Hitlerowi odbierać defilady swoich oddziałów lub marsze narodu, nawet w najzimniejsze dni w cienkim mundurze SA bez najmniejszych oznak słabości fizycznej. Kiedy na przykład w 1938 roku tuż przed mową w Innsbrucku zaczął nagle gorączkować, Morell szybko zareagował na niedomaganie, podając zastrzyk.

Początkowo zmniejszyły się także problemy z trawieniem. W związku z tym lekarzowi przybocznemu został udostępniony obiecany dom, a mianowicie posiadłość na luksusowej berlińskiej wyspie Schwanenwerder na Haweli, w bezpośrednim sąsiedztwie rezydencji ministra propagandy Goebbelsa. Jednak willa nie do końca była prezentem: Morellowie sami musieli wykupić otoczoną ręcznie kutym, żelaznym ogrodzeniem nieruchomość przy Inselstrasse 24–2652 za 338 000 reichsmarek, Hitler ofiarował im jednak nieoprocentowaną pożyczkę w wysokości 200 000 reichsmarek, która później została rozliczona jako opłata za leczenie. Dla lekarza celebrytów, który teraz awansował do pierwszej ligi, nowy dom oznaczał nie tylko korzyści: Morell musiał zatrudnić pomoc domową oraz ogrodnika, jego wydatki gwałtownie wzrosły, choć nie zarabiał automatycznie więcej. Jednak nie mógł się już cofnąć. Za bardzo rozkoszował się swoim nowym stylem życia i bezpośrednią bliskością władzy.

Także Hitler był nawet więcej niż przyzwyczajony do doktora i sucho odpierał wszelką krytykę kierowaną przeciwko temu korpulentnemu człowiekowi, którego wielu członków zaciekle walczącego o pozycję otoczenia Führera uważało za grubiańskiego i skarżyło się, że śmierdzi. Według Hitlera Morell nie był jednak po to, żeby go wąchać, tylko żeby utrzymywać go w dobrym zdrowiu. Mocą swojego urzędu, aby stworzyć pozory, że chodzi o poważną osobistość, w 1938 roku mianował dawnego lekarza gwiazd profesorem, choć tamten nie miał habilitacji.

Ciało polityczne narodu pod wpływem ludowego narkotyku

Pierwsze lata pod opieką Morella stanowiły wyjątkowo udany okres dla wyleczonego z dokuczliwych skurczy jelit, nieustannie przyjmującego wysokie dawki witamin, zdrowego jak ryba i dziarskiego Hitlera. Stale rosło jego poparcie w społeczeństwie. Było to związane przede wszystkim z tym, że niemiecka gospodarka przeżywała okres szybkiego rozwoju. Stałym punktem polityki stało się dążenie do ekonomicznej samowystarczalności: miała ona zagwarantować wysoki standard życia, a także możliwość prowadzenia wojny w nieodległej przyszłości. Plany ekspansji leżały już w szufladach.

Pierwsza wojna światowa ujawniła fakt, że Niemcy nie posiadały wystarczających zasobów surowców, by móc prowadzić konflikt zbrojny z sąsiadami, dlatego część z nich trzeba było wyprodukować sztucznie: produkcja kauczuku syntetycznego oraz syntetycznej benzyny pozyskiwanej z węgla była głównym motorem rozwoju zakładów IG Farben – firmy, która niezmiernie zyskała na znaczeniu w państwie nazistowskim i wzmocniła się na tyle, że stała się wielkim graczem na skalę światową53. Rada nadzorcza firmy nazywała sama siebie „radą bogów”. Wprowadzając w życie plany czteroletnie pod przewodnictwem Göringa, gospodarką kierowano tak, by uniezależnić Rzeszę od wszystkich importowanych z zagranicy surowców, które Niemcy były w stanie wyprodukować samodzielnie. Oczywiście dotyczyło to także narkotyków, bo jeśli chodzi o ich produkcję, w dalszym ciągu nikt nie mógł równać się z Niemcami. Tak oto walka nazistów ze środkami odurzającymi sprawiła, że wyraźnie spadła konsumpcja morfiny i kokainy, ale produkcja syntetycznych stymulantów została zintensyfikowana, a firmy farmaceutyczne ponownie rozkwitły. Załogi firm Merck w Darmstadt, Bayer w Nadrenii czy Boehringer w Ingelheim rozrastały się, a płace rosły.

Także w firmie Temmler stawiano na ekspansję. Główny chemik doktor Fritz Hauschild54 dowiedział się, że na