Strona główna » Sensacja, thriller, horror » Trzy dni Sokoła

Trzy dni Sokoła

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-945880-1-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Trzy dni Sokoła

Trzy powieści w odcinkach z Andrzejem Sokołem publikowane w tygodnikach lokalnych oraz na stronie internetowej autora.
"Trup w winnicy": wiceprezydent Zielonej Góry zostaje znaleziony martwy, z kiścią winogron w ustach. Obok ciała policjanci znajdują liścik z żądaniem okupu: 1.111.111 zł i 11 groszy. A wszystko to w przeddzień prestiżowego Światowego Kongresu Winorośli i Wina, który ma się odbyć w grodzie Bachusa.
"Ostateczna rozgrywka": na dzikim wysypisku Andrzej Sokół znajduje pamiętnik Franciszki Maciejków, zastrzelonej przez Rosjan w lutym 1945 r. za kolaborację z okupantem. Wkrótce okazuje się, że była ona agentką polskiego wywiadu wojskowego, a jej losy mają wiele wspólnego z zabytkową fabryką nici, którą za wszelką cenę chce przejąć pewien nowosolski szemrany przedsiębiorca.
"Zemsta absolutna": cztery zagadkowe morderstwa. Nieprawdopodobna zbieżność nazwisk ofiar. I pętla śmierci zaciskająca się coraz mocniej. To zemsta. Zemsta absolutna.

Polecane książki

Prawniczka Meg Hamilton podczas lotu zakończonego przymusowym lądowaniem w Las Vegas poznaje milionera Niklasa Dos Santosa. To spotkanie odmienia jej życie. Meg i Niklas biorą szybki ślub i spędzają namiętną noc poślubną, lecz już rano Niklas znika. Meg nie rozumie, dlaczego tak ją potraktował, ...
Niniejszy poradnik zawiera opisy podstawowych mechanik, które są zawarte w grze Wildstar. Czytelnik otrzyma opis interfejsu oraz klas i ścieżek, które może obrać postać. Ponadto tekst wyjaśnia różnice pomiędzy dungeonem i adventure, w których każdy twój wybór ma znaczenie na całą późniejszą akcję. O...
Fascynująca podróż duchowa trzech kobiet poszukujących w sobie siły, poczucia własnej wartości i sposobu radzenia sobie z życiowymi przeciwnościami. Azteckie i hinduskie bóstwa, pradawne rytmy, rytualny taniec i przede wszystkim głęboka, starożytna mądrość ożywają w XXI wieku, tworząc wraz z war...
Dobry mówca potrzebuje umiejętności i całej palety narzędzi, aby sprostać różnym sytuacjom komunikacyjnym. Powyższa pozycja udzieli odpowiedzi na zasadnicze pytanie, jakie należy sobie zadać, jeżeli chce się być dobrym mówcą: co należy umieć, aby odnieść sukcesy na tym polu? W książce przedstawi...
To miał być banalny układ. Martyna, singielka lat 20. Platynowa blondynka, zoperowany nos, piersi, pośladki, powiększone usta i odessana tkanka tłuszczowa. Ideał. Dla sławy i pieniędzy zrobi wszystko. Jarek, siedemdziesiątka na karku, zaliczone dwa rozwody. Na koncie, oprócz 100 milion&oacu...
Autyzm jest jak Tetris. Ciągle trzeba dopasowywać poszczególne elementy, by cała układanka się zgadzała. Elementów jest mnóstwo i ciągle się poruszają - musisz bardzo szybko reagować, by nie „zginąć”. To nie jest gra dla mięczaków. Trzeba grać w nią cegiełka po cegiełce, nie można płakać i rozpaczać...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Krzysztof Koziołek

OkładkaStrona tytułowaStrona redakcyjna

Redakcja i korekta

Daniel Lesiewicz

Projekt okładki

Kamil Pietruczynik

www.kamilpietruczynik.pl

Skład i łamanie

Krzysztof Kokosiński

Copyright © by Krzysztof Koziołek 2011

Copyright © by Manufaktura Tekstów 2012

www.manufakturatekstow.pl

Oficjalna strona internetowa autora

www.krzysztofkoziolek.pl

Wydanie piąte

Nowa Sól 2016

ISBN 978-83-945880-2-1

Druk i oprawa

TOTEM – Inowrocław

Dedykuję
wszystkim tym, którzy nie myślą tylko o sobie

Od Autora

Tym razem oddaję do Twoich rąk, Drogi Czytelniku, rzecz trochę inną niż zwykle: w „Trzech dniach Sokoła” znajdziesz aż trzy powieści w odcinkach. „Trup w winnicy” był publikowany w zielonogórskim tygodniku „Czwartek” od grudnia 2010 do stycznia 2011, niestety, ze względu na likwidację pisma, pojawiło się tylko 12 odcinków. „Ostateczna rozgrywka” ukazywała się od grudnia 2010 do czerwca 2011 na łamach nowosolskiego „Tygodnika Krąg”. Także „Zemsta absolutna” jest powieścią publikowaną w odcinkach, pojawiała się ona na mojej stronie internetowej od grudnia 2010 do maja 2011.

Przygotowując powieści do druku, podjąłem decyzję, aby przenieść je z łam gazetowych i strony internetowej na papier książkowy w wersji możliwie jak najbardziej wiernej oryginałowi. Wiedz, Drogi Czytelniku, że powieści w odcinkach publikowane w gazetach rządzą się swoimi prawami: całość musi być mocno skondensowana (ze względu na to, że papier gazetowy z gumy nie jest), liczba bohaterów nie może być zbyt duża (żeby Czytelnik się nie pogubił), a ich imiona i nazwiska oraz funkcje trzeba z reguły powtarzać niejeden raz (dla tych, którzy po tygodniu przerwy zapomną, w czym rzecz). Jak zauważysz, w tej książce nie ma też podziału na rozdziały, tylko na odcinki.

To chyba już wszystkie uwagi z gatunku tych technicznych, teraz nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć pasjonującej lektury. Aha, jeszcze jedna kwestia! Uchylając rąbka pewnej pisarskiej tajemnicy: z powodu chronicznego braku czasu nie miałem możliwości napisania jednej powieści, skończenia jej, napisania drugiej, skończenia jej i napisania trzeciej. Dlatego też wszystkie powstawały w tym samym czasie, jedna obok drugiej. Wziąwszy pod uwagę fakt, że pojawiają się w nich ci sami bohaterowie, do dziś sam się sobie dziwię, że udało mi się – mam nadzieję! – niczego nie pomieszać…

Krzysztof Koziołek

TRUP W WINNICYOdcinek 1

– Zaraz rozsadzi mi czaszkę – Andrzej Sokół jęknął, słysząc przeraźliwy dzwonek u drzwi. – Idę! – krzyknął, od razu tego żałując, w tej samej sekundzie krasnoludki piłujące głowę niczym drewniany bal zwiększyły wysiłki. Po chwili jednak uśmiechnął się, wspomniawszy wczorajszą przeprowadzkę z Nowej Soli, jakby nie było, światowej stolicy krasnali. Po sześciu latach pracy jako dziennikarz „Nowego Głosu Lubuskiego”, jednego dnia zmienił nie tylko zawód, ale i miejsce zamieszkania, wracając do rodzinnej Zielonej Góry.

– W takim stanie wygraną w castingu do reklamy środka na kaca masz w kieszeni – nadkomisarz Miłosz Kleemann z Wydziału Kryminalnego Komendy Miejskiej Policji w Zielonej Górze stał w drzwiach, za nim szeroko ziewał komisarz Ryszard Grodzki.

Weszli do kuchni, Kleemann poczęstował się kawą z ekspresu.

– Czego chcecie? – Sokół zaczął masować skronie.

– Jak Patrycja? – jeśli przez Kleemanna przemawiała troska, to starannie to ukrywał.

– Zajmij się swoją robotą, Miłosz – odciął się Sokół, z premedytacją używając znienawidzonego imienia. Kleemann na drugie miał Bartosz, a że za nim też nie przepadał, znajomi wołali do niego po nazwisku.

– Z ciekawości spytałem – obruszył się Kleemann.

– Prosiłem cię, żebyś o niej nie mówił – wycedził Sokół. Podszedł do policjanta, gwałtownym ruchem zabrał mu filiżankę i wylał zawartość do zlewu.

– To może przejdziemy do rzeczy – wtrącił Grodzki.

*

Sokół słuchał z niedowierzaniem. Rano dyżurny otrzymał anonimowe zgłoszenie o morderstwie. Na miejscu okazało się, że chodzi o wiceprezydenta miasta. Jakby tego było mało, policjanci znaleźli go z kiścią winogron w ustach, obok leżał liścik następującej treści: „To dopiero preludium tego, co nastąpi, chyba że miasto Zielona Góra w ciągu 48 godzin na wskazane konto przeleje 1.111.111 zł i 11 groszy”.

– Grosze mógł sobie darować – rzucił Sokół.

– Wiążemy ten szantaż ze Światowym Kongresem Winorośli i Wina, który rozpoczyna się właśnie za dwa dni – Kleemann zignorował uwagę. Zielona Góra o organizację tej niezwykle prestiżowej imprezy walczyła sześć lat, licząc na promocję miasta jako polskiego zagłębia winiarskiego, w planach była także prezentacja wina z wyhodowanego niedawno szczepu zielonogórskiej winorośli.

– Jeśli ten szaleniec podłoży gdzieś bombę, to będą o nas mówić na całym świecie – zachichotał Grodzki.

– I wtedy hasło „Lubuskie warte Zachodu” nabierze zupełnie innego wymiaru – wtórował mu Sokół.

– Zdrowo was popieprzyło – warknął Kleemann.

– Do czego ja ci jestem potrzebny? – Sokół zmienił temat.

– Komendant i prezydent Zenon Kubowicz postanowili na razie utrzymać sprawę w tajemnicy…

– Nie mogą odwołać lub przesunąć kongresu?

– Nie ma mowy – pokiwał głową. – Nie chcą straszyć ludzi. A my mamy się skupić na szukaniu szantażysty.

– Czy ja dobrze rozumiem: chcecie utrzymać śmierć wiceprezydenta w tajemnicy? – Sokół nie dowierzał.

– Jest singlem, powiemy, że wyjechał na urlop.

– A może wystawicie go w oknie, jak zmarłego dziadka przed wizytą listonosza z emeryturą? – kpił dalej Sokół.

– To nie nasza decyzja – wspomógł go Grodzki.

– Jako były dziennikarz masz dojścia – zauważył Kleemann. – No i nosa do spraw kryminalnych.

– Zbadaliście kiść? – spytał nagle Sokół.

– Lekarz zbadał ciało. Uduszenie – wyjaśnił Grodzki. – Ale po kiego grzyba mielibyśmy jeszcze badać winogrona? Co najwyżej możemy je spędzić na winko.

– Dlatego, że, jak na razie, to nasz jedyny trop – zauważył Sokół. – A co do winka, to dobry pomysł.

– Że jak? – Kleemann skrzywił się jak po cytrynie.

Nagle rozległ się dzwonek komórki Grodzkiego, ten odebrał telefon, po czym rzekł cicho: – Prasa dzwoniła.

– No i co z tego? – burknął Kleemann. – Nie ma mnie.

– Pytają, czy to prawda, że wiceprezydent został zamordowany – westchnął Grodzki.

Odcinek 2

– Kurwa jego mać! – Kleemann zaklął siarczyście. – I całą zasraną tajemnicę diabli wzięli – zazgrzytał zębami.

– Ktoś dał pismakom cynk – syknął Grodzki. – Kto?

– On – Sokół wpatrywał się w okno, za którym roztaczał się widok na lofty wybudowane w dawnym Domu Handlowym „Polon”. Całą uwagę poświęcał brunetce w zwiewnej piżamce przeciągającej się na balkonie.

– Jaki on? – Kleemann podchwycił myśl.

– Morderca – odparł Sokół pewnym siebie głosem, intensywnie wypatrując oczu, ale odległość była zbyt wielka, by móc zobaczyć pikantne szczegóły.

– Kpisz? – Grodzki prychnął wymownie.

– Nie. W przeciwieństwie do niektórych używam szarych komórek do myślenia – Sokół odciął się błyskawicznie. – Ile osób wie o śmierci wiceprezydenta?

– Ja, Rysiu, komendant, dyżurny i dwóch z patrolu – wyliczał Kleemann. – No i prezydent Kubowicz, ale jego bym nie podejrzewał o przeciek.

– Jeśli więc żaden domorosły dziennikarz obywatelski niczego nie wyniuchał, to w kręgu podejrzanych zostaje tylko morderca – rzekł Sokół. – Buraki! – krzyknął nagle.

– Kto? – obruszył się Grodzki.

– My wszyscy – warknął Sokół. – Wiceprezydent mieszka w willi na Jędrzychowie, tak?

– Na Goździkowej – potwierdził Kleemann.

– Jest singlem i nie ma bliższej rodziny? – pytał dalej retorycznie. – W takim razie kto zadzwonił dzisiaj rano do dyżurnego i poinformował o morderstwie, skoro jedyny gość odwiedzający wiceprezydenta, to ksiądz po kolędzie?

*

Godzinę zajęło ustalenie, z jakiego numeru rano dzwoniono na 997. Telefon był zarejestrowany na właściciela mieszkania w bloku przy ulicy Dolnej 2. Pojechali na miejsce, zaparkowali w pobliżu.

– Nie wchodzimy? – rzekł Grodzki, gdy Kleemann położył mu rękę na ramieniu, zatrzymując w miejscu.

– Drugie piętro – Sokół pokazał palcem na blok naprzeciwko i na kobietę w oknie na drugim piętrze. Stała z rękoma opartymi o poduszkę ułożoną na parapecie. Przypatrywała się przechodniom i autom na ulicy Staszica.

Weszli do klatki schodowej, w pustej przestrzeni rozbrzmiał miarowy stukot butów. Wtem Sokół poczuł wibrację w kieszeni. Wyciągnął telefon, odebrał.

– Teraz nie mogę rozmawiać – zbił usta w ciup, zdając sobie sprawę z nieuchronnej konsekwencji tego, co właśnie uczynił.

Kleemann spojrzał na niego wymownie, unosząc brwi w niemal niedostrzegalnym stopniu.

– Rozumiem – Patrycja Pawłowska zimno to powiedziała, lodowato. – Więc po tym wszystkim masz mi tylko tyle do powiedzenia?

– Teraz naprawdę nie mogę mówić – wycedził Sokół, starając się opanować rosnące podenerwowanie.

– To na razie – zakończyła połączenie.

– Kobiety – westchnął Grodzki w teatralny sposób. – Gdybyś potrzebował rady, to ja zawsze chętnie…

– Będziemy rozmawiać o pierdołach, czy zabieramy się do owocnej policyjnej roboty? – przerwał mu Kleemann.

*

Kobieta, do mieszkania której zapukali, miała wiele do powiedzenia, ale nie na temat interesujący śledczych.

– Widziała pani jakiegoś montera dzisiejszego ranka? – po 10 minutach monologu Sokół postanowił zadziałać.

– Montera? – skrzywiła brwi tak, że zlały się w jedną.

– Człowieka z taką dużą torbą z narzędziami.

– Taką, jaką ma gość od kablówki? – sprecyzowała.

– Tak.

– Tuż po siódmej jeden taki wszedł do pierwszej klatki.

– Wezwij ekipę techników, niech sprawdzą piwnicę centymetr po centymetrze – Kleemann wydawał komisarzowi polecenia z prędkością karabinu maszynowego. – A skrzynki telefoniczne mają rozebrać na czynniki pierwsze.

Grodzki już sięgał po komórkę, gdy telefon zadzwonił. Odebrał, po chwili jego twarz zrobiła się blada niczym śnieg. Skończywszy rozmawiać, oblizał bezwiednie usta.

– Wykrztuś to z siebie – ponaglił Kleemann.

– Ciało wiceprezydenta zniknęło z kostnicy.

Odcinek 3

– Tylko nie klnij przy pani – Sokół ziewnął szeroko, patrząc Kleemannowi w oczy. – Skoro ciało wiceprezydenta jakimś cudem wyparowało, to na chwilę obecną jedynym tropem, jaki mamy, jest kiść winogron.

– A jednak zdrowo cię popieprzyło – Grodzki cmoknął z niesmakiem.

– Może i go popieprzyło, ale niech się tym zajmie – rzekł Kleemann z aprobatą w głosie. – Coś konkretnego chodzi ci po głowie?

– Na razie nic – Sokół kiwnął przecząco głową. – Na początek chciałbym pokazać tę kiść znajomemu specowi od winogrona, właścicielce pewnej winnicy.

– To jest dowód rzeczowy – rzucił Grodzki sceptycznie.

– A on jest naszym ekspertem – Kleemann uciął dyskusję w tym temacie. – Jedź na komendę i zabierz kiść, a my w tym czasie walniemy się do kostnicy.

*

„Winnicy Nadodrzańskiej” w Starej Wsi nie sposób było przegapić, choćby z tego względu, że przed posesją stały dwa radiowozy. Policjanci właśnie wsiadali do samochodów, gdy Sokół przejechał obok, zatrzymując się na przystanku. Dopiero, gdy mundurowi odjechali, zawrócił. Właścicielka nie chciała rozmawiać, ale przekonał ją, mówiąc, że współpracuje z policją. Krótko wyjaśniła, czym była spowodowana wizyta funkcjonariuszy: w nocy winnica została splądrowana. Przeszli do biura.

– Coś skradziono? – spytał.

– Nieco gotówki i kilkadziesiąt butelek wina – odparła. – Policja podejrzewa miejscowych pijaczków.

– Będzie pani miała trochę roboty – rzekł na widok starej komody, szuflady były wysunięte do połowy, zawartość walała się na podłodze. – Komputer działa.

– Gdy wyjeżdżaliśmy, był wyłączony – zapewniła.

– Wyjeżdżaliście? – powtórzył jak echo.

– Byliśmy z mężem na targach winiarskich na Słowacji.

– To był planowany wyjazd? – myślał na głos. – Ktoś jeszcze o nim wiedział? – dodał, widząc potakujące kiwnięcie głową.

– Nasz wykład był ujęty w programie targów.

Sokół zasępił się, układając w myślach bieg wydarzeń ostatnich godzin. Na jego nos nocna wizyta w winnicy była skrupulatnie zaplanowana.

– Jakby czegoś szukali – szepnęła, patrząc na porozrzucane papiery. – Ale czego?

– Tajników uprawy pewnej winorośli – rzucił na wabia.

– Jakiej? – właścicielka odchrząknęła, próbując ukryć zdenerwowanie, ale Sokół nie dał się zwieść.

– Takiej – postanowił zagrać va banque. Z torby wyjął pojemnik z kiścią, zabrany z komendy. Następnie wyjął winogrono i podsunął kobiecie pod nos.

– Skąd pan to ma?! – krzyknęła.

– To ja tutaj zadaję pytania – uśmiechnął się szeroko, rozsiadając na krześle jak hrabia.

– Wcale nie muszę odpowiadać – odzyskała rezon.

– Oczywiście, że nie – przytaknął. – Ale z policją będzie pani rozmawiać. I to nie tak przyjemnie, jak ze mną.

– To była tajemnica… – jeszcze nie pogodziła się z przegraną. – Mieliśmy nikomu o tym nie mówić…

Milczał, wiedząc, że ciążąca cisza sprawi, iż pęknie.

– Wiedziało o tym tylko kilka zaufanych osób – rzekła.

– Po pierwsze, tajemnica, o której wie więcej niż jedna osoba, przestaje być tajemnicą – rzucił jej ni to kojące, ni to irytujące spojrzenie. – Po drugie, widać ktoś z tych zaufanych osób przeszedł na ciemną stronę mocy.

Teraz to ona milczała.

– Ile to jest warte? – Sokół przeszedł do sedna.

– Szczep jest niewiarygodnie płodny i, jak na nasze polskie i lubuskie warunki, niezwykle atrakcyjny w smaku.

– Nie pijam wina – przerwał jej nagle. – Żadnych branżowych sformułowań. Mówi pani do laika.

– Generalnie winogrona w tej części Polski są kwaskowate i cierpkie w smaku. Te są słodkie jak cukier.

– Ile? – potarł kciukiem o palec wskazujący i środkowy.

– Za kilka lat… Przy masowej produkcji… – przygryzła wargę. – Grube miliony euro.

Odcinek 4

– Kto jeszcze brał w tym udział? – Sokół pytał dalej.

– Jacek Fudalej, Grzegorz Kutnowski… – właścicielka „Winnicy Nadodrzańskiej” zaczęła wymieniać.

– Wiceprezydent był waszym wspólnikiem?!

– Był naszym mózgiem, bez niego nie wyhodowalibyśmy szczepu. Organizacja Światowego Kongresu Winorośli i Wina to też jego zasługa.

– Pojutrze chcieliście zaprezentować nową winorośl?

– Czekaliśmy na ten dzień prawie dziesięć lat…

– Wymieniła pani jeszcze jedno nazwisko – wtrącił.

– Jacek Fudalej, ma winnicę w Zaborze. To tam ukryliśmy naszą uprawę, żeby jej nikt nie podejrzał.

Sokół więcej nie słuchał, zadzwonił do Kleemanna.

– Jeszcze niczego nie mam – syknął nadkomisarz.

– Ale ja mam – burknął Sokół. – Wyślij kogoś do Zaboru, do winnicy… – spojrzał na kobietę.

– „Dwojga Wędrowców” – podpowiedziała.

– Do „Winnicy Dwojga Wędrowców” – powtórzył jak echo. – Jej właściciel może być w to zamieszany.

– W co zamieszany? – spytała, gdy skończył rozmawiać.

– I tak się pani tego dowie z mediów – machnął ręką – więc nie będę robić tajemnicy: Kutnowski został zamordowany, znaleziono go rano z tą kiścią w ustach.

Kobieta z niedowierzaniem spojrzała na winogrona, potem przeniosła spojrzenie na Sokoła. Kolejne zerknięcie na kiść, nagle runęła bezwładnie na podłogę.

*

Grodzki przypatrywał się, jak Kleemann łaja kierownika zmiany, gdy sterylnie czystą atmosferę w kostnicy – aczkolwiek w tym momencie mocno napiętą – złamał głośny dźwięk „Dzikuski” Wioletty Willas. W górach jestem owieczką, co się wspina na szczyt. A na morzu łódeczką, która czeka na świt – słowa piosenki niosły się szerokim echem, wzmocnionym przez brudnoszare kafelki, którymi były wyłożone ściany.

Kleemann odwrócił się na pięcie, wzbił wzrok w komisarza, ten poczuł, jak oblewa go zimny pot. Drżącymi rękoma wydłubał komórkę z kieszeni spodni, odebrał.

– Dzwonili z Dolnej – relacjonował Grodzki, bezwiednie ocierając czoło. – Mają całe mnóstwo linii papilarnych. Na początek zajęli się sprawdzaniem tych z piwnicy i ze skrzynki telefonicznej. Trafili też na ślady wpięcia się pod numer interesującego nas mieszkania.

– Coś z tego będzie? – spytał Kleemann spokojnie.

– Szału nie ma – pokręcił głową.

– Jest ich tam sześciu? To dwóch odwołaj, niech się zajmą kostnicą.

– Tak jest, szefie! – krzyknął Grodzki raźno.

– Czego znowu? – tym razem ciszę przerwała komórka nadkomisarza.

– Fałszywy monter zjawił się koło siódmej? – Sokół, bo to on dzwonił, zignorował ton głosu Kleemanna. – Z taką torbą z Jędrzychowa na piechotę na pewno nie gnał, o tej porze dnia za bardzo rzucałby się w oczy. Przyjechał autem. Uliczki w rejonie Dolnej są wąskie i najczęściej zastawione samochodami mieszkańców. Dlatego, jeśli śmieciarze pracowali tam dziś z rana, to mógł ich przyblokować. Może warto sprawdzić ten trop?

– Rysiu? Dlaczego były pismak ma lepsze pomysły od dwóch glin z wieloletnim doświadczeniem? – ironizował Kleemann, po czym przedstawił koledze pomysł Sokoła.

– Ja bym poszedł krok dalej – rzucił Grodzki. – Sprawdzenie śmieciarzy to raz. Dwa, puśćmy do mediów przeciek, że to lokator z bloku przy Dolnej jest poszukiwany za morderstwo wiceprezydenta. Uśpimy czujność prawdziwego sprawcy.

– Albo sprawców – cmoknął Kleemann. – Puść pismakom szczura – dodał po chwili aprobująco. – Wyłącz, kurwa, tę owieczkę! – warknął, gdy telefon Grodzkiego znów wydarł się niczym startujący samolot.

Komisarz przyłożył aparat do ucha, po czym potarł dłonią twarz w geście rezygnacji. – Znaleźli ciało wiceprezydenta – rzekł, wzdychając. – Ktoś posadził go na krześle w hali sportowej „Bachus Areny”, za stołem prezydialnym Światowego Kongresu Winorośli i Wina.

Odcinek 5

Tuż przed wjazdem na krajową „trójkę” w Niedoradzu Sokół wyjął ze schowka kwadratowe pudełko w kolorze ciemnego granatu. Otworzył wieczko, pierścionek z brylantem zaiskrzył się świetlnym refleksem. Wczoraj, podczas romantycznej kolacji w Palmiarni już miał go wyjąć i poprosić Patrycję o rękę, gdy… Westchnął głęboko na wspomnienie awantury, która wybuchła tuż po tym, gdy – podczas jego obecności w toalecie – na przystawkę poprosiła pasztet cielęcy. Sokół nie znosił pasztetów, czy to produkowanych tonami w zakładach mięsnych, czy robionych przez mistrzów kucharskich na indywidualne zamówienie. Kiedy stwierdził, że nie będzie jeść, finał dalszej wymiany zdań był już z góry przesądzony.

Zamknął pudełko, wrzucił do schowka. Wczorajsza kłótnia była tylko i wyłącznie jego winą. I małe to było pocieszenie, że wybuchnął zestresowany pracą ponad siły w „Nowym Głosie Lubuskim”. Owszem, odszedł z redakcji i rzucił pracę dziennikarza, ale był świadom, że minie jeszcze sporo czasu, zanim ukoi skołatane nerwy.

Dwadzieścia minut później zjechał z ronda Rady Europy w ulicę Sulechowską i za chwilę był już na parkingu przy „Bachus Arenie”. Tradycyjnie jego warszawa M224, rocznik 1969, koloru zielonego nr 51, przyciągnęła uwagę sporej liczby gapiów.

Tym razem nie mając jednak czasu na miłe pogawędki, skierował się do głównego wejścia. Okrągłe okna przypominały bulaje na statku, jak choćby w Titanicu. – Oby tylko nasz basen tak nie popłynął – uśmiechnął się pod nosem, przechodząc pod taśmą z napisem „Policja”.

– On jest ze mną – Kleemann uspokoił funkcjonariusza strzegącego wejścia, zanim ten zdążył zatrzymać Sokoła.

– Już przygotowali halę na kongres? – zdziwił się Sokół.

– Stoły i krzesła zaczęli ustawiać wczoraj – nadkomisarz ruszył w stronę prezydium. – Żeby jednak nikt nie miał wątpliwości, ten ktoś, kto przywiózł tu ciało wiceprezydenta, z magazynu przyniósł też tabliczkę przewodniczącego kongresu.

– Nie zrobił tego bez powodu.

– To jest przekaz – szepnął w odpowiedzi. – Tylko jaki?

– Genialny w swej prostocie. Albo miasto zapłaci okup, albo impreza odbędzie się z hukiem. Skoro morderca dał radę nie tylko ukraść zwłoki z kostnicy, ale jeszcze umieścić je tutaj, pod okiem tylu ludzi pracujących przy organizacji kongresu, to jest zdolny do wszystkiego.

*

Grodzki w czasie jazdy do Zaboru zdążył zadzwonić do dyrektora zielonogórskiego Zakładu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej i pokrótce wyłuszczyć, w czym rzecz. Dyrektor obiecał popytać pracowników z porannej zmiany i oddzwonić, gdy tylko czegoś się dowie.

Komisarz, zadowolony z siebie, przegapił wjazd do „Winnicy Dwojga Wędrowców” i musiał zawrócić. Wtedy właśnie dostrzegł coś, co go niemal zamurowało. Na drucianym ogrodzeniu plantacji ktoś zawiesił tabliczkę z wypisaną czerwonym kolorem liczbą 1.111.111,11. Tylko tyle, choć to wystarczyło, by Grodzki w bramę wjechał z duszą na ramieniu.

Przeczucie go nie myliło. W domku zbudowanym na góralską modłę znalazł dwa ciała, kobiety i mężczyzny, był gotów się założyć, że to byli właściciele winnicy. Chociaż nie był lekarzem sądowym, bez problemu mógł podać przypuszczalną przyczynę zgonu: korkociągi wystające z ciała na wysokości serca były nad wyraz widoczne. Gdyby takie, niezwykłe w swej brutalności, narzędzia zbrodni nie wystarczały, aby połączyć mord z tradycjami winiarskimi, w zupełności wystarczające były kiście winogron wpakowane do ust obojga. I choć dla Grodzkiego wszystkie zielone winogrona wyglądały tak samo, to intuicyjnie czuł, że te są takimi samymi jak kiść znaleziona przy wiceprezydencie.

Gdy komórka rozbrzmiała natarczywym dźwiękiem, mimowolnie podskoczył.

– Miałem dać znać, jeśli dowiem się czegoś ciekawego – głos po drugiej stronie słuchawki należał do dyrektora ZGKiM-u, który po krótkiej pauzie westchnął głęboko. – To dzwonię – kolejny głęboki oddech. – Nie uwierzy pan.

Odcinek 6

– Niech pan mówi – Grodzki mimowolnie oblizał usta. – Halo?… Halo?! – spojrzał na wyświetlacz komórki, pulsujący piktogram baterii był mocno wymowny. – W takiej chwili? – zazgrzytał zębami, ruszając do auta. Wyciągnął ładowarkę ze schowka, podłączył telefon do gniazda zapalniczki. Po chwili ekran zajaśniał, wybrał ostatnio odebrane połączenia, wcisnął zieloną słuchawkę. – Grodzki – rzucił krótko.

Dyrektor Zakładu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej opowiadał przez kilka minut, komisarz słuchał z niedowierzaniem. Po rozmowie, nie mogąc zebrać myśli, postanowił poczekać na ekipę kryminalnych. Zaczął dreptać wokół samochodu, nagle, niczym tknięty szóstym zmysłem, ruszył w stronę plantacji, wszedł między rzędy winorośli. Nie uszedł daleko, gdy jego oczom ukazało się ogrodzenie. Widok tego, co znajdowało się za płotem sprawił, że nerwowo oglądnął się za siebie, jakby szukając wzrokiem sprawcy dewastacji. Uspokojony, za plecami nie dostrzegł śladu żywego ducha, odetchnął głęboko. Jeszcze raz rzucił spojrzeniem na połamane i powyrywane z korzeniami pędy, doszczętnie stratowane. Podszedł bliżej, przyjrzał się uważniej, dopiero wtedy zauważył różnicę. W północnym narożniku nie było ani połamanych winorośli, ani śladów ich wyrywania. Za to w ziemi widać było równiutkie, kwadratowe dziury, szerokości mniej więcej szpadla.

*

– Ciało wiceprezydenta za stołem prezydialnym w „Bachus Arenie” to nie był przekaz – rzekł Sokół głosem pełnym napięcia, parkując warszawą przy komendzie.

– A co to było? – zaciekawił się Kleemann.

– Ostrzeżenie – przygryzł wargę, wysiadając z auta. – Fakt, że w ten sposób uświadomił nam, że to on kontroluje sytuację, to jedno – wysiadł z auta. – Drugie, na mój nos morderca szykuje się do eskalacji działań.

– Eskalacja działań? – zmarszczył brwi. – Mówisz jak rasowy gliniarz.

– Kto mówi zupełnie jak ja? – za plecami usłyszeli Grodzkiego.

– Jak było w Zaborze? – Kleemann zignorował pytanie.

– Dwa trupy, najpewniej właściciele winnicy – Grodzki zrobił pauzę. – Ktoś stratował też eksperymentalną plantację winorośli, po tym jak kilka sadzonek zabrał ze sobą. To nie wszystko – był w siódmym niebie, w końcu nie co dnia zdarzało się mu być w centrum uwagi. – Faktycznie, śmieciarze natknęli się na kogoś na Dolnej – zaczął opowiadać.

Wejście do śmietnika obok bloku nr 2 przy ulicy Dolnej – tego samego, z którego dzwoniono na policję, by poinformować o śmierci wiceprezydenta – było zastawione przez brudnoszare mitsubishi galant. Kierowca, który zjawił się po pięciu minutach, zaczął się jeszcze rzucać.

– Doszło do rękoczynów? – zaciekawił się Sokół.

– Nie – zaprzeczył Grodzki. – Dyrektor twierdzi, że nastąpiło jedynie „starcie słowne”.

– Starcie słowne? – zdziwił się Sokół.

– Obrzucali się chujami i tyle – wyjaśnił Kleemann. – Galant to nie jest często spotykany wóz, ale i tak trochę ich po mieście pewnie jeździ.

– Ale nie takich z reklamą pogotowia komputerowego – rzucił Grodzki radośnie. – Chłopaki zapamiętali adres, tak na wypadek, gdyby facet chciał złożyć skargę.

*

Namierzenie firmy było banalnie proste, a ponieważ śmieciarze dokładnie opisali kierowcę, nie powinno być też problemu z jego rozpoznaniem. Sokół, podając się za klienta, zadzwonił do serwisu, prosząc o przyjazd montera. Gdy sekretarka poinformowała go, że wszyscy pracownicy mają szkolenie i skończą przed 15.00, z kopyta ruszyli pod namierzony uprzednio adres przy ulicy Działkowej. Godzinę temu nieoznakowanym radiowozem zaparkowali przed budynkiem i czekali. W pobliżu były też gotowe odwody w postaci brygady antyterrorystów.

– To on! – Grodzkiemu wyrwał się dźwięk przypominający pisk wydawany przez nastolatki na koncercie Enrique Iglesiasa. – To jest, kurwa, nasz monter!

Odcinek 7

– Nie drzyj mordy – syknął Kleemann w kierunku komisarza.

– Przecież nas nie usłyszy – obruszył się Grodzki. – Zwijamy go? – chwycił za klamkę.

– Poczekaj – strofował go dalej Kleemann. – Wejdziemy mu na ogon i zobaczymy dokąd pojedzie. Jeśli nie działa sam, może nas doprowadzić do wspólnika.

Nieoznakowanym radiowozem kierował Grodzki. Gdy monter brudnoszarym mitsubishi galant wyjechał z parkingu i włączył się do ruchu na ulicy Działkowej, komisarz ruszył, starając się trzymać góra dwa auta za śledzonym obiektem. Już na pierwszym skrzyżowaniu z ulicą Zjednoczenia musiał zignorować czerwone światło, potem było już łatwiej, bo aż do krzyżówki Wrocławskiej z Lwowską łapali się na zielone. Dwie minuty później samochód montera zatrzymał się przy pierwszym wieżowcu przy Piaskowej. Grodzki zaparkował na zakazie, podczas gdy Kleemann czujnie obserwował, co robi mężczyzna. Ten wysiadł, otworzył bagażnik, przez dłuższą chwilę przekładał manele. Wyciągnął torbę i małą składaną drabinkę, trzasnął drzwiami.

W tym momencie Sokół rzucił okiem w lusterko wsteczne, akurat by zobaczyć granatowego volkswagena transportera wjeżdżającego z migającym kogutem z Lwowskiej. Rzut oka przed siebie, od strony Podgórnej mknął identyczny samochód. Oba auta zatrzymały się z piskiem opon, ze środka wyskoczyli policjanci w pełnym oprzyrządowaniu i z długą bronią. Napisy CBŚ na plecach mówiły wszystko.

– Stać! Policja!! Nie ruszaj się!!! – krzyknął jeden z nich tubalnym głosem, podczas gdy inny wystrzelił w kierunku montera granat dymny. Niedługo potem mężczyzna leżał już na chodniku ze skutymi rękoma.

– Co jest, kurwa… – Kleemann urwał w pół zdania.

– Ale akcja – Grodzkiemu nozdrza tak się rozszerzyły z podekscytowania, że w każdą z dziurek mógłby teraz wjechać szynobus.

– Co to jest, kurwa, za cyrk!? – nadkomisarz dokończył poprzednią myśl.

– Chyba kręcą film – ironizował Sokół wpatrując się w policjanta biegającego z kamerą w ręku.

Wtem jeden z funkcjonariuszy podbiegł do ich radiowozu. Grodzki uchylił okno, pokazując odznakę.

– Spierdalajcie stąd – rzucił policjant, żując gumę.

– Sam spierdalaj! – warknął Kleemann, wysiadając z auta. – To nasz obiekt. Kto wam, kurwa, kazał go zdjąć?

– Tylko spokojnie – do rozmowy włączył się kolejny funkcjonariusz. – Przejmujemy człowieka.

*

Na komendę wracali w absolutnym milczeniu, jedynie Kleemann pochrząkiwał coś pod nosem. Gdy wchodzili do gabinetu komendanta miejskiego policji, ten podniósł ręce do góry w wymownym geście poddania. Szybko wyjaśnił, że polecenie wyszło z samej góry – nie sprecyzował, czy ma na myśli komendę wojewódzką czy też może główną – i nie miał ani szansy, ani ochoty choćby próbować storpedować akcję Centralnego Biura Śledczego.

– To zatrzymanie ma być medialnym sukcesem policji i nie chcę tu żadnych wojenek między służbami – wycedził, widząc, że nadkomisarz otwiera usta. – Rozumiemy się?

Policjanci milczeli.

– Pół godziny temu wydział prasowy komendy wojewódzkiej został zarzucony pytaniami pismaków o jakiegoś bohatera z bloku na Dolnej – mówił dalej komendant. – Podobno policja podejrzewa go o morderstwo wiceprezydenta – zerknął na nadkomisarza.

Kleemann z całych sił starał się nie odwracać głowy w kierunku Grodzkiego.

– Montera już przesłuchują? – wtrącił Grodzki, rozładowując napiętą atmosferę. – Możemy popatrzeć?

– Popatrzeć to sobie możesz na samochodziki w sklepie z zabawkami – syknął Kleemann. – Ja chcę gościa przesłuchać.

– Chcieć to sobie możesz – uciął komendant. – Przesłuchanie zacznie się za pół godziny, teraz trwa konferencja prasowa – tłumaczył. – Co najwyżej macie zgodę na przysłuchiwanie się zza lusterka.

Odcinek 8

– Sukces? – cmoknął Sokół. – Żeby to nie był klops.

– Klops? – podchwycił Grodzki, nalewając wody z saturatora. Najwyraźniej konferencja prasowa była owocna, bo pół godziny przeciągnęło się dwukrotnie, a za stołem w pokoju przesłuchań wciąż siedział tylko monter.

– Nie za łatwo poszło? – Sokół myślał na głos. – Gość ma taką minę, jakby się zesrał w gacie ze strachu.

– Jakby ci do głowy przystawiono pistolet maszynowy, też byś srał – mruknął Kleemann.

– Żeby zamordować wiceprezydenta i dwoje winiarzy trzeba mieć stalowe nerwy – Sokół nie dawał za wygraną. – Do tej pory morderca wszystko starannie planował i zawsze był krok przed nami. Tak łatwo dałby się namierzyć i złapać?

– Każdy przestępca prędzej czy później popełnia błąd – rzekł Grodzki filozoficznie, siorbiąc wodę.

– Cisza – warknął Kleemann na widok otwierających się drzwi. – Później sobie pogadacie.

*

Już po kilkunastu minutach monter przestał się pocić, za to przesłuchujący go policjanci zaczęli mimowolnie ocierać zroszone czoła. Mężczyzna twierdził, że ma alibi zarówno na noc, kiedy zamordowano wiceprezydenta, jak i na czas, w którym zginęli właściciele „Winnicy Dwojga Wędrowców”. Sprawdzenie tego zajęło kwadrans, po weryfikacji funkcjonariusze wyglądali jak balony, z których spuszczono powietrze.

– Podpuścił nas, skurwiel – wycedził Sokół nie bez podziwu w głosie.

– Kto, monter? – spytał z głupia frant Grodzki.

– Jaki monter, Rysiu!? – syknął Kleemann. – To morderca wystawił nam tego gościa. Kapujesz?

– Musiał się z grubsza ucharakteryzować, żeby opis mniej więcej się zgadzał – dedukował Sokół. – Auto to był pryszcz, wystarczyła naklejka podobna do prawdziwej.

– Ale po co morderca bawiłby się w taką przebierankę? – to najwyraźniej nie był dobry dzień Grodzkiego.

– Żeby odciągnąć nas od siebie – wyjaśnił cierpliwie Kleemann.

– I żeby mieć w tym czasie wolną rękę – dodał Sokół.

– Jesteśmy w ślepej uliczce – Kleemann był bliski wybuchu.

– Jak na górskim szlaku. Pozostaje nam więc tylko jedno – rzekł Sokół nad wyraz spokojnym tonem. – Musimy się cofnąć do najbliższego węzła szlaków.

– Węzła szlaków? – jęknął Grodzki.

– Jeszcze raz trzeba sprawdzić dowody – wyjaśnił Kleemann. – Musieliśmy coś przeoczyć.

– Mitsubishi galant! – krzyknął Sokół. – Jakie jest prawdopodobieństwo, że morderca przypadkiem był posiadaczem dokładnie takiego samego modelu samochodu, jak człowiek, za którego chciał się podać?

– W przypadku galanta, praktycznie żadne – odrzekł szybko Kleemann.

– Wystarczy sprawdzić w bazie pojazdów i na portalach aukcyjnych, czy ktoś ostatnio sprzedawał takie auto – Grodzkiemu wracała zdolność analitycznego myślenia.

– A ja bym raczej poszukał galanta na szrotach – zaoponował Sokół. – I w pobliżu ulicy Dolnej.

– Sugerujesz, że porzucił auto niedaleko miejsca swojego działania? – zdziwił się Kleemann.

– A któryś z nas wpadł wcześniej na pomysł, żeby się nieco rozejrzeć w okolicy? – pytanie Sokoła było z gatunku tych retorycznych.

*

Dla skuteczniejszego działania podzielili się obowiązkami. Grodzki zajął się internetem i bazą pojazdów, Kleemann ruszył na tournée po szrotach, zaś Sokołowi pozostała wycieczka krajoznawcza.

O dziwo, Sokół nie szukał długo. Tknięty przeczuciem skierował swe kroki na teren uczelni, brudnoszare mitsubishi galant z wyraźnie odznaczającym się miejscem po oderwanej naklejce znalazł przy hali sportowej. Uśmiechnął się pod nosem, ukrycie jednego auta wśród setek innych samochodów było posunięciem, które można było łatwo przewidzieć. Szkoda tylko, że zabrało im to aż tak wiele czasu.

Za to teraz powinno pójść już z górki.

Odcinek 9

Nie namyślając się wiele, Sokół zadzwonił do Kleemanna, informując go o odnalezieniu mitsubishi galant. Po dziesięciu minutach nadkomisarz zjawił się na uczelnianym parkingu, chwilę potem przybyła ekipa śledczych. Oczy wszystkich zwróciły się na ręce technika kryminalistyki, który najpierw sprawdził klamkę drzwi kierowcy, potem pasażerów, cały czas kiwając wymownie głową. Otworzył drzwi, zaczął sprawdzać wnętrze pojazdu, na zafrasowanej minie ani na chwilę nie pojawił się nawet cień uśmiechu. Wysiadł, podszedł do lewego lusterka. Po chwili wyszczerzył zęby, a gdyby to było mało, podniósł kciuk do góry w geście triumfu.

Sokół z Kleemannem promienieli z radości.

*

Ciemnogranatowy ford mondeo był tak niepozorny, jak każde inne auto produkowane seryjnie w setkach tysięcy egzemplarzy. Także siedzący w nim kierowca nie przyciągał niczyjej uwagi. Lekko pociągła twarz, włosy zaczesane na bok, nos ani za mały, ani za duży. Jedyną cechą charakterystyczną była blizna pod lewym okiem, na tyle jednak mała, że można ją było zauważyć dopiero z bliskiej odległości. Słowem, z twarzy podobny do nikogo.

Mężczyzna sięgnął po przenośną radiostację i podkręcił dźwięk do maksimum. Płynące z głośnika odgłosy musiały sprawić mu satysfakcję, bo uśmiechnął się szeroko. Jednak było w tym coś takiego, że, gdyby ktoś go teraz widział, ciarki by mu przeszły po plecach.

– Prawdziwa zabawa dopiero się zaczyna – zaskrzeczał pod nosem, jakby dopiero zaczął mutację, choć wyglądał na czterdziestolatka. Oblizał obleśnie usta, zostawiając przy tym na dolnej wardze pokaźną porcję śliny.

*

Dziesięć minut później Grodzki zobaczył uśmiechnięte twarze Kleemanna i Sokoła i już wiedział, że nastąpił przełom w śledztwie.

– Znaleźliście coś w aucie? – spytał komisarz.

– Odcisk palca wskazującego – Kleemann pospieszył z wyjaśnieniami. – Nieco zamazany, ale się nada.

– Ja też coś mam – pochwalił się Grodzki. – Dostałem raport z „Winnicy Dwojga Wędrowców”. Zamordowani to, jak przypuszczałem, Jacek Fudalej i jego żona Barbara, właściciele plantacji. Winogrona, które mieli w ustach, to ten sam szczep, co u wiceprezydenta. Ale najciekawsze jest to, że zawartość twardego dysku ich komputera została skasowana.

– Informatycy bez problemu powinni odzyskać pliki – rzekł Sokół. – I dowiemy się, co morderca chciał ukryć.

– Sprawca był sprytniejszy – zaoponował Grodzki. – Wgrał do komputera program, który klonował zdjęcia umieszczone na twardym dysku i następnie je kasował. W ten sposób skasowane wcześniej dane, które mogłyby nas zainteresować, zostały w koszu „przykryte” nowymi informacjami. Jedyne, co możemy odzyskać, to tysiące takich samych fotek.

– Mniejsza z tym – burknął Sokół. – Dorwiemy gościa po odcisku. A teraz panowie wybaczą, muszę załatwić ważną sprawę – sięgnął do kieszeni po wibrującą komórkę.

*

Sokół wyszedł na korytarz. Gdy zobaczył numer na ekranie telefonu, uśmiechnął się szeroko. Złość na Patrycję prysła w ułamku sekundy, nagle zatęsknił za nią tak mocno, że poczuł potężny ścisk w dołku.

– Cześć, Skarbie – rzucił ciepło. Głos, który usłyszał, sprawił, że oblał go zimny pot. Poczuł strach tak mocny, że mógł go porównać tylko z jedną chwilą w swoim niespełna trzydziestoletnim życiu, gdy w Tatrach wszedł na ośmiometrową drabinkę, poślizgnął się i przez koszmarnie długie sekundy wisiał nad Kozią Przełęczą uczepiony szczebla tylko jedną ręką. – To dziwne, myśleć o tym w takiej chwili – zreflektował się. Wydawało mu się, że minęła wieczność od momentu, w którym usłyszał skrzeczący głos, a tak naprawdę mężczyzna z drugiej strony słuchawki zdążył tylko zrobić krótką pauzę dla nabrania oddechu. Kiedy odezwał się ponownie, Sokół poczuł, że uginają się pod nim nogi.

Odcinek 10

– Zbladłeś, jakbyś zobaczył trupa – zauważył Kleemann, wychyliwszy się na korytarz.

– Żołądek mnie rozbolał – odparł Sokół bez chwili namysłu. – Musiało mi coś zaszkodzić.

– To pewnie nerwy – wtrącił Grodzki, żując gumę.

– Jakie nerwy? – Kleemann zmarszczył czoło.

– Przecież mówił, jak żeśmy go odwiedzili w tym jego gniazdku, że rzucił dziennikarstwo w cholerę – tłumaczył Grodzki cierpliwie. – Więc teraz pewnie puszcza stres nagromadzony przez te wszystkie lata.

– Rysiu, ty powinieneś robić w psychologii, a nie grzebać się w śmierdzącej policyjnej robocie – Sokół usiłował się uśmiechnąć, ale wyszło to mocno sztucznie. Jednak policjanci nie zwrócili na to większej uwagi.

– Chwila – Grodzki zaczął rozmawiać przez komórkę. – Mamy świadka! – krzyknął Grodzki.

– Jakiego świadka? – zainteresował się Kleemann.

– Podczas morderstwa w „Winnicy Dwojga Wędrowców” w domu był sześcioletni chłopiec. Chłopaki znaleźli go schowanego w szafie garderobianej.

– Syn ofiar? – pytał dalej.

– Fudalejowie nie mieli dzieci – pokiwał przecząco głową. – Być może to bratanek albo siostrzeniec któregoś z nich. Jest w niebieskim pokoju.

*

Przesłuchanie prowadziła policyjna psycholożka, ale chłopiec był tak przestraszony, że nie chciał nawet powiedzieć, jak się nazywa. Policjantka przygryzła nerwowo wargę i wyszła z pokoju.

– Zamknął się w sobie – wyjaśniła, wchodząc do pomieszczenia oddzielonego od niebieskiego pokoju jedynie taflą weneckiego lustra.

– Mogę spróbować? – zapytał Sokół.

– Pan? – spojrzała kpiąco. – Jestem profesjonalistką i sobie nie poradziłam, a pan?… Kim pan w ogóle jest?

– Andrzej Sokół, były dziennikarz „Nowego Głosu Lubuskiego” – rzekł Kleemann leniwym głosem. – Amator przygód i domorosły detektyw z wybitnymi wynikami.

– Jak pan chce dotrzeć do chłopca? – pytała.

– Któryś z waszych kolegów jest kibicem Falubazu? – Sokół skierował pytanie do Kleemanna i Grodzkiego.

– Kilku – wtrąciła, zanim policjanci zdążyli zareagować.

– Potrzebuję szalika klubowego – wyjaśnił, pokazując na plecaczek malca, z którym ten nie rozstawał się od czasu zabrania z winnicy. Wyhaftowana Myszka Miki i napis „KS Falubaz” rzucały się w oczy z dziesięciu metrów.

Obaj komisarze obrócili się na pięcie, Grodzki wrócił po pięciu minutach, dzierżąc w dłoni szalik, niczym zwycięski złoty medal na olimpiadzie.

Sokół spojrzał na policjantkę, kiwnęła aprobująco głową. Powiesił szalik na szyi, gdy wszedł do niebieskiego pokoju, oczy chłopca zwróciły się w jego stronę.

– Pan też jest policjantem? – zainteresował się malec.

– Nie – odparł z uśmiechem.

– A ma pan broń? – spytał szeptem.

– Nie mam – też ściszył głos. – Chciałbyś zobaczyć prawdziwy pistolet?

Chłopiec gwałtownie potaknął głową.

– Chodzisz na żużel? – Sokół usiadł na podłodze.

Kolejne potaknięcie.

– Razem z tatą? – kontynuował.

– Mhm.

– A jak tata się nazywa?

– Bolesław Fudalej.

Sokół rzucił wzrokiem w stronę weneckiego lustra, po drugiej stronie Grodzki już wybierał numer w telefonie.

– A ty jak masz na imię? – pytał dalej Sokół.

– Mateusz.

– Pewnie mówią na ciebie Mati?

Chłopczyk się uśmiechnął.

– Mati, chciałbym, żebyś powiedział tej pani – Sokół wskazał na policjantkę, która weszła do pokoju – co widziałeś w domu wujka Jacka.

Mateusz zagryzł nerwowo piąstkę, chwilę później zaczął płakać.

Odcinek 11

Policjantka pozwoliła chłopcu płakać. Gdy nagle zaczął spazmatycznie szlochać, przytuliła go mocno i zaczęła głaskać po głowie. W tym czasie Sokół oglądał plecaczek, starając się swoim zachowaniem przyciągnąć uwagę malca. Wspólnymi siłami się udało i po kwadransie Mateusz uspokoił się na tyle, że mógł mówić.

Najpierw co chwilę przerywał, by pochlipywać, ale potem opowiadanie sześciolatka stało się nadzwyczaj płynne i pełne szczegółów. Gdyby nie świadomość, że chłopiec streszcza przebieg podwójnego morderstwa, można by to wziąć za opowieść o dopiero co obejrzanym filmie sensacyjnym. Tak jednak nie było i Sokół co chwilę przygryzał wargę, zerkając przy tym nerwowo na zegarek.

Z zeznań chłopca wyłaniał się obraz zbrodni o tyle potwornej, co jednak, jakkolwiek to zabrzmi, stosunkowo mało brutalnej, przynajmniej w momencie morderstwa. Otóż wujostwo Mateusza odwiedził niespodziewanie gość, nazywany przez wujka Śniadym, a przez ciocię Miszką. Niestety, chłopiec nie potrafił podać nawet ogólnego opisu jego wyglądu – poza stwierdzeniem, że był wysoki jak wujek Jacek – o znakach szczególnych nie wspominając. Za to ważną informacją było określenie malca, że tenże pan Miszka mówił skrzeczącym głosem.

Niespodziewana wizyta musiała mocno zaskoczyć gospodarzy, bo zdenerwowani zapomnieli o Mateuszu, który, przez nikogo nie niepokojony, bawił się na półpiętrze. Właśnie wtedy przez tralki balustrady dostrzegł, jak pan Miszka wsypuje coś do pucharka z wodą. Słysząc to, Sokół wymienił spojrzenia z policjantką.

Na szczęście malec, zmęczony samotną zabawą, postanowił zrobić wujkowi i cioci psikusa i zabawić się z nimi w chowanego. Dzięki temu nie dość, że nie był świadkiem makabrycznej sytuacji wkręcania korkociągów w serca zmarłego już wujostwa, to jeszcze umknął uwadze mordercy.

Już na sam koniec rozmowy wyszło na jaw, że Mateusz nie ma pojęcia, co stało się z wujkiem i ciocią – policjant, który odnalazł go w szafie, przytomnie wyniósł chłopca z domu, zakrywając mu głowę bluzą – a cały jego strach wynikał z przekonania, że wujostwo zdenerwowało się zabawą w chowanego i wezwało policję. Gdy psycholożka wytłumaczyła mu, że nikt się na niego nie gniewa, malec uspokoił się, po czym zasnął w jej ramionach.

*

– Kawał świetnej roboty – ocenił Grodzki, gdy policjantka i Sokół wrócili do pomieszczenia obok.

– Jestem pod wrażeniem – potwierdziła.

– Co teraz robimy? – Grodzki rzucił pytanie w próżnię.

– Ja muszę coś załatwić… – zaczął Sokół.

– Teraz? – zdziwił się Kleemann. – Przed chwilą miałem telefon z laboratorium. Odcisk z mitsubishi pasuje do faceta, który odsiedział trzy wyroki za stręczycielstwo, ostatni pół roku temu. Wiecie, co to oznacza?

– Strzelaj, szefie – rzucił Grodzki przymilnie.

– To nie on. Alfons nie zabija bez potrzeby – wycedził Kleemann. – Morderca znowu wpuścił nas w ślepą uliczkę.

Sokół nie słuchał, zerknął na zegarek, była 22.35.

– O jedenastej muszę być przy Focusie – rzekł po chwili.

– Po co? – spytał Kleemann. – W kinie o tej porze seanse już się nie rozpoczynają.

– Ale kończą – uciął Sokół zdenerwowany. – Muszę odebrać Patrycję – skłamał.

– Widzimy się rano? – upewnił się nadkomisarz.

Sokół kiwnął głową, po czym wyszedł bez słowa.

*

– Załóż mu ogon – myśl, która przecięła umysł Kleemanna, była jak błyskawica.

– Komu? – Grodzki wytrzeszczył oczy. – Sokołowi?

– Nie, Świętemu Mikołajowi – odburknął.

– Myślałem, że pracujemy w jednej drużynie.

– Nauczyłem się ufać swojej intuicji – zapatrzył się w dal przez okno wychodzące na pobliski skwer. – A ona mi podpowiada, że Sokół coś, kurwa, kręci!

Odcinek 12

Sokół trzy razy próbował ruszyć, ale zdenerwowany za wcześnie puszczał sprzęgło i silnik gasł. Przy wyjeździe na ulicę Wrocławską omal nie zderzył się z oplem jadącym od strony stadionu, wyhamował w ostatniej chwili. Wykonał dziesięć głębokich wdechów i wydechów, by choć trochę się uspokoić. Poskutkowało, do Focus Parku dotarł już bez przygód.

– Nie mogli pozostać przy starej nazwie? – zasępił się, szukając wolnego miejsca parkingowego. – Nie mogła być Polska Wełna, koniecznie musieli nadać jej angielskie brzmienie – syknął. Po chwili zauważył lukę między dwoma SUV-ami, wcisnął się pomiędzy, nie bez problemów. Drzwi od strony pasażera były zablokowane, ale przecież teraz ich nie potrzebował.

Wysiadł z auta, spojrzał w stronę szlabanu odgradzającego parking od ulicy Kraszewskiego, dostrzegł stojący nieopodal samochód.

Ruszył w jego stronę.

*

Po krótkim namyśle Kleemann postanowił nie puszczać za Sokołem patrolu, zdecydował się śledzić go osobiście. Wspaniałomyślnie pozwolił prowadzić Grodzkiemu.

W trakcie jazdy zadzwonił technik kryminalistyki, aby poinformować, że w mitsubishi znalazł ukryty mikrofon z silnym nadajnikiem. To oznaczało, że morderca liczył się z tym, że policja odnajdzie feralne auto i postanowił ten fakt wykorzystać do swoich celów. Drugi pewnik był taki, że wciąż był krok przed nimi.

Zielonej warszawy nie sposób było zgubić, zaparkowali uliczkę dalej.

– To na pewno nie jest kino, a tam raczej nie siedzi żadna Patrycja – nadkomisarz podał koledze lornetkę.

– Twarzy nie widzę, ale po barach poznaję, że to na bank facet – ocenił Grodzki. – Podjechać bliżej?

– Nie, jeszcze ich spłoszysz – wskazał palcem na Sokoła przechodzącego obok szlabanu.

*

Sokół stanął przed ciemnogranatowym fordem mondeo, próbując zajrzeć do środka. Miejsce dla kierowcy było puste, jedyny pasażer siedział z tyłu. Wskazał ręką na drzwi, Sokół je otworzył, zajął miejsce na przednim fotelu.

– Witam pogromcę rosyjskiej mafii i poszukiwacza zaginionych skarbów – głos mężczyzny był inny, niż ten, który Sokół usłyszał w słuchawce, jednak skrzeczał równie irytująco. Był pewien, że to ten sam człowiek, który zadzwonił, aby poinformować, że porwał Patrycję.

– Co mam zrobić? – spytał, zaciskając pięści, starając się powstrzymać przed wskoczeniem na tylne siedzenie. Gdyby sobie na to pozwolił, niechybnie udusiłby faceta gołymi rękoma.

– Konkretny gość. To mi się podoba – zarechotał. – Skoro już sobie wyjaśniliśmy sytuację, czas na instrukcje – zaczął mówić. Po dwóch minutach Sokół wysiadł z auta i ruszył z powrotem, zaś mężczyzna sięgnął po komórkę, wybrał numer.

*

– Sokół wraca! – krzyknął Grodzki.

– Przecież widzę – mruknął Kleemann.

– Jedziemy za fordem?

– Czekaj… – nie mógł się zdecydować. – Tak, dawaj! – polecił.

Grodzki ruszył. Wtem zadzwoniła komórka nadkomisarza. Odebrał telefon, słuchał w milczeniu.

Podjechali pod szlaban, Grodzki zaczął się zastanawiać, jak go pokonać, gdy poczuł żelazny ucisk na ramieniu.

– Szefie, złamiesz mi obojczyk – jęknął.

– Wracamy do firmy – szepnął Kleemann, zwalniając chwyt.

– Słucham?

– Wracamy na komendę – powtórzył głośniej.

– Ale ford…

– Powiedziałem: wracamy – wycedził.

Grodzki zaczął oponować.

– Kurwa! – wydarł się Kleemann. – Natychmiast!!!

Odcinek 13

Grodzki nie protestował już więcej, włączył syrenę i pognał z powrotem na komendę. Kleemann wparował do swojego pokoju, padł na krzesło i skrył głowę w dłoniach, nie odpowiadając na żadne z licznych pytań komisarza.

*

W tym czasie Sokół zdążył wykonać rundkę po Jędrzychowie, próbując zebrać myśli. Nie było to łatwe, bo wypowiedziana przez porywacza groźba nie pozwalała trzeźwo ocenić sytuacji. Uzyskana od niego instrukcja była jasna: pełna współpraca i wykonywanie poleceń albo śmierć ukochanej.

Przygryzł nerwowo wargę, nie czując krwi, która zaczęła kapać na brodę. W głowie przewijały się setki pytań, dziesiątki scenariuszy wydarzeń były skanowane niczym komputerowe pliki, po czym kasowane jako nierealne albo niosące za sobą zbytnie zagrożenie.

Zatrzymał warszawę na wysokości cmentarza przy ulicy Kąpielowej, wysiadł. Brama była otwarta, wszedł na teren nekropolii, licząc, że w tym miejscu uda mu się zebrać myśli.

Krótki spacer pozwolił mu uspokoić się, przemyśleć argumenty za i przeciw, a w końcu podjąć decyzję. Zdawał sobie sprawę, że wybrany przez niego sposób działania niesie za sobą ogromne ryzyko niepowodzenia, ale równie mocno wierzył, że jest jedynym, który daje Patrycji szanse na przeżycie.

*

Kwadrans później Sokół zaparkował auto przy komendzie, chwilę potem wpadł do gabinetu, przy którym Kleemann wciąż siedział z głową ukrytą w ramionach.

– Dobrze, że jesteś – skwitował Grodzki.

Kleemann leniwie podniósł głowę, spojrzał na Sokoła.

„Macie czyste pomieszczenie, w którym możemy porozmawiać bez żadnych świadków?” – kartkę takiej treści Sokół podsunął nadkomisarzowi pod nos. Grodzki, zaciekawiony, od razu zapuścił żurawia.

Kleemann nerwowo potaknął.

„To idziemy tam, ale w samych gaciach” – Sokół szybko naskrobał na odwrocie, wymownie przytykając przy tym palec do ust.

Panowie sprawnie się rozebrali, zostawiając na sobie tylko slipy. Nagle Kleemann i Sokół wybuchnęli śmiechem, tym większym, że spotęgowanym skumulowanym stresem. Powodem takiej reakcji były bokserki Grodzkiego, po których raźno hasały… Smurfy. Sokół rozpoznał Smurfetkę, Łasucha i Ważniaka, reszty stworków nie kojarzył. Spojrzał na Kleemanna i po chwili znów zaczęli się wariacko zataczać ze śmiechu. Za to komisarz był wyraźnie zażenowany, wręcz przybity, i to nie tyle faktem, że tajemnica jego życia wyszła właśnie na jaw. Był po prostu na siebie strasznie zły, że o tych bokserkach zapomniał. A teraz było już za późno.

Pomieszczenie, do którego weszli, niczym nie przypominało komory dźwiękoszczelnej z filmu „Operacja Samum”, wyglądało co najwyżej na nieużywany magazyn. Jedynie fakt, że przy otwieraniu drzwi Kleemann wystukał kod, przemawiał za tym, że lokal spełnia wyjątkową funkcję.

– Porwał Patrycję – Sokół nie bawił się w zbędny wstęp.

– Kurwa mać! – Grodzki momentalnie przestał myśleć o slipach.

– Patrycja nie jest jedyną osobą, którą porwał – Kleemann mocno się starał, aby w jego głosie nie było słychać drżenia. – Ma też Darię, moją siostrzenicę.

– Ja pierdolę – Grodzki nie silił się na elokwencję.

– Dlaczego kazałeś nam się rozebrać? – spytał Kleemann po chwili. – Myślisz, że podłożył nam pluskwę?

– Inaczej skąd by wiedział, że to ja namierzyłem galanta? – odparł retorycznie Sokół.

– A skąd pewność, że porwał Patrycję właśnie dlatego? – Grodzki myślał na głos. – Mógł mieć inny powód.

– Kiedy rozmawiałem z nim w aucie na parkingu przy Polskiej Wełnie – Sokół bezwiednie użył starej nazwy zakładu – był na mnie strasznie wkurwiony. Chyba nie za artykuły w gazecie?

Odcinek 14

– Ewidentnie facet chce mnie wyłączyć ze sprawy – rzekł Sokół twardo. – Kazał mi torpedować wasze śledztwo i na bieżąco przekazywać informacje.

– Ja mam skierować sprawę na fałszywe tory – rzucił Kleemann.

– To mamy przesrane – skonstatował smutno Grodzki.

– Najbardziej przesrane masz, Rysiu, ty – zauważył Kleemann.

– Niby dlaczego? – zdziwił się komisarz.

– Bo mordercy się wydaje, że nas obu wyłączył z gry – Sokół wskazał palcem na siebie i na nadkomisarza. – Więc do unieszkodliwienia pozostaje mu tylko jeden funkcjonariusz.

– Już dzwonię do żony, niech zabiera dzieciaki i jedzie do teściowej – odparł Grodzki natychmiast. – Nie możemy im dać ochrony, bo skurwiel się skapnie, że daliście cynk.

Spojrzeli na niego z niekłamanym podziwem.

– Co robimy? – wtrącił Kleemann po chwili. – Nie możemy dać się wykopać z akcji, bo facet i tak zabije dziewczyny – sam sobie odpowiedział na pytanie. – Trzeba je znaleźć, zanim coś im zrobi.