Strona główna » Obyczajowe i romanse » Ucieczka przed życiem

Ucieczka przed życiem

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66201-12-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Ucieczka przed życiem

Matka i córka. Dwa różne światy.
Cecylia nie potrafi sprostać oczekiwaniom rodzicielki. Ucieka od życia, zamykając się w wyimaginowanej rzeczywistości. Czy przyjaźń, która – zdaniem matki – nigdy nie powinna się zdarzyć, pozwoli okiełznać lęki?
Najnowsza książka Ewy Bauer to niezwykła opowieść o tym, jak ważne jest okazywanie rodzicielskiej miłości, akceptacja odmienności i wzajemny szacunek.

Polecane książki

Książka „Opowiadania morskie” Jana Puściana stanowi zbiór osiemnastu powiązanych tematycznie opowiadań związanych z pracą Autora (oficera marynarki) na morzu. Treść książki oparta na autentycznych zdarzeniach, głównie z udziałem autora, obejmuje lata 1970-2005. Ułożone chronologicznie opowiadania o...
Patchworkowe rodziny traktowane są przez niektórych ich członków jako dopust boży, przez innych – jako szansa. Niewątpliwie życie w takiej rodzinie jest nie lada wyzwaniem. Jak podaje GUS, w 2013 roku rozwiodło się 36 procent małżeństw zawartych w ciągu ostatnich 5 lat. I ta tendencja z roku na...
Korekta naliczeń na błędnie sporządzonej liście płac zawsze jest czasochłonna, a niekiedy może okazać się bardzo trudna lub wręcz niewykonalna z uwagi na konsekwencje składkowo-podatkowe danej pomyłki. Autorzy pokazują więc, jak można ustrzec się przed koniecznością dokonywania korekt, a jeśli t...
"Pornografia (gr. pismo lub rysunek o nierządnicy) to przedstawienie ludzkich zachowań seksualnych i nagości w sposób rozpustny lub perwersyjny, którego celem jest wywołanie u odbiorcy pobudzenia seksualnego, ale odmiennego od erotyki” - tyle Wikipedia. Dla równowagi sięgnąłem do nowego Słownika Wyr...
Opowieść o królewskich muszkieterach, której akcja toczy się w XVII-wiecznej Francji, na dworze króla Ludwika XIII. Atos, Portos i Aramis oraz ich młody przyjaciel d`Artagnan próbują pokrzyżować plany podstępnego kardynała Richelieu. Na ich drodze staje także uwodzicielska Milady de Winter. ...
Ponad 250000 znaków, 700 zdjęć i 60 szczegółowo opisanych poziomów – oto poradnik-gigant do zestawu The Chronicles of Riddick: Assault on Dark Athena! Kroniki Riddicka: Assault on Dark Athena - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. Etap 1 – Escape (cz.1) (Escape...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Ewa Bauer

Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Anna Damasiewicz

Zdjęcia na okładce

© Jurica Koletić | Unsplash.com

© Tetiana Iatsenko | Depositphotos.com

Redakcja

Justyna Nosal-Bartniczuk

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Barbara Kaszubowska

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.

Wydanie I, Katowice2018

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

biuro@szaragodzina.pl

www.szaragodzina.pl

Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o.

ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

dystrybucja@dictum.pl

www.dictum.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2018

ISBN 978-83-66201-12-5

Kubie i Frankowi. Kocham Was, Chłopaki!

Na razie jesteś dla mnie tylko małym chłopcem podobnym do stu tysięcy innych małych chłopców. Nie potrzebuję cię. Ani ty mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, takim jak sto tysięcy innych lisów. Ale jeśli mnie oswoisz, to będziemy siebie potrzebowali. Będziesz dla mnie jeden jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie.

Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę

Rozdział 1

Już od chwili wkroczenia do budynku Cecylka zauważyła, że niektóre dzieci czują się swobodnie, inne rozglądają się nieśmiało, choć z ciekawością, a pozostałe gapią się bezmyślnie. Jak to dzieci. Tłum uczniów ciągnął korytarzem do sali gimnastycznej, gdzie miała się odbyć uroczystość rozpoczęcia roku szkolnego. Szczególną uwagę zwracała zagubiona i przerażona wszechobecnym gwarem grupka maluchów. Pierwszoklasiści. Nauczyciele próbowali ich ustawić w szeregu, ale gdy tylko udało się zatrzymać kilkoro, inni już zdążyli się przemieścić niczym niesforne psiaki. Zabawa trwałaby pewnie długo, gdyby nie tubalny głos rozlegający się z megafonu, który oznajmił, że za chwilę zaczyna się akademia.

– Cecylio, popraw bluzkę! Wyglądasz niechlujnie. Co nauczyciele o nas pomyślą? – Kobieta stojąca w pewnej odległości od wychowawczyni karciła córkę. – A teraz stań grzecznie w szeregu.

Dziewczynka miała ochotę zemdleć. Ręce jej drżały i język stawał kołkiem, jednak posłusznie włożyła rąbek bluzki za pasek spódnicy i wolnym krokiem ruszyła ku grupce dzieci.

– Szybko, szybko – ponaglała ją matka nieznoszącym sprzeciwu głosem. Zdawała się nie przejmować tym, że rozpoczęcie pierwszego roku nauki jest dla jej córki trudnym przeżyciem.

Cecylka nigdy wcześniej nie widziała tylu dzieci na raz. Podczas spacerów z rodzicami albo z opiekunką widywała grupki na placu zabaw czy w parku, jednak otaczający ją szkolny tłum po prostu szokował siedmiolatkę. W głowie kręciło jej się ze zdenerwowania, a na karku czuła zimno. Najchętniej uciekłaby do swojego pokoju, ale takie rozwiązanie nie wchodziło w grę. Ponieważ miała wśród tych dzieci spędzać wiele dni i godzin lekcyjnych, należało opanować lęk. Przede wszystkim nie chciała zawieść matki. Tyle razy słyszała, że szkoła jest ważna, że od wyników w nauce zależy cała przyszłość. Cóż, będzie musiała tu przychodzić, czy jej się to podoba, czy nie.

Skup się na nauczycielce, powtarzała w myślach. Nie patrz na dzieci. Wmawiała sobie, że sala jest pusta. Zatrzymała się w połowie drogi, bo nogi wydawały się ciężkie jak z ołowiu. Serce jej biło coraz mocniej, a panika ogarniała myśli. Uczennica obejrzała się na matkę. Kobieta stała jak posąg: wyprostowana, ze ściągniętymi ustami, nienagannie ubrana w jasną garsonkę i dopasowane kolorystycznie buty na wysokim obcasie. Dziewczynce przemknęło przez myśl, że jej matka jest najelegantszą kobietą w sali, jednak nie przyniosło to ulgi. Nie rozumiała, dlaczego rodzicielka przywiązuje tak wielką wagę do wyglądu. Ufała jej, dlatego posłusznie wykonywała polecenia. Spojrzała na nią jeszcze raz: broda lekko zadarta, brwi delikatnie ściągnięte. Na idealnej fryzurze nie poruszył się żaden włos.

Podjęła decyzję, by zrobić to, czego wszyscy od niej oczekiwali. Wygładziła spódniczkę, której już wcześniej nic nie można było zarzucić, skoncentrowała wzrok na plamie na podłodze, co dawało jej punkt oparcia, i powoli ruszyła w stronę swojej klasy.

Większość dzieci zgromadziła się w wyznaczonym miejscu. Nauczycielka gestem zachęciła Cecylkę, by dołączyła do grupy. Mała wzięła więc głęboki oddech i stanęła przy innych, jednak trochę na uboczu, by jej nie trącały rozbrykane dzieciaki. Wszyscy rywalizowali o miejsce najbliżej pani. Wszyscy oprócz niej. Ona chciała pozostać niewidzialna.

Wybrzmiały hymn szkoły i przemówienie dyrektora. Potem nastąpiła prezentacja poszczególnych klas. Dziewczynka cieszyła się, że nie wywoływano uczniów na środek, bo za nic w świecie nie wyszłaby przed audytorium. Szukała wzrokiem matki, ale nie mogła jej znaleźć. Pewnie poszła już do pracy, pomyślała i poczuła się odrobinę lepiej. Spojrzała na klasę. Dzieci zaczęły ją intrygować. Poczuła, że polubi szkołę, ponieważ nie będzie jej tu śledzić czujne oko matki.

Kiedy uroczystość dobiegła końca, wyprowadzono dzieci z sali gimnastycznej do klas. Cecylka posłusznie ruszyła za swoją grupą. Gdy doszli do drzwi oznaczonych tabliczką Ia, nauczycielka otworzyła je długim kluczem z doczepionym do niego tekturowym kartonikiem. Uczniowie wbiegli do środka i pospiesznie zajęli miejsca w ławkach. Dziewczynka długo nie mogła się zdecydować, aż w końcu nie miała wyboru. Zostało tylko jedno wolne stanowisko na końcu sali pod ścianą. Tam skierowała kroki.

– Cecylia Krzepczyńska?

– Tak, to ja – odrzekła nieśmiało.

– Wiem, że to ty. Nie możesz siedzieć w ostatniej ławce. Nie będziesz widziała, co jest na tablicy. Tu obok Bożenki jest miejsce. Przesiądź się, proszę.

Dziewczynka posłusznie wykonała polecenie. Wcześniej nie zauważyła, że może zająć jedną z pierwszych ławek, ponieważ całą przestrzeń zawłaszczyła tęga szatynka o mocno zaróżowionych policzkach. Nowa koleżanka od razu wyciągnęła ku niej spoconą rękę i się przedstawiła.

Cecylia cicho wypowiedziała swoje imię i uścisnęła jej dłoń, zaraz jednak wytarła palce w spódnicę, ponieważ były oblepione syropem z cukierków. Przeszło jej przez myśl, że na materiale zostanie plama i mama z pewnością ją zauważy. W głowie już słyszała, że nie szanuje swoich rzeczy i naraża rodzicielkę na ciągłe pranie, nie mówiąc o wystawianiu na wstyd przed ludźmi. Tak, najgorsze dla mamy było to, co ludzie pomyślą. Cecylka nie mogła jednak postąpić inaczej. Nie miała nic, w co mogłaby wytrzeć polepioną dłoń.

Bożenka spojrzała na nią z zaciekawieniem.

– Chcesz cukierka? Mam dwa. – Na wyciągniętej ręce spoczęły wygniecione krówki.

– Nie, dziękuję – odpowiedziała, a tamta bez wahania odwinęła papierki i włożyła łakocie do buzi.

Cecylia patrzyła z niedowierzaniem i fascynacją. Nie mogła uwierzyć, że ktoś może jeść podczas lekcji. Za chwilę miał być obiad, a w domu Krzepczyńskich przed obiadem nigdy się nie podjadało, poza tym pakowanie do ust dwóch cukierków na raz było po prostu niegrzeczne. Mielenie buzią – jak mawiała jej matka – przypomina raczej krowę na pastwisku niż dobrze wychowane dziecko.

Dziewczynka rozejrzała się wokół. Nikt poza nią nie zwrócił uwagi na zachowanie Bożenki. Nawet nauczycielka tylko uśmiechnęła się z sympatią na widok łasucha. Cecylia uznała więc, że widocznie pierwszego dnia dzieci mogą pozwolić sobie na więcej niż zwykle.

Koleżanka przesunęła się, robiąc miejsce w ławce. Cecylia usiadła na brzegu, zważając, by nie zetknąć się z nią choćby rąbkiem rękawa. Bardzo różniły się od siebie nie tylko posturą, ale i strojem. Bożenka miała na sobie bluzeczkę, która zapewne kiedyś była biała, ale utraciła śnieżny odcień, i granatową spódniczkę na gumce. Choć strój był nienagannie wyprasowany, widać było ząb czasu. Pewnie ktoś nosił go wcześniej wielokrotnie. Cecylia przypomniała sobie, jak dzień wcześniej pani pomagająca w pracach domowych prasowała jej świeżo nabytą bluzkę. Starała się bardzo, ale gdy skończyła, Wanda Krzepczyńska zdjęła ubranie z wieszaka i rzuciła z powrotem na deskę.

– Proszę to porządnie wyprasować! Moja córka nie pójdzie do szkoły jak fleja! – Nie prosiła, tylko żądała, a gosposia posłusznie ponownie chwyciła za żelazko.

Nauczycielka poprosiła, by każde dziecko powiedziało kilka słów o sobie. Cecylia słuchała zafascynowana, gdyż każda historia była inna. Nie znała świata przedstawianego przez kolegów i koleżanki. Dziewczynki opowiadały o swoich mało skomplikowanych, ale jakże przyjemnych pasjach i marzeniach. Na przykład Renatka pragnęła wybrać się na wycieczkę rowerową aż do Balina. Inna uczennica chciałaby pojechać do Krakowa na basen. Jeden chłopiec chciałby dostać tak duże pudło klocków, by wybudować z nich wieżę sięgającą do sufitu.

Gdy nadszedł czas Krzepczyńskiej, wstała niepewnie i wyrecytowała:

– Moja mama mówi, że posiadam największy dar, jakim mogła mnie obdarzyć, to jest inteligencję i kulturę osobistą, a moim marzeniem jest zostać baletnicą.

Po klasie przeszedł pomruk i zaległa cisza. Dzieci nie wiedziały, jak odnieść się do wypowiedzi nowej koleżanki, choć fakt, że chciała być baletnicą, bardzo im się spodobał.

– Super! Ja też bym chciała tańczyć – szepnęła Bożenka, przeglądając kieszeń w spódnicy. Niestety znajdowały się tam już tylko papierki po słodyczach. Wstała więc z ławki i zaniosła je do stojącego pod tablicą kosza.

Cecylia się zamyśliła. Matka zawsze powtarzała, że przy odpowiednim nakładzie pracy osiągnie sukces. Niestety nauczycielka tańca bardzo narzekała na umiejętności panny Krzepczyńskiej. Twierdziła, że nie ma poczucia rytmu. Nigdy nie mogła wejść równo z pozostałymi dziewczynkami, myliła kroki, potykała się. Mimo drobnej postury była niezgrabna. Stąpała ciężko i brakowało jej elastyczności. Matka najpierw twierdziła, że wina leży po stronie pedagożki, ale kiedy tę zastąpiła inna, a problem pozostał, uznała, że córka za mało ćwiczy.

– Tylko ciężką pracą można coś osiągnąć – powtarzała wielokrotnie. – Masz taniec we krwi, ale się nie starasz!

Mała nie chciała zawieść mamy, która w młodości tańczyła w balecie. Niestety kontuzja ścięgna sprawiła, że Wanda musiała porzucić wymarzoną karierę. Zamiłowanie do baletu pozostało, dlatego tak bardzo chciała zaspokoić ambicje, oglądając córkę na scenie. Pomimo wielu starań spektakularne postępy nie przychodziły. Cecylia wiedziała, jakie to ważne dla matki, dlatego wmówiła sobie, że taniec jest jej pasją. W rzeczywistości coraz częściej miała go dość. Koncentrowała się, po tysiąckroć powtarzała układy, żeby pokazać, że potrafi. Wytężona praca dawała pewne efekty. Dziewczynka popełniała coraz mniej błędów, a nauczycielka i matka chwaliły ją za postępy. Z czasem jednak Cecylia w głębi duszy znienawidziła zajęcia.

Kiedy wychowawczyni w pierwszym dniu szkoły zapytała dzieci o marzenia, mała Krzepczyńska odpowiedziała natychmiast i z przekonaniem. Nie zdawała sobie wówczas sprawy, że wypowiada marzenie kogoś, kto bez reszty kieruje jej życiem.

Po powrocie do domu szczegółowo o wszystko ją wypytano. Mamie oczywiście nie spodobała się spontaniczna koleżanka z ławki.

Nazajutrz ku swemu zaskoczeniu Cecylia usłyszała, jak wychowawczyni prosi Bożenkę, by przesiadła się do ostatniej ławki.

– Jesteś wysoka. Doszłam do wniosku, że powinnaś siedzieć dalej, żeby nie zasłaniać niższym dzieciom.

Panienka Krzepczyńska niespodziewanie poczuła się samotna. Nowakówna była zupełnie inna od niej, a jednak coś ją przyciągało do tej pulchnej, uśmiechniętej dziewczyny. Złapała się na tym, że lubi ją obserwować. Była dla Cecylii trochę jak egzotyczny eksponat przywieziony przez podróżnika z dalekiego kraju. Nigdy wcześniej, nawet w książkach, które czytała jej opiekunka, nie spotkała dziecka o podobnym usposobieniu. I to właśnie Cecylię fascynowało, poruszało jakieś nieznane struny, budziło emocje.

Wieczorem, zupełnie nieświadoma interwencji matki, pożaliła się rodzicom, że nikt nie chce z nią siedzieć, że nawet Bożenkę przesadzono gdzieś indziej. Pokiwali tylko głowami, nie komentując sprawy. Kilka godzin później, gdy dziewczynka od dawna była już w łóżku, przebudziła się, czując nagłą potrzebę udania się do łazienki. Wymknęła się po cichu z sypialni. Po drodze usłyszała rozmowę rodziców dolatującą z kuchni. Wstrzymała oddech.

– Musiałam zgłosić to wychowawczyni. Wyobraź sobie, że ta gruba dziewucha jest córką Nowakowej, naszej sprzątaczki z banku! Nie pozwolę, żeby Cecylia utrzymywała bliskie relacje z takimi ludźmi. Słyszałeś, co mówiła o jej zachowaniu na lekcji? Poniżej wszelkiego poziomu! Mam nadzieję, że znajdą się w tej klasie dzieci z przyzwoitych rodzin. Nie żebym miała coś przeciwko prostym ludziom…

– Wandziu, przecież to szkoła publiczna, więc będą tam uczniowie z różnych środowisk. Nie unikniesz takich kontaktów.

– Nie uniknę, ale póki mogę mieć jakiś wpływ, to będę miała. Aha, chciałabym, żeby Cecylia miała lekcje francuskiego. Szkoda zaprzepaścić nauki Zuzanny. Taka porządna dziewczyna, a musiała wyjść za mąż!

– Nie przesadzasz? Przecież to wspaniale, że Zuzia poznała tego chłopca! Wesele było na sto dwa!

– Tobie tylko dobre wesele w głowie, a ja myślę o przyszłości naszej córki.

– Czy ty się, Wandziu, aby nie zagalopowałaś? Co wspólnego ma przyszłość naszej córki ze szczęściem jej guwernantki? O Cecylkę nie musisz się martwić. I tak zrobiłaś już dla niej bardzo dużo. Będzie miała do czynienia z różnymi ludźmi. Niech się zawczasu uodparnia.

– Ona jest jeszcze zbyt mała, by odróżnić dobre od złego. Ludzie mogą mieć na nią fatalny wpływ. Im więcej ostrzeżeń dostanie teraz, tym lepiej dla jej przyszłości. Czy nie tak?

– Tak, tak…

Tej nocy Cecylia długo nie mogła zasnąć. Wiedziała, że mama dba o jej rozwój i naukę, o poprawne zachowanie i właściwe słownictwo. Ale dlaczego zabrania jej bawić się z dziećmi? Tego nie mogła pojąć. Dziewczynce nie przeszkadzała ani tusza Bożenki, ani to, że jej mama sprząta w banku. Przynajmniej umiała sobie wyobrazić, na czym polega taka praca, bo zajęcie matki było dla niej czarną magią. Nowakówna, pomimo swej niezdarności i nie zawsze właściwego zachowania, sprawiała wrażenie bardzo życzliwej koleżanki. Przy niej Cecylka bała się odrobinę mniej. Wydawało się jej nawet, że mogłyby się kiedyś zaprzyjaźnić. Tak myślała, choć nigdy wcześniej nie miała przyjaciółki i nie do końca rozumiała tę relację. Znała ją tylko z książek. Matka i Zuzanna czytały jej wiele ciekawych historii. Szczególnie zapamiętała opowieść pod tytułemBułeczkao przyjaźni dwóch dziewczynek wychowanych w całkiem różnych domach. Tę książkę przyniosła guwernantka, ale matka wkrótce zabrała powieść, mówiąc, że może mieć na córkę zły wpływ. Cecylia nie potrafiła sobie wyobrazić, jak może jej zaszkodzić. Nie miała nic przeciwko temu, by taka Bułeczka pojawiła się w jej życiu. Choć nie widziała w sobie podobieństw do którejś z bohaterek, tak jak Dziunia czuła się ogromnie samotna. Czy szkoła może coś zmienić w tej kwestii? Cecylka na myśl o nowym środowisku doznawała fali gorąca i szybszego bicia serca. Po chwili wręcz odwrotnie: gęsiej skórki i uczucia zimna. Jak zwykle przytuliła się do puszystego futerka swojej maskotki, modląc się cichutko, by sen przyszedł jak najszybciej.

Rozdział 2

Narodziny Cecylii były długo wyczekiwanym wydarzeniem w rodzinie Krzepczyńskich. Czterdziestoletnia już Wanda jeszcze kilka miesięcy wcześniej nie wierzyła, że ta chwila w końcu nastąpi. Od piętnastu lat starali się z Marianem o dziecko. Kiedy wreszcie się udało, radość przysłonił strach. Kobieta wciąż lękała się o ciążę.

Małżeństwu niczego oprócz potomka nie brakowało. Wanda – zatrudniona na wysokim stanowisku w banku – zarabiała dwukrotnie więcej niż jej mąż, inżynier w fabryce lokomotyw. Mieszkali w komfortowym czteropokojowym lokalu położonym w jednej z kamienic przy rynku. W całym budynku tylko oni wykupili lokum na własność. Sąsiedzi korzystali z administracyjnego przydziału i nie mieli motywacji, by dbać o budynek. Krzepczyńscy inwestowali w nieruchomość, bo po pierwsze było ich na to stać, a po drugie zadbany dom świadczył o ich pozycji.

Mieszkanie Wanda odziedziczyła po rodzicach. Wychowywała się w nim, dlatego pomimo próśb męża, by zamiast wkładać pieniądze w rozpadającą się ze starości kamienicę, wybudować gdzieś na obrzeżach miasta jednorodzinny dom, nie zdecydowała się na zmianę. Chrzanów, choć niewiele się w nim działo, był miastem, w którym czuła się dobrze. Miała tu wszystko pod nosem: pracę, sklepy, kościół. Z przedmieść musiałaby dojeżdżać samochodem albo podmiejskim autobusem. Nie odpowiadała jej taka perspektywa. Wanda nie lubiła prowadzić samochodu, w związku z tym nie zrobiła prawa jazdy. Natomiast z komunikacji publicznej korzystała tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne, na przykład gdy musiała dostać się do Balic, skąd wylatywała służbowo za granicę. Po przejechaniu autobusem choćby kilku kilometrów zawsze czuła się brudna i zdawało się jej, że ubranie przeszło niepożądanymi zapachami otaczających ją ludzi. Wielokrotnie to podkreślała.

– Na Zachodzie tego nie ma – mawiała nieraz, porównując polską rzeczywistość do zagranicznej. – Tutaj ludzie chyba nie wiedzą, co to mydło i dezodorant. Ich ubrania śmierdzą potem oraz papierosami, a odór z ust jest nie do wytrzymania.

– Ale chyba autobusem przemieszczają się nie tylko brudasy? – Empatyczny mąż próbował tłumaczyć anonimowy tłum.

– Wystarczy, żeby jeden taki jechał! Smród jest tak niemiłosierny, że wszystkim się udziela. Nie pojadę już nigdy więcej miejskim transportem! Ty będziesz mnie woził!

– A jeśli będę w pracy?

– Weźmiesz urlop. Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak to wpływa na mój wizerunek? Nie jadę na lotnisko dla własnego widzimisię. Wsiadam do samolotu w pomiętym kostiumie, ciągnąc za sobą smród jakiegoś pijaczka albo niedomytej staruchy! Ludzie dziwnie na mnie patrzą.

– Przesadzasz. To jest w twojej głowie. Patrzą na ciebie, bo jesteś atrakcyjną kobietą! – Próbował udobruchać żonę.

– Flirciarz jesteś. Wiesz, jak mi poprawić humor. Ale i tak nie będę jeździć komunikacją miejską. To nie na moje nerwy. Ostatnio dałam się ponieść emocjom. Nie wytrzymałam, bo jakiś maluch wciąż wrzeszczał i ciągnął mnie za spódnicę. Tymczasem jego matka rozmawiała z koleżanką o cieniach do powiek. Wyobrażasz to sobie?

Mina męża wskazywała, że niestety wyobraża sobie tę scenę z żoną w roli głównej. Niezrażona kobieta kontynuowała:

– Odsuwałam się, jak mogłam, ale to nic nie pomagało, bo miejsca tam jest niewiele, a ten gówniarz wychylał się z wózka i podnosił mi spódnicę. W końcu zwróciłam uwagę matce, żeby go lepiej pilnowała.

– Tak? I co się stało? – Marian spodziewał się najgorszego. Jakoś trudno było mu wyobrazić sobie Wandę spokojnie proszącą o interwencję.

– Co się miało stać? Te głupie baby, co to na targ jadą i tylko czekają na jakiś pretekst, żeby rajfurzyć, zaczęły na mnie wrzeszczeć, że to tylko dziecko i żebym mu dała spokój! Jedna nawet policję chciała wzywać. A ten mały ryczał, jakby go zarzynali. Matka nie mogła sobie z nim poradzić, ale temu to się akurat nie dziwię.

– Policję? Hm… A z jakiego powodu?

– Że niby znęcam się nad dzieckiem. Przecież ja go tylko skarciłam. Odpędziłam jak muchę. A te kwoki podniosły larum, że niby dziecko biję. Dobrze, że autobus się zatrzymał, bo mogłam wysiąść.

– Całe szczęście…

Marian zdawał sobie sprawę, że jego żona jest specyficzna. Zawsze bez wahania wyrażała poglądy, nie bacząc, czy kogoś nie rani. Jedynym słusznym spojrzeniem na sprawy była jej perspektywa. Zdawała się tak samo surowa i wymagająca wobec wszystkich, także w stosunku do siebie i córki. Od najmłodszych lat karmiła ją opowieściami, jak w wieku dwunastu lat musiała wykazać się samodzielnością i odpowiedzialnością, gdy zmarła jej matka, a kilka lat później również ojciec. Bez niczyjej pomocy osiągnęła sukces: skończyła studia z wyróżnieniem, otrzymała pracę w bankowości i pięła się po szczeblach kariery. Cecylia miała w domu wspaniały przykład kobiety sukcesu. Matka jej powtarzała, że to dzięki niezłomnemu charakterowi daje sobie radę. Marian obawiał się jednak, że część ludzi po prostu woli usuwać się jej z drogi, oddając pole do popisu, niż wchodzić z nią w konflikt.

Ojciec Wandy, Leopold Wiekucki, przez całe życie związany był z męskim chórem. Często zabierał na próby swą córkę. Wandzia od najmłodszych lat ćwiczyła się w nawiązywaniu rozmów z mężczyznami w różnym wieku, co nieraz przydało jej się później, gdy musiała walczyć o szacunek na kierowniczych stanowiskach. To w chórze właśnie poznała nieśmiałego Mariana Krzepczyńskiego, który z uwielbieniem wsłuchiwał się w męski śpiew i marzył, że któregoś dnia zasili szeregi miłośników muzyki i stanie obok swojego ojca, by wraz z nim oddawać się pasji. Jako nastolatka Wanda nudziła się podczas prób, więc za wszelką cenę próbowała odciągać równolatka od przysłuchiwania się.

– Marian, zapalisz? – Któregoś razu wyciągnęła zmiętą paczkę papierosów w jego kierunku.

– No co ty?! Ojciec by mnie zabił. A twój wie, że palisz?

– Żartujesz? Nie jestem głupia! Chodź na podwórze, to nikt nie zauważy. Oni tu jeszcze będą śpiewać z godzinę. – Wanda ruszyła pierwsza w kierunku drzwi, udając, że nie obchodzi ją to, czy chłopak za nią podąży, czy nie. W rzeczywistości zerkała kątem oka. Kiedy nie spostrzegła żadnego ruchu w pobliżu, mruknęła jakby od niechcenia: – Rób, jak chcesz. – A potem, przypuszczając, że Marian odprowadza ją wzrokiem, wykonała parę gestów, które czasem ćwiczyła na kolegach z klasy: wyprostowała plecy, delikatnie zakołysała biodrami, spowolnionym ruchem odgarnęła włosy z twarzy, zatrzymując dłoń na szyi, jakby przez moment ją masowała.

Gdy dotarła do wyjścia, odwróciła się w stronę chłopaka, który tkwił w tym samym miejscu i rzeczywiście na nią patrzył. Nim otworzyła drzwi, wyciągnęła z paczki papierosa i chwytając go pomiędzy dwa wyprostowane palce, przyłożyła do ust. Drugą ręką uruchomiła zapalniczkę. Spokojnie zaciągnęła się dymem, a potem powoli wypuściła smugę, oblizując usta. Tak zakończył się pokaz przeznaczony dla oczu upatrzonej ofiary. Czuła, że sieć została zarzucona. To, kiedy Marian się podda, było tylko kwestią czasu. I rzeczywiście, chłopak był zauroczony koleżanką, ale jego nieśmiałość paraliżowała go za każdym razem, gdy chciał zaproponować jej randkę. Taka dziewczyna mogła mieć każdego, a w liceum, do którego już chodziła, z pewnością można było spotkać wielu ciekawszych chłopców niż on.

Wanda nie odpuszczała. To nie sztuka umawiać się z odważnymi chłopakami. Niejeden taki już się z nią spotykał, ale wcześniej czy później dochodziło do konfliktu silnych osobowości i młodzi zrywali znajomość. Marian opierał się najdłużej. Wanda postanowiła więc spróbować innej techniki. Gdy jej ojciec zaczął chorować na nerki i nie mógł uczestniczyć w próbach chóru, któregoś dnia sama poszła do domu kultury i odnalazła jak zwykle przysłuchującego się śpiewom chłopca.

– Przyszłam tu, żeby cię prosić o przysługę – zwróciła się do niego błagalnym tonem. – Wiesz, że mój tata jest bardzo chory… Praktycznie nie może chodzić. Najbardziej mu brakuje wspólnych koncertów. Pomyślałam sobie, że może udałoby się namówić kilku chórzystów, by zaśpiewali wraz z nim w domu. Mógłbyś porozmawiać o tym ze swoim tatą?

– Oczywiście! Dziś to załatwię. To… – Marian zarumienił się na myśl o tym, co właśnie chciał powiedzieć. – To wspaniałe, że tak troszczysz się o tatę! Musi być wam bardzo ciężko. A może… może mógłbym ci jakoś jeszcze pomóc, bo skoro on… Chyba masz wiele obowiązków, co?

– Och, Marian, jaki ty jesteś miły! To prawda, że nie jest łatwo, ale daję sobie radę.

– Na pewno! Jednak gdybyś potrzebowała…

– Właściwie tak. Byłoby miło, gdybyś czasem wpadł do nas i z nim posiedział. Mogłabym zrobić zakupy, pójść do pralni… Wiesz, na czas, gdy jestem w szkole, proszę o pomoc sąsiadkę, ale trochę mi głupio wciąż korzystać z jej uprzejmości. Poza tym myślę, że tacie byłoby miło porozmawiać z tobą. Opowiedziałbyś mu wszystkie nowinki z życia chóru, co?

– Nie ma sprawy. Kiedy mam przyjść?

– Dziś wieczorem. Potem ustalimy szczegóły. – Wanda spojrzała na zegarek, zgarnęła siatki z zakupami, które wcześniej odstawiła na podłogę, i już miała odejść, ale zatrzymała się, podeszła do Mariana, by – ku jego zaskoczeniu – pocałować go w policzek.

– Dziękuję i do zobaczenia! – zawołała, wybiegając z pomieszczenia.

Tak zaczęły się ich regularne spotkania. Marian ośmielił się wreszcie i okazał Wandzie zainteresowanie. Choć początkowo jedynie bawiła się nim, z czasem zaczęła angażować się w tę relację. Leopold zmarł po kilku miesiącach nierównej walki z chorobą, osierocając córkę. Od niedawna była już pełnoletnia, miała gdzie mieszkać i za co żyć, bo spore środki finansowe odziedziczyła po rodzicach. Została sama: bez rodziny i przyjaciół, których nigdy tak naprawdę nie miała. Dotąd nie byli jej potrzebni. Wszystkie znajomości traktowała płytko. Nie szanowała innych. Ludzie jedynie przesuwali się w jej życiu jak nic nieznaczące pionki. Nie potrafiłaby nawet wymienić nazwisk koleżanek ze szkół. Nigdy nie miało to dla niej znaczenia. I dopiero wtedy, gdy zabrakło ojca, zorientowała się, że jest sama jak palec. Towarzyszył jej tylko Marian. Ten poczciwy, nieśmiały chłopiec, którego wielką pasją był śpiew. Nastolatek, który na jej oczach przeobrażał się w troskliwego, godnego zaufania, żyjącego w cieniu innych mężczyznę. Wprawdzie inaczej wyobrażała sobie człowieka, z którym miałaby spędzić życie, ale na razie i tak nie planowała wiązać się z kimś na stałe, więc pustkę w jej życiu mógł zapełniać właśnie on.

Przyszły mąż wspierał ją zawsze, gdy go potrzebowała, a było tak do czasu, gdy otrząsnęła się po śmierci ojca i postanowiła wykorzystać życie najlepiej, jak potrafi. W jej przekonaniu największą wartość stanowiły wykształcenie i wysoki status materialny. Przeniosła się więc do Krakowa, gdzie zrobiła studia z zakresu bankowości. Choć miasto nad Wisłą było urokliwe, Wanda nie widziała w nim swojej przyszłości. O wiele lepiej czuła się w małym miasteczku niż w grodzie Kraka, bo u siebie była kimś, a w mieście uniwersyteckim jedną z tysięcy anonimowych studentek.

Po ukończeniu edukacji z wyróżnieniem szybko otrzymała pracę w jednym z oddziałów banku w rodzinnym mieście. Z przyjemnością wróciła do Chrzanowa, gdzie znali i podziwiali ją wszyscy. Dla wielu była córką Leopolda Wiekuckiego, wieloletniego śpiewaka miejscowego chóru, postaci cenionej tak przez środowisko związane z kulturą, jak i zwyczajnych mieszkańców. Stała się też wzorem kobiety sukcesu, sieroty, która dzięki własnej pracy i wytrwałości osiągnęła sukces.

Z Marianem kontakt urwał się krótko po wyjeździe do Krakowa. Zabrakło jej zapału, by podtrzymywać młodzieńczą przyjaźń. Perspektywa bujnego życia studenckiego w wielkim mieście kusiła i zapewniała odcięcie się od dotychczasowych zobowiązań partnerskich w Chrzanowie. Niestety wszelkie nowe znajomości podobnie jak wcześniej były powierzchowne i nie wnosiły niczego do jej życia. Kobieta uświadomiła sobie, że może liczyć tylko na siebie. Inwestycja w rozwój osobisty była najlepszym wyborem i na to właśnie postawiła. Przez kolejne lata pięła się więc po szczeblach kariery, niejednej osobie grając na nosie. Kobiety z banku nienawidziły jej, mężczyźni w skrytości podziwiali za hart ducha i siłę przebicia, a w praktyce starali się na każdym kroku podkreślić, że jej płeć jest słaba i skłonna do popełniania zbyt wielu błędów, a oferowane stanowisko nienależne. Wanda nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Nieczuła na kąśliwe uwagi, wymagała od siebie jeszcze więcej niż od innych. Stawiała na profesjonalizm i samodzielność. W stosunkach z podwładnymi była zimną, nieczułą na ludzkie słabości szefową. Dla nikogo nie było taryfy ulgowej. Skoro od siebie wymagała perfekcjonizmu, nie widziała powodów, by inni mogli obniżać loty.

Tymczasem Marian ukończył technikum mechaniczno-elektryczne w Chrzanowie. W tym czasie w mieście nie było wielu możliwości kształcenia się w technicznych kierunkach, dlatego jego edukacja zakończyła się na maturze. Tęsknił za dziewczyną, która wyjechała do Krakowa, ale wkrótce nauka pochłonęła go tak, że nie miał czasu podzielać jej zachwytów nad życiem studenckim w dużym mieście. Musiał skupić się na egzaminie dojrzałości. W technikum odbywał praktyki w miejscowej fabryce lokomotyw. Jeden z brygadzistów obiecał mu wówczas, że jeśli tylko będzie starał się o pracę w Fabloku, poprze jego kandydaturę. Tak też się stało, dlatego tuż po maturze chłopak zatrudnił się w zakładzie, który okazał się jego jedynym miejscem zatrudnienia. Wciąż mieszkał z rodzicami. Nie było sensu się wynosić, bo nie prowadził życia towarzyskiego. Nie miał na to ochoty. Liczył, że któregoś dnia Wanda wróci do Chrzanowa i wtedy założą rodzinę. Lata mijały, a ona zerwała z nim kontakt. Matka wielokrotnie wypytywała go, kiedy przyprowadzi do domu miłą dziewczynę. Syn zbywał ją machnięciem ręki.

Do ponownego spotkania Wandy i Mariana doszło w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym dziewiątym roku. Mężczyzna zakładał właśnie książeczkę mieszkaniową w banku, gdy stanęła przed nim dawna znajoma. Spoważniała. A może to służbowy uniform nadawał kobiecie taki wygląd? Granatowa garsonka, spódnica za kolano, włosy upięte w kok. Gdzieś podziały się luz i nuta prowokacji, jakie zawsze cechowały jej styl, ale nadal była piękna i pociągająca. Serce zabiło mu mocniej na jej widok.

– Nie wiedziałem, że jesteś w Chrzanowie – stwierdził zaskoczony, gdy i ona go rozpoznała.

– Jestem. Od dwóch lat.

Zdziwił się jeszcze bardziej.

– Dlaczego nie skontaktowałaś się ze mną?

– A wiesz, czas tak szybko leci! Najpierw przyjechałam na chwilę, by zobaczyć, co z mieszkaniem, a potem, przechodząc aleją Henryka, pomyślałam, że zajrzę do banku i zapytam, czy potrzebują kogoś do pracy. Okazało się, że jest wolny etat, więc złożyłam podanie i dostałam tę pracę. A jak już wpadłam w wir… Sam rozumiesz.

– Ale przecież nie chciałaś tu wracać.

– Chciałam, nie chciałam. Wiesz, Kraków to duże miasto, wielkie możliwości i wielka konkurencja. Starałam się o pracę w dwóch bankach, ale mam wrażenie, że tam ręka rękę myje. Może się mylę, ale tak czy inaczej nie było łatwo o zatrudnienie. Poza tym Michał…

– Kto to jest Michał?

– Nikt. Już nikt. To przeszłość. Tu jest moje miejsce. Mój dom. Chyba lepiej się tu czuję.

W jej głosie wyczuł tęsknotę, ale też rozżalenie. Być może Kraków nie spełnił jej oczekiwań. Dobrze, że wróciła, pomyślał, a w jego sercu na nowo rozkwitła nadzieja.

– Może pójdziesz ze mną na kawę? – zaproponował nieśmiało.

Wanda zawahała się, ale po chwili stwierdziła:

– No dobra. To kiedy?

Umówili się na następny dzień po pracy.

Spotkali się w kawiarni Bajka usytuowanej w rynku niedaleko kamienicy, w której mieszkała Wanda. Rozmowa z początku się nie kleiła. Kobieta nie wydawała się zainteresowana życiem Mariana. Nie zapytała o jego rodziców czy pracę, a o studiach w Krakowie też nie chciała mówić. W końcu jednak mężczyźnie udało się poruszyć strunę, która skupiła jej uwagę.

– Śpiewam w chórze – wyznał.

– O! Poszedłeś w ślady swojego ojca! – powiedziała i pomyślała o własnym rodzicu.

– Tak, ale tato już nie koncertuje. Wysiadły mu struny głosowe. Wciąż przychodzi na próby. Od jakiegoś czasu to on się przysłuchuje. Pamiętasz, jak razem słuchaliśmy występów?

Wanda kiwnęła głową. Przyglądała się młodemu mężczyźnie, który zrobił na niej wrażenie. Zmężniał, wyprzystojniał, a jednodniowy zarost łamał wspomnienie łagodnego jak baranek przyjaciela.

Patrzyli na siebie w milczeniu dopóty, dopóki nie spytał z troską w głosie:

– Jak sobie radzisz sama?

– Nie od dziś jestem sierotą. Bywają trudne chwile, ale życie takie jest. Muszę być twarda – odparła szorstko.

Wyczuł w jej głosie żal.

– Nie chciałem cię urazić. Po prostu wyobrażam sobie, że musi być ci ciężko. Mama prosiła, żeby cię pozdrowić. Może przyszłabyś w niedzielę do nas na obiad?

– Jeśli tylko znajdę czas…

Wanda nie miała żadnych planów na niedzielę. Ani na tę, ani na inne. Nie znosiła weekendów, bo w wolne dni czuła się samotna. Nie miała przyjaciółek, chłopaka, rodziny. Siedziała w czterech ścianach, wymyślając wciąż nowe zajęcia, by tylko zająć czymś umysł. Zdecydowanie bardziej wolała dni pracy, gdy nie mogła odbiegać myślami zbyt daleko. Pochlebiała jej troska Mariana, ale wciąż zastanawiała się, czy jest to mężczyzna, z którym chce spędzić życie. Co on mógłby jej zaoferować? Nudny żywot w małym miasteczku? Podtykanie śniadania pod nos i poprawianie kołdry, żeby nie zmarzła? Jednak czuła się tak bardzo samotna… Nikt nie rozumiał jej sposobu patrzenia na świat. Co złego w tym, że chciała być najlepsza, osiągać sukcesy zawodowe, inwestować w swój rozwój? Co niewłaściwego jest w tym, że wymaga perfekcjonizmu od innych? Gdyby wszyscy byli tak solidni jak ona, nie byłoby absurdów w urzędach i w życiu codziennym. A Marian? Cóż… Marian zawsze był poczciwy, dobry, ale… nudny. No nic, zobaczymy, jak życie się potoczy, pomyślała i ostatecznie przyjęła zaproszenie na obiad do rodziny Krzepczyńskich.

Marian stopniowo zdobywał serce Wandy. Jego niezachwiane uczucie i wiara w to, że mogą być razem szczęśliwi, wydrążyły małą przestrzeń w jej sercu. W pięć miesięcy po pierwszym spotkaniu oświadczył się dziewczynie, a ta przyjęła pierścionek. Rodzice narzeczonego przekonali go, że nie ma na co czekać, i wkrótce zaczęli planować ceremonię ślubną, jednak Wanda kategorycznie się temu sprzeciwiła. Nie chciała, by przyszli teściowie ponosili koszty związane z uroczystością, a jeszcze bardziej nie podobało jej się to, że chcieli decydować o najważniejszej chwili w jej życiu. Sama więc wszystko zaplanowała, a im pozwoliła jedynie zrealizować część spraw organizacyjnych.

Młodzi pobrali się w rocznicę spotkania po latach, przysięgając sobie dozgonną miłość i wierność. Wanda nigdy nie żałowała tej decyzji. Nadal realizowała się zawodowo, a wieczorami i w weekendy miała kogoś, do kogo mogła się odezwać i spędzić z nim czas. Mogła też liczyć, że jej zachcianki będą spełniane. To ona w domu wyznaczała granice i priorytety. To jej decyzje miały pierwszeństwo. Marian mógł się jedynie podporządkować. Nie był jednak, jak się zdawało, całkiem bezwolny. Akceptował taki podział ról, gdyż wychodził z założenia, że Wanda jest urodzonym szefem i źle się czuje, jeśli nie może kimś kierować. Mężczyzna starał się być jej głosem rozsądku i tłumikiem emocji. Gdy za bardzo dawała się im ponieść, stopował ją, uświadamiając, że życie ma różne barwy, nie tylko czerń i biel, i warto mieć dystans do codzienności.

Jedną z niewielu wspólnych decyzji, jaką podjęli po analizie wszystkich za i przeciw, były starania o dziecko. Choć Marian podejrzewał, że ich motywy są różne, co do samego faktu posiadania potomstwa byli zgodni. Mężczyzna wierzył, że mała istota zacieśni i rozwinie ich relacje, a macierzyńskie uczucia złagodzą charakter Wandy. Nie mógł wiedzieć, że dla niej posiadanie dziecka stało się kolejnym celem do osiągnięcia, spełnieniem się tym razem jako kobieta, a im dłużej celu tego nie dało się zrealizować, tym większa była jej determinacja.

Rozdział 3

Przyzwyczajona do tego, że zawsze osiąga swój cel, Wanda źle znosiła fakt, że nie może zajść w ciążę. Po wielomiesięcznych próbach naturalnych starań, a potem także ingerencjach medycznych, które wciąż okazywały się nieskuteczne, oficjalnie porzuciła plan zostania matką. Tak przynajmniej informowała każdego, kto poruszył ten temat. Twierdziła, że macierzyństwo nie jest dla niej, a ciąża i potem noworodek tylko ograniczałyby karierę. Coraz więcej czasu poświęcała pracy, co przekładało się na jej awanse i umocnienie pozycji zawodowej w świecie zdominowanym przez mężczyzn.

Nigdy nie była kobietą uległą, nie znała kompromisu, ale od momentu gdy zrezygnowała ze starań o dziecko, stała się nie do zniesienia dla wszystkich, którzy w jakiś sposób od niej zależeli. Zawsze wszystko musiała mieć pod kontrolą i wymagała najwyższych standardów postępowania. Tylko wtedy, gdy sprawy zawodowe toczyły się w narzucony przez nią sposób, miała poczucie, że panuje nad sytuacją. Nie mogła znieść braku kontroli. Wywoływał w niej złość. W banku stała się postrachem, a i w domu nieraz dochodziło do konfliktów. Na szczęście Marian nie tylko był ugodowy, ale też doskonale znał Wandę i wiedział, kiedy nie należy się sprzeciwiać oraz co zrobić, by zyskać jej aprobatę. Tylko dzięki niemu małżeńskie konflikty równie szybko się kończyły, jak wybuchały.

Kiedy po kilkunastu latach okazało się, że Wanda jednak zaszła w ciążę, po raz kolejny musiała przewartościować swoje plany. Osiągnęła już stabilną pozycję zawodową, więc gdy tylko zorientowała się, że wkrótce zostanie mamą, włożyła wielki wysiłek w przygotowanie gniazda dla dziecka oraz w plany wychowania i edukacji potomka.

Cecylia urodziła się siłami natury w szpitalu powiatowym, jednak do porodu wezwano jednego z najznamienitszych lekarzy i polecaną położną z Krakowa. Nie to, żeby miejscowi medycy byli niekompetentni, ale Wanda wolała dmuchać na zimne. Jej i dziecku nie mogło przydarzyć się nic niespodziewanego, a opiekę powinni mieć zapewnioną przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Jeszcze przed narodzinami przyszli rodzice nie mieli wątpliwości, jakie wybrać imię. Skoro zarówno ojciec Wandy, jak i Mariana, a potem i on sam śpiewali w chórze, a cała rodzina pasjonowała się tym, naturalnym wyborem stały się imiona jednego z patronów muzyki. Dla dziewczynki jedyną opcją była Cecylia, dla chłopca Grzegorz lub Leon. Kiedy więc pojawiła się na świecie córka, wybrana święta objęła nad nią pieczę. Życie Krzepczyńskich skoncentrowało się na dziecku. Szybko jednak okazało się, że Wanda nie może żyć bez pracy. Spędzając czas w domu, dzwoniła do banku, by upewnić się, czy wszystko należycie funkcjonuje, gdy jej tam nie ma. Nie dawała sobie wytłumaczyć, że radzą sobie bez niej, bo w jej przekonaniu była niezastąpiona.

– Marian, powinniśmy znaleźć opiekunkę. Ja muszę wrócić do pracy. Po prostu muszę.

– Przecież mała ma dopiero trzy miesiące i karmisz ją piersią. Ona ciebie potrzebuje. – Próbował przekonywać żonę.

– Będę przy niej po pracy i przez całą noc. A tam sobie po prostu nie radzą. Ja to wiem, nawet jeśli twierdzą inaczej. Mam taki zakres obowiązków, których nikt nie jest w stanie pociągnąć. Jeśli nie wrócę, to wkrótce będą kłopoty.

– Ale…

– I popatrz na mnie. Obwisłe ciało, nabrzmiałe piersi. Jak ja wyglądam?! Im szybciej wrócę do pracy, tym sprawniej odzyskam formę.

– Nie chcesz już karmić? Przecież to ważne dla dziecka.

– A ty niby skąd wiesz, co?

– Tak słyszałem.

– No to posłuchaj, co ja mam do powiedzenia. Matki wiedzą najlepiej, czego dziecku potrzeba. Nie powtarzała ci tak twoja?

– Owszem, ale…

– Zostanę w domu dopóty, dopóki nie znajdę opiekunki – odrzekła pojednawczo, jednak po chwili dodała: – Z pewnością nie będzie to długo trwało.

Krzepczyńska nie porzucała raz podjętej decyzji, dlatego zapowiedziała w banku szybki powrót do pracy. Rozwiesiła w mieście ogłoszenia, a gdy zaczęły zgłaszać się kandydatki na nianię, poprosiła je o szczegółowy życiorys i przedstawienie doświadczenia zawodowego. Część kobiet rezygnowała od razu, bo nie miały pojęcia, co to jest owo tajemnicze „si-wi”, o którym mówiła pracodawczyni, a gdy kolejnym łaskawie objaśniała, oburzały się:

– Gdzie ja tam pisać będę jakieś dyrdymały! Czworom dzieci odchowała i wnuczęta. Po co komu wiedzieć, czym jakie szkoły pokończyła?

– Nie ma pani racji, pani Kowalowa. Moja córka potrzebuje nie tylko opiekunki, która ją nakarmi i przewinie. Ona potrzebuje guwernantki.

– Gu… co?

– Guwernantki. Osoby, która zadba także o jej rozwój intelektualny i nauczy zasad savoir-vivre’u.

– Idź se pani szukać tej gównorantki do Krakowa, bo tu to raczej takich kształconych nie znajdzieta. – Starsza kobieta ukłoniła się i odeszła. Pod nosem rzuciła jeszcze: – Tej paniusi to się w głowie poprzewracało.

Choć większość kandydatek pochodziła z niewykształconych rodzin, Wandzie udało się znaleźć dwie kobiety, które podczas pierwszej rozmowy zdawały się reprezentować pożądany poziom. Dwudziestopięcioletnia Zuzanna, córka jednego z miejscowych radnych, skończyła studia pedagogiczne. Młoda kobieta znała francuski, grała na pianinie i charakteryzowała się wysoką kulturą osobistą. Nigdy profesjonalnie nie zajmowała się dziećmi, ale miała kontakt z maluchami swojej siostry, które często odwiedzała. Brak doświadczenia w opiece nad niemowlakiem był niemałym problemem, lecz poza tym kandydatka ta doskonale pasowała do wyobrażeń Wandy. Druga wybrana kobieta – Weronika – zawodowo trudniła się opieką nad dziećmi. Jej ostatni podopieczny właśnie rozpoczął naukę w szkole, dlatego szukała nowej pracy. Znała angielski w stopniu zadowalającym, a spod jej rąk wychodziły cudne ozdoby i zabawki z papieru oraz tkanin. Niestety nie posiadała jakże pożądanego talentu muzycznego i nie lubiła kuchni.

Nikt nie był idealny. Wanda wiedziała, że w tak małym mieście nie znajdzie lepszych kandydatek. Zdecydowała się na Zuzannę. Początkowo zamierzała towarzyszyć jej w codziennych czynnościach i sprawdzić, jak poradzi sobie z dzieckiem. Cecylia na szczęście była spokojnym i uśmiechniętym niemowlakiem, a opiekunka wzbudziła jej ufność. Dziewczyna szybko nauczyła się postępowania z małym dzieckiem i otwarta była na wszelkie sugestie Wandy, jak stymulować Cecylię w rozwoju. Codziennie grała jej utwory muzyki poważnej, czytała bajki, pokazywała kontrastowe obrazki. Na życzenie pracodawczyni zapisała się na weekendowy kurs pierwszej pomocy z elementami masażu relaksacyjnego dzieci. Nabyte umiejętności bardzo przydały się w opiece nad Cecylią.

Wanda wróciła do pracy szczęśliwa, że pozostawia dziecko pod najlepszą z możliwych opieką. Nawet Marian musiał przyznać, że wykwalifikowana niania radzi sobie doskonale, choć początkowo do pomysłu żony podchodził sceptycznie. Sam wracał z Fabloku dopiero pod wieczór, dlatego z przyjemnością witał wysprzątany dom, ugotowany obiad i zadowolone dziecko, które wyciągało w jego kierunku rączki.

Zuzanna nie mogła jednak przebywać u Krzepczyńskich aż do nocy, więc gdy tylko któryś rodzic stawał w drzwiach, natychmiast wychodziła.

Powodziło im się bardzo dobrze. Cecylia miała wszystko, a nawet więcej. Z każdej zagranicznej podróży Wanda przywoziła masę ubranek i zabawek, a także nowinki technologiczne i udogodnienia dla młodych rodziców.

Pewnego dnia matka wezwała do siebie opiekunkę.

– Zuzanno, najwyższy czas, żebyś zwracała się do Cecylii po francusku. Ona ma być dwujęzyczna. Bardzo mi na tym zależy.

– Nie wiem, czy będę w stanie nauczyć ją biegle mówić. Nie jestem nauczycielką języka. Poza tym… czy to nie za wcześnie?

– Osłuchanie da wyniki w przyszłości. Nie zakładam, że nauczy się płynnej mowy. Do tego zatrudnię rodowitego Francuza. Przy tobie przynajmniej się osłucha. Tylko proszę, żebyś mówiła do niej pięknym językiem literackim. Zwracaj uwagę na akcent!

– Zrobię, co w mojej mocy, proszę pani. – Kobieta zdawała sobie sprawę, że sprzeciwienie się Krzepczyńskiej równa się z utratą pracy. Bardzo chciała ją utrzymać, bo w gruncie rzeczy było to przyjemne zajęcie. Dziecko okazało się bezproblemowe i spokojne, Marian sympatyczny, a Wandy nie widywała zbyt często. Zazwyczaj kontaktowały się za pomocą karteczek. Pani domu spisywała instrukcje i zostawiała je przypięte do mebli. Zuzanna otrzymywała przyzwoite wynagrodzenie, a innych ofert pracy na razie nie miała.

Marian sprzeciwiał się nauce francuskiego, argumentując, że Cecylka jest za mała i nic z tego nie zrozumie, a zbyt wczesne nadmierne obciążanie dziecka może mu zaszkodzić. Matka uważała, że wie najlepiej, czego potrzeba małej, nawet później, gdy przez dwa lata z rzędu była nieobecna na urodzinach córki, bo przebywała w delegacjach. Ojciec z córką siedzieli sami przy torcie, który piekła Zuzanna, i próbowali zgadnąć, co mama przywiezie w prezencie, choć dla córki najlepsza byłaby jej obecność, a nie kolejna zabawka edukacyjna.

Dziewczynka chowała się zdrowo. Była bardzo inteligentna i dobrze wyedukowana. Od najmłodszych lat wymagano od niej, by zachowywała się nienagannie. Matka często ją strofowała, dlatego dziwne w ustach kilkulatki wydawało się zdanie: „Przepraszam, muszę wyjść za potrzebą”.

Kiedy Cecylka pokazywała coś palcem, Wanda karciła ją, mówiąc, że jeśli kolejny raz wyciągnie w ten sposób rękę, zwiąże jej paluszki bandażem. Dziewczynka nieraz bawiła się jedną rączką, bo druga miała karę.