Strona główna » Sensacja, thriller, horror » Unik

Unik

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7976-396-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Unik

Kick Lannigan, mimo młodego wieku, przeżyła w życiu koszmar. Porwana w biały dzień, w wieku zaledwie sześciu lat, przepadła bez wieści. Po kliku miesiącach poszukiwań już mało kto wierzył w szczęśliwe zakończenie tej historii.Wszyscy zakładali najgorsze. Gdy więc niespodziewanie, po kilku latach od tego tragicznego zdarzenia, okazało się, że dziewczynka żyje – wszyscy przecierali oczy ze zdumienia.

Każda trauma pozostawia jednak ślad. Kick, w pierwszych miesiącach po uwolnieniu, zmaga się z zespołem stresu pourazowego, a rozliczne terapie, w których uczestniczy, zdają się tylko pogarszać sprawę. Lekarstwem okazuje się… wysiłek fizyczny i walka. Dziewczyna zaczyna trenować boks, łucznictwo, szkoli się w walce wręcz, rzucaniu nożem oraz strzelaniu do celu. I poprzysięga, że już nigdy nie będzie ofiarą…

Kiedy więc w ciągu miesiąca w Portland ginie dwójka małych dzieci, a na jej drodze staje tajemniczy Bishop, Kick nie waha się ani przez moment. Dziewczyna uzbrojona w arsenał broni rusza na poszukiwania zaginionych, zupełnie nieświadoma, że wszystkie tropy prowadzą bezpośrednio do jej przerażającej przeszłości…

Polecane książki

Jeden prom, kilku bohaterów i wzburzone morze. Napięcie, sensacja i trudna do rozwikłania zagadka. Leszek Herman – autor bestsellerowych powieści „Sedinum”, „Latarni umarłych” oraz „Biblii diabła” – zabiera czytelnika w przygodowo-kryminalną podróż, która nie może skończyć się dobrze. Początek czerw...
Eksperyment to powieść sensacyjna zawierająca głębszą, stopniowo odkrywaną refleksję. Akcja dzieje się w dwóch planach: w bezludnej części Islandii w 2033 roku, oraz na południowym wybrzeżu USA w roku 2015.Wszystkie postaci i zdarzenia mimo różnic miejsca i czasu, pozostają ze sobą w ścisłym zwi...
Z dniem 1 lipca 2015 r. wprowadzono do ustawy o VAT wiele nowych i ważnych – z punktu widzenia podatników – przepisów. Ich stosowanie nastręcza w praktyce sporych trudności. Z kolei od 1 stycznia 2016 r. zmianie uległy zasady korygowania deklaracji podatkowych. Wszystko to powoduje, że rozliczanie p...
  Polacy nie mieli i nie mają monopolu na zniekształcanie historii ŻZW ani na konfabulacje. Między 1980 a 1999 r. ukazały w języku angielskim się trzy wspomnienia, których autorzy przyznawali się do członkostwa w jego szeregach. Nastąpiło to naturalnie w okresie, gdy mit „bractwa pierścienia” był na...
Seria kieszonkowych poradników językowo-biznesowych pomoże Ci poszerzyć słownictwo i wiedzę w różnych dziedzinach. Książeczki zawierają tematycznie zgromadzone pojęcia i zagadnienia, a także ich tłumaczenia. Bądź specjalistą w swojej dziedzinie, również w kręgach obcojęzycznych!...
Aby osiągnąć sukces rozumiany jako uzyskanie dofinansowania, niezbędne jest w jak największym stopniu wpisanie się w kryteria oceny stosowane dla danego konkursu. W ebooku zostały omówione cztery zasady, które zapewnią Ci sukces, o ile będziesz się ich trzymał!...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Chelsea Cain

 

 

 

 

Tytuł oryginału: One Kick

 

Copyright © 2014 by Verité, Inc.

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2016

 

 

 

Redaktor prowadząca: Monika Długa

Redakcja: Natalia Szczepkowska

Korekta: Alicja Wojciechowska / panbook.pl

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Fotografie na okładce: www.shutterstock.com/Aleshyn_Andrei,

www.shutterstock.com/Triff

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

 

Wydanie elektroniczne 2016

 

eISBN 978-83-7976-396-2

 

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

redakcja@czwartastrona.pl

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Marca Mohana,

Elizy „Fantastycznej” Mohan

i Lucy

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

„Nie obawiam się kogoś, kto trenuje 10 000 kopnięć,

ale tego, który 10 000 razy trenował jedno kopnięcie”.

Bruce Lee

 

 

 

 

 

 

Prolog

Powiedzieli jej, co ma robić, gdyby kiedykolwiek pojawiła się policja. Ćwiczyli to z samego rana, w środku nocy, w połowie posiłku, dopóki w mniej niż minutę nie zdołała dotrzeć z dowolnego miejsca w domu do skrytki pod podłogą. Była dzieckiem zwinnym i szybkim, poza tym starała się. Kiedy jej ojciec wciskał przycisk stopera i z dumą kiwał głową, czuła szczęście rozsadzające jej klatkę piersiową.

Wiedziała, że robił to dla niej. Widziała, jak odbijał się na nim stres – miał zmarszczki w kącikach oczu, siwe pasma w złotych włosach, różową skórę na czubku głowy, gdzie włosy się przerzedziły. Nadal był silny. Wciąż mogła liczyć na to, że ją ochroni. Ich dom znajdował się na terenach rolniczych, stał milę od najbliższych zabudowań, a on mówił, że jest w stanie usłyszeć nadjeżdżający samochód, gdy tylko skręci w żwirową drogę. Tam nauczył ją strzelać. Pokazał, jak ma zaprzeć się nogami, by pewniej chwycić dłońmi dwudziestkę dwójkę. Powiedział, że jeśli kiedykolwiek pojawi się policja, a jego nie będzie w domu, powinna strzelać do każdego, kto będzie próbował przeszkodzić jej w dotarciu do klapy w podłodze. Obszedł z nią cały dom i pokazał, gdzie ukryte są pistolety, po czym kazał powtarzać na głos miejsce ukrycia każdego z nich, aż wszystkie zapamiętała. „Pod zlewem w kuchni”. „W szufladzie kredensu w jadalni”. „Za książkami na regale”. Nie bała się. Jej ojciec zawsze był w domu. Gdyby trzeba było kogoś zastrzelić, on to zrobi za nią.

 

 

* * *

 

Deszcz stukał w kruche okna farmy, ale ona czuła się bezpiecznie. Siedziała w bawełnianej koszuli nocnej w żyrafy, opatulona kocem. W powietrzu wciąż dało się wyczuć zapach sosu do spaghetti ze słoika i kulek mięsnych, jej ulubionego posiłku, oraz drewna trzaskającego w rozpalonym kominku. Stół w jadalni został już uprzątnięty. Jej mama zniknęła w kuchni. Rozłożyła razem z tatą planszę do gry w Scrabble i przyglądali się swoim literom. Grali każdego wieczoru po obiedzie. To stanowiło część edukacji domowej. Kominek w salonie migotał ciepłym, pomarańczowym blaskiem, ale oni grali przy stole w jadalni. Tata powiedział, że tak jest lepiej dla jej kręgosłupa. Podniósł drewnianą płytkę Scrabble i postawił ją na planszy. C. Uśmiechnął się do niej. Znała to spojrzenie, wiedziała, że ma jakiś dobry pomysł. Położył kolejną literę. A. Kładł następną, gdy w domu rozległo się echo głośnego stukania do frontowych drzwi. Dostrzegła strach na jego twarzy, drżały mu powieki. Upuścił płytkę. K.

Mama zmaterializowała się w drzwiach do kuchni. W mokrej dłoni wciąż ściskała żółtą ścierkę do naczyń. Wszystko zamarło jak na chwilę przed zrobieniem fotografii – w tej sekundzie, gdy cały świat czeka, usilnie starając się nie mrugać.

– To ja, Johnson – powiedział znajomy głos. – Burza zwaliła drzewo na moje linie elektryczne. Telefon nie działa. Nic nie działa. Mogę skorzystać z waszego, by zadzwonić do szeryfa?

Spięci rodzice wymienili spojrzenia, po czym ojciec zacisnął pięści na stole i pochylił się nad nimi, nie zauważając nawet, że przewrócił podstawkę na literki i wszystkie jego płytki rozsypały się po obrusie. Mama sama wyhaftowała na nim dzwoneczki i łubiny. Litera K z podstawki taty upadła na dzwoneczek tuż przed nią. Płytka miała wartość pięciu punktów.

– Podejdź do okna obok pianina – zwrócił się do niej ojciec. Wyszeptał to z pełną powagą, tonem, którego używał, kiedy miała wykonywać jego polecenia i nie zadawać żadnych pytań. Przeniósł spojrzenie na mamę, a następnie przeczesał dłońmi swoje delikatne włosy, tak niepodobne do jej ciemnych, gęstych, splątanych loków. – Powinnaś zobaczyć dom Johnsona w dole wzgórza za jeziorem. Powiedz mi, czy widzisz tam jakieś światła.

To było coś innego niż ćwiczenia. Dostrzegała to w sposobie, w jaki rodzice patrzyli na siebie. Zastanawiała się, czy powinna się bać, ale kiedy skupiła się na swoim ciele, szukając jakichś oznak strachu, żadnych nie znalazła. Tata nauczył ją, jak ważne są przygotowania.

Spokojnie odstawiła krzesło od stołu i wstała, pozwalając, by koc upadł na podłogę, po czym na bosaka przeszła z jadalni do salonu. Kominek odznaczał się w ciemności pomarańczową plamą. Na palcach obeszła pianino mamy i wsunęła się między instrument a ścianę. Następnie skupiła się na czerni za mokrą szybą. Zimne powietrze wsączające się z zewnątrz sprawiło, że zapomniała o ogniu. Patrzyła w kierunku wskazanym przez ojca. Ale nie było żadnych świateł, widziała jedynie swoje rozmyte odbicie – mrugający, wypłowiały, pomarańczowy kształt podobny do przygasającego żaru. Odwróciła głowę w stronę jadalni.

– Nie widzę żadnych świateł – zgłosiła. – Jest tam całkiem ciemno.

Mama wypowiedziała imię ojca, cichy dźwięk, po którym przełknęła ślinę. Mężczyzna odchrząknął.

– Już idę – wrzasnął w stronę drzwi.

Usłyszała szuranie krzesła, gdy wstawał od stołu, patrzyła jak podchodzi do kredensu w jadalni i wyjmuje z szuflady colta, który leżał tam obok srebrnych sztućców. Wetknął pistolet z tyłu za pasek wranglerów, które mama kupiła mu w Walmarcie.

Zauważyła, że mama powoli wycofuje się do kuchni.

Przy oknie było zimno. Deszcz bębnił o szyby. Sąsiad wciąż stukał do drzwi. Poczuła, że trzyma coś w ręce, twardy, kwadratowy kawałek drewna, i zdziwiła się, widząc, że to płytka z literą K. Nie pamiętała, że ją zabrała.

Tata podniósł koc z podłogi i podszedł do niej. Okrył jej ramiona, a ona ze wstydem ukryła płytkę Scrabble w dłoni, nie chcąc rozczarować go tą kradzieżą. Utkwił w niej wzrok i przysunął się tak blisko, że czuła zapach sosu do spaghetti w jego oddechu oraz gotowaną, mieloną wołowinę. Widziała włosy w jego nosie.

– Zostań na razie tutaj – wyszeptał łamiącym się głosem.

W ciemności od jego oczu odbił się płomień. Zacisnęła mocniej dłoń na płytce Scrabble, jej krawędzie wbiły się w skórę.

Gdy tata przechodził przez salon do drzwi, zauważyła, że dotyka rękojeści pistoletu wystającej nad paskiem, jakby chciał się upewnić, że wciąż tam jest. Miał na sobie mokasyny z koralikami, które kupił tamtego lata, gdy mieszkali w Oklahomie, uszyte przez prawdziwych Komanczów. Skórzane podeszwy były miękkie i bezszelestne.

Nie obejrzał się i nie spojrzał na nią, gdy przechodził przez drzwi prowadzące na korytarz, ale nie domknął ich, zostawiając szparkę. Usłyszała, jak otwierają się frontowe drzwi oraz stuknięcie i skrzypnięcie aluminiowej moskitiery, głos ojca, pozornie przyjazny, i tupanie butów Johnsona na wycieraczce oraz powtarzane w kółko przeprosiny za niespodziewane najście.

Odprężyła się i przestała ściskać kurczowo koc.

Nie musiała uciekać.

Ich sąsiad skorzysta z telefonu. Dokończą grę. Oparła plecy o ścianę, macając drewnianą płytkę Scrabble i zastanawiając się, jak długo będzie musiała tu stać, gdy oni będą rozmawiać o burzy. Jej uwagę przykuło własne odbicie. Przyglądała mu się w szybie dekoracyjnej. Ciemne włosy zniknęły, była tylko twarzą w oknie, błyskiem oczu i zębów. Podeszła bliżej, aż nos znalazł się tuż przy szkle, bo poczuła, że jest tam zimniej. Będąc tak blisko, mogła zobaczyć szczegóły. Każdą rzęsę. Dopóki te wszystkie elementy nie zaczęły się nakładać na siebie i rozmazywać. Właśnie wtedy ujrzała światło.

Odsunęła się o krok zaskoczona i zamrugała. Ale kiedy otworzyła oczy, wciąż je widziała. To nie był ogień z kominka. Wpatrywała się w pojedynczą, niewyraźną, jasną kropkę w dole wzgórza za jeziorem, starając się odgadnąć, czym jest. Czuła, jak mocno wali jej serce. Światło. W swoim obejściu mieli kilka takich lamp zamontowanych na rogach budynków. Były wyposażone w czujniki ruchu i czasami włączały je włóczące się koty lub szopy. Tata wykręcił z jednej z nich żarówkę, ponieważ włączała się tuż za oknem i budziła ją w nocy.

Ich sąsiad kłamał. Cały czas miał prąd.

Musiała to komuś powiedzieć. Ale tata kazał jej nie ruszać się z miejsca. Spojrzała na drzwi do kuchni, ale nie było tam ani śladu mamy. Głosy mężczyzn wciąż dochodziły z korytarza – ojciec śmiał się nieco zbyt głośno.

Usłyszała, że moskitiera drzwiowa stuka na wietrze, Johnson jej nie domknął. Wiatr może ją rozerwać. Poczuła się jak węzeł, który ktoś mocno zaciska, jej całe ciało zaczęło się kurczyć, powietrze ulatywało z płuc.

Moskitiera drzwiowa trzasnęła.

Dźwięk przypominał klapsa wymierzonego otwartą dłonią. Jej płuca rozszerzyły się, wypuściła wstrzymywane powietrze, uniosła się na palcach. Płytka Scrabble wypadła jej z dłoni.

Wtedy pobiegła. Przemknęła przez salon, koc powiewał za nią jak peleryna, i otworzyła drzwi na korytarz. Ojciec spojrzał na nią, uniósł brwi, otworzył usta. Był taki wysoki – gdyby ją podniósł, dotknęłaby sufitu. Pan Johnson, odwrócony do niej plecami, był mężczyzną średniego wzrostu. Jego mokre buty stały tuż za drzwiami. Mokry płaszcz wisiał na wieszaku. Stał na chodniku i suszył się ręcznikiem, który tata trzymał przy drzwiach.

– Zauważyłam światło – powiedziała zasapana.

Ojciec zbladł.

Moskitiera znowu stuknęła, a drzwi wejściowe otworzyły się gwałtownie jak za sprawą grzmotu. Tata cofnął się, gdy do domu wdarli się jacyś ludzie. Nie przejmowali się zdejmowaniem butów i ciemnych kurtek. Spływająca z nich woda chlapała też na nią. Krzyczeli, wydawali rozkazy ojcu, który kulił się przed nimi. Ktoś próbował odciągnąć ją do tyłu, z dala od niego. Krzyczała, żeby ją puścili, i zobaczyła, że tata sięga po broń. Ale ci mężczyźni też mieli pistolety i gdy to zauważyli, krzyknęli „Broń!” i ich pistolety znalazły się na poziomie oczu, więc gdziekolwiek spojrzała, widziała lufę wycelowaną w kierunku ojca kulącego się przy schodach z coltem w drżącej dłoni. Oczy miał szalone i błyszczące od łez. Nigdy wcześniej nie widziała, żeby płakał.

Było głośno i cicho zarazem, nikt się nie ruszał. Szum i piszczenie krótkofalówek, ciężko oddychający dorośli, deszcz, stukające drzwi frontowe.

Stanął przed nią jeden z mężczyzn. Ten, który wpadł tu pierwszy, co oznaczało, że był szefem. Pracował dla FBI. Nadrukowano to białymi literami na plecach jego kurtki. Federalne Biuro Śledcze. Policja stanowa, policja lokalna, DHS, DEA, Interpol, ATF. Tata nauczył ją, jak ich rozpoznać i powiedział kogo najbardziej trzeba się bać. FBI, tłumaczył, jest najstraszniejsze z nich wszystkich. Wyobrażała sobie, że mają oczy jak kozły i wściekłe twarze.

Ale ten agent tak nie wyglądał. Był młodszy i niższy niż jej tata, miał piegi, rudawą brodę i rozczochrane włosy. Na jego drucianych okularach lśniły kropelki deszczu. Nie sprawiał wrażenia wrednego, ale nie był też miły. Zwracał się do ojca srogim tonem, którego nikt nigdy nie używał w stosunku do niego. Jego słowa cięły powietrze. „FBI”. „Nakaz rewizji”. „Aresztowanie”. „Naruszenie zasad nadzoru”.

– Nie zrobiłem nic złego – bełkotał tata, a rudowłosy agent zbliżył się do niego, zasłaniając jej widok, więc widziała tylko te trzy litery na jego plecach, FBI, oraz jednego mokasyna taty.

– Spokojnie, Mel – powiedział rudowłosy. – Nie chcesz chyba, żeby coś stało się tej dziewczynce. – Podkurczyła palce u stóp, wbijając je w drewnianą podłogę. – Ręce za głowę. – Rudowłosy agent odsunął się na bok, a ona z zaskoczeniem ujrzała, jak ojciec unosi łokcie i splata palce za głową, jak nigdy dotąd. Colt taty znajdował się w dłoni agenta. Zobaczyła, jak podaje go innemu mężczyźnie. Nic nie rozumiała. Tata powinien wstać, żeby pokazać tym ludziom, jaki jest silny.

Rudowłosy agent odchrząknął.

– Mam nakaz przeszukania twojego domu – oznajmił tacie. Ten nie odpowiedział. Jego zgarbiona sylwetka zadrżała. – Ile osób jest w domu? – dopytywał się agent.

Chciała, żeby tata spojrzał na nią, by powiedział, co ma robić, ale on rozglądał się tylko, strzelał oczami, jakby nie mógł wystarczająco długo skupić na niczym wzroku.

Jeden z agentów szarpnięciem postawił ojca na nogi i skuł mu z tyłu ręce kajdankami.

– Lepiej zacznij mówić, Mel. Wiesz, co robią w więzieniu z takimi jak ty. – Szczerzył się, mówiąc to, jakby chodziło o coś wartego oczekiwania.

– Nie przy dziewczynce – powiedział rudowłosy agent.

Na podłogę posypały się czerwone i czarne drobinki, koraliki z mokasynów taty. Miała wrażenie, że jej skóra lśni, jakby mrugała niczym przepalająca się żarówka.

Inny mężczyzna prowadził tatę do kuchni.

– Znajdźmy jakieś miejsce na rozmowę – rzucił, popychając go.

Próbowała coś powiedzieć, zawołać ojca, ale jej ciało nie pamiętało, jak tworzyć słowa. Zabierano go gdzieś z dala od niej, mokasyny szurały po podłodze, z każdym krokiem tracąc więcej koralików.

– Odszukajcie jego żonę. – Usłyszała.

Mama. To słowo utknęło jej w gardle. Nie mogła go wykrztusić. W środku, w głowie, krzyczała, ale na zewnątrz stała bez ruchu, stopy przyrosły jej do podłogi. Patrzyła, jak trzech ludzi z pistoletami wykonywało polecenia, przemieszczając się po domu z uniesioną bronią.

Rudowłosy agent mówił coś do krótkofalówki.

– Jesteśmy na miejscu – powiedział. – Wszystko poszło dobrze. Nadal czekamy na wsparcie. – Jeszcze raz spojrzał na nią zmartwionym wzrokiem i potarł brew piegowatą dłonią. – Mamy tu jakieś dziecko – dodał.

Zmusiła się do przełknięcia śliny. Pan Johnson kulił się przy drzwiach, łypiąc na nią okiem, wciąż w skarpetkach. Rodzice uważali, by nie dostrzegli jej sąsiedzi. Jeśli któryś z nich po coś przychodził, chowała się. Obcy ludzie nigdy nie byli wpuszczani do domu. Przycisnęła głowę do ściany, nasłuchiwała głosu ojca. Ale hałas czyniony przez burzę oraz zakłócenia krótkofalówek zagłuszały każdy dźwięk. Im bardziej starała się coś usłyszeć, tym mniej odróżniała jeden dźwięk od drugiego. Zastanawiała się, czy mamie udało się wydostać na zewnątrz przez tylne drzwi.

Rudowłosy agent miał broń przypiętą pod ramieniem. Ukląkł obok, by znaleźć się na jej poziomie.

– Jestem oficerem policji, ale możesz mówić na mnie Frank.

Tata miał rację. Dorośli kłamali.

– Jesteś agentem FBI – poprawiła go.

Jego oczy zdradzały zaskoczenie.

– Okej – powiedział. – Wiesz coś o służbach porządkowych. To dobrze. Dobrze. Możesz mi pomóc. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Musisz powiedzieć mi, jak masz na imię.

– Mówiłem wam, że jest tu jakieś dziecko – wtrącił pan Johnson.

To wszystko przez nią. Widział ją. Czuła ból w tyle głowy. Tęskniła za rodzicami. Wyjęła rękę spod koca i przesunęła ją w górę stojącej obok niej szafki.

Agent o imieniu Frank podniósł rękę, jakby chciał położyć jej dłoń na ramieniu, po czym przeczesał swoje mokre włosy.

– Czy są tu jeszcze jakieś inne dzieci? – Nie mogła odpowiadać na takie pytania. Próbował ją oszukać, sprowadzić na nią kłopoty. – Jesteś już bezpieczna – dodał.

Wymacała palcami uchwyt szuflady. Tej górnej z lewej strony.

Wtem upuściła koc. Frank i pan Johnson patrzyli, jak spada na podłogę. Zanim znowu podnieśli wzrok, miała już pistolet w dłoni.

– Cholera jasna. – Usłyszała słowa pana Johnsona.

Rozstawiła stopy w taki sposób, jak uczył ją tata, i wycelowała broń we Franka. Przestał się ruszać, ale nie wyglądał na wystraszonego.

– Jesteś już bezpieczna – powiedział jeszcze raz.

Ciężko oddychała. Dlatego miała problem ze stabilizacją broni. Ale pistolet dodał jej odwagi. Udało jej się wydobyć słowa z gardła.

– Oddajcie moich rodziców.

– Przyprowadzimy ich – powiedział Frank.

Pokręciła głową. Nic nie rozumiał.

– Chcę mamę i tatę.

Broń agenta wciąż spoczywała w kaburze. Wykonał nieznaczny ruch głową w stronę pana Johnsona.

– Niech pan wyjdzie.

Mężczyzna jednak nie poruszył się. Czuła, jak pomieszczenie wypełnia jego strach, pochłaniając cały tlen.

– Wyjdź – powiedziała. I tak nie powinno go tu być. Pan Johnson skinął głową, założył buty i wyszedł bez płaszcza przez frontowe drzwi.

Miała za małe dłonie, nawet do dwudziestki dwójki. Musiała używać specjalnej nakładki oraz obejmować spust dwoma palcami.

– Jak masz na imię, skarbie? – zapytał Frank.

– Beth Riley – powiedziała. Słyszała kroki na górze, gdy agenci chodzili po sypialni rodziców.

– Jak ci naprawdę na imię?

Zaczęła ją piec skóra.

– Beth Riley.

Niespodziewany hałas sprawił, że podskoczyła. Brzmiało to, jakby zatrzasnęła się moskitiera, tylko głośniej. Sparaliżował ją nagły przypływ strachu. Znała ten dźwięk z ćwiczeń w strzelaniu do celu. To był wystrzał. Wydawało jej się, że dobiegł zza domu.

– Mama – powiedziała.

Frank przystawił krótkofalówkę do ust, a ona się temu nie sprzeciwiła.

– Natychmiast mówcie, co to za strzelanina – polecił.

– Matka właśnie palnęła sobie w łeb – odpowiedział jakiś głos.

Podmuch wiatru szarpnął szybami w oknach i cały dom zadrżał. Poczuła, że coś zaczęło się w niej zmieniać i zalało jej wnętrze. Ale to były mieszane uczucia, pozbawione jakiegokolwiek sensu. Starała się je odepchnąć, ale wrzeszczały i wiły się, chcąc wyjść na zewnątrz. Frank patrzył na nią. Chciała, by przestał. Pomyślała, że szyby mogą popękać. Wiatr był tak silny, że słyszała, jak świszcze przez ściany. Nad nimi rozległ się grzmot, ale nie taki jak inne. Był rytmiczny. Stawał się głośniejszy i przybliżał się. Zatrzęsła się lampa w korytarzu.

– To helikoptery – powiedział Frank, przekrzykując hałas. – Chłopaki z biura głównego lubią mieć mocne wejście. Mogę już dostać broń?

Była rozdarta. Chciała oddać broń mężczyźnie o imieniu Frank. Chciała się poddać.

Wtem w drzwiach do salonu pojawił się ojciec. Wszystkie te mętne uczucia wyparowały na jego widok. Przyszedł, żeby ją uratować. Będzie z niej taki dumny, że pamiętała, gdzie znaleźć broń. Zabije dla niego Franka. Zrobi to, co będzie chciał. Zawsze robiła. Wystarczy skinienie jego głowy i naciśnie spust, zabijając agenta FBI, a tata zabierze ją daleko od tego miejsca.

Frank trzymał ręce w górze. Spojrzała na tatę, czekając na znak, by zabić, ale on miał spuszczony wzrok. Wtedy zobaczyła idącego za nim agenta FBI. Zrobił się różowy ze złości, gdy zauważył, że wycelowała broń w jego kolegę. Mocno pchnął tatę łokciem w plecy, tak że upadł na podłogę.

Strach zalęgnął się w jej brzuchu.

– Tatusiu? – powiedziała. Ale on nie odpowiedział.

Agent wycelował w nią czarną lufę swojego pistoletu. Krzyczał, wołał innych, tych, którzy byli na górze. Jej tata leżał na brzuchu, policzkiem dotykał podłogi, twarz miał zwróconą w przeciwną stronę.

– Opuść broń, agencie – warknął na niego Frank.

Rzuciła okiem na tatę, ale jej dwudziestka dwójka nawet nie drgnęła. Helikoptery tak hałasowały, że nie mogła myśleć. Wydawało jej się, że lądują dookoła domu. Słyszała, jak z góry schodzą pozostali ludzie i zbliżają się.

– To tylko dziecko – krzyknął Frank. – Panuję nad tym.

Musiała strzelić. Musiała wszystkich ich zastrzelić.

– Tatusiu? – zapytała rozpaczliwie.

Tym razem ojciec uniósł głowę i spojrzał na nią. Miał spoconą, czerwoną twarz, ręce wciąż skute na plecach. Ale oczy patrzyły bystro i niebezpiecznie.

– Zabili twoją mamę, Beth – krzyknął. – Autodestrukcja. W tej chwili.

Dzięki wszystkim przeprowadzonym ćwiczeniom jego słowa odniosły taki skutek, jakby ktoś włączył przycisk. Pozwoliła ciału przejąć kontrolę. Przebiegła korytarz, kierując się na tyły domu, wpadła do schowka pod schodami, przeszła na drugą stronę zamaskowanej płyty w ścianie, podniosła klapę w podłodze i zbiegła na dół po drabinie, trzymając się jedną ręką, a drugą ściskając pistolet. Słyszała goniących ją ludzi, ich buty uderzały głośno o podłogę, gdy wchodziła w ciemność. Zeskoczyła z piątego szczebla, gołe stopy plasnęły na dywan, obróciła się na pięcie i dopadła biurka. Wygaszacz ekranu przedstawiający akwarium był jedynym źródłem światła w pokoju. Usiadła i odłożyła pistolet na kolana, po czym odszukała na biurku pendrive’a. Przed nią pływały skrzydlice. Włożyła pendrive’a do komputera, tak jak pokazał jej tata. Następnie wcisnęła spację na klawiaturze. W ułamku sekundy rybki zniknęły i na monitorze pojawiło się niebieskie okienko. Nigdy wcześniej nie widziała takiego, ale wiedziała, co ma robić. Na dole migotał biały kursor. Wpisała jedno słowo: „autodestrukcja”.

Następnie opadła plecami na oparcie krzesła, podciągnęła kolana do piersi i czekała.

Słyszała sprzeczających się na górze agentów FBI. Wiedziała, że zaraz zejdą na dół po drabinie i zamkną ją na zawsze, ale nie przejmowała się tym. Zrobiła to, co do niej należało. Wreszcie otworzyła się klapa. Spojrzała w górę i ujrzała twarz Franka. Położyła dłoń na pistolecie.

– Mogę zejść, Beth?

Widziała za nim inne twarze tłoczące się w prostokącie światła i patrzące na nią. Nowi ludzie. Ludzie z helikopterów.

– Cały czas mam broń – odpowiedziała.

– Chcę tylko z tobą pogadać. – Frank powiedział coś jeszcze do jednego z nowych, po czym zaczął schodzić po drabinie.

Odwróciła się w stronę niebieskiego monitora.

– Już to zrobiłam – oświadczyła. – Nie da się tego zatrzymać.

Frank zeskoczył na ziemię z łomotem. Miała nadzieję, że nie naniesie zbyt dużo błota. Mama nie lubiła, gdy brudził się dywan. Agent podszedł do niej, zerknął na monitor komputera i oparł ręce na biodrach. W jego okularach odbijały się słowa „autodestrukcja zakończona”.

– Skasowałaś pliki? – Widziała, że starał się ukryć złość.

Skurczyła się na krześle. Biel jej koszuli nocnej przybrała niebieski odcień w świetle padającym od monitora, żyrafy wypłowiały. Koszula od lat była za mała. Naciągnęła ją na kolana.

– Masz w ogóle pojęcie, co właśnie zrobiłaś? – wymamrotał Frank. Wykonał gwałtowny gest i przez moment pomyślała, że chce ją uderzyć, ale on tylko wcisnął włącznik światła.

Piwniczne studio zalała jasność. Cztery plany zdjęciowe: sypialnia księżniczki, klasa szkolna, gabinet lekarski i straszny loch. Tata Beth rozkręcał każdy z nich na części i pakował zawsze, gdy się przeprowadzali. Nie mogła dotykać kamer. Musiała uważać, by nie potknąć się o te wszystkie czarne kable, które wiły się po podłodze.

Agent powoli odwrócił się w jej stronę. Ojciec mówił, że ludzie będą na nią patrzeć inaczej, jeśli się dowiedzą. Że to może rozzłościć dorosłych. Ale Frank nie był wściekły. Wyglądał na zlęknionego, jakby była bombą, która może eksplodować, jeśli szybko nie wymyśli, który kabel powinien przeciąć.

– Agencie Moony? – Jakiś człowiek wrzasnął nad nimi. – Wszystko w porządku? – Frank nie odpowiadał przez chwilę. Prawdopodobnie wcześniej nie widział planów zdjęciowych do filmów. – Frank?!

– Za minutę wychodzimy – odpowiedział w końcu. Jego wzrok przesuwał się z jednych dekoracji na drugie. – Będziecie chcieli to potem obejrzeć – dodał.

Powietrze w piwnicy miało smak pleśni. Wszystkie pachniały tak samo. Frank nic więcej nie robił. Tylko pocierał dłonią tył szyi.

– Czy moja mama żyje? – zapytała.

Zdjął okulary i wyczyścił je koszulą.

– Nie wiem, kim jest twoja mama – powiedział łagodnie.

– Linda – przypomniała mu. Palcami wykręcała dół swojej koszuli. – Postrzeliła się. – Wiedziała, co to kaliber. Im szybsza i cięższa była kula, tym więcej szkód mogła wyrządzić. Niektórym ludziom udawało się przeżyć postrzał w głowę. – Będę wiedziała, jeśli skłamiesz.

Ponownie włożył okulary i przez chwilę znowu na nią patrzył. Oczy miał szeroko otwarte. Rude brwi i brodę przetykały jasne pasma, jakby dużo czasu spędził na słońcu. Piegi miał nawet na uszach.

– Ona nie żyje, Beth.

Pociągnęła za rąbek koszuli, rozciągając żyrafy.

– Och. – Gorące smarki zatkały jej nos, zapiekły ją oczy, ale nie płakała. – Była miła. Sama nie mogła mieć dzieci.

– Tak ci powiedzieli?

– Zajęli się mną.

Frank uklęknął obok jej krzesła, tak że mogli na siebie patrzeć.

– Muszę wiedzieć: czy były tu jakieś inne dzieci?

Jego okulary miały kształt ośmiokąta, nie owalu. Rozczochrane włosy wciąż były mokre po burzy, broda rosła w każdym kierunku. Mężczyźni powinni golić się codziennie. To był przejaw samodyscypliny.

– Chcę z nim zostać – powiedziała.

Agent zrobił zbolałą minę.

– Jestem pewien, że twoja rodzina nigdy nie przestała cię szukać – odrzekł.

Zastanowiła się, czy to prawda. Frank niezbyt dokładnie wyczyścił okulary. Widziała na szkłach jego odciski palców. Jego oczy były dość miłe. Na zewnątrz szczekał pies. Nie należał do nich. Nie mieli żadnych psów. Nie mogła ich mieć.

– Ile masz lat, Beth?

– Dziesięć. – Zawahała się. Bolało ją w piersiach. Czuła się, jakby ktoś ją zgniatał. – Ale… – Uniósł wypłowiałe brwi. Wciąż słyszała szczekanie. Albo to było trzaskanie moskitiery. Nie wiedziała. Czuła, że piecze ją skóra. – Kiedyś miałam psa. – Przypomniała sobie.

Frank ani drgnął.

– Jak się wabił?

– Monster. – Poczuła, że po policzkach płyną jej łzy. Cała się trzęsła. Wspomnienia podchodziły jej do gardła. Wcześniej tak bardzo starała się przełknąć je z powrotem. Odczuła ulgę. – Moje poprzednie urodziny wypadały w kwietniu – dodała, ocierając nos dłonią. – Mel to zmienił. Więc chyba mam już jedenaście lat.

Frank patrzył na nią i kiwał głową. Był obok, ale nie za blisko.

– Jak długo mieszkałaś z Melem?

Musiała się chwilę zastanowić, poskładać w całość fakty.

– Monster lubił uciekać. Byłam na podwórku, szukałam go, a Mel powiedział, że może pomóc mi go znaleźć. Że powozi mnie po okolicy. Byłam wtedy w pierwszej klasie.

– Jak masz na imię? – zapytał Frank, a ona usłyszała, że łamie mu się głos.

Imię. Znała je. Wyczuwała je gdzieś w okolicach obojczyka. Jak wtedy, gdy masz jakieś słowo na końcu języka, już je widzisz, dostrzegasz kształt, ale nie możesz sobie przypomnieć brzmienia. Skupiła się.

– Kick? – Zgadywała.

Ponownie pokręcił głową i przybliżył się trochę do niej.

– Co powiedziałaś?

– Kick? – Spróbowała jeszcze raz. Ale to nie było to. Coś podobnego.

– Kit? – podpowiedział Frank. – Masz na myśli Kit Lannigan?

Poczuła się, jakby dotknęła płotu pod napięciem, w jednej chwili zareagowały wszystkie komórki jej ciała. Szarpnęła się i opadła na krzesło.

– Nie możemy wymawiać tego imienia – wyszeptała.

Frank uważnie się jej przyjrzał.

– To ty – powiedział.

Ponownie ujrzała twarze, obrazy, kolorowe przebłyski. Nie mogła oddychać. Wszystko do niej wracało.

– Nie chciałam wypuszczać Monstera. – Niemal wypluwała z siebie słowa. – Otworzyłam drzwi, żeby zabrać coś z ganku, a on wymknął się, zanim zdążyłam go powstrzymać. – Przełknęła płaczliwe czknięcie i zakryła usta dłonią. – To moja wina – powiedziała zza palców.

– Hej, hej, hej. – Agent wyglądał, jakby chciał poklepać ją po ręce, ale nie zrobił tego. – Spokojnie – dodał. – Już po wszystkim. Już koniec. Uwierz mi, że nikt się na ciebie nie gniewa o psa. Nie obawiaj się kłopotów. – Wyciągnął coś z kieszeni. – Masz – powiedział, rozluźniając pięść i wyciągając dłoń. – Chyba ci to wypadło. – Literka Scrabble należąca do taty. Kick ostrożnie po nią sięgnęła. – Wszystko w porządku – zapewnił Frank. – Weź ją sobie.

Wyjęła płytkę z jego dłoni i ścisnęła ją tak mocno, że zabolała ją ręka. Frank kołysał się na piętach.

– Kit Lannigan – powiedział. – Niech to szlag. – Mrugał oczami, nie domknął ust. – Długo cię nie było.

Za nim stało łóżko z baldachimem jak dla księżniczki, różowe, z falbanami. Zadrżała.

– To koniec? – zapytała.

Frank przytaknął.

– Najgorsze już za tobą, dzieciaku. – I uśmiechnął się do niej. Wiedziała, że powinna odpowiedzieć uśmiechem, poczuć radość, ale nie mogła znaleźć tych uczuć w sobie.

To było jak umieranie. Tak powiedział jej Mel. Kit nie żyje, powiedział. Teraz jesteś Beth. Ale teraz Beth też nie żyła. A jeśli nie żyła Kit i nie żyła Beth, to stała się kimś nowym, kimś, kto nawet nie ma jeszcze imienia.

– Co się teraz stanie? – zapytała oszołomiona.

– Zabiorę cię do domu.

 

 

 

 

 

 

1

10 lat później

Kick Lannigan wycelowała glocka, przyjęła pozycję do strzału i nacisnęła spust. Papierowy cel zadrżał. Kick z satysfakcją wciągnęła nosem zapach prochu oraz betonu i ponownie oddała strzał. I jeszcze raz. Opróżniła cały magazynek. Broń ledwie drgnęła w jej dłoni. Kiedyś uczyła się strzelać z dwudziestki dwójki, ale odkąd skończyła czternaście lat i po raz pierwszy przyszła na strzelnicę, używała czterdziestki piątki. Nawet jako czternastolatka wiedziała, że potrzebuje broni, którą będzie mogła powalić większy cel.

Odłożyła broń na blat, przycisnęła guzik i patrzyła, jak zbliża się do niej łopocząca tarcza. Połowa tych sprzedawanych ostatnio na strzelnicy przedstawiała zombie – wszyscy uwielbiali strzelać do zombie – ale Kick wolała staromodne, czarno-białe obrazki z facetem o kanciastej szczęce i w czarnej czapce. Tarcza dojechała do niej, więc przyjrzała się swojemu dziełu. Dziury po kulach skupiły się na sercu, lędźwiach i na środku głowy.

Na policzki wypełzł jej rumieniec zadowolenia.

Przez ostatnie siedem lat mogła strzelać tylko z wypożyczonej na strzelnicy broni. Teraz wreszcie miała swoją własną. Niektórzy ludzie, osiągnąwszy pełnoletność, wychodzili z domu i upijali się, a Kick kupiła glocka z dziesięciostrzałowym magazynkiem i złożyła podanie o pozwolenie na broń.

Glock 37 posiadał wszystko to, co ACP kaliber 45, ale miał krótszą rękojeść. Duży pistolet odpowiedni dla małych dłoni. Skośnie ścięta lufa i smukła, czarna sylwetka, żłobienia pod palcami i podparcie na kciuk – Kick uwielbiała każdy milimetr tej broni. Knykcie miała przesuszone, na paznokciach łuszczył się niebieski lakier, ale glock wciąż pięknie się prezentował w jej dłoni.

Oderwała wzrok od pistoletu i nastawiła uszu. Na strzelnicy było zbyt cicho.

Zaswędziała ją skóra na przedramionach. Odłożyła glocka na ladę i przechyliła głowę, starając się coś usłyszeć przez ochronne słuchawki.

Wokół niej padały stłumione odgłosy strzałów. Tego ranka na strzelnicy było tylko troje ludzi, a Kick wszystkich ich zapamiętała. Sensei uczący ją sztuk walki nazywał to uwagą, ona – czujnością. Teraz słuchała wygłuszonych strzałów i starała się wywnioskować, jaka zaszła zmiana.

Kobieta zajmująca sąsiednie stanowisko przestała strzelać. Przechodząc obok niej, Kick obejrzała sobie jej broń, ładną Berettę Stampede z niklowym wykończeniem i obrotową, sześciostrzałową komorą. Stampede była repliką broni rewolwerowców z Dzikiego Zachodu, wielkim gnatem. Jeśli strzeli się z niej do samochodu, kula przeszyje karoserię na wylot i roztrzaska silnik. To za duża spluwa dla kobiety. Dlatego Kick ją zauważyła.

Kobieta wystrzeliła wszystkie sześć naboi, przeładowała i wystrzeliła jeszcze trzy razy.

Momentalnie serce Kick zaczęło bić szybciej. Mięśnie się napięły. Łydki były gotowe do biegu. Walcz lub uciekaj. Tak ujęli to psycholodzy. Przez kilka lat po tym, jak wróciła do domu, uczucie to potrafiło nią zawładnąć i biegła gdzieś na łeb na szyję jak wystrzelona z procy. Pewnego razu mama znalazła ją prawie pięć mil od domu, na parkingu supermarketu Safeway. Razem z siostrą siłą zaciągnęły ją wrzeszczącą do samochodu.

Biologiczne sprzężenie zwrotne. Medytacja. Psychoterapia. Terapia lekami. Terapia krzykiem. Kapsuły zapewniające deprywację sensoryczną. Joga. Tai-chi. Chińskie zioła. Hipoterapia. Nic nie pomagało.

Frank zasugerował, żeby posłać ją na zajęcia kung-fu, kiedy miała jedenaście lat. Wcześniej FBI przeniosło go do Portland, żeby pomógł jej przygotować się do składania zeznań. Powiedział jej mamie, że sztuki walki pomogą jej odzyskać pewność siebie oraz przejść przez proces sądowy. Prawdopodobnie wiedział, że po prostu musiała kogoś uderzyć. Potem nie potrzebowała już żadnych kapsuł sensorycznych. Zaczęła uprawiać sztuki walki, boks, strzelanie do celu, łucznictwo, a nawet rzut nożem. Rodzice myśleli, że robi to, aby poczuć się bezpiecznie, i w pewnym sensie mieli rację. Chciała mieć pewność, że nikt – nawet mama – nigdy nie będzie mógł zaciągnąć jej siłą do samochodu. Kiedy odszedł od nich tata, zapisała się jeszcze na kilka kursów – wspinaczkę, alpinizm, lekcje latania – wszystko, co dawało jej zajęcie i trzymało z dala od domu.

Kick omiotła wzrokiem podłogę w poszukiwaniu łusek po nabojach. Teraz, gdy czuła mrowienie w łydkach, nie myślała już o ucieczce, tylko o tym, jak wyprowadzić cios ręką, żeby część dłoni znajdująca się między kciukiem a palcem wskazującym znalazła się na gardle przeciwnika. Dostrzegła mosiężną łuskę na betonie, lekko kopnęła ją okutym czubkiem buta i patrzyła, jak wytacza się z jej stanowiska strzelniczego. Poszła za nią. Kobieta z następnego stanowiska opierała się o ścianę i wystukiwała jakąś wiadomość na telefonie. Kick miała włosy zakryte kapturem, na nim jeszcze słuchawki, poza tym ochronne okulary, czarne dżinsy, wysokie buty i bluzę zapiętą po samą szyję. Mogłaby obrabować bank i uciec, nie będąc rozpoznaną. A co zrobiła ta kobieta? Rozpoznała Kick. Nie wykazała się ani odrobiną dyskrecji, nabrała w usta powietrza tak gwałtownie, że prawie upuściła telefon. Kick instynktownie odwróciła się, by ukryć twarz, sięgnęła po łuskę leżącą na podłodze i szybko wycofała na swoje stanowisko.

Nie była dobrym świadkiem w sądzie. Oskarżenie powoływało ją na świadka cztery razy w ciągu trzech miesięcy procesu Mela. Chcieli wiedzieć, czy pamiętała innych ludzi przychodzących do domu, inne dzieci, czy coś widziała lub słyszała, dokąd jeździli. Ale tak wiele rzeczy pochłonęła już ciemność.

Ostatnią dekadę spędziła, ćwicząc się w zauważaniu szczegółów.

Zaciskając dłoń na wciąż ciepłej łusce, Kick odtworzyła sobie w głowie to, co widziała. Kobieta była zadbaną pięćdziesięciolatką. O dziewiątej rano miała pełen makijaż, perfekcyjnie ułożone czarne włosy pod jaskraworóżowymi słuchawkami ochronnymi, co wymagało spędzenia co najmniej piętnastu minut przed lustrem. Kick wrzuciła zużytą łuskę do plastikowego pojemnika. Skoro była na strzelnicy o dziewiątej rano, nie pracowała jako urzędniczka. Nie nosiła obrączki. Niektórzy zdejmowali je przed treningiem, ale Kick domyśliła się, że ta kobieta nie wiedziała o tym. Spojrzała na pozostałe rzędy, ale nie widziała tarczy, do której tamta strzelała. Kobieta w średnim wieku zaczyna uczyć się strzelać w samoobronie po jakimś poważnym incydencie albo zmianie życiowych okoliczności, na przykład po rozwodzie. Ta kobieta nie szukała Kick. Natknęła się na nią przypadkiem. A teraz pisała esemesa… do kogo? Włosy i makijaż mogły sugerować reporterkę telewizyjną. Kick jej nie rozpoznała, ale sama interesowała się tylko wiadomościami jednego rodzaju.

Wyjęła pusty magazynek glocka i załadowała go dziewięcioma nabojami .45 GAP.

Zbliżała się dziesiąta rocznica jej uwolnienia. Zawsze ją nachodzą przed rocznicą. Gdzie teraz mieszka? Jak sobie radzi? Jej mama prawdopodobnie znów zamierzała wystąpić w telewizji śniadaniowej.

Kick zarzuciła plecak na ramię, schowała glocka do kieszeni bluzy, pochyliła głowę i opuściła stanowisko. Nie zamierzała uciekać.

Wiedziała, że kobieta wciąż tam była. Stanęła jej na drodze. Powiedziała coś, ale Kick tylko poklepała słuchawki i próbowała ją wyminąć. Znowu stanęła przed nią, ale dziewczyna była zwinna i prześlizgnęła się między nią a ścianą. Tamta nie poddała się. Kick czuła, że jest krok lub dwa za nią. Kiedy otworzyła szklane drzwi prowadzące ze strzelnicy do sklepu z bronią, kobieta zdążyła wejść, zanim się zamknęły.

– Co? – zapytała Kick, odwracając się do niej. Mogła wyprowadzić cios nogą prosto w szczękę kobiety, zmiażdżyć jej krtań, wybić zęby i złamać żuchwę.

Nieznajoma uśmiechnęła się promiennie i powiedziała coś, czego dziewczyna nie usłyszała. Zdjęła słuchawki. Kobieta zrobiła to samo. Kick objęła rękojeść glocka spoczywającego w kieszeni.