Strona główna » Obyczajowe i romanse » Uwaga! Miłość

Uwaga! Miłość

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-276-0156-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Uwaga! Miłość

Szalona miłość. Miranda jedzie na tropikalną wyspę, gdzie przeżywa trzęsienie ziemi. Zostaje uwięziona w starej świątyni. Na szczęście nie przebywa tam sama. Mężczyzna, który dzieli jej los, przez wiele godzin jest dla niej tylko głosem w ciemności...

Wywiad z księciem. Laura za wszelką cenę musi dostarczyć do gazety sensacyjny materiał. Przypadkiem odkrywa, że w Londynie przebywa znany arystokrata, który unika wywiadów. To on jest jej szansą...

Niecodzienny spadek. Francesca kiedyś zakochała się od pierwszego wejrzenia… w bracie człowieka, którego miała poślubić.  Gdy po kilku latach zostaje wdową, w jej życiu ponownie pojawia się On...    

Polecane książki

W każdej placówce oświatowej może dojść do kontroli Państwowej Inspekcji Pracy. Inspektorzy badają przestrzeganie przepisów czasu pracy, zasad bezpieczeństwa i higieny pracy lub legalność i prawidłowość zatrudniania pracowników. Jeśli pojawią się bez zapowiedzenia (do czego mają prawo), dla dyrektor...
Opowiadania o ludziach, których mijacie codziennie, idąc do szkoły lub wracając z pracy. Nie zwracacie na nich uwagi, bo nie mają ładnych butów, a ich oczy są matowe i puste. Ale to nie ich wina, nie zawsze tak było. Nie zawsze byli kawałkami błota na bucie Pana Boga....
Nowe prawa rodziców - pierwszy i jedyny na rynku kompleksowy poradnik wskazujący rodzicom jak w praktyce korzystać z nowych przepisów po 1 stycznia 2016 r., a firmom – jak je stosować.Nowe przepisy zostały wyjaśnione na praktycznych przykładach.Każdy rodzic może sprawdzić, jak od 2 stycznia 2016 r....
Winnetou to wspaniała powieść przygodowa autorstwa Karola Maya - jednego z najpopularniejszych pisarzy niemieckich. Tytułowy bohater, wódz plemienia Apaczów, to postać znacząco różniąca się od innych mieszkańców Dzikiego Zachodu - szlachetny, wierny i uczciwy - taki właśnie jest Winnetou. Razem ze s...
Publikacja „Prawo karne jutra − między pragmatyzmem a dogmatyzmem” będąca wielowymiarową analizą i krytyczną oceną wybranych instytucji prawa karnego składa się z jedenastu rozdziałów, których tematyka dotyczy m.in.: relacji między prawem karnym a kryminologią, zagadnień kryminalizacji, roli kary po...
Kiedy szaleństwo staje się normą?   Klara Mars to młoda dziewczyna, która widzi świat tylko tak, jak chce go widzieć. Chora psychicznie, bezustannie walczy sama ze sobą – z poczuciem odrazy, brzydoty i nieatrakcyjności. Jako córka pracującej w hipermarkecie alkoholiczki, p...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Liz Fielding

Liz FieldingUwaga! Miłość

Tłumaczenie:

Szalona miłość

Tumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Miranda Grenville przeżyła ceremonię podwójnego chrztu; podając kolejno dzieci, dokonała sakramentalnych przyrzeczeń, a pastor wypowiedział imiona:

Minette Daisy… Jude Michael…

Stała obok rozpromienionych matek – najpierw swojej szwagierki Belle, a potem jej siostry Daisy – i uśmiechała się do zdjęć. A nawet sama kilka z nich zrobiła.

Uroczystość bez wątpienia należała do radosnych, więc uśmiech nie schodził jej z twarzy, pomimo że ból rozsadzał serce. Nauka przychodziła jej z łatwością, ale ukrywania uczuć nie można się nauczyć z książek. Jest to o wiele trudniejsza sztuka. Gdy jednak ból stawał się nie do zniesienia i po prostu musiała go ukryć, żeby przetrwać, wykrzesywała jakoś siły.

Nie zawsze tak było.

Dawniej ujawniała emocje przed całym światem. To Ivo, jej brat, wydawał się nieczuły i zamknięty w sobie. Dopiero potęga miłości, której Miranda nie potrafiła zrozumieć, i radość z ojcostwa rozbiły lodową powłokę, która skuwała jego serce. Teraz ona czuła się wyizolowana, skrępowana i osamotniona z powodu sekretu, którego nikomu nie wyjawiła – nawet bratu.

Uśmiechała się więc do niego w tym radosnym dniu. Ale on nie dał się zwieść. Zbyt dobrze ją znał. Zauważył jej niepewność i nerwowość wyzierającą spod warstewki opanowania. Po jego twarzy przemknął cień niepokoju i zdumienia. Miałaby mu zepsuć tak szczęśliwy dzień? Nagle poczuła się tu zawadą. Musi stąd uciec, zanim Ivo zada pytanie, które widniało w jego oczach: Czy coś mogę dla ciebie zrobić?

Odpowiedź brzmiała: nie. Ivo zrobił już wystarczająco dużo. Trwał przy niej, otaczał ją miłością. Był liną ratunkową utrzymującą ją na powierzchni, choć mało brakowało, by pociągnęła go za sobą w odmęty rozpaczy.

Miał teraz nowe życie. Najwyższy czas uwolnić go od bolesnej przeszłości, przekonać, że sama sobie z nią poradzi. Uśmiechała się aż do bólu, wznosiła toasty, robiła zdjęcia telefonem komórkowym, próbowała tortów.

Była na skraju załamania, gdy nieoczekiwanie jej szwagierka oświadczyła, że idzie nakarmić Minette. Wykorzystała okazję.

– Muszę już wyjść – powiedziała, idąc za Belle do dziecinnego pokoju.

– Tak szybko? – Belle ujęła jej rękę nie po to, aby ją zatrzymać, ale całkowicie naturalnym dla niej gestem, pełnym ciepła i życzliwości, na które Miranda, o czym doskonale wiedziała, nie zasługiwała.

Wtargnięcie pięknej Belle Davenport w życie brata przyjęła z pełną goryczy niechęcią. Nie lubiła jej, ponieważ Belle należała do kobiet, które przyciągają do siebie ludzi; nie lubiła jej, ponieważ Ivo nie mógł bez niej żyć. I ponieważ to z jej powodu Miranda poczuła się obco we własnym domu. Belle odsunęła ją na bok.

Głupia. Ona jedna na świecie powinna wiedzieć, że miłość Iva jest niewzruszona.

– Muszę zdążyć na samolot – wyjaśniła, odsuwając rękę szwagierki. Nie potrzebowała życzliwości. Nie zasługiwała na nią. – Przez ostatnie kilka miesięcy harowałam w ciągłym stresie, pomyślałam więc, że zanim znów zaczniemy kręcić, skorzystam z okazji, że obie wzięłyście urlop, i poświęcę trochę czasu sobie.

Belle i Daisy przebywały na urlopach macierzyńskich. Wcześniej we trójkę z Mirandą prowadziły telewizyjną firmę producencką.

– Świetnie – ucieszyła się Belle. – Jedziesz w jakieś interesujące miejsce?

– Tam, gdzie nie ma telefonu – odparła. Chłodny, trochę drwiący ton głosu stał się jej drugą naturą. Gdy głodna Minette znalazła pierś matki i zaczęła ssać, Miranda odwróciła wzrok. – Pożegnaj Iva w moim imieniu – poprosiła przez ściśnięte gardło. – I Daisy.

– Nie zrobisz tego osobiście?

– Wolę się wymknąć. – Udało jej się wzruszyć ramionami, choć czuła się odrętwiała. – Wiesz, jaki jest Ivo… Zechce wiedzieć, dokąd jadę i wymusi na mnie obietnicę, że będę w kontakcie.

Tej obietnicy nie mogłaby dotrzymać.

Musi dać mu wolność, aby mógł nacieszyć się swoją nową rodziną. Musi uciec od nadmiaru uwagi, ciepła, życzliwości i pojechać tam, gdzie nikt jej nie zna. Gdzie będzie mogła pozwolić sobie na złość i kaprysy; gdzie będzie mogła wreszcie być sobą.

– Dziękuję ci, Mando. – Belle ścisnęła jej rękę.

– Za co? Jeszcze pożałujesz, że wybrałaś mnie na matkę chrzestną Minette. Zamierzam dać moim chrześniakom naprawdę zły przykład.

Belle, nie biorąc jej słów ani trochę na poważnie, pokręciła głową.

– Chcę ci podziękować nie tylko za to, że zgodziłaś się zostać chrzestną Minette, ale również za to, że zachowałaś się tak wspaniale wobec Daisy, dając jej pracę, jakiś cel, gdy tego najbardziej potrzebowała.

– Nie zatrudniałabym jej, gdyby nie udowodniła swojej przydatności – skłamała Miranda.

Zatrudniła młodszą siostrę Belle, dziewczynę po przejściach, ze względu na swojego brata, chcąc wynagrodzić ból, który mu sprawiła, ale było też prawdą, że rozumiała Daisy lepiej niż jej rodzona siostra. Sama doświadczyła przecież psychicznego załamania.

– Dziękuję ci też za to, że nie sprzeciwiałaś się sprzedaży domu – ciągnęła Belle, ignorując jej słowa. – Wiem, jakie to musiało być dla ciebie trudne.

Trudne…

Dom w Belgravii, od pokoleń należący do rodziny – miejsce oficjalnych i prywatnych przyjęć z politykami i biznesmenami, które organizowała dla brata – był dla niej wszystkim w okresie, gdy nie miała własnego życia i darzyła go ogromnym sentymentem.

Belle nie miała nawet pojęcia, jak trudno było jej się z nim rozstać.

– Byłby trochę za duży dla jednej osoby – stwierdziła, nie przestając się uśmiechać mimo bólu w sercu. – No to lecę!

– Mando…

– Naprawdę muszę. – I zanim Belle zdążyła zrobić coś głupiego, na przykład ją uściskać, odwróciła się i skierowała do drzwi. Zanim palące pod powiekami łzy zaleją jej twarz i wizerunek zimnej jak lód i nieprzystępnej kobiety interesu, który tak starannie budowała przez ostatnie lata, rozpadnie się jak domek z kart.

Nick Jago przysiadł na stołku, a barman – żylasty Australijczyk, którego jacht dziesięć lat wcześniej roztrzaskał się u wybrzeży Cordillery, a jemu nie starczyło energii, aby się stąd wyrwać – nalał filiżankę mocnej czarnej kawy i pchnął ją po blacie w jego kierunku.

– Dawno nie zaglądałeś do miasta – powiedział.

– Przyjechałem tylko po pocztę. Nie kusi mnie tutejsza cywilizacja.

– Może i nie, ale tam jesteś odcięty od świata. – Wyjął spod blatu angielską gazetę sprzed miesiąca i mu ją podał. – Zatrzymałem to dla ciebie.

Jago zerknął na nagłówki tabloidu.

– Dzięki, Rob, ale nie jestem złakniony sensacji.

– Zajrzyj do środka – odparł Rob ze zrozumieniem. – Jest tam zdjęcie, które na pewno cię zainteresuje.

– Nie sądzę, żeby ciekawiły mnie zdjęcia nagich dziewczyn. Poczekam na tę prawdziwą. Fliss wkrótce wróci.

– Jesteś pewien?

Jago wzruszył ramionami. Niczego nie był pewien prócz tego, że musi umrzeć i płacić podatki, ale na pożegnanie Fliss pocałowała go długo i namiętnie, co było bardziej wymowne niż jakakolwiek obietnica.

Tymczasem Rob coś sugeruje.

– Mam dziwne wrażenie, że zamierzasz pozbawić mnie złudzeń?

– Nienawidzę roli posłańca złych wieści, stary – odparł Rob – ale powinieneś wiedzieć, co teraz porabia twoja Fliss. – Rozłożył gazetę i przeczytał głośno: – Seks, niewolnictwo i krwawe ofiary… Tylko u nas wyjątki z sensacyjnych dzienników pięknej archeolog Fliss Grant…

Jago powoli odstawił filiżankę, którą właśnie podnosił do ust. Archeolog?

Gdy pojawiła się na wykopaliskach, podała się za studentkę ostatniego roku. Wolontariuszkę, która chce pracować za utrzymanie, by zdobyć doświadczenie. Takich jak ona było wiele – no, może niedokładnie takich samych…

Rob kontynuował bezlitośnie:

– Odkryj tajemnice zaginionej świątyni ognia na Cordillerze. Wybierz wakacje na tej egzotycznej rajskiej wyspie i zobacz na własne oczy starożytny kamień ofiarny…

– Co?

Jago nie wytrzymał i chwycił gazetę.

Jedno spojrzenie na seksowną blondynkę w koszuli w kolorze khaki, zalotnie zawiązanej pod wydatnym biustem, wystarczyło, by się przekonać, że Fliss Grant w żadnym razie nie wygląda na przeciętną asystentkę archeologa.

Nie odezwała się od chwili, gdy na początku pory deszczowej opuściła wyspę, ale wcale się tego nie spodziewał. W głębi lądu wśród wzgórz nie było zasięgu.

Nie niepokoił się – szczerze mówiąc, nie był złakniony kontaktów z ludźmi. Miał mnóstwo pracy i się nie nudził.

A nawet gdyby do niego napisała, no cóż, poczta tutaj jest kapryśna. Dlatego gdy zaproponowała, że dostarczy wydawcy dyskietki z jego dziennikami i fotografiami, wręczył je jej bez namysłu.

Teraz wpatrywał się w fotografię.

Bardzo kuse szorty, ciało pokryte cieniutką warstewką potu, wilgotne usta oraz prowokacyjna poza zostały sprytnie wykorzystane przez reportera, by przykuć uwagę do widniejącego poniżej tekstu.

„Ta nieustraszona kobieta, prawdziwy Indiana Jones w spódnicy, stawiła czoło pająkom, skorpionom i jadowitym wężom, aby odkryć sekrety tajemniczej przeszłości wyspy. – Wiedziałam, że są tam świątynie – oznajmiła – i postanowiłam je odnaleźć. Zobaczcie, ile musiałam znieść, aby odkryć straszliwą prawdę związaną z kamieniem ofiarnym…”.

– O Boże! – Jago usiłował połapać się w sytuacji.

A gdy to się stało, poczuł bolesny ucisk w klatce piersiowej i suchość w ustach. Nie chodziło tylko o to, że wykorzystując jego dzienniki i pracę, skorzystała z możliwości zarobienia pieniędzy.

Rozumiał tę pokusę, a leżąc w objęciach jej gorących ud, mógłby nawet jej wybaczyć. Ale dostrzegł kolejne mniejsze zdjęcie, na którym w towarzystwie Felipe Domineza, ministra turystyki Cordillery i playboya, Fliss wychodzi z modnego londyńskiego klubu ubrana w sukienkę niepozostawiającą nic dla wyobraźni. Para ta patrzyła na siebie w sposób świadczący o tym, że doskonale się znają.

Kiedy Dominez i Fliss się poznali?

Czy stało się to przypadkowo podczas jednego z jej wypadów do miasta po zakupy? Czy Dominez ją odszukał i złożył jej propozycję nie do odrzucenia? A może z góry wszystko razem uknuli?

Nie, to nie mógł być przypadek. Tempo, w jakim opublikowała te rewelacje, świadczy o tym, że plan był misternie obmyślony i skutecznie wykonany.

Fliss Grant „wiele wycierpiała” i „wiele zniosła”, by zagarnąć jego dzienniki, notatki i fotografie. Właściwie cóż w tym dziwnego? Wiedział, że kobiety zniosą wszystko, aby dostać to, czego chcą.

Oczywiście nie użyła cytatów. Jakiś opłacony przez Domineza dziennikarzyna napisał tę bajeczkę na podstawie jego dziennika z wykopalisk, a komuś innemu zapłacono za zrobienie szkiców, na których kompleks świątynny, pełen kapłanów i posągów, przypominał hollywoodzkie dekoracje z lat sześćdziesiątych.

Oczywiście o nim Fliss nie wspomniała ani słowa.

Gdy wczytał się w lubieżne opisy religijnych rytuałów, zrozumiał, że powinien być losowi za to wdzięczny. Nie marzył o tym, by sformułowania typu „nagie dziewice”, scenariusze „krwawych ofar” i inne seksualne podteksty kojarzono z jego nazwiskiem.

Ten stek bzdur w akademickim świecie archeologów zrobiłby z niego pośmiewisko.

Jago w milczeniu sięgnął po butelkę lokalnej brandy, którą Rob pchnął w jego kierunku.

Było niewiarygodnie gorąco. Miranda wytarła ramieniem pot z czoła. Żadna świątynia, nawet starożytna, nie zasługuje na taki wysiłek.

– Idziemy naprzód! – ponaglał przewodnik. – Mamy jeszcze wiele do zobaczenia.

Widocznie był nowy w branży, bo nie panował nad sytuacją. Nie upewnił się, czy wszyscy go posłuchali, i pomaszerował ścieżką w stronę kolejnych ruin, a za nim potulnie jego podopieczni. Przynajmniej większość.

Miranda nie należała do potulnych. Wprost przeciwnie. Miała serdecznie dość tej starożytnej cywilizacji.

Przysiadła na ogromnym kamieniu, na którym ktoś bardzo dawno temu zaczął rzeźbić jakiegoś potwora, ale w połowie przerwał swe dzieło. Jeśli pracował w taki dzień jak dziś, zasłużył na współczucie.

Rozpięła kolejny guzik wygniecionej lnianej koszuli, która nie była idealnym strojem na tego rodzaju męczące wycieczki, i zaczęła się wachlować jej połami.

Następnym razem, gdy zaproponują jej promocyjną wycieczkę na Daleki Wschód, zwróci większą uwagę na cel podróży. W agencji turystycznej zapewniano, że Cordillera stanie się niebawem sławnym rajem turystycznym. Widziała również wywiad z niezwykle atrakcyjną archeolog, która napisała książkę o starożytnej cywilizacji, którą samodzielnie odkryła na tej cudownej wyspie. A więc może to i prawda.

Ale do Mirandy bardziej przemawiała wizja dziewiczych zatoczek okolonych palmami oraz białego piasku. Okazało się, że w tym przypadku słowo „dziewiczy” oznacza jedynie brak turystycznych udogodnień. Ośrodek, gdzie mieszkała, był na razie w dużej mierze placem budowy.

Cóż, uciekając przed uczuciami, z którymi nie mogła sobie poradzić, nie zważała na to, dokąd jedzie. W końcu uznała, że rzucił ją tu los. Może z niej zażartował? Tak czy owak spełniło się jej zasadnicze pragnienie – oderwała się od cywilizacji, a właściwie straciła z nią kontakt.

Dała się również przekonać przedstawicielowi biura turystycznego, któremu bardzo zależało na promocji wyspy, na wycieczkę do starożytnych ruin, czyli – jak twierdził – na prawdziwą przygodę, o której będzie mogła opowiadać przyjaciołom po powrocie do domu.

Wszystko wydawało się lepsze niż rozpamiętywanie w samotności swojego ponurego życia.

Duży błąd, pomyślała, krzywiąc twarz i odsuwając z czoła kosmyki wilgotnych włosów. Niestety – w głębi lądu, w połowie marszu pod górę po niekończącym się labiryncie ruin starożytnych świątyń i pałaców – było już za późno na odwrót.

Jago miał wrażenie, że od wielu godzin siedzi na kamiennym ołtarzu, trzymając w dłoni butelkę brandy, którą Rob podarował mu na pożegnanie.

Wystarczy jeszcze jeden sezon, a potem po nadejściu monsunu mógłby wrócić do Londynu i opublikować swoje odkrycia w naukowych pismach. Napisać książkę, która nigdy nie znajdzie się na liście bestsellerów. W jego wykopaliskach nie było nic wystarczająco sensacyjnego. Żadnych oszałamiających rewelacji.

Nie interesowały go sensacje ani lista bestsellerów, nic, co przysporzyłoby mu sławy. W ciągu minionych piętnastu lat mógł ją łatwo zdobyć, gdyby mu zależało.

Pragnął jednego – zniknąć ludziom z oczu i zatopić się w pracy, którą kochał.

Spojrzał na butelkę i w końcu ją otworzył.

Miranda siedziała na kamieniu, czekając na powrót reszty turystów. Bezwiednie wodząc palcem po niedokończonej rzeźbie, zorientowała się, że przedstawia głowę drapieżnego ptaka. Mimo woli spojrzała na niebo zasłonięte gęstym baldachimem drzew.

Gdy nieszczęsna wycieczka – ponad dwadzieścia osób z tego samego co ona hotelu oraz kilkoro uwięzionych tu biznesmenów, których samolot uległ opóźnieniu – ruszyła pod górę, Miranda zauważyła jastrzębia, który zastygł z rozpostartymi skrzydłami, bacznie obserwując zbocze doliny w poszukiwaniu zdobyczy.

Powiodła wzrokiem po niebie, które teraz przybrało różowy odcień, ale ptaki zniknęły, a w lesie panował nadzwyczajny spokój. Nie słyszała też monotonnego głosu przewodnika.

Z butelki, którą miała w torbie na ramieniu, wypiła łyk wody, po czym wylała jej niewielką ilość na rąbek koszuli i wytarła nim twarz. Zerknęła na zegarek.

Dopiero trzecia?

Zmarszczyła brwi. Różowe promienie na niebie sugerowały, że jest później. Co prawda po wylądowaniu przestawiła zegarek na miejscowy czas, ale może się pomyliła. Właściwie nie przywiązywała do czasu wagi.

Patrzyła w górę dłuższą chwilę, po czym spojrzała na ścieżkę, którą oddalili się turyści. W tej części świata szybko się ściemnia, zaczęła więc nasłuchiwać dźwięków świadczących o ich rychłym powrocie.

Nic. Ptaki ucichły, nie słyszała też brzęczenia owadów, jakby one też zamarły. Absolutna cisza, która jeszcze przed chwilą wydawała się błoga, stała się złowieszcza. Miranda poczuła na karku gęsią skórkę. Miała wrażenie, że ziemia wstrzymała oddech.

– Poczekajcie! – Jej histeryczny krzyk wydał się żałośnie cichy, stłumiony przez gęstą roślinność. W nagłym przypływie paniki skoczyła na równe nogi i, nie zwracając uwagi na upał, zaczęła drapać się pod górę.

Po przejściu kilku metrów zachwiała się, potknęła i, aby się nie przewrócić, oparła dłonią o ziemię. Zbytnio się spieszyła. Gdy zrobiła następny krok, znów straciła równowagę i uchwyciła się drzewa. Ziemia pod jej stopami zdawała się falować.

Z drzew zaczęły spadać liście, gałązki i większe konary, a potem nagle coś uderzyło ją w ramię. Krzyknęła ze strachu. Był to duży pająk. Przez dobrą chwilę wpatrywali się w siebie, jakby obydwoje zmieszani swoim zachowaniem. Ale kiedy drzewo, o które się wsparła, zaczęło się trząść, zapomniała o pająku.

Kurczowo przywarła do pnia, usiłując utrzymać się na nogach. Pocieszała się, że zaraz wszystko się uspokoi…

Ale wstrząsy stawały się coraz silniejsze, aż poczuła, jak ziemia porusza się niczym wielkie wezbrane fale, a drzewo zaczyna się wyginać. W miejscu ścieżki pojawiło się głębokie pęknięcie o postrzępionych brzegach.

Przerażona trzymała się pnia i patrzyła, jak gęsty zielony las, który niczym dywan pokrywał dolinę, kołysze się przed jej oczami. Nagle pojęła, że zaraz pochłonie ją wir, puściła pień i w ułamku sekundy przeskoczyła na drugą stronę przepaści, zanim drzewo wraz z korzeniami i ziemią, w której rosło, runęło w dół.

Teraz już krzyczała. Darła się wniebogłosy.

Wiedziała, że krzyczy, czuła mocne wibracje w gardle, mimo że nie słyszała własnego głosu, bo gdy wokół pękała ziemia, wszystko łamało się i trzeszczało.

Leżała w miejscu, gdzie wylądowała po szalonym skoku, obejmowała ramionami głowę i, mocno zaciskając oczy, piszczała:

– Dość! O Boże, dość! Proszę!

Ziemia zaczęła się osuwać, a ona wraz z nią spadała w przepaść.

ROZDZIAŁ DRUGI

Nie zastanawiała się, jak długo leży na zimnym kamieniu. Była szczęśliwa, że ziemia przestała drżeć.

Ostrożnie poszukała na ciele urazów. Obolałymi palcami wymacała guz z tyłu głowy. Odczuwała tam tępy, pulsujący ból. Trudno. Nic na to nie poradzi. Całe szczęście, że jest przytomna.

Wiedziała, że przeżyła trzęsienie ziemi, ale jednocześnie miała świadomość, że to może nie wystarczyć, by się uratować. Została sama…

Opuściła znów głowę na kamień i starała się zebrać myśli. Powinna coś zrobić, krzyczeć…

Za chwilę. Zrobi to wszystko za chwilę.

Było ciemno, właściwie czarno. Zapewne księżyc schował się za gęstą pokrywę chmur. Czy po trzęsieniu ziemi to normalne? Jeszcze by brakowało tropikalnej ulewy!

Usiłowała dokładnie przypomnieć sobie, co się wydarzyło. Ziemia drży. Ścieżka się rozstępuje. Ona palcami chwyta się gruntu i zaczyna spadać…

Przeszył ją zimny dreszcz, gdy zdała sobie sprawę, dlaczego nie widać nieba.

To nie chmury zablokowały widok. Wpadła do jakiejś głębokiej dziury, być może do jednej ze świątyń, która nie została jeszcze odkopana.

Jest pod ziemią. Zasypana. Pogrzebana. W pułapce.

Panika odebrała jej oddech. Bezgłośnie krzyczała i choć instynkt nakazywał przedostać się do ściany i szukać wyjścia, nie była w stanie się ruszyć.

Znała to uczucie. Klaustrofobia. Desperackie pragnienie ucieczki, podczas gdy ciało i umysł są zbyt odrętwiałe, by zareagować. Z trudem przełknęła ślinę i skoncentrowała się na oddychaniu. Wdech. Raz, dwa, trzy…

Wstrzymać oddech. Raz, dwa, trzy…

Psychiczna blokada. Umysł nie pozwala na jakiekolwiek działania. Wydech. Raz, dwa, trzy…

Przekonywała się, że jest w stanie coś zrobić, odkopać się gołymi rękami, jeśli zajdzie potrzeba, niemniej jednak desperacko wytężała słuch, by wyłowić w ciszy ewentualne głosy lub stukot odrzucanych kamieni. Obietnicę, że ktoś tam jest. Rękę w ciemności. Nic z tego.

Grobowa cisza. Cisza dźwięcząca w uszach.

Na moment zgubiła rytm oddechu; z trudem chwytała powietrze, czując, że strach znów zwycięża.

Nie może sobie pozwolić na panikę. Byłaby to strata energii i czasu. Wieloletni trening w panowaniu nad sobą wreszcie się na coś przyda.

Musi zrobić wszystko, aby się skoncentrować. Dokonać ostrożnej oceny sytuacji. Zdecydować, co robić.

Łatwo powiedzieć. Tkwi w ciemnej norze, z dala od cywilizacji. Nawet jeśli uczestnicy wycieczki dotrą do najbliższej wioski, zorganizowanie pomocy dla niej zajmie wiele czasu.

Starała się o tym nie myśleć. Oddychaj…

Przynajmniej powietrze jest świeże. Na razie.

Próbowała przełknąć ślinę, ale w gardle jej zaschło. W torbie miała wodę. Trzeba ją znaleźć. Za wcześnie liczyć na pomoc. Musi zachować spokój. Nie tracić sił.

Instynktownie wsłuchiwała się w ciszę, ale była ona tak ciężka i przytłaczająca, że ją obezwładniała. Musi skupić myśli na normalnych codziennych sprawach, na świecie rzeczywistym.

Ivo i Belle. Daisy. Cudowne małe dzieci.

Dobrze, że nie wiedzą, gdzie jest, przynajmniej nie będą się zamartwiać. A Ivo nie przyleci, aby wziąć udział w poszukiwaniach…

Do licha, to nie jest pocieszające. Potrzebuje kogoś, kto poruszy niebo i ziemię, aby ją znaleźć. Ale tak się nie stanie. Odcięła się, zerwała kontakt, chciała udowodnić, że potrafi stanąć na własnych nogach.

Doprawdy wybrałaś świetny moment, Mando…

W ciemnościach miała wrażenie, jakby nagle straciła wzrok i słuch. Podniosła rękę, ale zobaczyła ją dopiero wtedy, gdy całkiem zbliżyła do twarzy. A może to jej wyobraźnia dostarczyła pożądanego obrazu? Może naprawdę oślepła? Albo ogłuchła. Może przez wiele godzin leżała nieprzytomna?

W desperackiej potrzebie zaprzeczenia zawołała:

– Pomocy!

W pułapce zamkniętej przestrzeni jej głos odbijał się zwielokrotnionym echem. Zatkała uszy.

Jej słuch nie doznał uszczerbku. Po prostu tkwi tu sama w kompletnych ciemnościach. Niestety nie jest to senny koszmar. Tym razem nie obudzi się i nie zobaczy Iva spieszącego jej na ratunek.

Lodowaty strach przeniknął ją od stóp do głów, gdy uświadomiła sobie okrutną prawdę. Nikt nie wie, gdzie jej szukać, ponieważ odłączyła się od grupy.

Energicznie masując ramiona, podjęła ogromny wysiłek, aby myśleć logicznie. Zorientować się, gdzie dokładnie jest. Stała na leśnej ścieżce, logika podpowiadała więc, że powinna być przysypana tonami ziemi i roślinności. A tymczasem, o dziwo, znalazła się w ciemnej zamkniętej przestrzeni. Chyba wpadła do świątyni.

Gdy wspinali się po zboczu wzgórza, ścieżka wiła się i zakręcała. Miranda usiłowała przypomnieć sobie świątynię, którą oglądali, zanim odłączyła się od grupy. W którą stronę skręcała ścieżka?

Ciemność ją przytłaczała, blokując myśli. Gdyby mogła cokolwiek widzieć!

Trudno. Za kilka minut oczy przyzwyczają się do ciemności. Wydostanie się stąd…

Musi to potraktować jako problem organizacyjny. Podobny do tych, jakie podczas swej kariery zawodowej codziennie rozwiązywała dla Iva, zanim zdecydowała się na założenie własnej frmy z Belle i Daisy. Udowodniła sobie i wszystkim, że już nie potrzebuje wsparcia brata. Tyle że do tej pory wyprodukowały zaledwie jeden wartościowy film. No i bez Belle…

Nie! Belle prezentowała się wspaniale przed kamerą, ale to w gruncie rzeczy było jej, Mandy, dzieło. Z pewnością. To ona stworzyła projekt i zrobiła wszystko, co do niej należało, a potem wykorzystała umiejętności Belle.

Gdy wreszcie zdołała usiąść, opadły z niej resztki gruzu – okruchy kamieni oraz tumany miałkiego pyłu.

Zaczęła kasłać, gdy kurz wypełnił jej nos, gardło, a potem przeniknął do oskrzeli i płuc. Pomacała wokół siebie w poszukiwaniu torebki. Trzymała ją na ramieniu, musiała więc spaść w przepaść razem z nią. Pochyliła się i wyciągnęła rękę, próbując oprzeć się na łokciu, ale nie była w stanie. Poczuła ból we wszystkich stawach. Na dokładkę zaczęło ją rwać lewe kolano. I ramię. Palce ją piekły… Przestała zajmować się szczegółami obdukcji, dochodząc do wniosku, że boli ją wszystko, ale ucieszyła się, że chyba nic nie złamała.

Wygląda na to, że ma szczęście.

Pamiętała, jak ziemia pod nią uniosła się do góry, następnie rozstąpiła na boki i wciągnęła ją do wnętrza, ale przynajmniej jest w jednym kawałku i może się ruszać.

Rozłożyła ręce i zaczęła macać dookoła. Torba jest teraz najważniejsza. W torbie była woda.

Ostrożnie podniosła się na kolana, a następnie powoli wstała, wyciągając do góry ręce i mrugając powiekami, jakby w nadziei, że jakimś cudem będzie lepiej widzieć.

Jej oczy przywykły do ciemności, ponieważ już nie wydawała się taka nieprzenikniona. A może majaczące kształty były jedynie wytworami jej umysłu?

Przełknęła ślinę i, pochylając się lekko do przodu, wyciągnęła ręce, a następnie cicho krzyknęła, gdy natrafiła na coś dłońmi. Serce ruszyło galopem, podczas gdy mózg przetwarzał informacje.

Zimne. Gładkie. Ściana…?

Zaczęła ostrożnie przesuwać się po swoim podziemnym więzieniu. Była już pewna, że to świątynia. Po drodze minęli naprawdę imponujący portyk, ale gdy jeden z wycieczkowiczów chciał wejść do środka, przewodnik ponaglił, aby szli dalej, ostrzegając, że tam nie jest bezpiecznie.

Wtedy się nad tym nie zastanawiała; była zadowolona, że nie musi oglądać tego samego po raz kolejny. Ale zanim ruszyli, zauważyła jakieś narzędzia i stół do pracy.

Narzędzia bardzo by jej się teraz przydały. Może znajdzie jakąś lampę i wodę…

Co chwila natrafiała palcami na pieczołowicie wyrzeźbione postacie. Ściany świątyni chroniły je przed niszczącym działaniem sił przyrody, dzięki czemu zachowały się w doskonałym stanie.

Dziwne stylizowane stwory z łatwością pojawiały się w jej wyobraźni. Ale ciemność potęgowała grozę, tak że zaczęła drżeć.

Zmierzyła krokami swoją celę. Dwa, trzy, cztery… Ale umysł odmówił współpracy i zamiast tego zaczęła rozważać, czy współtowarzysze wycieczki ocaleli. Czy zauważono jej nieobecność?

Jeden z biznesmenów przyglądał jej się z o wiele większym zainteresowaniem niż ruinom. Może zawiadomi ratowników, że zniknęła. Oczywiście, zakładając, że w ogóle pojawi się ekipa ratunkowa…

Nagle ściana zaczęła drżeć.

– Nie! – Nie wiedziała, czy krzyczy głośno, czy jest to tylko szept w jej umyśle. Kolejny wstrząs oderwał ją od ściany stanowiącej iluzoryczną podporę.

Mimo że wyciągnęła ręce, aby zamortyzować upadek, lądowanie na dłoniach i kolanach sprawiło ból.

Pył wdarł się do jej oczu i ust. Myślała, że się udusi i z przerażenia wrzasnęła wniebogłosy.

W ciemnościach poczuła silną rękę na ramieniu i usłyszała szorstki męski głos:

– Na litość boską, kobieto, uspokój się!

ROZDZIAŁ TRZECI

Jago ocknął się z potwornym kacem, a przynajmniej wiele na to wskazywało. Po odkryciu, że Fliss go oszukała i niecnie wykorzystała, sięgnięcie po butelkę, którą ofiarował mu Rob, byłoby całkiem zrozumiałe.

Albo może było to najprostsze wytłumaczenie faktu, że leżał z twarzą przyciśniętą do zimnej kamiennej podłogi? I wszystko go bolało, a najbardziej głowa. Miał wrażenie, że wali w nią z pasją jakiś nieudolny perkusista.

Na tym polega problem z piciem. Zapomina się, że upojny stan nieważkości umysłowej jest chwilowy. No, chyba że pije się bez przerwy…

Przypomniał sobie, że rozważał tę kwestię, gdy poczuł w gardle pierwszy łyk palącego trunku, a potem…

Potem nic nie pamiętał.

Teraz pragnął napić się wody, zaczął więc przeszukiwać ręką otoczenie w nadziei, że natrafi na butelkę. Przydałaby się również aspiryna…

Palcami wymacał gruz.

Gruz? Gdzie na Boga się znajduje?

Zmarszczył brwi, czego natychmiast pożałował, ponieważ ból przewiercił mu czaszkę. Gdy zamknął oczy, ból ustąpił, ale tylko na moment. Okazało się, że planeta Ziemia nie zamierza odpuścić i znów nim zatrzęsło. Na dokładkę jakaś kobieta krzyczy histerycznie prosto w jego ucho.

Wyciągnął rękę i natrafił na czyjąś gładką jędrną skórę. A to kto? – przemknęło mu przez myśl, zanim burknął, żeby się zamknęła.

Gdy przestraszona umilkła, nastała błogosławiona cisza. Ziemia również przestała podrygiwać.

Przytulił głowę do podłogi.

Zbyt dobre, by długo trwało.

– Nic ci nie jest? – Głos kobiety był teraz niski, trochę zduszony i miał w sobie tę zmysłową nutę, która bez wątpienia działa na każdego biednego durnia, który jeszcze nie wie, że kobiety nie są tak delikatne, na jakie wyglądają.

Nie był odporny na niewieście wdzięki. Mimo okropnego stanu swego ciała poczuł w nim emocjonujące napięcie na dźwięk kuszącego, zmysłowego głosu.

Ale na niewiele więcej było go stać. Stęknął i nieznacznie poruszył głową, unosząc powieki.

Otwarcie oczu nic nie dało. Zresztą nie miał teraz ochoty na kobiece towarzystwo.

– Spadaj! – mruknął, a gdy miał to już za sobą, znów położył głowę na podłodze.

– Kim jesteś? – Była zdenerwowana, lecz irytująco uparta. – Jesteś ranny?

– Terminalnie – zapewnił. – Mam chore ciało i duszę. Całkowicie nieuleczalnie, a więc zrób mi przysługę, odejdź i daj mi w spokoju umrzeć.

Bez szans. Jak przystało na kobietę, zrobiła coś wręcz przeciwnego; przysunęła się, znalazła jego rękę, a potem dotknęła jego szyi. Sprawdza mu puls. Ta idiotka wzięła jego słowa na poważnie!

Uspokojona, że nie wyzionie ducha w jej obecności, przyłożyła dłoń do jego policzka. Musiał przyznać, że dotyk jej chłodnych palców przyniósł ulgę.

– Kim jesteś? – powtórzyła kategorycznym tonem.

Dotyk już nie był taki przyjemny. Anioł opiekuńczy przeobraził się w apodyktycznego żandarma. Charakterystyczny typ. Te, które znał, miały wąsy i stały na czele komitetów przyznających fundusze na badania naukowe.

Choć nie raczył odpowiedzieć, pochyliła się nad nim, atakując jego zmysły piżmowym zapachem ciepłej skóry, i wytarła jego twarz czymś wilgotnym.

– Lepiej?

Miał mieszane uczucia. Ale jeśli nadal będzie mówić cicho i łagodnie, pozwoli jej udawać Florence Nightingale.

– Byłeś w autokarze? – zapytała.

Jago westchnął. Na tym polega kłopot z kobietami; nie poprzestają na zabiegach pielęgnacyjnych. Muszą mówić. Co gorsza, nalegają na odpowiedź.

– Nie rozumiesz po angielsku? – Odsunął jej rękę. Cena komfortu stała się zbyt wysoka.

Ona jednak nie przejęła się tym, ale przyłożyła dłoń do jego czoła, jakby myślała, że coś z nim nie w porządku. To znaczy z jego głową. Zdecydowanie kobieta żandarm, pomyślał, chociaż dłoń miała miękką i delikatną, o wypielęgnowanych palcach.

Na pewno nie jest to kolejna absolwentka archeologii szukająca doświadczenia, co przemawia na jej korzyść. Nawet Fliss, która obficie smarowała kremem każdą część ciała – wspaniałomyślnie zachęcając go do pomocy – nie potrafiła zapobiec odciskom na rękach.Niemniej jest kobietą, a to umniejsza wszelkie zalety, łącznie z tym ciepłym kobiecym zapachem, którym mężczyzna, jeśli jest dość głupi, może się odurzyć.

– Czytaj z moich warg – burknął znowu. – Odejdź.

– Nie widzę tych twoich cholernych warg – odpowiedziała ostro.

Przekleństwo wypowiedziane z wytwornym akcentem zabrzmiało szokująco. I nie oddaliła się. Przeciwnie, opuściła głowę tak, że włosami musnęła jego policzek. Rozpoznał ten zapach. Rozmaryn.

Jego matka posadziła krzewy rozmarynu w ogrodzie przy bramie. Rozrosły się na ścieżkę i za każdym razem, gdy wyjeżdżał na rowerze, ocierał się o nie.

Ten zapach przywołał wspomnienia, które, jak sądził, dawno już pogrzebał. Toteż powtórzył, tym razem bardziej stanowczo, aby sobie poszła.

– Możesz się ruszać? – Zignorowała jego słowa. – Gdzie cię boli?

Kobieto, twoje imię wytrwałość…

– Boli mnie głowa. Przez ciebie. Czy przypadkiem nie natknęłaś się tu gdzieś na butelkę?

Skoro postanowiła zostać, mogłaby się na coś przydać.

– Butelkę? – Pociągnęła nosem. – Jesteś pijany!

Raczej nie. Bolała go głowa, to prawda, jednak myślał zbyt jasno, by zarzucić sobie zamroczenie alkoholem. Ale nie zamierzał się spierać. Jeśli ta wybredna damulka uważa, że jest pijany, niech zostawi go w spokoju.

– Niezupełnie – odparł, po czym zatoczył ręką szeroki łuk, aż jego dłoń zatrzymała się na czymś, co jako żywo przypominało kobiecy biust. Był mały, jędrny, pokryty koronką, doskonale mieścił się w jego dłoni.

Gdy Miranda znalazła się sama w ciemnościach, myślała, że już nic gorszego nie może jej się przytrafić – aż do chwili, gdy czyjeś zimne palce zacisnęły się na jej ramieniu. Było to jak urzeczywistnienie dziecinnych koszmarów. Przez moment sądziła, że spotkała upiora.

A potem on przemówił.

Nie padły żadne krzepiące słowa, a jego głos przypominał warczenie. Ale odezwał się po angielsku i świadomość, że jakimś cudem nie jest tu sama, że drugi człowiek podzieli z nią ten koszmar, rozproszy okropną ciszę, była tak poruszająca, że prawie rozpłakała się z radości. Dobrze, że zapanowała nad łzami, ponieważ ulga okazała się przedwczesna.

W tak pechowym dniu było do przewidzenia, że zamiast trafić na walecznego rycerza, natknie się na jakiegoś głupka, któremu matka natura nie pozwoliła zapić się na śmierć.

– Myślę, że dość wypiłeś – rzekła kwaśno.

– Błąd. W takim momencie nie ma nic lepszego od alkoholu. Chyba że masz dla mnie jakąś bardziej interesującą propozycję?

I na wypadek, gdyby go nie zrozumiała, przesunął kciukiem po jej sutku. A potem, prawdopodobnie dlatego, że nie zaprotestowała, zrobił to ponownie.

Brak protestu nie oznaczał zachęty; po prostu jego dotyk zelektryzował ją, pobudzając ukryte, dawno niedotykane miejsca, i na chwilę odebrał jej oddech. W ciemnościach czuły gest, ciepło, siła bijąca od drugiego ciała nie zakłócały niczyjej intymności. Wprost przeciwnie. Przynosiły obietnicę życia.

Pomyślała, że zadziałał instynkt; typowa ludzka reakcja w obliczu śmierci to szukanie oparcia w drugim człowieku. Ta myśl przywróciła jej zdrowy rozsądek.

– Nie sądzę – powiedziała, bezwiednie odsuwając jego rękę.

– Jak chcesz. Daj mi znać, jeśli zmienisz zdanie.

Gdy się odsunął, poczuła chłód. Chciała czuć jego dłoń na swojej piersi. Chciała o wiele więcej…

A więc nic się nie zmieniło. Pod twardą ochronną skorupą, którą się otoczyła, była tak samo słaba i bezradna jak zawsze.

– Wolałabym – powiedziała – abyś raczej pomyślał, jak się stąd wydostać.

– A po co? – odparł. – Mnie się tu podoba. A najbardziej podoba mi się, kiedy jestem sam – uzupełnił.

– W takim razie czekaj, aż następny wstrząs zwali na ciebie resztę świątyni. Wtedy pozostaniesz tu sam na parę tysięcy lat, dopóki jakiś archeolog nie odkopie twoich kości.

Jago roześmiał się krótkim śmiechem, który nawet w jego uszach zabrzmiał nieprzyjemnie.

– To bardzo interesujące, ale ponieważ nie jestem kamerdynerem, nie odprowadzę cię do wyjścia. – Po namyśle dodał: – Jeśli zobaczysz gdzieś tę butelkę, bądź tak miłosierna…

– Zapomnij o tej cholernej butelce! Być może nie zdołałeś zauważyć, ale jest ciemno jak w grobie.

– Jest noc – wymamrotał, ignorując ból, który odczuwał we wszystkich kościach. Usiadł z wysiłkiem i zaczął macać podłogę wokół siebie. – Naprawdę muszę się napić.

– Tylko pijak musi się napić. Jesteś alkoholikiem?

– Jeszcze nie. To wymaga praktyki, ale daj mi trochę czasu…

Przerwał bezowocne poszukiwania i spojrzał w kierunku, skąd dochodził głos. Rzeczywiście, ciemno. W bezksiężycowe noce gwiazdy oblewały świątynię słabym srebrzystym światłem i nawet tutaj, na niższym poziomie, lśniły poprzez szyb wycięty w zboczu wzgórza, tak usytuowany, że podczas pełni, gdy księżyc znajdował się w najwyższym punkcie nieba, jego poświata padała na ołtarz.

Gwałtownie zamrugał. Żadnej różnicy. Natomiast powoli rozjaśniało mu się w głowie. Naprawdę coś jest nie tak. Kurz, gruz…

Przyłożył dłoń do czoła, próbując ukoić ból.

– Jaki mamy dziś dzień?

– Poniedziałek.

– Ciągle?

– Tak myślę. Nie wiem, jak długo byłam nieprzytomna, a jest za ciemno, żebym zobaczyła coś na zegarku.

Oparł się o ścianę i spróbował zebrać myśli.

– Co ci się stało? – spytał, przerywając na chwilę tok swoich myśli. Panna despotka na pewno nie jest pijana…

– Domyśl się! – Opanowała ją złość.

Prawie udało jej się wstać, gdy nieoczekiwanie wyciągnął rękę i złapał ją za nogę. Pisnęła ze strachu.

– Zamknij się. Boli mnie głowa i nie mogę myśleć, kiedy wrzeszczysz.

– Biedactwo! – Z impetem wysunęła do przodu drugą nogę i paluchem kopnęła go w udo.

Pociągnął ją za kostkę tak gwałtownie, że straciła równowagę i wylądowała na nim. Zaklął.

W odpowiedzi chciała go kopnąć jeszcze raz, ale zrezygnowała. Muszą złożyć broń i zacząć współpracować, zwłaszcza że – kimkolwiek ten facet jest – ma imponująco szerokie ramiona. Takie, na których można się oprzeć.

Dotykała policzkiem miękkiej bawełnianej koszuli i skóry pachnącej mydłem.

Może jednak nie jest takim fajtłapą…

– Rozgość się, proszę bardzo – powiedział, po czym ujął ją w pasie, lekko przesunął w prawo i położył dłoń na jej plecach, a ona w tym momencie zorientowała się, że nie tylko ramiona ma imponujące.

Do diabła, co jej chodzi po głowie!

Zsunęła się z niego, tłumiąc jęk, gdy wylądowała na kamieniu przypominającym skałę Gibraltaru.

– Kimże jesteś, u diabła?

– A kim, u diabła, ty jesteś? – W jego głosie nie było słychać rozbawienia. – I co tu robisz?

– Pierwsza zadałam ci pytanie.

Nastała złowieszcza cisza. Mirandzie przemknęło przez myśl, że niezależnie, jak bardzo ją prowokował, dalsze denerwowanie mężczyzny, który już jest w bardzo złym humorze, nie należy do szczególnie dobrych pomysłów. Jeśli będą współpracować, ich szanse na ocalenie wzrosną, a jego szerokie bary stanowią tu niewątpliwy atut.

Co prawda umiejętność pracy zespołowej nie była jej silną stroną. Najlepiej sprawdzała się w roli przywódcy. Pod jej kierunkiem telewizyjna firma producencka odnosiła sukcesy. Przed kamerą Belle była niewątpliwie gwiazdą, ale to ona kierowała ekipą.

Jak na menadżera przystało, zrozumiała, że w obecnej sytuacji należy zmienić strategię. Zaczęła od ponownej prezentacji.

– Wydaje mi się, że obydwoje wstaliśmy lewą nogą. Nazywam się Miranda Grenville. – Starała się być uprzejma. – Przyleciałam tu na krótkie wakacje…

– Na Cordillerę? Oszalałaś?

Zacisnęła zęby, a potem powiedziała:

– Masz rację. Są tu możliwości rozwinięcia turystyki, ale na razie ich nie wykorzystano.

– Niebawem to się stanie. – Nie wydawał się uszczęśliwiony tym pomysłem.

– Ale teraz turyści będą się obawiać trzęsienia ziemi.

– W takim razie należałoby im poradzić, i również tobie, aby w przyszłości wybierali bezpieczniejsze miejsca – odparował. – Może następnym razem Bournemouth?

– Dzięki za radę. Wezmę to pod uwagę, jeśli w ogóle będzie „następny raz”.

Naprawdę zaczynał ją irytować. Gdyby ją znał, powinien czuć się zaniepokojony. Podejrzewała jednak, że nic a nic go to nie obchodzi, co czyniło go tym bardziej interesującym.

– Na razie, skoro tu jestem, a raczej jesteśmy, i przeżyliśmy trzęsienie ziemi, które ty przespałeś… – rzekła spokojnym, wyważonym tonem – może zechciałbyś pomyśleć, jak się stąd wydostać?

Burknął coś pod nosem, a potem spytał krótko:

– Było trzęsienie ziemi?

– O Boże, nareszcie to do ciebie dotarło!

Znów zaklął, z niezwykłą szczerością wyrażając swoje uczucia. Widać nie przywiązywał wagi do konwenansów.

Cisza się przedłużała. Miranda odchrząknęła, jedynie po to, aby oczyścić gardło z kurzu. Usłyszała, że mężczyzna porusza się w ciemnościach i raczej poczuła, niż zobaczyła, że zwraca się w jej stronę.

– Powiedz mi – przerwał milczenie, które trwało chyba wieki – co, na litość boską, robiłaś w świątyni na Cordillerze podczas trzęsienia ziemi?

Przez moment chciała rzucić mu w twarz, że to nie jego sprawa. Ale przecież potrzebuje jego pomocy. Zdecydowała się na kompromis.

– Odpowiem ci, jeśli ty mi wyjaśnisz, jak to się stało, że upiłeś się na umór w tej świątyni. Okoliczności nie mają tu znaczenia.

Musiał przyznać, że potrafi być zabawna. Odgryzła mu się ostro, złośliwie i zarazem inteligentnie. Pomimo bólu głowy nie mógł się pohamować i wybuchnął śmiechem. A jeżeli ona ma rację w kwestii trzęsienia ziemi, niewątpliwie wygrała tę potyczkę. Nawet jeśli jest irytująca jak wrzód na tyłku. Trzeba przyznać, że ma chyba bardzo zgrabny tyłek…

Choć w jego głowie zapaliło się czerwone światełko, zastanawiał się, kim ona jest i skąd pochodzi. I jak wygląda. Czyżby zaczął pić już u Roba i nie pamiętał, że poderwał tam żądną przygód turystkę? Przeszukiwał pamięć. Bez skutku.

– Czy poderwałem cię w barze u Roba? – spytał zrezygnowany.

– Kto to jest Rob?

– To mi wystarczy.

– Nie pamiętasz?

Zgrabny tyłek i ostry język. Niezła kombinacja.

– Gdybym pamiętał, tobym nie pytał – odparował, ale pogarda w jej głosie powinna go ostrzec, że wkroczył na niebezpieczny grunt.

Do licha, skąd się tu wzięła?

Wszystko, co działo się po tym, jak Rob podsunął mu butelkę, przysłaniała mgła. Ale jedno pamiętał – na pewno nie był w nastroju do podrywania kobiet. Gdyby tylko głowa tak bardzo nie bolała…

Musi się skoncentrować. Dręczyło go niejasne wspomnienie, że wracał na wzgórza tak posępny i smutny jak pogańscy bogowie, którzy strzegli świątyni. Zapatrzył się ze złością w ciemność, szukając odpowiedzi.

Gdzieś w tym mroku niknęła niewyraźna kobieca postać. Wiedział, że jest wysoka i raczej chuda, ma kształtne piersi i zgrabny tyłek, no i że jej włosy pachną dziecięcą niewinnością…

Uciął te myśli. Kobiety to urodzone krętaczki. Już skończył z tą zdradliwą samolubną płcią!

Był pewien, że jechał wzdłuż wybrzeża sam. Ale jeśli jej nie zabrał, to skąd się tu wzięła?

Potarł dłońmi twarz, usiłując zebrać myśli, a potem przesunął palcami po włosach. Skrzywił się, dotykając piekielnie wielkiego guza oraz czegoś lepkiego, co musiało być krwią. Wygląda na to, że pulsujący ból głowy jest rezultatem urazu, nie zaś efektem działania miejscowej brandy. Chyba że spadł z łóżka, które postawił tu na dole, gdy reszta ekipy wyjechała po nadejściu pory deszczowej.

Podczas deszczów było tu mniej wilgotno niż w chacie w wiosce. I spokojniej. Bez Fliss, która go rozpraszała, wykonał mnóstwo pracy.

Zamrugał powiekami. Brak światła zaczynał go irytować. Chciał zobaczyć tę kobietę.

– Aha, nie poderwałem cię w barze – zaczął – a więc gdzie?

– Nigdzie mnie nie poderwałeś. – Spokojnym beznamiętnym głosem wolno i starannie wymówiła każde słowo, jakby zwracała się do kogoś niezbyt rozgarniętego. – Jestem wybredna, jeśli chodzi o towarzystwo.

– Doprawdy? Mój błąd. A więc jak tu dotarłaś?

– Autobusem.

Jago znów się roześmiał, wyobrażając sobie tę zarozumiałą damulkę w przepełnionym miejscowym autobusie w towarzystwie kóz i drobiu.

Nie podzielała jego poczucia humoru.

– Co w tym śmiesznego?

– Nic. – Naprawdę tak uważał. – Mówiłaś, że jak ci na imię? Amanda? – Wysiłek związany z przypomnieniem sobie jej nazwiska okazał się zbyt wielki, więc dał spokój.

– Miranda – poprawiła. – Przyjaciele mówią do mnie Manda, ale ponieważ nie planuję z tobą dłuższej znajomości, możemy pozostać na bardziej oficjalnej stopie.

– Zgoda. Jestem Jago – niechętnie się przedstawił, jednocześnie przypominając sobie jej nazwisko.

Grenville. Nazwisko wydało mu się znajome, ale nie rozpoznawał jej głosu. Może gdyby zobaczył twarz…

– Przykro mi. Poddaję się. Zapomniałem, gdzie się poznaliśmy.

– Pomogę ci. Nigdy się nie poznaliśmy.

– Czasami bywam nieuważny, droga pani.

– Przestań się tak do mnie zwracać – przerwała ze złością. – Mam na imię Miranda.

– Mogę być nieuważny pod pewnymi względami, Mirando – z wyraźną emfazą wymówił jej imię – ale nie zapraszam obcych ludzi do domu na herbatę.

– Ciekawe dlaczego? Czyżbyś bał się, że ktoś wyniesie ci z domu srebra?

Poprzestał na pytaniu:

– Kim jesteś? I co robisz?

Tytuł oryginału:

Wedded in a Whirlwind

The Ordinary Princess

A Wife on Paper

Pierwsze wydanie:

Harlequin Romance, 2008

Harlequin Mills & Boon Limited, 2003

HarlequinMills&BoonLimited, 2004

Opracowanie graficzne okładki:

KubaMagierowski

Redaktor prowadzący:

Małgorzata Pogoda

Korekta:

Marek Jasionowski

© 2008, 2003, 2004, by Liz Fielding

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2005, 2006, 2010, 2015

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgoda Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-0156-8

Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com