Strona główna » Obyczajowe i romanse » Uwolnij mnie

Uwolnij mnie

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-60891-99-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Uwolnij mnie

Jak bardzo miłość może zaślepić?
Diana przekona się o tym, gdy wpadnie w sidła bezwzględnego Patryka. Jak wiele będzie musiała przejść dziewczyna, by w końcu podjąć decyzję o wyrwaniu się z objęć szaleńca, i czy wymarzone wakacje okażą się pierwszym krokiem do uwolnienia? Diana zostanie zmuszona do podjęcia egoistycznych decyzji, by po raz pierwszy od wielu lat postawić siebie na pierwszym miejscu. Czy rodzące się w jej sercu nowe uczucie przetrwa próbę czasu? Przeszłość nigdy nie odchodzi w niepamięć, czuwa, by uderzyć w najmniej oczekiwanym momencie. Pewnego dnia demony upomną się o dziewczynę…Daj się porwać wirowi wydarzeń i emocji, by poczuć na własnej skórze to, co przeżyła Diana. Myślisz, że jesteś w stanie tego dokonać?

Polecane książki

Poradnik do „Cryostasis: Arktyczny Sen” to dokładny opis przejścia gry zawierający informacje o lokalizacji dokumentów, broni oraz ciał marynarzy na których można użyć umiejętności Mental Echo. Cryostasis: Arktyczny Sen - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. [S...
Czy praca w systemie dwudziestoczterogodzinnym, z dala od rodziny, przyjaciół, własnego prawdziwego życia, w której nie są szanowane prawa człowieka i pracownika, może dawać nadzieję tysiącom polskich opiekunów osób starszych pracującym w Niemczech? Czy starość we własnym domu – zakrapiana samotnośc...
Poradnik do Days Gone odkryje przed Tobą wszystkie sekrety ukryte w nowej produkcji ekipy Bend Studio. W naszym poradniku znajdziesz praktyczne porady, informacje i podpowiedzi, które ułatwią ci poznanie zasad gry. W tym poradniku przede wszystkim znajdziesz bardzo szczegółowy opis przejścia wszystk...
Przed Wami Narnia, legendarna kraina stworzona przez C.S. Lewisa, zamieszkana przez przeróżne stworzenia, nie zawsze nam, ludziom, przyjazne. W poradniku znajdziecie wszelkie informacje, jak pomóc dzieciom pokonać złą wiedźmę i wyzwolić Narnię z jej mocy.Opowieści z Narnii: Lew, Czarownica i stara s...
Powieść dla miłośników literatury w stylu Charlotte Brontë! Bohaterka jest panną z dobrego domu, ale zarazem owocem mezaliansu. Matka – wielka dama - wyszła za mąż za profesora politechniki, naukowca, pozytywistę, któremu próżniacze życie arystokracji wydaje się ...
Angielski. Słownik tematyczny to nowość przeznaczona dla wszystkich osób, które chcą uporządkować swoją znajomość leksyki angielskiej obejmującej najważniejsze dziedziny życia. To zarówno szybka ściąga do klasówki czy egzaminu dla uczniów i studentów, jak i pomoc dla wyjeżdżających za granicę. Za...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Daria Skiba

Redakcja

Robert Ratajczak

Korekta

Maria Zając / e-dytor.pl

Współpraca

Natalia Jargieło

Sabina Zarzycka

Fotografie na okładce

Dariusz Kolorz / przód

Anna Grzegorzyca-Płaczek / tył

Fotografia autorki

Izabela Hajik

© Copyright by Daria Skiba

Projekt okładki

Natalia Jargieło

Skład, łamanie, realizacja okładki

Artur Kaczor, PUK KompART

Czerwionka-Leszczyny

ISBN
978-83-60891-99-5

Wydawca

Agencja Reklamowo-Wydawnicza „Vectra”

Czerwionka-Leszczyny 2018

www.arw-vectra.pl

Publikację elektroniczną przygotował:

Moim Rodzicom

Mamo, Tato, tą książką
chciałabym Wam

podziękować za trud włożony
w wychowanie.

Serce, jakie okazujecie mi
każdego dnia i ogromne

wsparcie, bez którego nie
byłabym sobą.

Dziękuję Wam i kocham z
całego serca.

Miłość — jedno słowo niby
nic, nieznaczne jak ostrze noża. Właśnie tym jest: ostrzem, krawędzią.
Przechodzi przez środek twojego życia, dzieląc wszystko na pół. Przed i
po. Cały świat spada na którąś ze stron. Przed i po. I w trakcie — moment
na krawędzi.

Lauren Oliver — Delirium

ROZDZIAŁ 1.

Diana

Uwolnij mnie…

Wysłałam. Nie wierzę, że to zrobiłam. Po prostu nie
wierzę. Próbowałam setki razy. Chciałam napisać, powiedzieć, wykrzyczeć,
zedrzeć gardło do granic możliwości, byleby tylko ktoś usłyszał.
Ktokolwiek. Widział prawie każdy, udając, że wszystko jest okej. Kto jak
kto, ale Diana? Ona zawsze sama daje sobie radę, poza tym na własne
życzenie wpakowała się w to bagno. Niech sobie teraz radzi.

Prawda była taka, że już nie potrafiłam. Kiedyś byłam
silną dziewczyną, która wiedziała, czego chce od życia. To prawda,
potrafiłam zdobyć serce faceta, na którym mi zależało, ale zawsze też
panowałam nad związkiem. Myślałam, że tutaj też tak będzie. Myślałam.

Grubo ponad dwa lata temu, a właściwie prawie trzy,
wyfrunęłam z rodzinnego gniazdka. Rodzice pobłogosławili ukochaną córkę i
wysłali do wielkiego miasta na studia. Do dziś pamiętam słowa
wychowawczyni z liceum, że najlepszy czas wjej życiu to studia!

Szykowałam się na niezwykłą i niezapomnianą przygodę w
miejskiej dżungli. Niezapomnianą z całą pewnością… Wielkie miasto
przywitałam w czerwcu i poszłam do pracy. Wiedziałam, że parę groszy
zawsze się przyda, a do nauki pozostały jeszcze trzy miesiące. Tam też go
poznałam. Patryk był wysokim, śniadym chłopakiem z tatuażami na ręce i
szalonym błyskiem w oku. Dzień, w którym po raz pierwszy go zobaczyłam,
miał zmienić moje życie na dobre. Tak też się stało.

Nasza znajomość szybko przerodziła się w namiętny
romans zakrapiany alkoholem. Nie piłam dużo. Właściwie nie wypijałam nawet
całego piwa. Wolałam czerwone wino, ale maksymalnie dwie lampki. Musiałam
zachować trzeźwość umysłu. Jak się okazało na koniec, Patryk chyba nigdy
nie był na tyle trzeźwy, by dostrzec to, co konieczne. Najpierw mi
imponował. Wychowany w mieście, odważny, mający dobre znajomości. Tatuaże
miał nie tylko na ręce, ale również na nogach i plecach. Ten ostatni nawet
lubiłam. Był to wściekły tygrys.

Zawsze sobie powtarzałam, że mój facet nie będzie mieć
tatuaży, nie będzie pić ani palić. O mocniejszych używkach nie
wspominając. Dlaczego więc zadurzyłam się w Patryku? Proszę, niech nikt
mnie o to nie pyta. Choć ta historia rozpoczęła się niezwykle ciepło, z
każdym kolejnym dniem się zmieniała. Jednak czy na lepsze? Życie to tylko
garstka ulotnych chwil, które, niewykorzystane, opuszczą nas na dobre.

Przeprowadzając się do wielkiego miasta — z dala od
rodziny, domu, znajomych i wszystkiego, co się znało — można nagle poczuć
się zakłopotanym. Bardzo zagubionym i bezbronnym. Właśnie tak się czułam.
Potrzebowałam kogoś, kto mnie ochroni i będzie blisko. Kto otoczy
ramieniem i mocno przytuli, ocierając spływające pojedynczo łzy. Znalazłam
mojego wymarzonego bohatera. Przystojnego, zabawnego, towarzyskiego.
Obdarzyłam go całą miłością, jaką tylko znalazłam w rozdartym sercu.
Oddałam mu wszystko, co tylko mogłam. Oddałam mu własne życie, uśmiech
drobnej blondynki, szczęście, które dostrzegalne było w jej zielonych
źrenicach. Oddałam małe dłonie, które każdą wolną minutę poświęcały na
pracę, by mógł kupić kolejną puszkę piwa. Puszkę, którą otwierał, pił na
raz połowę, a resztę rzucał w krzaki. Połowę. Moje ciężko zarobione
pieniądze były marnowane w każdej możliwej sekundzie mojego życia. Oddałam
wszystko, łącznie z całą sobą. Czego bowiem nie robi się z miłości? Tak
bardzo chciałam kochać. Tak bardzo chciałam być po prostu kochana.

Początkowo tłumaczyłam sobie wszystko inaczej, niż
było naprawdę. Piwa się chciało, bo był mecz, bo koledzy zadzwonili, bo
było ciężko w pracy, bo ojciec krzywo się popatrzył, bo kot zjadł całą
saszetkę karmy, bo przecież pić się chce… Po roku, może trochę dłużej,
przestałam oszukiwać samą siebie. Związałam się z alkoholikiem,
uzależnionym od innych używek. Z facetem, który nigdy mnie nie szanował.
Który mnie okłamywał, okradał, poniżał. Czasem potrafił wyzywać mnie przy wspólnych znajomych,
przy jego rodzicach. A ja tak bardzo wierzyłam, że się zmieni. Przecież
mówił, że mnie kocha. Mówił, że jeśli go zostawię, to skończy z własnym
życiem, bo ono straci sens. Dziś wiem, że był to szantaż emocjonalny, a
jedyne, co było w tych słowach prawdziwe, to fakt, że jego życie straci
sens. W końcu miał łatwe pieniądze na własne zachcianki, głupią
dziewczynę, która sprzątała jego brudy, gotowała, w pracy ratowała dupę.

Po dwóch latach zaczęłam się załamywać. Przez Patryka
tonęłam w coraz większych kłamstwach. Zwodziłam bliskich, bo jak mogłam im
powiedzieć prawdę? Przyznać się do porażki i do patologii, w jakiej żyłam
ponad dwa lata. Płakałam coraz częściej. Kiedy on zasypiał pijany we
wspólnym łóżku, ja zamykałam się w kuchni, próbując się uczyć. Byłam
przemęczona. Dzienne studia, praca na trzy czwarte etatu, „dom” i nauka
nocami. Powoli przestawałam dawać radę. Siadałam skulona pod ścianą,
podciągałam nogi pod brodę i zalewałam się łzami. Cichymi, żeby nie
obudzić mojego „wybranka”.

W międzyczasie poznałam Sławka. Widział mój ból i jego
bolało to równie mocno. Zakochał się we mnie, wiedząc, że jest to skazane
na niepowodzenie. Zaczęłam się z nim potajemnie spotykać, ale pomimo
wszelkiego poniżenia, jakiego doznałam ze strony Patryka, nie potrafiłam
zdradzić. Bardzo chciałam, lecz nie potrafiłam. Chciałam go zranić tak
bardzo, jak on zranił mnie. Wiedziałam, że nie mogę. Nie mogę zniżyć się
do jego poziomu. Poza tym byłam pewna, że zemści się i na mnie, i na
Sławku. Musiałam odtrącić nowego znajomego i tym samym zniszczyć siebie
jeszcze bardziej.

Miałam przyjaciela. Od wielu lat. Bywało, że
traciliśmy kontakt nawet na kilka miesięcy, ale po tym czasie znów
rozmawialiśmy, jak wcześniej. Kochałam go jak brata. Alan nazywał mnie
siostrą, choć wiedziałam, że zawsze czuł coś więcej. Wiedział też, że ja
nie widzę nas razem, dlatego zadowalał się chociaż tym. Przez ostatni rok
rozmawialiśmy mało. On był w kolejnym dziwnym związku, który według mnie
był skazany na niepowodzenie, ale zawsze próbował, co w sumie w nim
podziwiałam. Miał wielki zapał w sobie i zawsze trzymałam za niego kciuki.
Niestety miałam świadomość, że prędzej czy później napisze: Siema, Młoda!. Te słowa zawsze oznaczały jedno. Koniec kolejnego związku —
na szczęście!

Od miesiąca pisał do mnie niemal codziennie. Znał
mnie. Doskonale wiedział, że coś jest nie tak. Odpisywałam tylko późnymi
nocami, nie odbierałam telefonów, nie logowałam się na Skypie. Na początku
zapytał, co się dzieje, ale zbyłam go krótką odpowiedzią, że jestem
przemęczona. To też była prawda. Nie powiedziałam jednak ani słowa o
patologii, w której żyłam już długi czas. Był jednak czujny. Pisał
codziennie. Co drugi dzień próbował dzwonić. Czekał.

Chwila. Moment. Ułamek sekundy. Dłoń Patryka
zatrzymała się tuż przy moim policzku. Ostatnia słona kropla spłynęła mi
po twarzy. Podjęłam w tej chwili dwie decyzje. Pierwsza — zrobię tatuaż.
Nie byle jaki. Feniksa. Odrodzę się z popiołów, bo w głębi duszy jestem
nadal silna. Podniosę się i udowodnię, że jestem taka, jak ten wspaniały
ptak. Druga… Uwolnij
mnie…

Wiadomość widniała na ekranie mojego samsunga od
dwóch godzin. Serce waliło mi jak szalone. Wiedziałam, że wysłanie tych
dwóch słów zmieni wszystko. Godzina 14.20. Jeszcze tylko dziesięć minut i
Patryk wyjdzie do pracy. Po tym czasie będę mogła odebrać telefon, który
rozdzwoniłby się jak szalony, jeśli bym go nie odebrała za pierwszym
razem. 14.28…

— Diana, skarbie, wiesz, że nie chciałem tego zrobić,
prawda? Wybacz mi, to się więcej nie powtórzy — powiedział Patryk, po czym
złapał moją brodę i wpatrywał mi się głęboko w oczy swoim szaleńczym
spojrzeniem.

Pił. Widziałam to w jego oczach. A teraz wychodził do
pracy. Daję mu maksymalnie dwie godziny i wróci do mieszkania. Mam tylko
tyle czasu. Pocałował mnie. Obrzydliwym oddechem wypełnił moje usta.
Zrobiło mi się niedobrze, ale nie mogłam się odsunąć. Jeszcze nie teraz.
Musiałam do końca znieść jego dotyk, który bolał coraz bardziej. Nie
fizycznie. Ranił mnie już tylko psychicznie.

Wyszedł. Dwa zgrzyty przy przekręcaniu klucza.
Trzydzieści osiem odgłosów zbiegania po schodach. Trzaskanie drzwiami od
bramy. Kątem oka zerkałam przez okno, czy nie wraca. Doszedł do przystanku
autobusowego i czekał. Minęły dwie minuty i trzynaście sekund, po czym
podjechał autobus, zabierając Patryka do pracy.

Uwolnij mnie. Enter. Osiemnaście sekund. Tyle czasu minęło od wysłania
wiadomości do nadchodzącego połączenia z Irlandii.

— Młoda? — Alana nigdy o nic nie musiałam prosić.
Zawsze wystarczyło jedno słowo, by zaczął działać. Niestety mijały
sekundy, może minuty, a jemu odpowiadała jedynie głucha cisza. — Diana, do
cholery, odezwij się! Co się dzieje? — Słyszałam, że zaczyna się
denerwować, a tego nie chciałam. Wystarczyło, że ja byłam zdenerwowana.

— Alan, zadzwoń proszę za sześć minut. Odpowiem
na każde pytanie. — I się rozłączyłam.

Tak dawno go nie słyszałam. Nie wiedziałam, czy dam
radę powiedzieć wszystko, chociaż podejrzewałam, że część szczegółów
zostawię już tylko dla siebie. Muszę się tylko przebrać i wyjść na długi
spacer. Miałam nadzieję, że Alan ma sporo darmowych minut, bo inaczej za
długo byśmy nie pogadali. Założyłam wygodne adidasy i poszłam ulubioną
ścieżką w kierunku wałów. Uwielbiałam siedzieć w trawie, wpatrując się w
płynącą rzekę. Kiedy postawiłam na wąskiej ścieżce pierwsze kroki, w
kieszeni zawibrował mi telefon. Dzwonił Alan.

— Halo? — zaczęłam.

— Słońce, co się dzieje? Co on ci zrobił?

Skąd wiedział, że chodziło o Patryka? Domyślałam się,
że najciężej będzie zacząć. Później się jakoś potoczy…

— Diana?

— Alan, co u ciebie?

— Dobrze. Mam przylecieć?

— Cooo?

— To, co usłyszałaś. Mam przylecieć?

— Nie. Nie musisz, dziękuję.

— Napisałaś dość nietypowe jak na ciebie słowa.
Powiedz mi, co się dzieje.

— Dobrze, powiem. Ale proszę, nie przerywaj mi.
Nie denerwuj się. Po prostu mnie wysłuchaj, aż skończę.

— Słucham cię.

I zaczęłam opowieść. Nie pamiętam, w którym momencie
poczułam, że znów mam mokre policzki. Nie wiem też, czy powiedziałam mu
wszystko. Było mi tak szalenie wstyd. Nie mogłam jednak dusić tego dłużej
w sobie. Mówiłam i mówiłam. Czasami na chwilę się zatrzymywałam, biorąc
głębszy oddech, i kontynuowałam opowieść o cierpieniu, którego
doświadczyłam. Kiedy skończyłam, słońce chyliło się ku zachodowi.

— Diana, przylecę. Będę u ciebie w przyszłym
tygodniu. Pomogę ci.

— Nie, Alan. Muszę się od niego uwolnić. Mam
tutaj studia. Pracuję z nim. To nic nie da. Ja tylko… nie potrafię. Nie
chcę już wracać do śmierdzącego mieszkania. Żyć ze świadomością, że znów
będę musiała wejść z nim do jednego łóżka, modląc się, żeby był na tyle
pijany, aby mógł zasnąć, oglądając po raz setny ten sam film, kiedy ja
będę pod prysznicem. Nie wiem, co mam robić, braciszku.

— W takim razie inaczej. Ty przyleć do mnie.
Zapraszam cię na wakacje.

— Zwariowałeś. Nie mam żadnych oszczędności.
Patryk okradł mnie ze wszystkiego.

— Jutro wyślę ci potwierdzenie zabukowanych
biletów. Powiedz tylko, kiedy możesz się spakować i wsiąść w samolot.
Powiedzmy, że to spóźniony prezent urodzinowy, więc nie przyjmuję wymówki.

— Normalnie powiedziałabym, że nie i koniec. Ale
może to faktycznie dobry pomysł…

— To jest dobry pomysł! Kiedy?

— Nie wiem, muszę pogadać z kierowniczką, kiedy
da mi wolne. Na dniach powinna mieć podzielone urlopy na czas wakacji.

— W takim razie czekam na wieści. Jesteś już w
domu?

— Nie, siedzę na ławce obok mojego bloku, ale… —
przerwałam, bo nie wiedziałam, co dziś mnie czeka.

— Ale światło się świeci?

— Tak. Jest już w mieszkaniu — odparłam
zawiedziona.

— Słoneczko, proszę cię, co by się nie działo,
pisz! Masz pisać do mnie kilka razy dziennie, żebym wiedział, że nic złego
się nie dzieje. Rozumiesz?

— Tak, muszę kończyć, kocham cię! — I nie
czekając na odpowiedź, rozłączyłam się. Dopiero wtedy zauważyłam, że
miałam na koncie czterdzieści osiem nieodebranych połączeń. Jedno od mamy,
reszta od niego…

Nie mogłam tam wejść. Jeśli bym to zrobiła, trzy
godziny rozmowy z Alanem poszłoby na marne.Złamałabym się i nigdy nie poleciała. Nigdy się nie
uwolniła. Wystukałam szybko wiadomość: Patryk, rozmawiałam z siostrą, ma problemy,
dlatego nie wiedziałam, że dzwoniłeś. Jestem w tramwaju, jadę do pracy, bo
Magda dzwoniła, że musi ze mną pilnie porozmawiać. Niedługo będę.
Przywiozę kolację. I piwo. Okłamałam go znowu.
Trudno, przestało mi to przeszkadzać. Do pracy pojechałam tak czy inaczej.
Magda pracowała nad grafikiem. Miałam nadzieję, że uda mi się dogadać z
nią w sprawie wcześniejszego urlopu.

— Cześć, Magda. Przepraszam, że przychodzę bez
zapowiedzi, ale mam bardzo ważną sprawę. — Zajrzałam do pomieszczenia, w
którym kierowniczka zazwyczaj pracowała nad grafikami. Bingo, właśnie go
układała.

— O, Diana! Jasne, wchodź. Mów, co się dzieje. —
Uśmiechnęła się i zaprosiła mnie na krzesełko stojące tuż obok niej.
Usiadłam i dosunęłam się do biurka. Przerażała mnie wizja tych wszystkich
papierów, w których tonęła Magda, układając grafik. Niedługo miałam
przejąć za nią ten obowiązek.

— Potrzebuję urlopu.

— Jak wszyscy, coś konkretnego? — zapytała Magda,
po czym oderwała wzrok od komputera. Wtedy też dostrzegła kolejną łzę na
mojej twarzy.

— Diana, co się dzieje? Chcesz porozmawiać?

— Mam problem. Z Patrykiem.

— Coś ci zrobił? Możemy zadzwonić na policję.

— Nie, nie. Nie uderzył mnie, jeśli o to ci
chodzi. Po prostu… To dłuższa historia. Chcę już raz na zawsze to
załatwić, więc opowiem ci w skrócie, dobrze? Tylko proszę, zachowaj
szczegóły dla siebie. W końcu to jeden z naszych pracowników.

— Oczywiście, masz moje słowo — odpowiedziała
Magda, a ja zamieniłam się w jeden wielki potok słów.

Patrzyłam przed siebie w białą ścianę, na której
kolorowymi pinezkami przyczepione były małe karteczki z numerami telefonów
do różnych firm. Słowa wypływały ze mnie bez żadnego zahamowania. Już raz
dzisiaj opowiedziałam tę historię. Nie miałam więc oporów, by opisać ją
kolejny raz. Magda mi nie przerywała. O nic nie pytała. Wiem, że poznała
się na Patryku, i częściowo mogła się domyślać, o czym będę mówić.
Częściowo. Kiedy skończyłam, mocno mnie przytuliła. Nic nie powiedziała.
Nie musiała.

— Kiedy byś chciała urlop i na jak długo?

— Wiem, że nie dopniesz grafiku, jeśli poproszę o
więcej czasu. Wystarczy mi dziesięć dni.

— Pozbierasz swoje życie w dziesięć dni?

— Masz rację, nie pozbieram. Daj mi jedenaście,
bo muszę polecieć do Irlandii i wrócić. Nie pozbieram go od razu, ale od
czegoś trzeba zacząć.

— Rozumiem. W takim razie za dwa dni zaczynasz.
Trzymam za ciebie kciuki. Dasz radę. I pamiętaj, że masz pomoc w każdym z
nas.

— Dziękuję.

Kiedy wróciłam do kawalerki, wiedziałam, że nie mogę
dać się złamać. Za moment wszystko miało się zmienić. Po drodze napisałam
do Alana wiadomość, że załatwiłam wolne i może ogarniać bilety. Miałam
nadzieję, że przy okazji uda mi się przeżyć wspaniałą przygodę. W końcu
zawsze marzyłam o Szmaragdowej Wyspie.

* * *

Nadszedł przeddzień wylotu. Miałam stanąć na płycie
lotniska, wsiąść do wielkiej maszyny z ogromnymi skrzydłami i wzbić się w
powietrze. Właściwie trochę się bałam, ale co mnie nie zabije, to mnie
wzmocni. W razie czego miałam na plecach swoje ogniste skrzydła. „Dam
radę” — pomyślałam. Czekało mnie jednak coś gorszego przed wylotem.
Musiałam o tym powiedzieć Patrykowi.

Głęboki wdech i wydech. Patryk brał prysznic. Kiedy
spod niego wyszedł, zebrałam się w sobie, żeby mu powiedzieć o swoich
wakacjach. Prawdy nie chciałam mu zdradzać. Nie miało to sensu, bo po
powrocie musiałam wrócić do wspólnego mieszkania. Wiedziałam, że wrócę z
gotowym planem i dużą dawką energii, która była mi potrzebna.

— Patryk, dzwonili dziś moi rodzice. Załatwili mi
wyjazd — wypaliłam na jednym wdechu. Gdybym choć na chwilę się zająknęła,
mogłabym już nigdy nie wypowiedzieć tych słów.

Widziałam wzrastającą w nim furię. Jego oczy robiły
się coraz ciemniejsze. Usta ułożyły się w wąską linię. Był wściekły.
Bardzo.

— Gdzie?

— Do Irlandii. Lecę jutro popołudniu.

— Chyba się przesłyszałem, gdzie?!

— Do Irlandii. Rodzice załatwili mi nocleg u
zaprzyjaźnionej rodziny.

— Chcesz mi powiedzieć, że lecisz do tego
przydupasa?!

— Alan to mój brat!

— Czy ty, kurwa, ze mnie jaja sobie robisz?!
Będziesz się pierdolić za moimi plecami?!

— Ty jesteś chory. Lecę na wakacje do przyjaciół,
nic więcej. Wracam za jedenaście dni.

— A wypierdalaj! — Tymi słowami Patryk postanowił
się ze mną pożegnać.

Wychodząc z mieszkania, trzasnął drzwiami. Po chwili
usłyszałam głośny huk rozbijanego szkła. Kiedy trzasnęły drzwi od klatki
schodowej, wyszłam na korytarz, żeby po nim posprzątać. Na raz wypił
prawie całe piwo. Jego resztki spływały ze ściany. Odłamki zielonego szkła
były wszędzie. Momentami czułam się jak ta butelka, nic nieznacząca, którą
w każdej chwili można rzucić o ścianę i ujrzeć w milionach drobnych
kawałków. Wiedziałam, że sąsiedzi wyglądają przez judasze. Posprzątałam i
wróciłam do pakowania. Nikt i nic mi nie mogło zepsuć tych wakacji.

Tej nocy spałam sama. Śniło mi się, że jestem ponad
chmurami. Promienie słońca oświetlały moją twarz. Było mi ciepło i
przyjemnie. Nie czułam się tak, od kiedy opuściłam rodzinne miasto. W
końcu czułam, że coś się zmienia. Poczułam, że mogę jeszcze żyć.

* * *

Nareszcie byłam w powietrzu. Patryk nie wrócił się
pożegnać. Nie napisał ani nie zadzwonił. Pewnie poszedł do matki i tam
został na noc. Albo się spił u jakiegoś kumpla. Nie obchodziło mnie to.
Przez ten czas nie zamierzałam o nim myśleć ani do niego pisać. Musiałam
się odciąć i sprawdzić, czy choć przez chwilę za nim zatęsknię.

Samolot przedarł się przez gęste chmury i przystąpił
do lądowania. Kiedy osiadł wreszcie na płycie irlandzkiego lotniska,
rozległy się gromkie brawa dla pilota, a ja poczułam skurcz żołądka.
Dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, że właściwie w ogóle nie znam
rodziny Alana. Patryka okłamałam stwierdzeniem, że to zaprzyjaźniona
rodzina moich rodziców. Tak naprawdę znałam tylko Alana, ale nigdy nie
spędziliśmy razem więcej niż kilku godzin. On dawno temu wyjechał za
granicę i kontakt mieliśmy głównie przez Internet. Bardzo dużo o sobie
wiedzieliśmy. Kiedy mieliśmy dobry czas, pisaliśmy niemalże codziennie.
Internet to jednak zupełnie coś innego niż rzeczywistość. Bałam się, co
jeśli zaczniemy się kłócić, jego rodzice mnie nie polubią, a siostry z
góry skreślą. Mało kto wierzy w przyjaźń damsko-męską. A przecież my się
przyjaźniliśmy. Nie było już odwrotu, musiałam się zmierzyć z podjętymi
decyzjami.

Szłam z tłumem kierującym się do wyjścia z lotniska.
Ciągnęłam za sobą walizkę i zastanawiałam się, jak się mamy przywitać.
Rzucić suche „cześć”, zalać się łzami wzruszenia czy może dać
przyjacielskiego buziaka w policzek? Och, blondyno, w coś ty się znowu
wpakowała! Moje myśli rozwiały rozsuwane drzwi, które właśnie ukazały mi
czekające na swoich bliskich rodziny. Wśród nich szukałam wzrokiem Alana.
Niestety nigdzie go nie widziałam. Nie mógł mnie wystawić, nie on.
Postanowiłam sprawdzić jeszcze na zewnątrz. Co prawda lipcowe niebo
całkowicie pokrywały chmury, jednak było przyjemnie ciepło. Pomyślałam, że
może czeka przy aucie.

Niestety tam również nikogo nie widziałam. Napisałam
wiadomość, że już jestem i czekam na ławce przed lotniskiem. Kilka sekund
później przyszedł SMS:
Będziemy za pięć minut, słońce ;-*. Usiadłam na
ławce, zamknęłam oczy i zaczęłam delektować się irlandzkim powietrzem.
Może do najczystszych nie należało, tuż obok mieścił się ogromny parking.
Było w nim jednak coś innego niż w polskim. A może to tylko świadomość
chwilowej wolności?

— Witaj, piękna. — Nagle otworzyłam oczy i
zobaczyłam przed sobą uśmiechniętego od ucha do ucha Alana. Zmienił się.
Co prawda widziałam jego najnowsze zdjęcia, ale one nie oddawały tego, co
prawdziwe. Wyrósł, zmężniał, miał opalone ręce i delikatny, dwudniowy
zarost. Jego ciemne oczy szalały z radości. Iskierki szczęścia
podskakiwały w źrenicach.

— Paliłeś trawkę? — zapytałam. Nie: „Cześć, co
słychać”, bo po co się normalnie witać. Można walnąć z grubej rury.

— Ha, ha, ha, nie palę, ale miło cię widzieć.
— Szczerze się zaśmiał i rozłożył ramiona w geście przywitania.

Dopiero wtedy zobaczyłam, że biały sportowy
podkoszulek delikatnie opinał jego umięśnioną klatę. Wstałam i mocno się w
niego wtuliłam. W tym samym momencie do moich nozdrzy doszedł piękny
zapach trawy cytrynowej i piżmowca. Jak ja kochałam tę woń. W jego
ramionach poczułam kojące ciepło i spokój, którego tak bardzo brakowało mi
przez ostatnie lata. Byłam w końcu bezpieczna. Nagle zdałam sobie sprawę,
że miejsce, w które się wtulam, robi się mokre od moich łez. Nie chciałam
płakać, nie przy Alanie, ale to było silniejsze ode mnie. Wiedziałam
jednak, że są to ostatnie łzy związane z Patrykiem. Nasze rozstanie już
nie wydawało się przerażające. W tym momencie podjęłam decyzję. Po
powrocie do Polski postanowiłam skończyć z nim raz na zawsze. Mógł mnie
straszyć, szantażować, grozić, że się zabije. Nie chciałam jednak, by
dalej niszczył mi życie.

— Słoneczko, nie płacz. Jesteś już bezpieczna.
Nie pozwolę temu padalcowi nigdy więcej cię skrzywdzić, obiecuję. Już
zawsze będziesz bezpieczna… — mówił coraz ciszej, lecz każde słowo
trafiało wprost do mojego serca. Jego głos był niczym balsam dla
poranionej duszy. Poczułam jeszcze, jak wtula głowę w moje rozpuszczone
włosy, wdychając ich zapach.

Do domu Alana jechaliśmy półtorej godziny. Przyjechał
z ojczymem i siostrami. Cały komitet powitalny. Trochę się tym
zestresowałam. Na szczęście dziewczyny całą drogę przesiedziały ze
słuchawkami w uszach, słuchając ulubionych piosenek, Alan przysnął
zmęczony po pracy, a pan Krzysiek prowadził samochód, wystukując dłońmi na
kierownicy rytm jednej z piosenek zespołu Green Day, która akurat leciała
w radiu. Podjechaliśmy pod dom, a w drzwiach czekała już pani Dorota.
Uśmiechnęła się na nasz widok. Dziewczyny pogoniła od razu do jadalni,
żeby nakryły do stołu. Puściła oczko do swoich chłopaków i w końcu jej
wzrok padł na mnie.

— No i co tak stoisz? — zaczęła tonem, który nie
zwiastował nic dobrego. — Biegiem chodź tu się ze mną przywitać! —
Rozłożyła ramiona, podobnie jak Alan na lotnisku, i się roześmiała.

Ta noc zdawała się nie mieć końca. Rozmawialiśmy,
rozmawialiśmy i jeszcze więcej rozmawialiśmy. Zapomniałam już, jak to jest
plotkować w nocy z facetem. Patryk zazwyczaj padał na łóżku pijany lub na
haju. W gorsze dni dobierał się do mnie, a ja nie mogłam odmówić… Dziś
było inaczej. Alan leżał rozłożony na wielkim łóżku i na jeszcze większej
kołdrze w granatowej poszwie ozdobionej delikatnymi gwiazdami. Położyłam
głowę na jego twardym brzuchu. Wpatrując się w sufit przy przygaszonym
świetle, słuchaliśmy muzyki i rozmawialiśmy. O wszystkim. Wspominaliśmy
dawne spotkania, różne pogawędki. Opowiadałam mu o studiach, pracy,
znajomych i wielkim mieście. On z kolei opisywał mi piękne, fascynujące i
tajemnicze miejsca Irlandii. Nie wiadomo kiedy za oknem zaczęło świtać, a
ptaki na gałęziach rozćwierkały się, zapowiadając wschodzące słońce.
Położyłam się na poduszce i na chwilę zamknęłam oczy.

Obudziłam się zlana potem. Było mi cholernie gorąco.
Okazało się, że cały czas spałam wtulona w Alana. Nie puścił mnie nawet na
chwilę. Wyślizgnęłam się jednak delikatnie z łóżka i poszłam wziąć
prysznic. Wychodząc z łazienki, natknęłam się na panią Dorotę. Zaprosiła
mnie na kawę i słodkie śniadanie do salonu. Stwierdziła, że jak zna Alana,
to nawet siłą go nie ściągnę z łóżka. Skorzystałam więc z jej propozycji,
bo zapach kawy wypełnił już chyba wszystkie pomieszczenia w domu.

Śmiałyśmy się w najlepsze, kiedy do salonu wszedł
Alan. W samych spodenkach, bez koszulki, z potarganymi włosami.
Przecierając oczy i delikatnie ziewając, podszedł do mamy, dał jej buziaka
w policzek. Później podszedł do mnie i zrobił to samo, po czym mówiąc:
„dzień dobry, moje piękne panie”, napełnił kubek aromatycznym napojem i
usiadł z nami przy stole. To było takie… normalne? A dla mnie zaskakująco
miłe.

Po śniadaniu Alan poszedł pod prysznic, a mi kazał
założyć coś wygodnego. Powiedział, że zabiera mnie na wycieczkę. Na
wycieczkę! Przez dwa lata Patryk zabrał mnie raz do kina, za które
musiałam zapłacić. I dwa razy na spacer — na działkę, na której zbierałam
owoce na przetwory, a on oczywiście pił. Najczęściej zabierał mnie do
kumpla, żebym za niego przenosiła trawkę. W razie kontroli mnie nie
powinni sprawdzać. Nigdy nie zaprosił mnie na romantyczną kolację, nie
kupił mi kwiatów bez okazji, nie przywitał mnie śniadaniem. Nigdy nigdzie
nie pojechaliśmy, choć tak często to obiecywał.

Pół godziny później wsiadałam na rower! O matko, kiedy
ja ostatnio jeździłam rowerem… Kilka lat temu. Wiedziałam, że następnego
dnia nie będę mogła się ruszyć, ale ochota poznania nowego miejsca była
silniejsza. Alan wybiegł z domu, drocząc się z małym, słodkim psiakiem. Na
szczęście Pati wyszła i siłą odciągnęła od nas zwierzaka, życząc udanego
dnia. Patrycja to młodsza siostra Alana. Bardzo miła, inteligentna i
zdolna dziewczyna. Była jeszcze Ewelina. Starsza od Pati, a młodsza od
Alana. Cichsza i zamknięta w sobie, ale i tak ją bardzo lubiłam.
Wiedziałam, że znajdziemy nić porozumienia, której nikt nie przerwie.
Potrzebowałyśmy po prostu więcej czasu i okazji do poznania się.

Pojechaliśmy za miasteczko. Wzdłuż wąskiej asfaltowej
drogi rozścielały się ogromne pola golfowe. Co jakiś czas mijaliśmy
pojedyncze domostwa, a na wzgórzach wśród pól rozciągały się kilometrami
kamienne murki. Co kilkaset metrów trafialiśmy również na ogromne stada
owiec, których nie dziwił widok ludzi. Przejeżdżaliśmy przez urokliwe
kamienne mostki nad malutkimi potokami. W końcu dotarliśmy do celu, którym
był stary port rybacki. Usiedliśmy na murku, nogi spuściliśmy w dół i
wpatrywaliśmy się w okręty. Czułam się jak w bajce. Miałam wrażenie, że
śnię i zaraz się obudzę, a wszystko zniknie niczym pękająca bańka mydlana.
Z tym że to się działo naprawdę. Stykaliśmy się z Alanem ramionami.
Przeszywał mnie przyjemny prąd ciepła bijący od niego.

W drodze powrotnej postanowiliśmy zajechać jeszcze do
miasta nad zatokę. Interesowało mnie każde miejsce, które mogłam zobaczyć
i o którym w nocy opowiadał mi mój przyjaciel. Tuż przed naszą metą
musiałam podjechać pod szalenie wysoki krawężnik! Próbowałam, naprawdę
próbowałam, ale jednoślad i krawężnik mnie pokonały. Uderzyłam nogą o
zębatkę. Zabolało, ale nie chciałam pokazać, że mnie to rusza. Znaleźliśmy
wolną ławkę i zeszliśmy z rowerów, a Alan podbiegł do pobliskiego sklepu
po mrożone napoje.

Wrócił rozpromieniony i wręczył mi jaskrawo niebieskie
coś. Spróbowałam i… o matko! Przepadłam. Było idealne. Zmrożone, nie za
słodkie, ze skruszonym lodem, doskonale gaszące pragnienie. Niestety nie
zapamiętałam nazwy tego wynalazku, którego, jak się później okazało, było
tam od groma. Kiedy ja spokojnie konsumowałam mrożony napój, Alan zauważył
ślad na mojej nodze.

— Cholera! Co żeś zrobiła w nogę?! — zapytał.

Dopiero teraz jej się przyjrzałam. Nie wyglądała dobrze, ale co miałam powiedzieć, że pokonał mnie
krawężnik? Słabe…

— Ugryzł mnie rekin — powiedziałam niewzruszona,
po czym wróciłam do sączenia kończącego się napoju.

— Co cię ugryzło? — Alan wyglądał, jakby nie
wiedział, czy ma się śmiać, czy raczej płakać.

— Rekin. Nie widziałeś go? Tam był. — Wskazałam
palcem w stronę feralnego krawężnika. — Leżał na ulicy i czekał na swoją
ofiarę.

— Diana, czemu nie ominęłaś krawężnika? —
zapytał, niemal śmiejąc się ze mnie.

— To nie krawężnik, tylko rekin. Stawiam czoła
przeciwnościom.

— Ty jesteś jednak niesamowita. Ale powiem ci, że
kiedy pierwszy raz tędy jechałem, też wpadłem w paszczę tego rekina.
Cholerstwo nadal tu jest. — Puścił do mnie oczko, podszedł bliżej i wyjął
mi z ręki pusty kubek. Wyrzucił go do kosza znajdującego się przy ławce,
po czym położył się na trawie.

— Co robisz? — zapytałam zdezorientowana.

— Będę się turlał zboczem górki po skoszonej
trawie. Zawsze wygrywam. Zmierzysz się ze mną?

— Zapomnij! Nie będę się tarzać w wilgotnej
trawie. Znając moje szczęście, trafię na psie odchody. — Nim skończyłam
mówić, rzuciłam się w trawę i zaczęłam się turlać w dół, żeby zdobyć
jakąkolwiek przewagę nad Alanem.

Wygrałam, ale… On był tuż za mną, a kiedy ja
ostentacyjnie zahamowałam, wpadł na mnie, złapał mocno i pociągnął dalej
po niemalże płaskim już terenie. Kiedy się zatrzymaliśmy, przypomniała mi
się scena z „Króla Lwa”, kiedy Nala znajduje się nad Simbą i mówi: „Znowu
przegrałeś”. Tym razem podobne słowa padły z ust Alana: „Przegrałaś,
maleńka”. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Patrzyliśmy sobie w oczy
zdecydowanie za długo. Tak, jakbyśmy się widzieli po raz pierwszy. Czułam
na sobie jego oddech. To dziwne, ale nie było to dla mnie niekomfortowe.
Zaczęłam się zastanawiać, jak mogą smakować jego usta.

— Wiem, że jestem najpiękniejszą kobietą, jaką
spotkałeś, ale mógłbyś mnie już puścić. Jesteś zdecydowanie za ciężki. —
Uśmiechnęłam się, na co Alan przewrócił się na bok i zaczął wpatrywać się
w pojedyncze puchate chmury, błądzące po błękitnym niebie.

— Masz rację.

— Zawsze mam rację.

— To prawda, że jesteś najpiękniejszą kobietą,
jaką kiedykolwiek spotkałem, chociaż kiedy cię poznałem, byłaś jeszcze
małą dziewczynką z dwoma długimi warkoczami.

Nie wiedziałam, jak mam zareagować na te słowa. Zawsze
był dla mnie bardzo miły, ale teraz to było coś innego. Nie odpowiedziałam
nic, wsłuchując się w śmiech dzieci bawiących się nieopodal na małym placu
zabaw.

— Diana, mogę o coś zapytać?

— Oczywiście.

— Zostawisz go, prawda?

— Wiesz, w mojej świadomości zostawiłam go już
jakiś czas temu. Gdy zdecydowałam się na przylot tutaj, decyzja o
rozejściu była już dla mnie oczywista. Wrócę tam, bo muszę. Z końcem
przyszłego miesiąca kończy nam się umowa wynajmu kawalerki. Nie przedłużę
jej. Poszukam czegoś innego.Muszę jeszcze poprosić o przeniesienie w pracy,
chociaż to będzie najtrudniejsze. Bardzo zżyłam się z ludźmi, z którymi
pracuję. Muszę jednak całkowicie się od niego odseparować. To już koniec.
Właściwie jestem już prawie wolna. W końcu.

— Jesteś niesamowita. Ale wiesz co?

— Słucham?

— Masz niebieski język i zęby!

— Cooo? — Wyjęłam z kieszeni telefon, włączyłam
aparat z opcją przedniej kamery i wtedy zobaczyłam, że mówił serio. Ten
dziad dał mi farbujący napój!

— Uduszę cię!

Oboje nagle się zerwaliśmy. Ja zaczęłam go gonić pod
górkę, a on uciekał, śmiejąc się coraz bardziej. Kiedy już go dopadłam,
zziajana i okropnie zmęczona, dał mi buziaka w policzek i kazał wsiadać na
rower. Pani Dorota czekała już na nas z kolacją. Niestety na obiad nie
zdążyliśmy.

Tym razem poszliśmy spać o normalnej godzinie. Byłam
bardzo zmęczona. Nieprzespana noc i dzień pełen wrażeń dały o sobie znać
wieczorem, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi. Do tego Alan
zapowiedział, że musimy wcześniej wstać, bo czeka nas podróż do oddalonej
o kilkanaście kilometrów miejscowości, gdzie prowadzi treningi dla
dzieciaków. Opowiadał mi o nich wcześniej, ale nie przypuszczałam, że aż
tak się w nie angażuje.

— Alan, czy możesz zostawić zapaloną lampkę? —
zapytałam, a przyjaciel bez trudu wyczuł niepewność w moim głosie.

— Oczywiście. — Włączył małą lampkę, wyłączył
komputer, po czym położył się obok mnie. — Mogę się do ciebie przytulić?

— Myślę, że nie będzie z tym problemu, śpij
dobrze — powiedziałam do niego, lecz moje słowa poleciały w przestrzeń
pokoju, gdyż byłam do niego odwrócona tyłem, leżąc na prawym boku.
Przytulił mnie mocno i wyszeptał ledwo dające się usłyszeć słowa: „Nikomu
już nie pozwolę cię skrzywdzić”.

Zaraz po tym oboje zasnęliśmy.

* * *

— Diana, obudź się. — Usłyszałam ze snu. Po chwili do
moich uszu doszedł również dźwięk wibracji mojego telefonu. — Patryk
dzwoni już piąty raz.

— Trudno, niech dzwoni. Ja śpię.

— Tak?

— Tak.

I w tym samym momencie pożałowałam, że nie zabrałam
Alanowi telefonu. Niestety nie zdążyłam mu powiedzieć, żeby włączył na
tryb głośnomówiący, więc słyszałam tylko strzępki rozmowy, którą
przyjaciel prowadził z Patrykiem.

— Halo? To ja, Alan — powiedział, odebrawszy.
— Dzwonisz któryś raz z rzędu, więc odebrałem. Diana… — w myślach błagałam,
żeby nie powiedział nic głupiego — poszła z dziewczynami i psem na spacer.
Nie wzięła telefonu, bo się ładuje… — Tutaj przerwał i nasłuchiwał
rozmówcy. — Spoko, przekażę. Nara.

Zastanawiałam się, czy chcę wiedzieć, po co Patryk w
ogóle dzwonił.

— Czego on chciał? — zapytałam, ale nie
spojrzałam Alanowi w oczy. Było mi bardzo głupio. Przez ostatnie dwa dni
praktycznie nie myślałam o tym, co zostawiłam w Polsce. Miałam się po
prostu szalenie dobrze. W końcu czułam, że oddycham. Nie chciałam wracać,
ale dzień powrotu zbliżał się nieustannie. Wiedziałam o tym, starałam się
jednak nie psuć sobie wakacji i tego, co zaczęło się powoli dziać.

— Chyba skończyła mu się kasa.

— Mhm… No trudno, będzie mniej picia. Nie dam mu
pieniędzy już nigdy. I proszę, nie rozmawiajmy już o nim. Obiecałeś, że
pokażesz mi dzisiaj coś wyjątkowego.

— Oczywiście, zastanawiam się tylko, co najpierw
i czy na zachętę dostanę kawę. — Alan uśmiechnął się zawadiacko, ukazując
swoje dołeczki w policzkach.

— Dobra, to ty się ogarnij, a ja zrobię kawę. I
śniadanie. — Puściłam oczko i wyszłam do kuchni, nie przebierając się ze
spodenek i koszulki, w których spałam. Było strasznie gorąco, co mnie
właściwie dziwiło, jeśli chodzi o Irlandię.

Zjedliśmy śniadanie, a letnią już kawę wypiliśmy na
tarasie za domem. Pogoda nam dopisywała i miałam nadzieję, że to będzie
kolejny miły dzień.

— To gdzie mnie zabierasz? — zapytałam.

— Niespodzianka. Bądź gotowa za piętnaście minut,
będę czekać w aucie.

Na miejsce dotarliśmy w ciągu dwudziestu minut.
Pierwszy raz tak mało rozmawialiśmy, ale siedzieć razem w ciszy również
było miło. Pojechaliśmy do zupełnie innej miejscowości i zatrzymaliśmy się
pod wielkim żółtym budynkiem, za którym znajdowało się jeszcze większe
boisko z ogromnymi reflektorami. Miałam nadzieję, że nie każe mi ćwiczyć.
To nie moja bajka. Wystarczyło mi, że z trudem siadałam na tyłku, tak mnie
bolały pośladki od jazdy na rowerze, no i do tego przecież ugryzł mnie w
nogę rekin…

— Co tu robimy?

— Zobaczysz.

Nie pytałam więcej, tylko wysiadłam z auta.

— Wziąłem ci aparat, porobisz trochę zdjęć. — I
podał mi dużego nikona, żebym zawiesiła go sobie na szyi. Weszliśmy do
chłodnego korytarza, w którym było mi niezwykle przyjemnie. Po chwili
jednak zaczęłam słyszeć coraz więcej śmiechów. Dziecięcych. Czyżbyśmy
zmierzali do jego miejsca pracy?

Alan zabrał mnie na trening dzieciaczków. Myślałam, że
to będzie lekka gimnastyka dla garstki małolatów, które nie mają co robić
w wakacje. Dzieci było ze sto, jak nie więcej. Kilkoro opiekunów
podzieliło ich na grupy i trenowali. Ja miałam zrobić im kilka ciekawych
ujęć. Póki fotografowałam Kathleen i pozostałe dziewczyny, wszystko było
okej.

Chociaż byłam pod ogromnym wrażeniem tych szkrabów.
Tego, jak były rozciągnięte i odważne… Szacun! Nigdy nie potrafiłam zrobić
salta czy szpagatu. Ba! Skok przez kozła i skrzynię był dla mnie nie lada
wyzwaniem. Dzieci robiły to prawie z zamkniętymi oczami.

Nadszedł moment, żeby zrobić kilka zdjęć grupie Alana.
Kucnęłam, przyłożyłam aparat do twarzy i poczułam się jak zahipnotyzowana.
Dzieci go uwielbiały. I widać było, że bezgranicznie mu ufały. Brały
rozbieg i rzucały mu się na ręce, a on podnosił je wysoko nad siebie.
Później podskakiwały, a on w powietrzu przerzucał je, by mogły zrobić
pełne salto. Czy to możliwe, żebym przez ten widok totalnie przepadła?
Przecież nie mogłam zakochać się w… przyjacielu!

— Podobało się? — Po dwóch godzinach Alan w końcu
znalazł chwilę, żeby do mnie podejść.

— Bardzo! Dlaczego nie uprzedziłeś?!

— A co by to zmieniło? Jak znam ciebie, to byś ze
mną nie przyjechała, bo boisz się mówić po angielsku. W sumie z tą
gromadką szybko byś się nauczyła.

— Chyba masz rację… Wiesz, te dzieciaki są
niesamowite! Mogłabym tak na nie patrzeć całymi dniami.

— Tylko na nie? — Alan szczerze się zaśmiał.
Chyba wyczaił moment, kiedy nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. W
przerwie między kolejną serią zdjęć napisałam SMS-a do przyjaciółki: Ania, chyba się zakochuję!. Na odpowiedź nie musiałam długo czekać. Odpisała: Shit! Opowiadaj!. Cóż, nie miałam czasu na razie się rozpisywać, wysłałam jej
tylko zdjęcie Alana otoczonego grupą dzieci.

Następnego dnia chciałam wybrać się na plażę. Pogoda
była fenomenalna i stwierdziłam, że aż szkoda z niej nie skorzystać. Ocean
znajdował się kilka kilometrów od domu, więc robiąc słodką minę, namówiłam
dziewczyny i Alana na wyjazd oraz chłodną kąpiel. Kiedy dojeżdżaliśmy
powoli na miejsce, Alan poprosił Patrycję, żeby zasłoniła mi oczy chustą,
którą miałam zawiązaną na ręce. Stwierdził, że to dla lepszego efektu. Po
chwili zaparkował auto i pomógł mi wysiąść. Sprowadził mnie ścieżką w dół,
skąd dochodził do mnie szum fal. Czułam, że jesteśmy już blisko wody. W
niedalekiej odległości było słychać też garstkę ludzi, więc nie byliśmy
sami. Zeszliśmy z górki na w miarę równy teren i po chwili zapadłam się w
rozgrzanym piasku. Alan stanął za mną i położył dłonie na moich ramionach.
Przybliżył się tak, że czułam jego oddech na karku.

— Zdejmę ci teraz przepaskę, ale miej jeszcze
chwilkę zamknięte oczy, dobrze? — Usłyszałam tuż przy uchu.

— Dobrze, ale pospiesz się, bo moja cierpliwość
się kończy…

Po chwili poczułam, że Alan zawiesza mi coś na szyi.
Wisiorek był strasznie chłodny i bardzo chciałam go zobaczyć. Złapałam go
w dłoń i wyczułam kształt krzyżyka.

— Otwórz oczy.

Otworzyłam i… przepadłam. Wpatrywałam się w to, co
znajdowało się przede mną. Byłam chyba w raju. Stałam na piaszczystej
plaży mającej maksymalnie kilkadziesiąt metrów. Za nami było wzniesienie
całe pokryte trawą. Z prawej i lewej strony również. Pagórki tworzyły
zatokę, do której wpływały wody oceanu. Przede mną widać było tylko
bezkresne i czyste głębiny. Nie wiedziałam, czy ze szczęścia mam płakać,
czy się śmiać. Przypomniałam sobie jednak, że dostałam jeszcze prezent. Na
miękkim, czarnym rzemyku zawieszony był piękny, delikatny i magiczny
celtycki krzyżyk. Taki, o jakim marzyłam od dawna. Czułam się jak w bajce,
jakbym śniła.

— Dziękuję. Ja… Alan, uszczypnij mnie.

— Co? — zapytał z rozbawieniem.

— Uszczypnij mnie, żebym miała pewność, że to nie
sen.

— Mam lepszy pomysł.

Nim się zorientowałam, Alan ściągnął mi z ramienia
torebkę, w której miałam telefon, i o nic nie pytając, wziął mnie na ręce
i zaczął biec w stronę wody!

— Alan! Nie! Do cholery, nie! Alaaaannnnn!!!

Chlust! O Boże, ta woda okazała się cholernie zimna! Było mi cholernie, okropnie, strasznie zimno i…
dobrze? Wytarłam buzię z wody, która spływała z mokrych włosów, i
odwróciłam się w stronę plaży. Spotkałam się twarzą w twarz z Alanem.
Patrzyliśmy sobie prosto w oczy.

— Diana, nie chcę zrobić nic, czego mógłbym
żałować, dlatego zapytam. Czy mogę cię pocałować?

Nie odpowiedziałam. Bałam się dać przyzwolenie na tak
śmiały gest. Na moment jednak zapomniałam o problemach, które czekały na
rozwiązanie i definitywne zakończenie. Zbliżyłam się jeszcze bardziej i
posmakowałam jego ust. Zatraciliśmy się w namiętnym pocałunku. Był taki
delikatny i zmysłowy. Był… wyczekiwany.

— Jest naprawdę miło, ale wróćmy na plażę, trochę
tu mimo wszystko chłodno. — Zaśmiałam się, a Alan złapał mnie za rękę i
poprowadził w kierunku gorącego piasku i bezpiecznego miejsca.

Od tego momentu nie puszczał mojej dłoni, chyba że już
nie miał wyjścia. Kolejne dni były równie fantastyczne, barwne i
przepełnione uczuciami. Jednak nieubłagalnie zbliżał się dzień powrotu.

— To już ostatnie wspólne dni, a później lecisz.

Ten dzień także miał być wyjątkowy. Miałam go zapamiętać na zawsze. I zapamiętałam… Słońce chyliło
się już ku zachodowi, a my w dalszym ciągu siedzieliśmy na trawie,
oglądając wspaniały widok z Moherowych Klifów. To było jedno z moich
największych marzeń. Odwiedzić to miejsce. Nie sposób dobrać odpowiednich
słów, by oddać wspaniałość tego krajobrazu. Siedzisz na trawie, a niecały
metr przed tobą nagle kończy się ziemia. Daleko w dole fale oceanu
rozbryzgują się o skały. Czujesz podmuch delikatnego wiatru i słyszysz
pojedyncze dźwięki wydostające się z dziobów srebrzystych mew. Siedziałam
wtulona w Alana i nie chciałam, by ten dzień kiedykolwiek się skończył.
Bałam się jutra. Bałam się tego, co mnie czeka. Powoli jednak musiałam
zbliżać się do końca bajki, by móc kiedyś znów do niej powrócić.

— Nie jedź. Diana, proszę cię, zostań ze mną, nie
wracaj do niego.

— Alan, muszę.

— Nieprawda! Ten gnój może zrobić ci krzywdę. Nie
wybaczę sobie tego. Pozwól mi polecieć z tobą.

— Posłuchaj. Ty i tak już mi bardzo pomogłeś.
Jako jedyny wyciągnąłeś mnie z bagna, w które wdepnęłam. Uwolniłeś mnie od
jego tyranii. Wypowiedziałam już umowę na mieszkanie. Dostałam
przeniesienie do innej placówki z pracy. Przeprowadzę się w ciągu tygodnia
i już nigdy więcej Patryk nie wkroczy do mojego życia. Dziękuję ci, Alan.

— Nie dziękuj, zrobiłabyś dla mnie to samo.

— To prawda, ale chcę żebyś pamiętał jedno.
Jeżeli nam się nie uda, to pamiętaj o jednym. Nigdy, ale to nigdy nie
przestanę cię kochać. Zawsze będziesz mógł na mnie liczyć i zawsze ci
pomogę. Po prostu zadzwonisz, a ja przyjdę ci z pomocą. Uwolniłeś mnie.
Uwolniłeś…

Słońce schowało się za oceanem, a my ruszyliśmy w
drogę powrotną, by z nowym dniem stawić czoła kolejnym wyzwaniom.

Koniec wersji demonstracyjnej.

Podziękowania

W pierwszej kolejności pragnę podziękować właśnie
Tobie, drogi Czytelniku, za to, że dałeś mi szansę, sięgając po moją
debiutancką powieść. Mam nadzieję, że się nie zawiodłeś i sięgniesz po
moje kolejne książki.

Ogromne podziękowania składam na ręce Wydawnictwa
Vectra, które mnie dostrzegło i wyciągnęło do mnie pomocną dłoń. Dziękuję
za wspaniałą współpracę, wsparcie i ciepło, jakie od Was otrzymałam.
Jestem pewna, że to, co wyróżnia Was spośród wielu, to podejście do
autora. Dziękuję!

Z całego serca dziękuję wspaniałej Monice Halman,
autorce bloga Halmanowa, za pomoc i cenne wskazówki podczas pracy nad
surowym tekstem. Moniko, bez Ciebie nadal walczyłabym z doprowadzeniem tej
historii do ładu! Zwiastun książki w Twoim wykonaniu to mistrzostwo!
Dziękuję Magdalenie Hupało (Zagubieni w świecie książek), Ewelinie Nawarze
(My fairy book world), Grażynie Wróbel (Czytaninka), Katarzynie Żmurko,
Małgorzacie Falkowskiej, Ani Bellon, K. N. Haner za to, że zgodziły się
przeczytać tę historię przed wysłaniem do wydawnictwa, i że podzieliły się
ze mną szczerą opinią. Dziewczyny, jeszcze raz bardzo Wam dziękuję!
Jesteście niesamowite i szalenie się cieszę, że Was mam. Podziękowania
kieruję również do autorki Anny Dąbrowskiej, która swoimi książkami
wzbudziła we mnie ogromne emocje, sprawiając, że postanowiłam skończyć
prace nad własnym tekstem, oraz pokierowała mnie na właściwie tory
wydawnicze. Aniu, Ty wiesz! Dziękuję patronom medialnym tej powieści,
autorkom rekomendacji oraz każdemu, kto dołożył cegiełkę w promocję mojego
debiutu. Dziękuję Wam wszystkim za wsparcie, które od Was otrzymałam.

Swoją pierwszą powieść dedykuję Rodzicom. Dziękuję Wam
za to, że jesteście i daliście mi to, co najważniejsze: miłość i dobre
wychowanie. Dziękuję również mojej siostrze za wiarę we mnie i mocne
trzymanie kciuków! Marta — buziak!

Nie mogę tutaj pominąć mojego narzeczonego, który
dzielnie znosił zajmowanie się naszą córeczką, abym mogła pracować nad
tekstem. Kocham Cię i dziękuję Ci! Dziękuję również Tobie, Lenko, za to,
że starałaś się być grzeczna, a swoim uśmiechem każdego dnia dodawałaś mi
energii.

Drogi Czytelniku, składając tę powieść na Twoje ręce,
pragnę jedynie, abyś pamiętał, że ta historia nie wydarzyła się naprawdę,
a jedynie niewielkie jej fragmenty są inspirowane prawdziwymi zdarzeniami
— tak, z reguły te zabawne.

Z pozdrowieniami

Daria Skiba