W nadziei na lepsze jutro
- Wydawca:
- Szara Godzina
- Kategoria:
- Obyczajowe i romanse
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-65684-51-6
- Rok wydania:
- 2017
- Słowa kluczowe:
- decyzje
- dwóch
- jutro
- kobieta
- która
- lepsze
- losami
- nadziei
- powieści
- pragnie
- prawdziwa
- przeciwności
- wszystko
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “W nadziei na lepsze jutro”
Młoda kobieta, która bardzo pragnie być szczęśliwa i przeciwności, które ją spotykają. Czy prawdziwa miłość istnieje?
Historia Anny przeplata się z losami dwóch kobiet, których życie również nie układa się tak, jak by sobie tego życzyły. Bohaterowie powieści przechodzą metamorfozy, podejmując różne, nie zawsze słuszne decyzje. Czy w poszukiwaniu miłości wolno wszystko?
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Ewa Bauer
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.
Projekt okładki i stron tytułowych
Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Redakcja
Justyna Nosal-Bartniczuk
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Barbara Kaszubowska
Niniejsza powieść to fikcja literacka. Jakiekolwiek podobieństwo do wydarzeń lub postaci autentycznych jest zupełnie przypadkowe.
Wydanie II poprawione i rozszerzone, Katowice2017
Wydawnictwo Szara Godzina s.c.
biuro@szaragodzina.pl
www.szaragodzina.pl
Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o.
ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12
dystrybucja@dictum.pl
www.dictum.pl
© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina, 2017
ISBN 978-83-65684-51-6
Bliskim
Nadzieja przychodzi do człowieka wraz z drugim człowiekiem.
Dante Alighieri
Od Autora
Zwielką przyjemnością powracam do Was, Drodzy Czytelnicy, z nowym wydaniem mojej debiutanckiej powieści. Pierwsza wersja wydana była niewielkim nakładem w 2011 roku, więc bardzo ograniczona liczba Czytelników miała szansę do niej dotrzeć. Czytaliście moje kolejne powieści, wielokrotnie pytając o wznowienie pierwszej. I wreszcie jest! Mam nadzieję, że nowa poszerzona wersjaW nadziei na lepsze jutroprzypadnie Wam do gustu i sięgniecie także po kontynuację losów Anny. Cały cykl Kolorów Uczuć składa się z trzech części, a ostatnia z nich nigdy dotąd nie była publikowana.
Przy okazji chciałam podziękować wszystkim, którzy wspierają mnie w pisaniu, motywują i pocieszają w chwilach zwątpienia.
Wydawcy – Panu Ireneuszowi Godawie – za to, że zaproponował reaktywację powieści, a także Redaktorce – Pani Justynie Nosal-Bartniczuk – za to, że pozornie zredagowanemu już tekstowi potrafiła nadać nową jakość.
Wspaniałym pisarkom i dobrym koleżankom – Agnieszce Walczak-Chojeckiej, Agnieszce Lingas-Łoniewskiej, Krysi Mirek, Izie Frączyk i Magdzie Witkiewicz – za wiele dobrych słów i ciągłe motywowanie mnie do pracy.
Mojej rodzinie – za to, że mi wybaczają, kiedy kradnę ich czas, by spożytkować go na pisanie, ale też za wsparcie i dzielenie razem ze mną radości nawet z małych sukcesów.
A przede wszystkim Wam, Drodzy Czytelnicy, bo bez Was i Waszych próśb o wznowienie pierwszej powieści przykryłby kurz. To dzięki Wam historia Anny Kalinowskiej wciąż żyje, a ja mogę powędrować z nią do mojej ukochanej Barcelony.
Rozdział 1
– Paamb tomaquet i el fuet de Vic, per favor – zamówiła chleb z pastą pomidorową i kiełbaskę w maleńkiej knajpce przy plaży, po raz kolejny ciesząc się, że zna już coraz więcej słów po katalońsku.
Kiedy wiosną tego roku przyjechała do Barcelony, mimo że znała hiszpański, czuła się obco w tym mieście. Chociaż ze względu na dużą liczbę imigrantów zarobkowych język kataloński używany jest tu raczej rzadko, w firmie Anny większość pracowników stanowili rdzenni mieszkańcy prowincji, którzy na co dzień porozumiewali się właśnie w tym języku.
Anna – piękna brunetka o smukłej figurze, bujnych kręconych włosach i przenikliwym spojrzeniu brązowych oczu – zwracała na siebie uwagę otoczenia. Wieść o nowej atrakcyjnej pracownicy rozniosła się z prędkością huraganu. Ledwie pojawiła się w Ortega España, a do jej działu zajmującego się analizą rynku nieruchomości w Europie Środkowej i Wschodniej zaglądały rzesze ciekawskich chcących zobaczyć nową koleżankę. Nie przekładało się to jednak na relacje towarzyskie, gdyż wokół Anny dawało się odczuć aurę niedostępności, jakby wytyczyła granicę, której lepiej nie przekraczać. Trudno powiedzieć, czy było to zamierzone. Być może kobieta podświadomie wysyłała informację, że nie jest gotowa na nowe znajomości. Przyciągająca uwagę uroda fascynowała, a jednocześnie powodowała dystans. Młoda Polka nie znała katalońskiego – języka żartów, zwierzeń i ploteczek pozostałych pracowników. Już to stwarzało problem. Anna różniła się od nich także temperamentem. Zawsze cicha, spokojna, skupiona na pracy, stroniła od imprez. Zazwyczaj odmawiała, gdy ktoś zapraszał ją na wieczorne spotkanie czy dyskotekę.
Codziennie punktualnie o czternastej pracownicy Ortega España opuszczali swoje biura, które zajmowały siedemnaste i osiemnaste piętro wieżowca Mapfre, i wybierali się do Mapfre Cuina – baru znajdującego się w tym samym budynku na niższej kondygnacji, co ułatwiało pracownikom kilkunastu firm dostęp do posiłku bez konieczności wychodzenia na miasto. Miało to swoje zalety szczególnie latem, kiedy temperatura powietrza na zewnątrz przekracza trzydzieści stopni Celsjusza, a w wieżowcu dzięki klimatyzacji utrzymuje się na znośnym poziomie.
Anna nie lubiła jadać w barze pracowniczym. Nie ze względu na oferowane posiłki, które bez wątpienia były bardzo smaczne, ale właśnie z powodu panującego tam gwaru. Wolała te dwie godziny wolnego czasu spędzić na plaży, przegryzając specjały kuchni katalońskiej. Dopiero wieczorem w domu szykowała sobie potrawy, do jakich była przyzwyczajona. Jakkolwiek smakowała jej hiszpańska kuchnia, to najbardziej lubiła tradycyjne polskie zupy, których niestety nie serwowano w żadnej tutejszej restauracji. Co kilka dni gotowała w swoim przytulnym mieszkanku garnek pomidorowej, grzybowej lub rosołu, mając namiastkę tradycyjnych polskich smaków i zapachów. Z racji upałów panujących w Barcelonie ciepły posiłek jadała wieczorami, a w ciągu dnia zaspokajała głód sałatką, chlebem z pomidorem, kiełbaskami czy patatas bravas.
Doskonale radziła sobie w pracy. Jej znajomość hiszpańskiego wystarczała do komunikowania się z klientami oraz z większością współpracowników, do sporządzania dokumentów i raportów dla szefa. Miała już doświadczenie w pracy z wykorzystaniem tego języka, bo jej poprzednia firma stale współpracowała z kontrahentami z zagranicy. Pomimo że ukończyła klasę hiszpańską, to płynność w mówieniu osiągnęła dopiero dzięki regularnym kontaktom zawodowym.
W biurze była lubiana i ceniono ją za profesjonalizm, jednak z czasem koledzy i koleżanki przestali się nią interesować, a nawet zaczęli jej unikać. Jej nieśmiałość, brak przebojowości oraz skłonność do melancholii, której poddawała się całkiem niespodziewanie, nie pozwalały na znalezienie w Barcelonie prawdziwych przyjaciół. Fakt, że nie znała katalońskiego, także odsunął ją od towarzystwa.
Od czasu do czasu któraś koleżanka proponowała Annie wspólne wyjście do klubu czy do restauracji. Kobieta kilka razy skorzystała z zaproszenia, mając nadzieję, że oderwie się od męczących ją wspomnień i kłopotów, które zostawiła w Polsce. Niestety te spotkania jedynie uświadamiały jej, że w Barcelonie przebywa tymczasowo i że w końcu nadejdzie dzień, kiedy będzie zmuszona rozliczyć się z przeszłością i podjąć jakieś decyzje. Koleżanki Hiszpanki, zajęte dyskusjami o nadchodzącym weekendzie lub zakupie nowej sukienki, nie próbowały dociekać, z jakimi problemami zmaga się Anna. Rzecz jasna rozmawiały po katalońsku, a Polka, mimo starań, rozumiała piąte przez dziesiąte z tych konwersacji. Nie mogła pozwolić sobie na płatną naukę nowego języka, a firma nie zapewniła jej tego. Kobieta dysponowała jedynie rozmówkami i słownikiem hiszpańsko-katalońskim, a to ograniczało znacznie jej możliwości uczenia się. Miała wprawdzie nadzieję, że im częściej będzie przebywać w towarzystwie rodzimych mieszkańców tego regionu, tym szybciej załapie język, jednak w praktyce okazało się to o wiele trudniejsze, niż myślała.
Ponieważ nie była duszą towarzystwa, zapraszano ją coraz rzadziej, aż pogodziła się z przykrą prawdą, że już do końca pobytu w Barcelonie pozostanie sama. Nawet Xavier – kolega z działu marketingu – zrezygnował po kilku nieudanych próbach umówienia się z nią na randkę. Nie mogła zaprzeczyć, podobał się jej. W przeciwieństwie do większości tutejszych mężczyzn Xavier był wysoki i szczupły, a jego ciemne włosy kontrastowały z niezwykłymi u Hiszpana niebieskimi oczami. Ostatnią jednak rzeczą, na jaką Anna miała ochotę, to wikłanie się w nowy związek bez przyszłości. Została okrutnie zraniona i wątpiła, by potrafiła zaufać jeszcze jakiemuś mężczyźnie. Nie teraz. Zresztą Xavier miał opinię podrywacza i, jak plotkowano, dotychczas nie przepuścił żadnej nowej pracownicy. Cóż, widocznie Anna miała być pierwszą, z którą mu się nie uda.
Polka mieszkała w Barcelonie już od sześciu miesięcy i choć pokochała do miasto, wciąż czuła się w nim obco, co tylko pogłębiało jej izolację. Zbyt żywe były wywołujące sprzeczne uczucia wspomnienia z Polski. Dlatego kiedy tylko mogła, uciekała na plażę, w ustronne miejsce, gdzie kojący szum morza łagodził ból zranionego serca i uspokajał myśli.
Tak samo zrobiła dziś. Wybiegła z biura i udała się na pobliską plażę, gdzie w małej knajpce z tapasami kupiła przekąski i coś do picia. Wokół roiło się od ludzi, bo choć kończył się wrzesień, to pogoda dopisywała, a morze było spokojne i wyjątkowo czyste jak na miejskie wybrzeże. Jednak turyści byli dla niej jedynie tłem.
Plaże w Barcelonie – szerokie i piaszczyste – przypominały jej te w Polsce. Niestety zazwyczaj było tu dużo śmieci, niedopałków i resztek jedzenia, co zniechęcało do wypoczynku. Latem znalezienie miejsca z naprawdę czystym piaskiem graniczyło z cudem. Inaczej było poza miastem – na Costa Brava – gdzie zarówno plaża, jak i woda były czystsze. Anna nie miała czasu, żeby wyjeżdżać z Barcelony, zwłaszcza że nie posiadała własnego auta, a podróż pociągiem, a tym bardziej zatłoczonymi autobusami, w tłumie hałaśliwych turystów, nie uśmiechała się jej i zabierała sporo czasu. Nie wybierała się więc na samotne wycieczki do pięknych miejscowości Castelldefels, Tossa del Mar, Begur czy którejkolwiek z maleńkich prześlicznych zatoczek na Costa Brava.
W takich dniach, kiedy nad morzem roiło się od przyjezdnych i miejscowych plażowiczów, Anna wędrowała nieco dalej na wschód, rozglądając się za kamiennym falochronem, na który – mimo że obowiązywał zakaz – mogłaby wejść. Czasem dochodziła aż do końca długiej na kilometr plaży Bogatell, niedaleko miejsca, gdzie zaczynały się piaski Mar Bella, najpiękniejszy według Anny kawałek wybrzeża w obrębie miasta, który liczył jedynie dwieście metrów długości i był plażą dla nudystów. Zatrzymywała się na granicy Mar Bella i Bogatell. Nie gorszył jej widok nagości, jednak sama nie miała odwagi się rozebrać. Spacerowała wzdłuż Mar Bella tylko raz, w maju, kiedy pogoda nie zachęcała jeszcze amatorów nudyzmu do występowania nago.
I tym razem, oddaliwszy się od biurowca, na końcu plaży Nova Icaria wspięła się na kamienny mur wysunięty w morze na jakieś pięćdziesiąt metrów. Oprócz niej przebywał tam tylko starszy pan łowiący ryby. Rozłożyła na kamieniu serwetkę, którą dostała wraz z pieczywem i kiełbaską. Usiadła obok i zaczęła jeść, patrząc w dal. Morze kołysało się łagodnie, niewielkie fale uderzały o falochron, delikatnie zraszając Annie stopy. Wiele dałaby za to, żeby jej uczucia były tak łagodne i ciepłe jak ta woda. Do oczu napłynęły jej łzy. Działo się tak za każdym razem, kiedy wspomnieniami wracała do Krakowa, w którym przeżyła najwspanialsze chwile swojego trzydziestopięcioletniego życia, do miasta, z którego uciekła ze zranionym sercem. Zdawała sobie sprawę, że nadejdzie dzień, kiedy będzie musiała wrócić i spotkać się z Robertem. Dzień, w którym będzie trzeba podjąć właściwe decyzje. W tej chwili jednak nie czuła się na siłach, by cokolwiek postanowić. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio śmiała się szczerze, radośnie. Była jak więdnący, pozbawiony wody i korzeni kwiat. Bez widoków na to, że kiedykolwiek się podniesie. Jedynie kiedy patrzyła na morze, bezkresne, o trudnej do określenia, lecz przepięknej barwie, w jej sercu tliła się iskierka nadziei, że jeszcze kiedyś poczuje wewnętrzny spokój, odnajdzie radość w codziennych czynnościach, być może znowu się zakocha. Częściej jednak dopadały ją chwile melancholii i uważała, że miłość nie istnieje, a jeśli nawet pojawia się jakaś chemia pomiędzy ludźmi, to działa wyłącznie destrukcyjnie. Powtarzała sobie, że musi być optymistką i dzielnie stawiać czoła przeciwnościom losu, że nade wszystko powinna wreszcie skończyć z roztrząsaniem przyczyn, dla których znalazła się w Barcelonie.
Dość rozpamiętywania wszystkich gestów i słów, jakie pojawiły się w ich wieloletnim związku, postanowiła. Nadeszła pora, by zapomnieć o mężczyźnie, którego kochała i nienawidziła zarazem. Nienawidziła i kochała.
Rozdział 2
Telefon zadźwięczał w chwili, gdy Sabina podchodziła do kasy w aptece, by zapłacić za maści na odparzenia dla Artura. W pośpiechu sięgnęła po aparat i zauważyła, że dzwoni Helena, jej młodsza o dwanaście lat przyrodnia siostra. Odrzuciła połączenie, bo napotkała zniecierpliwiony wzrok stojącej za nią osoby. Nie mogła teraz rozmawiać. Wyciągając z portfela kartę płatniczą, pomyślała, że skontaktuje się z siostrą, gdy tylko wróci do domu. Jeszcze po drodze musiała wstąpić do warzywniaka oraz kupić trochę mięsa na pieczeń, którą jej mąż tak lubił. Zazwyczaj gotowała opiekująca się Arturem pani Marie-Luise. Niestety kobieta wyjechała w ważnych sprawach rodzinnych do Berlina i Sabina została ze wszystkim sama. Zmuszona była wziąć w szpitalu, w którym pracowała, bezpłatny urlop i przejąć domowe obowiązki dopóty, dopóki nie znajdzie godnej następczyni poprzedniej opiekunki.
Im dłużej opiekowała się mężem, tym mniej pilnie szukała pomocy. Była pielęgniarką, dlatego opieka nad chorym wydawała się jej naturalna. To ona najlepiej znała jego potrzeby i była doskonale wyszkolona, by fachowo się nim zająć.
Tego dnia zaplanowała, że przygotuje pieczeń z czeskimi knedlami i zasmażaną kapustą, ulubione danie Artura. Starała się. Chociaż relacje między nimi polepszyły się, to ciągle brakowało w ich związku czułości i prawdziwej miłości.
Kiedy się poznali, Artur był pracownikiem budowlanym w renomowanym niemieckim przedsiębiorstwie zajmującym się głównie stawianiem biurowców. Pochodził z polsko-niemieckiej rodziny mieszkającej niegdyś w okolicach Olsztyna. Ojciec Artura, ceniony lekarz weterynarii, tuż po zakończeniu specjalizacji przyjechał na Warmię, która w tym czasie była ulubionym miejscem wypoczynku mniej zamożnych Niemców. Mieszkał tam w gospodarstwie agroturystycznym, które prowadziły dwie siostry. Dziewczyny bardzo dbały o wczasowiczów, a jednej z nich – Dorotce – szczególnie przypadł do gustu przystojny Dieter. Spędzali razem dużo czasu, spacerując nad brzegiem jeziora w blasku księżyca. Wczasy Dietera szybko dobiegły końca. Młodzi korespondowali, aż któregoś dnia kontakt się urwał. Nie nadeszły odpowiedzi na dwa kolejne listy z Niemiec. Młody mężczyzna pomyślał, że jego urok zapewne już zbladł, a na horyzoncie pojawił się jakiś nowy wczasowicz. Nie miał wyboru, musiał się z tym pogodzić. Zbyt duża odległość ich dzieliła, by pojechać i sprawdzić powód braku zainteresowania ukochanej. Kilka miesięcy później spotkał znajomego, którego poznał w Polsce. Kolega opowiedział mu, że podczas tegorocznego pobytu na Warmii był świadkiem wielkiego pożaru, w którym spłonęło gospodarstwo Dorotki. Dziewczyna zamieszkała kątem u dalszych krewnych, nie mając ani pracy, ani własnego domu. Jej siostra wyjechała do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu zarobku, a Dorotka została, bo obawiała się, że w obcym kraju sobie nie poradzi. Dieter upewnił się co do nowego adresu i czym prędzej napisał list, w którym zaproponował, żeby przyjechała do niego do Niemiec i pomogła mu w nowo otwartym gabinecie weterynaryjnym, przy którym mogłaby również zamieszkać.
Niecierpliwie czekał na odpowiedź. W końcu minęło sporo czasu od ostatniego spotkania. Ucieszył się, gdy przeczytał, że dziewczyna – nie bez obaw – postanowiła skorzystać z szansy, którą jej dał. Wysłał do Polski pieniądze na bilet i miesiąc później odebrał ją z dworca autobusowego w Berlinie. Szybko przekonali się, że jej przyjazd był właściwą decyzją. Dorotka okazała się dobrą pracownicą i wspaniałą towarzyszką życia.
Niedługo potem na świecie pojawił się Artur. Kiedy syn stał się samodzielny i nie potrzebował już opieki rodziców, Dieter i Dorota postanowili wyjechać na kontrakt do Republiki Południowej Afryki, gdzie na rok przed ślubem syna zginęli w zamieszkach ulicznych. Tuż przed witryną ich gabinetu weterynaryjnego wybuchł granat.
Artur pozostał w mieszkaniu rodziców, skończył szkołę i zatrudnił się w przedsiębiorstwie budowlanym. Jednym z pracodawców był ojciec Sabiny. Kiedy córka skończyła dwadzieścia osiem lat i wciąż nie miała chłopaka, ojciec postanowił sam znaleźć godnego kandydata na zięcia. Artur doskonale się do tego nadawał. Dobrze się dogadywali. Pan Konecki szybko przekonał się, że młody Niemiec ma duże możliwości rozwoju, jest bardzo ambitny i zdolny. Różnił się od innych pracowników budowlanych umiejętnością konstruktywnego myślenia, talentem do organizowania prac oraz koordynacji zespołu w nieprzewidzianych sytuacjach. Ojciec Sabiny niejednokrotnie konsultował z nim pomysły, a po jakimś czasie zżyli się tak, że traktował go niemal jak syna. Artur często odwiedzał dom Koneckich. Znał dobrze córkę szefa, ta jednak nie była nim zainteresowana.
Ojciec wielokrotnie powtarzał Sabinie, że w jej wieku on już dawno miał żonę i planował powiększenie rodziny. Kiedyś córka w złości wykrzyczała, że to przez niego zostanie starą panną, bo zmusił ją do wyjazdu z Polski, gdzie zostawiła miłość swojego życia. Kojarzył, że miała tam jakiegoś chłopaka, ale już dawno nie pamiętał jego imienia. Zresztą wyszedł z założenia, że byli jeszcze za młodzi, by myśleć o poważnym uczuciu.
Kłótnie pomiędzy Sabiną a jej ojcem zdarzały się coraz częściej. Czuła się źle z tym, że nie spełnia jego życzenia, ale nic nie mogła poradzić, że od czasu wyjazdu z Polski nie natrafiła na nikogo interesującego. Nie wyobrażała sobie, że wybór partnera mógłby należeć nie do niej, a do jej ojca. Wszystko zmieniło się, gdy ten zachorował. Diagnoza była okrutna. Zostało mu nie więcej niż pół roku życia. Sabina miała wtedy trzydzieści lat. Wiedziała, jak bardzo ojciec pragnie poprowadzić ją do ołtarza i w akcie rozpaczy obiecała mu, że zdąży to zrobić.
Z Arturem dogadywała się coraz lepiej. Był dla niej jak brat, wspierał ją, zwłaszcza w chwilach gdy ojciec czuł się źle. Któregoś dnia zwierzyła się, jak bardzo boli ją to, że nie zdąży spełnić życzenia rodzica. Artur zażartował, że ostatecznie może wyjść za niego. Zareagowała śmiechem, bo przecież ślub chciała wziąć z mężczyzną, którego pokocha, który zostanie ojcem jej dzieci, z którym będzie chciała się zestarzeć. Z Arturem łączyła ją braterska więź. Nie było mowy o miłości. Skoro jednak brakowało innego kandydata, a czas mijał nieubłaganie, Sabina podjęła decyzję, że wyjdzie za Artura. Jego propozycja zdawała się aktualna.
Pan Konecki ucieszył się ogromnie, kiedy młodzi poinformowali go o swoim zamierzeniu. Był szczęśliwy, myśląc, że jego córka nareszcie przejrzała na oczy i wybrała Artura, którego sam jej sugerował. Lepszego kandydata nie mógł sobie wymarzyć.
Skromny ślub odbył się w małym kościółku pod Monachium. Zamiast wesela zdecydowano się na przyjęcie w restauracji, na które zaproszono zaledwie piętnaście osób. Ojciec ostatecznie nie poprowadził Sabiny do ołtarza, bowiem choroba wycieńczyła jego organizm na tyle, że poruszał się na wózku inwalidzkim. Pomimo to widząc, jak młodzi składają sobie przysięgę, na jego twarzy malowało się szczęście. Sabina i Artur odnosili się do siebie uprzejmie, ale bez wylewności, co nie uszło uwadze zaproszonych gości, którzy szeptali, próbując odgadnąć, dlaczego para młoda jest tak zdystansowana. Jedni upatrywali przyczynę w chorobie Koneckiego, inni kładli to na karb surowego niemieckiego wychowania Artura. Podczas gratulacji wszyscy życzyli młodej parze licznego potomstwa i wielu lat gorącej miłości. Kiedy Sabina stała na ślubnym kobiercu, wierzyła, że może kiedyś przyjaźń zamieni się w coś więcej.
Jedyną osobą, która wiedziała, że małżonkowie się nie kochają, była Helena, przyrodnia siostra panny młodej, która, choć pojawiła się w jej życiu dosyć niespodziewanie, szybko została jej przyjaciółką i powiernicą najskrytszych tajemnic.
Kiedy Sabina miała dziesięć lat, jej rodzice się rozwiedli. Matka potem dużo podróżowała po świecie, niezbyt interesując się dzieckiem, dlatego dziewczyna wychowywała się głównie u ukochanej babci Michasi. Z matką widywała się sporadycznie, kiedy ta kilkakrotnie próbowała rozkręcać w Warszawie kolejny świetny interes. Podczas pobytu w Grecji poznała przystojnego, młodszego o kilka lat Christopherosa, z którym zaszła w ciążę. Helenka urodziła się w Warszawie, a później mieszkała w Atenach. O istnieniu młodszej siostry Sabina dowiedziała się, będąc już od kilku lat w Niemczech, dokąd ojciec zabrał ją, gdy dziewczyna zdała maturę. Helenka miała wtedy dziesięć lat i przyjechała do nich z mamą na święta Bożego Narodzenia. Dla Sabiny były to trzecie „niemieckie” święta.
Rodzice pomimo rozwodu nadal się lubili. Choć widywali się niezwykle rzadko, kiedy już dochodziło do spotkania, odnosili się do siebie przyjaźnie, wychodzili razem do restauracji czy do kina i długo wspominali dawne dobre czasy. Sabina nie mogła się nadziwić, jak to jest, że ludzie, którzy nie potrafili żyć razem pod jednym dachem, bo nie umieli się dogadać w codziennych sprawach, wracają do siebie jak bumerang, raz na kilka lat, po to, żeby po dwóch wspólnych dniach znów rozstać się bez żalu, wręcz z radością. Tak też było w trakcie tych świąt.
Podczas rozmowy telefonicznej z matką zaproponowała jej, by spędziła z nimi Gwiazdkę, skoro nie planuje w tym czasie żadnych dalekich wyjazdów w interesach. Iwona przyjęła propozycję z ochotą, zapowiadając, że przywiezie do Monachium niespodziankę. Niespodzianka to za mało powiedziane! Sabinie i jej ojcu odebrało mowę, kiedy się dowiedzieli, że dziewczynka, z którą przyjechała, to jej córka. Matka była osobą dość roztrzepaną, wiecznie gubiącą różne przedmioty, spóźniającą się na spotkania czy mylącą dni tygodnia, ale żeby zapomniała wspomnieć, że ma drugie dziecko, wydawało się nie do pomyślenia. A może z jakichś powodów nie chciała o tym mówić? Nie był to jednak czas na dopytywania. Faktem się stało, że w życiu Sabiny pojawiła się młodsza siostrzyczka i wszystko inne przestało mieć znaczenie.
Od tego czasu Sabina, która zawsze narzekała na brak rodzeństwa, starała się utrzymywać kontakt z Helenką. Zapraszała ją do siebie na wakacje, na ferie zimowe, sama też odwiedzała siostrę w Polsce, dokąd ta wróciła wraz z matką. W dniu ślubu Sabiny Helenka miała już osiemnaście lat. Wyrosła na piękną, smukłą i czarującą dziewczynę, za którą wszyscy mężczyźni wodzili oczami. Siostry stały się sobie bardzo bliskie. Bez względu na to, gdzie aktualnie mieszkała Helena, pozostawały w stałym kontakcie telefonicznym i mailowym.
Niecałe dwa lata po ślubie Artur doznał poważnego urazu kręgosłupa. Inny młody pracownik popełnił błąd przy montażu rusztowania i konstrukcja się zawaliła. Artur spadł z wysokości czwartego piętra. Deski zamortyzowały uderzenie. Na szczęście kask ochronił mu głowę, ale kręgosłup niestety ucierpiał. Doszło do przerwania rdzenia kręgowego. Lekarze orzekli, że ten typ uszkodzenia jest nieodwracalny i Artur będzie do końca życia jeździł na wózku inwalidzkim.
Mężczyzna początkowo się załamał. Przerażało go to, że nie będzie mógł chodzić. Stracił czucie w nogach, a dodatkowo nastąpiły zaburzenia sprawności seksualnej. Sabina, która ukończyła szkołę pielęgniarską i miała kilkuletnią praktykę w szpitalu, troskliwie opiekowała się mężem, dbała o jego kondycję psychiczną i stan emocjonalny. Było dla niej oczywiste, że w takiej sytuacji zostanie przy nim na zawsze, bo choć ich małżeństwo mocno odbiegało od ideału, czuła się za niego odpowiedzialna. Przysięgała przed Bogiem i swoim ojcem, że go nie opuści.
Artur ciężko znosił kalectwo. Stał się zgryźliwy, marudny, nawet płaczliwy. W chwilach gorszego nastroju Sabina starała się zorganizować jakiś wyjazd, wypad do kina lub choćby wykwintną kolację. Pokazywała mu, że wystarczy odrobina starań, a nadal mogą żyć jak normalna para. Artur, choć nie przyznawał się do tego, wdzięczny był żonie za jej dobroć, troskę i poświęcenie. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że skoro nigdy go nie kochała, to zapewne już nie pokocha, zwłaszcza że nie mógł dać jej tego, o czym marzyła – dziecka. Nie zamierzał jej ograniczać. Chciał, by czuła się wolna, żeby nie odmawiała sobie z jego powodu żadnych rozrywek. Godził się więc na jej wyjazdy z Heleną lub na samotne wakacje. Bez niego.
Tylko to mógł jej zaoferować.
Sabina nigdy nie skarżyła się na swoje życie. Dzielnie znosiła wszelkie przeciwności: rozwód rodziców, brak zainteresowania ze strony matki, dla której podróże i interesy były ważniejsze niż córka, rozstanie z pierwszą miłością, przeprowadzkę do obcego kraju, chorobę i śmierć ojca, wreszcie kalectwo Artura. Taki los. Przywykła.
Odstawiła zakupy na kuchenny blat i sięgnęła po telefon. Wybrała numer siostry i spokojnie oczekiwała na połączenie. Tym razem to Helena nie odbierała. Sabina zmarszczyła brwi. Czego mogła od niej chcieć? Przecież rozmawiały dwa dni wcześniej i umówiły się na telefon dopiero w przyszłą sobotę. Postawiła wodę na herbatę i włączyła małe kuchenne radio. W pomieszczeniu rozległy się znajome dźwięki piosenki Tori Amos. Zamyśliła się, rozpamiętując wydarzenia sprzed kilku miesięcy. Zastanawiała się, jak postąpiłaby, gdyby czas się cofnął i znów stanęłaby w drzwiach domu Roberta. Czy powinna była powstrzymać to, co się wtedy wydarzyło? A może dobrze zrobiła, biorąc od życia tę chwilę przyjemności? Czy miała prawo wywrócić do góry nogami życie innych osób, skoro dla niej – poza chwilą uniesienia i sentymentalnej podróży do wspomnień – właściwie nic się nie zmieniło?
Rozdział 3
Jaka ja jestem głupia, bezmyślna i nieodpowiedzialna. Przez durne zauroczenie wpakowałam się w okropne kłopoty i przekreśliłam karierę, która tak dobrze się zapowiadała. Po co w ogóle tam poszłam? Sabina mnie przestrzegała przed takimi typami! Jestem niedorozwinięta, bo nie zauważyłam, co się święci.
Muszę się komuś wypłakać, wygadać, ale nie mam komu. Sabina nie odbiera telefonu. Pozostaje mi tylko ten papier. Poszłam wczoraj do Marka na imprezę. On mi się tak podobał, a okazało się, że to skończony drań. Myślałam, że spotkałam wreszcie faceta, z którym mogłabym stworzyć prawdziwy związek. Z uczuciem. On jest taki przystojny! Sprawiał wrażenie czułego i delikatnego, więc poszłam do niego na dziewiętnastą. Oprócz niego było jeszcze dwóch kolegów z branży i makijażystka Joanna. Sądziłam, że to będzie jakaś większa impreza i że przyjdą jeszcze inne modelki. Marek zrobił drinka, który bardzo mi smakował, więc wypiłam go szybko. Czekałam na pozostałych gości, bo czułam się trochę głupio, że przyszłam sama. Po jakiejś godzinie Joanna powiedziała, że wychodzi na chwilę, ale nie pamiętam, żeby później wróciła. Potem wypiłam kolejnego drinka, który smakował, jakby w ogóle nie było w nim alkoholu, ale poczułam się bardzo źle. Marek zaprowadził mnie do sypialni, gdzie położyłam się na moment. Po chwili przyszedł znowu i powiedział, że Kaśka i Aneta dzwoniły z informacją, że nie przyjdą, ale to dobrze, bo będziemy mieli trochę czasu dla siebie. Kręciło mi się w głowie.
Chciałam się z nim bliżej poznać, ale nie tak szybko. Tamte czasy się skończyły. Zresztą traktowałam go inaczej niż tych facetów na jedną noc. Na nim mi zależało. Tamci byli mi obojętni. Ot, seks dla sportu. A Marek… No więc zaczął mnie pieścić. Pomyślałam, że w sumie co mi szkodzi, tylko żeby się zabezpieczył. Marek założył gumkę i się kochaliśmy. Trochę mnie bolało. Nie był delikatny. Kiedy skończył, powiedział: „Śpij, mała” i poszedł. Nie miałam siły wstać i szybko zasnęłam. Przebudziłam się, gdy ktoś wpychał mi rękę do majtek. Myślałam, że to Marek, ale to nie był on, tylko jeden z jego kolegów, którzy przyszli na imprezę. Usłyszałam: „No co ty? Marek mówił, że jesteś zawsze chętna. Chodź, pokażę ci mój odrzutowiec. Nigdy tego nie zapomnisz”.
Chciałam wstać i uciec, ale byłam tak słaba i tak mocno kręciło mi się w głowie, że upadłam na podłogę. Facet powiedział: „Dobra, innym razem, maleńka”. Wyszedł. Zasnęłam. Obudziłam się rano. Bez majtek.
Nie wiem, co się działo, gdy spałam, i czy coś się w ogóle działo. Jestem przerażona, że ten facet jednak nie odpuścił. A jeśli jestem w ciąży? Tabletki odstawiłam trzy miesiące temu po wypadku Diany, gdy postanowiłam zakończyć z przygodnymi facetami. Koniec seksu bez miłości.
Kiedy wstałam, Marek robił w kuchni kawę, a przy bufecie siedziała jakaś nieznana mi dziewczyna. Była w szlafroku i miała mokre włosy, jakby przed chwilą brała prysznic. Przywitała mnie tekstem: „Cześć, laska. Nie wiedziałam, że taka młoda jesteś. Niezłe z ciebie ziółko. Adam się napalił. Dobrze, że przynajmniej nie jesteś w typie mojego Mareczka”. I zaśmiała się głośno.
Marek kazał mi się szybko ubrać. Wsunął mi do kieszeni pieniądze na taksówkę i wypchnął za drzwi. Widziałam przez otwarte okno, jak całuje się z tamtą kobietą.
Poczułam się jak szmata. Jaka ja byłam głupia! Myślałam, że podobam mu się tak na poważnie, że chce być moim chłopakiem. Zakochałam się w nim. A on mnie potraktował jak łatwą laskę i jeszcze przysłał kolegę. Nic nie pamiętam, nie wiem, czy on mnie zgwałcił, czy w ogóle do czegoś doszło!
Mam nadzieję, że jednak się wycofał. Przecież chyba bym coś poczuła?! Tylko dlaczego obudziłam się bez majtek? Może sama je zdjęłam? Nienawidzę się za swoją głupotę!
Jestem dziwką!
I w dodatku jestem spalona w agencji. Jeśli Marek, który jest naszym fotografem, rozpowie, co się wczoraj działo na imprezie, to wszystkie dziewczyny będą plotkować. Jejku, może powinnam zrobić test ciążowy?! Jak mam, do cholery, sprawdzić, czy ten facet mnie zgwałcił?!
Helena przerwała pisanie, bo zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszała głos Kaśki:
– Cześć, Lena, wypoczęłaś? Słyszałam, że niezły czad był wczoraj u Marka. Ten nowy stylista Adam, wiesz który, no jasne, że wiesz – Kaśka zaśmiała się, sugerując, że jest zorientowana w tym, co działo się na imprezie – no więc Adam opowiadał, że z ciebie drapieżna kotka. Przyznaj się, coście tam wyprawiali, hę?
Helenie zaszkliły się oczy.
– Kaśka, nie mam ochoty o tym rozmawiać – odparła stanowczo. Po chwili zdenerwowana krzyknęła: – To nieprawda, co oni mówią! Dajcie mi wszyscy święty spokój! – Rzuciła słuchawką.
Po policzkach popłynęły jej łzy. Od kilku miesięcy życie nie układało się tak, jak powinno. Była piękną, długonogą dziewczyną o idealnych kształtach i wzroście w sam raz, żeby zrobić karierę modelki w największych agencjach modelingu na świecie. Jako dziewiętnastolatka wygrała konkurs Elite Model Look i profesjonalną sesję zdjęciową w Paryżu. Wtedy stawiała pierwsze kroki na wybiegach, poznawała środowisko modeli i modelek, stylistów i fotografów. Początkowo była zafascynowana tym światem, imponował jej, a wrażenie, jakie robiła na innych, wbijało ją w dumę.
Helena, pół Greczynka, pół Polka, miała regularne rysy twarzy, śniadą cerę, kruczoczarne włosy i zaskakująco niebieskie oczy. Sabina też odziedziczyła po ich mamie błękitne tęczówki. Było to właściwie jedyne fizyczne podobieństwo między nimi. Helena różniła się również charakterem od starszej przyrodniej siostry. W przeciwieństwie do Sabiny wyrosła na dziewczynę przebojową, świadomą swojej urody, mającą jasno wytyczone cele i realizującą zamierzenia bez względu na środki. Planowała, że zostanie top modelką, zarobi górę pieniędzy, a na trzydzieste urodziny zorganizuje wielką pożegnalną fetę, na której oznajmi, że odchodzi z zawodu, by założyć rodzinę z ukochanym mężczyzną dzielnie trwającym u jej boku przez te wszystkie lata. Zakładała oczywiście, że takiego spotka i faktycznie poczuje instynkt macierzyński, bo póki co myśl o dziecku ją przerażała. Potem zamierzała zająć się fotografią lub filmem. Helena do niedawna wierzyła, że życie nie tylko można zaplanować, ale także punkt po punkcie realizować cele. Niefortunny wyjazd do Krakowa kilka miesięcy temu zburzył świat jej wyobrażeń. Kiedy wracała do Monachium, gdzie ostatnio mieszkała, łudziła się jeszcze, że to, co się wydarzyło, stanowi część jej wielkiego planu, a ona nadal panuje nad swoim życiem. Dopiero kolejne miesiące pokazały, że się myliła. Uświadomiła sobie, jak wiele rzeczy wymyka się spod kontroli, jak wiele dzieje się poza nią, a nawet wbrew jej woli.
Otarła łzy, zabrała pamiętnik i wybiegła z domu, zostawiając komórkę na stoliku. Nie chciała jej mieć przy sobie. Bała się kolejnych telefonów od koleżanek żądnych sensacji. W świecie modelingu nie istnieją prawdziwe przyjaźnie, a liczą się tylko te kontakty, które mogą przynieść korzyść. Sympatie i miłostki trwają niezwykle krótko. Zaczynają się wraz z perspektywą poznania innych wpływowych osób lub szansą załatwienia dodatkowej sesji zdjęciowej, a kończą, gdy się okazuje, że danej znajomości nie da się już w żaden sposób wykorzystać. Dziewczyny pracujące w jednej agencji często w wywiadach deklarowały wzajemną przyjaźń i lojalność koleżeńską, w rzeczywistości jedna drugiej chętnie podstawiłaby nogę na wybiegu.
Helena wielokrotnie przekonała się, że w środowisku modelek brakuje szczerości. Nierzadko sama