Strona główna » Obyczajowe i romanse » W pułapce uczuć

W pułapce uczuć

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-276-1367-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “W pułapce uczuć

Coreen Tarleton wyszła za mąż bez miłości. W małżeństwie czuła się samotna i nieszczęśliwa – Barry ciągle ją zdradzał i źle traktował. Znosiła to jednak obojętnie, bowiem jedyny mężczyzna, którego kiedykolwiek kochała, Ted Regan, odtrącił ją.  Jej los odmienia się, gdy Barry ginie w wypadku. Coreen czuje przede wszystkim ulgę. Zamierza wreszcie uporządkować swoje życie. Nie może jednak odzyskać spokoju, bo jest obwiniana o śmierć męża. Jeszcze bardziej boli ją to, że te oskarżenia rzuca właśnie Ted – kuzyn Barry’ego...

Polecane książki

Co to są “Misie”? To mój skrót oficjalnej nazwy “Małe i Średnie Przedsiębiorstwa” (MŚP). Sympatycznie ich nazywam, prawda? Misie na to zasługują – to Misie tworzą miejsca pracy, dają dochód naszej gospodarce narodowej, borykają się na co dzień z pazernym fiskusem i ZUS-em, ze stale zmieniającym się ...
  Stres powoduje przybieranie na wadze, a związane z nim hormony przyspieszają odkładanie się tłuszczu. Przekonuje o tym bestsellerowy autor New York Timesa, którego książki przełożono już na 16 języków. Ten wpływowy trener fitness i specjalista od odżywiania prezentuje prosty, 12-tygodniowy plan, k...
Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition. Właściciel posiadłości Abbey Grange sir Eustachy Brackenstall ginie od uderzenia pogrzebaczem w głowę. Ciało znaleziono na podłodze w jadalni. Jego żona zeznaje, że nocą na dwór napadło trzech rabusi...
Ten tomik powstał dzięki przyjaciółce autora, dla niej także w środku zobaczyć można dedykację. Opisuje on to, co młody człowiek czuje, a także jaki jest wobec niego ten podły świat. Pisana wartwami, niejednoznaczna. Otwiera erę nowej poezji, którą sam autor zdaje się nazywać: poezją niczego. Jest o...
Hotline Miami 2 to kontynuacja brutalnej, niezależnej gry akcji autorstwa studia Dennaton Games, opowiadającej o mężczyźnie wykonującym rozmaite zlecenia dla "głosu w słuchawce". Fabuła części drugiej opowiada o skutkach jego działalności, obserwowanych z perspektywy filmowca, detektywa, grupy zamas...
Monografia stanowi syntetyczną, a jednocześnie szeroką analizę literatury przedmiotu z zakresu przedsiębiorczości. Kierowana jest przede wszystkim do studentów szkół wyższych na kierunkach ekonomicznych i zarządzania jako podręcznik do podstaw przedsiębiorczości. Stanowi też interesującą lekturę dla...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Diana Palmer

Diana PalmerW pułapce uczuć

Tłumaczenie:
Piotr Grzegorzewski

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Wysoki siwy mężczyzna stał w pewnej odległości od innych żałobników, wpatrując się z nienawiścią w szczupłą postać w czerni u boku jego siostry. To ta kobieta jest odpowiedzialna za śmierć jego kuzyna Barry’ego. Nie tylko wpędziła go w alkoholizm, ale jeszcze pozwoliła mu usiąść za kierownicą, kiedy był pijany, co stało się przyczyną jego śmierci. A teraz stoi tutaj, bogatsza o cztery miliony, i nawet jedna łza nie spłynęła jej z oczu. Sprawiała wrażenie całkowicie obojętnej i Ted Regan wiedział, że taka w istocie była, przynajmniej wobec swojego męża.

Jego siostra Sandy zauważyła to lodowate spojrzenie i podeszła do niego.

– Przestań się na nią gapić. Jak możesz być tak nieczuły? – wyszeptała gniewnie.

Sandy miała ciemne włosy i była od niego piętnaście lat młodsza. On natomiast miał już czterdzieści lat i przedwcześnie posiwiałe włosy. Łączyły ich jednak takie same błękitne oczy i podobne charaktery.

– To ja jestem nieczuły? – zapytał z kpiącym uśmieszkiem, po czym włożył w usta papierosa.

– Obiecałeś, że rzucisz palenie – przypomniała mu.

– Palę tylko wtedy, kiedy jestem zdenerwowany. I tylko na dworze. Nie bój się, nic ci nie grozi.

– Nie chodzi mi o moje zdrowie, ale o twoje. Zobaczysz, papierosy wpędzą cię w końcu do grobu.

Uśmiechnął się i dotknął przelotnie jej twarzy.

– Postaram się nie palić w ogóle. Może tym razem mi się uda – powiedział cierpko. Popatrzył chłodnym wzrokiem na wdowę. – Niezły z niej numer, co? Nie widziałem na jej twarzy ani jednej łzy. Zupełnie jakby dwa lata małżeństwa nic dla niej nie znaczyły.

– Nikt z zewnątrz nie wie, jak naprawdę układa się czyjś związek – zaprotestowała Sandy.

– Pewnie masz rację – przyznał. – Dlatego nigdy nie tęskniłem do żeniaczki. Chociaż podejrzewam, że niektórym szczęśliwcom to się udaje.

– Tutaj, w Jacobsville, przykładem takiego udanego związku są Ballengerowie – zauważyła. – Są nierozłączni. Zazdroszczę im tego.

Ted nie podjął wątku. Zaciągnął się papierosem, po czym odszukał wzrokiem kobietę w kapeluszu z woalką. Stała teraz przy czarnej limuzynie.

– Co to za pomysł z tą woalką? – zapytał cierpko. – Czyżby się bała, że matka Barry’ego zacznie się zastanawiać, czemu jej synowa nie opłakuje swojego męża?

– Jesteś cyniczny i okrutny – stwierdziła Sandy. – Nic dziwnego, że nigdy się nie ożeniłeś. Ludzie mówią, że w całym południowym Teksasie nie znajdzie się kobieta na tyle odważna, żeby cię usidlić.

– W całym południowym Teksasie nie ma kobiety, którą bym zechciał – odparł.

– A najmniej ze wszystkich Coreen Tarleton – dodała Sandy, ponieważ sposób, w jaki patrzył na jej najlepszą przyjaciółkę, wiele mówił.

– Jest młodsza nawet od ciebie – powiedział szorstko. – Sama pomyśl: ona ma dwadzieścia cztery lata, a ja czterdzieści. Nawet gdybym był zainteresowany, jest dla mnie za młoda. A nie jestem – dodał, patrząc na nią znacząco.

– Ona nie jest taka, jak myślisz.

– Cieszę się, że jesteś lojalna wobec swoich przyjaciół, ale nie wmówisz mi, że ta wesoła wdówka jest pogrążona w rozpaczy.

– Nigdy jej nie lubiłeś.

– Po prostu od samego początku wiedziałem, że niezłe z niej ziółko.

Sandy nic na to nie odpowiedziała. Wiedziała, że Ted jest zakochany w Coreen po uszy, wmówił sobie jednak, że jest dla niej za stary. Miał czterdzieści lat, ale wyglądał najwyżej na dwadzieścia kilka, a drogi ciemny garnitur, który miał na sobie, tylko to wrażenie potęgował.

Był typem pracującego milionera. Rzadko siedział przy biurku. Był szczupły, silny i przystojny jak gwiazdor filmowy. Mógł przebierać do woli w kandydatkach na żonę. Jednak od kiedy Coreen wyszła za mąż, kobiety go nie interesowały.

– Pojedziesz z nami, prawda? – zapytała Sandy. – Po lunchu zostanie odczytany testament.

– Tak jej się spieszy?

– To pomysł matki Barry’ego, nie Coreen – odparła Sandy gniewnie.

– Wcale mnie to nie dziwi – zauważył, próbując odszukać wzrokiem drobną, elegancko ubraną matkę Barry’ego. – Tina zapewne nie może się doczekać, żeby puścić Coreen z torbami.

– Faktycznie, wydaje się wrogo do niej nastawiona – przyznała Sandy.

Ted zgasił niedopałek obcasem wyczyszczonego do połysku buta.

– Nic dziwnego, w końcu Coreen zabiła jej syna.

– Ted!

Spojrzenie jego błękitnych oczu było tak ostre, że mogłoby przeciąć diament.

– Nigdy go nie kochała – powiedział. – Wyszła za niego za mąż tylko dlatego, że po śmierci ojca nie miała grosza przy duszy. A potem zamieniła jego życie w piekło. Myślisz, że nie wiem? Wypłakiwał się na moim ramieniu.

– Niby jak? W ciągu całego ich małżeństwa byłeś u nich zaledwie raz – odparła. – Odmówiłeś nawet zostania drużbą na ich ślubie.

Odwrócił wzrok.

– Spotykaliśmy się w Victorii – wyjaśnił. – A poza tym często do mnie dzwonił. Wiem, jak wyglądało jego małżeństwo z Coreen. To przez nią zaczął pić.

– Coreen jest moją przyjaciółką – odrzekła. – Nawet jeśli to prawda, dla mnie to jest bez znaczenia. Przyjaciele wiele sobie wybaczają.

Wzruszył ramionami.

– Nic mi o tym nie wiadomo. Nie mam przyjaciół.

Sandy doskonale o tym wiedziała. Ted nikomu nie ufał na tyle, by się z kimkolwiek zaprzyjaźnić.

– Mógłbyś przynajmniej złożyć jej kondolencje – zauważyła.

– Czemu miałbym okazywać jej współczucie, skoro śmierć męża nic dla niej nie znaczy? Poza tym nie lubię robić czegoś tylko dla zachowania pozorów.

Sandy westchnęła ciężko i wróciła do Coreen.

Droga z cmentarza do zbudowanej z czerwonych cegieł rezydencji Tarletonów była krótka. Coreen przez cały czas milczała. Dopiero tuż przed dotarciem na miejsce spojrzała na Sandy i zapytała:

– Ted powiedział ci coś o mnie, prawda? – Jej twarz była bardzo blada w obramowaniu krótkich, prostych czarnych włosów, a spojrzenie niebieskich oczu pełne rozpaczy.

Sandy skrzywiła się.

– Tak – przyznała niechętnie.

– Nie musisz przede mną ukrywać, jakie jest nastawienie Teda do mnie – powiedziała Coreen. – Znam go od czasu, kiedy zostałyśmy przyjaciółkami, pamiętasz?

– Tak, pamiętam.

– Nigdy mnie nie lubił. – Coreen nie wspomniała, skąd o tym wie, ani że to przez niego poślubiła mężczyznę, do którego nic nie czuła.

– Ted nie chce się wiązać. Woli fruwać z kwiatka na kwiatek.

– Ucieczka waszej matki musiała być dla niego naprawdę dużym ciosem. – Coreen doskonale znała historię rodziny Reganów.

– Tak. To go zraziło do kobiet. Z tego powodu jest samotny przez większą część swojego życia. – Westchnęła. – Przez jakiś czas miałam nadzieję, że uda mu się z tobą związać. Potem jednak wyszłaś za mąż. Nie mógł ci tego wybaczyć. Wciąż nie może. Dziwne, prawda?

Wyraz twarzy Coreen nie zdradzał, o czym myśli. Do perfekcji opanowała sztukę skrywania emocji. Barry potrafił wykorzystać nawet najmniejsze oznaki jej słabości.

Tylko raz pozwoliła sobie na szczerość wobec niego. Byli zaledwie kilka tygodni po ślubie, kiedy przyznała się do uczucia, jakie żywiła do Teda. Dopiero później uświadomiła sobie, że nie powinna była tego robić. I szybko zrozumiała, że ten błąd będzie ją dużo kosztował. Tej nocy Barry upił się i ją pobił. To ją nauczyło chować bardzo głęboko wszelkie uczucia.

– Wygląda na to, że niedługo będzie po wszystkim – zauważyła Sandy.

– Naprawdę? – zdziwiła się Coreen. Jej długie, zadbane paznokcie zacisnęły się na czarnej torebce.

– Dlaczego Tina nalegała, żeby tak szybko odczytano testament? – zapytała niespodziewanie jej przyjaciółka.

– Jest święcie przekonana, że Barry zapisał jej wszystko, łącznie z domem – wyszeptała Coreen. – Wiesz, że była przeciwna naszemu małżeństwu. Jeśli na mocy testamentu zostanie jedyną spadkobierczynią, wyrzuci mnie na bruk, jeszcze zanim zapadnie zmrok. Założę się, że dostanie wszystko. To byłoby bardzo podobne do Barry’ego. W czasie trwania naszego małżeństwa dostawałam od niego na życie sto dolarów tygodniowo i musiało mi to wystarczyć na wszystko, w tym na utrzymanie i zakupy.

Sandy przyjrzała jej się baczniej. Nagle dotarło do niej, że sukienka, którą Coreen ma na sobie, już dawno wyszła z mody.

– Mam tylko te ubrania, które kupiłam przed zamążpójściem – wyjaśniła Coreen, unikając wzroku przyjaciółki.

Sandy uświadomiła sobie, że Tina Tarleton z kolei jest ubrana w sukienkę, która musiała kosztować fortunę, i że odjechała sprzed cmentarza nowiutkim lincolnem.

– Ale dlaczego? Dlaczego Barry tak cię traktował?

Coreen uśmiechnęła się smutno.

– Miał swoje powody – odpowiedziała wymijająco. – Nie zależy mi na pieniądzach – dodała cicho. – Umiem pisać na maszynie i skończyłam kurs socjologii. Jakoś sobie poradzę.

– Nie martw się. Barry z pewnością ci coś zapisał!

Coreen pokręciła głową.

– Nie sądzę. On mnie nienawidził. Przywykł do tego, że kobiety świata poza nim nie widzą. Nie mógł znieść myśli, że może być na drugim miejscu. – Nie sprecyzowała, co ma na myśli. – Przynajmniej nie muszę już się bać – dodała. – Bardzo się wstydzę…

– Czego?

– Tego, że czuję ulgę – wyszeptała, jakby bała się, że usłyszy ją ktoś niepowołany. – To już koniec! Ostateczny koniec! I niech sobie ludzie myślą, co chcą, nic mnie to nie obchodzi. – Zadrżała.

Sandy była zaintrygowana, ale nie chciała być wścibska. Coreen kiedyś z pewnością jej o tym opowie. Barry robił wszystko, co w jego mocy, by uniemożliwić im spotykanie się. Nie życzył sobie, by jego żona utrzymywała kontakty z kimkolwiek, nawet z kobietą. Początkowo Sandy myślała, że po prostu jest nieprzytomnie zakochany w jej przyjaciółce. Stopniowo przekonywała się jednak, że to jakieś inne, o wiele mroczniejsze uczucie każe mu się tak zachowywać. Cokolwiek się za tym kryło, Coreen nigdy się jej z tego nie zwierzyła.

– Byłoby miło, gdybyś nie musiała się wymykać z domu, żeby zjeść ze mną od czasu do czasu lunch – powiedziała.

– Mam nadzieję, że nie powiedziałaś Tedowi o tych naszych spotkaniach? – zapytała Coreen, posyłając jej zza woalki zmartwione spojrzenie.

– Nie, nie mogłam mu o tym powiedzieć. Mówiąc szczerze, Ted zabronił mi w ogóle o tobie wspominać.

Szczupłe ramiona drgnęły nerwowo, a niebieskie oczy zwróciły się do okna.

– Rozumiem.

– A ja nie – wyszeptała Sandy. – W ogóle go nie rozumiem. I wstyd mi, że dzisiaj tak się zachowuje.

– Barry był mu bardzo bliski.

– Może rzeczywiście, na swój sposób. I może właśnie dlatego Ted nigdy nie próbował zrozumieć, jak to wygląda z twojej perspektywy. Barry był w towarzystwie mężczyzn zupełnie inny niż z tobą.

– Tak, wiem.

Limuzyna zatrzymała się i kierowca otworzył przed nimi drzwi.

– Dziękuję, Henry – powiedziała Coreen serdecznym tonem.

Szofer był pięćdziesięciokilkuletnim, barczystym mężczyzną o krótko ostrzyżonych włosach, byłym wojskowym. Wiele mu zawdzięczała, odkąd Barry zatrudnił go pół roku wcześniej. Plotkowano nawet na ten temat, niektórzy wręcz sugerowali, że Coreen przyprawia mężowi rogi. W rzeczywistości Henry pełnił zupełnie inną rolę. Nie mogła jednak o tym nikomu powiedzieć.

Henry nisko się ukłonił.

Sandy weszła do domu razem z Coreen. Przy okazji zauważyła, że nie ma tam pokojówki ani kamerdynera, w ogóle żadnej służby. W tak dużym domu to było dosyć dziwne.

Coreen dostrzegła wyraz zmieszania na twarzy przyjaciółki. Zdjęła kapelusz z woalką i położyła go na stoliku.

– Barry zwolnił całą służbę z wyjątkiem Henry’ego – wyjaśniła. – Jego też chciał zwolnić, ale przekonałam go, że przyda mu się szofer.

Sandy nic nie powiedziała.

Coreen popatrzyła na przyjaciółkę.

– Myślisz, że z nim sypiam? – zapytała.

Sandy zacisnęła wargi.

– Teraz, kiedy go zobaczyłam, już tak nie myślę – odparła z błyskiem w oczach.

Coreen roześmiała się po raz pierwszy od wielu dni. Ruszyła w kierunku salonu.

– Rozgość się, zrobię ci kawę.

– Nie musisz. Pozwól, że cię wyręczę. Odpocznij. Spałaś dzisiaj chociaż trochę?

Coreen wzruszyła ramionami. Miała ponad metr sześćdziesiąt wzrostu. Sandy była od niej o kilka centymetrów wyższa.

– Męczą mnie koszmary – wyznała.

– Lekarz nie przepisał ci nic na sen?

– Nie chcę się szprycować narkotykami.

– Branie środków nasennych po śmierci męża to jeszcze nie szprycowanie się narkotykami.

– Mniejsza o to, po prostu nie chcę tracić nad sobą kontroli. – Usiadła na kanapie.

– Na pewno nie chcesz, żebym…

Drzwi do salonu otworzyły się niespodziewanie. Sandy i Coreen znały tylko jedną osobę, która była tak pewna siebie, że uważała, że nie musi pukać. Ted wszedł do pokoju, poluźniając krawat. Nie miał na głowie kapelusza kowbojskiego, który zwykle nosił. Wyglądał elegancko i zarazem dziwnie w drogim garniturze.

– Właśnie miałam zamiar zrobić kawę – powiedziała Sandy, patrząc na niego ostrzegawczo. – Tobie też?

– Jasne. Nie pogardzę też herbatnikiem. Nie jadłem śniadania.

– Zobaczę, co uda mi się znaleźć. – Sandy dziwiła się w duchu, że nikt nie zatroszczył się o jedzenie, zgodnie z prowincjonalnym obyczajem. Jacobsville to przecież wieś, gdzie wszyscy mieszkańcy są bardzo zżyci.

Ted nie miał żadnych zahamowań przed zadawaniem trudnych pytań. Usiadł w fotelu naprzeciw kanapy w kolorze bordo, na której siedziała Coreen.

– Dlaczego nikt nie przyniósł jedzenia? – zapytał ze złośliwym uśmiechem. – Czy twoi sąsiedzi podobnie jak ja uważają, że to ty go zabiłaś?

Coreen zrobiło się słabo. Zmobilizowała się jednak i odważnie spojrzała w jego chłodne błękitne oczy. Puściła mimo uszu tę jawną zniewagę.

– Nie mieliśmy bliskich sąsiadów ani przyjaciół. Barry nie przepadał za towarzystwem.

– A ty nie przepadałaś za Barrym – stwierdził. – Wiem od niego o wszystkim, Coreen. O wszystkim.

Domyślała się, co mógł powiedzieć mu Barry. Lubił utrzymywać znajomych w przekonaniu, że jest oziębła. Zamknęła oczy i potarła ręką czoło.

– Nie masz żadnych spraw do załatwienia? – zapytała zmęczonym głosem. – I to wielu spraw?

Założył nogę na nogę i rozsiadł się wygodnie.

– Mój kuzyn nie żyje – przypomniał jej. – Przyjechałem na pogrzeb.

– Pogrzeb już się skończył – odpowiedziała z naciskiem.

– A ty jesteś bogatsza o cztery miliony. Przynajmniej do chwili odczytania testamentu. Tina już tu jedzie.

– Bez wątpienia za twoją namową – stwierdziła.

Uniósł ze zdziwieniem brwi.

– Nie musiałem jej do niczego namawiać.

Była bezgranicznie udręczona cierpieniem minionych dwóch lat. Nie miała już siły. Podniosła na niego wzrok.

– Nie wątpię.

Wstała z kanapy. Wyglądała bardzo elegancko w czarnej sukience, która opinała jej smukłe ciało, jego zdaniem odrobinę zbyt szczupłe. Nie chciał dostrzec, jak mizernie wygląda. Wiedział, że nie kochała Barry’ego. Z pewnością nie płakała po nim.

– Nie oczekuj zbyt wiele – powiedział.

– Nie zabiłam Barry’ego – odparła.

Ted również się podniósł.

– Pozwoliłaś mu usiąść za kierownicą, chociaż był pijany. Tak się składa, że wychowałem się w Jacobsville. Znam większość ludzi, którzy tutaj mieszkają. Wiesz chyba, że Sandy i ja wróciliśmy tu niedawno? I powiem ci jedno: wszyscy mówią tylko o śmierci Barry’ego. Byliście razem na przyjęciu. Przesadził trochę z alkoholem, to prawda. Ale wiedząc o tym, wcale nie miał zamiaru siadać za kółkiem. Chciał, żebyś odwiozła go do domu. Tylko że ty odmówiłaś. Więc pojechał sam i spadł z mostu.

Więc ludzie tak to przekręcili… Wpatrywała się w milczeniu w Teda. Sandy nie wspominała, że wrócił do Jacobsville. Jak zniesie mieszkanie z nim w tym samym mieście?

– Nie bronisz się? Nie masz żadnego usprawiedliwienia? – rzucił kpiąco. – Żadnych wyjaśnień?

– Po co? I tak mi nie uwierzysz.

– Co racja, to racja – przyznał i włożył ręce do kieszeni, wsłuchując się w hałasy dobiegające z kuchni. To Sandy przypominała mu o swoim istnieniu.

Coreen usiłowała powstrzymać drżenie rąk. W końcu skrzyżowała je na piersi. Czy naprawdę on musi patrzeć na nią takim oskarżycielskim wzrokiem?

– Wiesz, dlaczego tu jestem? Barry napisał do mnie dwa tygodnie temu. Poinformował mnie, że zmienił testament i że jest w nim wzmianka o mnie. – Spojrzał na nią kpiąco. – Nie wiedziałaś?

Nie wiedziała. Barry poinformował ją tylko, że zmienił testament. Nie miała pojęcia, czego dotyczyły te zmiany.

– Tina też jest w nim wspomniana, jak sądzę – ciągnął z triumfalnym uśmiechem na twarzy.

Miała już tego wszystkiego naprawdę dość. Była bardzo zmęczona koszmarem, w którym żyła przez ostatnie dwa lata, a jeszcze bardziej niekończącym się przesłuchaniem. Z ciężkim westchnieniem odgarnęła do tyłu krótkie włosy.

– Ted, idź stąd – powiedziała błagalnie. – Proszę cię, idź już stąd.

Nagle zrobiło się jej słabo. Cierpienie złamało jej ducha. Poczuła na rzęsach łzy i odwróciła się, by je ukryć. Zachwiała się i nagle ujrzała, że podłoga zaczyna się do niej niebezpiecznie zbliżać.

Ted Regan podbiegł do niej i złapał ją za ramiona. Spojrzał na jej bladą, mizerną twarz. A potem bez słowa otoczył ją ramionami i trzymał w nich łagodnie, bez namiętności.

– Jak tyś to zrobiła? – zapytał, jakby potknęła się rozmyślnie.

Łzy wypełniły jej oczy, kiedy stała sztywno w jego objęciach. Nie wiedział, nie mógł wiedzieć, jak przez ostatnie dwa lata wyglądało jej życie.

– Nie zrobiłam tego specjalnie – wyszeptała. – Przecież nie dlatego, że nie mogłam się doczekać, kiedy mnie weźmiesz w ramiona! Nie chcę od ciebie nic!

Ton jej głosu sprawił, że jego i tak już zły nastrój jeszcze się pogorszył.

– Nawet mojej miłości? – zapytał kpiąco. – Kiedyś o nią zabiegałaś – przypomniał jej lodowatym głosem.

Zadrżała. To wspomnienie, podobnie jak większość innych z minionych dwóch lat, nie było zbyt miłe. Próbowała się odsunąć, ale jego wielkie dłonie, które zaciskały się na jej ramionach, nie pozwoliły na to.

Była świadoma, zbyt świadoma świeżego zapachu jego ciała, jego nierównego oddechu, ruchu jego atletycznej piersi. Ted, pomyślała ze smutkiem. Ted!

Położyła ręce zaciśnięte w pięści na jego torsie. Zamknęła oczy i zacisnęła zęby.

Zaczął ją głaskać po plecach. Jednocześnie czuła jego ciepły oddech we włosach nad czołem. Był tak wysoki, że sięgała mu ledwie do nosa.

Wyczuwała twarde mięśnie i gęste włosy na jego piersi. Dawał jej pocieszenie, coś, czego nie zaznała od dwóch długich lat. Ale Ted jest podobnie jak Barry silnym, dominującym mężczyzną, a ona nie jest już tą młodą kobietą, która go uwielbiała. Wiedziała, co mężczyźni skrywają pod pozorami ogłady, i nie mogła stać tak blisko niego, nie czując obawy. Barry ją tego nauczył. Jęknęła, kiedy poczuła silne palce Teda na ramionach. Bezwiednie ściskał ją tak mocno, że będzie miała siniaki. A może zdaje sobie z tego sprawę? Może chce ją w ten sposób ukarać?

Ted usłyszał jej westchnienie i wbrew sobie przestał się kontrolować.

– Och, na miłość boską – mruknął i nagle przytulił ją tak mocno, że pomiędzy nimi nie było nawet centymetra wolnej przestrzeni.

Zadrżała. Jeszcze dwa lata temu dałaby wszystko, by stać tak blisko niego. Teraz jednak miała w głowie tylko mgliste wspomnienie Teda i gorzkie, złe wspomnienie Barry’ego. Kontakt fizyczny napełniał ją strachem i bólem.

Z jej oczu popłynęły łzy. Stała sztywno w ramionach Teda i pozwalała, by spływały jej po policzkach, kiedy ogarniał ją coraz większy ból. Szloch wstrząsnął jej ciałem. Opłakiwała Barry’ego, którego nigdy nie kochała, ale opłakiwała też siebie, ponieważ Ted trzymał ją z taką wzgardą, a nawet jeśli nie, to przecież Barry zniszczył ją jako kobietę. Płakała, aż wreszcie wyczerpała się, zmęczyła.

Sandy zatrzymała się w drzwiach, widząc wyraz twarzy Teda, kiedy pochylał się nad ciemną głową Coreen. Kaszlnęła, by powiadomić ich o swojej obecności, ponieważ wiedziała, że jej brat nie chciałby, by ktoś widział go w chwili takiej słabości.

– Kawa – oznajmiła pogodnie, nie patrząc na nich.

Ted puścił wolno Coreen i wyjął chusteczkę, po czym wcisnął ją gniewnie do jej trzęsących się rąk. Unikała jego wzroku. Zauważył to, podobnie jak i jej sztywność, która nie minęła nawet wtedy, kiedy płakała w jego ramionach. Przeszył go głęboki ból.

– Usiądź, Corrie, i zjedz herbatnika z masłem – powiedziała Sandy, kiedy Ted odsunął się szybko i znów usiadł. – Stały pod przykryciem na stole.

– Pani Masterson przyszła dziś rano i zrobiła mi śniadanie – odparła Coreen drżącym głosem. – Nawet go nie tknęłam.

– Tina zatrzymała się w motelu – oznajmił Ted. Był wściekły na siebie. Nie powinien był dopuścić do tego, co się przed chwilą stało.

Coreen wytarła oczy i popatrzyła na niego.

– Nie jesteśmy w zbyt dobrych stosunkach. Proponowałam jej, żeby się tu zatrzymała, ale odmówiła.

Przeniósł wzrok na filiżankę, którą podała mu siostra.

– Wydaje mi się, że powinnaś odpocząć przez kilka najbliższych dni – poradziła Sandy przyjaciółce. – Pojedź nad Morze Karaibskie, gdziekolwiek, żeby się oderwać od tego wszystkiego.

– Otóż to – zawtórował jej Ted, wpatrując się zimno w Coreen. – Stać cię na to.

– Przestań! – Coreen nie wytrzymała. – Czy możesz już przestać?

– Ted, proszę cię! – wstawiła się za nią Sandy.

Jego uwagę odwrócił warkot samochodu wjeżdżającego na podjazd przed domem. Wstał i podszedł do drzwi, unikając wzroku Coreen. Jego brak samokontroli wstrząsnął nim dogłębnie.

– To straszne – wyszeptała Coreen rozpaczliwie. – On się nade mną znęca.

– Barry naopowiadał mu jakichś głupot – wyjaśniła Sandy. – Nie znam szczegółów. Na cmentarzu Ted wspominał, że widywali się całkiem często i że Barry mówił mu różne rzeczy o tobie.

– Znając Barry’ego, podejrzewam, że wymyślał niestworzone historie na mój temat, żeby wzbudzić jego litość – powiedziała cicho Coreen. – Byłam jego kozłem ofiarnym, wytłumaczeniem każdej podłości, jaką zrobił. Pił też przeze mnie, dasz wiarę?

– Pił dlatego, że chciał – sprostowała Sandy.

– Jesteś chyba jedyną osobą w Jacobsville, która tak mówi – stwierdziła jej przyjaciółka. Wypiła łyk kawy.

W holu rozległy się czyjeś głosy: jeden niski i łagodny, drugi ostry i niecierpliwy.

– Myślałam, że notariusz już tu będzie – narzekała Tina Tarleton poirytowanym głosem. Weszła do salonu, zdejmując białe rękawiczki. Wyglądała olśniewająco w czarnym kostiumie od Chanel z dobranymi w każdym szczególe kosztownymi dodatkami.

– Pewnie pojechał do biura po dokumenty – powiedziała Coreen.

Tina rzuciła jej gniewne spojrzenie.

– Nie mam najmniejszych wątpliwości, że zaraz się tu zjawi – warknęła. – Na twoim miejscu zaczęłabym się pakować.

– Już jestem spakowana – odrzekła Coreen. – Nie mam dużo rzeczy.

Przed dom podjechał kolejny samochód. Sandy podeszła do okna.

– Notariusz – obwieściła i skierowała się ku drzwiom.

– No, w końcu – odetchnęła Tina. – Najwyższy czas.

Coreen milczała. Patrzyła na fotel, w którym siadywał jeszcze niedawno Barry, i wspominała swoje małżeństwo. W jej oczach znów pojawił się strach, wręcz przerażenie.

Ted obserwował ją ze swojego miejsca. Czuje się winna. To dobrze. Ma wyrzuty sumienia. Oby już nigdy nie zaznała ani chwili spokoju.

Poczuła na sobie jego wzrok. Popatrzyła na niego. Przeszył ją gniewnym spojrzeniem, tak mocno zaciskając palce na poręczach fotela, że omal ich nie złamał.

Dopiero pojawienie się w pokoju notariusza, wysokiego siwowłosego mężczyzny, rozładowało napięcie. Coreen o mało mu za to nie podziękowała. Nie mogła zrozumieć, dlaczego Ted tak bardzo jej nienawidzi z powodu śmierci kuzyna, z którym nie był zbyt blisko. Chyba że zawsze jej nienawidził. Takie stwarzał pozory. Zachowywał się nieprzyjaźnie wobec niej, odkąd więcej niż dwa lata temu poczuł, że mu się narzuca…

Tytuł oryginału:

Regan’s Pride

Pierwsze wydanie:

Silhouette Romance, 1994

Opracowanie graficzne okładki:

Pamela Magierowska

Redaktor prowadzący:

Małgorzata Pogoda

Korekta:

Jolanta Spodar

© 1994 by Diana Palmer

© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2005, 2012, 2015

Powieść ukazała się poprzednio pod tytułem Duma i pieniądze.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-1367-7

Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com