Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Wacława Sieroszewskiego żywot niespokojny

Wacława Sieroszewskiego żywot niespokojny

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-244-0408-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Wacława Sieroszewskiego żywot niespokojny

Wacław Sieroszewski (1858–1945), jeden z czołowych pisarzy okresu Młodej Polski – to człowiek o niezwykłej biografii. Zesłaniec syberyjski, etnograf, działacz niepodległościowy, żołnierz Legionów, polityk, prezes Związku Literatów Polskich i Polskiej Akademii Literatury. Jego losy na tle burzliwych czasów zaborów i wojen barwnie opisał wnuk, Andrzej Sieroszewski, czerpiąc materiały między innymi z zachowanych archiwów rodzinnych.

W ocalałej do dzisiaj książeczce stanu służby Wacława Sieroszewskiego zapisano, że pisarz odbył w Oddziale Paryskim Okręgu Zagranicznego Organizacji Związków Strzeleckich kurs paryski w 1913 roku, po czym 15 stycznia 1914 roku został pod numerem osiemnastym wykazu ewidencyjnego zapisany do plutonu I Szkoły Podoficerskiej (pozostał w niej jako strzelec do czerwca 1914 roku). Co kryło się za tymi suchymi zapiskami? Były to wykłady z teorii i obchodzenie się z bronią w pracowni Smoguleckiego i ćwiczenia terenowe wraz z musztrą w podparyskich lasach. Te – jak zapamiętał Wacław – były najmilsze. Wczesnym rankiem w niedziele i święta wyjeżdżali koleją gdzieś niedaleko, do Montreuil, Neuilly czy Charenton i tam uczyli się maszerować, zwijać i rozwijać front, poruszać tyralierą, padać i zrywać się do biegu. Obok dwudziestolatków, studentów, uczestniczyli w tych ćwiczeniach czterdziestodwuletni Andrzej Strug i pięćdziesięciopięcioletni Sirko (który wraz z Wieniawą należał do pierwszej szóstki strzeleckiej). Ćwiczenia z terenoznawstwa z mapą, marsze z ubezpieczeniami, wzajemne podchody może teraz dopiero, w wieku już dobrze dojrzałym, pozwoliły im przeżywać romantyczną przygodę, której nie dane im było przeżyć w wieku chłopięcym. Francuscy wieśniacy patrzyli na te oddziałki ze zdziwieniem, czasem z obawą. Strażnikom polowym Polacy tłumaczyli, że są stowarzyszeniem sportowym, tylko skautom francuskim przyznali się, że przygotowują się do walki o wolność ojczyzny, co tamci skwitowali oddaniem im honorów. (fragment książki)

Polecane książki

Wielka nowelizacja Kodeksu pracy w zakresie umów terminowych, która zacznie obowiązywać od 22 lutego 2016 r., określa ona na nowo limity zatrudniania w ramach umów na czas określony i modyfikuje zasady ich wypowiadania. Wprowadzane zmiany odnoszą się częściowo również do umów zawartych przed 22 lute...
22-letni Sober jest byłym wokalistą zespołu The Beat. Po dwukrotnym morderstwie ucieka i zaszywa się na przedmieściach Londynu. Zaczyna wieść spokojne życie cichego psychopaty mordującego nocą w pobliskich ruinach krematorium. Sober wyznaje prawo: jeśli mam żyć na tym świecie, to przynajmniej tak, j...
Ewa Kosior - doktor nauk prawnych; adwokat; specjalizuje się w prawie umów i kwestiach związanych z prawem wierzytelności; autorka kilkunastu publikacji z dziedziny prawa prywatnego. Publikacja jest jedyną pozycją na rynku, w której kompleksowo omówiono instytucję kumulatywnego przystąpienia do dłu...
„Wesoły figlarz” to zbiór krótkich utworów – powiastek, opowiadań, dowcipów i żartów – które autor zebrał spośród opowieści ludowych krążących w różnych rejonach. Komizm w nich zawarty rozbawi także współczesnego czytelnika. Józef Chociszewski był przede wszystkim redaktorem i wydawcą. W swojej kar...
„Finanse jednostek oświatowych i wychowawczych” to fachowy przewodnik po najnowszych zmianach w przepisach istotnych dla jednostek oświatowych i wychowawczych oraz aktualnie ważnych problemach. Zawiera praktyczne rozwiązania dla skarbników i księgowych uwzględniając specyfikę i złożoność pracy w jed...
Pozornie nie ma dla leśnych ludzi ni miejsca, ni życia. Przystosowali się do warunków i już teraz niczym się jakoby od reszty ludzi nie różnią. Spełniają swe obowiązki powszednie, pracują wśród innych z innymi, obcują z cywilizacją, biorą udział w postępie, korzystają z wynalazków, umieją się obchod...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Andrzej Sieroszewski

Projekt ‌graficzny: Andrzej Barecki

Korekta: ‌Dobrosława Pankowska

Zdjęcia zamieszczone ‌w książce pochodzą ‌z archiwum rodziny Sieroszewskich

Copyright © ‌by Zuzanna ‌Sieroszewska-Rolewicz

Copyright © ‌by Wydawnictwo Iskry, ‌Warszawa ‌2015

ISBN ‌978-83-244-0408-7

Projekt ‌współfinansowany ze stypendium ‌m.st. ‌Warszawy

Wydawnictwo ‌ISKRY

al. Wyzwolenia ‌18, 00-570 ‌Warszawa

tel. (22) 827-94-15

e-mail: iskry@iskry.com.pl

www.iskry.com.pl

Konwersja ‌publikacji do wersji elektronicznej

SPIS RZECZY

Przedmowa ‌wydawcy

Słowo wstępne ‌od ‌wnuka

W ziemiańskim dworze

Pierwsza szkoła ‌życia

W świecie ‌robotniczym

W X ‌Pawilonie

Ciupasem na ‌Syberię

W Wierchojańsku

Na kresach ‌lasów

W Namskim Ułusie

W Irkucku ‌i Petersburgu

Gwiazda wschodzi

Znowu w ‌Warszawie

Wyprawa na ‌Daleki Wschód

W ‌„robocie” politycznej

W Krakowie ‌i Czasławiu

Zakopiańskie ‌lata

W Paryżu

Wielka wojna

W „niemieckiej” ‌Warszawie

Droga ku niepodległości

W ‌Niepodległej

Wokół ‌dramatów Bolszewicy i Zamach

Odczyty ‌i prace literackie

Pod znakiem ‌Akademii

Ostatnie ‌niespokojne dziesięciolecie

Posłowie

Kalendarium

Podziękowania

Przypisy

Bibliografia

Indeks osób

PRZEDMOWA ‌WYDAWCY

Choć Wacław ‌Sieroszewski ‌(1858–1945) należy ‌do czołówki ‌pisarzy polskich ‌epoki ‌Młodej ‌Polski, nie doczekał ‌się ‌jednak dotąd opracowania ‌monograficznego. Niezwykła biografia Sieroszewskiego ‌– konspiratora niepodległościowego, ‌więźnia Cytadeli, ‌zesłańca ‌sybirskiego, etnografa ‌i autora słynnej monografii ‌Jakucji, ‌żołnierza ‌Legionów i człowieka ‌bliskiego Józefowi Piłsudskiemu, ministra ‌propagandy w rządzie Daszyńskiego, zaś ‌po odzyskaniu niepodległości ‌prezesa Związku Zawodowego ‌Pisarzy ‌Polskich, prezesa Polskiej ‌Akademii Literatury i senatora ‌II Rzeczypospolitej – może ‌stanowić ‌dla współczesnych ‌wzór postawy patriotycznej. Jest ‌to także pisarz ‌i społecznik warszawski: członek warszawskiej ‌Rady Miejskiej w roku 1916, ‌laureat Nagrody ‌Literackiej m.st. Warszawy w roku ‌1927, patron ulicy między ‌Chopina ‌i aleją Róż, uhonorowany tablicą ‌pamiątkową na domu przy ulicy ‌Górnośląskiej 16, w którym mieszkał od 1924 roku. To, że Sieroszewski zasługuje na monografię biograficzną, nigdy dla historyka literatury nie ulegało wątpliwości. Obecnie jednak zagadnienia jego biografii i twórczości rzadko goszczą na warsztatach naukowych młodszego pokolenia badaczy. W tych okolicznościach celowe się stało sfinalizowanie cennej (odwołującej się między innymi do zbiorów archiwum rodzinnego), ale nieukończonej pracy podjętej przez zmarłego w roku 2012 Andrzeja Sieroszewskiego, hungarystę, profesora Uniwersytetu Warszawskiego i wnuka Wacława Sieroszewskiego.

Andrzej Sieroszewski w ostatnich latach życia pracował nad zaplanowaną z rozmachem książką o swoim dziadku. Pracę tę przerwała śmierć, ale w papierach zmarłego pozostał obszerny i względnie czytelny rękopis. Autor doprowadził narrację do drugiej połowy lat dwudziestych, toteż dla wydania monografii konieczne było nie tylko odczytanie i zadiustowanie rękopisu oraz wprowadzenie licznych ustaleń, sprawdzeń, dodatkowych przypisów itp., ale także uzupełnienie o materiał biograficzny od końcowych lat dwudziestych do śmierci Wacława Sieroszewskiego w 1945 roku. Podjęcie takiej pracy przez niżej podpisanego umożliwiło stypendium Miasta Stołecznego Warszawy „dla osób zajmujących się twórczością artystyczną, upowszechnianiem kultury i opieką nad zabytkami w m.st. Warszawie”. Dzięki temu wsparciu można było inicjatywę nieżyjącego wnuka pisarza doprowadzić do finału i oddać tomem monograficznym należyty honor zasłużonemu warszawiakowi i jednemu z wielkich pisarzy polskich, a zarazem człowiekowi, którego sylwetka znalazła się w głośnej książce Bohdana Cywińskiego Rodowody niepokornych.

Andrzej Zdzisław Makowiecki

SŁOWO WSTĘPNE OD WNUKA

Bohater tej opowieści, Wacław Sieroszewski, przeżył prawie osiemdziesiąt siedem lat, które podzieliły się niemal dokładnie między drugą połowę XIX stulecia i pierwszą połowę XX wieku. Urodzony jako syn ziemiański, został (nie całkiem z własnego wyboru) robotnikiem, którego za działalność niepodległościową carat skazał na osadzenie na Syberii. W tajdze sybirskiej został badaczem etnografem i pisarzem, a po powrocie do Polski – działaczem niepodległościowym i politykiem, żołnierzem I Brygady Legionów Józefa Piłsudskiego, organizatorem życia kulturalnego i społecznego, wreszcie senatorem niepodległej Rzeczypospolitej Polskiej.

Urodził się w kraju zniewolonym przez zaborców, umarł w 1945 roku, w chwili gdy miejsce jednego okupanta zajmował drugi. Przeżył wiele, doświadczył zarówno sytuacji niesłychanie gorzkich i trudnych, zdawałoby się bez wyjścia, jak i momentów pełnych satysfakcji, radosnego uniesienia czy nawet triumfu. Zawsze czynny, nigdy obojętny wobec tego, co się wokoło działo, budził swoją osobą gorące emocje, sądy i opinie nierzadko przeciwstawne, często niezasłużone. Byli nawet tacy, którzy uznawali go za plagiatora. Inni nazywali „wybitną indywidualnością literacką, świetnym samoukiem naukowym, fascynującym na przełomie stuleci opinię naukową i literacką kraju” (Hanna Maria Małgowska), „jednym z najbardziej rasowych epików polskich” (Artur Hutnikiewicz), „niebywałym przykładem zgody czynu z myślą” (Juliusz Kaden-Bandrowski). Był Wacław Sieroszewski kawalerem Orderu Virtuti Militari i Legii Honorowej, bywał też nierzadko obiektem zabawnych karykatur, bohaterem złośliwych anegdot.

Jestem w prostej linii, po mieczu, jego wnukiem. Choć więc w relacji o bohaterze tej książki nie mogę obiecać całkowitej bezstronności, to przyrzec mogę, że będzie rzetelna i uczciwa. Niezależnie bowiem od mojego emocjonalnego stosunku do dziadka, również „na chłodno” przekonany jestem, że jego czyny, trudy sybirackie i polskie, stronice przez niego zapisane, ślad, jaki zostawił po sobie w naszych dziejach, zasługują na wydobycie z niepamięci, w jaką w powojennym półwieczu zostały zepchnięte.

„Fenomenalny żywot Wacława Sieroszewskiego jest najciekawszym i najbardziej przejmującym jego utworem” – napisał w 1934 roku Jan Lorentowicz w artykule zatytułowanym Bohaterski żywot. Jeszcze tylko przez pięć lat można było o tym „żywocie utworze” pisać bez skrępowania. Nie można było bowiem swobodnie mówić o człowieku, który w listopadzie 1918 roku przyjechał wysłany przez polski rząd z Lublina do Warszawy, by tu rozbrajać Niemców, a nazajutrz po wojnie roku 1920 napisał głośny dramat pt. Bolszewicy.

Zgadzam się z Janem Lorentowiczem – tak z przytoczonym sądem, jak iz zawartym w tytule artykułu określeniem. Dziś, gdy mogę bez żadnych cenzuralnych ograniczeń opowiedzieć to, jak dziadka zapamiętałem, i to, co o nim wiem, uważam, że warto i trzeba to zrobić. Zarówno po to, żeby nam wszystkim przywrócić zabraną cząstkę wiedzy o naszych narodowych losach, jak i dlatego, żeby jemu samemu oddać sprawiedliwość.

Mam nadzieję, że moja książka pomnoży grono tych, którzy – tak jak ja – zgodzą się z Janem Lorentowiczem.

Andrzej Sieroszewski

W ziemiańskim dworze

„Urodziłem się w sierpniu roku 1859 we wsi Wólce Kozłowskiej, w parafii Postolin. Majątek nasz przylegał do świeżo przeprowadzonej petersburskiej kolei żelaznej; z okien naszego dworu widać było dachy stacji Tłuszcz (…). Majątek nasz był dość duży, coś około osiemdziesięciu włók, ale gleba licha – piaski. Główny dochód dawały lasy, których należało do Wólki około czterdziestu czy pięćdziesięciu włók. Prócz tego mieliśmy dwa folwarki: Kozły i Rysie”[1] – tak wspominał swoje gniazdo rodzinne bohater tej opowieści, Wacław Sieroszewski.

Według Słownika geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich majątek Wólka Kozłowska, przynależny do powiatu radzymińskiego, gminy Klembów, parafii Postoliska, w 1867 roku obejmował folwarki Wólka i Kozły o łącznej powierzchni 1141 mórg, w tym prawie 600 mórg gruntów ornych, 130 mórg lasów, blisko 100 mórg łąk i pastwisk, ponad 250 mórg nieużytków i aż 43 morgi… zarośli. Pod koniec XIX stulecia na terenie tych dóbr mieszkały 174 osoby.

Uważny czytelnik bez trudu dostrzeże dość istotne różnice między dokładnymi danymi figurującymi w Słowniku a wspomnieniem pisarza. Choć Wacław Sieroszewski ten fragment wspomnień spisywał w wieku sędziwym, kiedy czasem pamięć mogła go zawieść, w tym wypadku wcale nie musiało tak być. W kilka lat bowiem po urodzeniu się przyszłego pisarza wybuchło powstanie styczniowe. Zarówno jego ojciec Leopold jak i dwaj stryjowie wzięli w nim czynny udział. Wielu ziemian, w tym także pan na Wólce Kozłowskiej, zapłaciło za to utratą majątków. Po 1863 roku majątek Leopolda Sieroszewskiego mógł zostać poważnie okrojony, w jego składzie mogło już nie być folwarku Rysie.

Wyjaśnienia wymaga także wymieniony przez Wacława Sieroszewskiego rok urodzenia. W literaturze mu poświęconej spotkać można aż trzy daty: 1858, 1859 oraz 1860. Przyczynił się do tego walnie sam pisarz, który w rozmaitych sytuacjach z różnych powodów wskazywał różne lata. Pierwotnym źródłem tego zamieszania była niewątpliwie próba odmłodzenia go w chwili, gdy w 1878 roku został aresztowany i za udział w buncie więźniów X Pawilonu Cytadeli Warszawskiej groził mu nawet wyrok śmierci. Liczono na to, że młodszy wiek oskarżonego może korzystnie wpłynąć na wymiar kary. Później nieraz jeszcze, poszukiwany przez policję carską, a w pewnym okresie także niemiecką, Wacław Sieroszewski musiał się ukrywać lub legitymować fałszywymi paszportami, co owo zamieszanie z datą urodzenia jeszcze powiększało.

Pamiętniki, z których pochodzi przytoczony na wstępie fragment, Wacław Sieroszewski zaczął pisać w lipcu 1939 roku. Czas wojny, która wybuchła dwa miesiące później, nie był stosowny do spokojnego przejrzenia rękopisu przez ponadosiemdziesięcioletniego autora i dokonania odpowiednich korektur. Narastające przez lata nieporozumienia zostały ostatecznie wyjaśnione dopiero przez Andrzeja Lama, współwydawcę krakowskiej edycji Dzieł Wacława Sieroszewskiego i autora jego najobszerniejszych biogramów.

W rzeczywistości Wacław Sieroszewski urodził się 24 sierpnia 1858 roku w Wólce Kozłowskiej koło Tłuszcza, położonej niespełna pięćdziesiąt kilometrów na północny wschód od Warszawy. Wśród niewielu jego dokumentów, jakie przetrwały drugą wojnę światową, ocalała metryka urodzenia, która jednoznacznie rozstrzyga wspomniane niejasności. Przyjdzie jeszcze do niej wrócić, ale zanim to nastąpi, cofnijmy się w głąb czasu, by zobaczyć, w kręgu jakiej tradycji Wacław Sieroszewski wyrósł i się uformował.

Wedle legend rodzinnych, jakie zanotował, jego najdawniejsi przodkowie należeli do „potężnego rodu szlacheckiego, mającego «zawołanie» Sreniawa”[2]. Z czasem ród się rozpadł, niektórzy jego członkowie przyjęli nazwiska wywiedzione z nazw swoich włości, ale niektórzy Sieroszewscy zatrzymali na stałe przy nazwisku przydomek Sreniawa. Należał do nich na przykład Franciszek Sreniawa Sieroszewski, kapitan 8 Pułku Strzelców Pieszych, uczestnik insurekcji kościuszkowskiej.

Późniejsi przodkowie Wacława Sieroszewskiego pieczętowali się herbem Nabram i mieli swoje dobra w Wielkopolsce. Należały do nich majątki w Sieroszewicach i Kakawie nieopodal Koszalina i Ostrowa Wielkopolskiego. Przedtem, w XII wieku, Sieroszewice były własnością arcybiskupów, dopiero po jakimś czasie przeszły w ręce „szlachty osiadłej”, wśród której przywoływany już tutaj Słownik geograficzny w wieku XVI wymienia Dorotę Sieroszewską, a w roku 1618 – jako właściciela – Krzysztofa Sieroszewskiego. Nie wiadomo dokładnie, kiedy majątek przeszedł w inne ręce, w każdym razie pod koniec XIX wieku należał do Piotra Pawła Skórzewskiego.

Pradziad Wacława, Jan Sieroszewski, był szambelanem dworu, a w roku 1779 pułkownikiem konfederacji województw wielkopolskich. O tymże Janie zapewne wspomina w cytowanym w Pamiętnikach liście Franciszek Śreniawa Sieroszewski, który mówi o ojcu jako o pułkowniku konfederacji barskiej, a w roku 1794 walczącym w tejże randze pod Kościuszką. Obaj, ojciec i syn, wojowali w Kaliskiem, wspólnie zresztą z Pawłem Skórzewskim, generałem województwa kaliskiego, niewątpliwie przodkiem późniejszego dziedzica na Sieroszewicach. Brat Jana, Antoni, kasztelan krymski, był regimentarzem wielkopolskim i konsyliarzem konfederacji wielkopolskiej.

Dużo więcej wiemy o synu Jana, Kajetanie, zajmującym jedno z najważniejszych miejsc w tradycji rodzinnej. Urodzony w 1785 roku, w wieku dwudziestu dwóch lat wstąpił do 1 Pułku Gwardii Francuskiej, odbył całą kampanię hiszpańską, walcząc między innymi pod Somosierrą, bił się także pod Wagram, brał udział w rosyjskiej kampanii Napoleona i dosłużywszy się stopnia wachmistrza pod Berezyną, dostał się do niewoli. W randze bodaj kapitana stawał jeszcze w powstaniu listopadowym, a po jego upadku był zastępcą nadleśnego Leśnictwa Zakroczymskiego. „Nie pamiętam dziadka Kajetana” – napisał we wstępie do Pamiętnika Wacław Sieroszewski – „ale ci, co go znali, zgodnie mówili, że był to człowiek spokojny, skromny, obowiązkowy, nieubiegający się o zaszczyty ani posady. Był powszechnie lubiany”[3]. Zestawienie relacji Franciszka Śreniawy Sieroszewskiego z danymi o Kajetanie, zaczerpniętymi z akt Departamentu Heroldii Senatu w Petersburgu, każe przypuszczać, że Kajetan i Franciszek byli braćmi, choć o tym Wacław wprost nie wspomina.

Kajetan musiał być postacią w dziejach rodziny szczególnie poważaną, skoro jego wnukowi Wacławowi dano na drugie imię dziadka, a prawnuk Stanisław wziął sobie imię pradziadka na bierzmowanie.

Sporo też wiemy o żonie Kajetana, Eleonorze Jaskłowskiej, którą poślubił w roku 1819. Wacław zanotował, że babka „słynęła z bojowego charakteru. Opowiadano o niej, że «sam Tuchołko», kat powstańców 63 roku, nie mógł sobie dać z nią rady, gdy go nachodziła, robiąc starania o wypuszczenie mego ojca z X pawilonu, gdzie był przez pewien czas więziony. Synowe drżały przed nią”[4].

Kajetan i Eleonora mieli córkę Augustynę i trzech synów, Tomasza, Leopolda i Jana. Wszyscy trzej bracia walczyli w powstaniu styczniowym. „Stryj mój Jan, nadleśny lasów rządowych w Spale” – czytamy w Pamiętnikach Wacława Sieroszewskiego – „przeszedł z całą służbą oraz kasą leśnictwa do powstania, drugi stryj, Tomasz, który dzierżawił duży majątek Żerań pod Warszawą, był aresztowany. Ojciec długo trzymany był w X Pawilonie Cytadeli i uwolniła go stamtąd dopiero staraniami swymi babka Kajetanowa” (D, XVI, 14).

Rodzice Wacława, Leopold i Waleria z Ciemniewskich, pobrali się w 1855 roku we wsi Orłów parafii Piątek. Panna młoda miała wówczas lat dwadzieścia pięć, była córką nieżyjącego już wówczas dziedzica Pęcławic Stanisława i Antoniny z Molskich. Dziadek Walerii, Marcin Molski, podobnie jak Sieroszewscy uczestnik konfederacji barskiej, był członkiem Towarzystwa Przyjaciół Nauk i znanym w swoich czasach, choć przeciętnego talentu rymopisem, o którym złośliwi koledzy po piórze lubili mówić: „Idzie Molski, za nim oda, od Piłata do Heroda”. Wacław Sieroszewski bronił pamięci dziadka po kądzieli, twierdząc, że poetą nie był gorszym od innych, za to był dobrym obywatelem, dbałym gospodarzem, który – jak utrzymywała tradycja rodzinna – założył w swym majątku pierwszą w Polsce pieczarkarnię[5].

Matka Wacława Sieroszewskiego, Waleria, miała aż ośmioro rodzeństwa. W życiu Wacława, który wcześnie stracił rodziców, znaczniejszą rolę odegrali trzej wujowie: Edward, Julian, który był wyższym urzędnikiem w Komisji Skarbu, oraz Hieronim, który odziedziczył po dziadku Marcinie skłonności pisarskie[6].

Wedle utrzymującej się w rodzinie opinii Sieroszewscy uchodzili za dobrych rolników, myśliwych i żołnierzy, natomiast większym zamiłowaniem do nauki i sztuki odznaczali się Ciemniewscy[7]. Jak będziemy mieli okazję się przekonać, bohater naszej opowieści odziedziczy niemało po przodkach – i po mieczu, i po kądzieli.

Wacław Sieroszewski urodził się w samym sercu ziemi mazowieckiej, choć korzenie rodu wyrastały z Wielkopolski. Kiedy i w jakich okolicznościach ta gałąź rodu powędrowała ku środkowi Polski, dziś już trudno dociec. Wiadomo, że Kajetan już żadnego własnego majątku nie miał, pracował w lasach spalskich i następnie zakroczymskich. Leopold urodził się w guberni płockiej, a w chwili ślubu, w roku 1855, mieszkał w Sieciechowie w guberni sandomierskiej. Parę lat później był już właścicielem Wólki Kozłowskiej.

Z zachowanego odpisu metryki urodzenia, spisanej w języku polskim i rosyjskim, dowiadujemy się nie tylko o dacie i miejscu urodzenia Wacława Sieroszewskiego, ale także tego, że sporządzona została w obecności rządcy dóbr Władysława Izdebskiego i gospodarza Tomasza Rosińskiego, który zresztą aktu nie podpisał, gdyż… nie umiał pisać. Osobliwie biegną drogi ludzkich losów: niepiśmienny włościanin świadczy przy akcie chrztu przyszłego pisarza…

Wacław Kajetan ochrzczony został 28 stycznia 1860 roku (co też pewnie przyczyniło się do zamieszania wokół daty urodzenia), a jego rodzicami chrzestnymi byli Tomasz Sieroszewski i jego żona Anna z Sachowiczów (lub Sakowiczów). Obrzędu chrzcielnego dokonał miejscowy proboszcz, ksiądz Jakub Wojda.

Wacław miał pięć sióstr. Dwie starsze: Paulinę i Leonię, i trzy młodsze: Walerię, Annę i Marię. Był jedynym chłopcem, ale nie został „jaśnie wielmożnym panem dziedzicem” na Wólce Kozłowskiej, Kozłach i Rysiach, co zawdzięczał czasom i miejscu, w jakim przyszło mu żyć.

„Najwcześniejsze dzieciństwo upłynęło mi w dostatku” – czytamy w dalszym ciągu Pamiętników Wacława – „na zwykłej stopie obywatelskiej: trzymaliśmy stajnię cugową, powóz, karetę, konie wierzchowe, przyjmowaliśmy licznych gości” (D, XVI, 8). Pośrodku rozległego parku stał dwór murowany, parterowy, ale dość obszerny. Mały Wacław zapamiętał kilka pokoi sypialnych, jadalnię, salon, pokój dziecinny i gościnny oraz – szczególnie mocno – izbę czeladną.

Dziś po dworze nie ma już ani śladu. A tam, gdzie niegdyś rozciągał się park, rosną zarośla, pewnie podobne do tych, jakie skrzętnie zanotowali przed stu laty autorzy Słownika geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich.

Dwór w Wólce Kozłowskiej, w którym urodził się Wacław Sieroszewski

Dopełnijmy jeszcze obrazu nieistniejącego dworu: „W spiżarni pośrodku mieściły się wysokie drewniane skrzynie, przedzielone przegrodami, w których przechowywano zapasy mąki, wszelkiego rodzaju kasz, ryżu, suszonych owoców, grzybów itd. Dookoła stały beczki z miodem, kiszoną kapustą, ogórkami, pomidorami… wszędzie wisiały pachnące pęki ziół, kopru, szczawiu, chmielu, cebuli i czosnku, strączkowego tureckiego pieprzu…” (D, XVI, 8).

Nie ulega wątpliwości, że najwcześniejsze dzieciństwo upłynęło gromadce małych Sieroszewskich w dostatku, ale – jak w wielu ziemiańskich domach – dzieci chowane były surowo. Jadały potrawy niewyszukane, odziewane były skromnie, w ubrania z domowego płótna lub chłopskiego samodziału. „Smaku herbaty, kawy, czekolady nie znałem do siedmiu lat (…). Matka w ten sposób chciała nas przyuczyć do skromności i zahartować. W domu chodziliśmy boso, pończoch nie mieliśmy bardzo długo” (D, XVI, 9).

Z tych tak odległych czasów najmocniej – oprócz rodziców i sióstr – zapamiętał przyszły pisarz syna ogrodnika, swego rówieśnika Franka, z którym buszował po parku (najwidoczniej żadnej z sióstr nie pociągały chłopięce zabawy), oraz klucznicę Puchalską, ukochaną Puchałę, która nie tylko królowała w spiżarni i dozorowała poranne mycie w zimnej wodzie, ale także udzielała wskazówek, co można, a czego nie wolno mówić Moskalom.

Ważne miejsce w dziecinnym świecie małego Wacka, jedynaka wśród pięciu sióstr, zajmowała też mieszkająca po sąsiedzku w Klembowie rodzina Kurellów. Państwo Kurellowie trzymali u siebie nauczyciela dla synów i gdy coraz bardziej chora Waleria Sieroszewska nie mogła poświęcać dostatecznej uwagi edukacji swojego jedynaka, ten na jakiś czas zamieszkał u zaprzyjaźnionych sąsiadów. Najlepszego kompana znalazł w starszym nieco od siebie Józiu – dwaj chłopcy razem uczyli się, a po obiedzie mieli „czas wolny na zbytki”. Chodzili na grzyby, wznosili domy z piasku, kiedyś nawet zbudowali fortecę, w obronie której stoczyli bitwę z oblegającymi ją krewniakami Józia. Ciepłą, rodzinną atmosferę domu Kurellów pamiętał Wacław Sieroszewski jeszcze po siedemdziesięciu latach: „Nie mam szczęśliwszego wspomnienia z okresu dzieciństwa, jak pobyt w Kłębowie. Państwo Kurellowie traktowali mnie jak syna, nie robiąc żadnej różnicy ze swymi dziećmi” (D, XVI, 23).

Osobą jednak najważniejszą, która nadawała ton życiu w wólczańskim dworze i która odcisnęła najmocniejsze piętno na duszy i umyśle syna, była matka. Otrzymała z domu „staranne wykształcenie, znała języki francuski, niemiecki, umiała grać na fortepianie, dużo czytała (…). Szczupła brunetka, niezmiernie żywa, z ruchliwą, piękną twarzą, włosy miała długie, czarne, oczy duże też czarne, błyszczące, wzrost niewysoki. Zdrowie miała słabe, często chorowała, ale ster życia w domu, a nawet majątku, mocno trzymała w ręku. Ojciec mało zajmował się nawet gospodarstwem, wciąż gdzieś wyjeżdżał lub przyjmował sąsiadów, których zjeżdżało się do nas, o ile pamiętam, mnóstwo. Później dowiedziałem się, że miało to związek z powstaniem” (D, XVI, 13).

W wychowaniu małych Sieroszewskich przez matkę trzy sprawy były najważniejsze: zasady religijne, patriotyczne i cnoty rycerskie. Wzorzec moralny kształtował Mucjusz Scewola, który na dowód męstwa spalił rękę w ogniu, i święci męczennicy, o historii Polski uczyły Śpiewy historyczne Niemcewicza, a „biblią wychowawczą w naszej rodzinie była pewna gruba, straszliwa księga, pełna pouczeń na wszelkie wypadki życia, ogromnie moralna, ogromnie przewidująca, ogromnie surowa i groźna…” (D, XVI, 11).

Nauki matki musiały być przekazywane bardzo sugestywnie, skoro w dziesięć lat później kilkunastoletni Wacław sam też – na wzór legendarnego bohatera rzymskiego – poddał się podobnej próbie męstwa.

Najgłębiej w pamięć kilkunastoletniego chłopca zapadły zimowe wieczory, „kiedy matka w głębokim fotelu siadała w czeladnej przed wielkim płonącym kominkiem z książką w ręku, a wokoło rozmieszczały się dworki z kądzielą, z szyciem, z robotami… My dzieci tuliliśmy się u nóg matki, zasłuchani w cudowne opowieści «o Fabioli pierwszej chrześcijance», albo w przejmujące Żywoty świętych, wreszcie rozdziały Ewangelii lub Starego Testamentu…” (D, XVI, 11–12).

Mały słuchacz tych nauk do późnej starości dochował wierności wpojonym w najwcześniejszym dzieciństwie przez matkę wartościom i zasadom moralnym, z jedynym wyjątkiem tylko. Choć wychowany w bardzo nabożnej atmosferze, już jako młody człowiek odszedł od Kościoła, o czym jeszcze będzie mowa.

Zimowe wieczory u stóp matki w izbie czeladnej mazowieckiego dworu, spiskowanie ojca i stryjów w dobie powstania styczniowego, somossierska legenda dziadka Kajetana – w takiej atmosferze wyrastał w latach najwcześniejszego dzieciństwa przyszły sybirak, żołnierz, pisarz.

Pierwszą nauczycielką małego Wacka i jego sióstr była matka. Chłopiec miał dobrą pamięć, uczył się łatwo, w wieku pięciu lat już umiał czytać. Ale był też bardzo żywy, pełen energii i temperamentu, toteż zdarzały mu się najrozmaitsze przygody. Razu jednego tylko wierny przyjaciel, pies Obal, uratował małego Wacka przed stratowaniem przez rozszalałe źrebaki. Kiedy indziej chłopiec, uciekając przed rozdrażnionym buhajem, o mało nie utopił się w cebrze pełnym mleka, jeszcze innym razem poniesiony przez konia nie zmieścił się w drzwiach stajni i ocknął się z obandażowaną głową w łóżku.

Stopniowo jednak tę atmosferę czeladnej izby wypełnionej cudownymi opowieściami czytanymi przez matkę i serdeczną troską Puchały zaczęły coraz gwałtowniej zakłócać wydarzenia rozgrywające się poza ścianami rodzinnego domostwa. Coraz częstsze rewizje dokonywane przez Kozaków, wizyty komisarza wojskowego sprawującego nadzór nad wypuszczonym z więzienia dziedzicem Wólki. Pewnego razu młody Wacław, nieostrzeżony w porę przez Puchałę, zaśpiewał carskiemu pułkownikowi: „Stój, carze, stój! Jeszcze polski słychać bój… Jeszcze będziesz dyndał, carze, wkoło twoi dygnitarze…”.

Nad wólczańskim dworem zaczęły się zbierać groźne chmury. Zanim na Leopolda Sieroszewskiego i jego braci spadły represje po powstaniu styczniowym, dotychczasowej egzystencji rodziny już zagroziło poważne niebezpieczeństwo: szybko postępująca choroba Walerii Sieroszewskiej. Nie wzmocnił jej wątłego zdrowia wyjazd do Szczawnicy. Towarzyszący matce w wyprawie synek odbył przy tej okazji pierwszą w życiu dalszą podróż: zapamiętał Warszawę i wizytę u krewnych rodziny prezesa Banku Polskiego, senatora Adama Bagniewskiego, zapamiętał też Kraków, góry, które go już wtedy urzekły i z którymi tyle go jeszcze w przyszłości zwiąże, kopalnię soli w Wieliczce. W drodze powrotnej po raz pierwszy w życiu spędził kilka dni w Pęcławicach, majątku Maksymilianostwa Łebkowskich w Kutnowskiem, miejscu bardzo mocno związanym z dalszymi losami Sieroszewskich.

Podczas choroby matki wszyscy domownicy zbierali się u jej łóżka i wspólnie odmawiali pacierze przy specjalnie urządzonym ołtarzu. Domem zarządzała „wierna i kochana” Puchała, a najważniejszą postacią stał się ojciec, „wysoki, tęgi mężczyzna z dużą, jasną brodą, niebieskimi oczyma i łysą głową” (D, XVI, 22).

To on przy pomocy braci i szwagra, Hieronima Ciemniewskiego, usiłował ratować niszczony kontrybucjami majątek, ale najpierw był po powstaniu aresztowany, a potem ciągle nękany przez władze. Jego brat Tomasz, który utracił dzierżawę w majątku Żerań koło Warszawy, próbował utrzymać Wólkę Kozłowską w rękach rodziny, ale niebawem zmarł na atak serca. Najstarszy z braci, Jan, zaocznie skazany na śmierć, musiał uciekać za granicę.

Sytuację pogarszała choroba Walerii, już wówczas umieszczonej w szpitalu w Warszawie. Jej śmierć 12 kwietnia 1868 roku zbiegła się z utratą sprzedanej na licytacji Wólki Kozłowskiej.

Pozbawiony majątku Leopold Sieroszewski nie mógł znaleźć żadnej pracy, która by zapewniała utrzymanie rodziny. Za radą Hieronima Ciemniewskiego wyjechał do Galicji, gdzie szwagier dzięki swoim stosunkom miał pomóc znaleźć mu jakieś zajęcie. Tam też zresztą ukrywał się brat Leopolda, Jan, korzystający z pomocy stosunkowo zamożnej rodziny żony.

Leopold zabrał ze sobą dwie najmłodsze córki, Annę i Marię, i już nigdy do pozostawionej w Warszawie rodziny nie wrócił. Zmarł w 1882 roku w Krakowie. Syn raz jeszcze tylko trafił na ślad ojca, i to w okolicznościach raczej niezwykłych: gdy w 1878 roku po raz pierwszy został osadzony w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej, na podokniu jednej z cel znalazł wyskrobane nazwisko ojca.

Po śmierci matki starsze dzieci zostały rozdzielone między krewnych. Paulinę zabrała do siebie przyjaciółka matki Jadwiga Sikorska. Paulina nie tylko skończyła jej szkołę, ale dzięki pomocy finansowej jej brata Stanisława mogła odbyć w Anglii studia w dziedzinie nauk społecznych. Leonia trafiła do jednej z ciotecznych babek, Bagniewskiej z Gledzianowa, a Waleria do wujostwa Arturów Ciemniewskich. Wacław znalazł się pod opieką dwóch wujów, Edwarda Ciemniewskiego i Maksymiliana Łebkowskiego, ciotecznego brata matki, właściciela Pęcławic.

Dobra pęcławickie leżały nad Bzurą, nieopodal szosy łączącej Kutno z Piątkiem. Był to sam środek Równiny Kutnowskiej, kraina bliższa Wielkopolsce raczej niż Mazowszu, na pewno inna niż położone na wschód od Wisły okolice Tłuszcza i Radzymina, w których przeżył swoje pierwsze dziesięć lat życia mały Wacek. Majątek Łebkowskich był mniejszy niż Wólka Kozłowska, ale leżał na doskonałych ziemiach, był bardzo dobrze zagospodarowany i niegnębiony przez zaborcę, jak majątek Sieroszewskich. Po śmierci Władysława Łebkowskiego prowadzony był już gorzej, ale aż do drugiej wojny światowej pozostał w rękach rodziny. Sam dwór, także murowany i niewysoki, zewnętrznie nie różnił się wiele od tego z Wólki Kozłowskiej, specyficzny charakter nadawali mu jednak jego mieszkańcy.

„W dworze pęcławickim zawsze panował duch wysoce patriotyczny, obywatelski i żołnierski” (D, XVI, 26) – zanotował po latach Wacław Sieroszewski. Podtrzymywali go często tu bywający starsi panowie – dużo i chętnie opowiadający o swych wojennych przygodach – a przede wszystkim pan domu Maksymilian Łebkowski, który sam zdążył tylko walczyć w powstaniu listopadowym, ale miłością do Napoleona zaraził się od swego ojczyma, zagorzałego napoleończyka. W tych tradycjach wychowana była też pani domu, Maria z Miklaszewskich, córka innego napoleońskiego oficera.

„Opowiadania z wojen napoleońskich oraz [18]30 roku pochłaniały moją uwagę, słuchałem ich jak czarodziejskich bajek, oczu nie spuszczałem z sutych, siwych wąsów opowiadaczy” (D, XVI, 39) – wspominał jeszcze po wielu latach Wacław Sieroszewski. Musiał je wówczas bardzo mocno przeżywać, skoro pamiętał „straszliwe przejście przez Berezynę” (D, XVI, 26), przygody wojenne poszczególnych żołnierzy, opowiadanie o belwederczyku Trzaskowskim z Gołąbek pod Warszawą, a sztychy z widokami bitew Napoleona były przedmiotem „nieustannych zachwytów” chłopca.

Ten pierwszy pobyt w Pęcławicach dziesięcioletniego Wacława trwał bardzo krótko. Wuj Łebkowski umieścił chłopca w Warszawie na stancji i zapisał go do szkoły. W życiu Wacława zaczął się nowy rozdział. Sam, bez rodziców, tak licznego przecież rodzeństwa i kochanej Puchały, z upływem czasu pod coraz mniejszą opieką dalszych krewnych, wchodził w zupełnie nowy, nieznany sobie świat.

Pierwsza szkoła życia

Pierwszym warszawskim mieszkaniem dziesięcioletniego Wacka była stancja pana Lipińskiego na ulicy Wielkiej między Sienną i Sliską. Właściciel stancji, zapewne w porozumieniu z opiekunami swego nowego lokatora, zapisał go do III Gimnazjum mieszczącego się na rogu Krakowskiego Przedmieścia i ulicy Berga (dzisiejszej ulicy Traugutta). Wacek, dzięki naukom matki i lekcjom u Kurellów w Klembowie, był dobrze przygotowany do szkoły, nie znał tylko rosyjskiego. Po intensywnych korepetycjach opanował go jednak na tyle, że egzamin bez trudu zdał. Warszawska szkoła wypełniona „ogłuszającym gwarem i ruchem” (D, XVI, 29) stanowiła dla chłopca z ziemiańskiego dworu zupełnie nowy świat. Szybko przekonał się, że trzeba umieć sobie w nim samemu radzić, nieraz przy użyciu pięści. Gdy po raz pierwszy zdobył się na bunt przeciwko „prymusowi”, który był wyznaczony do pilnowania porządku, poznał wartość swoich sił i zręczności, wyćwiczonych jeszcze na wsi. Niebawem, zasłynąwszy w bitności, zyskał przydomek „Stefan Czarnecki”. Za udział w jednej uczniowskich bójek, w której zresztą słusznie bronił się jako skrzywdzony przez silniejszego kolegę, otrzymał – przyszły wieloletni więzień i zesłaniec syberyjski – pierwszą karę: pięć plag wymierzonych przez prefekta Puchiewicza. Wacek szybko zaznaczył się w społeczności szkolnej jako uczeń żywy i niesforny. Należał do najaktywniejszych wśród tych, którzy strzelali z okien do przechodniów grochem z „fistuły”, specjalnej szklanej rurki. Innym razem, namówiony przez kolegów, wrzucił do żydowskiego domu modlitwy czarnego kota.

Nauczyciele wydali się nowemu uczniowi zgromadzeniem dziwaków: polonista „Bocian”, który godzinami kazał powtarzać „Trębacze trąbili na wielkich trąbach” albo „Nie pieprz Pietrze wieprza pieprzem…”, przyrodnik Wagner, który przez całe lekcje porządkował swoje skrypty, nauczyciel rosyjskiego Szwarc, który wymagał tylko „ciszy i porządku”. Postrachem uczniów był inspektor Vieweger, zwany „Fają”, ze swoim ulubionym zawołaniem „Oćwiczę!”, a jedynym lubianym i szanowanym belfrem był zacny, mimo swej surowości, prefekt „Punio”.

Wacek był chłopcem rzutkim i zaradnym, toteż stosunkowo szybko zasymilował się w nowym otoczeniu. Tym bardziej że w pierwszym okresie, dopóki chodził do gimnazjum, w Warszawie mieszkało kilka osób z bliższej i dalszej rodziny. Jedną z tych osób była babka Kajetanowa Sieroszewska. Osoba apodyktyczna i bardzo energiczna, ta, przed którą „synowe drżały”, natomiast dla wnuka była inna, serdeczna i miła. Choć żyła z „maluchnej emeryturki” w „ciasnym pokoiczku”, to przy każdym widzeniu (a były one częste) obdarowywała wnuka jabłkami czy piernikami i „zawsze wsunęła jakieś parę groszy na moje uczniowskie potrzeby”. Wacek musiał być do babki bardzo przywiązany, skoro podczas jej długiej i ciężkiej choroby całymi godzinami przesiadywał przy jej łóżku i czytał „Kuriera”, bo szalenie interesowała się polityką i żałowała, że „pewnie wkrótce umrze i nie dowie się, kto zwycięży w wojnie!”. Choroba babki Kajetanowej przypadła bowiem na okres wojny francusko-niemieckiej 1870 roku i wdowa po wachmistrzu spod Somosierry wiązała jakieś nadzieje dla Polski z ewentualnym zwycięstwem Francuzów.

Na stancji u pana Lipińskiego mieszkał też jeden z pięciu synów wuja Łebkowskiego, również Maksymilian, a na Miodowej stryjenka Anna Sieroszewska, wdowa po stryju Tomaszu, wraz z synami Tadeuszem i Adamem, z którymi Wacek był zaprzyjaźniony. Często także odwiedzał stancję pana Lipińskiego wuj Maksymilian Łebkowski, bardzo dla młodego kuzynka dobry i wyrozumiały, który – podobnie jak babka Kajetanowa – wsuwał mu zawsze do kieszeni kilka groszy. To za te babcine i wujowe subwencje zafundował sobie pomysłowy Wacek wymarzoną „fistułę”.

Nagła śmierć wuja Maksymiliana Łebkowskiego (na atak serca, na ulicy), już w pierwszym roku pobytu chłopca w Warszawie, była dla niego bardzo bolesnym ciosem. Ale i po śmierci wuja Wacław spędzał jeszcze niejedne wakacje w Pęcławicach. Zawsze było w nich ludno i gwarno, bywało szczególnie dużo młodzieży, znajomych i kuzynów rodzeństwa Łebkowskich. Radosną atmosferę jednych wakacji zakłóciła nagła śmierć powszechnie przez wszystkich lubianego jednego z braci Łebkowskich, Feliksa, który utonął w stawie w wyniku udaru sercowego. Dla jedenastoletniego Wacława było to bardzo silne przeżycie, z którego długo nie mógł się otrząsnąć. Po raz pierwszy też wśród pęcławickich gości pojawił się wówczas Romuald Mianowski, który starał się o rękę jednej z panien Łebkowskich, Jadwigi. Nie mógł oczywiście Wacek przeczuwać wtedy, że z tą parą (nawet jeszcze nie narzeczonych) los go w przyszłości bliżej zwiąże, gdy w trzydzieści lat później, po powrocie z krańca ziemi na północno-wschodniej Syberii, ożeni się z ich córką.

Wśród gości zaludniających w lecie dwór pęcławicki Wacek nie miał poza Maksem rówieśników. Czas wypełniał sobie konnymi wyprawami do Piątka po pocztę, urządzaniem w oborze corridy polegającej na drażnieniu byka jakąś czerwoną chustą, pomaganiem dekarzowi w układaniu dachówki na dachu remontowanego dworu i czytaniem książek z zasobnej biblioteki Łebkowskich. To wtedy przyszły pisarz czytał „bez końca” Pana Tadeusza, nauczył się na pamięć Reduty Ordona, ale rozsmakował się też wielce w przygodach Robinsona Crusoe, który w wyobraźni chłopca szedł w zawody z Maćkiem Kropicielem. Pierwszy imponował zapalonemu czytelnikowi tym, że umiał sam wszystko zrobić, zaś drugi tym, że… bił Moskali.

Wacław, jak bohater Daniela Defoe, chodził przepasany sznurem, z łukiem i kołczanem za pasem, a na rozłożystym białodrzewie wybudował sobie szałas, w którym chronił się po każdej psocie. W swym wyposażeniu miał też sękaty kij, mający być „kropidełkiem” bohatera z mickiewiczowskiego zaścianka. W tajemnicy przed dorosłymi, którzy nie pozwalali dzieciom bez pytania buszować po domowej bibliotece, zakradał się doń, nie mógł się bowiem powstrzymać przed czytaniem Żywotu Napoleona, oglądaniem ilustracji we wspaniałej księdze Mundury Wojska Polskiego, lekturą Nędzników Hugo, których jednak chłopcu stanowczo odebrano.

Po paru latach już nieco starszego Wacka pochłoną powieści Jules’a Verne’a i Alexandra Dumasa z żydowskich wypożyczalni na Świętokrzyskiej i Freta, wielcy polscy romantycy, powieści Kraszewskiego, Kaczkowskiego i Jeża, epopeje Homera, Szekspir, książki historyczne Mochnackiego i Lelewela oraz modne wówczas prace Johna Stuarta Milla, Adama Smitha i Samuela Smilesa.

Pęcławice nie były jednak jedynym miejscem dziecinnych wakacji i szkolnych ferii osieroconego Wacława. Zadzierzgnięta jeszcze w czasach przedwarszawskich przyjaźń z Józiem Kurellą nie skończyła się wraz z wyjazdem Sieroszewskich z Wólki Kozłowskiej. Wacek bardzo lubił pobyty u zacnych państwa Kurellów, u których – w przeciwieństwie do Pęcławic – dom był pełen jego rówieśników. Oprócz kilkorga ich dzieci i szóstki stryjecznego rodzeństwa do Klembowa przyjeżdżali z matką bracia Maszyńscy – Julian, znany później malarz, oraz Piotr, z czasem wybitny muzyk.

Syn dawnych sąsiadów był w Klembowie traktowany jako ktoś bardzo bliski, lepiej nawet wspominał on tamtejszy dwór niż swój rodzinny. Zapamiętał także nauczyciela chłopców, który jako „wielki litwoman” uczył ich litewskiego, oraz ich ojca, pana Józefa Kurellę, raczej miłośnika książek niż rolnika i gospodarza.

Nauki, jakie pobierał Wacek w Klembowie, nie kończyły się na lekcjach z nauczycielem braci Kurellów. Gdy jeden z nich, Staś, który ku ogólnemu zgorszeniu pił wódkę i palił papierosy, zaczął zalecać się do urodziwej niańki młodszego rodzeństwa, Kasi, to nie omieszkał wprowadzić w tajemnice życia seksualnego młodszych chłopców, a wśród nich i Wacka. Notabene – po nagłych śmierciach wuja Łebkowskiego na warszawskiej ulicy i Feliksa w pęcławickim stawie – samobójcza śmierć Stasia Kurelli, gdy rodzice nie zgodzili się na jego ślub z Kasią, była kolejnym mocnym przeżyciem Wacka.

Jeszcze jedno miejsce i jedna rodzina stały się ważne w jego ówczesnym życiu. Drugi, obok Józia Kurelli, szkolny przyjaciel Wacka, Piotr Górski, był synem ziemianina z Suwalszczyzny, właściciela majątku Świack. Z Warszawy jechało się koleją do Grodna, potem trzeba było przeprawić się promem przez Niemen, by dotrzeć wreszcie – przez liczne ubogie wioski z kurnymi chatami – do dworu położonego na skraju Puszczy Augustowskiej, w okolicy pamiętającej legendy o Jadźwingach.

Świack – podobnie jak wcześniej poznane przez Wacka dwory ziemiańskie – także był w okresie wakacyjnym zawsze pełen gości, zwłaszcza młodzieży. Piotr, z którym młody Sieroszewski przebywał najczęściej, odkrył przed kolegą z Warszawy nowy, nieznany mu świat lasów, bagien, polowań, prochu, broni palnej. Zaopatrzeni w noże myśliwskie oraz dubeltówki, krócice i rewolwery wraz z całym zapasem naboi, kul i śrutu urządzili raz nawet polowanie na groźnego wilka, który jednak im umknął na mokradłach nad Czarną Hańczą.

Ze Świackiem w pamięci przyszłego pisarza związało się też wspomnienie pierwszej, jeszcze dziecinnej miłości. Osiemnastoletnia siostra przyjaciela, Helena, początkowo nie zwracała uwagi na młodszego o dobre kilka lat gościa z Warszawy, który dopiero od żartujących z niego domowników dowiedział się, że to jest „miłość”. Potem jednak zaczęło ją to bawić i pewnego razu nieoczekiwanie zbliżyła się do śmiertelnie zakochanego chłopca i pocałowała go w usta. Ten, speszony takim obrotem sprawy, zaszokowany wyskoczył przez okno i uciekł do lasu, gdzie z trudem go odnaleziono. Wydarzeniem, które pozwoliło niefortunnemu amantowi na jakiś czas zapomnieć o „miłości”, były hucznie obchodzone imieniny kochanej przez wszystkich pani Górskiej. Uświetnione one zostały przedstawieniem Posażnej jedynaczki w wykonaniu goszczącej w Świacku młodzieży i wyprodukowanymi przez pomysłowego Wacka fajerwerkami. Wybuch prochu w czasie przygotowań do nich o mało nie pozbawił go wzroku.

W okresie warszawskim Wacław był jeszcze parokrotnie w Świacku. Coraz starsi chłopcy z fantazją i w coraz bardziej „dorosły” sposób korzystali z panującej tam swobody, co bez większego powodzenia starała się powściągnąć pani Górska. Do dawnych polowań doszły teraz bardziej świadome zainteresowanie dziewczętami (Wacek nadal „kochał się” w Helenie Górskiej) oraz poważne, długie rozmowy o naukach przyrodniczych, filozofii i religii.

Wakacyjne pobyty w Świacku posłużyły Sieroszewskiemu za tworzywo do napisanej w kilkadziesiąt lat później powieści Zacisze (1912). I czasy, i przestrzeń, i wydarzenia fabularne odnoszą się bezpośrednio do związanych z nimi przeżyć. W ogromnej większości bohaterów powieści możemy bez trudu rozpoznać ludzi zapamiętanych ze Świacka. Właścicielka Zacisza, pani Ramocka – tak samo jak pani Górska – jest wdową i zarządza majątkiem przy pomocy kuzyna. Powieść zaczyna się od przyjazdu z Warszawy na wakacje do domu jej syna Antosia (czyli Piotra Górskiego) z przyjacielem ze szkoły Kaziem Piotrowskim, w osobie którego ukrył autor siebie. Ojciec Kazia miał pod Warszawą majątek, ale mu go skonfiskowano za udział w powstaniu. Chłopiec zakochuje się w siostrze Antosia, Zofii, a już w epilogu powieści jest uczniem ślusarskim w Warszawie. W czasie wakacji spędzonych w Zaciszu Kazio, Antoś i goszcząca tam młodzież przygotowują przedstawienie Posażnej jedynaczki, uczestniczą w uroczyście obchodzonych imieninach pani Ramockiej, spędzają czas na polowaniach, zabawach i dyskusjach na tematy społeczne i filozoficzne. Kazio Piotrowski, podobnie jak jego pierwowzór, ulega wypadkowi wskutek wybuchu prochu, idzie o północy bez broni i latarki do lasu, by na wielkim głazie położyć róg myśliwski, nawet czyta te same książki Büchnera i Milla.

Zacisze nie jest powieścią dokumentalną, są w niej wątki niemające w ogóle charakteru autobiograficznego, bez wątpienia jednak książka wiele mówi o atmosferze świackiego dworu, jego mieszkańcach i okolicznościach, w jakich wypadło im żyć.

Wspomnienia Wacława z wakacyjnych pobytów w Pęcławicach, Klembowie i Świacku pełne są ciepła, autentycznego przywiązania tak do miejsc, jak i związanych z nimi ludzi. Trudno się temu dziwić. Nie tylko bowiem chłopiec, wcześnie pozbawiony rodzinnego domu, spotkał się wszędzie tam z serdecznym przyjęciem, ale dwory owe były dlań naturalnym przedłużeniem tego, w czym dotąd żył, a co utracił. W nich czuł się bardziej u siebie niż na stancji pana Lipińskiego czy w warszawskim gimnazjum, one były dla niego czymś swojskim, znanym, miłym sercu. A niezależnie od tego – poprzez swoje usytuowanie w trzech zupełnie różnych rejonach Polski – stworzyły późniejszemu pisarzowi już we wczesnej młodości możliwość zetknięcia się z całą różnorodnością ojczystego kraju. Oddalone o niecałe dwieście kilometrów od Poznania Pęcławice i ukryty wgłębi Puszczy Augustowskiej Świack reprezentowały światy bardzo od siebie odległe, kontrast między szosą od stacji kolejowej i murowanym dworem w Pęcławicach a przeprawą promem przez Niemen i mijanymi po drodze do Świacka kurnymi chatami mówi sam za siebie. Całości naturalnej edukacji dopełniał skromny dworek klembowski pośrodku mazowieckiej równiny.

Pęcławice, Klembów i Świack zajmowały ważne miejsce w dziecinnym świecie chłopca pozbawionego domu rodzinnego, ale dzień powszedni upływał mu w warszawskim gimnazjum. Choć otoczony opieką rodziny, w sytuacji, w jakiej się znalazł, siłą rzeczy bardziej samodzielnie niż rówieśnicy musiał stawiać czoła najrozmaitszym dylematom niesionym przez życie. Czasem zbyt jeszcze trudnym do rozwiązania w tak młodym wieku.

Wspominając lata najwcześniejszego dzieciństwa, te spędzone jeszcze w Wólce Kozłowskiej, wiele pisał Sieroszewski o bardzo pobożnym nastroju panującym w domu. Dzieci pod okiem matki uczestniczyły w zbiorowych modlitwach, ściśle przestrzegano wszelkich postów, odwiedzający dwór zakonnicy nigdy nie odchodzili „bez sutych datków”. Pod wrażeniem czytanych przez matkę żywotów świętych mały Wacek przysięgał sobie, że kiedyś zostanie „słupnikiem” lub przy nawracaniu pogan poniesie męczeńską śmierć świętego Sebastiana. Dopóki był w domu, na wszelkie wątpliwości – na przykład dlaczego Bóg pozwolił Żydom zamordować ukochanego Syna – odpowiadano mu, że są to tajemnice, w które trzeba wierzyć i nie ma co zaprzątać sobie tym głowy.

W Warszawie, w innej atmosferze i w nowym środowisku, bez oparcia rodziców, którym ufał, dojrzewający chłopiec miał coraz więcej wątpliwości. Książki z taniej biblioteki Adama Wiślickiego, jak np. Siła i materia Ludwiga Büchnera, raczej te wątpliwości pogłębiały. Gdy podzielił się nimi z księdzem w czasie wielkanocnej spowiedzi, usłyszał: „Jak cię na tamtym świecie diabli zaczną siec rózgami, to się przekonasz o nieśmiertelności duszy! (…) Nie masz rozgrzeszenia!” (D, XVI, 69–70).

Niemądry ksiądz z krzykiem odpędził chłopca nie tylko od konfesjonału, ale na bardzo długie lata również od Kościoła. „Zwróciłem się do nauk przyrodniczych, jak to nakazywał pozytywizm, i zostałem «panteistą»” (D, XVI, 70) – opisał Sieroszewski po latach swój młodzieńczy kryzys.

Pierwszy rok życia w Warszawie okazał się zbyt trudny dla nieprzygotowanego do tak wczesnej samodzielności chłopca. Wacek musiał powtarzać pierwszą klasę, a gdy już był w drugiej, warszawskie szkoły poddane zostały wzmożonej rusyfikacji. Uczniowie III Gimnazjum założyli w Ogrodzie Saskim „tajne stowarzyszenie”, w którym ślubowali, że nie będą mówić po rosyjsku, a po jakimś czasie zaczęli wydawać w jednym egzemplarzu „gazetę”, która miała piętnować tchórzostwo i zdradę. Wackowi powierzono w niej rysowanie karykatur nauczycieli. Tak przyszły więzień X Pawilonu i Pawiaka, sybirak, wszedł do świata „ludzi podziemnych”.

Konspiratorzy z Ogrodu Saskiego nie mieli jednak niezbędnego doświadczenia i dość szybko „gazeta” wpadła w ręce jednego z nauczycieli. Gdy władze szkolne za karę zarządziły dodatkowe lekcje języka rosyjskiego, spiskowcy postanowili zareagować. I kiedy na pierwszej lekcji, w obecności rosyjskiego inspektora Żemczużnikowa, jednemu z uczniów nauczyciel kazał deklamować po rosyjsku antynapoleoński wiersz Lermontowa pt. Borodino, ukryta pod którąś z ławek pozytywka zaczęła grać Mazurka Dąbrowskiego. „Wszyscy zamarli… Cisza zapanowała głęboka… Tylko znana, ukochana melodia dalej dźwięczała beztrosko gdzieś tam z podziemi…” (D, XVI, 51). Wezwany stróż nie mógł jej znaleźć. Gdy umilkła, rozwścieczony Rosjanin kazał wznowić lekcję. Ale po kilku minutach pozytywka odezwała się znowu. Tym razem klasa nie wytrzymała i zaśpiewała mocnym głosem: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy…”. Lekcja została przerwana, zaniechano nawet śledztwa, sprawę zatuszowano, a inspektor Zemczużnikow? Po wakacjach już się więcej nie pokazał.

Ale uczniowska gromada zajmowała się nie tylko nauką i spiskowaniem. Chłopcy z upodobaniem oddawali się zajęciom sportowym w Nowej Dolinie Szwajcarskiej, łowieniu jaszczurek, żab i myszy na Folwarku Świętokrzyskim, wyprawom nad Wisłę. W czasie jednej z nich Wacław o mało się nie utopił, porwany przez silny prąd rzeki. W tych wędrówkach po mieście pewnego razu – mimo sprawności fizycznej – z największym trudem zdołał zejść ze szczytu wieży kościoła Swiętego Krzyża.

W czwartej klasie (obok dawniej znanych Józia Kurelli i Piotra Górskiego) grono najbliższych kolegów młodego Sieroszewskiego było już nieco szersze. Należeli do niego m.in. Erazm Majewski, w przyszłości wszechstronny uczony, profesor zwyczajny w katedrze archeologii UW; Ignacy Matuszewski, późniejszy znany krytyk literacki i publicysta; Mieczysław Brzeziński; Maksymilian Halpern, syn zamożnego bankiera; Michał Lande; bracia Gołębiowscy i bracia Wańkowiczowie. Wraz z tą ostatnią czwórką i Piotrem Górskim Wacław tworzył w gimnazjum tzw. grupę „wiejską”, do której należeli przeważnie synowie ziemian, prześladowanych i pozbawionych majątków za udział w powstaniu 1863 roku.

Mimo coraz większych wymagań w szkole, w której wykłady odbywały się już wyłącznie po rosyjsku, do piątej klasy Wacław przeszedł z pochwałami. Ale atmosfera, którą zastał w gimnazjum po wakacjach, niedobrze wróżyła. Chłopcu, zainteresowanemu nowymi prądami umysłowymi, a zwłaszcza nowościami w dziedzinie nauk przyrodniczych, zupełnie nie odpowiadało wprowadzenie programu klasycznego, ograniczenie matematyki, zlikwidowanie lekcji przyrody. Towarzyszyło temu jeszcze większe natężenie rusyfikacji i w szkole nie wolno było w ogóle odzywać się po polsku. Dla chłopca, który wśród najżywszych wrażeń z pierwszych lat życia pamiętał łzy ukochanej matki po wizytach carskich komisarzy wojskowych w rodzinnym dworze, dokonywane przez Kozaków rewizje, chowanie przez dzieci srebrnych orzełków w doniczkach z kwiatami, nieobecność w domu ojca aresztowanego po powstaniu styczniowym – były to zarządzenia, przeciwko którym buntował się całą duszą.

Chciał zostać lekarzem, wiedział, że musi ukończyć gimnazjum, więc pilnie się uczył nawet greki, której nie cierpiał. Natomiast nie był w stanie podporządkować się zakazowi mówienia w szkole po polsku. Pewnego razu zapytany przez gorliwego wychowawcę, dlaczego nie mówi po rosyjsku, odpowiedział hardo, bez namysłu: „Jestem Polakiem!” (D, XVI, 97).

Zdarzenie to stało się punktem zwrotnym w życiu szkolnym zbuntowanego ucznia. Wywołało łańcuch konsekwencji decydujących dla całego jego przyszłego życia. Po kolejnym starciu z dyrektorem szkoły stosunek nauczycieli do krnąbrnego ucznia zmienił się, los jego stał się przesądzony. Jawny opór wobec wzmagającej się rusyfikacji nie mógł być tolerowany.

Po kilku latach kwaterowania u pana Lipińskiego Wacław opuścił stancję i zamieszkał przy ulicy Widok 13 u małżeństwa Mianowskich. Romuald Mianowski, który parę lat wcześniej ożenił się z Jadwigą Łebkowską, po śmierci Maksymiliana Łebkowskiego stał się opiekunem kilkunastoletniego chłopca. Wuj Mianowski był urzędnikiem Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, a poza tym prowadził dobrze prosperujące biuro przewozowe ze stajniami przy ulicy Trębackiej. Zniechęcony atmosferą w szkole Wacek wszystkie swoje zainteresowania skupił wokół chemii, fizjologii i anatomii. Po świętach wielkanocnych 1874 roku został ostatecznie wydalony ze szkoły, z piątej klasy, zgodnie z zapowiedzią dyrektora Stefanowicza – z wilczym biletem. Okazało się, że nie może być przyjęty do żadnego gimnazjum ani szkoły realnej, co znaczyło, że musi pożegnać się z marzeniami o zawodzie lekarza. Po naradzie rodzinnej ustalono, aby oddać chłopca na praktykę do kupca lub fotografa. Ale on, zgodnie z modną wówczas teorią „pójścia w lud” i „pracy u podstaw”, wybrał rzemiosło: naukę w warsztacie ślusarskim. Liczył na to, że w ciągu kilku lat zarobi tyle, by móc wyjechać za granicę na studia przyrodnicze. Na razie otwierała się nowa karta w jego życiu.

W świecie robotniczym

Wchodząc do warsztatu na rogu ulic Widok i Brackiej, czternastoletni chłopiec wkraczał w świat zupełnie sobie nieznany. Rządził w nim majster, „chudy, ospowaty jegomość, o małej bródce, przykrym, podejrzliwym spojrzeniu i cuchnącym oddechu” (D, XVI, 103), który znęcał się okrutnie zwłaszcza nad jednym z terminatorów. Ci pochodzili na ogół ze sfer inteligenckich i drobnomieszczańskich, w większości byli starsi od Wacława i dobrze już zadomowieni w tym swoistym światku, do którego niełatwo było się przystosować.

Praca przy przebieraniu w metalowym szmelcu oraz przy „bormaszynie”, od której zaczynali nowicjusze, potem zaś przy ognisku, była bardzo ciężka. Bąble i rany na rękach, oczy bolące od wpatrywania się w ogień, przeciągi mrożące plecy. „Wieczorem czułem się tak zmęczony” – czytamy we wspomnieniach – „że wprost nieprzytomny (…). Myśli jakieś pierzchły z głowy – zupełna pustka, pragnienie jedzenia i snu górowało nad wszystkim (…). Jedynie ambicja i upór nie pozwoliły mi cofnąć się i przyznać moim opiekunom do mojej niedoli” (D, XVI, 108–109).

Po kilku miesiącach młody Sieroszewski został przesunięty do nieco lżejszej pracy i jakoś przystosował się do nowych warunków. Zatęsknił za książkami, wieściami ze świata. Zwłaszcza lektura Boga w przyrodzie Camille’a Flammariona wywarła na nim wielkie wrażenie i utwierdziła go w dość naiwnie dotąd pojmowanym „panteizmie”. Porzuciwszy już wcześniej marzenia o zawodzie lekarza, myślał teraz o wyjeździe do wyższej szkoły technicznej w Liege, więc zaczął odnawiać swoje wiadomości z matematyki i uczyć się francuskiego (którego nigdy zresztą dobrze nie opanował, nawet w ciągu czteroletniego pobytu w Paryżu przed pierwszą wojną światową).

Wśród starszych osób z rodziny miał – jak sam powie – „opinię chłopca skrytego i krnąbrnego” (D, XVI, 114). Żywy z usposobienia, raz po raz wpadał w rozmaite młodzieńcze tarapaty, w których pomagali mu uczący się w Warszawie wierni druhowie, bracia Kurellowie. Do Mianowskich nieraz też przyjeżdżali w odwiedziny z Pęcławic bracia Łebkowscy. Co ciekawe, we wspomnieniach z tego warszawskiego okresu raz tylko Wacław wymienia siostrę Paulinę, która poza krótkim pobytem na studiach w Anglii także przecież mieszkała w Warszawie. Chłopiec ciągle jeszcze pozostawał pod opieką Mianowskich, którzy przeprowadzili się na ulicę Żurawią, żył więc pod jednym dachem z ich nowo narodzoną córeczką Stefą, którą dwadzieścia lat później poślubi.

Po dwóch latach terminowania Wacława w warsztacie ślusarskim Romuald Mianowski zapisał go do nowo powstałej Technicznej Szkoły Kolejowej, którą kierował inżynier Ludwik Woyno.

Szkoła mieściła się na ulicy Złotej, a warsztaty miała na terenie Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej na ulicy Chmielnej przy Żelaznej. Dyrektor Woyno starał się o utrzymanie w szkole jak najwyższego poziomu, by – w sytuacji braku politechniki w zaborze rosyjskim – cała młodzież nie musiała wyjeżdżać na studia techniczne za granicę. Szybko też szkoła stała się bardzo popularna.

Wacław, mający za sobą ukończone cztery klasy gimnazjum i dwuletnią praktykę w warsztacie ślusarskim, w pierwszym roku nauki w Technicznej Szkole Kolejowej nie miał zbyt wiele do roboty, bardzo szybko też dyrektor Woyno wyznaczył go na swojego laboranta. Ale jednocześnie w życiu chłopca nastąpiła dużo poważniejsza zmiana. Romuald Mianowski oznajmił mu, że więcej już na pomoc materialną ze strony rodziny nie może liczyć, że musi utrzymywać się sam. Aby zaś ułatwić mu początek samodzielnej drogi przez życie, wręczył mu 100 rubli. W ten sposób bardzo jeszcze młody, bo siedemnastoletni, ale już wszechstronnie doświadczony chłopiec rozpoczynał dorosłe życie, zdany wyłącznie na własną odpowiedzialność.

„Postanowiłem, ze względu na skromność moich środków i charakter pracy, od razu stanąć w szeregach robotniczych, przystosować się do ich potrzeb i obyczajów” (D, XVI, 119–120) – napisał Sieroszewski po latach.

Krótka była ta droga, która przywiodła ziemiańskiego syna w szeregi robotników dużego, szybko uprzemysławiającego się miasta. W okolicznościach, w jakich wtedy Wacław się znalazł, nie mogła chyba poprowadzić go w innym kierunku. Nie był zresztą pod tym względem kimś zupełnie wyjątkowym. Również z dworów ziemiańskich doszli do ruchu socjalistycznego na przykład Kazimierz Dłuski i Tadeusz Gałecki, czyli Andrzej Strug.

Niespodziewanie i wcześnie osierocony Wacław Sieroszewski został nagle przeniesiony z pełnego nabożności świata mazowieckiego dworku do zupełnie obcej i różnej klimatem społecznym Warszawy. Rozbudzone pozytywizmem zainteresowania naukami przyrodniczymi i zagadnieniami społecznymi w połączeniu z rosnącą presją rusyfikacyjną przyspieszały dojrzewanie i radykalizację poglądów młodego chłopca. W momencie, gdy przyszło mu podjąć pierwszą w życiu naprawdę poważną decyzję o wyborze życiowej drogi, wyniesione z domu tradycje niepodległościowe i pamięć nauk matki, że wszyscy ludzie są sobie równi, w połączeniu z przekonaniem o konieczności pracy od podstaw, wśród ludu – kazały mu między ten lud pójść.

Pozbawiony pomocy rodziny młodzieniec zamieszkał kątem u jednego z robotników. Zywił się w taniej kuchni na Chmielnej, bo praca w remizie wagonowej Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej dawała zarobek bardzo skromny. Pierwsze zajęcia w nowej pracy polegały na stemplowaniu uszkodzonych lub zużytych osi kół wagonowych, składowanych daleko na bocznicach. „W zimie, w mróz albo zamieć, na jesieni albo na wiosnę, w deszcz albo szarugę – było to dość przykre (…). Zgrabiałe palce z trudem trzymały w równowadze długie stalowe stemple, z których trzonków pod uderzeniami ciężkiego młota często pryskały jako iskry rozżarzone kawałki stali. Raniły one nieraz boleśnie ręce, a często i twarz” (D, XVI, 122).

Ale i tutaj, podobnie jak wcześniej w warsztacie ślusarskim, najtrudniejsze były początki. Dzięki stałemu zarobkowi Wacław mógł po jakimś czasie poprawić swoją egzystencję. Zamieszkał w lepszych niż dotąd warunkach u ślusarza Burzackiego z tej samej remizy wagonowej – choć te lepsze warunki oznaczały mieszkanie w kuchni wspólnie z innym lokatorem. Mógł też zamienić obiady składające się z żuru, kartofli, kapusty i brukwi, suto podlanych wodą i okraszonych łojem, na lepsze posiłki u pani Rajmundowej Kurellowej, a za korepetycje udzielane koledze z Technicznej Szkoły Kolejowej dostawał kolację.

Jednocześnie wybuch wojny rosyjsko-tureckiej (1877) przyniósł atmosferę ożywienia politycznego, odczuwalną również wśród robotników Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. W przerwach śniadaniowych i obiadowych gromadzili się oni na wspólnym czytaniu gazet i komentowaniu wiadomości ze świata. Było to łatwiejsze wtedy, gdy prace przeniosły się na oddalone w kierunku Włoch i Pruszkowa tory, a więc okolicę trudniejszą do skontrolowania przez majstrów.

W społeczności słabo wykształconych, nieraz wręcz niepiśmiennych robotników, Wacław Sieroszewski ze swoim wyniesionym z domu i z gimnazjum wykształceniem i oczytaniem w sposób naturalny stał się jednym z organizatorów pracy oświatowej. Czytał więc kolegom już nie tylko gazety, ale także powieści, spośród których – ze względu na krążącą wówczas przepowiednię Wernyhory o tym, że „Polska powstanie, kiedy koń turecki napije się wody w Wiśle” – największym zainteresowaniem cieszyła się powieść Michała Czajkowskiego o kozackim wróżbicie.

Pracując w warsztatach kolejowych, Wacław uczył się nadal – z coraz większym powodzeniem – w Technicznej Szkole Kolejowej. W 1877 roku zaprzyjaźnił się z kolegą z tej samej klasy, Truszkowskim, który po jakimś czasie zaproponował nowemu przyjacielowi przystąpienie do tajnego stowarzyszenia, które „miało na celu ni mniej, ni więcej, jak wyzwolenie Polski spod jarzma rosyjskiego” (D, XVI, 131). Przystąpienie do organizacji miało być poprzedzone przysięgą o zachowaniu wszystkiego w tajemnicy „nawet wbrew torturom, jakie czekały nas w X Pawilonie Cytadeli” (D, XVI, 132). I to wtedy właśnie, niepewny swojej odporności na tortury, kandydat na konspiratora przypomniał sobie jednego z bohaterów dzieciństwa, Mucjusza Scewolę, i biorąc z niego wzór, poddał się straszliwej próbie: w kuchni państwa Burzackich zagotował wodę i włożył rękę do wrzątku. „Przetrzymałem rękę w ukropie zbyt długo” – wspominał potem. „Kiedy ją wyjąłem, zaczęła już puchnąć, wyskoczyły olbrzymie bąble i zamroczyło mnie od bólu” (D, XVI, 132). Lekarz zagroził odchodzeniem ciała od kości, czemu jakoś zapobiegło trwające dłuższy czas okładanie ręki kataplazmami.

Uznawszy próbę odporności za zdaną, Sieroszewski przystąpił do tajnego kółka istniejącego na terenie szkoły. Niewykluczone, że miało ono jakiś związek z działalnością Adama Szymańskiego, który z ramienia utworzonego w Wiedniu Rządu Narodowego organizował na terenie zaboru rosyjskiego sieć spiskową skierowaną przeciwko Rosji. Tajne kółko w Technicznej Szkole Kolejowej było bardzo małe, ale jego członkowie prowadzili wśród niezorientowanych w konspiracji kolegów pracę, której celem było kształcenie charakterów, zdobywanie wiedzy i szerzenie oświaty.

W szkole Wacław stosunkowo szybko stał się jednym z najwybitniejszych uczniów. Nauczyciele nieraz prosili go, by mniej zdolnym kolegom powtarzał ich wykłady, a w jednej z klas przed egzaminami na użytek kilkunastoosobowej grupy przerobił cały roczny kurs ze wszystkich przedmiotów. Był teraz w całkiem innej sytuacji niż zaledwie parę lat wcześniej w zrusyfikowanym gimnazjum, w którym właściwie nigdy dobrze się nie czuł. Stopniowo kółko powiększało się, a młody konspirator wyrastał na jego przywódcę.

Choć wiódł już życie samodzielne, nadal utrzymywał żywe stosunki z rodziną. Bywał u ciotki Marii Łebkowskiej i u Mianowskich, gdzie ich pięcioletniej córeczce Stefie opowiadał bajki. Stryjeczny brat, Adam Sieroszewski, też zapisał się do szkoły inżyniera Woyny i zamieszkał na Chmielnej u Burzackich. W domu jednego z kolegów odbywały się podwieczorki z tańcami, które na tyle spodobały się prawie już dwudziestoletniemu młodzieńcowi, że zapisał się na lekcje tańca.

Po jakimś czasie młodzi konspiratorzy z Technicznej Szkoły Kolejowej zorientowali się, że w Warszawie działają też inne tajne organizacje. Fakt, że musiały to być organizacje socjalistyczne, nie wywołał entuzjazmu niepodległościowców ze szkoły inżyniera Woyny. Uznali jednak, że warto się z nimi zapoznać i „przekonać się, czy nie można ich uzyskać dla naszego ruchu niepodległościowego” (D, XVI, 139). Misję tę powierzono Sieroszewskiemu, jako że on miał najwięcej znajomych wśród studentów.

Na pierwszym spotkaniu w domu na rogu Mazowieckiej i Berga (dziś Traugutta) zobaczył ku swemu zdumieniu dawnych kolegów z gimnazjum: gospodarza Maksa Halperna, Mieczysława Brzezińskiego i Leonarda Jaczewskiego, przyszłego wybitnego geografa i podróżnika, badacza Syberii. Choć o socjalizmie nic nie wiedział i na tym zebraniu nie było mowy o jego zasadach i celach, to delegowany przez kolegów ze szkoły wszedł w środowisko, któremu przewodzili Ludwik Waryński, Kazimierz Dłuski, Stanisław Landy, Erazm i Ludwik Kobylańscy.

Ze wspomnień Kazimierza Dłuskiego wiemy, że na przełom lat 1877 i 1878 przypadło szczególne natężenie propagowania przez konspiratorów socjalizmu wśród warszawskich studentów i robotników. Wśród najbardziej aktywnych robotników Dłuski wymienia ślusarza Rottengrubera, braci Kobylańskich i Wacława Sieroszewskiego, dzięki którym powstało w fabrykach wiele „kas oporu” dla podtrzymywania strajków.

Na drugim spotkaniu, które odbyło się w maju 1878 roku w mansardzie Wacława Święcickiego na rogu placu Zielonego (dziś Dąbrowskiego) i ulicy Marszałkowskiej, zebrani postanowili ogłosić powołanie do życia Polskiej Partii Socjalistycznej. Była to jednak tylko deklaracja ideowa, a nie formalny akt założenia partii, do którego doszło dopiero w 1892 roku w Paryżu.

Wacław Sieroszewski, wydelegowany przez swych kolegów konspiratorów jako jeden z najbardziej aktywnych i na pewno świadomych robotników, ciągle jednak nic o socjalizmie nie wiedział i odnosił się doń z nieufnością. Dostał więc do przeczytania książkę Kapitał i praca Ferdynanda Lassalle’a, którą połknął jednym tchem. „Ona oraz zapoznanie się z utopiami Saint-Simona, Fouriera, Owena zrobiły ze mnie socjalistę” (D, XVI, 143) – wspominał pod koniec życia swe młodzieńcze lata. Jak sam mówi, oddał się wówczas szerzeniu socjalizmu, uważając, że właśnie drogą konspiracji socjalistycznej uda się zrzucić jarzmo zaborców. Podobnie jak koledzy ze szkoły utrzymywał, że pierwszym punktem w programie działania winno być dążenie do uzyskania niepodległości.

Organizatorzy socjalistycznych zebrań też nie byli zgodni, jak trzeba działać: czy położyć nacisk na uświadamianie robotników, czy też od razu organizować wystąpienia zbiorowe i masowe manifestacje. Za radą Waryńskiego postanowiono rozstrzygnięcie tego dylematu oddać samym robotnikom. Udział w tym ruchu budzących się do aktywnego życia ludzi musiał być przeżyciem niezwykłym, skoro jeszcze po sześćdziesięciu latach pisarz tak wspominał tamte dni: „Tym duszom znękanym, zwątpiałym, powiedziano nagle dobitnie, przekonywająco, że są siłą i przyszłością narodu… że noszą w swych namulonych dłoniach losy własnego kraju i całej ludzkości. I pożłobione znojem czoła wygładziły się, pochylone jarzmem karki wzniosły się, zapatrzone w warsztaty oczy spojrzały w dal; piorunowe błyski przyszłych walk, ofiar i katuszy zagrały na twarzach dotychczas sennych, obojętnych… Nigdy nie zapomnę cię, o wiosno, i błogosławię los, jedną chociaż «taką wiosnę miałem w życiu»” (D, XVI, 535).

Działalność w tworzącej się organizacji – w pewnym momencie kasy oporu zostały zastąpione kółkami – pochłonęła Wacława do tego stopnia, że porzucił nawet myśl o wyjeździe na studia techniczne do Belgii. Jego aktywność została zauważona i „doceniona” przez władze, o czym świadczy raport z 1879 roku prokuratora Warszawskiej Izby Sądowej Wiaczesława von Plehve do ministra sprawiedliwości. Plehve oceniał, że Sieroszewski jest łącznikiem między inteligenckimi przedstawicielami socjalizmu a robotnikami, ponieważ dzięki swemu zaawansowaniu umysłowemu należy do kierowników sprawy propagandy, zaś równocześnie jest jednym z pięciu naczelników kółek robotniczych. W tym czasie Sieroszewski brał udział w zebraniach studenckiego kółka socjalistycznego na Uniwersytecie Warszawskim, przewoził – nie bez groźnych przygód z carską żandarmerią – bibułę rewolucyjną przemycaną zza kordonu, nawet niektóre zebrania mnożących się kółek odbywały się u niego na Chmielnej. Ale Waryński nie cenił zbytnio pracy kółek, wolał ruch masowy, a także przedkładał kwestię rewolucji społecznej ponad sprawę narodowej niepodległości, co było stanowiskiem niekoniecznie popularnym wśród robotników. Ów zasadniczy spór między przywódcami wprowadzał spory zamęt w szeregach robotniczych i osłabiał zainteresowanie socjalizmem.

„Jedno z tych większych zebrań” – wspominał po latach Sieroszewski – „upamiętniło się mi dzięki namiętnemu przemówieniu Waryńskiego i opozycji «Amerykanina»[8]. Ludzi przyszło na to zebranie tak wiele, że stali literalnie «jak śledzie w beczce», w niezmiernej ciasnocie i zaduchu. Niektórzy, żeby odetchnąć, kładli się na ziemi koło drzwi, a drzwi otworzyć nie pozwalano z obawy podsłuchiwania (…). W bardzo pięknej i gwałtownej mowie Waryński dowodził, że dla robotników nie ma znaczenia, czy ma [ją] własny czy obcy rząd, gdyż rząd zawsze stoi po stronie kapitalistów. Przemówienie nie zrobiło dobrego wrażenia”. Ale „Waryński miał śliczny aksamitny głos, w którym dźwięczała wielka namiętność i szczerość (…). Ten człowiek miał w sobie jakiś czar, jakiś wiew porywającego wichru. Choć się z nim nie zgadzałem co do natychmiastowej rewolucji i międzynarodowej sprawiedliwości – nie mogłem się oprzeć urokowi jego osoby. Byliśmy w wielkiej przyjaźni” (D, XVI, 154–155).

W przeciwieństwie do Waryńskiego, dla Sieroszewskiego, bardzo wówczas przejętego ideologią socjalistyczną, sprawa niepodległości Polski była nie mniej ważna niż kwestia sprawiedliwości społecznej. Ukształtowany w określony sposób przez tradycję rodzinną, uważał tak już wtedy, a syberyjskie zesłanie i późniejsze doświadczenia polityczne jeszcze go w tym utwierdziły. Swój pogląd na tę sprawę wyłożył najszerzej i najwyraźniej w 1907 roku w artykule pt. Narodowość w socjalizmie, zakończonym stwierdzeniem, że „Najlepszą głosicielką wszechludzkiego, międzynarodowego braterstwa ludów jest ich niepodległość!” (D, XX, 203).

Lato 1878 roku upłynęło pod znakiem ciągłych zebrań organizacyjnych i manifestacji z udziałem robotników – przede wszystkim z fabryki Lilpopa i Raua oraz z Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Jedna z tych manifestacji zakończyła się rewizją w mieszkaniu Ludwika Waryńskiego na Marszałkowskiej. Waryński nie został wtedy przez policję zatrzymany, natychmiast też zorganizował zebranie, na którym zachęcał do czynnego oporu. Aresztowano wówczas kilkuset robotników. Sytuacja grupy przywódczej stawała się coraz trudniejsza, brakowało bezpiecznych mieszkań. W tych gorących dniach lata 1878 roku Waryński, Ludwik Kobylański i inni nieraz nocowali też u Wacława na Chmielnej.

Niektórzy działacze nie wytrzymywali napięcia i postanowili wyjechać za granicę. Wacław Sieroszewski, jako pracownik kolei, miał razem z Kazimierzem Pławińskim zabezpieczać nielegalny wyjazd bliskiego współpracownika Waryńskiego, Jana Tomaszewskiego, i towarzyszącego mu niejakiego Kościuszki. Policja, która niewątpliwie miała swoich agentów w siatce konspiracyjnej tworzącego się ruchu socjalistycznego, musiała być o tym wyjeździe przez kogoś poinformowana.

27 lipca 1878 roku[9] Sieroszewski stawił się na dworcu, gdzie został aresztowany przez żandarmerię i zawieziony do aresztu na ulicy Długiej. Jak później ustalono, żandarmom wskazał konspiratorów Kościuszko. Przyjechał on do Warszawy z Kijowa razem z Waryńskim, który go bardzo cenił jako „syna ludu pracującego” i ufał mu bez zastrzeżeń, natomiast innym konspiratorom (w tym Wacławowi) nieznany nikomu przybysz od początku wydawał się podejrzany. Okazało się później, że Kościuszko już w Kijowie był współpracownikiem Ochrany, potem tę współpracę kontynuował w Warszawie.

Aresztowania dokonane tego lata zdziesiątkowały najbardziej czynnych organizatorów „roboty kółkowej”. Spośród przywódców ocaleli z tego pogromu Kazimierz Dłuski, Józef Uziembło i Stanisław Mendelson oraz sam Ludwik Waryński, który w październiku 1878 roku wyjechał do Lwowa, a następnie do Krakowa i Genewy.

Na drugi dzień po aresztowaniu Wacław Sieroszewski został po raz pierwszy przesłuchany. Prowadzący śledztwo prokurator Sądu Okręgowego Wiaczesław von Plehwe poinformował przyszłego pisarza, że jest on oskarżony o szerzenie socjalizmu, za co grozi bardzo ciężka kara. Aresztant nie przyznał się do takiej działalności i odmówił dalszych zeznań, a także wskazania wspólników (czego śledczy najmocniej się domagał). Wówczas został zawieziony na Chmielną, gdzie w pomieszczeniu nad mieszkaniem państwa Burzackich żandarmi przeprowadzili rewizję.

Po kilku dniach, w czasie których von Plehwe próbował jeszcze (bez efektu) przesłuchać niebezpiecznego konspiratora, Sieroszewski pewnej sierpniowej nocy został dorożką przewieziony do X Pawilonu Cytadeli.

W X Pawilonie

Słynna warszawska Cytadela została zbudowana na rozkaz cara Mikołaja I po upadku powstania listopadowego. Była twierdzą składającą się z kilku silnie umocnionych fortów, w których stacjonowały oddziały wojskowe. Stoki Cytadeli były miejscem straceń wielu polskich patriotów walczących z caratem, m.in. przywódców powstania styczniowego, co sprawiało, że szybko stała się ona symbolem carskiego terroru. Na terenie Cytadeli mieściły się też sąd wojenny, punkt wysyłkowy zesłańców na Syberię oraz rozległe kazamaty, w których trzymano więźniów.

Szczególnie ponurą sławą cieszył się położony w północno-wschodniej części Cytadeli X Pawilon, po powstaniu styczniowym więzienie przeznaczone dla najbardziej niebezpiecznych więźniów politycznych. Z tymi nazwami – Cytadela, X Pawilon – Wacław Sieroszewski osłuchany był od dziecka.

„– Jak dorosnę, to zostanę… koniem. Potem będę stangretem, potem pójdę do szkoły, potem będę siedział w Cytadeli, potem pójdę na wygnanie, a potem się ożenię!” (D, XVI, 170) – tak zapamiętał dziecinne rozmowy z najdawniejszych lat dzieciństwa. A w innym miejscu dodawał: „Obawa przed X Pawilonem była powszechna. Opowiadano szeroko o zadawanych tam torturach, o niemiłosiernym biciu, o drzazgach wbijanych w paznokcie, o wyrywaniu zdrowych zębów, o trzymaniu w nieprzeniknionych ciemnościach” (D, XVI, 171).

Sam jednak żadnym torturom nie został poddany. Co więcej, kilkakrotnie w swoich wspomnieniach podkreślał, że w okresie po 1863 roku więźniowie X Pawilonu nie byli fizycznie torturowani, co nie znaczy, że nie byli poddawani najrozmaitszym szykanom i wyrafinowanym metodom śledztwa. Ale o tym przekonał się dopiero później. Na razie był jednym z pierwszych uwięzionych w wielkiej fali aresztowań, jaka spadła na kółka niepodległościowo-socjalistyczne późnym latem 1878 roku. Zastał w X Pawilonie jeszcze kilku więźniów z głośnego procesu Adama Szymańskiego, choć on sam został już wcześniej wywieziony na Syberię.

Mimo że Wacław, angażując się w „robotę kółkową”, liczył się z możliwością aresztowania, to jednak znalezienie się w sławnym więzieniu zrobiło na nim silne wrażenie. Samotna cela z cuchnącym kubłem, wypchany słomą siennik przykryty śmierdzącym kocem, piec z wieloma wydrapanymi napisami, spośród których zapamiętał: „Dziś prowadzą mię na śmierć… żegnajcie!” (D, XVI, 167–168). I pamięć o samobójczej śmierci Karola Levittoux w 1841 roku, który w obawie przed niewytrzymaniem tortur spalił się w celi X Pawilonu.