Strona główna » Poradniki » Wewnętrzne dziecko

Wewnętrzne dziecko

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-63773-48-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Wewnętrzne dziecko

Termin Wewnętrzne dziecko nie jest nowy - spotykamy go w wielu terapiach i technikach pracy w wyobraźni. Najczęściej dotyczy on wykonywania doraźnych ćwiczeń, natomiast autorka proponuje wziąć dziecko za rękę i prowadzić je całe życie. To daje inną perspektywę i bardzo ożywia nasze zdolności twórcze i opiekuńcze, a także ułatwia nam planowanie życia – w jego podstawowych zarysach - na wiele lat do przodu. Autorka przybliża ideę pracy z dzieckiem podając przykłady zachowań, jakie możemy dziecku zaproponować, prosząc przy tym by zainteresowani nie trzymali się tych przykładów kurczowo, ale by traktowali je jako jedne z możliwych i wymyślali nowe, własne zachowania. Nie oddawajmy naszego życia w niczyje ręce!!!
Bądźmy zawsze twórczo poszukujący własnych rozwiązań, korzystając z podanych nam pomysłów jako zwrócenia naszej uwagi na nowe możliwości – a tych nigdy nie ma końca.

Polecane książki

Gdzie przebiega granica pomiędzy człowiekiem, a zwierzęciem? Pytanie o status zwierzęcia jest być może jednym z najistotniejszych, które musi sobie zadać współczesna filozofia. Okazuje się bowiem, że różnica między człowiekiem a zwierzęciem nie jest trwała, niepodważalna i wieczna....
Susanna nadal kocha męża, lecz liczne niedomówienia i sekrety położyły się głębokim cieniem na ich związku. Gdy prowadzone przez Jacka śledztwo coraz bardziej narusza ich prywatność, Susanna decyduje się na separację... Podczas gdy Jack tropi przestępców w Teksasie, Susanna dorabia się milionów w Bo...
Dla Gage’a Forrestera, inwestora hotelowego, sukces jest najważniejszy. W pracy otacza się najlepszymi profesjonalistami. Dlatego zatrudnił Lily Ford, specjalistkę od PR. Ambitna dziewczyna nie ma życia prywatnego i jest w każdej chwili do dyspozycji. Dla wizerunku szefa zrobiłaby wszystko. Jednak p...
Swoją książkę Autor przedstawia w następujący sposób: „… Historia, którą chcę wam opowiedzieć przelewając myśli na kartki książki, (co tak naprawdę wydarzyło się w tamtym czasie, podkreślam w tamtym czasie, a przede wszystkim dlaczego do tego doszło) to prawdę mówiąc dokument z dodatkiem sensacji i ...
Realizacja kontraktu objętego procesem GQA (lub wymaganiami AQAP) niesie wiele obwarowań dotyczących przejrzystości realizacji na każdym jego etapie. Obwarowania te dotyczą organizacji odpowiedzialnej za kontrakt. Na co musisz być przygotowany, przyjmując taki kontrakt dowiesz się z tej publikacji...
Wydanie dwujęzyczne EN - PL Autorka Tajemniczego ogrodu po raz kolejny kieruje do najmłodszych czytelników powieść, której główny bohater to dziecko. Mały Cedryk po śmierci ojca przenosi się wraz z matką do swojego dziadka – ponurego, groźnego hrabiego wydającego się niezdolnym do ciepłych uczuć. Bu...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Aneta Łastik

Re­dak­cja: Jo­lan­ta Kar­bow­ska

Pro­jekt okład­ki: Ar­tur Maj­ka

Re­dak­cja tech­nicz­na: Pa­weł Zuk

Co­py­ri­ght © Ane­ta Ła­stik

© Co­py­ri­ght for the po­lish edi­tion

by Wy­daw­nic­two Stu­dio EMKA

War­sza­wa 2008

Wy­da­nie I

Wszel­kich in­for­ma­cji udzie­la:

Wy­daw­nic­two Stu­dio EMKA

ul. Kró­lo­wej Al­do­ny 6/2a, 03-928 War­sza­wa

tel./fax 022 628 08 38, 616-00-67

wy­daw­nic­two@stu­dio­em­ka.com.pl

www.stu­dio­em­ka.com.pl

ISBN 978-83-60656-02-0

Wszel­kie pra­wa, włącz­nie z pra­wem do re­pro­duk­cji tek­stów w ca­ło­ści lub w czę­ści, w ja­kiej­kol­wiek for­mie – za­strze­żo­ne.

Skład i ła­ma­nie: AN­TER s.c., ul. Tam­ka 4, War­sza­wa

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Sza­re II

Nie mam przy­ja­ciół nie mam od­wa­gi o nic pro­sić

Czę­sto czu­ję się sa­mot­ny w oświe­tlo­nym po­ko­ju

i cze­kam na ży­cie

Po­god­ne szyb­kie ży­cie

ale moje przed­mio­ty nie uśmie­cha­ją się

może dla­te­go lu­bię po pra­cy spać twa­rzą do ścia­ny

Emil La­ine

Wła­sna nie­moc jest tak nie­bez­piecz­na jak obca prze­moc.

Naj­trud­niej o praw­dę w cza­sach, gdy wszyst­ko może być praw­dą.

S.J. Lec

Geneza

Punk­tem zwrot­nym w moim ży­ciu była śmierć bra­ta. Gdy ne­kro­log oznaj­miał, że żył 35 lat, czu­łam, jak kłam­li­we było to stwier­dze­nie. Praw­dziw­sza by­ła­by in­for­ma­cja, że cier­piał 35 lat (oczy­wi­ście, nic nie jest tyl­ko czar­ne, a więc i w jego ży­ciu były sło­necz­ne dni – choć­by na­ro­dzi­ny syna czy uka­za­nie się pierw­sze­go tomu po­ezji, dru­gi uka­zał się już po jego śmier­ci…). Otóż po utra­cie Emi­ka, do któ­re­go by­łam bar­dzo przy­wią­za­na, za­czę­łam za­da­wać so­bie wie­le py­tań: co może być przy­czy­ną, że czło­wiek swo­je war­to­ścio­we ce­chy cha­rak­te­ru, ta­kie jak wraż­li­wość, de­li­kat­ność, in­te­li­gen­cję, kie­ru­je prze­ciw­ko so­bie, za­miast wy­ko­rzy­stać je dla sie­bie? Dla­cze­go te, tak u in­nych ce­nio­ne, ce­chy dla nie­któ­rych są tru­ci­zną, źró­dłem cier­pień, a nie da­ją­cą siły, zdro­wot­ną i przy­jem­ną „stra­wą”? Po­wró­ci­ło do mnie Ham­le­tow­skie py­ta­nie: Być albo nie być / Kto po­stę­pu­je god­niej: ten, kto bier­nie / Stoi pod gra­dem za­ja­dłych strzał losu, / Czy ten, kto sta­wia opór mo­rzu nie­szczęść / I w wal­ce kła­dzie im kres? (przeł. S. Ba­rań­czak). Tego typu py­ta­nia, poza tym głę­bo­ki sprze­ciw wo­bec cier­pie­nia oraz spo­strze­gaw­czość, cie­ka­wość lu­dzi, umie­jęt­ność udzie­la­nia traf­nych po­rad, spo­wo­do­wa­ły, że za­czę­łam zgłę­biać isto­tę ludz­kich pro­ble­mów i szu­kać po­my­słów, jak im za­ra­dzić. Sta­ło się to moją pa­sją. Jed­no­cze­śnie wie­lo­let­nie ob­ser­wa­cje wy­kształ­ci­ły we mnie kry­tycz­ną po­sta­wę wo­bec wszel­kiej głu­po­ty, szcze­gól­nie tej krzyw­dzą­cej, dla któ­rej – przy­zna­ję – nie mam to­le­ran­cji.

Wprowadzenie

W trzy lata po wy­da­niu książ­ki Po­znaj swój głos (po­win­nam była dać ty­tuł: „Po­znaj swój głos, a po­znasz sie­bie”) po­sta­no­wi­łam, na proś­bę Czy­tel­ni­ków, pod­jąć pró­bę do­kład­niej­sze­go opi­sa­nia spo­so­bów roz­ma­wia­nia z we­wnętrz­nym dziec­kiem, przed­sta­wia­jąc pro­ble­my, z któ­ry­mi naj­czę­ściej się spo­ty­ka­łam w mo­jej pra­cy pe­da­go­gicz­nej. Książ­ka ta jest dru­gą czę­ścią Po­znaj swój głos, z któ­rej Czy­tel­nik znaj­dzie kil­ka cy­ta­tów. Tym ra­zem nie­wie­le bę­dzie o gło­sie, choć tak na­praw­dę nie­mal za­wsze za­czy­na się od gło­su, a ra­czej od pro­ble­mów z gło­sem, i koń­czy się na od­na­le­zio­nym wła­snym gło­sie. Każ­de­go, kto chce wię­cej na ten te­mat prze­czy­tać i po­znać ćwi­cze­nia na uwal­nia­nie gło­su, od­sy­łam do Po­znaj swój głos. Tu zaj­mu­ję się tym, jak dziec­ku dać głos.

Przy­po­mnę, że po­strze­gam sie­bie jako na­uczy­cie­la (life-co­uch), bo tak na­praw­dę uczę, jak stać się do­ro­słym czło­wie­kiem wo­bec we­wnętrz­ne­go dziec­ka. Dla­te­go też oso­by, z któ­ry­mi pra­cu­ję, na­zy­wam ucznia­mi – choć oni sami czę­sto po­strze­ga­ją mnie jako te­ra­peu­tę – bo uczę ich no­wych za­cho­wań.

Za­sad­ni­czo je­stem prze­ciw­na wszel­kim „po­rad­ni­kom te­ra­peu­tycz­nym”, bo są one naj­czę­ściej oma­mem dla szu­ka­ją­cych ra­tun­ku. Wszel­kie­go ro­dza­ju: jak stać się aser­tyw­nym w 10 dni, jak schud­nąć w ty­dzień czy jak od ju­tra być szczę­śli­wą ko­bie­tą, są dla mnie for­mą zwo­dze­nia lu­dzi i spo­so­bem na za­ra­bia­nie pie­nię­dzy przez au­to­rów – te­ra­peu­tów. Oczy­wi­ście z każ­dej książ­ki mo­że­my się cze­goś na­uczyć lub cho­ciaż­by na­zwać nasz pro­blem, ale nie moż­na wma­wiać lu­dziom, że me­to­da ta czy inna jest pa­na­ceum na każ­dy po­waż­ny pro­blem, któ­ry czło­wie­ko­wi za­tru­wa ży­cie. A każ­dy praw­dzi­wie szcze­ry i tro­skli­wy kon­takt z dru­gim czło­wie­kiem jest swo­istą te­ra­pią, na­to­miast tak na­praw­dę tyl­ko my sami mo­że­my so­bie po­móc.

Nic no­we­go na tym świe­cie – wszyst­ko jest albo przy­po­mnie­niem, uzu­peł­nie­niem albo no­wym sfor­mu­ło­wa­niem.

Od za­wsze ist­nia­ły naj­prze­róż­niej­sze tech­ni­ki wy­zwa­la­ją­ce w czło­wie­ku nie­by­wa­łe moce, dzię­ki któ­rym moż­na wie­le w ży­ciu zmie­nić. Wni­ka­nie w na­sze „ja” było tym waż­niej­sze, im wie­dza o czło­wie­ku skrom­niej­sza. Wszyst­kie re­li­gie okre­śla­ją, jak na­le­ży żyć, jak się od­ży­wiać. Wszel­kie „ta­jem­ne” wie­dze, sek­ty i naj­prze­róż­niej­sze wie­rze­nia też to wy­ko­rzy­stu­ją. Ce­chą wspól­ną tych wszyst­kich grup są ini­cja­cje i prak­ty­ki, któ­re naj­pierw wy­ma­ga­ją wy­czysz­cze­nia umy­słu (mo­dli­twa, me­dy­ta­cja), czy­li spo­wo­do­wa­nia stop­nia roz­luź­nie­nia da­ją­ce­go moż­li­wość więk­szej kon­cen­tra­cji po­zwa­la­ją­ce­go od­wo­łać się do na­szych od­wiecz­nych sił wi­tal­nych.

Dzi­siaj, z jed­nej stro­ny, od­da­je­my się w ręce spe­cja­li­stów, a po­nie­waż na­uka nie od­po­wia­da na wszyst­kie pro­ble­my, z ja­ki­mi się spo­ty­ka­my, szu­ka­my in­nych dróg (joga, me­dy­ta­cja, na­tu­ral­ne ży­wie­nie, tao, tai chi) do „spo­tka­nia ze sobą”, z wła­snym sys­te­mem obron­nym, a z dru­giej, wra­ca­my co­raz czę­ściej do re­cept na­szych dziad­ków, do daw­nych tra­dy­cji, kie­dy to sta­ry czło­wiek był – i słusz­nie – po­strze­ga­ny jako mą­drzej­szy, bar­dziej do­świad­czo­ny.

Wie­le współ­cze­snych ksią­żek, po­rad­ni­ków pró­bu­je dać re­cep­ty na lep­sze uży­wa­nie mó­zgu i od­kry­wa­nie za­zwy­czaj nie­zna­nych nam po­kła­dów na­szych moż­li­wo­ści. Praw­dą jest, że wszyst­ko już było na­pi­sa­ne. Je­dy­nie nowy do­bór słów, sko­ja­rzeń, wska­za­nie do­stęp­niej­szych spo­so­bów uży­wa­nia na­sze­go mó­zgu czy­ni jed­ną książ­kę sku­tecz­niej­szą od dru­giej. Każ­dy z nas ma inny za­sób słów, po­jęć, inne do­świad­cze­nia i dla­te­go nie da się do wszyst­kich do­trzeć tą samą me­to­dą.

Każ­dy z nas może osią­gnąć szczę­ście w ży­ciu, i tyl­ko on sam. Po­trze­ba mu cza­sem po­mo­cy w sen­sie po­my­słu, jak to osią­gnąć, resz­ta na­le­ży do nie­go.

I tak na przy­kład w po­da­nym na koń­cu książ­ki cy­ta­cie z Teo­rii i prak­ty­ki Huny – Huna (po ha­waj­sku: se­kret) – to, co tam na­zy­wa się niż­szym, ja na­zy­wać będę dziec­kiem…

Zresz­tą wła­śnie na do­brze do­bra­nym sło­wie wy­mó­wio­nym na głos po­le­ga pra­ca z sobą, któ­rą pro­po­nu­ję. Jest to pra­ca dla osób, któ­re ce­nią so­bie nie­za­leż­ność, czy­li chcą o swo­im ży­ciu de­cy­do­wać sami (ci, któ­rzy szu­ka­ją pi­guł­ki, tech­ni­ki, któ­ra roz­wią­że wszyst­kie ich pro­ble­my, po­win­ni odło­żyć tę książ­kę i udać się na wie­lo­let­nią te­ra­pię lub stać się człon­kiem ja­kiejś sek­ty).

Ter­min we­wnętrz­ne dziec­ko też nie jest nowy – spo­ty­ka­my go w wie­lu te­ra­piach i tech­ni­kach pra­cy w wy­obraź­ni. Naj­czę­ściej do­ty­czy on wy­ko­ny­wa­nia do­raź­nych ćwi­czeń, na­to­miast ja pro­po­nu­ję (i być może w tym no­wość po­my­słu) wziąć dziec­ko za rękę i pro­wa­dzić je całe ży­cie. To daje inną per­spek­ty­wę i bar­dzo oży­wia na­sze zdol­no­ści twór­cze i opie­kuń­cze, a tak­że uła­twia nam pla­no­wa­nie ży­cia – w jego pod­sta­wo­wych za­ry­sach – na wie­le lat do przo­du (jak to czy­ni praw­dzi­wy ro­dzic).

Po­wtó­rzę, że wszyst­ko już było po­wie­dzia­ne i na­pi­sa­ne, je­dy­nie nowe spoj­rze­nie i na­zy­wa­nie pro­ble­mów się zmie­nia. Geo­r­ges Ifrah w swo­jej Hi­sto­rii uni­wer­sal­nej cyfr (patrz:Po­znaj swój glos) pi­sze, jak w tym sa­mym cza­sie w róż­nych miej­scach świa­ta lu­dzie wpa­da­li na te same po­my­sły, nic o so­bie nie wie­dząc. Moż­na z tego wy­wnio­sko­wać, że my­śli po­dró­żu­ją i że po­trze­by roz­wią­zy­wa­nia pro­ble­mów są dla wszyst­kich lu­dzi na świe­cie po­dob­ne.

Wra­ca­jąc do licz­nych ksią­żek i po­rad­ni­ków, uwa­żam (i już o tym pi­sa­łam), że ni­cze­go nie na­le­ży brać do­słow­nie, wszyst­ko po­win­no być prze­my­śla­ne i pod­da­ne tłu­ma­cze­niu na wła­sny ję­zyk i na wła­sną wraż­li­wość.

Chodź wła­sny­mi dro­ga­mi na­wet po ob­cych ra­jach.

S.J. Lec

Po­wtó­rzę, że w pra­cy „nad” i „ze” sobą trze­ba być twór­czym, a rola te­ra­peu­ty-na­uczy­cie­la spro­wa­dza się je­dy­nie do:

pro­po­no­wa­nia no­wych – do­ro­słych – roz­wią­zań pro­ble­mów,

wska­za­nia ucznio­wi no­wych ho­ry­zon­tów,

by

po­tem mógł sa­mo­dziel­nie „po­dró­żo­wać po swo­im ży­ciu” o wła­snych si­łach,

zmo­bi­li­zo­wa­nia

do

ob­ser­wa­cji

dziec­ka

to

jest głów­ne za­da­nie na całe ży­cie! To dzię­ki tej ob­ser­wa­cji, czy­li na­bra­niu umie­jęt­no­ści roz­po­zna­wa­nia od­ru­chów, uczy­my się uświa­da­miać so­bie me­cha­ni­zmy (wy­uczo­ne w dzie­ciń­stwie), któ­re są źró­dłem na­szych po­ra­żek. Roz­po­znać je ła­two, bo się czę­sto po­wta­rza­ją i za­wsze na nie re­agu­je­my jak na oczy­wi­stość („wie­dzie­li­śmy, że tak bę­dzie!”),

wie­lo­krot­ne­go za­da­wa­nia py­ta­nia

dziec­ku

:

co w da­nej chwi­li czu­je?

To po­zwa­la le­piej zro­zu­mieć, co się z nami dzie­je w da­nym mo­men­cie, czy­li co się dzie­je z dziec­kiem: czy się nu­dzi, czy boi i nie wie, co zro­bić, czy zno­si „tor­tu­ry” i nie umie za­re­ago­wać itp. To wła­śnie czę­sto spo­ty­ka­ne „tu i te­raz”, na przy­kład w re­li­gii bud­dyj­skiej czy w te­ra­pii Ge­stalt.

Peł­ne po­czu­cia tro­ski i od­po­wie­dzial­no­ści re­je­stro­wa­nie od­czuć dziec­ka i czę­sto­tli­wo­ści wy­stę­po­wa­nia nie­któ­rych za­cho­wań po­zwa­la znaj­do­wać nowe roz­wią­za­nia dla sta­rych sy­tu­acji. Na po­cząt­ku pra­cy z dziec­kiem trze­ba czę­ściej wra­cać do przy­czyn tych za­cho­wań – od­czuć, co z upły­wem cza­su sta­nie się spon­ta­nicz­ne i ła­twiej­sze. Trud­ność po­cząt­ko­wa do­ty­czy pod­wa­że­nia wry­tych w ser­ce i mózg po­jęć o nas sa­mych i o na­szych naj­bliż­szych. In­a­czej mó­wiąc, w pra­cy tej obo­wiąz­ko­we jest po­waż­ne pod­da­nie we­ry­fi­ka­cji wy­obra­żeń o na­szym dzie­ciń­stwie.

Pra­ca z te­ra­peu­tą-na­uczy­cie­lem nie po­win­na trwać dłu­żej niż rok (je­że­li jest in­ten­syw­na – raz w ty­go­dniu) lub dwa lata – w do­wol­nym ryt­mie. Po­tem tyl­ko – a la car­te – do­ryw­cze po­ra­dy lub mo­ty­wo­wa­nie oso­by do po­now­ne­go za­opie­ko­wa­nia się dziec­kiem. Każ­dy z nas ma okre­sy, gdy mówi: już wiem, i wte­dy jest to za­wsze po­czą­tek co­fa­nia się do punk­tu wyj­ścia i in­for­ma­cja, że dziec­ko „prze­bra­ło się” za do­ro­słe­go, pod­czas gdy praw­dzi­wy do­ro­sły „wy­je­chał”, zo­sta­wia­jąc je ze sta­ry­mi na­wy­ka­mi. In­a­czej mó­wiąc, dziec­ko wró­ci­ło do domu ro­dzi­ciel­skie­go. Wte­dy po­wrót na chwi­lę do te­ra­peu­ty-na­uczy­cie­la jest szyb­szym spo­so­bem na od­na­le­zie­nie wła­ści­wej po­sta­wy wo­bec dziec­ka i za­pro­sze­niem do dal­szej twór­czej pra­cy. Tak na­praw­dę po­czu­cie, że już te­raz wszyst­ko wie­my i juz nig­dy się nie damy sta­rym od­ru­chom, jest za­wsze myl­ne i dzie­cin­ne. Na­le­ży zro­zu­mieć, że cho­dzi tu o wpro­wa­dze­nie pod­staw do zbu­do­wa­nia no­wej oso­by. Za­miast tej, któ­rej wszyst­ko szło źle, na taką, któ­ra świet­nie so­bie w ży­ciu ra­dzi i two­rzy z nie­go dzie­ło sztu­ki.

Nic w na­szym ży­ciu nie jest osią­gnię­te raz na za­wsze!

W świe­cie sta­tus quo nie ist­nie­je, wszyst­ko jest w cią­głym ru­chu.

Tak oto spró­bu­ję w tej książ­ce przy­bli­żyć ideę pra­cy z dziec­kiem, po­da­jąc wię­cej niż w po­przed­niej do­kład­nych przy­kła­dów za­cho­wań, ja­kie mo­że­my dziec­ku za­pro­po­no­wać. Pro­szę jed­nak Czy­tel­ni­ków, by nie trzy­ma­li się tych przy­kła­dów kur­czo­wo, ale by trak­to­wa­li je jako jed­ne z moż­li­wych i wy­my­śla­li nowe, wła­sne za­cho­wa­nia. Nie od­da­waj­my na­sze­go ży­cia w ni­czy­je ręce!

Bądź­my za­wsze twór­czy w po­szu­ki­wa­niu wła­snych roz­wią­zań, po­da­ne po­my­sły zaś mogą być po­moc­ne w od­kry­wa­niu no­wych moż­li­wo­ści – a tych nig­dy nie ma koń­ca.

Mu­szę do­dać, że wie­le wy­po­wie­dzi i po­my­słów, któ­re tu przed­sta­wię, zo­sta­ło wy­my­ślo­nych przez mo­ich uczniów. Dzię­ku­ję im za to.

Schemat naszego funkcjonowania

Dom ro­dzin­ny, czy­li wszech­moc­ni do­ro­śli lu­dzie – nasi ro­dzi­ce, opie­ku­no­wie – na­uczy­li nas, kim je­ste­śmy i jaki jest nasz świat. Pa­mię­taj­my, że wie­dzy tej na­by­wa­my w wie­ku, kie­dy pa­trzy­my na świat z dołu, z wy­so­ko­ści ma­łe­go dziec­ka, i je­ste­śmy cał­ko­wi­cie bez­kry­tycz­ni.

Pa­mięć na­szych prze­żyć jest za­pi­sa­na w mó­zgu. I choć wraz z wie­kiem do­ro­śle­je­my i po­zna­je­my inne za­cho­wa­nia – czę­sto cał­kiem od­mien­ne niż te wzię­te z domu – nie zmie­nia to pod­sta­wo­wych wy­obra­żeń, ja­kie mamy o nas sa­mych! A to dla­te­go, że zmia­na jest ści­śle zwią­za­na z in­nym, no­wym spoj­rze­niem na ro­dzi­ców, a to nie jest taka pro­sta spra­wa.

Gdy sły­szę od róż­nych osób, że „naj­ła­twiej jest wszyst­ko zwa­lić na ro­dzi­ców”, pro­po­nu­ję im spró­bo­wać i wte­dy przy­zna­ją ra­cję, że wca­le nie jest to naj­ła­twiej­sze za­da­nie.

Ła­two jest ze­zło­ścić się na ro­dzi­ców za ja­kąś bła­host­kę, ale wy­star­czy, że brat­nia nam du­sza, bę­dą­ca świad­kiem tej sce­ny, po­wie zbyt ostre sło­wa na te­mat na­szych ro­dzi­ców, że­by­śmy za­czę­li ich bro­nić albo by­śmy po­czu­li, że na­gle zro­bi­ło się nam nie­przy­jem­nie.

Tak więc, choć mo­że­my zbu­do­wać lep­szy ob­raz sa­mych sie­bie poza do­mem (bo tam okre­śla­ją nas inni lu­dzie), to jed­nak w każ­dej sy­tu­acji, kie­dy bę­dzie­my mie­li do czy­nie­nia z uczu­cia­mi, za­cho­wa­my się tak, jak jest za­pi­sa­ne w ta­kiej „ru­bry­ce” mó­zgo­wej, w któ­rej za­no­to­wa­ne są na­sze do­świad­cze­nia i re­ak­cje z dzie­ciń­stwa. W tej książ­ce zaj­mu­ję się przede wszyst­kim tymi, u któ­rych ten za­pis jest dra­ma­tycz­ny, któ­rzy są prze­ko­na­ni, że są nie­wie­le war­ci, że nie da się ich ko­chać, do ni­cze­go się nie na­da­ją, są je­dy­nie źró­dłem cier­pień, gdy­by się nie uro­dzi­li, mat­ka nie mu­sia­ła­by re­zy­gno­wać z ka­rie­ry, mąż (oj­ciec) by od niej nie od­szedł; wsty­dzą się: wady wy­mo­wy, wy­glą­du, uwa­ża­ją, że są za mali lub zbyt wy­ro­śnię­ci, cią­gle o coś py­ta­ją, są nie do wy­trzy­ma­nia, nie moż­na na nich po­le­gać itp.

Na­to­miast ci sami lu­dzie w sy­tu­acjach, gdy po­dob­ne uczu­cia do­świad­cza­ne są przez ko­goś in­ne­go, na przy­kład ja­kie­goś bli­skie­go im ko­le­gę, będą umie­li zna­leźć dla nie­go roz­wią­za­nia, któ­rych jed­nak nie mogą (nie umie­ją) za­sto­so­wać do sa­mych sie­bie.

Dzie­je się tak dla­te­go, że w sy­tu­acji do­ty­czą­cej nas sa­mych po­zo­sta­je­my we wła­dzy od­ru­chu wy­uczo­ne­go we wcze­snym dzie­ciń­stwie, któ­ry nie daje nam cza­su na uru­cho­mie­nie spo­so­bu ro­zu­mo­wa­nia, jak to zro­bi­li­by­śmy w sy­tu­acji z przy­ja­cie­lem. Dla­te­go tak waż­ne jest ucze­nie we­wnętrz­ne­go dziec­ka prak­ty­ko­wa­nia za­cho­wań zna­nych nam z sy­tu­acji, gdy po­ma­ga­li­śmy in­nym oso­bom lub o któ­rych czy­ta­li­śmy czy sły­sze­li­śmy, i pil­no­wa­nie go nie­mal na każ­dym kro­ku.

Chwi­la za­po­mnie­nia i już sta­ry pro­gram dzia­ła, tak jak w każ­dej in­nej dzie­dzi­nie ży­cia, nie tyl­ko tej, gdzie kró­lu­ją uczu­cia. Jako przy­kład weź­my prze­me­blo­wa­nie miesz­ka­nia, kie­dy to trze­ba pa­mię­tać przez ja­kiś, cza­sem dłu­gi, czas, że rze­czy, me­ble nie są w tym sa­mym co kie­dyś miej­scu. W każ­dym mo­men­cie, gdy o tym za­po­mi­na­my, idzie­my od­ru­cho­wo tam, gdzie to coś znaj­do­wa­ło się daw­niej.

Do­kład­nie taki sam pro­ces wy­stę­pu­je w spra­wach od­ru­chów zwią­za­nych z uczu­cia­mi i emo­cja­mi. Dla­te­go też ucze­nie tej na­szej wraż­li­wej, uczu­cio­wej czę­ści nas sa­mych, któ­rą na­zy­wam dziec­kiem, jest pro­ce­sem tak samo wy­ma­ga­ją­cym cza­su, za­an­ga­żo­wa­nia i dys­cy­pli­ny – ze stro­ny na­szej lo­gi­ki i po­czu­cia od­po­wie­dzial­no­ści, któ­re na­zy­wam do­ro­słym – jak dzia­ła­nia w in­nych dzie­dzi­nach na­sze­go ży­cia, gdy chce­my coś osią­gnąć.

Od gło­wy do ser­ca dro­ga bywa bar­dzo dłu­ga.

Uczu­cia nie za­le­żą od tego, co się dzie­je na ze­wnątrz nas, na­to­miast ze­wnętrz­ne wy­da­rze­nia po­ru­sza­ją pa­mięć dziec­ka, po­wo­du­ją, że od­wo­łu­je się ono do zna­nych so­bie prze­żyć i stąd czę­sto re­ak­cja jest nie­ade­kwat­na do wy­da­rze­nia. Prze­sa­dzo­na.

In­a­czej mó­wiąc, wy­da­rze­nie, któ­re nas po­ru­sza po­przez po­do­bień­stwo do ja­kiejś daw­nej sy­tu­acji (nie­mal za­wsze z dzie­ciń­stwa), przy­po­mi­na i uze­wnętrz­nia na­sze daw­ne prze­ży­cia.

Każ­da re­ak­cja emo­cjo­nal­na ma swo­je przy­czy­ny i nie­sie wy­ja­śnie­nia – trze­ba tyl­ko chcieć do­trzeć do nich – do dziec­ka, dać mu się wy­po­wie­dzieć, po raz pierw­szy do koń­ca, w tej spra­wie.

Emo­cja – dziec­ko zwra­ca tą re­ak­cją uwa­gę na sie­bie i woła: „Zaj­mij się mną, po­móż mi”…

Zaj­mo­wa­nie się dziec­kiem– emo­cją, dziec­kiem– uczu­ciem zmie­nia cał­ko­wi­cie per­cep­cję ota­cza­ją­ce­go nas świa­ta i po­zwa­la le­piej zro­zu­mieć dru­gie­go czło­wie­ka.

Główne problemy

Brak wia­ry w sie­bie

To jest pro­blem pod­sta­wo­wy i w pew­nym sen­sie je­dy­ny, czy­li dziec­ko „pod­szy­te stra­chem”. Cze­go do­ty­czy ten ro­dem z dzie­ciń­stwa strach?

Ty­ra­ni wią­żą czło­wie­ka i w jego wła­snym wnę­trzu.

S.J. Lec

Strach

przed sa­mot­no­ścią.

Strach

przed ośmie­sze­niem się, oce­ną.

Strach

przed po­raż­ką.

Strach

przed: su­ro­wym opie­ku­nem, ro­dzi­cem, księ­dzem, któ­ry stra­szy: Bo­giem, sobą, pie­kłem – krót­ko mó­wiąc – wszyst­kim.

Strach

przed skrzyw­dze­niem bliź­nie­go jako kon­se­kwen­cja wy­żej wy­mie­nio­ne­go stra­chu, czy­li oba­wa przed od­czu­wa­niem i ujaw­nie­niem nie­na­wi­ści, agre­sji, a to dra­ma­tycz­nie blo­ku­je siły wi­tal­ne czło­wie­ka.

Ge­ne­za wy­żej wy­mie­nio­nych stra­chów i pierw­sze uwa­gi, co z tym zro­bić.

1.

Od pierw­szych dni na­sze­go ży­cia uczy­my się ro­dzi­me­go ję­zy­ka, nie tyl­ko mowy, ale i ję­zy­ka uczu­cio­we­go. Je­że­li jest on ubo­gi i ogra­ni­cza się głów­nie do kon­flik­tów i stra­chu, tak też będą wy­glą­da­ły na­sze re­la­cje uczu­cio­we.

By to zmie­nić, mu­si­my świa­do­mie na­uczyć się in­ne­go ję­zy­ka, róż­ne­go od tego je­dy­ne­go, wy­ssa­ne­go z mle­kiem mat­ki. In­a­czej mó­wiąc, mu­si­my zmie­nić wy­obra­że­nie, ja­kie mamy o nas sa­mych. Za­nim jed­nak do­ko­na­my zmian, po­win­ni­śmy na­uczyć się roz­po­zna­wać, co czu­je i mówi do nas dziec­ko.

Weź­my jako przy­kład dziew­czy­nę, któ­rą w dzie­ciń­stwie opu­ścił oj­ciec. W ta­kiej sy­tu­acji dziec­ko my­śli, że sta­ło się tak z jego po­wo­du, bo nie na­da­je się do ko­cha­nia, a z dru­giej stro­ny od­czu­wa do ojca – może i do mat­ki, któ­ra nie umia­ła ojca za­trzy­mać – złość i żal, któ­rych nie wol­no mu wy­ra­zić. A po­trze­ba wy­ra­że­nia tych uczuć po­zo­sta­je. Jak dłu­go moż­na żyć z za­mknię­tym ser­cem?

Dziew­czy­na tak za­pro­gra­mo­wa­na musi zna­leźć part­ne­ra, któ­ry „po­zwo­li jej” od­na­leźć daw­ne, nig­dy nie­wy­ra­żo­ne uczu­cia.

Żeby to le­piej zro­zu­mieć, wy­ja­śniam, że nie moż­na szu­kać cze­goś, cze­go się nie zna, tak jak nie moż­na po­ro­zu­mie­wać się w ję­zy­ku, któ­re­go się nie zna!

Pod­świa­do­mie dziew­czy­na ta znaj­dzie męż­czy­znę, któ­ry po­zwo­li jej (dziec­ku) na prze­ży­wa­nie uczuć, któ­re te­raz wresz­cie może wy­ar­ty­ku­ło­wać, to zna­czy może mu wy­krzy­czeć, że ją krzyw­dzi, że jest pod­ły, że jej nie sza­nu­je – to wszyst­ko, cze­go nie mo­gła po­wie­dzieć ojcu. Bę­dzie też mo­gła to zro­bić nie­ja­ko per pro­cu­ra, mó­wiąc o tych uczu­ciach przy­ja­ciół­ce, skar­żąc się na part­ne­ra i swój los.

Ży­jąc w ter­ro­rze stra­chu przed sa­mot­no­ścią – opusz­cze­niem, bę­dzie ak­cep­to­wa­ła wszyst­ko i pró­bo­wa­ła wie­rzyć za­pew­nie­niom part­ne­ra, któ­ry, lek­ce­wa­żąc jej uczu­cia, bę­dzie po­wta­rzał (jak to pew­nie sły­sza­ła w domu wie­lo­krot­nie), że to, co robi i mówi, jest po­dyk­to­wa­ne jego mi­ło­ścią do niej. Mi­łość daje mu pra­wo (pew­nie i on tego na­uczył się w swo­im domu) do ter­ro­ry­zo­wa­nia jej na przy­kład za­zdro­ścią (o za­zdro­ści pi­sa­łam wię­cej w Po­znaj swój glos), a ona bę­dzie po­dej­mo­wać da­rem­ne pró­by udo­wod­nie­nia swo­jej nie­win­no­ści. Po­now­nie nie­zro­zu­mia­na, lek­ce­wa­żo­na, bę­dzie cier­pieć. Mimo tego nie zdo­bę­dzie się na ry­zy­ko utra­ty męż­czy­zny – mimo iż ro­zu­mie (ro­zu­mie, czy­li tu mamy do czy­nie­nia z oso­bą do­ro­słą, lo­gicz­nie my­ślą­cą), że to wszyst­ko jest cho­re. Jej we­wnętrz­ne prze­ko­na­nie z dzie­ciń­stwa, że nie jest war­ta mi­ło­ści – zo­sta­nie przez „ży­cie” po­twier­dzo­ne! Za­nim więc nie zmie­ni wy­obra­że­nia o so­bie, za­wsze bę­dzie do­zna­wa­ła (do­cho­dząc do tego róż­ny­mi dro­ga­mi) tych sa­mych uczuć, któ­re sta­no­wią ob­raz jej sa­mej i jej (nie­świa­do­me) wy­obra­że­nie ży­cia. Pa­mię­taj­my, że w pa­mię­ci dziec­ka są za­pi­sa­ne nie tyl­ko jego prze­ży­cia, ale tak­że ob­raz do­ro­słych (wzór – ro­dzi­ce, ro­dzi­na), ich wza­jem­nych re­la­cji i tych ze świa­tem ze­wnętrz­nym.

W ta­kiej sy­tu­acji, by za­cząć zmie­niać, prze­me­blo­wy­wać my­śli i po­ję­cia na swój te­mat, owa dziew­czy­na po­win­na po­roz­ma­wiać z dziec­kiem na głos, py­ta­jąc je: Co czu­jesz?

Dziec­ko: – Smu­tek, bez­sil­ność, złość, roz­pacz.

Do­ro­sły: – A czy kie­dyś już spo­tka­łaś ta­kie uczu­cia?

Dz.: – Tak, jak tata nas opu­ścił.

D.: – Wi­dzisz, te­raz to jest inna sy­tu­acja, bo twój part­ner nie jest two­im tatą, a ty nie je­steś małą, bez­bron­ną dziew­czyn­ką, bo ja je­stem koło cie­bie, a ja je­stem do­ro­słą ko­bie­tą i wię­cej ni­ko­mu nie po­zwo­lę cię skrzyw­dzić!!!

Na­stęp­nie ka­że­my part­ne­ro­wi, by nas na­tych­miast prze­pro­sił (a głos bro­nią­cej dziec­ko mat­ki jest na tyle wy­raź­ny i nie­zno­szą­cy sprze­ci­wu, że part­ner cał­ko­wi­cie zmie­ni swój spo­sób po­stę­po­wa­nia – bo on prze­cież też re­agu­je jak dziec­ko), i uczy­my go, ja­kie za­cho­wa­nie jest do­pusz­czal­ne, a ja­kie nie. Je­że­li ma wąt­pli­wo­ści co do in­ter­pre­ta­cji nie­któ­rych na­szych czy­nów, to, za­miast oskar­żać nas, po­wi­nien naj­pierw za­py­tać, jak ma ro­zu­mieć daną sy­tu­ację, na­sze za­cho­wa­nie! A to już jest ogrom­na zmia­na w sto­sun­kach part­ner­skich. Ro­dzi­ce też mo­gli­by się tego na­uczyć!

Co do stra­chu przed sa­mot­no­ścią, trze­ba zro­zu­mieć, że za­wsze po­wo­du­je on da­le­ko idą­cą ule­głość wo­bec part­ne­ra, sze­fa w pra­cy ze stra­chu przed jej utra­tą – uczu­cie, któ­re tak zna­ko­mi­cie wy­ko­rzy­stu­ją nie­któ­rzy sze­fo­wie, w ten spo­sób re­wan­żu­jąc się – nie­świa­do­mie – za swo­je krzyw­dy i oba­wy.

Strach przed od­rzu­ce­niem jest rów­no­znacz­ny ze stra­chem przed sa­mot­no­ścią, zna­le­zie­niem się poza na­wia­sem, a jego źró­dłem i po­ży­wie­niem jest po­wsta­łe w dzie­ciń­stwie po­czu­cie ni­skiej war­to­ści.

Ko­bie­ta z po­wyż­sze­go przy­kła­du go­dzi się na cier­pie­nie, gdyż jest prze­ko­na­na, że je­że­li od­wa­ży się na wy­ra­że­nie swo­ich po­trzeb, uwag czy pre­ten­sji, spo­tka się na pew­no z od­rzu­ce­niem i zo­sta­nie opusz­czo­na, czy­li sa­mot­na. Tak oto zo­sta­je ona w tej spra­wie dziec­kiem, a part­ner za­mie­nił się w jed­ne­go z ro­dzi­ców. Trze­ba pa­mię­tać, że siła stra­chu przed od­rzu­ce­niem jest dra­ma­tycz­na i moc­na. Dla dziec­ka jest rów­no­znacz­na z wy­ro­kiem śmier­ci. Dziec­ko nie może żyć samo, jest cał­ko­wi­cie za­leż­ne od opie­ku­nów! Mu­si­my do­brze zro­zu­mieć, że małe dziec­ko pa­trzy na świat z per­spek­ty­wy kil­ku­dzie­się­ciu cen­ty­me­trów, a z tej per­spek­ty­wy do­ro­śli są wszech­po­tęż­ni, i rze­czy­wi­ście są, więc włą­cze­nie się od­ru­chu z daw­nych lat – po­wrót do za­cho­wań dziec­ka – po­wo­du­je pa­nicz­ny strach i żad­ne lo­gicz­ne ar­gu­men­ty nie po­ma­ga­ją, bo tak wła­śnie funk­cjo­nu­je strach.

Pa­mię­taj­my: uczu­cia nie mają lo­gi­ki!

Do­pie­ro roz­mo­wa na głos z dziec­kiem, uprzy­tom­nia­ją­ca mu, że już nie jest dziec­kiem, a part­ner nie jest mamą ani tatą, zmie­nia sy­tu­ację na taką, z któ­rą moż­na so­bie po­ra­dzić. Oczy­wi­ście w tej hi­sto­rii pa­mię­taj­my, że part­ner też re­ali­zu­je swój nie­zwe­ry­fi­ko­wa­ny sce­na­riusz, czy­li też re­agu­je dziec­kiem, więc pew­nie każe nam za coś pła­cić (za mat­kę na przy­kład, któ­ra może nie była do­stęp­na albo mia­ła tak zwa­ne buj­ne ży­cie, albo za ojca, któ­ry był na przy­kład pod pan­to­flem żony i da­rem­nie się skar­żył na swój los; part­ner może też brać przy­kład ze sro­gie­go „nie­prze­ma­kal­ne­go” ojca).

2.

Strach przed ośmie­sze­niem żywi się rów­nież za­pa­mię­ta­ny­mi w dzie­ciń­stwie prze­ży­cia­mi, kie­dy to ro­dzi­ce mie­li zwy­czaj żar­to­wać, kpić z dziec­ka.

Każ­dy ro­dzic po­wi­nien pa­mię­tać, że dzie­ci nie mają po­czu­cia hu­mo­ru! Ro­dzi­com nie wol­no na ich te­mat żar­to­wać! Gdy inni na­śmie­wa­ją się z dziec­ka, ro­dzi­ce po­win­ni sta­nąć w jego obro­nie. Bez­bron­ność dziec­ka nie może być oka­zją do re­gu­lo­wa­nia jego kosz­tem wła­snych nie­za­ła­twio­nych spraw! Dziec­ko ośmie­sza­ne bę­dzie w swo­im do­ro­słym ży­ciu uni­kać wszel­kich sy­tu­acji, w któ­rych nie ma pew­no­ści co do tego, jak wy­pad­nie. Żyje ono w nie­koń­czą­cym się stra­chu i ogra­ni­cza ry­zy­ko do mi­ni­mum, czy­li blo­ku­je swo­je moż­li­wo­ści twór­cze lub sta­je się klau­nem.

By spo­tkać się z tym uczu­ciem i zro­zu­mieć jego ge­ne­zę, pro­szę oso­bę, by zo­ba­czy­ła sie­bie w wie­ku, na przy­kład, 8 lat.

Oto opis roz­mo­wy, któ­rą od­by­łam z jed­ną uczen­ni­cą. Za­da­nie: Ma so­bie wy­obra­zić, że ma 8 lat i opo­wie­dzieć: gdzie sie­bie wi­dzi, co robi, jaka to pora dnia.

Ona: – Wi­dzę sie­bie w po­ko­ju tań­czą­cą i śpie­wa­ją­cą. Na­gle spo­strze­gam, że pod­glą­da mnie oj­ciec i się ze mnie śmie­je (łzy w oczach).

Ja: – Co czu­jesz te­raz, gdy pa­trzysz na tę małą dziew­czyn­kę?

Ona: – Żal mi jej.

Ja: – Co byś dla niej zro­bi­ła te­raz jako do­ro­sła oso­ba, bę­dą­ca świad­kiem tej sce­ny?

Ona: – Nie wiem, chy­ba bym małą przy­tu­li­ła i pró­bo­wa­ła wy­tłu­ma­czyć, że nic wiel­kie­go się nie sta­ło i nie po­win­na pła­kać.

Ja: – Jak to nic się nie sta­ło? Prze­cież dziec­ko ma wra­że­nie, że się ośmie­szy­ło w oczach uko­cha­ne­go taty!

Ona: – Ale może on się nie śmiał, tyl­ko mnie się wy­da­wa­ło – od­po­wia­da.

Ja: – Tu wła­śnie jest pro­blem. Nie ist­nie­je jed­na praw­da tam, gdzie w grę wcho­dzą uczu­cia.

Być może było tak, że oj­ciec pa­trzył na có­recz­kę z za­chwy­tem. Gdy zo­ba­czył jej za­kło­po­ta­nie i smut­ną min­kę, po­wi­nien wziąć dziec­ko w ra­mio­na i po­gra­tu­lo­wać, po­wie­dzieć, że jest ślicz­na, pięk­nie tań­czy, i za­py­tać, czy po­zwo­li mu się jej przy­glą­dać. Gdy­by tak zro­bił, nie mia­ła­by w przy­szło­ści stra­chów zwią­za­nych ze sce­ną (chce być ar­tyst­ką). Gdy­bym to ja te­raz, jako do­ro­sła oso­ba, była świad­kiem ta­kiej sce­ny, oczy­wi­ście naj­pierw uści­ska­ła­bym dziec­ko, mó­wiąc mu, że pięk­nie tań­czy, a jed­no­cze­śnie po­wie­dzia­ła­bym ojcu – w obec­no­ści dziec­ka – że tak się nie robi, że na­le­ży za­py­tać dziec­ko, czy chce dla nas za­tań­czyć, a więc te­raz po­wi­nien małą prze­pro­sić.

W prze­ży­ciach dzie­ci nie ma spraw bła­hych. Na­le­ży tłu­ma­czyć dziec­ku, że gdy od­czy­tu­je za­cho­wa­nia lu­dzi po­przez uczu­cia, może się po­my­lić w ich in­ter­pre­ta­cji. Trze­ba za­chę­cać dziec­ko do za­da­wa­nia py­tań. W wy­żej wy­mie­nio­nym przy­pad­ku dziew­czyn­ka po­win­na była za­py­tać ojca, czy się z niej śmie­je. Praw­do­po­dob­nie unik­nę­ła­by wte­dy bólu i roz­cza­ro­wa­nia. Dom po­wi­nien uczyć dziec­ko re­la­ty­wi­zo­wa­nia i ra­dze­nia so­bie z uczu­cia­mi. Dziec­ko umie je­dy­nie cier­pieć, za­my­kać się w so­bie i, bro­niąc ro­dzi­ców, wi­nić sie­bie.

Oczy­wi­ście, w ży­ciu tej dziew­czy­ny sy­tu­acji, gdy nie li­czo­no się z jej uczu­cia­mi, było na pew­no wię­cej, dla­te­go pro­blem stra­chu przed śmiesz­no­ścią jest u niej taki moc­ny.

3.

Strach przed po­raż­ką po­wsta­je jako re­zul­tat za­cho­wań su­ro­wych ro­dzi­ców, dla któ­rych suk­ces dziec­ka jest spra­wą naj­waż­niej­szą, czę­sto zwią­za­ną z przy­sło­wio­wym „co są­sie­dzi po­wie­dzą”.

Dziec­ko suk­ce­su nie wie, co to ta­kie­go bez­in­te­re­sow­ne, cie­płe uczu­cia ro­dzi­ców, przy­tu­le­nie, po­gła­ska­nie, po­ca­ło­wa­nie. W ta­kiej sy­tu­acji się uczy szyb­ko ono, że na mi­łość ro­dzi­ciel­ską musi za­pra­co­wać. Dla nie­go wszyst­ko, co nie za­li­cza się do wy­ni­ków ab­so­lut­nie wspa­nia­łych, jest głę­bo­ką po­raż­ką. Czło­wiek tak wy­cho­wa­ny musi bu­do­wać ży­cie za­wo­do­we w taki spo­sób, żeby było pa­smem suk­ce­sów. Strach przed po­raż­ką sta­je się już sta­łym to­wa­rzy­szem (z la­ta­mi strach ten do­ty­czy oba­wy, że ktoś inny może oka­zać się lep­szy, że do­bra pas­sa się skoń­czy itp., a to już jest „za­pro­sze­nie” dla cho­rób, ner­wic itp. Daje to czę­sto po­czą­tek nie­na­wi­ści wo­bec tych, któ­rym wszyst­ko „lek­ko” przy­cho­dzi).

Ży­cie pry­wat­ne ta­kiej oso­by (cza­sem buj­ne i peł­ne suk­ce­sów to­wa­rzy­skich) bar­dzo czę­sto or­ga­ni­zo­wa­ne jest rów­nież na ze­wnątrz, poza do­mem, bo suk­ces ma być wi­docz­ny, to ma być suk­ces spo­łecz­ny, a nie oso­bi­sty. Ro­bie­nie cze­goś, na­wet cie­ka­we­go, co nie jest wi­dzia­ne przez wszyst­kich i okla­ski­wa­ne, nie ma sen­su. To­też w ży­ciu oso­bi­stym trud­no jest ta­kiej oso­bie spę­dzać czas w ci­szy do­mo­we­go ogni­ska, gdy nikt (z waż­nych dla niej lu­dzi) nie wi­dzi, jaka jest wspa­nia­ła. To wszyst­ko dla­te­go, że czło­wiek taki (jest to naj­czę­ściej męż­czy­zna) nie wie, co się robi, kie­dy nie jest się w pra­cy lub z przy­ja­ciół­mi, gdy się „nie świe­ci”, kie­dy ma się chwi­lę sam na sam ze sobą lub z kimś bli­skim. Po­dob­nych sy­tu­acji oso­ba taka uni­ka jak ognia, bo nie wie, jak się za­cho­wać, a do tego ma wra­że­nie, że tra­ci czas, gdy spę­dza go na przy­kład tyl­ko z part­ne­rem, po­nie­waż mo­gła­by zro­bić coś po­ży­tecz­niej­sze­go! Boi się ci­szy, spo­tka­nia ze sobą.

Ten typ osób czę­sto cier­pi na bu­li­mię kon­tak­tów. Boją się, że ja­kaś wy­jąt­ko­wa oka­zja „przej­dzie” koło nosa. Z za­par­tym tchem ro­bią wszyst­ko, by ro­dzi­com i ich sub­sty­tu­tom udo­wod­nić, iż są war­ci mi­ło­ści. Part­ner ży­cio­wy też ma być do po­zaz­drosz­cze­nia.

Spo­tka­łam męż­czy­znę, któ­ry w dzie­ciń­stwie nig­dy nie był chwa­lo­ny, a był naj­lep­szym uczniem w kla­sie. Ro­dzi­ce chwa­li­li się sy­nem, ale jego nig­dy nie chwa­lo­no. Spo­ty­ka­ły go je­dy­nie pre­ten­sje, uwa­gi i kary. W do­ro­słym ży­ciu stał się prze­gra­nym czło­wie­kiem, któ­ry z jed­nej stro­ny po­tra­fi w krót­kim cza­sie zdo­być po­zy­cję, dużo pie­nię­dzy, a z dru­giej szyb­ko znisz­czyć to, co osią­gnął. Ma oczy­wi­ście po­waż­ny pro­blem z we­wnętrz­nym dziec­kiem, a że nie ro­zu­miał, co się z nim dzie­je – ucie­kał w al­ko­hol. Ko­bie­tom, z któ­ry­mi wcho­dził w re­la­cje, po pierw­szym (dość krót­kim) okre­sie wza­jem­ne­go za­chwy­tu, za­czy­nał ro­bić wy­mów­ki za brak za­in­te­re­so­wa­nia nim, brak mi­ło­ści, tro­ski, na­tu­ral­nie nie­za­leż­nie od re­al­nej, za­prze­cza­ją­cej temu sy­tu­acji. Jak wy­tłu­ma­czyć ta­kie po­stę­po­wa­nie? Dla we­wnętrz­ne­go dziec­ka ta­kiej oso­by jest to oka­zja do wy­ra­że­nia tego, cze­go nie moż­na było zro­bić, kie­dy było się za­leż­nym od mat­ki. Tak więc „od­da­je” on part­ner­ce za swo­je dzie­ciń­stwo, a prze­cież to wła­śnie mat­ce, a nie part­ner­ce, po­wi­nien po­wie­dzieć: „Nie ko­chasz mnie, nie sza­nu­jesz, nie zaj­mu­jesz się mną, chcesz tyl­ko się mną chwa­lić. Moje suk­ce­sy nie da­wa­ły mi ra­do­ści, bo były jak­by nie­zwią­za­ne ze mną, i te­raz, na­wet gdy od­no­szę suk­ces, nie umiem się nim cie­szyć, bo on ni­cze­go do­bre­go do mo­je­go ży­cia nie wno­si”.

Ta­kie za­cho­wa­nie po­twier­dza też je­dy­ną in­for­ma­cję, jaką nosi on ze sobą od dzie­ciń­stwa, czy­li że jest nie­uda­nym, nie­na­da­ją­cym się do ko­cha­nia i ży­cia czło­wie­kiem – i póki nic nie zmie­ni, bę­dzie to jego je­dy­na praw­da.

Pro­blem ten na­le­ży prze­pra­co­wać tak samo, jak opi­sa­łam to wcze­śniej, gdyż jest to je­den z pod­sta­wo­wych spo­so­bów na spo­tka­nie się z dziec­kiem.

4.

Gdy czło­wie­kiem de­li­kat­nym, wraż­li­wym, uf­nym kie­ru­je, ma­ni­pu­lu­je nie­za­do­wo­lo­ny ze swo­je­go ży­cia, ogra­ni­czo­ny, nie­na­wist­ny au­to­ry­tet, koń­czy się to za­wsze dra­ma­tem i roz­cza­ro­wa­niem. Szcze­gól­nie gdy au­to­ry­te­tem jest „słu­ga Boży”. Wte­dy wszel­ka przy­jem­ność przez duże „P”, na­wet ta spo­wo­do­wa­na na przy­kład śpie­wem, po­wo­du­je u oso­by we­wnętrz­ny dra­mat. A prze­cież nic nor­mal­niej­sze­go nie ma na świe­cie niż ucze­nie się sie­bie, swo­je­go cia­ła, od­kry­wa­nie swo­jej sek­su­al­no­ści, któ­re do­ra­sta­ją­ce­mu dziec­ku po­zwa­la się okre­ślić i ru­szyć w do­ro­sły świat.

Bru­tal­ne in­ge­ro­wa­nie w tę część ży­cia, za­miast wpro­wa­dze­nia mło­de­go czło­wie­ka mą­drym, tro­skli­wym sło­wem, by po­znał ra­dość eks­cy­ta­cji, jest za­cho­wa­niem krzyw­dzą­cym, nie­mo­ral­nym i czy­stą hi­po­kry­zją, gdyż ci, któ­rzy strze­gą mo­ral­no­ści w ten spo­sób, są naj­czę­ściej naj­więk­szy­mi prak­ty­kan­ta­mi tego, cze­go za­bra­nia­ją. Po­dob­nie jest z ho­mo­fo­ba­mi, któ­rych ukry­te ten­den­cje ho­mo­sek­su­al­ne po­wo­du­ją, że wal­czą oni (czę­sto nie­świa­do­mie) przede wszyst­kim z ten­den­cja­mi ho­mo­sek­su­al­ny­mi w so­bie, ma­jąc na­dzie­ję, że w ten spo­sób od­su­ną od sie­bie wszel­kie po­dej­rze­nia. Ci, któ­rzy zwy­czaj­nie, z po­wo­du ta­kie­go, a nie in­ne­go „roz­da­nia” hor­mo­nów, nie ro­zu­mie­ją, nie lu­bią ho­mo­sek­su­ali­stów, wy­ra­ża­ją to bez nie­na­wi­ści i chę­ci skrzyw­dze­nia „tych in­nych”.

Mam w pa­mię­ci ucznia – śpie­wa­ka, któ­re­mu dom i pry­mi­tyw­ni księ­ża za­trza­snę­li drzwi do mi­ło­ści i spo­wo­do­wa­li cią­gły strach przed ży­ciem, przed sobą. Na do­da­tek mat­ka stra­szy­ła go ze­psu­tym świa­tem ar­ty­stycz­nym (ro­dzą się py­ta­nia: dla­cze­go Jan Pa­weł II tak lu­bił sztu­kę, śpiew i ta­niec – nie ro­zu­miem, może ci „le­piej wie­rzą­cy” spró­bo­wa­li­by to wy­tłu­ma­czyć!).

A prze­cież każ­dy re­li­gij­ny czło­wiek, wcho­dząc do ko­ścio­ła, mo­dląc się przed rzeź­ba­mi Mat­ki Bo­skiej czy Je­zu­sa i śpie­wa­jąc pie­śni re­li­gij­ne, jest w szpo­nach sztu­ki i ar­ty­stów, któ­rzy prze­cież są twór­ca­mi za­rów­no bu­dow­li („domu Boga”), jak i pie­śni, mu­zy­ki li­tur­gicz­nej itd.

Po­nie­waż śpiew jest moją do­me­ną, chcia­ła­bym przy­po­mnieć, że śpiew ma być przy­jem­no­ścią i da­wać przy­jem­ność za­rów­no śpie­wa­ją­ce­mu, jak i jego słu­cha­czom, łącz­nie z eks­cy­ta­cją! Nie może to być grze­chem! Grze­chem ra­czej jest za­bi­cie w so­bie tego, co nam Bóg dał! Wła­śnie ra­dość ży­cia po­le­cał Jan Pa­weł II, ale ilu śmier­tel­nych Go zro­zu­mia­ło? Boję się, że te ry­go­ry wy­ni­ka­ją z chę­ci (pew­nie pod­świa­do­mej) ze­msty na mło­dych za ich moż­li­wo­ści peł­ne­go ży­cia sek­su­al­ne­go, za­bro­nio­ne­go księ­żom. Gdy mamy do czy­nie­nia z du­chow­ny­mi z praw­dzi­we­go zda­rze­nia, te pro­ble­my nie po­ja­wia­ją się, od­wrot­nie – są to praw­dzi­wi opie­ku­no­wie dusz, lu­dzie umie­ją­cy słu­chać i nieść sko­ła­ta­nej du­szy po­kój.

5.

Nie­jed­no­krot­nie spo­tka­łam lu­dzi, któ­rzy żyli tyl­ko z jed­nym ro­dzi­cem i na któ­rych w dzie­ciń­stwie spo­czy­wa­ły obo­wiąz­ki do­ro­słe­go czło­wie­ka. Bar­dzo czę­sto to dziec­ko, zmu­szo­ne do od­po­wie­dzial­no­ści za ro­dzeń­stwo, nie jest wy­na­gra­dza­ne za swo­je wy­sił­ki, wręcz prze­ciw­nie – co­kol­wiek by zro­bi­ło, nie jest do­sta­tecz­nie do­bre. Dzie­ci te by­wa­ją też bite. Tak oto, ska­za­ne na tego je­dy­ne­go ro­dzi­ca, dzie­ci sta­ra­ją się zro­zu­mieć, co się dzie­je, i choć od­czu­wa­ją, nie mogą przy­znać, że są źle trak­to­wa­ne. Ro­śnie w nich agre­sja, któ­rą naj­czę­ściej kie­ru­ją prze­ciw­ko so­bie. Za­blo­ko­wa­ny czło­wiek, któ­re­mu wy­ra­ża­nie uczuć i po­trzeb jest za­bro­nio­ne, może w pew­nym mo­men­cie wy­buch­nąć. Ku­mu­la­cja agre­sji jest nie­bez­piecz­na, bo może wy­wo­łać „nie­po­czy­tal­ne” za­cho­wa­nia, cho­ro­bę psy­chicz­ną. Jak­że czę­sto sły­szy­my o oso­bach, któ­re na­gle za­czę­ły strze­lać w szko­le do gru­py nie­zna­nych lu­dzi, a prze­cież mó­wio­no o nich, że byli za­wsze mili i spo­koj­ni, uczyn­ni, „bez hi­sto­rii” – jak się ma­wia we Fran­cji. No wła­śnie, lu­dzie tacy naj­praw­do­po­dob­niej scho­wa­li w so­bie wszyst­ko, aż pę­kło. Bywa też, że ta eks­plo­zja zmie­nia się w au­to­de­struk­cję.

Głos jako podstawowy element pracy z dzieckiem

Chcę tu­taj roz­wi­nąć te­mat, któ­ry roz­po­czę­łam w książ­ce Po­znaj swój głos – my­ślę o mó­wie­niu na głos z we­wnętrz­nym dziec­kiem, a tak­że o kwe­stii uży­wa­nia cza­su te­raź­niej­sze­go przy pra­cy w wy­obraź­ni.

W Bi­blii na­pi­sa­ne jest, że sło­wo sta­ło się cia­łem. Wy­ni­ka z tego, że aby sło­wo zdo­by­ło „moc praw­ną”, musi być po­wie­dzia­ne.