Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Wiewiórka Julia i magiczny orzeszek

Wiewiórka Julia i magiczny orzeszek

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788381640817

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Wiewiórka Julia i magiczny orzeszek

Dwójka sąsiadów, sześcioletnia Zosia i siedmioletni Franio mają niezwykłą przyjaciółkę – to ruda jak marchewka wiewiórka Julia, która obdarzona jest magicznymi mocami. Wystarczy zastukać trzy razy specjalnym orzeszkiem, a Julia w te pędy pojawia się w pokoju dziewczynki. Właśnie wtedy zaczynają się pasjonujące przygody…

Zosia, Franio i wiewiórka Julia odwiedzają tajemniczy świat widzimisiów, walczą z gangiem kun, stawiają czoła srogiemu dozorcy i jego przebiegłemu kotu Daktylowi. Tak. Zdecydowanie, tę trójkę przyjaciół śmiało można nazwać małymi detektywami. Na szlaku wyjątkowych zagadek nie są jednak sami. Czasem z pomocą przychodzi dobra czarownica Leokadia Masełko i jej szczurek Serek. Mali detektywi wchodzą do świata bajek, odnajdują tajemne portale, szukają moli książkowych, latają, przeżywając przy tym niezapomniane chwile.

Wiewiórka Julia i magiczny orzeszek to zbiór dwunastu pełnych zwrotów akcji, wciągających historii ze szczyptą magii i detektywistycznego zacięcia. Każda z nich nie tylko bawi, lecz także pokazuje, jak ważna jest przyjaźń, lojalność i dobre serce.

Polecane książki

Ustawa o fundacjach z 6.4.1984 r. umożliwiła na nowo, po prawie trzydziestu dwóch latach od wydania przez Radę Ministrów dekretu o zniesieniu fundacji, tworzenie tychże osób prawnych na gruncie prawa polskiego. Ponadto, na podstawie art. 58 ustawy o stosunku Państwa do Kościoła Katolickiego w Rzeczy...
Poradnik do gry The Talos Principle pozwoli Ci bezproblemowo ukończyć ten tytuł. Poprowadzi Cię przez każdy etap gry i pomoże rozwiązać każdą zagadkę. Nie będziesz musiał przejmować się żadną z łamigłówek. Rozwiązanie każdej z nich znajdziesz w tym opracowaniu. Znajdziesz tu szczegółowe wskazówki do...
Broszura jest drugą książką z serii "Przepisy i normy" kierowanej do Elektryków. Omówione w niej zostały szczegółowo zasady ochrony przeciwporażeniowej w instalacjach elektrycznych a w tym: Główne i dodatkowe połączenia wyrównawcze ochronne Ogólne zasady ochrony przeciwporażeniowej Samoczynne wyłą...
Nowy Testament we współczesnym języku polskim z komentarzem filologicznym, historycznym i teologicznym Aby Słowo Boże było „żywe i skuteczne” (Hbr 4,12) w codziennych sytuacjach ludzi żyjących współcześnie, potrzebne jest jego tłumaczenie na dzisiejszy język. Nie mam na myśli tylko poprawnej i li...
Hrabina Cosel to najbarwniejsza postać saksońskiej historii. Król August II Mocny, usłyszawszy o jej wielkiej urodzie, spowodował, że przyjechała do Drezna, a wkrótce namówił młodą piękność, by stała się jego oficjalną metresą. Jednak Anna Cosel obwarowała swą zgodę twardy...
Pierwszy tom „Kronik Drugiego Kręgu” Ewy Białołęckiej, jednej z najpopularniejszych polskich pisarek fantasy dla młodzieży. Nowe pokolenie młodych czytelników ma okazję poznać młodego maga Kamyka obdarzonego niezwykłym darem Tkacza Iluzji i jego puchatego i całkowicie niegroźnego smoka, Pożeracz...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Anna Sakowicz, Kiworkowa Emma

Copyright for the Polish Edition © 2019 Edipresse Kolekcje Sp. z o.o.
Copyright for text © 2019 Fundacja Wiewiórki Julii
Copyright for illustration © 2019 Hubert Grajczak

Edipresse Kolekcje Sp. z o.o.
ul. Wiejska 19
00-480 Warszawa

Dyrektor Zarządzająca Segmentem Książek: Iga Rembiszewska
Senior Project Manager: Natalia Gowin
Produkcja: Klaudia Lis
Marketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk, Beata Gontarska
Digital i projekty specjalne: Katarzyna Domańska
Dystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51), Beata Trochonowicz (tel. 22 584 25 73),
Andrzej Kosiński (tel. 22 584 24 43)

Redakcja: Katarzyna Wojtas
Korekta: Anna Kielan
Ilustracje: Hubert Grajczak
Projekt okładki i makiety: Grajczak Studio

Biuro Obsługi Klienta
www.hitsalonik.pl
mail: bok@edipresse.pl
tel.: 22 584 22 22
(pon.-pt. w godz. 8:00-17:00)
facebook.com/edipresseksiazki
facebook.com/pg/edipresseksiazki/shop
instagram.com/edipresseksiazki

Książka została przygotowana przy współpracy z Fundacją Wiewiórki Julii

ISBN 978-83-8164-081-7

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie
w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie
oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części
tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

Dziękujemy Fundacji Wiewiórki Julii
za pomoc w wydaniu książki

Istnieją takie rzeczy, które się nawet dorosłym nie śniły, a potrafią
przydarzyć się dzieciom. Wystarczy uruchomić wyobraźnię, a zwykłe
przedmioty nabiorą magicznej mocy, zwierzęta zaczną mówić, a ludzie
staną się odrobinę lepsi…

1. Kalosze i zagioniony deser

1. Kalosze
i zaginiony deser

Zosia przeskakiwała kałuże, które w jej wyobraźni były wielkimi
jeziorami, morzami i oceanami, a ona olbrzymem w siedmiomilowych
kaloszach. Niebieskie gumowce ozdobione żółtymi kwiatkami dziewczynka
dostała od babci na urodziny i nie mogła się nimi nacieszyć. Nareszcie
zrobiło się na tyle mokro, że można było sprawdzić, czy nie przeciekają.
Jednak Zosia wchodziła tylko do niektórych kałuż, wybierała wyłącznie te
najgłębsze, a pozostałe przeskakiwała.

– Poślizgniesz się i zaraz upadniesz – upominała mama, ale Zosia była
akurat olbrzymem pokonującym ocean, więc nie obawiała się poślizgnięcia.
Miała niezwykłą moc. Przemierzała największe zbiorniki wodne na Ziemi. –
I nici będą z pysznego podwieczorku – dodała mama i zrobiła tajemniczą
minę. Wtedy od razu olbrzym zmienił się w sześcioletnią dziewczynkę i spojrzał dużymi zielonymi oczami. Zmarszczył też piegowaty nosek, czym
zawsze rozczulał mamę.

– A co będzie? – zaciekawiła się dziewczynka, bo bardzo lubiła pyszności
przygotowywane przez mamę na deser.

– Nie powiem ci, bo to ma być niespodzianka.

– Powiedz, powiedz, powiedz… – prosiła, jednak mama była nieugięta.
Zosia więc zaczęła sobie wyobrażać ulubione smakołyki. Oczyma wyobraźni
widziała już puszystą watę cukrową albo galaretkę z owocami i bitą
śmietaną… Mniam, mniam. Dziewczynka przełknęła ślinkę i aż się oblizała
na samą myśl o tym, co czekało na nią w domu.

Przerwała jednak nagle rozmyślania i natychmiast złapała mamę za rękę.
Niedaleko ich domu dozorca zamiatał ulicę, a o jego nogi łasił się
olbrzymi kocur. Zosia bała się zwierzaka, ponieważ kilka razy na nią
prychnął. Ponadto Daktyl był gruby, duży i nie lubił, gdy się go
głaskało.

– Kłaniam się nisko – powiedział dozorca i lekko skinął głową, a kocur
poruszył wąsami. Dziewczynka i jej mama przywitały się i po chwili
weszły do klatki schodowej. Zosia odetchnęła. Nie lubiła również pana
dozorcy. Miał sumiaste wąsy, które nadawały mu groźny wygląd. Czasami
podkręcał je i wyglądał wtedy jak zły czarownik z bajki.

Gdy tylko obie przekroczyły próg mieszkania, stało się jednak coś
nieoczekiwanego. Kiedy Zosia ściągała kurtkę, usłyszała krzyk mamy.
Natychmiast pobiegła w tamtą stronę i od razu złapała się za głowę.
Stały z mamą na środku kuchni i z niedowierzaniem przyglądały się
pobojowisku.

– Ktoś zjadł nasze ciasto! A miało być na podwieczorek!

Zosia bardzo zmartwiła się tym, że nie będzie dziś deseru. Blacha po
cieście świeciła pustkami, a wokół rozsypane zostały okruchy. Ktoś
nieźle tu nabałaganił. Mama z córeczką zabrały się do sprzątania
pobojowiska, po czym Zosia pobiegła do swojego pokoju. Od razu
postanowiła, że rozwiąże zagadkę! Odkryje, kto zjadł podwieczorek!

Dziewczynka wyciągnęła spod łóżka drewnianą skrzyneczkę, w której
trzymała swoje największe skarby. Wsadziła do niej rękę, a po chwili
trzymała w dłoni niepozorny włoski orzech. Kilka miesięcy temu dostała
go od babci. Pamiętała ten dzień dobrze, bo wróciła wtedy do domu z płaczem. W przedszkolu dzieci wyśmiewały jej rude włosy i nazywały ją
wiewiórką. A ona przecież była małą dziewczynką, nie żadnym gryzoniem.
Chciała być po prostu Zosią, a nie rudzielcem, którego wszyscy wytykają
palcami. Płakała więc całe popołudnie, aż mama wezwała posiłki w postaci
dziadka i babci. Mieli pocieszyć wnuczkę, a że babcia też dawniej miała
rude włosy, znała się na rzeczy.

Kiedy zostały same w pokoju, zdradziła Zosi swoją największą tajemnicę.
Kiedyś uratowała maleńką wiewiórkę przed kunami. W nagrodę za pomoc
dostała od niej orzeszek. Ale nie był to zwykły orzech włoski. Ten miał
moc. Wystarczyło nim trzy razy stuknąć w szybę lub parapet, a natychmiast zjawiała się wiewiórka Julia – kiedyś przyjaciółka babci, a od kilku miesięcy Zosi. Ta niezwykła wiewiórka potrafiła latać i czarować za pomocą swojego puszystego ogonka. I kiedy dziewczynka
zaczęła przeżywać niezwykłe przygody u boku małego rudzielca,
stwierdziła, że w przedszkolu może być wiewiórką, bo to najlepsze
stworzonko na świecie. Dzieciom jednak szybko się znudziło przezywanie
Zosi, która nie reagowała na zaczepki i znów nastał spokój. Babcia
uratowała sytuację i była jedyną dorosłą osobą, która wiedziała o magicznym orzeszku.

Zosia poprawiła grzywkę opadającą na czoło i wskoczyła na łóżko, które
znajdowało się tuż przy oknie, dzięki czemu dziewczynka w łatwy sposób
miała dostęp do świata na zewnątrz. Teraz zgodnie ze zwyczajem trzy razy
zapukała orzeszkiem w szybę. Patrzyła przed siebie z niepokojem, czy jej
przyjaciółka usłyszała sygnał. Spoglądała na drzewo rosnące naprzeciwko
bloku. W konarach coś się zatrzęsło, a po chwili wyłonił się z nich mały
rudy pyszczek. Kilka susów i raz dwa trzy Julia siedziała na parapecie,
uśmiechając się do Zosi.

Dziewczynka uchyliła okno i wpuściła wiewiórkę do pokoju. Położyła zaraz
też palec na ustach, by dać jej znać, że mama jest w domu, więc muszą
zachowywać się bardzo cicho. Julia jednak nie potrafiła ustać w miejscu,
biegała wte i wewte po parapecie, dziewczynka ledwo nadążyła za nią
wzrokiem.

– Coś się stało? – wyszeptało wreszcie zwierzątko.

Zosia schowała orzeszek do szkatułki i wzięła wiewiórkę na kolana. Potem
opowiedziała jej o tym, co zaszło w kuchni.

– Nie mamy podwieczorku – dodała ze smutkiem w głosie.

– Musimy więc złapać złodzieja! Szybko! Pędzimy! Zaraz będzie za późno!
– wołała Julia i machała nerwowo ogonkiem. – Szybko, szybko!

Zosia od razu się uśmiechnęła. No, tak. Julia nie umiała usiedzieć w miejscu! Dziewczynka włożyła bluzę i odchyliła kieszeń, by wiewiórka
wskoczyła do środka.

– Tylko się nie ruszaj!

Wyszły na korytarz, by zobaczyć, gdzie teraz jest mama. A ona
podśpiewywała sobie coś pod nosem i, sądząc po zapachach, przygotowywała
obiad.

– Mamo! – krzyknęła Zosia. – Mogę iść na chwilę do Franka?

– Ale tylko na dziesięć minut!

– Okej!

I wtedy Zosia usłyszała szept Julki, że zaraz udusi się w kieszeni.

– Coś się do mnie przykleiło – pisnęła wiewiórka i zaszamotała się
nerwowo. – Co ty tu nosisz? Zejdź ze mnie! A fuj! To nie chce mnie
puścić!

I wtedy Zosia przypomniała sobie, że ostatnio żuła gumę i nie chciała
jej wypluwać na chodnik, bo w przedszkolu pani mówiła, że tak nie można
robić, ponieważ ptaki myślą, że to kawałek chleba.

– Przepraszam – powiedziała do przyjaciółki. – Potem ci pomogę wyczyścić
futerko. Nie chciałam, żeby jakiś ptaszek się nią zatkał i umarł.

– Mogłaś rzucić jastrzębiowi na pożarcie – dodała wiewiórka. – Nie lubię
jastrzębi, już ci to mówiłam. To obrzydlistwo się do mnie klei! Bleee.
Jestem cała w tej gumie!

Dziewczynka zapukała do drzwi mieszkania Frania, z którym znała się od
zawsze. Chłopiec był o rok od niej starszy i chodził już do pierwszej
klasy. Bardzo jej imponował, bo potrafił czytać i liczyć, a nawet miał
własny telefon komórkowy.

– Jest zagadka – powiedziała dziewczynka, kiedy Franek otworzył jej
drzwi. Potem opowiedziała mu o kradzieży, do jakiej doszło w domu. –
Ktoś ukradł całe ciasto! Calutkie! Zostały tylko okruszki. Musimy złapać
złodzieja.

Franio ucieszył się, że czeka ich nowa przygoda. Poprawił okulary na
nosie i gotowy był do działania. Zosia wiedziała, że jej kolega jest
bardzo mądry, a w przyszłości chce zostać policjantem, by łapać groźnych
przestępców.

– Trzeba zabezpieczyć wszystkie ślady – stwierdził poważnym tonem. Tak
zawsze mówili detektywi w bajkach. Franio nie do końca wiedział, jak to
trzeba zrobić, ale brzmiało bardzo fajnie i lubił to mówić, gdy byli na
tropie rozwiązania jakiejś zagadki – Julia musi nam pomóc.

W tym momencie wiewiórka wychyliła pyszczek z kieszeni Zosi. Na czubku
głowy miała przyklejoną gumę. Dzieci parsknęły śmiechem.

– To wcale nie jest zabawne – mruknęła niezadowolona i wskoczyła wprost
na biurko Frania. Zaczęła podskakiwać, licząc na to, że guma sama
odpadnie. Wyglądało to, jakby wykonywała jakiś nowoczesny taniec w postaci wygibasów-zakrętasów. Zosia z trudem złapała Julkę i od razu
zabrała się za usuwanie gumy, ale nie szło to zbyt łatwo. Po pierwsze,
wiewiórka nie umiała ustać nieruchomo kilku sekund, po drugie, guma
mocno skleiła się z futerkiem. Chłopiec więc po chwili podał nożyczki. –
O, nie, nie, nie! Nawet o tym nie myślcie!

– Niestety nie ma innego wyjścia – powiedział Franio, a Zosia wzięła od
niego nożyczki i przytrzymała z góry gumę, która wkleiła się w rudą
sierść zwierzątka. Potem obcięła ją przy samej skórze.

– Będę pośmiewiskiem wszystkich wiewiórek – pis-nęła Julka i zażądała od
razu lusterka. Dzieci dławiły się ze śmiechu. Na rudym łebku znajdował
się łysy placek.

– Cicho – szepnął chłopiec. – Mama nas usłyszy. – Położył palec na
ustach, gdy usłyszał zbliżające się kroki. Po chwili otworzył drzwi
swojego pokoju i oznajmił mamie, że idzie z Zosią do niej, bo musi jej
pomóc w ważnej sprawie. Potem zapakował do kieszeni procę, szkło
powiększające i kilka innych przedmiotów, które według niego powinien
mieć przy sobie każdy detektyw. A po chwili dzieci znów znalazły się na
klatce schodowej.

– Stój! – krzyknęła Zosia tak nagle, że aż Julia podskoczyła, bo nie
widziała z kieszeni, co się dzieje. – Moje kalosze! Zobacz! Jednego
brakuje!

Wiewiórka momentalnie znalazła się na ramieniu dziewczynki i spoglądała
na puste miejsce. Potem jednym susem skoczyła na podłogę i robiła
oględziny. Faktycznie stał tu tylko jeden dziecięcy kalosz, a obok niego
para ciężkich męskich butów, z pewnością taty Zosi.

– Zobaczcie tutaj! – Wskazała palcem, a Franio od razu wyjął z kieszeni
szkło powiększające.

– Okruszki – stwierdził.

– Czyli ktoś, kto ukradł ciasto, zabrał też mojego buta – pisnęła Zosia.
– Tylko po co?

– Czuję coś dziwnego w powietrzu – powiedziała Julka. Potem wykonała
kilka piruetów w miejscu, dała nura do pozostawionego kalosza. Zaraz z niego wyskoczyła i znów zrobiła rundkę wokół butów. Ledwo można było za
nią nadążyć. – Może ten ktoś do kalosza zapakował ciasto?

– Do buta? – zdziwiła się Zosia, po czym się skrzywiła.

– Czyli mamy jakieś wskazówki – podsumował Franio, czując się już niemal
prawdziwym detektywem.

Zosia uśmiechnęła się pod nosem. Lubiła swojego przyjaciela. Zawsze do
wszystkiego podchodził bardzo poważnie. Powtarzał, że każdą rzecz trzeba
zbadać, zanim zacznie się działać.

Franio zrobił telefonem zdjęcie, aby dobrze utrwalić to, co widzieli, bo
może później wpadną na jakiś kolejny trop.

– Dziwna sprawa, bardzo dziwna – powtarzała Julia, ciągle biegając wokół
wycieraczki.

– Ale po co komuś jeden but?

– To się okaże. Chodźcie najpierw do kuchni. Musimy obejrzeć wszystkie
ślady. Szybko! Trzeba działać! – poganiała Julka.

Zosia jedną ręką złapała za klamkę, a drugą chwyciła za dłoń Frania.
Otworzyła drzwi i nagle zamiast w przedpokoju dzieci znalazły się w…
lesie. Wokół nich wyrosło mnóstwo drzew, a pod stopami zamiast parkietu
pojawił się miękki mech.

– Co jest? Julia, to ty?

– Nie – szepnęła wiewiórka. – Ale chyba otworzyliśmy jakieś tajemnicze
przejście, przez które można wejść do waszego domu…

– Magiczny portal – dodał Franio i poprawił okulary. – Jak w grach
komputerowych.

Nagle z oddali usłyszeli pohukiwania sowy. Zadrżeli, bo to nie była gra.
Wszystko działo się naprawdę. Zosia poczuła, jak szybko zaczęło jej bić
serce. Bała się. Franio też był wystraszony. Las nie zapowiadał niczego
dobrego. Mieszkały tu dzikie zwierzęta, a wszędzie rosło mnóstwo
podobnych do siebie drzew i krzewów. Łatwo było się zgubić (jeśli już
nie byli zgubieni).

Żadne z nich nie wiedziało, w którą stronę powinni iść. Gdzie podziała
się kuchnia i blaszka po cieście? Dlaczego znaleźli się nagle w środku
lasu? Przecież dzieciom zabraniało się takich wypraw! A Julia nie
ułatwiała rozmyślań, ponieważ cały czas biegała wte i wewte. Rozpraszała
dzieci.

– Boję się – szepnęła dziewczynka i jeszcze mocniej ścisnęła Frania za
rękę.

– Musimy trzymać się razem.

– Poczekajcie, sprawdzę w swoim telefonie, w którą stronę musimy iść –
powiedział Franio. Po chwili wpisał hasło „kuchnia”, jednak nawigacja w telefonie nie pokazała żadnego kierunku. – Chyba nie mamy zasięgu –
dodał przestraszony. – Ale… – zawahał się na chwilę. – Zobaczcie to
zdjęcie.

Chłopiec podsunął Zosi telefon pod nos, a wiewiórka od razu wskoczyła
jej na ramię, by też zobaczyć, co ciekawego odkrył chłopiec.

– Co to?

– Przybliżyłem niechcący – wyjaśnił. – Zobaczcie tu, koło tych okruszków
jest jakby ślad łapki.

– Kociej?

– Niekoniecznie – odpowiedziała Julia. – Ślad jest lekko rozmazany, może
należeć też do gryzonia.

– Może to twój? – spytała dziewczynka. – Biegałaś tam.

– No właśnie – zmartwił się Franio. – A w bajkach zawsze detektywi
mówią, że nie wolno zadeptać miejsca zbrodni.

– I co teraz?

– Teraz nie panikujcie, macie przecież mnie. A ślady na pewno się
wyjaśnią. – Julia wspięła się na głowę Frania. Potem wskoczyła na drzewo
i kilka sekund później siedziała już na czubku sosny.

– Widzisz kuchnię mojej mamy? – spytała Zosia.

– Jest chyba bardzo daleko! – Julia wskazała kierunek.

I nagle Zosia i Franio przytulili się do siebie, bo pomiędzy krzakami
coś się poruszyło. Potem błysnęły dwa punkciki. Nawet Julka się
wystraszyła, zeskoczyła z drzewa i skryła się w ramionach dziewczynki.
Po chwili jednak chwyciła swój ogon i czekała gotowa do obrony.

– Musimy iść w tamtą stronę – szepnęła.

– Ale tam coś jest…

– Ciii… Może nas nie widzi.

Julia zeskoczyła na ziemię. Machnęła kilka razy ogonkiem i nagle zaczęła
rosnąć. Nie stała się olbrzymem, ale na pewno była większa niż zwykła
wiewiórka. Sięgała Zosi do pasa i raczej trudno byłoby ją schować do
kieszeni.

– Teraz trochę lepiej – powiedziała, a dzieci natychmiast chwyciły ją za
łapki. – Jeżeli będziemy trzymać się razem, nic nam nie grozi.

Zosia i Franio kiwnęli głowami. Jeszcze nigdy nie znaleźli się pośrodku
lasu bez dorosłych. Dziewczynka już zaczynała żałować, że namówiła
przyjaciół na szukanie rozwiązania zagadki. Mogła siedzieć teraz w domu
i bawić się klockami. Ułożyłaby już wysoką wieżę albo zwodzony most, a za ścianą w kuchni mama gotowałaby jej coś pysznego.

Franio też czuł się nieswojo. Jedną ręką przytrzymywał okulary, bo bał
się, że je zgubi, a wtedy mama na pewno nie będzie zadowolona.

Mali detektywi ruszyli przed siebie. Mocno trzymali się za ręce. Szli
powoli, czasami potykając się o wystające konary.

Nagle Julia spostrzegła coś pomiędzy drzewami. Była pewna, że mignęła
jej znajoma sylwetka, ale nie wspomniała o niej dzieciom. Sama poczuła
ciarki na plecach, więc nie chciała jeszcze dodatkowo nikogo straszyć.
Wiedziała jednak, że za chwilę się coś wydarzy. Zastrzygła uszami, aż
pędzelki na ich końcówkach śmiesznie się zatrzęsły.

– Co się stało? – spytała Zosia i już miała ochotę się rozpłakać, gdy
nagle Franio zaczął się czemuś przyglądać. Kucnął i sprawdzał coś
pomiędzy liśćmi.

– Jakie ciasto zrobiła twoja mama?

– Drożdżowe z kruszonką – odparła dziewczynka i po chwili wszyscy kucali
w tym miejscu, gdzie Franio coś znalazł.

– Zobacz. – Chłopiec podsunął jej drobinki pod nos. – To chyba
kruszonka.

– Kruszonka w lesie?

– I tu! – krzyknęła Julia. – Pełno okruchów!

– Jak w naszej kuchni… Myślisz, że mój podwieczorek jest teraz w lesie?

– Całkiem możliwe… – powiedział Franio i znów poprawił okulary. – Musimy
iść po śladach.

W tym czasie Julia zmniejszyła się do rozmiarów normalnej wiewiórki i wskoczyła na ramię swojej przyjaciółki. Dalszą część wędrówki mogła
odbyć jako pasażerka.

Franio wygrzebał z kieszeni lupę. Obejrzał przez nią każdy okruszek i ze
znawstwem stwierdził, że to kruszonka.

– Ktoś tu szedł i kruszył – stwierdziła Zosia. – Musimy zachować
czujność.

Dzieci bardzo cichutko zaczęły skradać się po śladach. Starały się nie
deptać po gałązkach, które pękały pod naciskiem butów i hałasowały.

Nagle mali detektywi usłyszeli dziwny dźwięk. Zosia zatrzymała się, a Julia od razu schowała się do kaptura jej bluzy i tylko nieznacznie
wychylała pyszczek, by obserwować sytuację. Bo jeżeli to jest ktoś, o kim pomyślała podczas lotu… mogli być w niebezpieczeństwie!

– Ciii… – szepnęła dziewczynka. – Słyszycie?

Franio kiwnął głową i położył palec na ustach. Wyraźnie słychać było
jakiś dziwny odgłos.

– Chrapanie? Czy ja dobrze słyszę, że ktoś tu chrapie? – spytała Julia,
a po chwili wystawiła mocniej nosek i próbowała wyczuć tajemniczego
„ktosia”. – Czekajcie, coś czuję… Coś czuję… Ups, mamy chyba problem.

– Co jest?

– Musimy uciekać!

Ale zanim dzieci wzięły nogi za pas i uciekły gdzie pieprz rośnie,
Franio odsunął liść paproci i ich oczom ukazało się niewielkie
zwierzątko. Podobne było nawet do Julii. Miało krótką brązową sierść i jasną plamę wokół szyi. Wydawało się nieduże, ale za to brzuch miało
wydęty jak bębenek. Spało w najlepsze.

Julia zatrzęsła się w kapturze Zosi i schowała pyszczek. Szeptała coś do
dzieci, ale one zdziwione widokiem, nie słuchały.

Franio szturchnął Zosię pod bok i pokazał rozrzucone wokół okruszki.
Znaleźli złodzieja!

– Ej, ty! – krzyknęła Zosia i szturchnęła zwierzaka palcem w wydęty
brzuszek, który zatrząsł się jak galareta, a jego właściciel od razu
zmienił pozycję i ułożył się na jednym z boków. Chrapnął głośno i spał
dalej. – Ej, ty! Złodziejaszku! – Zosia chwyciła mocno zwierzaka za
skórę na karku. Ten obudził się i wrzasnął, po czym natychmiast próbował
się wyrwać, ale najwidoczniej z pełnym brzuchem było to dość trudne do
wykonania, tym bardziej że dziewczynka trzymała z całych sił. – Ukradłeś
mój podwieczorek!

I nagle w paprociach coś zaszeleściło. Zosia poczuła, że dostała czymś w policzek. Coś mokrego rozprysnęło się na jej twarzy.

– Atakują nas! – wrzasnął Franio i schował się za drzewo. Zosia, nie
wypuszczając z dłoni zwierzaka z wydętym brzuszkiem, skoczyła za nim.

– Rzucają w nas jagodami!

– To kuny! – krzyknęła Julia. – Gang kun! One polują na wiewiórki! Są
bardzo groźne! – Znów zadrżała. – Musimy uciekać! – Szamotała się w kapturze Zosi.

Franio jednak złapał się pod boki i stwierdził, że się nie poddadzą bez
walki. Sięgnął dłonią do krzaczka z jagodami. Wyjął z kieszeni procę i strzelił.

– Au! – krzyknął ktoś, a chłopiec zachichotał. Potem powtórzył strzał.
Znów trafił!

A w dłoni Zosi grubasek wciąż próbował się wyrwać, jednak dziewczynka
nie zwalniała uchwytu. Julka wyskoczyła z kaptura i zachęcona odwagą
dzieci pomogła przytrzymać złodziejaszka. Ten aż zawył z bólu, bo
wiewiórka wbiła mu pazurki w bok.

– Mamy zakładnika! – wrzasnęła w stronę atakujących ich kun.

Artyleria jagodowa wstrzymała atak. Nastała chwila ciszy. Każda ze stron
myślała, co dalej. Nikt nie przewidział wersji zdarzeń z zakładnikiem w roli głównej.

– Puśćcie mnie! – Grubasek wciąż się szamotał. – Puśćcie!

– Nie, dopóki nie oddacie mojego podwieczorku! – zawołała Zosia.

– Ups… – jęknęła gruba kuna. – Nie oddamy… Zjedzony. – Kuna na znak
tego, że się najadła, beknęła głośno.

Nagle Julia szepnęła coś do ucha Zosi.

– Którędy dostaliście się do mojego domu? – spytała dziewczynka i znów
poczuła plaśnięcie jagody na policzku. Schowała się dokładniej za pniem
drzewa. Artyleria ponownie przypuściła atak. Za chwilę będą fioletowi,
jakby wykąpali się w soku z jagód.

Franio z Zosią, wciąż trzymając kunę w dłoniach, wystawili ją zza pnia,
by pokazać atakującym zakładnika. Znów ostrzał z jagód ustał. Dzieci
usłyszały jakieś ciche rozmowy. Pewnie kuny się naradzały.

– Rozejm! – krzyknął ktoś z zarośli i zaraz nad paprociami ukazał się
niezwykły widok. Zosia aż pisnęła i o mało co nie wypuściła z rąk
grubaska, który znów zaczął się szamotać.

Tuż nad roślinami wystawał niebieski kalosz w żółte kwiatki. Nadziany
był na kij, więc wyglądał, jakby ktoś próbował w nim chodzić po niebie.
Dzieci przeniosły wzrok na drugi koniec kijka, którego w łapce trzymała
duża chuda kuna wyglądająca niczym pirat, bo jedno oko miała przewiązane
opaską.

– To herszt tej paskudnej bandy – szepnęła Julia i znów zadrżała ze
strachu. Nie lubiła kun, jastrzębi i kotów. Bała się ich i nawet jej
czarodziejskie moce były wtedy na nic. – Uważajcie. – Od razu
przypomniała sobie, jak była małą wiewiórką i dostała się w pazury szefa
gangu. Walczyła z nim zaciekle. Raniła go nawet w oko, ale gdyby nie
babcia Zosi, z pewnością straciłaby wtedy życie. Od tamtej pory
wiewiórka i kuny były śmiertelnymi wrogami.

– Ukradliście mojego kalosza!

– Wymienimy go za Benka – odezwała się kuna i wskazała palcem na
trzymanego przez dzieci grubaska. – Co prawda przydałby się nam jeszcze
do noszenia wody, ale Benek to mój brat.

– A co z moim podwieczorkiem? – pisnęła Zosia.

– Zostało tylko tyle – odpowiedziała kuna i zaraz obok niej pojawił się
kolejny członek gangu, wyciągając przed siebie jedną łapkę, w której
trzymał okruchy po cieście. Kuny zachichotały. – Oddajcie Benka, jeżeli
chcesz z powrotem kalosz.

Franio szepnął do Zosi, że muszą uważać, bo tym kunom nie można ufać.
Wreszcie jednak udało się ustalić zasady wymiany. Dzieci pomalutku
wyszły zza drzewa, a w ich kierunku zbliżał się jednooki gryzoń z kaloszem wetkniętym na patyk. Julia wyszła z kaptura dziewczynki i usiadła jej na ramieniu. Chwyciła w łapkę ogon i syknęła w kierunku kun,
że jeżeli zrobią coś głupiego, to nie zawaha się go użyć. Kuny jednak
parsknęły śmiechem. Nie bały się wiewiórek. Nawet tych z magiczną mocą.

Jednooki położył kalosz na ziemi i cofnął się kilka kroków. Zosia
postawiła więc Benka, który od razu czmychnął w stronę swojej bandy. O mało co się nie przewrócił, bo brzuszek ciążył mu ku ziemi.

Zosia chwyciła w dłoń swój ukochany kalosz, a kuny natychmiast zniknęły
w zaroślach.

– No to zagadka rozwiązana – stwierdził Franio. – Tylko po co im był
jeden but?

– Zobacz. – Pokazała palcem Julia. – W środku jest cały mokry. Naprawdę
użyły go jako naczynia na wodę.

– Czyli najpierw przeniosły w nim ciasto, a potem wodę.

– Spryciarze…

– Tylko jak my teraz wrócimy do domu? – zastanowiła się Zosia, a chłopiec wyjął swój telefon z kieszeni i znów spróbował sprawdzić, czy
nawigacja pokaże im odpowiedni kierunek. W tym momencie jednak ogonek
Julii się wyprostował tak mocno, jakby nagle był wykonany z drewna.
Wszyscy spojrzeli w kierunku końca kitki wiewiórki.

– Czujnik działa – zaśmiała się Julia. Dzieci ujrzały za dwoma starymi
konarami drzwi, które do złudzenia przypominały te od pokoju Zosi. –
Idziemy!

Franio i Zosia ruszyli przed siebie. I kiedy dziewczynka nacisnęła
klamkę, las zniknął, i znów znaleźli się w pokoju Zosi.

– Dziękuję wam za pomoc – powiedziała do Julki i Frania. – Niestety z podwieczorku i tak nici, ale najważniejsze, że znów mam dwa kalosze.
Babci byłoby przykro, gdybym je zgubiła.

– Fajna przygoda. – Chłopiec westchnął. – Szkoda, że już się skończyła.

Potem Franio się pożegnał. Chciał iść do domu, bo jego rodzice na pewno
się niepokoili.

– Ja też muszę wracać do dziupli – stwierdziła Julia.

Zosia otworzyła okno i rozejrzała się uważnie, czy nie ma
niebezpieczeństwa. Julia jednym susem znalazła się na parapecie.
Pożegnała się z dziewczynką i po chwili zniknęła w koronie drzewa.

2. Mole książkowe

2. Mole książkowe

Poranek zaczął się bardzo leniwie. Była sobota, więc Zosia tego dnia nie
szła do przedszkola. W weekendy jej mama nie pracowała. A tata też miał
wrócić wcześniej niż zwykle.

Dziewczynkę odwiedził akurat Franio. Rozłożyli na stole puzzle i kątem
oka obserwowali mamę, która zabierała się za poważne porządki. Zosia
wiedziała, że kiedy mama tak mówi, to zaraz zacznie wyrzucać ubrania z szaf, segregować je i układać na nowo. Część trafi do dużego foliowego
worka i zostanie oddana potrzebującym. Poważne porządki mama robiła dwa
razy do roku i zawsze łapała się za głowę, że mają tyle niepotrzebnych
ubrań. A przecież to nie była prawda, bo Zosia często słyszała, jak mama
narzekała, że nie ma, co na siebie włożyć.

Dziewczynka skupiła się jednak na puzzlach, bo nie mogła znaleźć jednego
elementu, który był jej niezbędny właśnie w tym momencie. A Franio
kończył układać pień drzewa.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki