Strona główna » Edukacja » Witaj Karolciu!

Witaj Karolciu!

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7568-956-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Witaj Karolciu!

To ciąg dalszy fantastycznych przygód pomysłowej dziewczynki, którą znamy z pierwszej części tej książki pt. "Karolcia". Tym razem Karolcia i jej kolega przeżywają zabawne przygody dzięki czarodziejskiej niebieskiej kredce. Ich mały skarb, podobnie jak niebieski koralik, posiada moc spełniania życzeń. Opowiadanie napisane jest ze wspaniałym humorem i wartko toczącą się akcją. Idealnie nadaje się na pierwszą "własną" lekturę.

Polecane książki

Tadeusz Bojarski profesor doktor habilitowany, profesor zw. Uniwersytetu Technologiczno-Humanistycznego im. Kazimierza Pułaskiego w Radomiu; wieloletni kierownik Katedry Prawa Karnego i Kryminologii, dyrektor Instytutu Prawa Karnego UMCS; autor wielu prac z zakresu prawa karnego, prawa wykroczeń,...
Borys – znudzony rodzinnym szczęściem i piękną żoną, dobrze sytuowany trzydziestolatek nie docenia szczęścia normalności, w jakiej przyszło mu żyć. Poszukując sposobu na przełamanie seksualnej rutyny, zaczyna od pozornie niewinnych, choć skrzętnie ukrywanych igraszek, z czasem dla pieniędzy wcho...
Jedyna publikacja na rynku, która w jasny i przejrzysty sposób przedstawia reguły rozliczania urlopu wypoczynkowego nauczycieli. Nieprawidłowe udzielanie urlopów w szkole i niewypłacenie ekwiwalentu za urlop we właściwej wysokości może kosztować Cię aż 30.000 zł! Poznaj obowiązujące i planowane od 2...
Grecki milioner Drakon Lionides wkrótce ma sfinalizować bardzo korzystną transakcję – zakup pięknej rezydencji w samym sercu Londynu. Zamierza tam urządzić centrum konferencyjne i hotel. Córka zmarłego właściciela rezydencji, Gemini Bartholomew, próbuje odwieść go od t...
Studia nad mniejszościami seksualnymi prowadzone z pozycji niehomofobicznych i związana z nimi teoria queer rozwijają się dynamicznie od początku lat 90. Od kilku lat obecne są także w Polsce. W najnowszej książce poświęconej kulturze odmieńców autorzy podjęli polityczną i kulturową dyskusję nad r...
Książka ukazuje złożony proces odbudowy gdańskiego Głównego Miasta po drugiej wojnie światowej, uwikłany w ówczesne realia polityczne, ideowe i kulturalne. Autor przekonuje, że odbudowane po wojnie zabytkowe centrum Gdańska to miasto równocześnie stare i nowe. Z jednej strony zachowano bowiem sz...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Maria Kruger

Ilustrowała

Halina Bielińska

ISBN 978-83-7568-956-3

© Copyright by Piotr Bieliński

Wydawnictwo Siedmioróg

ul. Krakowska 90

50-427 Wrocław

Księgarnia wysyłkowa Wydawnictwa Siedmioróg

www.siedmioróg.pl

Wrocław 2012

O pierwszej przygodzie Karolci iPiotra ioniebieskim koraliku było wksiążce pt. „Karolcia”. Ateraz przeczytajcie oichdrugiej niezwykłej przygodzie.

Spotkanie z Karolcią

Właściwie powinno się zacząć odpowitania. Aletym razem cała historia zaczyna się odpożegnania. Dlaczego? Zaraz się dowiecie.

Oto dworzec kolejowy. Pełno tuludzi, bojużjestpoczątek lata idużo osób wyjeżdża nawypoczynek. Jadą dorośli ijadą dzieci, niektórzy się spieszą, niektórzy idą wolniej, boniosą ciężkie walizki, ajeszcze inni, jużusadowieni wwagonach, wyglądają przez otwarte okna. Jedni ztych podróżujących jadą nad morze, drudzy wgóry albo nad jeziora, asąitacy, którzy jadą poprostu nawieś lub douzdrowisk, aby się leczyć iwypocząć.

Właśnie aby się leczyć iwypocząć, jedzie ciocia Agata. Ciekawe, czypoznalibyście jąwtym tłumie. Tylko zaraz – przedtem musimy jeszcze tuznaleźć Karolcię. Niebędzie tołatwe, alespróbujmy.

Perony sąponumerowane. Nie, niema jejnatrzecim peronie inapierwszym też niema. Napiątym jestbardzo tłoczno iniewiem, czybyśmy jądostrzegli. Aleszukajmy dalej. Pamiętacie, jak wygląda Karolcia? Ma jasne włosy uczesane wkoński ogon ima grzywkę. Ioczy trochę kocie – zielonkawe, duże, okrągłe. Ibuzię ma okrągłą jak jabłuszko. Napewno trochę urosła.

Zaraz, tadziewczynka wczerwonym płaszczyku? Jasne, żeto Karolcia! Stoi zzadartą głową przed jednym zwagonów. Obok stoją jejmama itatko. Awoknie wagonu widać ciocię Agatę. Nie, ciotka Agata nic anic się niezmieniła. Jak zawsze pogodna iuśmiechnięta. Jestubrana wpodróżny płaszcz ikapelusik zkwiatkami. Zdaje się, żetosąbratki – tak przynajmniej uważa Karolcia.

Ciocia Agata wyjeżdża nacały miesiąc. Jedzie na kurację. Będzie się leczyła nareumatyzm.

– Dbaj osiebie inieprzezięb się, Agatko! – upomina mama. Atatko dodaje:

– Ikoniecznie napisz jak najszybciej.

Tylko Karolcia niemówi nic, myśli zesmutkiem, żeprzez cały miesiąc niebędzie ciotki Agaty wdomu. Tonawet trudno sobie wyobrazić, bodotychczas ciocia zawsze, aletozawsze była wdomu. Żeby tam niewiem co. Alejeśli powinna się leczyć, toniema rady. Musi jechać ijuż.

– Proszę wsiadać, drzwi zamykać iodsunąć się od torów!

– Jużpociąg rusza! – zawołała ciotka Agata.

– Bądźcie zdrowi! Karolciu, jedz codziennie owoce!

– Dobrze, ciociu! Dowidzenia!

Głos Karolci zagłuszyło trzaskanie drzwi wagonów, azarazpotem rozległ się gwizd, bopociągi zawsze gwiżdżą, zanimodjadą. Pewnie wten sposób mówią dowidzenia.

– Dowidzenia! – zawołała raz jeszcze ciotka Agata. Pociąg zaczął biec coraz szybciej, iszybciej, abiała chusteczka, którą ciotka Agata powiewała napożegnanie, stawała się coraz mniejsza imniejsza, aż wreszcie jużzupełnie niebyło jejwidać.

– Wracajmy dodomu – powiedziała mama iwzięła Karolcię zarękę.

Ładnie jestteraz przed tymi blokami, doktórych wprowadzili się przed rokiem. Ach, zmieniło się tusporo. Zieleniły się trawniki, nagrządkach rosły kwiaty kolorowe ipachnące, postawiono ławki, naktórych można przysiąść iporozmawiać zsąsiadami. Właśnie teraz siedziały tam icoś sobie opowiadały pani Grzybkowa ipani Leśniewska. Obok pani Leśniewskiej stała zielona konewka. Widać pani Leśniewska miała zamiar podlewać grządkę. Bokażdy lokator miał swoją. Agrządki były jedna koło drugiej, pod południową ścianą, gdzie zawsze było dużo słońca.

– Trzeba, Karolciu, żebyś też podlała naszą – powiedział tatko – bojajeszcze muszę pójść nabardzo ważne zebranie.

– Tozerwij przy okazji parę rzodkiewek dokolacji – powiedziała mama. – Tylko staraj się, Karolciu, wyrywać te większe. Amałe niech jeszcze podrosną.

Karolcia kiwnęła głową. – Dobrze, mamo. Ikwiatki nabalkonie też trzeba podlać, prawda?

Wszyscy troje teraz podnieśli głowy ispojrzeli naswój balkon. Był chyba najładniejszy zewszystkich balkonów wtym domu. Chociaż – trzeba toprzyznać – inne też były ładnie ozdobione. Wmalowanych nazielono skrzynkach rosły czerwone pelargonie iróżowe petunie, iśliczne nasturcje, ipachnąca rezeda. Pięło się dzikie wino, agdzieniegdzie fasolka, która miała drobne, czerwone ibiałe kwiatki. Anaichbalkonie tatko zasiał wiosną powoje. Były różowe, niebieskie ifioletowe ioplatały cały balkon,który wyglądał jak altanka.Uf, napracowała się Karolcia porządnie ztym podlewaniemnabalkonie. Akiedy skończyła izbiegała, aby zająć sięgrządką, spotkała naschodach wyższego odniej chłopca wniebieskim swetrze.

– Cześć, Karolciu! Dokąd pędzisz?

– Cześć, Piotrek! Będziesz nosił wodę nagrządkę?

Spotkaliśmy więc teraz razem zKarolcią Piotra. No, ten tourósł! Alemimo tomożna goodrazu poznać. Jasne włosy, zaczesane nabok, niebieskie oczy, troszkę zadarty nos, naktórym jestkilkanaście piegów, iten Piotrkowy uśmiech. Ten uśmiech, zaktóry wszyscy golubią.

Jasne, żezaraz pomoże Karolci nosić wodę dopodlewania grządki. Przy okazji zachlapią się obydwoje porządnie, ale natoniema rady. Właściwie mieliby ochotę tak się chlapać do samego wieczora, alemama Piotrka wyszła właśnie nabalkon iwoła gonakolację. Trudno, trzeba wracać.

– Jak jutro rano będziesz schodził napodwórze, towstąp po mnie, dobrze? – prosi Karolcia.

– Pewnie, żewstąpię – zapewnia Piotrek.

– Będziemy się bawić. Może postawimy namiot?

– Ach, tobyłoby wspaniale!

O tym namiocie iotym, żebędą się jutro tak świetnie bawić, Karolcia opowiada mamie, kiedy pomaga jejprzy nakrywaniu stołu dokolacji. Niema cioci Agaty, więc jestwięcej roboty.

– Umyj rzodkiewki inasyp soli dosolniczki – mówi mama. – Potem zanieś talerzyki iwidelce.

Trzeba powiedzieć prawdę, żeKarolcia radzi sobie bardzo dobrze. Rzodkiewki umyte iułożone natalerzyku wyglądają bardzo apetycznie, pośrodku stołu stoi wazonik znasturcjami, szklanki domleka aż błyszczą, bosątak starannie wytarte ściereczką. Jeszcze tylko koszyczek zchlebem ikonfitury. Mama rozbija jajka najajecznicę. Zachwilkę powinien wrócić tatko, tymczasem Karolcia ogląda wtelewizji program nadobranoc dla dzieci.

– No, nasza Agatka jużzagodzinę będzie namiejscu – powiedział przy kolacji tatko, patrząc nazegarek.

– Myślę, żeniezmęczy się bardzo tąpodróżą – odezwała się mama. – Miała doskonałe miejsce przy oknie. Ajutro podrodze zeszpitala (nie wiem, czypamiętacie, żemama Karolci jestpielęgniarką ipracuje wszpitalu) załatwię zakupy iprzygotuję jakiś obiad. Karolcia mipomoże, prawda?

Karolcia kiwnęła głową.

– Jateż mogę zrobić zakupy. Przecież często chodzę dosklepu.

Mama zgadza się.

– Doskonale. Tylko musisz obiecać, Karolciu, żeprzez cały czas, zanim wrócimy ztatkiem zpracy, nigdzie niebędziesz się oddalała. Najwyżej dotego najbliższego sklepu.

– Nigdzie niemogę wychodzić? – przeraziła się Karolcia.

– Skądże znowu! Jeśli tylko będzie ładna pogoda, możesz zejść nadół itam bawić się zPiotrem izinnymi dziećmi, które wtej chwili jeszcze niewyjechały. Alepodczas deszczu, proszę, żebyś niewychodziła zdomu.

– Anaschody mogę wychodzić?

– Naschody? – mama się trochę zdziwiła, alepochwili dodała:

– No, ostatecznie możesz. Tylko nierozumiem, cotozaprzyjemność. Przecież toniejestmiejsce dozabawy. Wtych wszystkich nowych domach schody sątak wąskie! Alewkażdym razie proszę, żebyś niebiegała popodwórku podczas deszczu. Przemoczysz buty, zapomnisz jezmienić izaziębienie gotowe.

– Aleradio zapowiadało najutro piękną pogodę – przypomniał tatko – więc nietrzeba się przedtem martwić.

Dzień deszczowy, ale nie zwyczajny

Deszcz bębnił o szyby i to bębnienie obudziło nazajutrz Karolcię. Spojrzała w okno na spływające cienkie strużki wody i już wiedziała, że nie można będzie wyjść z domu i nie będzie żadnej zabawy na podwórzu. Kiedy zatrzasnęły się drzwi za mamą, która spieszyła się, jak zawsze, do pracy, zrobiło się jeszcze smutniej. Naprawdę nie wiadomo, co robić, chociaż ostatecznie zawsze można znaleźć jakieś zajęcie. Więc Karolcia podlała kwiatki i zmyła filiżanki i talerzyki po śniadaniu, potem uporządkowała w pudełku od czekoladek swoje wstążki do włosów, potem zajrzała do Ewelinki, którą lepiej owinęła kołderką. Biedna Ewelinka – nie wiem, czy pamiętacie, że była nieładna. Ale Karolcia bardzo ją kochała. Najwięcej ze wszystkich swoich lalek. No tak, Ewelinka już ułożona do snu i co dalej?

„Chyba wyjrzę naschody” – pomyślała Karolcia iuchyliła drzwi.

Ktoś właśnie szybko zbiegał nadół. Tobył Piotr.

– Cześć! – powiedział. – Corobisz?

– Właśnie, żenic nierobię – westchnęła żałośnie. – Chciałam wyjść napodwórze, aledeszcz pada. Aprzecież naschodach niewarto siedzieć.

Pewnie, żeniewarto. Schody były wąskie, zezwyczajną żelazną poręczą. Cotuciekawego?

Tyle żesię niesiedzi wmieszkaniu.

– Alemożemy zbiec nadół, stanąć tam wdrzwiach ipopatrzeć. Może przez ten czas przestanie padać? – zdecydował Piotr.

Kiedy jednak znaleźli się jużnadole istanęli wprogu sieni, wcale niewyglądało nato, żeby tak szybko miała być pogoda. Zszarego, zapchanego chmurami nieba spływały cienkie strugi wody.

– Okropnie leje – mruknął Piotr. – Iniewiadomo, kiedy przestanie.

Na płytach chodnika ułożonego między trawnikami lśniły głębokie kałuże. Aletym razem nikt ponich niebiegał, nikt nie puszczał papierowych łódek. Pewnie dlatego, żebyło też idość chłodno, iwszystkie mamy niebardzo lubią, kiedy dzieci przeziębiają się, apotem leżą włóżku. Chyba tylko kwiatki naklombach były zadowolone ztej kąpieli. Zsąsiednich bloków wyszedł ktoś, kryjąc się pod czarnym parasolem, iprzebiegł jakiś pies, pies zabłocony jak nieboskie stworzenie. Idopiero pochwili Karolcia poznała, żetojestprzecież Nero pani dozorczyni.

– Arzeczywiście toNero! – zgodził się Piotr. – Amy coteraz będziemy robili?

– Bojawiem – westchnęła Karolcia. – Chyba wracajmy na górę, tosię namyślimy.

Jeszcze niedoszli dopierwszego piętra, kiedy naraz usłyszeli, żektoś szybko wbiega naschody. Zaciekawieni przechylili się przez poręcz izobaczyli jakąś zupełnie obcą osobę, która niemieszkała wtym domu. Ponieważ jednak zawsze byli dla wszystkich grzeczni, więc iteraz powiedzieli dzień dobry.

– Dzień dobry! – odpowiedziała nieznajoma iprzystanęła. Była ubrana wdeszczowy płaszcz, zktórego kapała woda, wlewej ręce trzymała zamkniętą czerwoną parasolkę, apod pachą – zwinięty wduży rulon papier. Zkieszeni płaszcza wystawały jejkolorowe kredki, niebardzo porządnie zatemperowane.

– No co, dzieciaki? Cotak wędrujecie potych schodach? – zapytała.

– Chcieliśmy wyjść napodwórze, aledeszcz pada – westchnęła Karolcia.

Nieznajoma pokiwała głową.

– Tak, pada! – mruknęła. – Może jednak dałoby się coś na tozaradzić?…

Piotr iKarolcia spojrzeli nasiebie. Poradzić? Napadający deszcz? Alenieznajoma uśmiechnęła się tylko ipowtórzyła:

– Może bysię dało…

I pobiegła nagórę, jakby się spieszyła.

– Tomy też chyba pójdziemy dodomu, co? – powiedział po chwili Piotr. Zaledwie weszli kilka stopni wyżej, kiedy Karolcia zobaczyła, żenaschodach leży niebieska kredka.

– Ktoś zgubił! – zawołała. – Alekto?

– Pewnie tapani, która znami rozmawiała – domyślił się Piotr. – Widziałaś? Przecież miała wkieszeni takie różne kredki.

Ale mimo żepogonili nasam strych, nieznajomej nigdzie niebyło.

– Niemogła chyba tak szybko wejść dożadnego mieszkania!

– Spróbujmy spytać wszędzie pokolei – zadecydował Piotr. – Przecież nikt się chyba niepogniewa oto, żeszukamy kogoś, komu chcemy oddać zgubę.

Wędrowali więc schodami coraz wyżej zpiętra napiętro idzwonili dowszystkich mieszkań. Wniektórych nikogo nie było, bonieotwierano drzwi, atam, gdzie ktoś był wdomu – dowiedzieli się, żeniema tej szukanej przez nich pani.

– Bochcieliśmy oddać zgubę – tłumaczyli.

A kiedy doszli jużdonajwyższego piętra, niewiedzieli zupełnie, corobić dalej. Bonasamej górze zobaczyli jużtylko małe, otwarte okienko, przez które widać było szare niebo.

– Może wyszła nadach? – zastanawiali się. – Aleczytomożliwe?

– Ostatecznie możemy napisać ogłoszenie inakleić kartkę nadole, nadrzwiach. Napiszemy tak: „Zgubiona niebieska kredka jestdoodebrania uKarolci pod numerem 5”.

– Wiesz, żetodobry pomysł – pochwaliła Karolcia. – Napisz zaraz.

– Tylko muszę wziąć kartkę papieru, wiesz? Polecę dodomu.

– Iweź jakiś klej albo pinezki – przypomniała Karolcia.

– Dobra!

I Piotrek zbiegł niżej, doswojego mieszkania, aKarolcia została nasamej górze, koło drzwi dostrychu. Przysiadła nanajwyższym schodku icierpliwie czekała naPiotrka. Aon niewracał iniewracał. Słychać tylko było, żektoś trzasnął drzwiami odmieszkania, isłychać też było, żektoś szedł poschodach – alekto? Niewiadomo.

Wreszcie podługim, długim czekaniu Piotrek zadyszany przybiegł nagórę.

– Dlaczego nieprzychodziłeś? – spytała Karolcia.

– Bowiesz co? Odrazu zbiegłem nadół inalepiłem tam tękartkę zogłoszeniem. Nadrzwiach dosieni.

– Właściwie dobrze zrobiłeś! – pochwaliła goKarolcia. – Bo tapani może zaraz przyjść ibędzie się denerwować, żeniema kredki…

– Tylko cosię znią stało? Może wyszła na