Strona główna » Styl życia » Włóczęga w pięciu smakach. Mzungu

Włóczęga w pięciu smakach. Mzungu

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-272-3931-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Włóczęga w pięciu smakach. Mzungu

Autor wraz z Dominiką postanawiają sprawdzić, czy w cieniu największych atrakcji turystycznych Afryki Wschodniej znaleźć można jeszcze miejsca warte zbłądzenia... Notowane na żywo zdarzenia i refleksje oddają rytm tej czarującej podróży poza poczucie pewności siebie i granice zaskoczenia. Dowiesz się, czy bezpiecznie jest schodzić z wyznaczonego szlaku, czy bać się Czarnych, jak za parę groszy włóczyć się po bezdrożach kontynentu, nie dać się orżnąć cwaniakom i zawodowym naciągaczom, co jeść i gdzie spać. Ścieżka włóczęgi wiedzie przez zapadłe wioski, skwarny busz i podłe drogi. Obok tych, którzy nauczyli się korzystać z naiwności Białego, spotkasz tu ludzi, żyjących skromnie, godnie i zwyczajnie. Zagościsz w kolorowym świecie nie dla Białych, lecz gdy pozbędziesz się złudzeń egzotyki, w tej dalekiej podróży poczujesz się jak w domu. I nie będziesz chciał wrócić.

Polecane książki

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej. Version bilingue: polonaise et française. Utwór poświęcony niezwykłej kobiecie. Hypatia z Aleksandrii (355-415) – aleksandryjska filozofka neoplatońska, matematyczka; córka Teona z Aleksandrii, zwana również „męczennicą nauki” była aktywna...
Dzięki publikacji pt. "Pozwolenie zintegrowane – procedura uzyskania krok po kroku" przedsiębiorca dowie się, jak przygotować wniosek o wydanie pozwolenia zintegrowanego, oraz wniosek o zmianę takiego pozwolenia. Z publikacji czytelnik pozyska informacje, m. in.  jak właściwie sformułować obowiązki ...
Kiedy Mia Carrington miała piętnaście lat, oświadczyła nieznośnemu Evanderowi, przyszłemu księciu Pindar, że wyjdzie za kogokolwiek, byle nie za niego. Choćby był ostatnim mężczyzną na świecie! Ku jej przerażeniu kilka lat później okazuje się, że rzeczywiście pozostał jej tylko on…Evander ma własne ...
Poradnik do Pro Cycling Manager 2010: Tour De France zawiera wszelkie tajniki pracy menedżera kolarskiego. Poznacie między innymi mechanizmy rządzące kolarskim teamem, metody treningowe i techniki negocjacji ze sponsorami.Pro Cycling Manager: Tour de France 2010 - poradnik do gry zawiera poszukiwane...
Ostatni tom lawendowej trylogii. Wracamy do Trpanj i wraz z Gabrielą próbujemy odszukać cień wielkiej miłości do Ivo, który przed laty zostawił dziewczynę w obcym kraju i wyjechał do Włoch. Agnieszka Lingas-Łoniewska - wrocławianka, pisząca książki łączące sensację z romansem, kochająca zwierzaki...
Młode małżeństwo, które jest ze sobą od wielu lat, decyduje się na dziecko. Wszystko wydaje się proste, ale… mimo miesięcy starań Weronika nie może zostać mamą. Ból, rozczarowanie, samotność. I wtedy w życiu bohaterki pojawia się ktoś trzeci. Przyjaciel. Czy wystarczy jeden krok, by spełniło się mar...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Piotr Tederko

Piotr TederkoWŁÓCZĘGA W PIĘCIU SMAKACHmzungu

© Co­py­ri­ght by Piotr Te­der­ko

Pro­jekt okład­ki: Piotr Te­der­ko we współ­pra­cy z Do­mi­ni­ką Bor­kow­ską

Zdję­cie na okład­ce: Piotr Te­der­ko

Ilu­stra­cje: Piotr Te­der­ko

ISBN 978-83-272-3931-0

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne.

Roz­po­wszech­nia­nie i ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub czę­ści pu­bli­ka­cji za­bro­nio­ne bez pi­sem­nej zgo­dy au­to­ra.

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

jesteś poza trasą

Ke­nia to pań­stwo, w któ­rym 63% do­cho­du na­ro­do­we­go po­cho­dzi z tu­ryst­ki. Czy ozna­cza to, że cały kraj ob­ró­cił się w ko­mer­cję i wszyst­ko jest dla bia­ło­skó­rych przy­by­szów z wy­pcha­ny­mi sa­kiew­ka­mi? Czy w Ke­nii są jesz­cze miej­sca dla włó­czę­gów gro­szem nie śmier­dzą­cych i za nic ma­ją­cych luk­su­sy, pla­że i ucie­chy współ­cze­sne­go sa­fa­ri? Samo sło­wo sa­fa­ri ule­gło de­wa­lu­acji. W su­ahi­li ozna­cza po pro­stu po­dróż, bez kon­tek­stu uga­nia­nia się opan­ce­rzo­nym wo­zem po par­ku peł­nym lwów i sło­ni. Zresz­tą su­ahi­li od za­ra­nia ma za­bar­wie­nie mer­kan­tyl­ne. Od cza­su po­wsta­nia, gru­bo po­nad ty­siąc lat temu ję­zyk ten speł­nia za­da­nie wschod­nio­afry­kań­skiej od­mia­ny lin­gua fran­ca. Na po­cząt­ku uła­twiał Ara­bom z Oma­nu i przy­by­szom z Pen­dża­bu eks­plo­ata­cję Czar­ne­go Lądu. Po­tem bar­dziej niż Afry­ka­nom słu­żył na­jeźdź­com z Eu­ro­py. Do­słow­ne zna­cze­nie w su­ahi­li nada­ne Bia­łe­mu to ru­tu­ku, czy­li czer­wo­ny. Naj­czę­ściej jed­nak przy­by­sza z Eu­ro­py okre­śla się mia­nem mzun­gu, czy­li ko­goś, kto wa­łę­sa się bez celu. By­ło­by to wschod­nio­afry­kań­skie okre­śle­nie włó­czę­gi?

Do­mi­ni­ka i pi­szą­cy te sło­wa po­sta­na­wia­ją spraw­dzić, czy w cie­niu naj­więk­szych atrak­cji tu­ry­stycz­nych Afry­ki Wschod­niej zna­leźć moż­na jesz­cze ja­kieś miej­sca war­te zbłą­dze­nia. Suk­ces prze­cho­dzi ocze­ki­wa­nia. Ke­nia to kraj, gdzie za każ­dym drze­wem na­po­tkasz ślad pra­dzie­jów. Pier­wot­ność. Tu nie obo­wią­zu­ją re­gu­ły Bia­łych i rze­czy­wi­stość pły­nie jak sen, bez cza­su. Żyje się ja­skra­wo­ścią nie­zna­nych ko­lo­rów. Pod cien­ką skór­ką re­al­no­ści ła­two na­ma­casz nie­obro­bio­ny ar­che­typ. Nie ma już Na­iro­bi, Mo­unt Ke­nya czy Wik­to­rii. Jest Mia­sto, Góra i Je­zio­ro. Mie­nią się świe­żo­ścią barw, jesz­cze nie roz­cień­czo­nych hi­sto­rią. Świat świa­tłem i desz­czem po­cią­gnię­ty uja­wi­nia au­ten­tyzm i bli­skość chwi­li stwo­rze­nia. Tak samo, jak za­miesz­ku­ją­cy je Czło­wiek, któ­ry ze swą pro­sto­tą i spon­ta­nicz­no­ścią jak­by do­pie­ro z łona Zie­mi się wy­do­był. Ze­psu­ty przez luk­su­sy przed­sta­wi­ciel sta­rej bia­łej cy­wi­li­za­cji, na wszyst­ko ma­ją­cy od­po­wiedź, spie­szą­cy bez ustan­ku i prze­zna­cze­nia nie ma dziś sił, by za­wład­nąć du­szą Afry­ki. Co naj­wy­żej przy­bie­rze po­stać ła­twe­go źró­dła za­rob­ku i skło­ni dzie­ciar­nię do ha­ła­śli­wej a tłum­nej że­bra­ni­ny. Star­si w mil­cze­niu zdo­bę­dą się na unie­sie­nie brwi si­ląc się na wy­raz po­wierz­chow­ne­go sza­cun­ku.

Włó­czę­ga za­ta­cza po­gma­twa­ną pę­tlę wio­dą­cą przez bez­dro­ża, wsie i pro­win­cjo­nal­ne mia­stecz­ka. Mimo ba­rie­ry stwa­rza­nej przez ję­zyk, na­wy­ki i ko­lor skó­ry, na­ma­cal­na bli­skość miesz­kań­ców Afry­ki w za­tło­czo­nych au­to­bu­sach i na zgieł­kli­wych ba­za­rach po­zwo­li­ła od­czuć, że mzun­gu, to nie taki dia­beł strasz­ny jak go bia­łą far­bą ma­lu­ją.

Wkra­cza­jąc na kar­ty książ­ki na­ra­żasz się na na­wo­ły­wa­nia Twe­go we­wnętrz­ne­go GPS-u , któ­ry po­in­for­mu­je Cię, że je­steś poza tra­są, co­raz da­lej od Celu. Ale i co­raz bli­żej Prze­zna­cze­nia. Bo dla włó­czę­gi waż­niej­sze od tego skąd i do­kąd zmie­rza jest to, co go po dro­dze spo­tka.

„In­a­czej ze mną. Je­że­li cza­sem wej­dę w od­le­głe od cen­trum, głę­bo­kie i rza­dziej uczęsz­cza­ne za­uł­ki tej dziel­ni­cy, małe dzie­ci będą ucie­kać przede mną ile sił w no­gach i cho­wać się po ką­tach. To dla­te­go, że je­śli kie­dyś coś na­pso­cą, mat­ki mó­wią im: – Bądź­cie grzecz­ne, bo in­a­czej zje was mzun­gu”.

Ry­szard Ka­pu­ściń­ski: He­ban

moja

Moja po­dróż do ją­dra ciem­no­ści roz­po­czę­ła się dwie noce przed pla­no­wa­nym od­lo­tem do Na­iro­bi. Mia­łem wte­dy na­stę­pu­ją­cy sen: z Ke­nii przy­wio­złem so­bie żonę. Żona ta za­miesz­ka­ła w ła­zien­ce znaj­du­ją­cej się w sta­nie apo­ka­lip­tycz­ne­go re­mon­tu. Afry­kań­ski oby­czaj na­ka­zu­je, by pod dach wraz z żoną przy­jąć tak­że du­chy jej zmar­łych przod­ków. Miesz­ka­ły one w wiel­kiej ła­zien­ko­wej sza­fie, któ­rą na­le­ża­ło ro­ze­brać, po­rząd­nie ob­si­kać i za­ko­pać pod łóż­kiem. Tak wła­śnie uczy­ni­łem i za­le­cam nie­zwłocz­nie uczy­nić Czy­tel­ni­kom.

mbili

Lot­ni­sko Jomo Ke­ny­at­ta po­ło­żo­ne jest na żół­to­czer­wo­nym pu­styn­nym pła­sko­wy­żu. Ro­sną­ce tu aka­cje mają ae­ro­dy­na­micz­ne ko­ro­ny, jak­by wy­stru­ga­ne pa­lą­cym po­wie­trzem spod brzu­chów od­rzu­tow­ców.

Imię mia­sta, Na­iro­bi – jak utrzy­mu­ją nie­któ­rzy – po­cho­dzi od ma­saj­skich słów „enka­re ny­ro­bi” na okre­śle­nie oko­li­cy z zim­ny­mi źró­dła­mi. Współ­cze­sna rze­czy­wi­stość, któ­rą nie­źle od­da­je dusz­ny kli­mat po­wie­ści „Uli­ca Rzecz­na” Meji Mwan­gi, ma na po­twier­dze­nie tego zna­cze­nia bar­dzo nie­wie­le, co naj­wy­żej okre­so­we epi­de­mie ma­la­rii zwią­za­ne z po­ło­że­niem mia­sta na ba­gnach. Bliż­sze re­aliom wy­da­je się po­łą­cze­nie przed­rost­ka naj- i robi, bę­dą­ce­go lo­kal­nym zdrob­nie­niem an­giel­skie­go rob­be­ry. Na­iro­bi uzna­ne zo­sta­ło za jed­no z naj­bar­dziej nie­bez­piecz­niej­szych miast na świe­cie nie tyl­ko z po­wo­du roz­po­wszech­nie­nia na­pa­dów ra­bun­ko­wych i roz­bo­jów, ale i licz­nych ak­tów ter­ro­ru. Naj­słyn­niej­szy był do­ko­na­ny w w 1998 roku atak bom­bo­wy na am­ba­sa­dę USA, w któ­rym zgi­nę­ło nie­mal 200 osób. Krze­piąc się ta­ki­mi bu­du­ją­cy­mi roz­wa­ża­nia­mi scho­dzi­my z po­kła­du sa­mo­lo­tu na Czar­ny Ląd i z ulgą wi­ta­my na­sze ple­ca­ki od go­dzi­ny krą­żą­ce na ta­śmie w po­cze­kal­ni. Wiza kosz­tu­je 50 do­la­rów.

Na ze­wnątrz ude­rza ścia­na cie­pła o za­pa­chu doj­rza­łych ba­na­nów. Tuż po prze­kro­cze­niu drzwi lot­ni­ska wó­zek z na­szy­mi ple­ca­ka­mi przy­kle­ja się do rąk czar­ne­go ele­gan­ta w pur­pu­ro­wej ma­ry­nar­ce. My przy­kle­ja­my się do pla­sti­ko­wej ta­pi­cer­ki tak­sów­ko­wych fo­te­li. Prze­jazd do cen­trum Na­iro­bi kosz­tu­je zwy­cza­jo­wo 1000 szy­lin­gów, czy­li 20 do­la­rów. Dro­go, lecz mimo kon­ku­ren­cji wśród prze­woź­ni­ków nie daje się star­go­wać ceny.

Do­mi­ni­ka ma­ją­ca zna­jo­mo­ści wszę­dzie, ma je rów­nież w Na­iro­bi. Kie­ru­je­my się na Moi Ave­nuei do So­na­lux Bu­il­ding, na pod­da­szu któ­re­go znaj­du­je się agen­cja tu­ry­stycz­na Pla­net Sa­fa­ri, kie­ro­wa­na przez do­mi­ni­ko­wą zna­jo­mą, pa­nią Lucy Wa­muyu Nja­aga. W cia­snej win­dzie So­na­lux spo­ty­ka­my się z cie­ka­wym miej­sco­wym zwy­cza­jem. Prze­wa­ga li­czeb­na po­ten­cjal­nych pa­sa­że­rów ocze­ku­ją­cych na win­dę jest miaż­dżą­ca w sto­sun­ku do szczę­śliw­ców, któ­rzy do tej win­dy wcze­śniej się zdo­ła­li we­pchnąć. Wsku­tek tego po otwar­ciu drzwi np. na par­te­rze po­cząt­ko­wo do­cho­dzi do pa­ra­dok­sal­ne­go prze­pły­wu ciał do środ­ka win­dy. Do­pie­ro po ro­ze­pcha­niu jej po­nad mia­rę, gdy klat­ka scho­do­wa nie­co się roz­luź­ni, ci, któ­rzy do­je­cha­li do celu, do­sta­ją szan­sę na wy­peł­znię­cie na ze­wnątrz. Je­śli nie mają wy­star­cza­ją­cej siły prze­bi­cia (prze­ci­sku), jesz­cze nie raz prze­ja­dą się tym eks­cy­tu­ją­cym środ­kiem lo­ko­mo­cji, w któ­rym za­wsze bra­ku­je po­wie­trza.

Ulicz­ny zgiełk Na­iro­bi, nie­ustan­ne trą­bie­nie, ja­zgot i po­krzy­ki­wa­nia do­cie­ra­ją na 9 pię­tro So­na­lux Bu­il­ding. Mia­sto wy­peł­nia chma­ra roz­pę­dzo­nych po­jaz­dów i kłę­bią­ca się ciż­ba. Lu­dzie tu barw­ni i cze­pial­scy. Mnó­stwo ta­kich, któ­rych za­ję­cie po­le­ga na cze­ka­niu. Sie­dzą pod skle­pa­mi, w cie­niu drzew, na chod­ni­ku. Nie­któ­rzy po­grą­że­ni w drzem­ce, inni za­ję­ci ob­ser­wa­cją ulicz­ne­go ru­chu. W Pla­net Sa­fa­ri tkwi mło­dy chło­pak, któ­ry jest chy­ba stój­ko­wym: ubra­ny mimo upa­łu w szczel­ny or­ta­lio­no­wy uni­form, przez cały dzień stoi na bal­ko­nie to ty­łem, to przo­dem do uli­cy, nie zdra­dza­jąc za­in­te­re­so­wa­nia żad­ną czyn­no­ścią, może poza me­dy­ta­cją. Mzun­gu dla więk­szo­ści ta­kich stój­ko­wych jest głów­nym źró­dłem do­cho­dów. Już krót­ki spa­cer głów­ny­mi uli­ca­mi przy­no­si wra­że­nie, że prze­cięt­ny miesz­ka­niec Na­iro­bi jest jed­no­cze­śnie tak­sów­ka­rzem, prze­wod­ni­kiem po mie­ście, agen­tem sa­fa­ri, tra­ga­rzem, kie­szon­kow­cem, wy­ko­naw­cą mu­zy­ki reg­gae, ar­ty­stą lu­do­wym i za­wo­do­wym Ma­sa­jem. Spo­ty­ka­my dżen­tel­me­na, któ­ry przed­sta­wia się jako afry­kań­ski Pi­cas­so i prze­mo­cą chce nas za­brać do swej ga­le­rii, w któ­rej za­opa­trzy­my się w nie­zbęd­ną licz­bę pa­mią­tek z cer­ty­fi­ka­tem au­ten­ty­zmu i naj­pięk­niej­szo­ści.

Mimo kło­po­tli­we­go to­wa­rzy­stwa w po­sta­ci wlo­ką­ce­go się za nami ogo­na Czar­nych za­chwa­la­ją­cych to za­le­ty kra­ju, to przy­mio­ty oso­bi­ste, uda­je nam się od­być spa­cer po re­pre­zen­ta­tyw­nej czę­ści śród­mie­ścia. Prze­stron­ny i ra­czej wy­lud­nio­ny Plac Miej­ski ota­cza­ją bu­dy­nek par­la­men­tu, Ka­te­dra Świę­tej Ro­dzi­ny, ra­tusz, sie­dzi­ba mi­ni­ster­stwa spra­wie­dli­wo­ści wy­po­sa­żo­na w żół­te skrzy­necz­ki dla do­no­si­cie­li. Pod­sta­rza­ły wie­żo­wiec w kształ­cie ogrom­nej śru­by to Cen­trum Kon­fe­ren­cyj­ne Ke­ny­at­ta. Nie­opo­dal jest wy­pra­żo­ny przez słoń­ce park ze spi­żo­wą po­do­bi­zną ce­sa­rza Ha­ile Se­las­sie I (przez wie­lu uwa­ża­ne­go za wcie­le­nie Boga). Od­no­szę wra­że­nie, że nie­licz­ne bla­de twa­rze ogra­ni­cza­ją swą obec­ność do re­wi­ru pię­cio­gwiazd­ko­wych ho­te­li. Na­sze po­ja­wie­nie się na zwy­kłej uli­cy wy­wo­łu­je zdu­mie­nie wszech­obec­ne­go he­ba­nu.

Do na­szych uszu ze­wsząd do­cie­ra me­lo­dyj­ny ję­zyk mięk­kich gło­sek lub śpiew­nie udźwięcz­nio­ny an­giel­ski. Su­ahi­li to po­pu­lar­ny w Ke­nii, Tan­za­nii i Ugan­dzie ję­zyk po­wsta­ły przez zmie­sza­nie an­giel­skie­go, ho­len­der­skie­go, por­tu­gal­skie­go, gu­dża­ra­ti, arab­skie­go i na­rze­czy Ban­tu. Do­mi­ni­ce me­lo­dia ję­zy­ka przy­po­mi­na ko­re­ań­ski. Dla mnie na­to­miast jest to ję­zyk naj­bar­dziej zbli­żo­ny do ro­syj­skie­go, ze wzglę­du na swoj­sko brzmią­cy mię­dzy­na­ro­do­wy py­taj­nik „aa?”, zna­ny każ­de­mu, kto w Ro­sji by­wał lub nie by­wał.

Na­iro­bi nig­dy nie było prze­zna­czo­ne dla Czar­nych. Krót­ka hi­sto­ria Mia­sta po­ka­zu­je, że od za­ra­nia sta­no­wi­ło przed­miot spo­rów i sie­dli­sko wro­go na­sta­wio­nych przy­by­szów. Osa­dę za­ło­ży­li w 1899 Bry­tyj­czy­cy na zie­mi za­miesz­ki­wa­nej przez ple­mię Ki­kuyu. Była to po­cząt­ko­wo tyl­ko sta­cja ko­le­jo­wa. Ko­lej bu­do­wa­no na tych te­re­nach w ostat­niej de­ka­dzie XIX wie­ku mimo mimo zbroj­ne­go opo­ru lo­kal­nych ple­mion. Do­god­ne po­ło­że­nie w po­ło­wie li­nii Kam­pa­la – Mom­ba­sa, do­sta­tecz­na ilość wody z po­bli­skich rzek, a tak­że nie­zbyt upal­ny kli­mat wy­ni­ka­ją­cy z po­ło­że­nia na wy­so­ko­ści 1795 m n.p.m. za­de­cy­do­wa­ły o po­pu­lar­no­ści osa­dy wśród Bry­tyj­czy­ków i za­de­cy­do­wa­ły o dy­na­micz­nym roz­wo­ju Mia­sta, nie­mal od po­cząt­ku ist­nie­nia za­sły­nę­ło jako cen­trum my­śli­stwa i tu­ry­sty­ki. W 1905 roku prze­nie­sio­no tu z Mom­ba­sy sie­dzi­bę władz bry­tyj­skie­go pro­tek­to­ra­tu. Na­iro­bi sta­ło się sto­li­cą Bry­tyj­skiej Afry­ki Wschod­niej w 1907.