Strona główna » Obyczajowe i romanse » Wszystko przed nami

Wszystko przed nami

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8053-384-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Wszystko przed nami

Edynburg był tajemniczy i kuszący, jak przygoda, która może się zdarzyć w rzeczywistości zupełnie innej od zwykłego, szarego świata.

 

W pogoni za marzeniami, pełna nadziei i wiary w swój wybór Nora przenosi się z Ameryki do Szkocji. Doznaje jednak samych rozczarowań i po trzech bezowocnych latach spędzonych w nowym kraju czuje tylko żal i poczucie winy.

Dopóki w jej życiu nie pojawia się seksowny Szkot, Aidan Lennox.

Kilka lat starszy, obyty w świecie producent muzyczny i kompozytor wydaje się zupełnie nie pasować do Nory. Tymczasem wbrew pozorom odnajdują w sobie iskrę, której im brakowało. Łączą ich wspólne poczucie humoru i namiętność, a także bolesne doświadczenia z przeszłości. Nora, choć zdążyła już wiele w życiu wycierpieć, nie potrafi walczyć ze swoimi uczuciami i bez pamięci zakochuje się w przystojnym Szkocie.

Niestety, kiedy życie wymierza Aidanowi kolejny cios, ten nie szuka wsparcia u Nory, ale porzuca ją nagle i znika. Niespodziewana strata budzi w Norze ukryte siły. Dziewczyna śmiało zaczyna podążać za marzeniami.

Upragnione studia aktorskie, występy na scenie teatralnej – wszystko układa się według jej zamierzeń. Koncentruje się na swoich celach i starannie unika emocjonalnych zawirowań.

Nie jest to jednak łatwe. Zwłaszcza że znów pojawia się Aidan i z niewiadomych powodów okazuje wobec niej głęboką niechęć, a nawet wypowiada jej wojnę.

Czy Nora i Aidan odważą się, by dać sobie jeszcze jedną szansę na miłość?

 

Historia od pierwszej strony chwyta czytelnika za serce. Wędrówka Nory ku miłości i wybaczeniu samej sobie nigdy nie zniknie z mojej pamięci. Uwielbiam tę powieść. - Mia Sheridan, autorka bestsellerów z listy „New York Timesa”

Samantha Young, autorka serii On Dublin Street i powieści To, co najważniejsze oraz Wszystko, co w Tobie kocham, której nazwisko często trafia na listę bestsellerów „New York Timesa”, wraca do Szkocji w swojej nowej, pełnej namiętności, inspirującej powieści o miłości, stracie i sile przetrwania.

Polecane książki

W poradniku do Transformers: The Game znajdziecie dokładny opis ponad 30 misji podzielonych na dwie kampanie: Autobotów i Deceptikonów, porady dotyczące zdobywania skillów i zaliczania dodatkowych zadań oraz lokalizacje wspomnianych zadań i ukrytych ikon.Transformers: The Game - poradnik do gry zawi...
Książka Prawo karne prezentuje całość wykładu z zakresu prawa karnego, obejmującego program nauczania tego przedmiotu. Składa się z dwóch części, z których: pierwsza omawia zagadnienia ogólne, dotyczące m.in. nauki o przestępstwie i zasadach odpowiedzialności oraz kar, środków karnych i ich stosowan...
Wydarzenia, które miały miejsce przed wiekami, zostawiły po sobie ślad. Czasem miłość potrafi przezwyciężyć śmierć, a czasem koniec przynosi pożądane zmiany. Elizabeth próbuje połączyć się z Roderickiem, ale będąc po drugiej stronie jest zupełnie bezsilna. Śmierć staje się dla niej nieustanną tułacz...
"Brudnomaszynopis" to zbiór tekstów odgrzebanych w szufladzie, napisanych w czasach, gdy internet był przywilejem, a poezję pisało się na maszynie. Większość wierszy została odtworzona z takich właśnie notatek na brudno, utrwalonych przed laty nie na komputerze, nie piórem, nie długopisem, ale w...
Książka poświęcona jednej z najlepszych i najpopularniejszych gwiazd polskiej estrady – Annie Jantar. Śpiewała pogodne przeboje i liryczne, skłaniające do refleksji piosenki. W latach siedemdziesiątych jej niezapomniane przeboje Tyle słońca w całym mieście, Najtrudniejszy pierwszy krok, Żeby szczęśl...
Książka jest pierwszą na polskim rynku publikacją o charakterze interdyscyplinarnym, w której połączone zostały zagadnienia techniczne i prawne dotyczące identyfikacji oraz uwierzytelnienia tożsamości stron biorących udział w komunikacji elektronicznej oraz praktycznej oceny bezpieczeństwa przesyłan...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Samantha Young

Tytuł oryginału: Play On

Copyright © by Samantha Young, 2017

Copyright for the Polish edition © by Burda Publishing Polska Sp. z o.o., 2018

02-674 Warszawa, ul. Marynarska 15

Dział handlowy: tel. 22 360 38 42

Sprzedaż wysyłkowa: tel. 22 360 37 77

Redaktor prowadzący: Marcin Kicki

Tłumaczenie: Ewa Górczyńska

Redakcja: Olga Gorczyca-Popławska

Korekta: Marzena Kłos, Dorota Ring/Melanż

Skład i łamanie: Beata Rukat/Katka

Redakcja techniczna: Mariusz Teler

Projekt okładki: Eliza Luty

Zdjęcia na okładce: duchy/Shutterstock, Bogdan Sonjachnyj/Shutterstock

ISBN: 978-83-8053-384-4

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

www.burdaksiazki.pl

Skład wersji elektronicznej:

Dedykuję tę książkę rodzinie i przyjaciołom, którzy wybaczyli mi nieobecność i ciągłe roztargnienie, kiedy bez reszty pogrążyłam się w świecie Aidana i Nory, oraz wspierali mnie w dążeniu do spełnienia marzeń. Podobnie jak Nora znam wagę takiego wsparcia i nieustająco jestem za nie wdzięczna

Część pierwszaProlog

Edynburg, Szkocjapaździernik 2015

Matka przyjaciółki powiedziała mi kiedyś:

– Można by pomyśleć, że po wielu ciosach od losu ludzkie ciało nie zdoła znieść kolejnej porcji smutku. Jednak nasze serca są irytująco wytrzymałe.

Ponieważ była jedną z najdzielniejszych osób, jakie znałam, jej słowa towarzyszyły mi przez cały okres dorastania. Przekonałam się, że miała rację. Ludzkie serce jest tak skonstruowane, że wytrzyma wiele bólu.

Nikt jednak mnie nie ostrzegł, że poczucie winy i żal również mogą nas długo prześladować.

Nie chciałam być prześladowana. Nikt tego nie chce. Udawałam zatem, że nic takiego nie czuję, i skupiłam się na pracy. Nie na pracy sprzedawczyni w butiku ze ślicznymi ciuszkami na Starym Mieście. To zajęcie po prostu dawało mi pieniądze na opłacanie rachunków. I niemal na nic więcej. Właśnie dlatego byłam teraz spóźniona, ponieważ musiałam pracować po godzinach. Brałam wszystkie możliwe zlecenia, chyba że kolidowały z moją drugą pracą.

Właściwie nie była to praca, ale coś o wiele ważniejszego.

– Noro, czy możesz pomóc klientce? – Leah stanęła w drzwiach klitki, która służyła za pomieszczenie socjalne dla pracowników. – A gdzie ty się wybierasz?

Włożyłam plecak na ramiona i ruszyłam do wyjścia.

– Kończę dziś o dwunastej. A już jest pięć po.

– Ale Amy jeszcze nie przyszła.

– Przykro mi. Muszę iść do szpitala.

Oczy jej się rozszerzyły.

– Ojej! Coś się stało?

Nic a nic. Dzień jak co dzień.

– Przepraszam bardzo… – Jakaś dziewczyna stała przy ladzie, widocznie zniecierpliwiona. – Czy ktoś może mnie obsłużyć?

Leah podeszła do klientki, a ja skorzystałam z okazji i wybiegłam ze sklepu, zadowolona, że nie muszę się tłumaczyć. Szefowa pewnie żałowała, że przyjęła mnie do pracy. Zatrudniała dwie Amerykanki: Amy i mnie. Tylko jedna z nas potwierdza stereotyp, że Amerykanie to towarzyscy ekstrawertycy.

Nietrudno zgadnąć która.

I nawet nie chodzi o to, że źle wykonuję swoją pracę albo że nie jestem przyjacielska. Po prostu nie zwierzam się ludziom, których dobrze nie znam, podczas gdy Amy i Leah bez oporów opowiadają sobie o wszystkim, od ulubionego koloru po orgazmy, o które w każdy piątek dbają ich partnerzy.

Pnącą się w górę uliczką dotarłam do brukowanego traktu królewskiego, Royal Mile, a moje zdenerwowanie cały czas rosło. Niepotrzebnie. Dzieci i tak by na mnie zaczekały. Po prostu nie lubię się spóźniać. Odkąd zaczęłam regularnie odwiedzać szpital, zdarzyło mi się to tylko raz. Poza tym musiałam się jeszcze przebrać. Robiłam to na miejscu, jeszcze zanim którekolwiek z dzieci mnie zobaczyło.

Edynburg nazywają wietrznym miastem, a dzisiejszy dzień dowiódł – jakby sprzysięgły się przeciwko mnie wszystkie siły – że to właściwe określenie. Szłam pod wiatr, czując jego lodowate podmuchy. Przez chwilę zastanawiałam się, czy miasto chce mi coś powiedzieć. Czy w przyszłości miałam wspominać ten dzień i żałować, że nie posłuchałam podszeptów wiatru i nie zawróciłam? Ostatnio często nachodziły mnie takie dziwaczne myśli. W ogóle bardzo dużo rozmyślałam.

Ale nie tego jednego dnia w tygodniu.

Nie dzisiaj.

Ten dzień poświęcałam im.

Szłam tak szybko, że pokonałam dwudziestominutową trasę w kwadrans. Przemierzyłabym ją jeszcze szybciej, gdyby nie ten przeklęty wiatr. Dotarłam do stanowiska pielęgniarek zdyszana i spocona. Ledwie przy nich wyhamowałam. Spojrzały na mnie zaskoczone.

– Cześć – wysapałam.

Jan i Trish uśmiechnęły się do mnie.

– Nie byłyśmy pewne, czy dziś przyjdziesz – powiedziała Jan.

Ja również się uśmiechnęłam.

– Tylko choroba lub śmierć mogłyby mnie powstrzymać.

Jan wyszła zza biurka.

– Dzieci są w świetlicy – powiadomiła mnie.

– Gdzie mogę się przebrać, żeby mnie nie zobaczyły?

Rozbawiona potrząsnęła głową.

– Nie miałyby nic przeciwko temu.

– Wiem.

– Alison jest z innymi dziećmi, więc jej łazienka stoi pusta. – Wskazała koniec korytarza, w przeciwnym kierunku niż świetlica.

– Dzięki. Dwie minutki – zapewniłam.

– Obie już tam są – oznajmiła Jan.

Z ulgą skinęłam głową i pognałam do łazienki Aly. Zatrzasnęłam za sobą drzwi.

Ściągnęłam sweter i dżinsy, coraz bardziej przejęta, jak zwykle gdy miałam spędzić czas z chorymi dziećmi. One były tu najważniejsze.

– Naprawdę – burknęłam do siebie pod nosem.

Włożyłam zielone legginsy i bluzkę. Właśnie zaczęłam ją zapinać, kiedy drzwi do łazienki nagle się otworzyły.

Zaparło mi dech w piersiach, kiedy zobaczyłam wpatrzone we mnie znajome oczy.

Był wysoki, o szerokich ramionach, niemal wypełniał sobą przejście.

Próbowałam otworzyć usta, żeby go zapytać, co tutaj robi, ale słowa uwięzły mi w gardle. On tymczasem błądził spojrzeniem od moich oczu do ust, a potem zszedł niżej. Wpatrywał się we mnie długo i uważnie, kilka razy mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów. Zatrzymał spojrzenie na staniku, widocznym w rozpięciu bluzki, a kiedy znów zwrócił oczy na moją twarz, zobaczyłam w nich ogień.

Minę miał zdecydowaną.

Wszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi, a ja poczułam narastający lęk i zdenerwowanie, przez co w końcu otrząsnęłam się z osłupienia.

– Co ty robisz? – zapytałam i zaczęłam się cofać ku ścianie.

Zbliżył się spokojnym krokiem drapieżnika, a w jego oczach igrały iskierki rozbawienia.

– Właśnie sobie pomyślałem, że jeszcze nigdy nie spotkałem tak seksownego Piotrusia Pana.

Niestety, szkocki akcent nieodmiennie działał na moje zmysły jak afrodyzjak.

Właśnie przez to wylądowałam tutaj, tak daleko od domu.

Jednak jego obecność działała na mnie jeszcze silniej.

– Przestań. – Uniosłam dłoń, by go zatrzymać, ale on tylko nakrył ją swoją i przyłożył do piersi.

Moja ręka wydawała się teraz tak drobna, że przeszedł mnie dreszcz. Podszedł tak blisko, że nasze ciała niemal się zetknęły i znów z trudem chwytałam oddech. Był wysoki, a ja niska, więc musiałam dobrze unieść głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.

Żaden mężczyzna nie patrzył na mnie z takim żarem.

Jak miałam się temu oprzeć?

A jednak wiedziałam, że muszę. Spojrzałam na niego gniewnie.

– Powinieneś stąd wyjść.

W odpowiedzi przywarł do mnie całym ciałem. Przeszył mnie spazm podniecenia. Poczułam lekki dreszcz między udami, a sutki mi stwardniały.

Wściekła na niego i własne ciało, chciałam go od siebie odepchnąć, ale było to niczym próba przesunięcia muru.

– Tak nie można – wysyczałam.

Chwycił moje dłonie, przerywając nieskuteczny opór, i delikatnie, ale stanowczo przytrzymał mi je nad głową. Nerwowo nabrałam powietrza, kiedy moje piersi dotknęły jego ciała.

Pochylił się nade mną, w pełni świadomy tego, co chce zrobić.

– Przestań. – Potrząsnęłam głową. Nie podobał mi się mój nerwowy ton, ale mówiłam dalej: – Nie chcę…

Usta mu zadrgały.

– A szkoda. Często odmawiasz sobie przyjemności?

– Nie, ale myślę głową, nie waginą.

Roześmiał się, a na wargach poczułam jego ciepły oddech.

Uwielbiałam, kiedy mnie rozśmieszał. Uwielbiałam jego śmiech. Ten dźwięk wywoływał przyjemny ucisk w podbrzuszu. Zdałam sobie sprawę, że zdradziło mnie nie tylko ciało, lecz także serce.

Jakby potrafił czytać w myślach, uwolnił moją jedną rękę i położył mi dłoń na piersi, tuż nad sercem. Aż zakręciło mi się w głowie od tego intymnego gestu.

– A nie przyszło ci do głowy, że mogłabyś kiedyś myśleć tym?

– O ile mi wiadomo, moja lewa pierś nie jest specjalnie skora do rozmyślań – odrzekłam wymijająco.

– Pixie, przecież wiesz, o co mi chodzi – powiedział z szerokim uśmiechem.

– Nie nazywaj mnie tak.

– Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi – odrzekł, poważniejąc.

– Byliśmy. Ale potem przygwoździłeś mnie do ściany w łazience.

– Dzięki za przypomnienie. – Chwycił mnie za rękę i znów przycisnął ją do ściany. – Gdyby naprawdę cię to wkurzało, wyrywałabyś się – stwierdził, gdy zobaczył błysk gniewu w moich oczach.

Poczerwieniałam.

– Na nic by się to zdało. Jesteś ode mnie dużo większy.

– Puściłbym cię. Wiesz o tym. Niechętnie, ale puściłbym, gdybyś naprawdę tego chciała.

Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Jego twarz była tak blisko, że widziałam małe złotawe plamki na zielonych tęczówkach.

W takich chwilach zapominałam, gdzie jestem. I kim jestem. I co on powinien zrobić.

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak mocno napinam mięśnie, dopóki nie zwrócił na to uwagi.

– Dlaczego tak się powstrzymujesz, skoro tego chcesz?

Rzeczywiście. Dlaczego znów się opieram?

– Noro?

Zamknęłam oczy, dzięki czemu przypomniałam sobie, skąd we mnie ten opór…

– Ponieważ…

Uciszył mnie, przywierając wargami do moich. Zaskoczona, zareagowałam instynktownie i odpowiedziałam pocałunkiem. Dotykałam językiem jego języka, starając się uwolnić ręce, ale nie po to, żeby się wyrwać. Chciałam otoczyć go ramionami, wsunąć palce w jego włosy.

Zalała mnie fala gorąca, jakbym zapłonęła od ogniska, które rozpalił u moich stóp. Zewsząd otaczały mnie szalejące płomienie.

Za gorące. Zbyt natarczywe. Nie do wytrzymania.

Chciałam zrzucić z siebie ubranie.

I zedrzeć je z niego.

Wtem przerwał pocałunek, odsunął się i spojrzał na mnie zwycięsko.

Gdyby to był ktokolwiek inny, gdyby zdarzyło się to w innym czasie, zarzuciłabym mu, że jest próżny i bezczelny.

Pamiętałam jednak dobrze, dlaczego nie powinniśmy tego robić.

Nie wiem, co wyczytał z mojej twarzy, ale uwolnił moje nadgarstki z uścisku. Opuściłam ręce, ale on się nie odsunął.

Opierał dłonie na moich drobnych ramionach. I czekał.

Coś w jego oczach sprawiło, że opuścił mnie wojowniczy nastrój. Pieszczotliwie pogładziłam jego policzek. Pod palcami wyczułam szorstki zarost. Wcześniejszy pożar został ugaszony przez smutek.

– Odeszła – powiedziałam mu łagodnie. – Nawet ja nie potrafię sprawić, żebyś o tym zapomniał.

Widziałam, jak nieznośne, dojmujące cierpienie sprawia, że gaśnie w nim pożądanie. Wolno zsunął ręce z moich ramion i przeniósł je na talię. Pociągnął mnie lekko ku sobie, a ja opadłam na jego pierś i się w nią wtuliłam.

Usłyszałam wypowiedziane szeptem słowa, które wniknęły wprost do mojej duszy.

– Ale zawsze możesz próbować.

1

Donovan, stan Indianaczerwiec 2011

Właściwie to nie chciałam wracać do domu. Czułam w nozdrzach woń baru szybkiej obsługi i martwiłam się, że wkrótce nie będę się mogła pozbyć tego zapachu ze skóry i włosów. Mimo to nie chciałam iść do domu.

– Miłego dnia – powiedziałam ostatniemu klientowi, podając mu hamburgera z frytkami.

Odstąpiłam krok od kontuaru, by przyciągnąć spojrzenie Molly. Stała przy dystrybutorze i napełniała wielki papierowy kubek napojem gazowanym. Skrzywiła się.

– Dlaczego ja się zgodziłam na te nadgodziny?

Uśmiechnęłam się do niej. Miałam ochotę krzyknąć: zastąpię cię! Jednak powiedziałam tylko:

– Bo składasz na tego rozklekotanego grata, którego chcesz odkupić od Laurie.

– No tak. Nie ma to jak wielkie marzenia.

Parsknęłam śmiechem.

– Są większe niż moje. Ja nadal przemieszczam się na tym sprzęcie. – Wskazałam na nogi.

– Taaa… I dzięki temu twój tyłek jeszcze długo będzie się opierał grawitacji.

– Opiera się grawitacji? – Zerknęłam za siebie. – Serio? A ja myślałam, że zupełnie go nie mam.

Molly się roześmiała.

– Ależ skąd. Masz tyłek. Śliczny i zgrabny, jak cała reszta ciebie. Słodki, okrągły tyłeczek.

– Chyba za bardzo skupiasz się na mojej pupie.

– To się nazywa analiza porównawcza. – Wskazała na swoje pośladki. – Moja pupa jest dwa razy większa.

– Eeee… czy mógłbym złożyć zamówienie?

Spojrzałyśmy na klienta, nabzdyczonego ucznia szkoły średniej, który spoglądał na nas jak na coś obrzydliwego, co przed chwilą wypełzło spod kamienia.

– Do jutra – rzuciłam Molly na odchodnym, ale zanim zniknęłam za rogiem korytarza, wychyliłam się i zawołałam: – Zabiłabym za taki tyłek jak twój. I za takie cycki. Powinnaś to wiedzieć.

Molly uśmiechnęła się promiennie, a ja poszłam do szatni. Miałam nadzieję, że trochę poprawiłam jej humor. Była cudowną dziewczyną, ale za bardzo przejmowała się swoją wagą.

Gdy wyjmowałam swoje rzeczy z szafki na zapleczu baru, próbowałam odpędzić poczucie winy za to, że wolałabym zostać tutaj i podawać ludziom frytki, niż wrócić do domu. To wiele mówiło. Nie byłam tylko pewna, czy o mnie, czy o moim życiu. I czy w ogóle jest tu jakaś różnica.

Po skończeniu szkoły średniej zaczęłam pracować na pół etatu w barze szybkiej obsługi, chociaż nie było to moim marzeniem. Inni planowali studia lub podróże, a ja byłam wśród tych nielicznych, którzy nie mogli sobie pozwolić ani na jedno, ani na drugie. Miałam osiemnaście lat i tkwiłam w pułapce.

Molly była moją najbliższą przyjaciółką. Załatwiła mi to zajęcie, ponieważ pracowała tu w weekendy przez ostatnie dwa lata. Teraz przeszła na pełny etat. Żartowała o braku wielkich marzeń, ale naprawdę ich nie miała. Nie byłam pewna, czy wynikało to z jej natury, z lenistwa czy jeszcze z czegoś innego. Wiedziałam tylko, że moja przyjaciółka nie znosi szkoły. Wydawała się zadowolona z pracy w fast foodzie i mieszkania z rodzicami, ponieważ nigdy nie zajmowała się przyszłością. Żyła chwilą.

Natomiast ja cały czas myślałam, co będzie dalej.

Lubiłam szkołę.

Nie byłam zadowolona z tego, co życie oferowało mi tu i teraz.

Ogarnęło mnie uczucie klaustrofobii, ale stłumiłam je w sobie. Czasami czułam się tak, jakby z pięćdziesiąt osób usiadło mi na piersi i naśmiewało się ze mnie. Chwyciłam torebkę i starałam się miarowo oddychać.

Czas wracać do domu.

Gdy przechodziłam przez salę restauracji, pożegnałam się z Molly. Poczułam niemiłe ukłucie w środku, kiedy zobaczyłam Stacey Dewitte, siedzącą z grupką znajomych przy stoliku niedaleko drzwi. Spojrzała na mnie zwężonymi oczami, a ja odwróciłam wzrok. Moja sąsiadka była ode mnie kilka lat młodsza i kiedyś żyła w przekonaniu, że jestem kimś innym, niż naprawdę byłam. Nie wiedziałam, kto jest bardziej rozczarowany tym, że pracuję w fast foodzie: Stacey czy ja.

Marzyłam tylko o tym, żeby ten dzień się wreszcie skończył. Otworzyłam drzwi, nie zwracając uwagi na dwóch chłopaków, którzy żartobliwie siłowali się na ulicy.

Nagle jeden z nich popchnął drugiego wprost na mnie z taką siłą, że z impetem wylądowałam na ziemi.

Byłam tak zaskoczona, że dopiero po chwili poczułam ból spowodowany upadkiem. Bolało mnie lewe kolano i piekły dłonie.

Usłyszałam podniesione głosy.

– Cholera, bardzo przepraszam.

– Nic ci nie jest?

– Pomogę ci wstać.

– Daj sobie spokój. Ja jej pomogę, fujaro.

Mocna dłoń chwyciła mnie za ramię i podciągnęła do góry. Spojrzałam na chłopaka, który mnie podtrzymywał. Dostrzegłam pełne współczucia spojrzenie ciemnych oczu. Nie był wiele starszy ode mnie – wysoki, o szczupłej i umięśnionej sylwetce.

– Tu jest twoja torba. Bardzo mi przykro. – Jego towarzysz wręczył mi torebkę.

Rozumiałam jego słowa, ale zbił mnie z tropu cudzoziemski akcent.

– Co? – wykrztusiłam zdezorientowana.

– Mów wyraźnie. Ona cię nie rozumie. – Ten, który trzymał mnie za ramię, trącił łokciem kolegę. Znów spojrzał na mnie. – Wszystko w porządku?

Mówił teraz starannie i powoli. Ostrożnie cofnęłam ramię i skinęłam głową.

– Tak.

– Naprawdę nam przykro.

– Rozumiem. Spokojnie. Od otarcia na kolanie się nie umiera.

Skrzywił się lekko i spojrzał na moją nogę. Na spodniach miałam plamy od pyłu i brudu.

– Cholera! – Podniósł wzrok i wyczułam, że znów będzie mnie przepraszał.

– Daj spokój. – Uśmiechnęłam się. – Naprawdę nic mi nie jest.

Odpowiedział miłym uśmiechem.

– Jestem Jim. – Wyciągnął rękę. – Jim McAlister.

– Przyjechaliście ze Szkocji? – zapytałam, zachwycona taką możliwością. Uścisnęłam jego dłoń o stwardniałej skórze.

– A tak. – Jego przyjaciel również wyciągnął rękę. – Roddy Livingston.

– Nora O’Brien.

– Amerykanka irlandzkiego pochodzenia? – W oczach Jima dostrzegłam rozbawienie. – Wiesz, tutaj, w Ameryce, niewiele osób potrafiło się domyślić, skąd pochodzimy. Brali nas za…

– Irlandczyków – dopowiedział Roddy. – Za Anglików. A nawet na Szwedów. To mi się najbardziej podobało.

– Przepraszam za swoich rodaków – zażartowałam. – Mam nadzieję, że was nie uraziliśmy.

Jim uśmiechnął się szeroko.

– Ani trochę. Skąd wiedziałaś, że jesteśmy Szkotami?

– Udało mi się zgadnąć – przyznałam. – Do naszego miasteczka nie zagląda wielu Europejczyków.

– Podróżujemy po Stanach – wyjaśnił Roddy.

Miał gęste, pofalowane rude włosy i jak większość ludzi był ode mnie wyższy, ale niższy od swojego towarzysza.

Przy niezbyt wysokim, krępym Roddym Jim wydawał się jeszcze roślejszy. Miał sylwetkę pływaka, ogorzałą cerę, ciemne włosy i brązowe oczy, ocienione gęstymi rzęsami.

I wpatrywał się we mnie intensywnie, podczas gdy Roddy opowiadał, co do tej pory zwiedzili. Zaczerwieniłam się pod jego uważnym spojrzeniem, ponieważ jeszcze nigdy nikt tak nie skupiał na mnie uwagi, a co dopiero taki przystojny facet.

– Właściwie to pomyślałem, że moglibyśmy tu zostać trochę dłużej – przerwał koledze, kiedy ten oznajmił, że jutro wyjeżdżają.

Wypowiedział te słowa do mnie i uśmiechnął się z chłopięcym wdziękiem.

Czyżby ze mną flirtował?

Roddy parsknął śmiechem.

– Mówisz serio? Po pięciominutowej znajomości?

– Jasne.

Mimowolnie się uśmiechnęłam, zachwycona, że jakiś cudzoziemiec chce odwlec swój wyjazd z Donovan, żeby się ze mną spotkać po tym, jak zamieniliśmy ledwie kilka zdań. To było niemądre, odważne i przemówiło do mojej romantycznej natury, którą na co dzień starałam się ukrywać. Zupełnie nie pasowało do szarego życia. Pewnie dlatego postanowiłam w to wejść.

– Byliście już nad jeziorem?

Twarz Jima pojaśniała.

– Nie. Chcesz mnie tam zabrać?

– Zabiorę was obu. – Ze śmiechem przypomniałam mu o towarzyszu. – Lubicie łowić ryby?

– Ja lubię. – Roddy’emu najwyraźniej zaczął się podobać pomysł, żeby zostać tu dłużej.

– Ja nie. Ale jeśli ty tam będziesz, nic innego się nie liczy.

Poczerwieniałam, zauroczona, a Jim zrobił krok w moją stronę, co mnie nieco zaskoczyło. On również wydawał się zdziwiony, jakby to nie było całkiem świadome.

– Cholera, przez cały czas będę się czuł jak piąte koło u wozu – stwierdził Roddy, znów niezadowolony.

Jim nieco spochmurniał, ale zanim zdążył powiedzieć coś, co mogłoby się skończyć kłótnią, wtrąciłam się do ich rozmowy.

– Przewróciłeś mnie na ziemię – przypomniałam Roddy’emu. – Jesteś mi coś winien.

Westchnął ciężko, ale uśmiechnął się kącikiem ust.

– Niech ci będzie.

– Muszę wracać do domu – powiedziałam i niechętnie cofnęłam się o krok.

Jim zrobił kolejny krok do przodu, a ja poczułam się jak jeleń na linii strzału myśliwego. Nadal patrzył na mnie przenikliwie i z determinacją. Nagle zaczęłam się zastanawiać, czy powinnam się z tego cieszyć, czy zacząć się bać.

– Gdzie się spotkamy?

Następnego dnia miałam pracować na popołudniową zmianę. Będę musiała skłamać rodzicom, że biorę nadgodziny.

– Tutaj. O dziewiątej.

– O dziewiątej rano? No, nie wiem… – zaczął Roddy.

Jim zakrył mu usta dłonią i uśmiechnął się do mnie.

– Dziewiąta pasuje. Do zobaczenia, Noro O’Brien.

Skinęłam głową i się odwróciłam. Czułam spojrzenie Jima na karku, kiedy szłam Main Street, która przecinała centrum Donovan, a po sześciu kilometrach rozwidlała się na północ i południe. Większość firm i instytucji w Donovan można było znaleźć przy północnej części ulicy, North Main Street, począwszy od przychodni weterynaryjnej Fostera, która mieściła się za szkołą podstawową i średnią. Mieliśmy tu wiele małych firm – sklep Wilsona, kancelarię prawną Montgomery i Synowie, pizzerię oraz wiele innych sieciowych biznesów, rozpoznawalnych z daleka, jak stacja benzynowa czy mały czerwono-biały budynek, w którym pracowałam. Przy South Main Street mieściły się głównie prywatne domy.

Jakiś czas szłam North Main, a potem skręciłam w prawo, w West Sullivan, gdzie mieszkałam w małym, parterowym domku z dwiema sypialniami, o którego wygląd dbałam bardzo skrupulatnie. Droga z pracy do domu zabierała mi piętnaście minut. Kiedy zbliżyłam się do celu, westchnęłam na widok niewielkiego trawnika, który domagał się koszenia. Nasz dom był najmniejszy w okolicy. Większość była piętrowa i miała ładne werandy przed wejściem. U nas nie było werandy. Budynek wyglądał jak prostokątne pudełko o jasnoszarych ścianach i ciemniejszym dachu. Jednak okiennice, chroniące małe okna, dodawały całości uroku, ponieważ co roku malowałam je na biało.

Chociaż domy w Donovan na ogół stały z dala od siebie, co zapewniało mieszkańcom przestrzeń i dużo światła, nasz nie był zbyt jasny ze względu na wielkie drzewo zajmujące cały frontowy trawnik. Zasłaniało słońce, przez co w mojej sypialni stale panował półmrok.

– Spóźniłaś się. – Mama z westchnieniem wyminęła mnie w korytarzu, kiedy przekroczyłam próg. Chwyciła płaszcz wiszący na wieszaku i szarpnęła tak mocno, że wyrwała haczyk ze ściany. Znów westchnęła i spojrzała na mnie z wyrzutem. – Miałam nadzieję, że to naprawisz.

– Zrobię to dzisiaj. – Zdjęłam buty.

– Już zjadł, a teraz ogląda mecz. – Włożyła płaszcz. – Jest w podłym nastroju – dodała ciszej.

Czy w ogóle bywał w innym?

– Rozumiem.

– Zostało dla ciebie trochę jedzenia w lodówce.

– Mam jutro nadgodziny – oznajmiłam, zanim wyszła.

Zacisnęła usta.

– Zdaje się, że miałaś nie brać nadgodzin? Jesteś potrzebna tutaj.

– Ale moja praca też jest dla nas ważna. Jeśli nie będę brała nadgodzin, znajdą sobie kogoś, kto to zrobi. Tak powiedzieli – skłamałam, po raz pierwszy w życiu.

Poczułam nieprzyjemny ucisk w piersi. Jednak chęć spędzenia czasu z chłopakiem, który patrzył na mnie, jakbym była ósmym cudem świata, była silniejsza niż to uczucie.

– Chryste! – warknęła mama. – Pracuję na dwóch posadach. Wiesz, że nie zostaje mi wiele czasu na obowiązki domowe.

Zagryzłam wargę, policzki mi poczerwieniały. Czułam się okropnie.

Ale nie na tyle okropnie, żeby zmienić plany.

– Dobrze. – Mama skapitulowała. – Będziemy musiały poprosić Dawn, żeby do niego kilka razy zajrzała. – Dawn była naszą sąsiadką, bardzo życzliwą niepracującą mamą. – Skończysz przed szóstą?

Skinęłam głową.

– W tym tygodniu pracuję normalnie, więc jutro skończę przed drugą – wyjaśniła.

– A dzisiaj? – Mama pracowała jako barmanka pięć wieczorów w tygodniu w barze U Ala. Była też kelnerką na niepełny etat przez pięć dni w Geena’s.

– Będę w domu około pierwszej trzydzieści.

Tata zwykle czegoś od niej chciał, kiedy wracała późno, a to oznaczało, że nie kładła się spać przed trzecią nad ranem. Już o siódmej musiała wstawać, żeby zdążyć na ósmą do restauracji.

Nie musiało to tak wyglądać. Mogłabym pracować za dnia, a ona wieczorami lub odwrotnie i też dalibyśmy radę. Jednak podobnie jak ja nie lubiła przebywać w domu. Pracowała, odkąd sięgam pamięcią.

Patrzyłam, jak znika za drzwiami, i przypominałam sobie, jak bardzo kiedyś mnie to bolało.

Teraz nie bolało już tak mocno. Obawiałam się wręcz, że ogarnia mnie znieczulica.

– Jesteś tam, Noro? – Usłyszałam wołanie ojca.

Znalazłam go w salonie. Siedział na wózku inwalidzkim i gapił się w telewizor. Nie spojrzał na mnie ani razu, nawet kiedy warknął:

– Spóźniłaś się.

– Wiem. Przepraszam. Potrzebujesz czegoś?

Skrzywił się.

– Czy czegoś potrzebuję? Bóg już dawno zdecydował, że nie potrzebuję tego, co ma każdy inny.

Stłumiłam westchnienie. Od kiedy skończyłam jedenaście lat, słyszałam to zdanie niemal każdego dnia. Mój wzrok spoczął na jego lewej nodze. A raczej na tym, co z niej zostało. Siedem lat temu amputowano mu ją na wysokości kolana.

– Coś do picia?

– Nie. – Zerknął na mnie zirytowany. – Zawołam cię, jeśli będę czegoś chciał.

Innymi słowy: spadaj.

Z przyjemnością.

W lodówce znalazłam resztki makaronu, który zostawiła dla mnie mama, i przełożyłam go na talerz. Zamierzałam zjeść go na zimno. Spojrzałam na kuchenne drzwi, które zostawiłam otwarte, na wypadek gdyby chciał mnie zawołać.

Nie pamiętałam, żeby kiedykolwiek na mnie krzyczał, zanim zaczęło się to piekło. Teraz wrzeszczał z byle powodu.

Ku mojemu zaskoczeniu niczego nie potrzebował, więc mogłam w spokoju zjeść zimny makaron. Zmyłam naczynia, które zostawiła dla mnie mama, i wyjęłam narzędzia, żeby przykręcić haczyk do innej części ściany w korytarzu. Stary otwór zaszpachlowałam.

Wzięłam prysznic, a potem zaniosłam ojcu kolejne piwo.

– To ostatnie na dziś – przypomniałam mu.

Lekarz powiedział, że nie powinien pić więcej niż dwa piwa dziennie.

Spojrzał na mnie oburzony.

– Jeśli będę miał ochotę, to wypiję następne cholerne piwo! Co mi zostało? Siedzę tu całymi dniami i gniję, patrząc na twoją martwą twarz. Matka ciągle gdzieś wychodzi. Nigdy jej nie ma. A ty chcesz mi odebrać jedyną przyjemność, jaka mi w życiu została. Jeśli będę chciał wypić cholerne… Gdzie ty idziesz? Wracaj natychmiast!

Kiedy wpadał we wściekłość, po prostu odchodziłam. Nie było innego sposobu. Czasami, gdy mówił do mnie tak jak teraz, miałam ochotę zagłuszyć go, krzycząc mu prosto w twarz. Ale nawet gdybym wrzeszczała nieprzerwanie przez pięć minut i tak nie zrównoważyłoby to jego niezliczonych ataków złości.

Zostawiłam uchylone drzwi do sypialni, na wypadek, gdyby znów mnie zawołał. Telewizor grał teraz głośniej. O wiele głośniej. Mimo to nie wystarczająco głośno, żebym wróciła do salonu i poprosiła ojca, żeby go ściszył.

Nauczyłam się nie zwracać uwagi na jego sztuczki, więc spokojnie zaszyłam się w swoim sanktuarium. Sypialnia była mała i skromnie umeblowana. Stały tam niewielkie biurko i szafa mieszcząca nieliczne ubrania. Nie miałam wielu książek. Większość lektur wypożyczałam z biblioteki.

Większość.

Nie wszystkie. Niektóre trzymałam w ukryciu.

Przykucnęłam i wyjęłam spod łóżka stare pudło po butach. Ostrożnie postawiłam je na narzucie. Otwierałam je z namaszczeniem, jakby to była skrzynia pełna skarbów. Na widok tajnej kolekcji ogarnął mnie spokój. Trzymałam w pudle sztuki teatralne i tomiki wierszy z drugiej ręki. Niektóre książki kupowałam przez internet i chowałam, żeby mama nie zobaczyła, na co „trwonię” pieniądze.

Nie uważałam tego za rozrzutność. Na pewno nie.

Wyjęłam stos książek z pudełka i pogładziłam łuszczącą się okładkę Czarownic z Salem. Pod nimi leżały Doktor Faust oraz Romeo i Julia. Na dnie trzymałam Wieczór trzech króli, Otella i Makbeta. Miałam bzika na punkcie Szekspira. Najzwyklejsze uczucia i tuzinkowe myśli potrafił zmienić w coś niezwykłego. Co ważniejsze, o skomplikowanych, mrocznych emocjach mówił w piękny, absorbujący sposób. Tak bardzo chciałam zobaczyć którąś z jego sztuk na scenie prawdziwego teatru.

A jeszcze bardziej chciałam w którejś zagrać.

Nikt o tym nie wiedział. Nawet Molly. Nikt nie wiedział, że marzyłam o scenie. Wyśmialiby mnie. I całkiem słusznie. Jako dziecko należałam do amatorskiej grupy teatralnej, ale musiałam z tym skończyć, kiedy tata zaczął wymagać opieki. To było całe moje doświadczenie sceniczne. Jednak bardzo je sobie ceniłam. Uwielbiałam wcielać się w różne postaci, opowiadać historie, które urzekały publiczność. Kochałam oklaski. Nieprzerwane brawa. Były jak długi serdeczny uścisk, który mógł zastąpić wszystkie uściski, jakich nie doczekałam się od mamy.

Oparłam się o łóżko, ganiąc się za takie myśli. Mama nie była złym człowiekiem. Dawała mi dach nad głową, jedzenie i ubranie, żebym nie chodziła głodna i bosa. Nie miała dla mnie wiele czasu. Ciężko pracowała. Tak wyglądało jej życie. Nie mogłam się na nią za to gniewać.

Drgnęłam, kiedy z salonu dobiegł mnie ryk tłumu na meczu, który tata oglądał w telewizji.

A jeśli chodziło o niego… nie wiem, czy to, co do niego czułam, to był gniew.

Chyba raczej niechęć.

Wiedziałam, że to okropne. Czasami przychodziło mi do głowy, że nie jestem dobrym człowiekiem.

Włożyłam wszystko z powrotem do pudełka, zamknęłam je i spróbowałam zagłuszyć ból w piersi oraz to dojmujące uczucie, od którego ściskało mnie w żołądku od długiego czasu. Żeby temu zaradzić, chwyciłam jedną z książek, sprawdziłam tytuł i ułożyłam się wygodnie na łóżku.

Na chwilę znalazłam się w innym świecie. Pochłonęła mnie historia o dziewczynie zamkniętej w więzieniu, przy którym moje wyglądało jak dom wczasowy. W końcu zerknęłam na zegarek i niechętnie odłożyłam książkę.

Ojciec drzemał w salonie. Głowa opadła mu na pierś. Kiedy wyłączyłam telewizor, uniósł ją gwałtownie i zdezorientowany, rozejrzał się wokół. W tym stanie, zaspany i zagubiony, wydawał się taki bezbronny. Kiedy wspominałam, jaki był kiedyś, czułam głęboki smutek.

Zanim został przykuty do wózka inwalidzkiego, nigdy nie musiał na nikim polegać. Dlatego teraz był stale wściekły na cały świat. Nienawidził tego, że jest uzależniony od innych.

– Hej, tato. – Gdy dotknęłam lekko jego ramienia, spojrzał na mnie i zamrugał. – Pora do łóżka.

Skinął głową, a ja odsunęłam się na bok. Wolno poszłam za jego wózkiem do sypialni rodziców. Mama zawsze przed wyjściem pomagała mu włożyć spodnie od piżamy, więc ja już nie musiałam tego robić. Zdjął koszulę i został tylko w T-shircie. Kiedyś miał szerokie ramiona i mocne bicepsy, dzięki pracy przy budowie domów. Przez ostatnie lata mięśnie bardzo mu zwiotczały.

Nadal jednak był na tyle silny, żeby pomóc mi przy przenoszeniu go na łóżko.

– Nie jest ci zimno, tato?

– Nie.

– W takim razie dobranoc.

– Noro. – Chwycił mnie za rękę i poczułam, że kurczy mi się żołądek, ponieważ wiedziałam, na co się zanosi. – Tak mi przykro.

– Wiem, tato.

Smutnym wzrokiem prosił mnie o zrozumienie.

– Ciągle jestem wkurzony i odgrywam się na tobie, chociaż tego nie chcę. Wiesz, że jesteś najlepszym, co mamy z mamą, prawda?

Poczułam łzy napływające pod powieki i gorący ucisk w gardle.

– Wiem – wyszeptałam.

– Na pewno? – Mocniej ścisnął moją dłoń. – Kocham cię, córeczko.

Powstrzymując łzy, nabrałam powietrza.

– Też cię kocham, tato.

Dopiero kiedy wróciłam do swojego pokoju, wcisnęłam twarz w poduszkę i zaszlochałam.

Nienawidziłam chwil, kiedy przypominał mi, co straciłam.

Życie byłoby o wiele łatwiejsze, gdybym nie pamiętała ojca, który obdarzał mnie ciepłymi uczuciami, jakich skąpiła mi mama. Często i chętnie mnie obejmował i całował, dużo opowiadał o wspaniałych planach na przyszłość. Miałam pójść do college’u i zawojować świat.

A potem wszystko się zmieniło.

Odkąd pamiętałam, tata harował do upadłego, więc tym bardziej nie rozumiałam, dlaczego mama tak dużo pracuje. Był właścicielem największej firmy budowlanej w naszym okręgu. Zatrudniał wiele osób, mieszkaliśmy w ładnym, dużym domu, który sam zbudował, na przedmieściach Donovan. Jednak zachorował na cukrzycę. Im firma lepiej prosperowała, tym żył w większym stresie. Nie dbał o dietę i nie wystrzegał się alkoholu, więc w końcu w nodze wdała się gangrena i nie było innego wyjścia niż amputacja poniżej kolana. Miałam wtedy jedenaście lat. Byłam jeszcze dzieckiem.

Tata tracił zamówienia, aż Kyle Trent odkupił od niego firmę za grosze i przywrócił jej dawną świetność. Trentowie odkupili od nas nawet dom. Zapewne miał zadłużoną hipotekę, ponieważ – o ile mi wiadomo – z tej transakcji również nie zostały żadne pieniądze.

Mama zaczęła pracować jeszcze więcej. Nawet nie wiedziałam, jak to się stało, ale zostałam opiekunką taty. Nie było to łatwe zajęcie, ale przecież chodziło o mojego ojca. Miał ciężkie życie, tak samo jak mama, więc żeby im pomóc, robiłam, co do mnie należało. Oznaczało to, że często bywałam zmęczona i nie miałam już tyle czasu na naukę. Jednak robiłam wszystko, żeby nie obniżać wyników w szkole. Nawet kiedy tata stał się innym człowiekiem i zniszczył moje marzenia o przyszłości. Dał mi jasno do zrozumienia, że nie mam żadnych widoków na studia. Powtarzałam sobie, że nadal mam szanse choć na szkołę pomaturalną.

Kiedyś.

Kiedy będę miała więcej czasu.

Poduszka tłumiła płacz, a ja kurczowo zaciskałam palce na cienkiej kołdrze. Opłakiwałam samą siebie. Przez pierwsze jedenaście lat mojego życia ojciec budował we mnie wiarę we wspaniałą przyszłość. Głównie jednak opłakiwałam swojego dawnego tatę. Płakałam nad bohaterem, który całował mnie, kiedy płakałam, przytulał, kiedy się bałam, i traktował jak najważniejszą osobę pod słońcem.

W dzieciństwie kochający ojciec był dla mnie czymś oczywistym, naturalnym. A kiedy nagle zniknął, zastąpiony przez kogoś zgorzkniałego, smutnego i bezbronnego, poczułam się, jakbym straciła grunt pod nogami. Unosiłam się w powietrzu, wystawiona na targające mną wiatry i burze.

Nie potrafię nawet wyrazić, jakie to przerażające uczucie. Czasami myślę, że lepiej byłoby nigdy nie doświadczyć bezpiecznego dzieciństwa.

Ponieważ teraz nie miałabym za czym tęsknić.

Objęłam się ramionami i starałam się uspokoić.

Pomyślałam o spotkanym dzisiaj chłopaku, o tym, jak na mnie patrzył. Jak na kogoś niezwykłego…

Tak patrzył na mnie tata, kiedy odzywał się w nim ten dawny człowiek.

Powoli zaczęłam się uspokajać, a poczucie winy za okłamanie mamy ustąpiło. Bardzo chciałam wyjść. Potrzebowałam takiego wyjątkowego dnia. Dnia, w którym mogłabym odetchnąć swobodnie i głęboko. Tylko jednego dnia. Żebym miała co wspominać podczas długich chwil, kiedy oddychanie stanie się trudniejsze.

2

Następnego ranka czekali na mnie obok nowego mustanga. Przesunęłam dłonią po masce.

– Skąd macie ten samochód?

Jim podszedł tak blisko, że musiałam unieść głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.

– Wypożyczyliśmy.

– Fajnie.

– Chwilę trwało, zanim przywykliśmy do jazdy po przeciwnej stronie drogi.

Wyobraziłam sobie, jak jadą pod prąd, i się roześmiałam.

– Już to widzę!

– No to jak? – Roddy skrzyżował ramiona na piersi. – Jedziemy nad to jezioro czy nie?

– Co on dziś taki marudny? – zapytałam Jima.

– Rano jest nie do życia. Nie lubi wcześnie wstawać.

– Ty za to uwielbiasz – burknął kolega.

– Kiedy czeka na mnie śliczna dziewczyna, to jak najbardziej. – Jim puścił do mnie oko, położył mi dłoń na plecach i poprowadził do samochodu.

Na chwilę ogarnęły mnie wątpliwości.

– Ale nie jesteście seryjnymi mordercami ani nic w tym rodzaju?

– Trochę za późno na takie pytania – odrzekł z przekąsem Roddy. – Wskakuj do auta.

– Jak twoje kolano? – zapytał Jim.

Patrzył na moje nogi, kiedy wsiadałam.

– W porządku. Nabiłam sobie małego siniaka i to wszystko.

– To był tylko pretekst, żeby popatrzeć na twoje nogi – oznajmił Roddy.

Jim usiadł za nami, z tyłu samochodu, i lekko uderzył przyjaciela dłonią w tył głowy, by go uciszyć.

Roddy nieco odzyskał humor, kiedy dotarliśmy nad wodę. Park i jezioro leżały na północny wschód od miasta, przy południowym krańcu Donovan Lake. Postanowiłam ich zabrać właśnie tam, ponieważ wokół stały przyczepy turystyczne – niektóre służyły za domy – a to oznaczało, że w lecie wypoczywa tu wiele rodzin. Czułam się bezpiecznie.

Wsiedliśmy do niewielkiej łodzi. Roddy skupił się na wędkowaniu, Jim natomiast zaczął mnie wypytywać. A przynajmniej próbował.

– Prawie nic mi o sobie nie powiedziałaś. – Roześmiał się. – Większość dziewczyn uwielbia gadać o sobie.

– Obawiam się, że niewiele jest do powiedzenia.

– Rozumiem. Cóż, wiem, że pracujesz w fast foodzie z hamburgerami. To praca na cały etat? Część? Na wakacje?

– A kto to może wiedzieć. – Wzruszyłam ramionami, a on się roześmiał, wyraźnie zachwycony moją wymijającą odpowiedzią.

Wcale nie chciałam być tajemnicza – wtedy naprawdę nie miałam pojęcia, co przyniesie przyszłość.

– Mieszkasz tu od urodzenia? Z rodzicami? Czym się zajmują? Co chcesz zrobić z resztą życia?

Wyrzucał z siebie pytania niczym karabin maszynowy. Nie mogłam się powstrzymać i wybuchnęłam śmiechem. Słońce świeciło teraz wyżej ponad drzewami, więc wsunęłam na nos tanie okulary przeciwsłoneczne, ciesząc się, że mogę się za nimi ukryć.

– Dwa razy tak. Mama pracuje w dwóch miejscach. Jest barmanką i kelnerką. Mój tata nie pracuje, ponieważ cierpi na zaawansowaną cukrzycę. A co chcę dalej robić, nie wiem. Chyba chciałabym zająć się czymś, co się wiąże z pomaganiem ludziom. – „Albo zostać aktorką teatralną”.

Jim się uśmiechnął.

– Widzisz? To nie było takie trudne.

– A ty? Z której części Szkocji pochodzisz? Mieszkasz z rodzicami? Czym się zajmują? Co chcesz zrobić z resztą życia?

– Pochodzimy z Edynburga i pracujemy w budownictwie. – Wskazał na Roddy’ego, który sennie spoglądał na wodę i wydawał się uszczęśliwiony spokojem i ciepłem porannego słońca. – Mieszkam w dzielnicy Edynburga zwanej Sighthill, z mamą i siostrą. – Przerwał na chwilę. – Mój tata zmarł kilka miesięcy temu. Miał atak serca.

Usłyszałam, że głos mu się załamał, i współczucie ścisnęło mi serce. W tej samej chwili Roddy pocieszycielsko poklepał przyjaciela po kolanie. Tym gestem sprawił, że zmieniłam o nim zdanie. Jim w podziękowaniu klepnął go w ramię.

– Tak mi przykro.

Skinął lekko głową.

W łodzi zapanowała niezręczna cisza, a ja gorączkowo próbowałam wymyślić odpowiedni temat rozmowy. Nie chciałam sprawiać wrażenia kogoś nieczułego na jego ból, ale też odniosłam wrażenie, że Jim nie chce dłużej rozmawiać o ojcu.

– A skąd pomysł na podróż po Stanach?

Uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością.

– Dostałem trochę pieniędzy z ubezpieczenia ojca, skończyliśmy z Roddym dwadzieścia jeden lat i postanowiliśmy przepuścić wszystko na podróż po Stanach. Planowaliśmy to od dzieciństwa.

– Masz dwadzieścia jeden lat?

– No tak. – Spojrzał na mnie zwężonymi oczami. – Proszę, powiedz mi, że jesteś pełnoletnia.

Zaczerwieniłam się i roześmiałam.

– Mam osiemnaście lat.

– Kamień z serca – odrzekł z uśmiechem. – Pękłoby mi serce, gdybyś powiedziała coś innego.

– Coraz gorzej idzie ci podryw. Te tanie teksty… – burknął pod nosem Roddy.

– To nie jest żaden podryw. – Jim znów żartobliwie klepnął go dłonią w tył głowy. Tym razem Roddy nawet nie drgnął. Jim przeniósł spojrzenie na mnie. – Naprawdę.

Przyjrzałam mu się z uwagą.

– Dlaczego jesteś taki miły? Przecież w ogóle mnie nie znasz.

– To samo powiedziałem mu wczoraj wieczorem. I dzisiaj rano – skwitował Roddy.

Jim wywrócił oczami.

– Roddy, zamknij jadaczkę.

Przyjaciel tylko stęknął.

– Dlaczego więc? – Nie dawałam za wygraną.

– Sam nie wiem. – Patrzył na mnie przenikliwie, w typowy dla siebie sposób. – Jest w tobie coś.

Jego przyjaciel odwrócił się do mnie, osłaniając dłonią oczy.

– Tak naprawdę chce powiedzieć, że podobasz mu się jak cholera, że teraz nie myśli głową, tylko tym, co ma w spodniach, więc jeśli nie udowodnisz mu, że jesteś zwykłą dziewczyną, taką samą jak inne, to utkniemy na tym zadupiu w Indianie do końca lata.

Trudno było go zrozumieć ze względu na szkocki akcent, ale to, co pojęłam, sprawiło, że zaczerwieniłam się jeszcze bardziej.

– Roddy, jeśli się natychmiast nie przymkniesz, wyrzucę cię za burtę.

– Mówię prawdę. Przecież nawet się nie znacie.

– I właśnie dlatego siedzimy w tej łodzi i staramy się czegoś o sobie dowiedzieć.

– No właśnie… przyspiesz trochę, żebyśmy mogli się stąd wynieść.

– Mam lepszy plan. – Jim zaczął wiosłować w stronę przystani.

– Co ty wyrabiasz? – zaprotestował Roddy. – Podoba mi się na jeziorze.

– Naprawdę? Trudno się było domyślić, bo cały czas narzekałeś.

– Daj spokój. Tylko żartowałem.

Jim jednak nadal wiosłował do brzegu. Odrzucił wiosła, wstał, wyciągnął do mnie ręce i pomógł mi wysiąść. Potem odwrócił się i popchnął łódkę na jezioro, z Roddym nadal na pokładzie.

Roddy pośpiesznie chwycił wiosła.

– Co robisz!

Ku swojemu zaskoczeniu poczułam, że moja dłoń znalazła się w uścisku większej, silniejszej dłoni Jima.

– Idę z Norą gdzieś, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać. A ty możesz nadal łowić ryby. Niedługo po ciebie wrócimy.

– No super! – wołał Roddy z łódki, czym przykuł uwagę kilku osób. – Zostawiasz mnie, swojego wieloletniego przyjaciela, dla dziewczyny, którą wczoraj poznałeś.

– Na jakiś czas. I tylko dlatego, że jesteś dziś jak wrzód na tyłku.

Jim spojrzał na mnie, a ja prychnęłam rozbawiona. Pociągnął mnie za sobą.

– Jesteś pewien, że da sobie radę?

– Nic mu się nie stanie – zapewnił ze śmiechem. – Dałem mu to, czego chciał. Całe to narzekanie i gderanie było po to, żebyśmy sobie poszli i zostawili go samego. Uwierz mi.

– Ach, tak.

– A więc dokąd idziemy?

– Tędy. – Poprowadziłam go żwirową ścieżką, wijącą się wśród drzew wokół jeziora.

Szliśmy w niewymuszonym milczeniu, aż dotarliśmy do miejsca, którego szukałam. Do zapewniającej trochę prywatności ławki nad brzegiem jeziora, o kilka minut drogi od jakiejkolwiek przyczepy czy łodzi.

– Stąd nadal możemy cieszyć się jeziorem.

Uśmiechnął się i usiadł.

– Pięknie tutaj.

– Tak, też mi się podoba. – Usiadłam, a ponieważ miałam na sobie szorty, poczułam ciepło drewna, nagrzanego przez poranne słońce. W środku lata, o trzeciej po południu, drewno rozgrzałoby się tak mocno, że można by się poparzyć. O tej porze czuło się na skórze tylko miłe ciepło, a stojące nisko na niebie słońce świeciło łagodnie. – Żałuję, że nie mogę tu przychodzić częściej.

– Dlaczego nie?

– Dużo pracuję.

Jim siedział rozluźniony, z jedną nogą podkuloną i ramionami zarzuconymi na oparcie ławki.

– Czy teraz odpowiesz na moje pytania?

Z namysłem przechyliłam głowę.

– To zależy od pytań.

– Zacznijmy od łatwych. Ulubiony kolor?

– Jeszcze czego! – odrzekłam żartobliwie. – To trochę zbyt intymne.

Jim parsknął śmiechem. Ten dźwięk wydał mi się bardzo miły.

– Mój ulubiony kolor to zieleń Hibsów – zaczął.

– Nie znam tego koloru.

– Zieleń klubu piłkarskiego Hibernian, z Edynburga. Chodzi o piłkę nożną.

– Niewiele wiem o piłce nożnej. Ale mój tata jest zapalonym kibicem Coltsów z Indianapolis – wyjaśniłam.

– Uwielbiam futbol amerykański.

– Naprawdę? – zdziwiłam się. – Myślałam, że wolicie rugby.

– Lubię rugby. Ale futbol amerykański wydaje mi się bardziej emocjonujący. Nie zrozum mnie źle, rugby to gra dla twardzieli. Ale wasz futbol jest bardziej strategiczny. Moja siostra nie znosi sportu, ale nawet ona ogląda mecze NFL. Ja kibicuję Patriotom.

– Ciii! – uciszyłam go żartobliwie, rozglądając się dookoła. – Tutaj lepiej nie mówić tego głośno.

Roześmiał się.

– Dobrze, nie będę. – Pociągnął mnie lekko za kucyk. – Powiedz mi jeszcze coś o sobie. Ulubiona piosenka?

Natychmiast przypomniało mi się, jak tata z kilkoma kolegami podśpiewywali przy pracy piosenki zespołu Bon Jovi, i zalała mnie fala nostalgii. Miałam dziesięć lat, a Cory Trent – z powodu, którego dotychczas nie poznałam – rozpowiedział wszystkim w klasie, że moja mama powiedziała jego mamie, jakobym sikała do łóżka. Co było bzdurą. Poprosiłam mamę mojej przyjaciółki, żeby podwiozła mnie do domu stojącego dwa kilometry od nas, który właśnie remontował tata. Nieczęsto zdarzało się, że pracował w mieście. Zwykle jego brygada dostawała zlecenia na prowincji. Dziękowałam Bogu, że tego dnia był tak blisko, ponieważ sytuacja w szkole, w której wszyscy zaczęli mnie traktować jak wyrzutka, całkiem mnie załamała.

Tata wyszedł z budynku, kiedy jeden z robotników dał mu znać, że przyjechałam. Na jego widok wybuchnęłam płaczem, a on wziął mnie w ramiona. Kiedy opowiedziałam mu, co zaszło, wściekł się na Cory’ego. Dan, jego majster, podkręcił radio, a wtedy tata z kilkoma kolegami starali się mnie rozweselić, fałszywie wyśpiewując piosenki Bon Joviego.

Wówczas doszłam do wniosku, że mam najlepszego tatę pod słońcem.

A przez to czułam się jeszcze gorzej, kiedy chwilę potem go straciłam.

– Livin’ on a Prayer – odpowiedziałam. Milczał, więc zerknęłam na niego ukradkiem – trząsł się ze śmiechu. Zmrużyłam powieki. – Dobrze, nie odpowiadam więcej na żadne pytania, skoro się ze mnie nabijasz.

– Nie, nie! – Położył mi rękę na ramieniu i śmiał się dalej. – Przepraszam. Po prostu nie spodziewałem się Bon Joviego.

– Doprawdy? A jaka jest twoja ulubiona piosenka, szpanerze?

– All These Things That I’ve Done Killersów.

Zmarszczyłam nos.

Fakt. To odjazdowy kawałek.

Znów wybuchnął śmiechem, aż zatrzęsła się ławka. Nagle wyciągnął rękę, chwycił za zausznik moich okularów, uniósł je ostrożnie i umieścił na czubku głowy, żeby zobaczyć moje oczy.

– Jesteś urocza.

Słyszałam już dawniej ten komplement i wcale mi się nie podobał. Mierzyłam tylko metr sześćdziesiąt i chociaż w ostatnich latach wreszcie nabrałam krągłości, byłam drobnej budowy ciała. Miałam duże, ciemne oczy z długimi rzęsami. Gdy ktoś mnie opisywał, zwykle używał takich określeń jak „słodka” czy „urocza”. Nie chciałam być słodka ani urocza. Chciałam być czymś więcej.

Jednak w ustach Jima „urocza” zabrzmiało jak coś więcej. Zaczerwieniłam się.

– Chyba nie – zaprzeczyłam.

– Ależ tak – zapewnił.

Znów na niego zerknęłam i zaczerwieniłam się jeszcze bardziej, gdy dostrzegłam jego skupiony na mnie wzrok.

– Patrzysz na mnie.

– Owszem. Trudno nie patrzeć.

Poruszyłam się nerwowo. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nigdy dotąd nie flirtowałam z chłopakiem.

– Czy wszyscy Szkoci to tacy flirciarze?

Wzruszył ramionami.

– Wcale nie flirtowałem. Po prostu mówiłem to, co myślę.

– Najwyraźniej, jeśli chodzi o ciebie, to jedno i to samo – drażniłam się z nim.

Przysunął się bliżej, a ja wciągnęłam głęboko powietrze, bo poczułam, jak jego bliskość wywołuje we mnie nerwowy dreszcz.

– Ulubiony film?

Zrozumiałam, że nie zamierzał mnie pocałować, i nie wiedziałam, czy powinnam czuć rozczarowanie, czy ulgę.

– Sama nie wiem… Moulin Rouge.

– Kolejna niespodzianka. – Uniósł brew. – Nie oglądałem go, ale nie spodziewałem się takiego wyboru.

– A czego się spodziewałeś?

– Właściwie to nie mam pojęcia – przyznał ze śmiechem. – Mój ulubiony film to Red.

– Chyba go nie widziałam.

– Jest zajebiś… cholera, przepraszam. – Zaczerwienił się. – Przy tobie staram się nie przeklinać.

Ujęło mnie to, że starał się zachowywać jak dżentelmen, ale chciałam też, żeby był sobą. Zaczerwienione policzki świadczyły o pewniej wrażliwości, której się nie spodziewałam. Zdałam sobie sprawę, że chociaż starał się tego po sobie nie pokazać, również czuł się przy mnie zdenerwowany. Ta myśl sprawiła mi radość.

– Powiedziałeś, że pracujesz na budowie?

Skinął głową.

– Założę się, że często przeklinasz, co? Mój tata miał kiedyś firmę budowlaną. Chociaż bardzo się pilnował, stale przeklinał. Tak jak jego ekipa. Nie przeszkadza mi to. Czasami… – Zniżyłam głos o oktawę. – Czasami nawet mnie zdarza się zakląć. Potworność.

Żartobliwie odepchnął mnie od siebie.

– I staraj się tu człowieku zachowywać kulturalnie.

– Po prostu bądź sobą – odparłam z uśmiechem. I zanim zdążył zadać następne pytanie, na które być może nie chciałabym odpowiadać, powiedziałam: – A dlaczego w ogóle przyjechaliście z Roddym do Donovan?

Patrzył na mnie, jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu usadowił się wygodniej na ławce i spojrzał na jezioro. Tym samym zwrócił moją uwagę na przepływającą w pobliżu łódkę, w której siedział jakiś mężczyzna z dwoma chłopcami. Cała trójka śmiała się i głośno rozmawiała. Byłam tak pochłonięta rozmową, że jeszcze przed chwilą w ogóle nie zdawałam sobie sprawy z ich obecności.

– Z powodu mojego taty – wyjaśnił nagle Jim. – Nazywał się Donovan.

Jak poprzednio wyczułam, że trudno mu przychodzi rozmowa o ojcu.

– Nie musisz…

Zerknął na mnie.

– Roddy unika tego tematu. Mama zaczyna płakać, kiedy o nim wspomnę. A rozmowa o nim z ludźmi, którzy go znali, jest trudna.

Zalała mnie fala współczucia. Przełamałam zwykłą powściągliwość i położyłam dłoń na kolanie Jima, w geście pocieszenia. Spojrzał na nią, lekko zaskoczony i wyraźnie zagubiony.

– Czasami… – Głęboko wciągnęłam powietrze, żeby zmniejszyć ucisk w piersi. – Czasami łatwiej jest rozmawiać o takich sprawach z kimś, kto go nie znał ani nie kochał, ponieważ nie trzeba się martwić o cudzy ból, tylko o własny. Wtedy możesz o nim mówić, nie przejmując się tym, jak twoje słowa podziałają na tę drugą osobę. – Zdjęłam rękę z jego kolana, a jednocześnie zwróciłam się ku niemu, tak że moje kolano niemal dotykało jego biodra. – Możesz mi o nim opowiedzieć. Jeśli tylko masz ochotę…

Jim wydawał się jednocześnie zaskoczony i niepewny.

– Trochę ciężki temat jak na pierwszą randkę…

– A to jest randka?

– Owszem, randka.

Roześmiałam się, gdy usłyszałam jego nieustępliwy ton.

– W takim razie sami zdecydujemy, jak powinna wyglądać. Umiem słuchać, Jim. Ale nie musimy rozmawiać.

Uniósł brwi i rozciągnął usta w łobuzerskim uśmiechu, a ja wymierzyłam mu kuksańca za nieprzyzwoite myśli.

– Dobrze wiesz, co chciałam powiedzieć. Boże! – Przewróciłam oczami. – Faceci!

Uśmiech zniknął, a Jim przysunął się jeszcze bliżej mnie. W jego oczach, niczym opadająca wolno kurtyna teatralna, pojawiła się powaga. Uważnie przyglądał się mojej twarzy. Zanim skierował spojrzenie na włosy, zauważyłam, że mamy prawie ten sam kolor tęczówek. W mroku wydawały się niemal czarne, ale kiedy oświetlało je słońce, lśniły ciepło jak ciemny mahoń.

Jim owinął sobie kosmyk moich włosów wokół palca i zaczął mówić:

– Mama mojego taty była Irlandką, ojciec był Szkotem i jak by to określił tata, oboje rozpierała duma ze swojego pochodzenia. Odeszli, kiedy miałem cztery lata. Zginęli w wypadku samochodowym. – Przez ułamek sekundy spoglądał mi w oczy, jakby chciał sprawdzić reakcję, a potem znów zaczął się bawić moimi włosami. – Kiedy urodził się tata, dziadek zaproponował babci, żeby go nazwać Donovan McAlister. Donovan to panieńskie nazwisko mojej babki. – Przerwał na chwilę. – Jechaliśmy z Roddym szosą I-70 w stronę Route 66 w Illinois. Chcieliśmy przemierzyć cały szlak. Kiedy zatrzymaliśmy się po benzynę, zobaczyłem przypięte na tablicy ogłoszenie, że szukają kogoś do pracy w supermarkecie. W Donovan. – Uśmiechnął się blado, patrząc na jezioro. – To cholernie głupie, wiem… Ale poczułem, że muszę tu przyjechać.

– Wcale nie było to głupie – zapewniłam go.

Odwrócił się i znów zmierzył mnie wzrokiem.

– Nie było. Też zaczynam tak myśleć.

Poruszyłam się niespokojnie, bo nie mogłam znieść jego przeszywającego spojrzenia. Chociaż był przystojny i miał zniewalający akcent, nie byłam przygotowana na kogoś takiego jak Jim McAlister, który patrzył na mnie, jakby poraził go piorun.

– Jaki był twój tata?

– Był najzabawniejszym facetem, jakiego znałem. – W głosie Jima było słychać jednocześnie rozbawienie i smutek. – Miał czas niemal dla każdego. Jeśli ktoś potrzebował pomocy, nigdy nie było to dla niego problemem. Byłem jego najlepszym kumplem.

Usta mu zadrżały, a oczy zaczęły błyszczeć. Sięgnęłam po jego dłoń i objęłam swoimi. Ten gest chyba dodał mu sił, ponieważ oczy znów stały się suche, a uśmiech wrócił na twarz.

– Nauczył mnie, że rodzina jest na pierwszym miejscu. Jest ważniejsza niż zarobki, sława i inne bzdury. Obudził przekonanie, że niekoniecznie trzeba być ambitnym w pracy, ale należy mieć ambitne podejście do życia. Powinno się znaleźć odpowiednią dziewczynę i założyć rodzinę.

Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby chłopak mówił o takich sprawach i przywiązywał do nich tak wielką wagę. Zauważyłam też, że kiedy wspominał ojca, jego szkocki akcent stawał się wyraźniejszy. Jakby zaczął się przy mnie rozluźniać.

– Musiał być dobrym człowiekiem – powiedziałam.

– Tak. – Skinął głową, ale dostrzegłam lekki chłód w jego oczach. – Nie był jednak doskonały, choć teraz wszyscy zamiatają to pod dywan.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Zwłaszcza mama. Nie zrozum mnie źle. Kochał ją, ale zachowywał się jak samolubny drań. Nigdzie jej nie zabierał, nie spędzał z nią czasu. Sam często wychodził do pubu z kolegami, a ją zostawiał w domu. Wściekał się, kiedy wracał, a jej tam nie było. Jakby nie chciał, żeby miała własne życie… – Rzucił mi spojrzenie, które zrozumiałam dopiero, gdy znów się odezwał. – Zdradzał ją i z tego, co wiem, nie chodziło tylko o seks. Zakochał się w innej kobiecie. Rodzice niemal się rozeszli. W końcu wybrał mamę, ale ona chyba nigdy mu nie przebaczyła.

– Przykro mi.

– Za to teraz mama zachowuje się tak, jakby ojciec był co najmniej świętym. – W jego słowach pobrzmiewał gniew. – A ja… po prostu… kochałem ojca i wybaczam mu, że nie był ideałem, ponieważ nikt nie jest doskonały, ale chciałbym pamiętać go prawdziwego. Rozumiesz?

Skinęłam głową i ścisnęłam jego dłoń.

– Czy to oznacza, że jestem złym człowiekiem? – zapytał.

– O Boże! Nie – zaprzeczyłam.

Jim wolno wypuścił powietrze i znów zapatrzył się w wodę. Przyglądałam się mu i zauważyłam, że napięcie znika z jego twarzy i ramion. Patrzył, jak jakiś ptak pikuje nad samą taflę jeziora, potem znów się wzbija i znika między drzewami.

– Cieszę się, że cię poznałem, Noro O’Brien – usłyszałam.

– Tak?

Znów na mnie spojrzał i delikatnie wyswobodził rękę z mojego uścisku, ale tylko po to, żeby mnie objąć ramieniem.

– Chciałbym tu zostać trochę dłużej, jeśli nie masz nic przeciwko.

– Oczywiście, że nie. Do pracy muszę wrócić dopiero za kilka godzin.

– Nie! – Zaśmiał się cicho i potrząsnął głową. – Miałem na myśli to, że nie chcę dziś wyjeżdżać z Donovan.

Nagle zrozumiałam, o co pyta, i chociaż pożądanie w jego oczach mnie przerażało, to jego cudzoziemskość intrygowała. Tam, skąd pochodził, było zupełnie inaczej niż w Donovan. Znałam to miejsce z kina i telewizji, ale nadal nie mogłam sobie wyobrazić, jak wygląda życie w mieście, w którym dorastał. Nie całkiem mnie to obchodziło. Interesowało mnie głównie to, że Edynburg leży tak daleko od Indiany, tajemniczy i kuszący, jak przygoda, która może się przydarzyć w rzeczywistości zupełnie innej od mojego zwykłego, szarego świata. A Jim był częścią tej przygody.

Skinęłam głową. Również nie byłam gotowa na rozstanie.

3

Odkąd skończyłam dwanaście lat, nie znosiłam antyseptycznej woni szpitali.

Wywoływała we mnie bolesny skurcz żołądka.

Mimo to co miesiąc wskakiwałam do autobusu i jechałam półtorej godziny do dziecięcego szpitala w Indianapolis. Robiłam to od pięciu lat, nie licząc roku, w którym mama pozwalała mi na częstsze wizyty.

Nieczęsto się zdarzało, żeby mama pozwalała mi wziąć sobie wolne od codziennych obowiązków, ale gdy skończyłam dwanaście lat, wreszcie się zgodziła.

Teraz uważa, że zwariowałam. Spierałyśmy się o moje comiesięczne wyprawy, ale byłam nieugięta. W końcu przestała nalegać, żebym z tym skończyła.

– Hej, Noro! – Pielęgniarka Anne-Marie zatrzymała mnie, kiedy szłam do świetlicy na drugim piętrze szpitala. – Piękniejesz z każdym dniem, skarbie. – Objęła mnie i uściskała.

Uśmiechnęłam się do niej z sympatią. Znałam ją od dzieciństwa.

– Ty też – zapewniłam.

Przewróciła oczami, ale nadal nie wypuszczała mnie z objęć.

– Co dziś przyniosłaś?

Podniosłam w górę trzymaną w ręku książkę. Były to Wiedźmy Roalda Dahla.

– Chyba nie będzie zbyt przerażająca? – zapytałam.

– Z pewnością nie – uspokoiła mnie.

Odetchnęłam z ulgą i się uśmiechnęłam. Jedyne, co pozwalało mi zapomnieć o bolesnym ucisku w żołądku, to świadomość, że przez dwie godziny dzięki mnie dzieci w świetlicy zapomną o rurkach wychodzących z ich ciał, o respiratorach i butlach z tlenem oraz o opuszczających je siłach.

Starałam się wybierać powieści i sztuki nie za trudne dla młodszych dzieciaków, ale wystarczająco zabawne, żeby się spodobać starszym.

Anne-Marie otworzyła drzwi do świetlicy.

– Patrzcie, dzieci, kto do nas przyszedł!

Kiedy weszłam do sali, powitały mnie uśmiechy, machanie dłońmi i okrzyki, jedne pełne entuzjazmu, inne zmęczone, ale serdeczne. Patrzyły na mnie dzieci w różnym wieku, cierpiące na różne choroby. Niektóre siedziały na wózkach, inne na krzesłach, jeszcze inne grały w gry komputerowe lub planszowe. Widziałam łyse głowy, blade policzki i sińce pod oczami, ale też uszczęśliwiona zauważyłam, że niektórzy wyglądali zdrowiej niż podczas mojej poprzedniej wizyty.

– Chcecie się trochę pobać? – zapytałam ze śmiechem, a Anne-Marie puściła do mnie oko i wyszła ze świetlicy.

W tych dzieciach podobało mi się to, że w przeciwieństwie do większości swoich rówieśników łatwo odrywały się od smartfonów, iPadów i stojącej w rogu konsoli do gier, żeby skupić na mnie całą uwagę. A wszystko dlatego, że nie przyszłam tu, żeby je wypytywać, jak się miewają, czy czują się dziś lepiej i czy są zmęczone. Na chwilę zabierałam je do innego świata.

Dzieci usadowiły się wygodnie, a ja stanęłam przed nimi i zaczęłam się przygotowywać do odegrania całej książki, o ile tylko wystarczy czasu. W drodze do szpitala przeczytałam ją kilka razy i zdecydowałam, jak powinny brzmieć kwestie poszczególnych postaci. Niektóre miały mówić grubym, donośnym głosem, inne cienkim i niepewnym. Przed oczami tych dzieciaków zmieniałam się z powściągliwej, zmęczonej Nory O’Brien w aktorkę charakterystyczną. Nie wiedziałam, czy jestem dobra, czy okropna. Wiedziałam jednak, że dzieci kochają moją grę, i było to wyzwalające uczucie.

– Najważniejsze, co musicie wiedzieć o prawdziwych wiedźmach… – powiedziałam z udawanym angielskim akcentem, który wywoływał uśmiech na ich twarzach. – Słuchajcie mnie uważnie…

Zerknęłam na zegar i spostrzegłam, że nasz czas dobiega końca. Wypowiedziałam ostatnie zdanie i zamknęłam książkę.

Zaległa cisza, a po chwili Jayla, śliczna ośmiolatka chora na białaczkę, zaczęła klaskać. Inni dołączyli, chociaż Mikey, czternastolatek z chorobą nerek, przewrócił oczami.

– I to miało być straszne?

– Było straszne! – zaprotestowała Jayla i zgromiła go wzrokiem.

– Taaa… dla takich dzieciaków jak ty. – Mikey posłał mi zadziorny uśmiech. – Zbyt fajna z pani laska, żeby odgrywać wiedźmę.

– Ta wiedźma była ładna – odrzekła Annie, trzynastolatka z Greer, miasta leżącego kilkanaście kilometrów od Donovan.

– Dopóki się nie okazało, że naprawdę wygląda jak maszkara. Kiedy ona to odgrywa, brakuje realizmu. – Wskazał na mnie gestem.

– Mikey, nie mów o mnie „fajna laska”. To brzmi dziwacznie.

Roześmiał się z satysfakcją.

– To niech pani przestanie być taką fajną laską.

– Ale z ciebie głupek. Nie można przestać być fajną laską – prychnęła Jayla i przewróciła oczami, jakby chciała powiedzieć: „Ech, chłopaki”.

Roześmiałam się i pocałowałam ją w czoło.

– Cieszę się, że ci się podobało, skarbie.

Obdarzyła mnie promiennym uśmiechem, a potem rzuciła chłopcu triumfalne spojrzenie, co rozśmieszyło mnie jeszcze bardziej.

Zignorował ją i patrzył na mnie, w swoim mniemaniu, uwodzicielsko.

– To Jayla dostała całusa, a ja nie?

– Mikey, przestań się wygłupiać.

– Nie wzrusza pani to, że czekam na przeszczep? Nie dostanę nawet buziaka z litości?

– Nie ode mnie – prychnęłam.

– Zraniła mnie pani. – Chwilę myślał, a potem spojrzał na siedzącą obok Annie. – To może ty mnie pocałujesz?

Dziewczynka się skrzywiła.

– Nie zamierzam być niczyim drugim wyborem.

Dzieciaki były bardzo zabawne i chciałam spędzić z nimi cały dzień, ale nie mogłam.

– Muszę już biec na autobus. Dziękuję, że przyszliście na mój występ.

– Zobaczymy się w przyszłym miesiącu? – zapytała Jayla i spojrzała na mnie z ufnością w wielkich niebieskich oczach.

– Jeśli wtedy nie będziesz już w domu, na co mam wielką nadzieję, to tak. Przyjadę do was za miesiąc.

Kiedy tylko się pożegnałam i zamknęłam za sobą drzwi świetlicy, natychmiast wrócił bolesny ucisk w żołądku.

– Czy jest jeszcze Anne-Marie? – zapytałam, gdy mijałam dyżurkę pielęgniarek.

Nieznana mi pielęgniarka potrząsnęła głową.

– Proszę jej przekazać, że Nora przesyła pozdrowienia i że przyjadę za miesiąc o tej samej porze.

– Oczywiście, przekażę.

Wyszłam na ulicę, wciągnęłam w płuca gorące, zanieczyszczone miejskie powietrze, które stłumiło szpitalną woń, i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki skurcz żołądka zniknął.

Złapałam autobus do Donovan i spędziłam cudowne półtorej godziny na lekturze. Czułam się jak w niebie, chociaż klimatyzacja nie działała, więc pot spływał mi po plecach i wsiąkał w stanik.

Znajome przygnębienie, które zwykle czułam, gdy wracałam do Donovan, tym razem się nie pojawiło, ponieważ moje życie nie było już takie samo jak w zeszłym miesiącu. Gotowy scenariusz przyszłości leżał na zakurzonym, zniszczonym stoliku, ale Jim McAlister wpadł do pokoju i rozrzucił wszystkie papiery.

I chyba to mi się w tym chłopaku najbardziej podobało.

Kiedy wysiadałam z autobusu, myślałam o nim i o minionym tygodniu ukradkowych spotkań. W pewnej chwili wydało mi się, że słyszę swoje imię wypowiedziane jego głosem.

Odwróciłam się i zobaczyłam go, stojącego przed kawiarnią May, z kubkiem kawy w ręku. Zerknęłam w stronę parkingu i spostrzegłam Roddy’ego, który siedział na masce mustanga.

Podeszłam do Jima i dostrzegłam, że ma zatroskaną minę.

Zalało mnie poczucie winy, a na policzkach pojawił się rumieniec.

– Sądziłem, że pracujesz – powiedział i ruchem głowy wskazał na autobus, z którego właśnie wysiadłam.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie zamierzałam mu mówić o wolontariacie w szpitalu, ponieważ wydało mi się to… zbyt osobiste. Pewnie musiałabym tłumaczyć, dlaczego to robię.

A tego nie chciałam. Nie byłam gotowa na tę rozmowę.

Poznałam jednak po jego rozgniewanych oczach, że muszę choć częściowo się wytłumaczyć, inaczej nasza przyjaźń ucierpi.

– Bo pracowałam. Tylko… nie w restauracji, ale jako wolontariuszka. W szpitalu dziecięcym w Indianapolis.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?

Kopnęłam kamyk i spuściłam wzrok, żeby w ten sposób ukryć przed nim prawdę.

– Bo to takie… harcerskie – mruknęłam.

Roześmiał się i delikatnie uniósł mój podbródek, więc nie miałam innego wyjścia, jak na niego spojrzeć.

– To jest urocze. Ty jesteś urocza.

– Przestań o mnie tak mówić. – Chwyciłam go za rękę. – A tak w ogóle co tu robicie z Roddym?

– Mam zamiar gdzieś go zgubić, żeby spędzić z tobą trochę czasu.

Zachichotałam.

– Wspaniały z ciebie kolega.

– Okropny. Ale teraz mam to gdzieś, ponieważ jestem tu już od tygodnia i nawet cię nie pocałowałem. Muszę coś z tym zrobić.

Zatkało mnie.

– Aha.

Uśmiechnął się do mnie łobuzersko.

– Rozumiem, że to znaczy: „Tak, Jim, pozbądźmy się Roddy’ego”.

Wzruszyłam ramionami z udawaną nonszalancją.

– Dlaczego nie?

Jim ze śmiechem otoczył mnie ramieniem i poprowadził w stronę kolegi.

– Podrzucimy cię do hotelu, stary.

Roddy skrzywił się z niesmakiem i oparł o maskę mustanga.

– Cholera jasna!

– Jeśli ta dziewczyna nie przestanie się tak krzywić, gdy na ciebie patrzy, rozgniotę jej tego loda na twarzy – fukała Molly, gdy podeszła do mnie, żeby napełnić kubek klienta colą light.

Westchnęłam. Dziewczyną, o której mówiła, była Stacey. Przychodziła do restauracji ze swoim towarzystwem niemal zawsze, kiedy wypadała moja zmiana.

– Nie rób tego.

– A tak w ogóle, o co jej chodzi?

– To Stacey Dewitte – wyjaśniłam tak cicho, że sama się zdziwiłam, iż Molly mnie usłyszała.