Wyścig z sercem
- Wydawca:
- Joanna Szklarz
- Kategoria:
- Obyczajowe i romanse
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-942414-2-1
- Rok wydania:
- 2016
- Słowa kluczowe:
- bowiem
- erotyczne
- książka
- martin
- mroczną
- poznawać
- przypuszcza
- sercem
- sobie
- swojego
- tajemnice
- wyścig
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Wyścig z sercem”
Martin rozpoczyna pracę jako mechanik w stajni GP2. Nie przypuszcza nawet, jak praca marzeń radykalnie wpłynie na jego życie osobiste kiedy powoli i w dość niespotykanych okolicznościach zacznie poznawać swojego idola. Przystojny, przebojowy kierowca nosi bowiem w sobie mroczną, bolesną tajemnicę.
Książka zawiera treści erotyczne właściwe dla gatunku yaoi.
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Maria Irys
Maria Irys
Tytuł oryginału: Wyścig z sercem
Projekt okładki: Joanna Szklarz
Ilustracja na okładce: Maria Irys
Skład i redakcja: Joanna Szklarz
Copyright © 2015 by: Maria Irys i Skrzydła yaoi
All rights reserved
ISBN: 978-83-942414-2-1
Wydanie drugie
Sierpień, 2016
Jest to utwór fikcyjny. Wszelkie podobieństwa do
prawdziwych osób i wydarzeń są przypadkowe.
YA-O-I
YAma nashi, Ochi nashi, Imi nashi
Bez punktu kulminacyjnego, bez wniosku, bez znaczenia
YAOI
Maria Irys
Wyścig z sercem
Skrzydła yaoi
2016
__________________________
Rozdział 1
Martin z zapartym tchem patrzył na mknący po torze czerwono-żółty bolid.
Hałas był tak potężny, że mógł spowodować poważny ból głowy, ale Martin nie
chciał zakładać tłumiących dźwięk słuchawek. Swój pierwszy dzień na torze
chciał spędzić w pełni doświadczając wszystkie jego aspekty z zapachem
palonej gumy, zużytego oleju i świeżej benzyny na czele. Każdy zapach, dźwięk
i obraz chciał na stałe wyryć w swoim sercu. To muszą być wspomnienia, które
zostaną z nim na zawsze – pierwszy dzień w wymarzonej pracy.
Pęd przejeżdżającej maszyny zarzucił mu włosy na czoło. Martin odgarnął
spłowiałą od słońca grzywkę z ładnej twarzy o może trochę zbyt delikatnych
rysach i zielonymi, błyszczącymi z ekscytacji oczami i dalej śledził pędzący
bolid.
– Napatrzyłeś się już?
Martin z trudem oderwał wzrok od mknącego pojazdu, ale byłoby
niegrzecznie ignorować człowieka, dzięki któremu w ogóle mógł tu być.
Odwrócił się do głównego mechanika. Zobaczył jego brodatą, uśmiechniętą
twarz i błyszczące młodością oczy, które odejmowały pięćdziesięciolakowi z
piętnaście lat.
– No już, będziesz miał całe lato, żeby naprzyglądać się naszym bolidom.
Jeszcze ci się znudzą. Steve’owi zostały już tylko dwa okrążenia. Będziesz
potrzebny w hangarze.
Martin westchnął cicho, ale musiał przyznać rację Allenowi. W końcu
przyszedł tu do pracy nie do zabawy. Zresztą zobaczenie z bliska
sześciokrotnego zwycięzcę wyścigów na wszystkich sześć, w których startował,
było nie mniej ekscytujące niż obserwowanie go na torze. Czując, że ma na
ustach głupi uśmiech i mając świadomość, że nie uda mu się go tak łatwo
pozbyć Martin ruszył za Allenem.
Zapach smaru i benzyny w hangarze był jeszcze bardziej intensywny.
Mechanicy, których poznał już wcześniej nie zwrócili na niego najmniejszej
uwagi. W tych minutach najważniejszy był kierowca i jego bolid. Kiedy Steve
Paxton zajedzie do boksu ich głównym zadaniem będzie zadbanie o jego
maszynę, zebranie pomiarów, sprawdzenie zużycia opon i jak najszybsze
doprowadzenie maszyny do ponownego użytku.
Bolid podjechał ostro i gwałtownie zahamował. Martin nie dołączył do
mechaników, którzy podbiegli do maszyny. Był zbyt nowy, zbyt świeży i tylko
wchodziłby im w drogę. Stał na uboczu i obserwował, jak jego doświadczeni
koledzy pomagają kierowcy wydobyć się z pasów i gniazda.
Mężczyzna w czerwono-żółtym kombinezonie wstał ciężko, zeskoczył z
bolidu i zdjął kask ukazując tak dobrze znaną Martinowi z telewizji zmęczoną,
spoconą twarz.
To był on, bez wątpienia, wschodząca gwiazda wyścigów GP2.
Dwudziestopięcioletni Steve Paxton dołączył do stajni Fergusa na początku
minionego sezonu jako kierowca testowy. Do konkurencji w wyścigach
wkroczył, kiedy jeden z dwóch głównych kierowców rozbił się samochodem i
dochodził do zdrowia w szpitalu. Paxton wygrał wszystkie wyścigi, w których
wziął udział wprawiając w zdumienie nie tylko ludzi ze stajni Fergusa, ale i cały
wyścigowy świat. Steve Paxton przebojem otwierał sobie drogę do Formuły 1 i
były głosy, że już teraz jedna z mniejszych stajni chciała go podkupić. Steve
wolał jednak wygrywać w GP2 niż wlec się na końcu bolidem, który nie miał
szans na rywalizację z najlepszymi w F1.
Odkąd Martin zobaczył go po raz pierwszy na torze, był jak inni całkowicie
pod władzą jego talentu. Stał się jego fanem. Teraz, mogąc widzieć go z bliska,
czuł się z tego powodu naprawdę szczerze szczęśliwy.
Steve był wysoki i szczupły. Mokre od wysiłku i gorąca włosy przylepiły
mu się do czoła nadając jego ładnym rysom wyraz drapieżności. Wziął podaną
butelkę wody, łapczywie wypił kilka łyków a resztę energicznie wylał na swoją
rozgrzaną głowę.
– Przy dziesiątym okrążeniu zacząłem lepić się do toru – warknął do
mechaników. Jego ciemne, brązowe oczy były groźne jak burzowe powietrze. –
Założę się, że zacząłem tracić po dwie, trzy sekundy na kółku.
– Zajmiemy się tym – zapewnił spokojnym głosem Allen.
Steve chrząknął dając do zrozumienia, jak niewiele robi sobie z tych
obietnic, odebrał podany przez kogoś ręcznik i zniknął w tunelu.
– Przyjemniaczek – mruknął do siebie Martin. To co zobaczył przed chwilą
kłóciło się z obrazem zawsze uśmiechniętego i skorego do uwodzenia pięknych
dziewczyn asa toru.
Allen klepnął go w ramię.
– Nie jest taki zły – wyjaśnił łagodnie. Martin zdążył mu już wyznać, że
jest fanem Paxtona – Nawet nie bardzo gwiazdorzy. Po prostu kiedy testujemy
bolidy, jest przede wszystkim skupiony na pracy. A co do tej mieszanki to ma
rację. Chodź, zobacz.
Martin posłusznie podszedł do bolidu i pochylił się nad postrzępioną
oponą.
– Kiedy bolid ma za dużą przyczepność gubi za dużo gumy. To spowalnia
kierowcę nawet o kilka sekund na okrążeniu, co przy takich prędkościach może
kosztować go zwycięstwo. Poza tym grubość opony znacznie się zmniejsza,
przez co jest większe ryzyko jej przetarcia.
Martin przypomniał sobie incydent sprzed kilku lat w F1, kiedy opona
lidera wyścigu eksplodowała dosłownie kilkaset metrów przed linią mety
kosztując kierowcę nie tylko zwycięstwo, ale też możliwość zdobycia
jakichkolwiek punktów.
– Ta mieszanka sprawuje się dobrze przez około dziesięć okrążeni, –
wyjaśniał dalej Allen, – ale potem kierowca traci całą wypracowana przewagę.
Widzisz? – Allen dotknął opony i oderwał z niej płat gumy.
– Widzę – przyznał.
– Naszą robotą jest przygotować bolid, żeby wygrał wyścig. Nawet
najlepszy kierowca nie zdziała cudów jeśli zawiedzie go sprzęt.
– Dlatego Paxton odmówił podpisania kontraktu do F1?
Allen chrząknął.
– Właśnie. A teraz zakładaj rękawice i bierz się za klucz. Robota nie zrobi
się sama.
Chociaż praca Martina polegała głównie na obserwacji i asystowaniu pod
koniec dnia był cały zlany potem i umorusany smarem. Kombinezon lepił się do
niego nieprzyjemnie a włosy pachniały benzyną. Chociaż osobiście nie miał
absolutnie nic przeciwko tym zapachom, wątpił, żeby spodobały się Ami,
dziewczynie, z którą tego wieczoru miał drugą randkę.
Martin wziął szybki prysznic uważnie namydlając każdą część swojego
ciała żeby pozbyć się zapachu boksu. Chociaż był zmęczony jak diabli dzień ten
mógł zaliczyć do naprawdę udanych. Nauczył się dzisiaj więcej, niż mógł
przypuszczać. Jeśli szybko załapie, na czym polega ta praca, być może jego
przygoda z wyścigami nie zakończy się już za dwa miesiące.
Jako dziecko Martin marzył, żeby zostać kierowcą, ale szybko odkrył, że
brakuje mu tego, co jest do tego fachu najważniejsze – talentu. Nie jeździł źle i
wygrywał amatorskie wyścigi, ale kiedy przyszło mu się zmierzyć z
profesjonalistami – przegrał w przedbiegach. To doświadczenie złamało mu
serce tylko na kilka godzin, bo szybko odkrył, że przede wszystkim lubił być
przy samochodach. Podczas wyścigów bardziej zwracał uwagę na to, jak pracuje
silnik niż na swoją konkurencję. Samochody kochał bardziej niż jazdę nimi.
Podrasował kilka wyścigówek tak, że kierowcy ze środka stawki zaczęli
wygrywać w wyścigach i wtedy pojawił się Allen.
Abe Allen był starym kumplem jego ojca. Obaj lubili grzebać w silnikach,
ale ojciec Martina w przeciwieństwie do swojego kolegi miał bardzo
ograniczone ambicje zawodowe, ożenił się ze swoją szkolną miłością i założył
warsztat samochodowy. Kiedy zmarł, warsztat samoistnie upadł, bo żaden z
jego synów nie był jeszcze dość duży, żeby go prowadzić. Allen od czasu do
czasu wpadał do nich w odwiedziny i zaraził trzynastoletniego wtedy Martina
miłością do wyścigów. Kiedy więc po latach zobaczył, że chłopak wyrósł na
uzdolnionego mechanika, postanowił załatwić mu pracę w swojej stajni. Martin
nie pytał, za jakie musiał pociągnąć sznurki – był po prostu szczerze i oddanie
wdzięczny za tę okazję.
Martin wyszedł z ogólnej łazienki z ręcznikiem okręconym wokół bioder.
Jeszcze raz sprawdził, czy pozbył się wszystkich zapachów z warsztatu i szybko
się ubrał. Włosy pozostawił wilgotne. Na dworze było ciepło i wiedział, że
popołudniowy wiatr szybko je wysuszy. Złapał swoją bluzę i wybiegł z
budynku, żeby złapać najbliższy autobus.
Przed budynkiem oparty plecami o jego ścianę stał Steven Paxton.
Mężczyzna palił papierosa i wpatrywał się w przestrzeń. Martin nie potrafił
powiedzieć, na co dokładnie patrzył. To mógł być jeden z oesów toru albo
znajdujący się za torem las. Martin przystanął. Od jakiegoś czasu Steven był dla
niego idolem – przystojny, odnoszący sukcesy na torze, przebojowy,
otaczającymi się najpiękniejszymi kobietami był wszystkim tym, kim chciałby
zostać każdy młody człowiek. Martin dziesiątki razy widział go w telewizji
zazdroszcząc mu i kibicując. Teraz miał go przed swoimi oczami, jak
najbardziej prawdziwego.
Steve miał ciemną karnację i ciemnobrązowe włosy, które niesfornie targał
ciepły wiatr. Jego rysy były ostre, nieco drapieżne, a usta wąskie. Był bardzo
męski i sprawiał wrażenie bardzo silnego chociaż był całkiem szczupły. Dym z
papierosa otoczył go szarym obłokiem nadając mu tajemniczy charakter.
Dokładnie taki powinien być idol – pomyślał z uznaniem Martin.
Miał ogromną ochotę podejść do czołowego kierowcy stajni, w której obaj
pracowali, ale nie miał odwagi. On był tutaj nikim, zaledwie szczeniakiem na
praktyce a Martin prawdziwą gwiazdą. Ale skoro obaj pracowali dla tej samej
drużyny, może to wystarczy jako powód, żeby podejść i powiedzieć mu, jak
wielkim jest jego fanem?
Martin toczył wewnętrzną walkę, kiedy usłyszał skądś obcy, łagodny głos.
– Tutaj jesteś.
Rozejrzał się, ale nikogo nie zobaczył. Wypowiedź nie była skierowana do
niego. Steve obrócił głowę w bok i przydeptał rzucony na ziemię niedopałek
papierosa. Sięgał po paczkę by wyjąć drugiego, kiedy stanął przed nim
mężczyzna, którego Martin nie rozpoznał.
Był to człowiek elegancki, ubrany w drogi, granatowy garnitur, o kilka lat
starszy od kierowcy. Włosy miał starannie, modnie przycięte co nadawało mu
charakter biznesowy.
– Powinieneś nosić swoja komórkę – upomniał z łagodnym wyrzutem obcy.
Steve zignorował go i włożył do ust nowy papieros. – Dzwoniła Laryssa.
Papieros na moment zamarł w ustach kierowcy. Steve wyjął go i rzucił w
ślad za poprzednim. Przydeptał go obcasem. Martin miała wrażenie, że robi to
dłużej, niż potrzeba. Bez słowa oderwał się od ściany i obaj ruszyli w stronę
Martina. W chłopcu mocniej zabiło serce. Teraz po prostu będzie musiał
uprzejmie się przywitać. Albo pożegnać, bo przecież wychodzi już do domu.
Nie, przywitać, bo tego drugiego mężczyzny jeszcze dzisiaj nie widział, a ze
Stevem też nie zamienił nawet słowa…
Mężczyźni przeszli obok niego. Paxton nie zwrócił na niego najmniejszej
uwagi. Ten drugi posłał mu czujne spojrzenie owczarka. Żaden nie odezwał się
do niego słowem.
Martin stał przez chwilę w miejscu czując w powietrzu zapach papierosów,
benzyny i drogiej wody toaletowej. Więc to ten zapach jest magnesem na te
setki modelek, które towarzyszą Stevowi na całym świecie. Zapach naprawdę
był interesujący i pociągający, łączył w sobie elegancję z nutą
niebezpieczeństwa i przygody. Ten mężczyzna naprawdę miał klasę. Nie, był
klasą sam w sobie.
Dźwięk przejeżdżającego opodal autobusu przypomniał Martinowi o
upływającym czasie. Chłopak zaklął i chociaż wiedział, że już nie zdąży,
pobiegł w kierunku głównej drogi. Nie był zdziwiony, kiedy zobaczył, że po
autobusie pozostał już tylko dym spalin.
Tor nie znajdował się na totalnym odludziu. Milę dalej była wioska, gdzie
ludzie pracowali i mieszkali. Autobusy do najbliższego miasta kursowały
regularnie co godzinę, a to oznaczało, że Martin ledwie zdąży na spotkanie z
Ami i to tylko jeśli nie pójdzie do domu żeby się przebrać. Jeansy i koszulka,
które miał na sobie nie były zniszczone ani brudne, ale na pewno nie będą
dobrze prezentowały się w oczach tak schludnej dziewczyny, jak ona. Martin
westchnął. Naprawdę ją polubił i po rozpadzie związku z Heather czternaście
miesięcy temu Ami była pierwszą dziewczyną, z którą chciał spędzać czas.
Nie mając nic lepszego do roboty Martin włożył ręce do kieszeni i ruszył w
stronę miasta. Był ciepły, wczesny wieczór i słońce jeszcze nie zaszło, więc
mógł do woli podziwiać wiejski krajobraz. Jego myśli wędrowały jednak ku
Ami, która w przeciwieństwie do jego poprzedniej dziewczyny była miła i
słodka, nie tak seksowna, ale jej łagodna twarz i ciepłe oczy sprawiały, że chciał
być przy niej i spowodować, żeby była szczęśliwa.
Samochody mijały go dość często, ale nie myślał, żeby złapać okazję. Jeśli
się spóźni uprzedzi o tym Ami a po drodze kupi dla niej jakieś ładne kwiaty. Na
pewno zrozumie. Opowiadał jej przecież o swojej nowej pracy.
Czarny, sportowy samochód zatrzymał się na poboczu nieco przed nim.
Opuszczona od strony kierowcy szyba ukazała ciemnobrązowe, targane wiatrem
włosy.
– Wsiadaj – powiedział siedzący za kierownicą mężczyzna. Martin z
wrażenia wytrzeszczył oczy i głośno przełknął ślinę. Czując, jak serce wali mu z
ekscytacji podszedł do samochodu i otworzył drzwi od strony pasażera. Nie
mógł uwierzyć, że będzie jechał tym samym samochodem, co Steve Paxton. A
do tego Steve będzie za kółkiem.
Samochód ruszył kiedy tylko Martin zapiął pas. Ekskluzywny sportowy
fotel pochłonął go całkowicie amortyzując przyspieszenie. Tapicerka pachniała
naturalną skórą a drążek ręcznej skrzyni biegów miał gałkę wyglądającą, jak
polerowana kość słoniowa.
– Dziękuję – odezwał się zaskoczony, że jego głos brzmi tak słabo.
Odchrząknął.
Steven wydobył paczkę papierosów i zgrabnym ruchem wytrząsnął
jednego z nich. Wyciągnął rękę w stronę swojego pasażera.
– Dziękuję, nie palę.
– Masz coś przeciwko, że ja zapalę?
– Nie, skądże – zapewnił gorąco.
Steve włożył papierosa do ust i schował paczkę. Nie zapalił go jednak.
Przez kilka chwil żuł go w zębach nie spuszczając oczu z drogi, w końcu wyjął
go i wyrzucił przez okno.
– Próbuję rzucić – wyjaśnił szorstko.
To by tłumaczyło jego nerwowość, pomyślał Martin i poczuł jeszcze
większy szacunek do swojego idola. Sam nigdy nie miał nałogów, ale znał wiele
osób z uzależnieniem. Podjęcie z nim walki było w jego oczach czynem niemal
bohaterskim.
Kiedy Martin dowiedział się, że będzie pracował w tej samej stajni, co jego
idol, dziesiątki, jeśli nie setki razy powtarzał sobie w głowie, co powie mu,
kiedy w końcu będzie miał możliwość zamienienia z nim kilku słów. Teraz
jednak, kiedy faktycznie miał ku temu okazję, żadne słowa nie przychodziły mu
do głowy. Siedział niemo, onieśmielony niczym nastolatka. Ta cisza go
krępowała, ale nie był w stanie przełamać się i odezwać jako pierwszy.
Steve najwyraźniej też nie kwapił się do rozmowy. Nie spuszczał oczu z
drogi i nie wykazywał żadnego zainteresowania pasażerem dopóki nie dojechali
do pierwszych domów miasta.
– Gdzie cię podrzucić?
– E… pod pętlą będzie dobrze, dziękuję.
Pętla była miejscem, gdzie zawracały wszystkie autobusy i z każdej pętli
był dobry dostęp do całej komunikacji miejskiej i podmiejskiej. Właśnie tutaj
wysiadłby Martin, gdyby zdążył na autobus.
– Jesteś pewien? – Steven spojrzał na niego z ukosa, jakby podejrzewał, że
dzieciak chce po prostu nawiać z jego samochodu.
– Tak. To mój przystanek. Mieszkam dosłownie przecznicę dalej, ale z tej
strony miasta jest tam bardzo zły dojazd.
– Jak chcesz – zgodził się kierowca.
Argumentacja była logiczna i Steve nie mógł jej nic zarzucić. Podjechał
pod zajezdnię i stanął pod jedną z latarni.
– Dziękuję panu bardzo – odezwał się Martin wysiadając. – Do widzenia.
– Ta, na razie.
Czarny sportowy samochód odjechał i włączył się w ruch uliczny. Martin
patrzył za nim chwilę po czym jego twarz uśmiechnęła się szeroko. Właśnie
wysiadł z samochodu słynnego Steve’a Paxtona, faceta, o którego za rok będą
zabijać się najlepsze stajnie F1.
Ami czekała na niego ubrana w śliczną, miętową sukienkę. Chociaż się nie
spóźnił wyglądała na lekko zdenerwowaną. Martin wziął głęboki oddech
zadowolony, że jednak kupił dla niej bukiecik margerytek i uzbroił się w swój
pogodny uśmiech.
– Dobry wieczór – przywitał się i wręczył jej kwiaty. – Przepraszam za
spóźnienie…
– Nie, to ja przyszłam wcześniej – powiedziała. Była urocza i śliczna. –
Jakie piękne kwiaty. Dziękuję.
– Zamówiłaś już coś? – zapytał siadając naprzeciwko niej. Umówili się w
popularnej ostatnio pizzerii, gdzie klienci mogli sami skomponować sobie pizzę
z podanych w menu składników.
– Jeszcze nie. Dopiero przyszłam.
Wzięli do ręki menu i zaczęli je przeglądać.
– Na co masz dzisiaj ochotę? – zapytała go.
– Dzisiaj zjem cokolwiek, aby dużo. Jestem strasznie głodny.
Zaśmiała się perliście a Martin poczuł w sercu ciepło.
– W takim razie zdaj się na mnie – zaproponowała i zawołała kelnerkę.
Złożyła zamówienie, które mogłoby zaspokoić pół korpusu wojska i odwróciła
się do niego.
– Opowiadaj, jak tam pierwszy dzień w pracy…
__________________________
Rozdział 2
Kolejne dni upływały Martinowi niemal dokładnie tak samo, jak pierwszy.
Jedyny mały wyjątek stanowił Jack, drugi kierowca stajni, który pomimo
większego doświadczenia nie osiągnął tak wysokich sukcesów jak Steve. Od lat
Jack plasował się w czołówce generalnej klasyfikacji i był mocnym punktem
stajni ale bez sukcesu pozwalającego mu na skok ponad GP 2. W całej swojej
karierze wygrał trzy wyścigi, kilkakrotnie był drugi, ale głównie plasował się w
wyścigach między trzecim a siódmym miejscem. Nie był to najgorszy wynik
zważywszy na zaciętość rywalizacji w czołówce, ale przez lata przynosiło i
jemu, i całej ekipie szereg frustracji. Młodsi kierowcy przychodzili i odchodzili,
Jack jeździł dla tej stajni już dziesięć lat, to jest od początku jej istnienia. W
wyścigach startował jeszcze dłużej podobne sukcesy odnosząc w nieistniejącej
już Formule 3000.
Jego pozycja w stajni była na tyle stabilna, że nie musiał martwić się o
pracę. Może nie był przyćmiewającą wszystkich gwiazdą, ale sponsorzy i media
go lubili. Mówiło się nawet, że trzy lata temu, kiedy zmieniał się zarząd i ekipa
miała problemy finansowe gdyż nowe władze radykalnie zmniejszyła nakłady
na stajnię, Jackowi udało się załatwić silny zastrzyk funduszy od jednego ze
stabilnych sponsorów. Był naprawdę dobrym kierowcą ale zawsze brakowało
mu fartu. W momencie, kiedy wszyscy spodziewali się, że ten właśnie sezon
będzie jego, pojawiał się jakiś nowy zapaleniec i wykorzystywał szczęście
początkującego.
W ostatnim sezonie na gwiazdę wyrósł Steve, trzeci w ogólnej klasyfikacji,
chociaż startował tylko w drugiej części sezonu.
Od początku było widać, że nie lubią się ze Stevem, chociaż nie wdawali
się w żadne otwarte konflikty. Zwykle po prostu mijali się w milczeniu.
Kiedy pracował, Steve był zupełnie inny niż playboy pokazywany w
telewizji. Skupiał się na swoich zadaniach i zwykle znikał zaraz po przejechaniu
zaplanowanych na dany dzień okrążeń. Był poważny i w przeciwieństwie do
Jacka nie szukał towarzystwa kolegów ze stajni. Martin nie miał pojęcia, jak
kierowca spędzał resztę dnia, chociaż nie mógł powiedzieć, że go to nie ciekawi.
Jego zadaniem było asystować przy samochodzie Steve’a a nie wścibiać nos w
jego sporawy i to właśnie robił.
Za to Jacka wszędzie było pełno. Lubił zagadywać mechaników i zapraszać
ich po pracy na piwo. Był wśród nich powszechnie lubiany, ale Martin czuł do
niego jakąś niewytłumaczalną antypatię. Nie miał wątpliwości, że to porządny
facet, ale w jego zachowaniu było coś miękkiego i nie do końca szczerego.
Martin nie mógł się przełamać i skorzystać z jego zaproszenia na drinka nawet,
jeśli mieli iść całą paczką.
– Ci dwaj naprawdę się nie lubią, prawda? – zapytał jednego popołudnia
Allena, kiedy reszta ekipy już się rozeszła.
Abe wzruszył ramionami.
– A którzy kierowcy się kochają?
– Na pewno chodzi tylko o to?
– Spostrzegawczy jesteś. Na początku to była zwykła, typowa rywalizacja,
ale potem coś się stało. Nie znam szczegółów, chyba nikt nie zna poza tymi
dwoma, ale pewnego dnia pomiędzy nimi zrobiło się naprawdę zimno. Poszła
plotka, że chodziło o pewną dziewczynę…
– Dziewczynę? – zdziwił się Martin. – Po co mieliby walczyć o
dziewczynę, skoro obaj mogą mieć każdą?
– Kto wie, może spodobała im się ta sama a nie spodobało im się, że wolała
tego drugiego. Mówiłem, że to tylko plotka. A ty masz dziewczynę?
Martin uśmiechnął się zdradzając tym samym cała prawdę.
– Ładna jest?
Nie odpowiedział od razu. Nie była tak urzekająca jak jej poprzedniczka,
przynajmniej nie fizycznie, ale miała cudowną osobowość i naprawdę lubił z nią
być.
– Tak – odpowiedział.
– Z twoim wyglądem mógłbyś mieć każdą dziewczynę. Jesteś bardzo
podobny do swojej matki, a wiesz, że była piękną kobietą. Wciąż jest bardzo
atrakcyjna, chociaż ma już tak wyrośnięte dzieciaki. Jakby nie było tytuł
pierwszej vice miss kraju zobowiązuje…
– Powinna była wygrać. Widziałem nagrania z wyborów. Moja mama była
ładniejsza od dziewczyny, która wygrała.
– Ale wtedy była moda na blondynki.
– Kochałeś się w niej?
– Hmmm… jak przez całe lato połowa facetów w tym kraju. Poznałem ją
dopiero przez twojego ojca. Była już wtedy jego żoną. Ale ty powinieneś
uważać – zaśmiał się Allen. – jak dziewczyny dowiedzą się, że pracujesz w tej
stajni i widząc, jak jesteś ładny, będziesz miał kłopoty z opędzeniem się od nich.
– Poradzę sobie – zapewnił z uśmiechem.
W ostatnim roku, kiedy dochodził do siebie po tym, jak Heather złamała
mu serce mógł przebierać w dziewczynach. Czasem pozwalał sobie na przygodę
jednej nocy, ale emocjonalna pustka tych czysto fizycznych doświadczeń nie
przynosiła mu przyjemności, na jaką liczył. Dopiero znajomość z Ami sprawiła,
że na nowo poczuł, że może się zakochać. Jeszcze tam nie był, ale miał co do
tego dobre przeczucia.
– Śliczne dziewczyny są fajne – powiedział nagle filozoficznym tonem
Allen – ale człowiek potrzebuje do szczęścia czegoś więcej niż tylko ładnej
twarzyczki do patrzenia. Ta twoja dziewczyna…
– Ami
– Ami… ładne imię. Z błysku w twoich oczach wnioskuję, że ma w sobie
coś więcej.
– Ma.
– Więc możesz się nazwać szczęściarzem.
Allen zdecydowanie miał rację a Martin czuł się swobodnie rozmawiając z
nim. Może to dlatego, że od śmierci ojca stał się kimś, kto w pewnym stopniu
mógł wypełnić powstała w jego życiu pustkę. Nie do końca, to oczywiste, ale
jego porady i zdanie zaczęły się dla Martina naprawdę liczyć.
– Mam nadzieję, że zaprosisz mnie na ślub.
– Hej, jeszcze tam nie jesteśmy – stanowczo sprzeciwił się Martin. –
Dopiero zaczęliśmy się spotykać. Kto w naszym wieku myśli o ślubie!
– W porządku, w porządku – wycofał się ze śmiechem Allen.
Martin też się zaśmiał. W tym momencie życia był naprawdę szczęśliwy.
Dwa dni później na terenie stajni odbywała się niewielka impreza dla
sponsorów. Właściciel zaprosił na nią kilkadziesiąt osobistości ze światka oraz
ślicznych dziewczyn, z pierwszych stron pism o modzie które swoją obecnością
miały wszystkim umilać czas.
Żaden z mechaników nie był oczywiście zaproszony na salony. Ich miejsce
było w boksach, gdzie mieli utrzymywać w stanie gotowości oba bolidy, w
razie, gdyby potrzebna była demonstracja na torze.
Wszyscy wiedzieli, że do takiej demonstracji dojdzie. Dla starszych
członków ekipy nie była to pierwsza tego typu impreza, więc doskonale
widzieli, że któraś z bogatszych albo ładniejszych pań uwiesi się szyi kogoś
ważnego błagając o mały pokaz. Martin, który był przy takiej okazji po raz
pierwszy wcale się temu nie dziwił. Gdyby nie to, że miał szczęście na co dzień
przebywać w tym fantastycznym miejscu, pewnie też uwiesiłby się
czyjejkolwiek szyi, żeby zobaczyć wyczyny swojego idola z bliska.
Chociaż nikt z obsługi toru nawet nie zbliżył się do salonów, Martin
widział gości podjeżdżających swoimi luksusowymi samochodami, ubranych w
sportowe garnitury i koktajlowe sukienki droższe niż jego pensja w sześciu
miesięcy i obwieszonymi klejnotami, których ceny nawet nie ośmielał się
szacować. Na ich tle dwaj kierowcy stajni Fergusa wcale nie przedstawiali się
źle. Jack ubrany na biało i Steve – cały w czerni – stanowili nie tyle kontrast dla
siebie, co dwie odrębne strony tej samej monety. Brylowali w towarzystwie
niczym stali bywalcy salonów, bez cienia nawet kompleksów w stosunku do
wszystkich tych bogaczy i sław. Bo i czemu mieliby czuć jakiekolwiek
kompleksy, jeśli ich nazwiska i twarze również należały do najgłośniejszych?
Martin patrzył na nich tylko z niewielkim cieniem zazdrości. Wiedział, że z
pozycji mechanika nie wejdzie na salony, ale nie to było jego celem. On chciał
pracować w stajni Fergusa tak długo, jak się da.
Pierwszy w boksach pojawił się właściciel stajni. Starszy pan był ostatnim
dziedzicem nazwiska Fergus, ponieważ zmarła już małżonka obdarzyła go
wyłącznie córkami. Stary milioner był twarzą i sercem przedsięwzięcia, ale jego
rozumem był najstarszy z zięciów. Obaj zjawili się w towarzystwie kierowców,
kilku eleganckich pań i mężczyzny, którego Martin widział tamtego dnia ze
Steve’m.
– Kim jest ten facet obok szefa? – Martin zapytał Allena. – Już go tu
widziałem.
– To wnuk Fergusa, Karl. Zajmuje się głównie szukaniem nowych
talentów. To on sprowadził tutaj Steve’a.
– Naprawdę? – to była bardzo ciekawa wiadomość.
– Pół roku namawiał staruszka, żeby dał Steve’owi szansę. Teraz nikt tego
nie żałuje. Obaj pną się w górę, Paxton jako kierowca, Robson jako jego
promotor.
Jakaś ładna, bardzo młoda dziewczyna zgodnie z przewidywaniami
poprosiła zarumieniona, o pokaz umiejętności kierowców. Wymownie przy tym
patrzyła na Jacka, który posłał jej czarujący uśmiech.
I wtedy się zaczęło.
Martin nigdy jeszcze nie asystował przy prawdziwym wyścigu i chociaż
teraz też występować miał tylko jeden kierowca, mechanicy musieli popisać się
najwyższą sprawnością i tempem – w końcu patrzyły na nich czujne oczy
właściciela i sponsorów. Martin, który był zaledwie asystentem nie miał do
wykonania żadnej ważnej czynności. Zgrany zespół szybko zakończył prace i
kiedy przebrany w kombinezon Jack wsiadł do bolidu ściągnął koce grzewcze z
kół. bolid wystartował.
Martin z przejęciem obserwował kolejne okrążenia, ale w pewnym
momencie dostrzegł kątem oka Steve’a. Kierowca stał na trybunach w
towarzystwie dwóch ślicznych dziewczyn. Jedną z nich Martin znał z wielkiego
bilbordu reklamującego najnowszą kolekcję bielizny. Istnienie tak pięknych
kobiet powinno być prawnie zabronione.
Cała trójka bacznie wpatrywała się w bolid. Dziewczyny piszczały i
klaskały, Steve uśmiechał się z wyższością. Wiedział, że jest lepszym kierowcą.
Mężczyzna z którym rozmawiał tamtego dnia, Karl, poprawił się w
myślach Martin, podszedł do nich w towarzystwie sławnej modelki i klepnął
Steve’a w ramię. Kierowca odwrócił się do niego i chwilę rozmawiali, ale hałas
i odległość uniemożliwiły Martinowi zrozumienie o czym. Nie, żeby słyszenie
ich miało znaczenie. Martin domyślił się sensu – zaraz będzie kolej Paxtona.
Na tę myśl Martin poczuł ekscytację. Natychmiast wrócił do boksu żeby
wziąć czynny udział w przygotowaniach.
Tu już nie liczyło się, że jest nowy. Był w podstawowej obsłudze bolidu
Steve’a i wielokrotnie przy nim pracował na treningach także w wyścigowym
tempie. Jeśli chodziło o ten bolid znał już każdą jego śrubkę.
Steve wyruszy na tor dopiero, gdy zjedzie z niego Jack. Sponsorzy
sponsorami, ale stary Fergus nie planował szczuć na siebie kierowców poza
prawdziwymi zawodami. Martin go rozumiał, ale sam miał ochotę zobaczyć ich
razem na torze.
Zjeżdżający do boksu Jack otrzymał obfitą dawkę oklasków. Należały mu
się. Jak zawsze spisał się bardzo dobrze. Ale idolem Martina był Steve i właśnie
na jego występ czekał z prawdziwą niecierpliwością.
Trwające od wczesnego popołudnia przyjęcie było już właściwie
skończone. Całe starsze towarzystwo pożegnało się grzecznie, wsiadło do
swoich drogich samochodów i odjechało. Zostali tylko młodsi, którzy nie mieli
jeszcze dosyć dobrej zabawy.
Jack też już zniknął. Martin widział, jak mając już trochę w czubie wsiada
do autka dziewczyny, która chciała widzieć, jak prowadzi. Od Allena Martin
dowiedział się, że jest to młoda dziedziczka ogromnej fortuny, o której powinno
niebawem zrobić się bardzo głośno. Nie tylko była urokliwie piękna ale i
koszmarnie bogata. Jack to miał szczęście.
Steve, dwie dziewczyny, z którymi Martin widział go wcześniej, Karl i
jego towarzyszka byli chyba ostatnimi, którzy zostali. Dziewczyny były
podchmielone, ale mężczyźni sprawiali wrażenie całkowicie trzeźwych. To było
dziwne jak na imprezę, zwłaszcza, że obaj mogli śmiało nocować w wielkim
domu Fergusa.
Mechanicy też już się rozeszli. Przed chwilą Martin pożegnał ostatniego z
nich. Wziął prysznic, ubrał się i wyszedł przed budynek, gdzie dostrzegł
pięcioosobową grupkę Steve’a.
Wyglądało na to, że Paxton znów był sobą – dokładnie takim sobą, jakiego
Martin znał z telewizji. Obejmował ramionami obie dziewczyny i uśmiechał się
do nich tak, że każda w mgnieniu oka mogła zgubić dla niego serce. Jeżeli,
oczywiście, któraś z nich jeszcze tego nie zrobiła.
– To co – usłyszał fragment wypowiedzi Paxtona. – Przenosimy imprezę do
„Jokera”?
Karl spojrzał na swoją towarzyszkę.
– Czemu nie – odpowiedziała.
– Zgoda – dodał Karl.
– Dziewczyny?
– Z tobą pójdę gdziekolwiek zechcesz.
– Jasne – energicznie zapewniła druga.
Martin westchnął. On nigdy nie będzie miał okazji odwiedzić tego klubu a
o takim towarzystwie mógł tylko pomarzyć. Musiał się zadowolić tym, co ma i
tego wcale nie było tak mało.
– Hej, mały – Martin zamarł, kiedy zrozumiał, że Steve zwraca się do
niego. – Pójdziesz z nami się napić?
– Ja?
– Nie marudź, chodź.
Martin spojrzał na Paxtona podejrzliwie, ale w jego oczach nie było żartu,
wręcz przeciwnie, wyglądał na bardzo poważnego.
– Im więcej tym weselej – dodał widząc jego niezdecydowanie.
Serce Martina zaczął bić z ekscytacji. Od tamtego razu, kiedy Steve
podwiózł go do miasta zamienili ze sobą góra pięć słów na krzyż. Nigdy,
przenigdy nie ośmieliłby się nawet marzyć, że Steve zaprosi go do swojego
towarzystwa. Czując, że się rumieni, dołączył do grupy.
– Pozwólcie, że was przedstawię: to jest Martin, a to Wendy i Tamara.
Dalej są Karl i Anna – żadnych nazwisk, stanowisk ani zawodów, po prostu
paczka znajomych udających się na imprezę. – Niestety, drogie panie, ponieważ
obie jesteście równie urocze, nie potrafię zdecydować, którą posadzić obok
siebie. W takim razie żeby uniknąć konfliktów, miejsce obok zajmie mój kolega.
Rozczarowanie na twarzach dziewczyn było widoczne, ale nie mogły się
spierać z takim postawieniem sprawy. Zajęły więc miejsca na tylnym siedzeniu
ciasnego, sportowego wozu i od razu zaczęły chichotać. Martin usadowił się
obok Steve’a mając wrażenie, że właśnie przeżywa najcudowniejszy sen życia.
Wyruszyli dwoma samochodami. Auto Paxtona jechało jako pierwsze.
Martin czuł się dziwnie znowu siedząc w tym samochodzie obok mężczyzny,
którego tak podziwiał. Był zbyt onieśmielony, żeby się odzywać.
– Wiesz, Martin – drgnął z zaskoczenia gdy tuż obok swojego ucha usłyszał
miły, kobiecy głos. Obejrzał się i niemal nie zderzył nosami z modelką z
bilbordu, Wendy. – Jesteś naprawdę śliczny, jak na faceta. Mogę sobie zrobić z
tobą zdjęcie?
– Tylko, jeśli ja będę mógł zrobić sobie jedno z tobą.
Dziewczyna zachichotała i sięgnęła do torebki. Wydobyła z niej telefon
skrzący się od sztucznych diamentów. A przynajmniej Martin miał nadzieję, że
są sztuczne.
– E, trochę tu ciasna, nie uważasz? – wskazał wadę jej planu. – Może
poczekamy aż wysiądziemy? – zasugerował.
Dziewczyna westchnęła z rezygnacją i spojrzała na niego z podziwem.
– Nie dość, że śliczny, to jeszcze mądry.
Martin nie wiedział, jak zareagować na ten komplement, ale kiedy
dostrzegł rozbawiony, chociaż subtelny uśmiech Paxtona zarumienił się po
czubki uszu i wbił wzrok w swoje kolana.
– Widzisz, zawstydziłaś go – odezwał się zamiast niego Steve. – Mężczyźni
nie przywykli by słuchać komplementów. Naszą rolą jest je prawić. Tak piękna
kobieta jak ty powinna o tym wiedzieć.
– Pochlebca – zaśmiał się Wendy.
Martin zarumienił się jeszcze bardziej. To nie komplement go zawstydził,
ale uśmiech Steve’a. Przecież sam dobrze wiedział, że stwierdzenie oczywistego
nie jest oznaką inteligencji. Paxton naprawdę nie musiał się z niego śmiać.
Kiedy tylko wysiedli z samochodu Wendy podbiegła do Martina żeby
zrobić sobie z nim selfie. Bramkarz z klubu patrzył na to podejrzliwie.
Dziewczyna była ubrana w sam raz na imprezę i znana, podczas gdy
towarzyszący jej chłopak nie wyglądał jak ktoś, kto odwiedza salony. Skoro
jednak znajdował się w takim towarzystwie a popularna modelka robiła sobie z
nim zdjęcie, znaczyło to, że spełnia standardy lokalu i bez jednego krzywego
spojrzenia Martin został wpuszczony do środka.
Martin był zaskoczony, że w tym tłocznym i głośnym miejscu znalazł się
dla nich stolik, chociaż nie powinien się dziwić, uświadomił sobie po chwili.
Przecież sławni ludzie nie muszą rezerwować dla siebie miejsc jak zwykli
śmiertelnicy. Przecież to naturalne, że w miejscu takim jak to będą się
spodziewali niezapowiedzianych gości. Od razu też podszedł do nich kelner
żeby przyjąć zamówienia. Kiedy przyszła kolej na niego, nie miał pojęcia, co
wybrać.
– Mają tu naprawdę dobre mohito – polecił Steve patrząc prosto w jego
oczy. Onieśmielony Martin tylko skinął głową. Paxton zwrócił się do kelnerki –
Dwa razy.
Kelner uśmiechnął się i zniknął z balkonu.
– Chcę zatańczyć – zawołała Wendy chwytając Martina za ramię.
Martin co prawda lubił i nawet potrafił tańczyć, ale myśl, że miałby
prowadzić na parkiecie seksowną modelkę onieśmieliła go. Wendy należała do
tego świata bez dwóch zdań, ale on był tylko zwykłym szaraczkiem z ulicy
zaplątanym tu przez przypadek. A do tego przecież spotykał się z Ami. Zabawa
z inną i to tak seksowną kobietą bez wiedzy jego dziewczyny stanowiła dla
niego coś na kształt zdrady.
– Chyba nie każesz damie prosić – wtrącił się Steve. Martin poczuł się
dziwnie pod jego przenikliwym, świdrującym spojrzeniem.
Faktycznie, to by było niegrzeczne zwłaszcza, że korzystał z zaproszenia
Steve’a. Taniec to tylko taniec i nie musi kryć się za tym nic nieprzyzwoitego.
Powinien cieszyć się, że ma okazję pierwszy raz życiu być na parkiecie z
prawdziwą supermodelką.
– A ty? – zapytała kokieteryjnie Tamara zwracając się do Steve’a.
– Oczywiście, że nie – zapewnił z czarującym uśmiechem i wyciągnął do
niej rękę. Wyglądał dokładnie tak, jakim zawsze pokazywały go tabloidy:
przystojny, przebojowy, mający w sobie niemal zwierzęcy magnez
przyciągający do niego każdą kobietę. – Możemy?
Zachichotała jak nastolatka i oboje zbiegli po schodach. Po chwili dołączyli
do nich Anna i Karl. Wendy patrzyła na Martina wesoło.
„To tylko taniec” – powiedział sobie. – „Skoro już się zgodziłem tutaj
przyjść…”
– Zatańczymy? – zapytał Wendy z uśmiechem, który miał naśladować
wyraz twarzy Steve’a. Wiedział, że daleko mu do ideału, ale kiedyś trzeba
zacząć trenować a okazje takie, jak ta, nie zdarzają się codziennie.
– Z przyjemnością – odpowiedziała i podążyli za resztą.
Wyszli na parkiet i wtopili się w tłum rozbawionych ludzi. Kolorowe
światła i głośna muzyka natychmiast narzuciły rytm ich ruchom. Wendy była
świetną tancerką ruszającą się tak, że mogła przyprawić o szaleństwo każdego
faceta. Martin jednak z zaskoczeniem stwierdził, że nie czuje żadnej pokusy.
Ami była dla niego zbyt ważna, żeby miał ją skrzywdzić głupią, nic nie
znaczącą przygodą. To był tylko taniec i dobra zabawa.
Tańczyli i pili na przemian. Za partnerkę miał nie tylko Wendy, ale i
Tamarę. Raz nawet odważył się poprosić Annę, która ku jego zdziwieniu nie
odmówiła. Było to tym dziwniejsze, że przez cały wieczór swoją uwagę
poświęcała wyłącznie Karlowi, co sprawiało wrażenie, że są parą na poważnie i
na stałe.
Alkohol lał się obficie, ale Martin i Karl prawie nie tykali swoich drinków.
Martin nie przepadał za napojami wyskokowymi, a poza tym nie czuł się pewnie
w tym obcym miejscu, wśród ludzi, których właściwie nie znał i wolał zaufać
swojemu zdrowemu rozsądkowi niż ich łasce. Karl zapewne służył za kierowcę
imprezy więc podobnie jak Martin ograniczył się do jednego drinka pragnienie
gasząc wodą. Anna też była dość wstrzemięźliwa większość czasu spędzając na
ramieniu albo w ramionach Karla. Za to Steve i dziewczyny w ogóle sobie nie
żałowali. Dziewczyny upiły się tak szybko, że Martin zaczął poważnie martwić
się o ich zdrowie.
W pewnym momencie Anna szepnęła coś do ucha Karla i oboje wstali.
Wyglądało, że szykują się do wyjścia.
Karl pochylił się nad uchem Steve’a i coś do niego powiedział. Steve
machnął na niego ręką jakby odganiał natrętną muchę. Zniecierpliwiona Anna
pociągnęła go za ramię. Karl zrozumiał sugestię. Opuszczając towarzystwo