Strona główna » Obyczajowe i romanse » Wyszczekana miłość. Bluff Point. Tom 2

Wyszczekana miłość. Bluff Point. Tom 2

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66134-68-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Wyszczekana miłość. Bluff Point. Tom 2

Prawdziwa miłość przychodzi niespodziewanie

Carly wraca z podkulonym ogonem do rodzinnego miasteczka Bluff Point. Nie jest jednak sama. Towarzyszą jej stary labrador oraz wyjątkowo wygadana papuga, którzy dołączyli do niej, zanim jej życie rozpadło się na kawałki.

W lokalnym pubie spotyka seksownego fizjoterapeutę Jamesa. Mężczyzna stara się zdobyć jej serce, oferując pomoc w poszukiwaniach nowego domu zwierzakom Carly.

Gdy wreszcie kobieta zgadza się na randkę, wydaje się jej, że mogłaby być w końcu szczęśliwa. Jednak James ma sekrety i jeśli nie otworzy się przed Carly, to ich uczucie nie przetrwa.

__

O autorce

Jenn McKinlay – amerykańska bestsellerowa autorka „The New York Times”, „USA Today”, „Publisher’s Weekly” znana z wciągających komedii romantycznych

Polecane książki

Prezentowana publikacja jest pierwszym opracowaniem w języku polskim, które odnosi się w sposób kompleksowy do instytucji mediacji. Monografia zawiera szczegółowe omówienie: ? podstawowych cech mediacji na tle innych metod rozwiązywania sporów, ? ewolucji regulacji dotyczącej mediacji w prawie ...
W publikacji kompleksowo omawiamy zasady rozliczenia ulgi na złe długi zarówno po stronie sprzedawcy jak i nabywcy. Uwzględniamy zmiany, które obowiązują od 2019 r. Czytelnik znajdzie odpowiedź na m.in. na pytania: • Kiedy przesunięcie terminu płatności zwalnia z obowiązku korekty odliczone...
"Krótka historia o kamieniach" to książka inspirowana faktami. Przedstawia dramat dziecka, które przeżyło traumę i następnie obrazuje życie osoby dorosłej borykającej się z konsekwencjami tej traumy. Porusza najintymniejsze emocje, zachęca do otwierania się i mówienia o swoich uczuciach tych, którzy...
Historia Wielkiej Brytanii to tak naprawdę historia monarchii. „Królowie i królowe Wielkiej Brytanii” to poczet władców panujących w królestwach Anglii, Szkocji i Wielkiej Brytanii od VIII/IX w. do dzisiaj. Biogramy monarchów zawierają informacje o charakterze czysto genealogicznym (daty narodzi...
Jest to praca pełna zaangażowania, w pewnym sensie filozoficzna, prezentuje bowiem filozofię i światopogląd środowiska intelektualistów, skupiającego naukowców, dziennikarzy i działaczy społecznych. Autorzy kontestują obecną politykę wewnętrzną i zagraniczną przede wszystkim Stan&oacut...
W 2015 r. wszedł w życie pakiet zmian w przepisach, którego celem jest poprawa warunków wykonywania działalności gospodarczej (tzw. czwarta deregulacja). Deregulacja ma przynieść przedsiębiorcom oszczędności (w szczególności przedsiębiorcom małym i średnim) ze względu na wprowadzane uproszczenia pr...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jenn McKinlay

Mojej fantastycznej agentce, Christinie Hogrebe, która od początku wierzyła w tę serię. W chwilach kryzysu podnosiłaś mnie i otrzepywałaś, no i wykazujesz się niezwykłą cierpliwością w kwestii mojego braku zrozumienia strony biznesowej tego całego pisania. Bez Ciebie nie mogłabym robić tego, co robię, więc przepełnia mnie wdzięczność za to, że mam Cię u swego boku. Nie mogę się doczekać tego, co jeszcze nas czeka!

1

Założę się, że to zapas przędzy, a może kolekcja lalek trolli i stempli do bingo – odezwała się Carly DeCusati.

– Serio? Sąsiadka staruszka uwzględnia cię w testamencie i myślisz, że zapisała ci właśnie coś takiego? – zapytała Jillian Braedon, najlepsza przyjaciółka Carly.

Gwoli ścisłości, to pytanie Jillian zadała okrągłej pupie Carly, jako że jej właścicielka zanurkowała właśnie z odkurzaczem do wąskiej szafy w swojej sypialni, aby wessać kolonię kurzu.

– Nie, no raczej nie. Nie mam pojęcia, co mogła mi zostawić – odparła Carly. – Pani Genaro była moją sąsiadką i odwiedzałam ją. Oglądałam z nią czasem telewizję, ale w sumie to jej nie znałam. Wiecie co? Nie mogę uwierzyć, że w ogóle mi coś zapisała.

– Może brylanty, bezcenne dzieło sztuki albo…

– Kolekcję ocieplaczy na dzbanek z herbatą – wtrąciła Mackenzie Harris.

Stała obok Jilly i na łóżku Carly układały górę ciuchów, które potem miały się zmieścić do przytaszczonych kartonów.

– Na pewno nie… – zaprotestowała Emma Jameson, ale Carly weszła jej w słowo.

– Kolekcja ocieplaczy? Nic mi w tej kwestii nie wiadomo, ale to już bardziej prawdopodobne niż brylanty albo dzieła sztuki.

– Do bani – stwierdziła Jillian.

– Otóż to – przyznała Carly. Zrobiła krok do tyłu i obejrzała się na trzy przyjaciółki jeszcze z czasów dzieciństwa. Posłała im żałosne spojrzenie i dodała: – Nie powstrzymało mnie to jednak przed pomodleniem się do tego u góry o to, aby się okazało, że to gotówka, która pokryje mi czynsz, żebym nie musiała wracać do Bluff Point.

– Powrót do Maine jest naprawdę aż tak zły? – zapytała Jillian. – Długo mieszkałaś na Brooklynie, ale może w rodzinnych stronach będziesz szczęśliwsza, tak jak Mac.

– Mac jest szczęśliwa dlatego, że znalazła sobie seksownego młodego weterynarza, dzięki któremu nie zmarznie w te mroźne noce w Maine – odparowała Carly.

Twarz Mackenzie przybrała odcień fuksji. O jej letnim romansie z Gavinem Tolliverem krążyły legendy, a przynajmniej naprawdę pikantne opowieści.

– Błagam, to przecież mój młodszy brat. – Emma ściągnęła brwi. – Możemy nie używać w odniesieniu do niego określenia „seksowny”?

– Sorki – rzekła Carly.

– No ale on taki jest – zaprotestowała Mac i zerknęła na Emmę z ukosa. – Seksowny jak diabli.

Emma się skrzywiła, ale oczy jej się śmiały. Jako że w ich grupie tylko ona była szczęśliwą mężatką, aż ją świerzbiło, żeby swatać innych.

– Widzisz? Tam masz nas, swoją ekipę z Maine – oświadczyła Jillian. – Powrót do domu nie będzie wcale taki zły.

Skonsternowana Carly spojrzała na Jillian.

– Przepraszam. Znasz moją rodzinę, no nie?

– Tak, ale…

– Żadnego ale. Kocham ich całym sercem, ale oni wysysają ze mnie duszę – zapewniła Carly. – Sama spróbuj być czwartą siostrą z pięciu. Nawet najbardziej rozsądną osobę doprowadziłoby to do obłędu.

– Jestem jedynaczką, więc nie mam pojęcia, o czym mówisz. Ale musisz na to patrzeć z szerszej perspektywy – przekonywała Jillian. – W twojej firmie nastąpiła redukcja etatów i straciłaś pracę. Nie stać cię na czynsz, a twoje najlepsze przyjaciółki mieszkają w Bluff Point w stanie Maine. Cały wszechświat ci mówi, że pora wracać w rodzinne strony. A poza tym nie mów, że nie masz ochoty spędzać z nami więcej czasu.

Jillian przechyliła głowę w sposób czarujący i rozbrajający. Emma i Mac stanęły obok niej i przybrały identyczną pozę. Były ładną, egzotyczną i uroczą trójcą. Carly westchnęła. W życiu nie powie przyjaciółkom prawdy, a mianowicie, że choć każdą ogromnie kocha, to kiedy przebywa w ich towarzystwie, czuje się tak, jakby do kompletu brakowało jej wiadra i mopa.

Jillian, potomkini ciemnoskórej mamy i białego taty, była wysoka i gibka, miała brązową promienną cerę, ogromne ciemne oczy, pełne usta i godną pozazdroszczenia burzę ciemnych loków. Gdyby Carly nie przyjaźniła się z nią od dzieciństwa, unikałaby jej jak zarazy. Serio, żadna kobieta nie powinna musieć stać obok istoty równie egzotycznie pięknej, jak Jillian.

Następna była Emma. Filigranowa blondynka z niebieskimi oczami wyglądała jak postać z dawnych filmów Disneya. Na domiar złego miała wielkie serce, zaraźliwy śmiech i każdy dzień wyciskała jak cytrynę. Innymi słowy, nie dało się jej nie kochać.

– Skoro ja mogłam wrócić w rodzinne strony, to ty także – oświadczyła Mac.

Carly ściągnęła brwi. Z ich trójki to w sumie Mackenzie była najgorsza. Średniego wzrostu i budowy, z gęstymi, falistymi, brązowymi włosami do połowy pleców i umiejętnością dokonywania w myślach skomplikowanych obliczeń matematycznych. Była tego rodzaju seksowną laską, która nie ma pojęcia o swoim uroku, a to doprawdy najgorsze, bo z tego powodu Carly nawet nie mogła się na nią wściekać.

Uśmiech Mac rozjaśniał każde pomieszczenie, w którym się zjawiała, i sprawiał, że mężczyznom zapierało dech w piersiach. A przynajmniej tak się stało z Gavinem Tolliverem. Ten facet kochał się w niej, odkąd skończył dziesięć lat, a do Mac dotarło to dopiero niedawno – tak, taka bywała tępa.

Niemodnie niska i odznaczająca się bujnymi kształtami, z gorącym temperamentem, który nader często wygrywał ze zdrowym rozsądkiem, w towarzystwie przyjaciółek Carly zawsze czuła się jak brzydka siostra Kopciuszka. Oczywiście nigdy im tego nie powiedziała, ale powrót do domu i ponowne przebywanie z nimi wszystkimi? Taa, zdecydowanie nie wpłynie to pozytywnie na jej samoocenę.

Rozległo się głośne beknięcie i spojrzały po sobie. Żadna nie przeprosiła, a więc to oznaczało…

– Azalia! – zawołała Mac do swojego psa. – Azalia, co ci się stało?

Odpowiedzią był dźwięk towarzyszący odruchowi wymiotnemu.

– O nie! Zaraz będzie haftować. – Mac wybiegła z sypialni do salonu. – Azalia!

– Pomogę ci! – zawołała Emma. Zerknęła na Carly. – Pójdziemy z nią na spacer. Zajmiemy się nią.

Carly spojrzała na Jillian, która wyraźnie próbowała się nie roześmiać.

– Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę, jak obie będą miały dzieci – stwierdziła Carly.

Jillian przegrała walkę z samą sobą i parsknęła.

– I o to właśnie chodzi – stwierdziła, kiedy już się uspokoiła. – Nie chcesz przegapić tych wszystkich ważnych wydarzeń, prawda? Będzie super znowu mieć cię blisko.

– Twoja obecność na pewno okaże się jasnym punktem – przyznała Carly. – Ale świeżo poślubiona Emma i świeżo przeleciana Mac? Nie sądzę. Czemu wszyscy się nagle parują? Nie wiedzą, że to nasze najlepsze lata?

– Mamy trzydzieści dwa lata – odparła Jillian. – Myślę, że to naturalna kolej rzeczy.

– Czy próbujesz mi coś powiedzieć? O nie, więc ty i Sam Kennedy jesteście teraz parą?

– Co takiego? Nie! – zaprotestowała Jillian. – Był jedynie moim partnerem na ślubie Emmy. Zaprzyjaźniliśmy się i to wszystko.

Carly zmrużyła jedno oko, jakby próbowała ocenić, czy przyjaciółka mówi prawdę.

– Przysięgam. – Jillian uniosła prawą rękę. Zapomniała, że trzyma w niej różowe majtki Carly.

– No dobrze, ale jeśli się dowiem, że zatajasz przede mną jakieś figle-migle…

Przerwał jej dźwięk domofonu. Zerknęła na zegarek.

– Och, to na pewno prawnik pani G. – wyjaśniła. – Jest obrzydliwie punktualny.

Ściągnęła gumowe rękawice i poprawiła czerwoną bandanę, którą wykorzystała do związania długich ciemnych loków. W rybaczkach i z przewiązaną w talii flanelową koszulą w kratkę czuła się jak gospodyni domowa z lat pięćdziesiątych.

– No dobra, lepiej wpuszczę tego borsuka, bo jeszcze zacznie dzwonić do wszystkich mieszkań – stwierdziła.

– Bądź dla niego miła, to może być twój zbawca – oświadczyła Jillian.

– No co ty, to prawnik, a doświadczenie mi mówi, że niemało mnie to będzie kosztowało. – Przystanęła i przejrzała się w dużym lustrze, krytycznie lustrując obfity biust i solidny tyłek odziedziczone po babci DeCusati.

Jillian pchnęła Carly w stronę drzwi.

– Wiesz, że faceci ślinią się jak idioci na widok takich dziewczyn. Te piersi to twoja supermoc, dzięki której jesteś w stanie rzucić mężczyzn na kolana.

– I właśnie dlatego, kochana, jesteś moją najlepszą przyjaciółką – stwierdziła Carly.

Podeszła do drzwi i rzuciła śpiewnie do domofonu:

– Kto tam?

– Bartholomew Schuster. – Głos był wysoki i lekko nosowy, na myśl przywodził jej bzyczenie komara.

– No to wchodź, Barry – odparła. – Drzwi otwarte.

Wcisnęła guzik, po czym otworzyła drzwi do mieszkania. Zostawiła je uchylone i udała się do Jillian, która siedziała na taborecie w kuchni. Usłyszały na schodach jego kroki, a chwilę później zjawił się we własnej osobie.

– Bartholomew, pani DeCusati – poprawił ją, wszedłszy do mieszkania. – Może mnie pani nazywać także panem Schusterem. Och, witam.

Na widok Jillian stanął jak wryty. Carly zerknęła na przyjaciółkę, która uśmiechała się do prawnika, jakby natknęła się właśnie na uroczego krasnala ogrodowego. Barry był zaledwie parę centymetrów wyższy od Carly, czyli jak na faceta raczej niski. To dobrze, że Jillian siedziała, w innym wypadku potrzebowałby drabiny, żeby stanąć z nią oko w oko. No i oczywiście wyglądał na zachwyconego jej urodą.

Carly próbowała nie myśleć o tym, że raz już miała okazję spotkać się z Barrym i że jej widok nie wywołał u niego tego typu reakcji. Z drugiej jednak strony, lustrując wzrokiem tego niskiego, brzuchatego, przedwcześnie posiwiałego faceta, doszła do wniosku, że to nie jest jakaś wielka strata.

– Barry, to moja przyjaciółka Jillian Braedon. I nim spytasz, nie, nie umówi się z tobą – oświadczyła Carly.

Jillian posłała jej groźne spojrzenie, a na twarzy Barry’ego pojawiło się oburzenie. I Carly już wiedziała, że dokładnie o czymś takim myślał.

– Ja nie… nie zamierzałem… – zaczął dukać, ale Carly weszła mu w słowo.

– No dobra, dobra, mam sporo roboty z pakowaniem, więc zajmijmy się papierami, chyba że chcesz mi powiedzieć, że pani Genaro zostawiła mi na tyle dużo kasy, abym mogła zatrzymać to łóżeczko.

Barry przechylił głowę, jakby nie miał pewności, o czym ona mówi.

– Ma pani dziecko? – zapytał.

Carly oparła się pokusie walnięcia się w czoło otwartą dłonią. Ale z trudem.

– Po prostu jedźmy z tym koksem, stary – rzekła zamiast tego.

Stwierdziła, że prawnik uzna określenie „stary” za jeszcze bardziej oburzające niż „Barry”. Miała rację. Zamiast ją jednak poprawić, mężczyzna westchnął, jakby zmuszono go do prac społecznych, polegających na pomocy osobom niegrzecznym i sarkastycznym.

Otworzył aktówkę i wyjął z niej plik dokumentów.

– Sprawa jest prosta. Proszę to podpisać, a dobra zapisane przez panią Genaro staną się pani własnością.

– Po co te dokumenty? – zapytała Jillian.

Barry nagrodził jej słowa takim uśmiechem, jakby była jego ulubioną studentką na zajęciach z wykonywania testamentu.

– To przede wszystkim formalność – wyjaśnił. – Będzie to oznaczać, że pani DeCusati…

– Pani DeCusati to moja apodyktyczna starsza siostra. Najlepiej mów mi Carly, ale możesz mnie też nazywać Cukiereczkiem – przerwała mu Carly. Uniosła sugestywnie brwi.

Twarz Barry’ego przybrała odcień czerwieni spotykanej tylko u pewnych warzyw. Jillian zacisnęła usta, żeby nie zaśmiać się w głos. Carly szturchnęła mężczyznę lekko w ramię.

– Tylko się z tobą droczę, Barry.

Zamknął oczy, jakby do ucieczki przed nią wystarczyło stuknięcie podeszwami jego błyszczących mokasynów marki Gucci. Niestety, mógł o czymś takim zapomnieć.

– Te dokumenty to pisemne potwierdzenie transakcji – rzekł. Otworzył oczy. – Ich podpisanie będzie oznaczać, że zgodziłaś się na przyjęcie tego, co zostawiła ci w spadku pani Genaro, i że zadanie naszej kancelarii dobiegło końca.

Carly nie miała pewności, ale wydawało jej się, że po wypowiedzeniu tych słów nieco poweselał.

– Dobra, to gdzie mam podpisać? – zapytała.

Mężczyzna rozłożył dokumenty na blacie. Wszędzie tam, gdzie wymagany był jej podpis, znajdowały się małe karteczki samoprzylepne ze strzałkami. Z kieszeni marynarki od Armaniego wyjął pióro i wręczył je Carly.

– Aż tak nie możesz się doczekać, żeby się mnie pozbyć?

Zignorował jej słowa.

– Nie chcesz najpierw tego przeczytać? – zapytała Jillian. – Może się tam znajdować jakaś istotna informacja.

– E tam. – Carly machnęła ręką i zabrała się za składanie podpisów. – Nie mam czasu. Poza tym pani Genaro była naprawdę kochaną staruszką. Kiedy dokuczała jej samotność, oglądałyśmy razem Taniec z Gwiazdami. Miała słabość do Brunona Tonioli. Jestem przekonana, że to, co mi zapisała, to raczej dowód uczucia niż okrągła sumka.

Spojrzała na Barry’ego. Na jego twarzy malował się wyraz dobrotliwej niewinności. Dlatego nie znosiła prawników. Nigdy nie było wiadomo, czy czegoś nie ukrywają.

– Nie była bogata, prawda? – zapytała. – Nie bądź taki tajemniczy.

– Och, nie – odparł. – Jej aktywa okazały się minimalne.

Carly zerknęła na przyjaciółkę.

– Widzisz? Mówiłam ci.

Złożyła podpis w ostatnim miejscu i oddała Barry’emu pióro.

– No więc mów, co mi zapisała.

– Chwileczkę. – Podszedł do drzwi i wystawił głowę na korytarz. – Tutaj, proszę.

Jillian i Carly wymieniły zaintrygowane spojrzenia.

– Może to pianino – rzekła Carly. – Zawsze chciałam mieć pianino.

– A jeśli to lampa na nodze?

– Włoska z Fragile? – Carly wybuchnęła śmiechem. – Taa, znając moje szczęście, to możliwe.

Do mieszkania weszło dwóch postawnych mężczyzn w brązowych kombinezonach z logo firmy przeprowadzkowej. Jeden z nich trzymał w objęciach duże okrągłe akwarium z wodą i złotą rybką, którą pani Genaro trafnie nazwała Złotkiem. Drugi niósł dużą prostokątną klatkę z groźnie wyglądającym gadem o imieniu Spike, jaszczurką pani G. Carly zaczęła się pocić. Na co konkretnie wyraziła zgodę swoim podpisem?

Mężczyźni postawili akwarium i klatkę na stole, po czym wyszli. Nie zamknęli za sobą drzwi, co kazało Carly wierzyć, że to nie wszystko.

– O nie. – Spojrzała na Barry’ego i zaczęła ją zalewać fala paniki. – Nie.

– Tak. – Prawnik wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie.

– Ale co? – zapytała Jillian. – Co się dzieje?

W tym momencie dwaj mężczyźni wrócili. Jeden prowadził na smyczy ładnego golden retrievera, drugi niósł coś dużego, prostokątnego i zakrytego kocem. Saul, pies pani Genaro, przechylił z zaciekawieniem głowę. Carly go zignorowała. Zaklinała los, aby to było jedno wielkie nieporozumienie.

Mężczyzna postawił to coś dużego na podłodze na środku pokoju i się cofnął. Carly chwyciła za róg koca i mocno pociągnęła. Oto i on, w całej swojej zielonej, pierzastej okazałości: ukochana papuga pani G.

– Cześć, Ike – odezwała się Carly. – Kopę lat.

– Ja pierdolę – zaskrzeczał Ike.

2

O mój Boże. – Zdumiona Jillian zasłoniła usta dłonią. – Czy on właśnie…?

Bez względu na to, co zamierzała powiedzieć, jej słowa zagłuszył rechot wychodzących z mieszkania mężczyzn. Jeden z nich po drodze wręczył Carly smycz.

– Niezłe to było – rzucił ze śmiechem i wyszedł za kolegą.

Barry zajęty był chowaniem dokumentów do aktówki. Carly ściągnęła brwi. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że wygląda jak szczur szykujący się do ucieczki z tonącego okrętu. Z drugiej jednak strony to nie fair wobec szczurów. To całkiem sympatyczne stworzenia, a Barry nie.

– Nastąpiła pomyłka. Nie mogę zatrzymać tych zwierząt – oświadczyła. – Ledwie jestem w stanie zająć się sobą.

– No to trzeba było niczego nie podpisywać – odparował Barry.

– Ale w życiu nie przyszło mi do głowy, że ona… chwileczkę… to znaczy, że mogłam odmówić?

Posłał jej wazeliniarski uśmiech.

– Mogę pożyczyć twoje pióro? – zapytała.

– Po co? Za późno, nie możesz wykreślić swojego nazwiska i wszystkiego odkręcić – odparł. Wycofywał się w stronę drzwi, tuląc do piersi aktówkę.

– Chodziło mi raczej o dziabnięcie nim ciebie.

Usłyszawszy to, posłał jej przerażone spojrzenie, odwrócił się na pięcie i dał drapaka z mieszkania.

– Tchórz! – zawołała za nim Carly. A potem trzasnęła drzwiami tak mocno, że mało nie wypadły z zawiasów. Liczyła, że Barry wie, że tak właśnie zamierza go potraktować, jeśli się jeszcze kiedyś zobaczą.

Saul z miejsca przypadł do podłogi i nakrył łapami głowę, jakby się chował. Carly westchnęła. Bardzo, bardzo niedobrze. Ale to nie wina tych zwierzaków.

– W porządku, Saul – powiedziała. Przykucnęła i podrapała go po uszach. – To nie twoja wina. Nie na ciebie się złoszczę.

Pies od razu się przekręcił i wystawił brzuch do drapania. Carly zanurzyła palce w gęstej jasnej sierści.

– Cóż, wygląda na to, że dorobiłaś się niezłej menażerii. – Jillian rozejrzała się po kuchni, a następnie podeszła do klatki. – Ike, co? Co słychać, pięknisiu?

Ike spojrzał na nią z ukosa i przesunął się na żerdzi w przeciwną stronę.

– Chyba mnie nie lubi – zasmuciła się Jillian.

– On nikogo nie lubi – wyjaśniła Carly. – Nie lubił nawet pani G.

Jakby rozumiał, że o nim mowa, Ike nastroszył piórka i odwrócił się do niej tyłem.

– I co ja mam zrobić z wami wszystkimi? – zapytała cicho Carly. Saul polizał ją po twarzy, ryba i jaszczurka zignorowały, natomiast Ike zabrał się za czyszczenie piórek.

– Wygląda na to, że nie masz wyboru – rzekła Jillian. – Będziesz je musiała zabrać do Bluff Point. Tam może uda ci się znaleźć dla nich jakąś miłą rodzinę.

– Miłą rodzinę? – zapytała Carly. – Dla rybki, jaszczurki, geriatrycznego psa i klnącego ptaka? Słyszałaś, co się wydostało z tego dzioba? Żadna rodzina nie zechce wulgarnej papugi, która będzie uczyła ich drogocenne pociechy, jak kazać się odpierdolić.

– Celna uwaga – przyznała Jillian. Spuściła wzrok, ale zdradziło ją drżenie ramion.

– To nie jest zabawne – jęknęła Carly. Wstała i objęła dłońmi głowę, po czym padła na sofę. – Nie potrafię nawet zadbać o swoje mieszkanie, jak mam więc zająć się tą cholerną menażerią?

– Co takiego? – zapytała Emma, wchodząc do mieszkania. Po piętach deptały jej Mac i Azalia.

Azalia zwietrzyła Saula i zaczęła szczekać, na co Saul odpowiedział tym samym. Ike zaskrzeczał, przez co ujadanie Azalii przybrało na sile. Kiedy nie dało się już wytrzymać tej kakofonii, Ike się nadął i głosem, który brzmiał, jakby należał do strażnika w więzieniu, zawołał:

– Zamknąć te durne jadaczki!

Wszyscy zamarli. Nawet Azalia i Saul przestali szczekać. Saul wskoczył Carly na kolana, a Azalia zapiszczała i wczołgała się pod stół.

– Czy to… czy ja… skąd się to wszystko wzięło? – zapytała Emma. Jedną rękę położyła na biodrze i wskazała kolejno ptaka, rybkę i jaszczurkę, jakby nie mogła uwierzyć w ich nagłe pojawienie się.

– To twój spadek? – zapytała Mac. Nieco szybciej potrafiła dodawać dwa do dwóch.

– Tak – odparła Carly. Przygnieciona przez Saula, nie wstała z sofy. – Emmo i Mac, poznajcie Ike’a, przeklinającą papugę, stare psisko Saula, Złotko, rybkę, która nie chce zdechnąć, i Spike’a, jaszczurkę wyglądającą jak prehistoryczny stwór.

Jillian, która od kilku minut wydawała dziwne odgłosy, w końcu przegrała walkę i z jej gardła wydobyło się parsknięcie. Sprawiło, że Azalia podkuliła pod siebie ogon i jeszcze bardziej zwinęła się pod stołem. Wystarczyło, że Emma i Mac spojrzały na przyjaciółkę i też wybuchnęły śmiechem.

Carly wbiła wzrok w sufit. Cieszyła się, że przyjaciółki bawi jej osobiste piekło, naprawdę nie miała im tego za złe. Jasne, jej życie trafiło do kibla i nikt nie proponuje grzecznie, że spuści wodę, ale taa, nic się nie dzieje.

Zerknęła na Ike’a. Zdążył wrócić do czyszczenia piórek. Saul wpychał nos w jej bok. Zarówno rybka, jak i jaszczurka wydawały się nieporuszone nowymi warunkami mieszkaniowymi. Mac i Emma walczyły o oddech, podpierając się nawzajem. Jillian niemal odzyskała nad sobą panowanie, ale wystarczyło, że spojrzała na przyjaciółki, i znowu wybuchnęła śmiechem.

Do Carly dotarło, że gdyby sytuacja była odwrotna, to ona też histerycznie by się śmiała. Czy mogła mieć do nich pretensje? Odziedziczyła właśnie własną arkę Noego. Owszem, było to zabawne. Jednak dla niej to po prostu kolejny problem na przeciekającej łodzi płynącej po wzburzonym morzu pełnym rekinów.

Wystarczy, że musi się przeprowadzić z powrotem do rodziców, gdzie na spokojnie zbierze myśli, i jakoś znów stanie na nogi. Teraz razem z nią do Bluff Point wybierało się stado zwierząt. Nie było takiej opcji, aby jej bogobojni katoliccy rodzice ucieszyli się z obecności tych stworzeń, nie wspominając o akceptacji z lekka szalonego stylu życia Carly.

Przez jedenaście lat udało jej się utrzymywać w tajemnicy przed rodziną swoją związkofobię i upodobanie do nietrwających zbyt długo romansów. Kiedy zamieszka pod dachem rodziców, to żeby ich zadowolić, będzie musiała złożyć przyrzeczenie, że zachowa celibat. Ta myśl wcale jej się nie podobała.

– Przepraszam, Carly, naprawdę – odezwała się Jillian. Otarła oczy i pokręciła głową. Wyglądało to tak, jakby próbowała wziąć się w garść.

– Ja też – dodała Mac.

– I ja – uzupełniła Emma.

Walnęły się obok niej na sofę, nie bacząc na do połowy zapakowane kartony i sierść Saula.

We cztery wbiły wzrok w sufit, jakby szukały pociechy, rozwiązania – a może po prostu podziwiały kremowe mazaje.

– Wszystko będzie dobrze – rzekła w końcu Mac. – Wszystkie ci pomożemy przy zwierzakach.

– Wszystkie są na swój sposób urocze – stwierdziła Emma. – Na pewno ktoś zechce je przygarnąć.

– Widzę, że żadna z was nie zgłasza się na ochotnika – powiedziała Carly.

– Tyle czasu spędzam w cukierni, że mogę zapomnieć o zwierzętach – przyznała Jillian.

– Ja mam już psa – dodała Mac.

– Będę musiała zapytać męża – oświadczyła Emma. – Może mieć przecież alergię.

– Na rybkę czy jaszczurkę? – chciała wiedzieć Mac.

– To nie jest niemożliwe.

Carly wydała westchnienie tak długie i głębokie, że była pewna, że zabrakło jej tlenu i że padnie na miejscu. Niestety.

– Co się dzieje? – zapytała Jillian.

– Właśnie sobie uświadomiłam, że pewnie już nigdy nie będę uprawiać seksu – wyrzuciła z siebie Carly.

– Niee.

– No co ty.

– Niemożliwe.

– Naprawdę? – zapytała. – Bo będę teraz mieszkała z rodzicami i młodszą siostrą, no i mam tę futrzastą, łuskowatą i pierzastą świtę. Jaki facet przy zdrowych zmysłach zechce udać się ze mną do domu moich rodziców, którzy, tak na marginesie, padliby w takiej sytuacji na zawał, aby uprawiać ze mną seks przy tej ekipie, w skład której wchodzi wyszczekany ptak, który najpewniej będzie nas obrzucał przekleństwami przez cały czas, kiedy będziemy się bawić w horyzontalne mambo.

Zgodnie zamilkły. To nie był problem z gatunku szklanka do połowy pełna kontra szklanka do połowy pusta. To raczej kwestia wymagająca wylania wody, znalezienia butelki wódki i nalania jej do szklanki.

– Mam przerąbane, mówię wam – jęknęła Carly. – Przerąbane.

Hej, Mac, popraw mnie, jeśli się mylę, ale czy to nie twoje ciotki? – zapytała Carly. – I o ile nie mam zwidów, wygląda na to, że pomalowały sobie włosy.

Minął tydzień i nadszedł dzień wielkiej przeprowadzki Carly. Mac pożyczyła od swojego chłopaka furgonetkę i wszystkie rzeczy, które nie trafiły do magazynu, przyjechały do Bluff Point. Kilka minut temu przekroczyły granicę miasteczka i teraz jechały przez centrum, kierując się do domu rodziców Carly.

Mac zerknęła w kierunku wskazywanym przez przyjaciółkę i na skwerku zobaczyła dwie starsze panie wykonujące jakieś ćwiczenia razem z grupą innych staruszków i faceta w szortach oraz koszulce bez rękawów, który wyglądał na zdolnego unieść samochód.

– Ja cię kręcę! – zakrzyknęła. – Czy to… fiolet we włosach ciotki Charlotte, a czerwień u ciotki Sarah? Mówiły mi, że na rano umówiły się do fryzjera, ale nie wspomniały o nowych kolorach. Mój tata mnie zabije.

– Nadal nie popiera tego, że jego siostry odhaczają kolejne punkty na liście rzeczy do zrobienia przed śmiercią? – zapytała Carly.

Osobiście uważała, że te dwie kobiety po siedemdziesiątce to niezłe agentki, bo próbują wszystkiego, począwszy od hodowania pszczół, a skończywszy na hip-hopie i surfingu, ale to tylko jej zdanie.

– Twierdzi, że ma od tego zgagę – wyjaśniła Mac.

– No to mu nie mów. Poza tym kto by się przejmował włosami? Popatrz tylko na tego ich trenera.

– Muszę się zatrzymać i sprawdzić, czy wszystko okej. A jeśli to jakieś szalone ćwiczenia rekrutów i jeszcze zwichną sobie staw biodrowy albo coś w tym rodzaju?

– Żaden problem. Nie spieszy mi się do powrotu do mojego dawnego pokoju.

Mac wypatrzyła miejsce parkingowe tuż przy skwerze. Kiedy tylko zgasiła silnik, Saul, który wcześniej twardo spał, wyprostował się na tylnym siedzeniu, gdzie leżał wciśnięty obok przypiętej pasami klatki z papugą. Pomerdał puszystym ogonem i cicho szczeknął.

Carly pokręciła głową.

– To tylko krótki przystanek. Pół godziny temu miałeś przerwę na siku, więc wytrzymasz.

Saul ponownie się położył i wbił wzrok w Carly.

– Nie dam się nabrać na twoją smutną minę. Nie trać czasu. Jestem bez serca, nie pamiętasz?

Był początek października i choć dni stawały się coraz chłodniejsze, dzisiaj akurat było pogodnie i słonecznie, a temperatura oscylowała wokół dwudziestu stopni. W Maine raczej nieprędko powtórzy się tak ciepły dzień. Zostawiły szyby opuszczone dla psa, a Carly zdjęła z klatki pokrowiec, żeby Ike też mógł zaczerpnąć świeżego powietrza.

– Zachowuj się – poleciła mu.

– Mam cię gdzieś – odparował Ike.

Mac parsknęła.

– Teraz już wiem, jak to jest użerać się z wyszczekanym nastolatkiem – stwierdziła Carly.

– Ja też – przyznała Mac i wskazała na ciotki.

Kiedy wysiadły z samochodu, schowała klucze do kieszeni i razem udały się w stronę grupy seniorów, którym instrukcji udzielało prawdziwe ciacho – a przynajmniej takie wrażenie sprawiał z tyłu.

– Ciociu Sarah, ciociu Charlotte, co robicie? – zapytała Mac, gdy zbliżyła się do grupy.

Carly wiedziała, że choć jej przyjaciółka starała się, aby zabrzmiało to niezobowiązująco, zdradzały ją zaciśnięte zęby.

– Odwrotne rozpiętki – odparła krótko i rzeczowo ciotka Sarah.

Odgarnęła z twarzy srebrzyste włosy przetykane intensywnie czerwonymi pasemkami. Ten gest mówił „a co?” o wiele wyraźniej niż słowa.

Carly stanęła obok Mac. Ciotki nie zwracały na nie większej uwagi.

Ubrane w czarne legginsy i koszulki z długim rękawem dopasowane kolorystycznie do swoich włosów – Charlotte fioletową, a Sarah czerwoną – dwie energiczne panie trzymały przed sobą nieduże hantle, które chwilę później uniosły w górę i do boku.

– Tylko spójrzcie na tors naszego trenera – odezwała się ciotka Charlotte. Kręcone włosy miała przetykane fioletem i według Carly wyglądała naprawdę korzystnie. – Nazywa się James Sinclair i jest fizjoterapeutą. Organizuje bezpłatne zajęcia dla seniorów, żebyśmy zachowywali zwinność. – Nachyliła się w ich stronę i szepnęła tak, żeby słyszały ją tylko Carly i Mac: – Szczerze? Może ćwiczyć moją zwinność, kiedy tylko chce.

– Ciociu! – zawołała Mac.

– No co? Jestem stara, a nie martwa.

– No i co zrobiłyście z włosami? – Mac załamała ręce. – Wyjechałam na trzy dni! Jak wytłumaczę to tacie?

– A czemu miałabyś to robić? – zapytała ciotka Sarah. – To przecież nie ty pomalowałaś sobie włosy. To nie jego sprawa. Poza tym zawsze miałam ochotę bawić się kolorami i myślę, że czerwone pasemka są seksowne. A ty jak uważasz, James?

– Zdecydowanie, panno Sarah! – zawołał James przez ramię. Głos miał niski i głęboki. – Zawsze miałem słabość do czerwieni.

Nie odwrócił się w ich stronę, bo akurat demonstrował pani Tillman uchwyt na hantlach.

– Widzisz? – zapytała Sarah. – Seksownie. Ależ będę zabójczo wyglądać na moim motocyklu.

– Na twoim czym? – zawołała Mac.

– Motorze, jednośladzie, ścigaczu, mam dalej wymieniać? – wtrąciła Charlotte. – Po tych zajęciach wybieramy się na zakupy.

– Po moim trupie! – oświadczyła z mocą Mac.

Uderzyła się dłonią w czoło i Carly musiała odwrócić wzrok, żeby nie zaśmiać się w głos. Ciotki nieźle dawały Mac popalić, odkąd w wieku siedemdziesięciu trzech lat podjęły decyzję o realizacji punktów z listy rzeczy do zrobienia przed śmiercią, zanim nie będzie za późno.

Carly zerknęła na tego całego Jamesa, żeby sprawdzić jego reakcję na to, że ktoś zakłóca jego zajęcia. Sprawiał wrażenie zupełnie wyluzowanego. W tym momencie odwrócił się lekko i zobaczyła jego profil. Rany, po prostu ciacho. Z przodu jego ciało prezentowało się równie obiecująco, jak z tyłu. Jej pozostający w stanie uśpienia popęd płciowy obudził się niczym smok dźgnięty przez miecz rycerza. Huzia!

Omiotła wzrokiem swoje workowate dżinsy i bluzę, przypomniała sobie chustkę, którą zawiązała na głowie – och, i była zupełnie niepomalowana. Do diaska! Kto by pomyślał, że pięć minut po powrocie do rodzinnego miasta pozna faceta wartego odrobiny wysiłku?

Przyglądała się Jamesowi, który pomagał właśnie naczelnikowi poczty z Bluff Point, panu Petrovskiemu. W pozycji do wykonywania odwrotnych rozpiętek starszy pan wyglądał przy nim jak wychudły kurczak. Carly musiała się zgodzić z ciotką Charlotte. Tors Jamesa był godny uwagi, tak samo jak umięśnione łydki, jędrny tyłek i szerokie ramiona, nie wspominając o przystojnej twarzy z cieniem ciemnego zarostu. Do tego niesforne, gęste, czarne włosy. Wszystko razem nadawało mu wygląd bardzo niegrzecznego pirata.

Carly poczuła, że pomimo chłodnego wiatru zaczyna się lekko pocić. Ciekawe, czy gdyby dołączyła do grupy, zademonstrowałby jej poprawną technikę wykonywania odwrotnych rozpiętek, żeby mogła liznąć go w szyję i wgryźć się w ramiona.

James jakby wyczuł jej spojrzenie, odwrócił głowę i napotkał wzrok Carly. Na jej widok jego szaroniebieskie oczy się rozszerzyły. W sumie nic dziwnego, jako że ona i Mac były o jakieś czterdzieści lat młodsze od pozostałych kursantek. Ale pojawiło się coś jeszcze, jakby błysk rozpoznania, a zaraz po nim fala ognia, który jeszcze bardziej rozpalił libido Carly. Głośno wciągnęła powietrze.

– Właśnie tak – odezwał się pan Petrovski, który błędnie uznał, że ten odgłos wydała na jego widok. Upuścił hantlę na stopę Jamesa i napiął lichutki biceps. – Tylko pomacaj. Założę się, że czujesz słabość w kolanach, Carly, no nie?

Sycząc z bólu, James odskoczył od pana Petrovskiego. Kilogramowa hantla to jednak nie byle co. Chodził w kółko, potrząsając stopą. Carly chciała zapytać, czy wszystko w porządku, ale pan Petrovski podtykał jej ramię pod twarz, domagając się uwagi.

– Ma pan rację, panie P. – rzekła Carly. Palcem wskazującym dźgnęła jego biceps, który zaczynał już flaczeć. – Wow, ma pan mięśnie twarde jak cegła.

Obejrzała się przez ramię i napotkała spojrzenie Jamesa. Przyglądał jej się z taką intensywnością, że aż poczuła w środku skurcz. O rany.

Mężczyźni raczej tak na nią nie reagowali, kiedy nie miała na twarzy ani grama makijażu. Chyba rzeczywiście spodobał mu się jej naturalny wygląd. Zazwyczaj nie przegapiała okazji do flirtu, więc uśmiechnęła się, po czym powoli do niego mrugnęła. Jamesowi opadła szczęka.

Carly to nie zaskoczyło. Potrafiła naprawdę dobrze mrugać i nie wahała się z tego korzystać. Już, już miała odepchnąć pana P. i wkroczyć do akcji, ale moment zepsuła Mac.

– Carly, och, mój Boże, czy to Ike? – zawołała.

Carly odwróciła głowę i popatrzyła w kierunku wskazywanym przez przyjaciółkę.

– Ja pierdzielę! – zawołała Carly. Ike siedział sobie na opuszczonej do połowy szybie i obserwował skwerek. – Najwyraźniej potrafi otwierać klatkę.

– Masz papugę? – zapytała ciotka Charlotte. – Fajna jest.

– Podobają mi się te zielone pióra – orzekła ciotka Sarah. – Może następnym razem pomaluję włosy właśnie na zielono.

– Co robimy? – zapytała Mac. – Umie latać?

– A bo ja wiem? – odparła Carly. – Tylko raz wypuściłam go z klatki, kiedy go przenosiłam z dużej do małej. Wtedy nie latał.

– Nie chcę was straszyć – odezwał się pan Petrovski – ale po okolicy krążą orły, dla których taka papuga to smaczny obiad.

Przez sekundę – a nawet nanosekundę, naprawdę – Carly zastanawiała się, czy to rzeczywiście byłoby takie złe. Następnie pokręciła głową – oczywiście, że tak. Zapomniała o przystojnym fizjoterapeucie i zaczęła się przesuwać po trawie w stronę furgonetki. Robiła to na ugiętych nogach, powoli. Liczyła, że dla Ike’a będzie wyglądać to tak, jakby w ogóle się nie poruszała.

Ike nie był głupi i szybko się zorientował. Stanął na jednej łapce, a drugą uniósł w swojej ulubionej pozie kung-fu i zaskrzeczał:

– Dalej, siostro. Dalej!

Następnie sfrunął z szyby i wzleciał ku niebu, gdzie się zachwiał jak staruszek, który jest zbyt ślepy, żeby siadać za kierownicą, ale za nic nie chce oddać prawa jazdy.

Carly zamarła. A potem wrzasnęła:

– Ike, wracaj natychmiast!

Ike niepewnie wykonał beczkę w powietrzu, co zapewne stanowiło ptasi sposób na oświadczenie jej, aby spadała na drzewo. Saul wystawił pysk przez opuszczoną szybę i zaczął szczekać. Carly nie miała pewności, czy dopinguje w ten sposób swojego kumpla, czy też próbuje go przywołać.

– A więc potrafi latać – stwierdziła Mac, podchodząc do niej.

– Taa, trochę jak pijak po zamknięciu baru. – Kiedy Carly zobaczyła, że Ike przyspiesza, kierując się w stronę drzew na końcu skwerku, zamarła. – Aaa, on się rozbije!

Rozległo się kolejne szczeknięcie i Carly kątem oka dostrzegła, że coś przemyka z jej lewej strony. Uszy trzepotały, łapy młóciły powietrze, kółka się obracały… Kółka?

– Hot Wheels, nie! – zawołał James, po czym ruszył w pościg za psem z jakimś dziwnym ustrojstwem. Carly i Mac wymieniły spojrzenia i też zaczęły biec.

Hot Wheels okazał się jednak najszybszy i zatrzymał się dokładnie pod Ikiem, który co prawda się nie rozbił, ale za to latał nisko pod drzewami, nurkując w stronę psa, który nie przestawał na niego szczekać. Gdyby nie obnażone zęby i wyciągnięte pazury, wyglądałoby to tak, jakby się bawili.

– Twój pies próbuje zjeść mojego ptaka – wydyszała Carly, gdy zrównała się z Jamesem.

– Naprawdę? Według mnie to twój ptak próbuje zaatakować mojego psa – odparował, kiedy biegli ramię w ramię ku swoim pupilom.

Nagle oba zwierzaki zniknęły za kępą krzaków dzikiego bzu. Szczekanie ucichło i Carly straciła z oczu zielone upierzenie Ike’a. Zarówno ona, jak i James zamarli. Dołączyła do nich Mac i cała trójka z niepokojem patrzyła w stronę krzaków, za którymi zniknęli pies i ptak.

– Twój ptak… – zaczął James, ale Carly nie dała mu dokończyć.

– Twój pies… – Przerwał jej gwizd.

– Czy to…? – zapytała Mac, przechylając głowę i nasłuchując.

– Rollin’, rollin’, rollin’ – zanuciła ciotka Sarah, podchodząc do nich.

– Keep them doggies movin’ – dołączyła ciotka Charlotte.

Z krzaków dobiegło ciche szczeknięcie i po chwili wyłonił się z nich Hot Wheels z Ikiem uczepionym jego uprzęży i gwiżdżącym melodię z Rawhide.

– O mój Boże – odezwała się Mac. – Gavin by umarł, po prostu umarł na ten widok.

Hot Wheels przydreptał do Jamesa, wyraźnie dumny ze swojego pierzastego ładunku. Z kolei Ike wyglądał tak, jakby w jego świecie było oczywiste, że jest niesiony. Nie przestawał gwizdać, a Carly pokręciła głową.

– Ten ptak mnie wykończy – oświadczyła. – Ja to wiem.

Hot Wheels, basset, zatrzymał się przed nimi i Carly wyciągnęła rękę do Ike’a. Modliła się w duchu, aby przeszedł na nią i znowu nie odfrunął. Po krótkiej chwili wahania raczył to zrobić, a kiedy przysunęła rękę do klatki piersiowej, żeby go przytrzymać, wtulił łepek pod jej brodę. Coś jej mówiło, że pomimo swojej papuziej brawury nieźle się jednak wystraszył.

Poczuła, że mięknie jej serce, ale szybko się otrząsnęła. Tak, to interesujący ptak i bywa nawet zabawny, ale on i Saul potrzebowali nowego domu i nowej rodziny.

Carly udało się przekazać rybkę i jaszczurkę dwóm nastoletnim chłopcom mieszkającym w jej bloku. Kazała im przysiąc na życie ich Xboxów, że będą się nimi dobrze opiekować, a ich matka obiecała sprawować nadzór. No więc dwa zwierzaki z głowy. Niestety nikt nie chciał starszego psa i wyszczekanego ptaka. Zresztą trudno się dziwić.

James klęczał obok swojego pupila i sprawdzał jego uprząż i tylne łapy. Osprzęt przyczepiony do psiaka miał dwa kółka i według Carly stanowił wsparcie dla tylnych łap, z których jedna była zdecydowanie chudsza i mniej umięśniona od drugiej.

Pies merdał ogonem, wyraźnie zadowolony z siebie i swojej ratowniczej przygody. Carly podeszła do niego z wtulonym w nią Ikiem. James wstał i spojrzał na nią. Podejrzewała, że widoczna w jego oczach ulga stanowi odzwierciedlenie jej uczuć.

– Bardzo cię przepraszam… – powiedzieli jednym głosem. Oboje urwali i wybuchnęli śmiechem. A potem znowu odezwali się razem: – Mam go od niedawna.

James uśmiechnął się do niej, a Carly poczuła ten uśmiech w całej sobie. Odpowiedziała mu w ten sam sposób. Podobał jej się ten facet, naprawdę.

– Masz świetnego psa – oświadczyła. Spojrzała na zwierzaka. – Grzeczny chłopczyk z ciebie, Hot Wheels.

Szczeknął i zamachał ogonem, najwyraźniej potrafił rozpoznać pochwałę.

– A ty masz bardzo utalentowanego ptaka – orzekł James. – To prawdziwy piękniś, tak jak jego mama…

– Och, nie jestem jego…

– Carly – przerwała Mac. Ujęła ramię przyjaciółki i odciągnęła ją na bok. – Dostałam trzy esemesy od twojej mamy z zapytaniem, gdzie się podziewamy. Wyczuwam w nich nutkę paniki. Chyba powinnyśmy jak najszybciej jechać do domu.

Carly niełatwo było się skupić na tym, co mówi Mac. Czuła na sobie spojrzenie Jamesa i miała ochotę jeszcze trochę się w nim pławić. Od zawsze miała słabość do niebieskookich brunetów z boskimi ciałami. Taa, to zdecydowanie jej typ.

Niestety, Saul zaszczekał, a Ike nastroszył pióra, czym przypomnieli jej, że ma obowiązki. Mac wręczyła jej kluczyki od furgonetki i wyjaśniła, że później zajrzy, bo teraz musi się zająć ciotkami i ich szalonym pomysłem dotyczącym zakupu motocykli.

Nim Carly zdążyła się zorientować, co się dzieje, wracała w stronę furgonetki z Ikiem w objęciach. Wsiadła do samochodu i wsadziła go z powrotem do klatki, po czym się upewniła, że jest porządnie zamknięta. Poklepała Saula po głowie i uruchomiła silnik. Gdy wycofywała z miejsca parkingowego, podniosła na chwilę wzrok i dostrzegła, że James Sinclair przygląda jej się z taką intensywnością, że aż jej dreszcz przebiegł wzdłuż pleców. Po raz pierwszy pomyślała, że może powrót w rodzinne strony nie okaże się wcale taki zły.

3

Tu masz klucze od domu – powiedział Tony DeCusati. Wręczył Carly zestaw kluczy przytwierdzonych do breloczka z napisem „Najlepszy tata na świecie”. – Nie przejmuj się, jeśli je zgubisz, twoja matka nadal chowa jeden komplet pod doniczką na tarasie za domem.

– Nie rozumiem – rzekła Carly.

Przed chwilą zajechała pod dom. Na podjeździe stał jej ojciec, tak jakby na nią czekał. Kiedy tylko zaparkowała obok jego buicka, włożył dwa palce do ust i zagwizdał. To był sygnał dla mamy Carly.

Bez słowa przywitania otworzył drzwi furgonetki i wyciągnął Carly z kabiny, jakby się bał, że zmieni zdanie i odjedzie, a potem wcisnął jej w dłoń klucze.

– Ale to twoje klucze, tato. Nie powinnam dostać tych zapasowych? Co zrobisz bez kluczy?

– Już ty się o to nie martw, kotku – odparł Tony. Rozłożył ramiona i zamknął córkę w jednym ze swoich niedźwiedzich uścisków, które rozdawał, kiedy coś go wyjątkowo cieszyło.

Zerknął za nią i dostrzegł psa i ptaka. Carly była przekonana, że zaraz usłyszy wykład pod tytułem „żadnych zwierząt”, ale on się jedynie uśmiechnął.

– Masz psa i ptaka? To miło – rzekł.

Carly ściągnęła brwi. Kim był ten człowiek i co zrobił z jej ojcem?

– Przyjechała! Przyjechała! – zawołała Barbara DeCusati, zbiegając po schodkach wiodących na werandę.

Październik w stanie Maine był piękną porą. Liście się przebarwiały, oszałamiały swoimi barwami, a powietrze zaczynało przesiąkać zapachem dymu, gdyż ludzie powoli przepalali w piecach drewnem, aby przygotować się na nadchodzącą zimę. Werandy zdobiły łodygi kukurydzy i dynie, a w ogrodach składano ostatnie zbiory, które następnie zostaną ukiszone, zawekowane albo przerobione na dżem.

Jesień w Brooklynie nie mogła się równać z tą porą w Maine. Carly musiała przyznać, że stęskniła się za przebywaniem tutaj podczas swojego ulubionego okresu w roku.

– Cześć, mamo – odezwała się.

Podeszła, żeby się przytulić. Po raz pierwszy poczuła, że może wszystko się ułoży, bo tu jest jej mama, a matki zawsze sprawiają, że tak się dzieje.

Ale Barbara nie przytuliła córki. Zamiast tego ujęła twarz Carly i spojrzała jej w oczy.

– Dobrze cię widzieć, skarbie, ale musimy już jechać.

– Co takiego? Dokąd? – wyjąkała Carly.

– Na Florydę! – Barbara wypowiedziała słowa takim tonem, jakby to było jakieś magiczne, mistyczne miejsce, do którego wstęp ma się tylko z zaproszeniem.

Pocałowało szybko córkę w czoło, po czym ujęła łokieć męża i pociągnęła go w stronę buicka. Carly zmarszczyła czoło. Co wstąpiło w jej rodziców?

Barbara DeCusati zawsze witała pięć swoich córek całym mnóstwem buziaków i uściskami zdolnymi łamać żebra, a kiedy je w końcu puszczała, upierała się, żeby je karmić. Dla Carly szykowała zawsze jej ulubione klopsiki i spaghetti, gdyż była przekonana, że od ostatniej wizyty schudła dziesięć kilo i że się głodzi. To był jeden z wielu powodów, dla których Carly tak uwielbiała matkę.

Ale nie dzisiaj. Dzisiaj mama patrzyła na nią tak, jakby chciała zapamiętać jej twarz. Po chwili westchnęła z zadowoleniem, jakby czekała tylko na to, aż Carly wróci do domu.

– Tak się cieszymy, że przyjechałaś – oświadczyła.

Cóż, to już nieco bardziej podobne do jej matki, tyle że rodzice i tak wyjeżdżali.

– Chodź już, Tony. Założę się, że jeśli wciśniesz gaz do dechy, to uda nam się dojechać do New Jersey.

W tym momencie Carly dostrzegła, że rodzice nie są ubrani w swoje zwyczajowe emeryckie stroje składające się z dżinsów, koszulek polo i wygodnych butów. O nie. Pod grafitowym rozpinanym swetrem tata miał koszulę w hawajskie wzory, a mama narzuciła niebieski wełniany płaszczyk na ładną różową sukienkę. Barbara DeCusati nosiła ją tylko na specjalne okazje, takie jak śluby w sezonie zimowym czy wakacyjne wyjazdy. Skonsternowana Carly zamrugała. Co to ma znaczyć?

Tony klasnął w dłonie i odwrócił się z powrotem w stronę córki.

– Świetnie cię widzieć, maleńka, ale musimy się zbierać. Skoro wróciłaś do domu, żeby się zaopiekować młodszą siostrą, mamy wolną zimę!

– Co takiego?! – zawołała Carly. – Wyjeżdżacie? Nie! Nie możecie! Gina i ja się nie znosimy! Dojdzie do rozlewu krwi.

– Nie zachowuj się tak dramatycznie – zbeształa ją Barbara. – Jesteście siostrami, obie jesteście dorosłe, dacie sobie radę.

– Jedna z nas zginie, mamo – odparowała Carly. – Ja nie żartuję.

– Carlotto DeCusati, żadna z was nie zginie, inaczej piekło wam odpłaci – oświadczyła Barbara. Wzięła się pod boki i posłała córce spojrzenie mówiące „nie zadzieraj ze mną”.

– Tak, psze pani – bąknęła Carly. Trzydzieści dwa lata i wciąż uginała się pod tym spojrzeniem. – Ale kiedy wrócicie?

– W kwietniu, może maju – odparł Tony. Następnie podskoczył, zastukał obcasami i zaczął nucić: – Nie będzie odśnieżania, nie będzie mrozu, nie będzie rąbania drewna ani zamarzniętych rur, nalej mi piña coladę, maleńka, bo zmierzam na Florydę.

Otworzył drzwi mamie Carly, a kiedy wsiadła do samochodu, tanecznym krokiem ruszył na drugą stronę i zajął miejsce za kierownicą.

Gdy wycofywali z podjazdu, Barbara wystawiła głowę przez opuszczoną szybę i zawołała:

– Czeka na ciebie garnek pełen klopsików, skarbie, kocham cię!

– Gdybyś czegoś potrzebowała, nie dzwoń do nas! – krzyknął jej tata.

Zatrąbili wesoło i ruszyli sprzed domu, a chwilę później zniknęli za rogiem. Carly stała na podjeździe z kluczami w ręce i zastanawiała się, co się, u licha, właśnie stało.

No a potem po prostu odjechali – powiedziała Carly. – Możecie w to uwierzyć?

– Przynajmniej mama zostawiła ci cały garnek klopsików – stwierdził Zachary Caine. Siedział w kuchni rodziców Carly i raczył się trzecią dokładką.

– Więc uważasz, że porzucenie jest w porządku, jeśli osoba porzucająca daje osobie porzucanej klopsiki? – zapytała Carly.

Podeszła, aby wyrwać Zachowi talerz, ale on przewidział jej ruch i zabrał go z zasięgu jej ręki.

– Tak – odparł. Na czoło opadała mu gęsta niesforna grzywka. – Wiele byłbym skłonny wybaczyć za talerz domowego żarcia.

– On ma rację – odezwał się Sam Kennedy. Siedział obok przyjaciela i jednocześnie partnera biznesowego i jadł właśnie drugą dokładkę. Ukradkiem dzielił się klopsikami z Saulem.

– Więc to prawda, co mówią o mężczyznach i ich żołądkach – rzuciła Carly do Jillian kucającej przed stojącą w rogu kuchni klatką z papugą.

– Myślisz, że nic mu nie jest? – zapytała Jillian. – Podczas tego szalonego lotu przez park stracił chyba trochę piór.

– To nie przez park. Na drodze I-95 w Connecticut na dwie godziny utknęliśmy w korku. To raczej ja straciłam podczas tej jazdy część piór.

– Ale nie z ogona – rzucił Zach i uszczypnął ją w tyłek.

Carly trzepnęła go w rękę i obdarzyła spojrzeniem pełnym wyrzutu, choć w gruncie rzeczy wcale się nie gniewała. Zachary Caine był jej partnerem na ślubie Emmy i Brada Jamesonów. Łączyła ich związkofobia i szybko się zaprzyjaźnili, ale nic poza tym, i choć między nimi nie iskrzyło, nie przeszkadzało im to w próbach flirtowania.

– Chodź jeść, Jillian – rzekł Sam. – Nim Zach wszystko wciągnie.

Jillian odsunęła z twarzy ciemne loki, posłała Ike’owi ostatnie zaniepokojone spojrzenie i podeszła do stołu. Na ślubie Emmy i Brada Sam był partnerem Jillian i oni także się zaprzyjaźnili. Choć Carly podejrzewała, że jedno z nich miałoby ochotę na coś więcej niż przyjaźń, niestety, to drugie pozostawało niczego nieświadome.

Sam wstał z krzesła i zaoferował je Jillian. Wzięła od Carly talerz z klopsikami i zabrała się do jedzenia. Zamknęła oczy, delektując się przyprawami, które pani DeCusati dodawała do swoich dań razem z magią włoskiej matki.

– Twoja matka to kulinarna czarodziejka – orzekła Jillian. Jęknęła i włożyła do ust kolejny kęs.

Carly była przyzwyczajona do zachwytów przyjaciółki kuchnią jej matki i zbytnio się nimi teraz nie przejęła, ale w tym momencie dostrzegła wyraz twarzy Sama. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Kiedy Jillian zlizała z dolnej wargi odrobinę sosu, Carly gotowa była przysiąc, że Samowi rozszerzyły się źrenice.

Sam był wysoki i szczupły, miał gęstą czuprynę ciemnobrązowych włosów i chłopięcą twarz, której próbował dodać męskości, zapuszczając brodę. Był porządnym i sympatycznym mężczyzną, na którym można było polegać. Kochał się także w Jillian, która pozostawała nieświadoma jego uczuć. O rany.

– Co. To. Takiego?

Carly wzdrygnęła się na dźwięk dochodzącego z progu zgrzytliwego głosu jej siostry.

– Cześć, Gina. To jest Ike, moja papuga, i Saul, mój pies – odparła.

Wiedziała, że uprzejmie byłoby przejść przez kuchnię i uściskać siostrę na powitanie, ale bała się, że ten uścisk mógłby się przekształcić w duszenie, jeśli młodsza siostra by ją wkurzyła, co umiała zrobić w trzy, dwa…

– Cóż, one tu nie zostaną – oświadczyła Gina.

Jeden! Carly zacisnęła dłonie w pięści, żeby nie powyrywać siostrze rudych kręconych włosów.

– Skoro ja tu mieszkam, to one także – powiedziała. Przerzuciła gruby warkocz przez ramię i wysunęła jedną nogę w pozycji obronnej.

– Niemożliwe, aby mama i tata zgodzili się na coś takiego – wypluła z siebie Gina.

– Jeśli chcesz wiedzieć, to tata poznał oba zwierzęta i nie miał nic przeciwko ich obecności.

Gina skrzyżowała ręce na piersi i spiorunowała ją wzrokiem.

– W porządku? Chcesz je mieć? To zabierz do swojego pokoju, bo ja nie zamierzam pozwolić, aby w mojej kuchni roiło się od piór i sierści.

– W twojej kuchni? – zapytała Carly. – Od kiedy to twoja kuchnia? Pies to Saul, a papuga wabi się Ike.

– Moja, odkąd mama i tata prysnęli na Florydę – odparowała Gina. – To ja mieszkam tu na stałe, więc liczy się to, co ja powiem.

– W życiu – zaprotestowała Carly. – Jestem od ciebie pięć lat starsza, więc to ja rządzę i ja decyduję, że papuga i pies będą przebywały tam, gdzie im przyjdzie ochota.

Gina ruszyła w jej stronę. Była wyższą, aczkolwiek równie kobiecą wersją Carly, więc w walce – co nie znaczy, że dochodziło do wielu fizycznych konfrontacji – miały równe szanse. Ale Gina miała rude włosy, a według Carly to oznaczało szaleństwo, bo każdy rudzielec, z którym przyszło jej się przespać, okazywał się lekkim świrem.

Jednak bez względu na współczynnik szaleństwa, Carly uważała, że ma nad Giną przewagę, ponieważ przez kilka ostatnich miesięcy życie raz za razem dawało jej po gębie, potęgując jej wściekłość, więc przepychanki z siostrą mogły spowodować, że ten gniew w końcu znalazłby tak bardzo potrzebne ujście.

– Taa, o tym właśnie mówię – odezwał się Zach. Szturchnął Sama. – Wygląda na to, że uraczono nas i kolacją, i przedstawieniem.

Siostry DeCusati zignorowały go i zaczęły krążyć wokół siebie, szukając słabych punktów przeciwniczki. Carly wiedziała, że wystarczyłoby, aby pociągnęła Ginę za włosy, ale ta miała je związane, tak jak ona, przez co trudniej było to zrobić.

– Nie wydaje mi się, żeby wasi rodzice pochwalali tego typu zachowanie – oświadczyła Jillian. Z każdym słowem głos miała coraz donośniejszy. Jako jedynaczka nie wiedziała, jak katartyczne potrafi być spranie tyłka rodzeństwu. Spojrzała na Zacha i Sama. – Zróbcie coś!

Panowie wymienili spojrzenia, jakby się zastanawiali, czy wolą się angażować, czy też wyjąć z lodówki po piwie i obserwować starą, dobrą bójkę między kobietami.

– I to już! – zażądała Jillian. Tupnęła nogą w wyłożoną płytkami podłogę.

– E tam, psujesz zabawę – burknął Zach. Pokazał głową na Ginę, a Sam przytaknął.

W chwili, kiedy Carly nakierowała się na cel – planowała rzucić się na siostrę i ją zablokować – jakieś ramię owinęło się wokół jej talii i odciągnęło ją.

– Hej! – zawołała. Zach ją unieruchomił, obejmując obiema rękami.

– Co to ma być? – zawołała Gina. Sam objął ją i podniósł. A ona zaczęła się rzucać. – Postaw mnie, ty Potrójniaku!

Zach spojrzał na Sama, a ten rzekł:

– Baristka mówi tak na mnie dlatego, że zawsze rano zamawiam potrójne espresso.

– I jeśli nie chcesz, żebym ci w przyszłości do niego pluła, lepiej mnie puść – zażądała Gina.

– Dziękuję, ale nie – odparł Sam. Przycisnął jej ręce do boków.

– Tak to teraz będzie wyglądało? – zawołała Gina. – Ty i twoi zidiociali przyjaciele będziecie mnie prześladować, kiedy tylko przyjdzie wam na to ochota?

– Prześladować? – warknęła Carly. Przestała walczyć z uściskiem Zacha w nadziei, że ją puści. Przeliczyła się. – Chcesz, żebym pozbyła się mojego ptaka i mojego psa!

Jak na zawołanie Ike zaczął chodzić po klatce i wystawiać przez nią głowę, jakby chciał się włączyć do kłótni, tymczasem Saul skulił się pod stołem i starał się w ogóle nie zwracać na siebie uwagi.

– Widzisz? Zdenerwowałaś je! – wrzasnęła Carly.

– Ja je zdenerwowałam? – zapytała Gina. – A niby kim one są? Mężem i dzieckiem, których nigdy nie miałaś?

W kuchni zapadła cisza. Nikt nie poruszał tematu życia miłosnego Carly czy też jego braku. Nigdy.

Rozległ się świdrujący gwizd i głowy wszystkich zwróciły się w stronę Ike’a. Uniósł jedną łapę z rozczapierzonymi pazurami i zaskrzeczał:

– A to krowa!

– Ach! – Gina wciągnęła głośno powietrze i wyrwała się Samowi. – Nazwał mnie krową?

– Uderz w stół – warknęła Carly.

– On ma zniknąć! – ryknęła Gina.

– Nie zniknie! – odparowała Carly. Wyswobodziła się z ramion Zacha.

– W porządku – oświadczyła jej siostra. Wyjęła telefon, przewinęła listę kontaktów i wybrała jakiś numer, po czym przyłożyła aparat do ucha.

Carly miała przeczucie, że wie, do kogo dzwoni Gina. Powiedział to jej wyrażający zadowolenie uśmieszek.

– Nie rób tego – rzuciła Carly. – Nie dzwoń do niej.

– Za późno – odparła Gina, po czym jęknęła do telefonu: – Terry, dzięki Bogu, że odebrałaś. Carly jest dla mnie strasznie niedobra. Przywiozła… ptaka… i… psa… i…

Carly opuściła ramiona i wbiła wzrok w sufit, gdy słuchała tego dramatyzowania. Czy Terry, najstarsza z pięciu sióstr DeCusati, naprawdę nie potrafiła rozpoznać, kiedy Gina ją wkręca?

– I ta papuga… nazwała mnie… krową! – Ostatnie słowo wypowiedziała tak zawodzącym głosem, że Sam i Zach zasłonili dłońmi uszy.

– Trzymaj mnie – rzuciła Carly do Zacha. – Jeśli ją dorwę, to ją uduszę.

Ujął jej dłoń, a drugą ręką wsunął sobie do ust kolejnego klopsika.

– Och, dobrze, już ci ją daję – rzekła Gina. Podała Carly telefon. – Terry chce z tobą mówić.

– Jakżeby inaczej – mruknęła Carly.

Wyrwała telefon z dłoni siostry. Ścisnęła rękę Zacha, po czym ją puściła. Wyszła z kuchni. Uznała, że lepiej, aby między nią a Giną była nieco większa odległość. Poza tym mogła stracić panowanie nad sobą, a nie chciała uczyć Ike’a kolejnych brzydkich słów.

– Cześć, siostra.

– Carly, rodzice wyjechali kiedy, godzinę temu?

– Dwie.

– A ty i Gina już się kłócicie? – zawołała Terry. – Od dwóch godzin?

– Raczej od dziesięciu minut, bo dopiero teraz wróciła do domu.

– Mówiłam mamie, że to się nie uda – stwierdziła Terry. – Czemu musisz się czepiać Giny? Czemu nie możesz być dla niej miła?

– Ja mam być miła? – wrzasnęła Carly. – Zażądała, żebym pozbyła się moich zwierząt.

– A od kiedy masz zwierzęta? – zapytała Terry. – Ty nie możesz ich mieć. Nie radzisz sobie ze zobowiązaniami.

– Jeśli musisz wiedzieć, to otrzymałam je w spadku i jestem na nie skazana, dopóki nie znajdę im porządnego domu.

– Cóż, w takim razie do tego czasu będą mieszkać w twoim pokoju – zarządziła Terry. Kiedy Carly zaczęła protestować, dodała: – Muszę do was przyjeżdżać? Bo wiesz, że jestem gotowa to zrobić.

Od rozpuszczonej Giny gorsza była tylko apodyktyczna Terry. Najstarsza siostra uwielbiała prawić kazania. Jej najdłuższe podczas opiekowania się młodszym rodzeństwem trwało prawie cztery godziny, dokładnie tyle, ile nieobecność rodziców. Gdyby zjawiła się tu teraz, mogłaby nie przestać ględzić aż do kwietnia czy maja.

– Nie! – zaprotestowała Carly. – Przeniosę ptaka do pokoju, a z psem coś wykombinuję.

– Doskonale – orzekła Terry. – I bądź miła dla Giny, to nasz rodzinny beniaminek. Jest bardzo delikatna.

– Ona ma dwadzieścia siedem lat! – zawołała Carly. – Może gdyby wszyscy przestali traktować ją jak małe dziecko, nie koczowałaby w domu rodziców i zajęła się własnym życiem.

– Carly. – W głosie Terry słychać było ostrzegawczą nutkę.

– Okej, w porządku, postaram się być miła.

– Masz robić więcej, niż tylko się starać. – Po tych słowach jej siostra się rozłączyła.

Carly nie usłyszała ani „witaj w domu”, ani „co u ciebie”, ani niczego innego. Niestety, nawet jej to nie zdziwiło. Terry od zawsze faworyzowała Ginę. Jako że miała trzynaście lat, kiedy urodziła się najmłodsza siostra, wzięła na siebie rolę drugiej matki. Strasznie ją rozpieszczała, a rodzice byli zbyt wdzięczni za pomoc, żeby dostrzegać szkody, jakie czyniło takie zachowanie.

Teraz, jako osoba dorosła, Gina miała zero umiejętności radzenia sobie w życiu. Dzięki Terry i rodzicom nigdy niczego nie musiała pragnąć, nie wiedziała, czym jest rozczarowanie, frustracja czy niepowodzenie, bo ktoś zawsze wkraczał do akcji i ratował sytuację.

Gdyby to Gina straciła pracę i mieszkanie, Terry albo ich rodzice od razu opłaciliby jej czynsz po to tylko, żeby się nie smuciła. To było żałosne.

Oczywiście Gina wiedziała, w jak komfortowej sytuacji się znajduje – tak dobrze, że nie wyjechała nawet do college’u i wolała dojeżdżać na uczelnię znajdującą się najbliżej Bluff Point. Obecnie pracowała jako baristka i wyglądało na to, że nie ma motywacji, aby rozglądać się za czymś innym. A Carly była na nią skazana. Wrrr!

Odwróciła się na pięcie i wróciła do kuchni. Gina nakładała sobie na talerz ostatnie klopsiki, a Jillian, Zach i Sam unikali jej wzroku. Carly się uśmiechnęła. Przynajmniej miała swoją ekipę z Maine, a tego akurat nie dało się powiedzieć o Ginie.

– Chłopcy, możecie mi pomóc? Wolę, aby Ike przebywał w moim pokoju, gdzie nie będzie narażony na negatywne wibracje – oświadczyła.