Strona główna » Obyczajowe i romanse » Z łapą na sercu. Bluff Point. Tom 3

Z łapą na sercu. Bluff Point. Tom 3

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66234-22-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Z łapą na sercu. Bluff Point. Tom 3

Dwa serca spragnione miłości i urocze zwierzaki, które je połączą

Zachary Cane prowadzi piwiarnię w Bluff Point i mieszka z gburowatym psem. Kawalerski styl życia bardzo mu odpowiada. Pewnego dnia do jego drzwi pukają córki jego sąsiadki. Gdy proszą o pomoc w uratowaniu bezpańskiego kota, nie waha się ani przez chwilę.

Jessie Connelly jest rozwódką, która samotnie wychowuje dzieci i nie chce mieć do czynienia z mężczyznami – a już na pewno nie z takimi jak Zach. Nie może jednak nic poradzić na to, że jej córki go uwielbiają. Mężczyzna wypełnia w ich życiu pustkę po ojcu, który odszedł.

Gdy w Bluff Point szaleje burza śnieżna, Zach oferuje Jessie pomoc. Kiedy okazuje się, że zagraża im nie tylko pogoda, jest zdecydowany zrobić wszystko, by chronić ją i jej rodzinę. Postanawia również zawalczyć o coś więcej – złamane serce Jessie.

 

Jenn McKinlay – amerykańska bestsellerowa autorka „The New York Times”, „USA Today”, „Publisher’s Weekly” znana z wciągających komedii romantycznych.

Polecane książki

Autorka podejmuje trud zaprezentowania współczesnej kultury politycznej islamskiej Republiki Iranu, dla której inspiracją był charyzmat ajatollaha Chomejniego, oraz przedstawienia podstaw tożsamości narodowej Irańczyków. Dociekania autorki są wsparte analizą dwóch konstyt...
Wybór artykułów z polskiej prasy międzywojennej na temat Turcji i czasów wojny wyzwoleńczej i rządów Atatürka (19 maja 1919 - 1 września 1939) Publikacja zawiera wybór artykułów z polskiej prasy międzywojennej na temat Turcji - od lądowania Mustafy K...
Do Vadeline, sennej miejscowości zagubionej gdzieś na rubieżach świata Zimy, przybywa młody teatrolog, Victor Caillou. Poszukuje zaginionych sztuk Samuela Zimmermana, genialnego, acz szalonego dramaturga. Wierzy, że znajdzie w nich zaszyfrowane wskazówki, jak unicestwić Białą Królową &...
Wielka historia świętego Graala. Pierwszą jej wersję spisano w języku starofrancuskim, mniej więcej w pierwszej połowie trzynastego wieku, jako kontynuację niedokończonego dzieła Chretiena De Troyes Parsifal z Walii, czyli opowieść o Graalu. Autor utworu jest nieznany. Graal (inaczej Święty Graal, S...
Nie zamierzam nikogo oszukiwać. Po przeczytaniu pierwszego rozdziału wszystko, o czym pomyślisz, upadnie. Tytułowy Drag zmaga się z własnym światem, którego nieostre granice wyznacza choroba - depresja. W podróży przez życie towarzyszy mu kochanka – Marta. Uwikłany w wewnętrzne problemy nastolatek...
Wypracowania - Daniel Naborowski „Wybór wierszy”   Opisy wypracowań:   „Cnota grunt wszystkiemu” analiza wiersza. W poniższym wypracowaniu dokonano analizy i omówienia wiersza Daniela Naborowskiego „Cnota grunt wszystkiemu”. Pierws...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jenn McKinlay

Dla mojego męża, Chrisa Hansena Orfa, i Chuliganów, Becketta i Wyatta. Moja miłość do Was, trzech łobuzów, jest wieczna.

1

Miaaaauuuu!

Pfff. Według Zachary’ego Caine’a to zawodzenie zakłócające mu błogi odpoczynek było irytujące na tyle, że wskrzesiłoby nieboszczyka.

Leżał na rozkładanej kanapie, obitej niebieską skórą, pieszczotliwie nazywanej Dużą Bertą, którą miał od czasu studiów, i oglądał niedzielne play-offy futbolu bez dźwięku, bo niespodziewani goście nadal spali na piętrze we wszystkich jego trzech sypialniach.

W wyjątkowym przypływie dobrych manier – tak to przynajmniej wtedy wyglądało – nalegał, aby zajęli łóżka, sam zaś położył się na kanapie. Teraz, po spędzeniu bezsennej nocy na Dużej Bercie, która miała pośrodku wgłębienie wielkości Wielkiego Kanionu, jego kręgosłup był wykrzywiony w serpentynę bólu. Wychodziło na to, że rycerskość jest przereklamowana.

Zach, zasadniczo pogodny i niefrasobliwy, w tej chwili nie był w najlepszym nastroju. Spiorunował wzrokiem swojego kompana z kanapy, Rufusa, klasycznego pudla w kolorze cynamonu, którym opiekował się w ramach przysługi dla koleżanki. Zwierzę popatrzyło na niego spod kudłatej sierści opadającej na oczy, jakby próbowało określić, czy chce, aby zaszczekało, czy nie. Ostatecznie przekręciło się na drugi bok i ponownie zasnęło.

– Naprawdę? – zapytał Zach psa, który go zignorował. – Twoim zadaniem nie jest sprawdzanie dziwnych dźwięków albo przynajmniej reagowanie szczeknięciem?

Rufus ziewnął, nie podnosząc nawet głowy.

– Miaaaauuuu!

Cholera! Co to za hałas!? Zach położył się na boku, zacisnął zęby z bólu i naciągnął na głowę poduszkę.

– Miaaaauuuu!

Wrr! Zawodzenie przebiło się przez grubą poduszkę, a na dodatek teraz słyszał jakieś głosy pod swoimi drzwiami. Nie, nie, nie! Idźcie sobie! Serio, jeśli to jakiś akwizytor, dla zasady da mu w zęby. Rozległ się dzwonek.

Dość tego! Zach cisnął poduszką przez pokój i wstał z kanapy. Mięśnie jego pleców zaprotestowały boleśnie. Syknął i zmusił się do tego, aby podejść do drzwi, powłócząc nogami.

Czy niedziela nie powinna być dniem odpoczynku? Dlaczego ktoś go zmusza do przyjęcia pozycji pionowej? I poruszania się?

Gniewnym ruchem otworzył drzwi. Już miał warknąć na tych niewychowanych ludzi na swojej werandzie – skoro Rufus nie poczuwał się do obowiązku – ale z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Przed nim stały dwa małe cherubinki z różowymi policzkami i loczkami wystającymi spod wełnianych czapek. Stały i wpatrywały się w niego wielkimi niebieskimi błagalnymi oczami.

– Hej, proszę pana – odezwała się mniejsza z dziewczynek. – Potrzebujemy pana pomocy.

Zach zerknął na nią. Jeśli to mała skautka sprzedająca ciastka, to on wyraża na nie chęć. Te niewielkie okrągłe pyszności z karmelem i kokosem były jego narkotykiem.

– Miaaaauuuu!

Zach zakrył dłońmi uszy. Znowu ten potworny dźwięk, tyle że jeszcze głośniejszy.

– O nie, on się denerwuje! – Starsza dziewczynka zbiegła z werandy i zatrzymała się kilka metrów dalej. Odwróciła się i wbiła wzrok w dach. – Już dobrze, malutki, już dobrze. Sprowadziłyśmy pomoc.

Co to…? Zach założył timberlandy, które stały przy drzwiach, wyszedł na werandę, po czym zszedł na podjazd. Lodowate styczniowe powietrze Maine okazało się niczym cios w twarz. Skrzywił się, ale przynajmniej to był nowy ból, odwracający jego uwagę od rwania w plecach.

Stanął obok dziewczynki w fioletowej kurtce i podniósł głowę. Znad krawędzi wąskiego dachu nad werandą patrzył na niego mały rudy kotek, niewiele większy od jego dłoni.

Dołączyła do nich młodsza dziewczynka w niebieskiej kurtce. Z poirytowaną miną spojrzała do góry, po czym pogroziła kotu palcem i oświadczyła:

– Jesteś niegrzecznym kotkiem.

– Może nam pan go zdjąć? Proszę – powiedziała dziewczynka w fiolecie. – To maluszek. Jeszcze tam zamarznie.

– Miaaaauuuu!

Jak na maluszka płuca miał naprawdę pojemne. Z wielu powodów, między innymi po to, aby położyć kres kociemu zawodzeniu, Zach wiedział, że musi to zrobić.

– Jak ma na imię? Kiciuś? – zapytał.

– Nie. – Młodsza pokręciła przecząco głową i obdarzyła go spojrzeniem wyrażającym irytację. – Chaos.

Zach spojrzał na jej małą zabawną buźkę i się roześmiał.

– No jasne – rzekł. – Świetne imię.

Zimowe powietrze coraz bardziej mu dokuczało, więc przeszedł go dreszcz. Flanelowe spodnie od piżamy i koszulka termiczna to raczej nie był strój na takie temperatury.

– Zaczekajcie tutaj i miejcie go na oku – polecił. – Przyniosę drabinę.

Na twarzach dziewczynek malowała się taka ulga, że Zach poczuł się niemal jak bohater. Zerknąwszy raz jeszcze na kociaka, który nie przestawał miauczeć, doszedł do wniosku, że z gratulowaniem samemu sobie lepiej poczekać, aż ściągnie futrzaka z dachu.

Kiedy szedł w stronę domu, minął go Rufus. Zaszczekał, a Zach pokręcił głową.

– Trochę na to za późno, mój przyjacielu – rzekł.

Rufus go zignorował i pobiegł w stronę dziewczynek. Starsza chyba się przestraszyła, bo cofnęła się parę kroków, ale młodsza rozłożyła szeroko ręce.

– Ma pan pieska? – zawołała, jakby to była najwspanialsza wiadomość z możliwych.

– Tak jakby – odparł. – Tymczasowo się nim opiekuję. Nie bójcie się, on uwielbia dzieci.

Jakby na potwierdzenie słów Zacha, Rufus przewrócił się w śniegu na plecy, wystawiając brzuch do miziania. Obie dziewczynki wybuchnęły śmiechem, a Zach wszedł szybko do domu, z oparcia krzesła zdjął koszulę i narzucił ją na siebie, nie zawracając sobie głowy zapinaniem guzików. Następnie przeszedł przez dom do garażu.

Zdjął ze ściany drabinę, otworzył boczne drzwi i wyszedł na podjazd. Nie chciał unosić bramy garażowej, żeby kot się nie przestraszył i nie zrobił czegoś głupiego. Choć nie da się zaprzeczyć, że wejście na ten dach i tak było głupie, zwłaszcza kiedy temperatura spadła do minus pięciu, a wszystko pokrywała gruba warstwa śniegu po wczorajszych opadach. Jak ten sierściuch w ogóle się tam dostał?

Postawił drabinę na ziemi i oparł ją o dach werandy. Trochę ją musiał przesunąć, a kiedy wydawała się stabilna, zaczął na nią wchodzić. Zach nie należał do fanów wysokości, więc nie zdziwił się, kiedy świat zaczął się kręcić, zmuszając go do mocniejszego uchwycenia się boków drabiny. Zamknął na chwilę oczy, żeby minęły mu zawroty głowy.

– Szybko, proszę pana, on przestał płakać. Chyba zamarzł mu głos – zawołała młodsza.

– Proszę, szybko – dodała starsza.

Zach otworzył oczy i powrócił do wdrapywania się. Był już prawie u celu, kiedy z sąsiedniego domu dobiegł jakiś krzyk. Rany, to z pewnością najgłośniejsza niedziela w historii tej ulicy.

– Maddie! Gracie! Gdzie jesteście? – zawołała jakaś kobieta.

– Tutaj, mamuś! – odkrzyknęła młodsza.

Pomachała, jakby jej zdenerwowanej matce potrzebna była pomoc w dostrzeżeniu mężczyzny na drabinie zaledwie dwadzieścia metrów od miejsca, w którym się znajdowała.

Kobieta podbiegła i mocno przytuliła córki.

– Co tu robicie? – zawołała. – Dziewczynki, znacie zasady. Nie wolno wam beze mnie wychodzić z podwórka. Weszłam do domu po chusteczkę, a kiedy wróciłam, was już nie było! Śmiertelnie mnie wystraszyłyście!

Pocałowała jedną głowę, a potem drugą, jakby chciała się upewnić, że nic im nie jest.

– Miaaaauuuu! – Wyraźnie zdenerwowany tym, że nie zwraca się na niego uwagi, Chaos zamiauczał tak głośno i przeciągle, jak nigdy dotąd.

Zach był przekonany, że krwawią mu uszy. Zacisnął zęby i wspiął się na samą górę, pełen determinacji, aby się pozbyć tego kota i jego ludzi ze swojej niedzielnej świątyni z futbolem, nachosami i drzemką.

– Znalazłyśmy Chaosa, mamo, jest na dachu tego pana – oświadczyła starsza dziewczynka.

– Och, cześć, Zach. – Kobieta uniosła głowę, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, jej twarz przybrała odcień intensywnej czerwieni. – Przepraszam. Nie musisz tego robić. Sama po niego wejdę.

Jessie Connelly. Zach poznał ją kilka miesięcy temu, kiedy przyniósł wygadaną papugę przyjaciółki do miejscowej przychodni weterynaryjnej, gdzie Jessie pracowała. Popełnił błąd i nazwał ją „skarbem”, a ona dała mu popalić. Podejrzewał, że nadal ma blizny po tym, jak jej język ostro go wysmagał.

Wtedy nie miał pojęcia, że są sąsiadami. Jessie z kolei była tego aż nadto świadoma i miała dużo do powiedzenia na temat jego stylu życia. Od tamtej pory Zach, wyznający zasadę „żyj i pozwól żyć”, trzymał się od niej z daleka.

I doskonale mu się to udawało, bo aż do tej chwili nie miał pojęcia, że Jessie ma dwie córeczki. Ciekawe, czy teraz, kiedy ratował kociaka jej dzieci, było jej głupio z powodu zachowania w przychodni.

Aż go korciło, żeby zawołać do niej per „skarbie” albo „kochanie” lub „maleńka” po to tylko, by sprawdzić, czy znowu się na niego wydrze.

– Miaaaauuuu!

Na szczęście kociak przypomniał mu, co jest w tej chwili ważniejsze.

– Nie martw się. Zajmę się tym! – zawołał do Jessie.

Kiedy znalazł się nos w nos z kotem, na chwilę znieruchomiał, aby zastanowić się, jak najlepiej go złapać. Rudy zwierzak z jasnozielonymi oczami wyglądał na zmarzniętego i nieszczęśliwego. Do Zacha dotarło, że jeśli ktoś ma gorszą niedzielę niż on, to właśnie ten futrzak. Wyciągnął rękę, bo sądził, że kociak okaże wdzięczność za wspięcie się po niego na górę. Ten jednak pacnął go łapką. No dobrze.

– Serio? – zapytał. – Próbuję ci pomóc.

Zwierzę zasyczało i grzbiet wygięło w łuk. Zach musiał przyznać, że maluch ma ikrę. Siedział tu już jakiś czas i był przemarznięty do szpiku kości. To niepojęte, że nie zmienił się w futrzaną kostkę lodu.

Zach ponownie wyciągnął rękę i próbował uspokoić charakternego kociaka łagodnym głosem.

– Już dobrze, maluchu – rzekł. – Nie zrobię ci krzywdy. Zdejmę cię z dachu, żebyś mógł wrócić ze swoimi ludźmi do domu.

Trzymał rękę nieruchomo i Chaos ostrożnie powąchał jego zimną skórę. Zach nie wiedział, jak długo jeszcze wytrzyma bez rękawiczek, nie odmrażając sobie palców. W myślach zaklinał kota, żeby mu zaufał.

Kiedy Chaos ostrożnie położył łapkę na jego dłoni i Zach wyciągnął drugą, żeby go chwycić, Rufus szczeknął zachęcająco. Głośno. Rudzielec podskoczył i syknął, przez co Zach także podskoczył, a drabina zaczęła się chwiać. Mimo to udało mu się złapać kota za skórę na karku.

Obiema rękami przytulił małą futrzaną kulkę do piersi. Kiedy próbował schodzić bez użycia dłoni, poczuł, jak podstawa drabiny lekko się przesuwa. Jakby działo się to w zwolnionym tempie, drabina odchyliła się od krawędzi dachu werandy.

– O nie, proszę pana, uwaga! – zawołała jedna z dziewczynek.

Za późno. Zach nie mógł chwycić się dachu, nie upuszczając przy tym kota. Nie chciał ryzykować, więc po prostu przycisnął zwierzaka do piersi i rozluźnił się, przygotowując ciało na upadek. Drabina zachwiała się, a ułamek sekundy później Zach znalazł się w powietrzu.

Nie miał pojęcia, na czym wyląduje, więc zrewidował swoje wcześniejsze stwierdzenie. Zdecydowanie to on miał gorszą niedzielę niż ten kot.

2

Łup! Zach poczuł, jak jego ciało spada na miękką poduszkę zamarzającego śniegu. Otulił go lodowaty chłód i zakryła warstwa świeżego puchu. Było mu zimno, ale przynajmniej jego głowa nie roztrzaskała się o brukowany podjazd jak wielki melon.

– O mój Boże! Nic ci się nie stało? – zawołała Jessie i podbiegła do niego.

Zach uniósł powieki i ujrzał ją nad sobą. Jej wielkie niebieskie oczy wypełniał niepokój. Bezsensownie wymachiwała pozbawionymi rękawiczek dłońmi, jakby próbowała wzbić się w powietrze. Zieloną puchową kurtkę miała rozpiętą, a wełniana czapka z wielkim pomponem, nausznikami i warkoczykami była przekrzywiona, przez co grzywka zachodziła jej na czoło, niemal zasłaniając oczy.

Nim zdołał udzielić odpowiedzi, padła na kolana i zaczęła go otrzepywać ze śniegu.

– Chaos, widzisz, co się dzieje, kiedy zwiewasz? – zbeształa kota starsza dziewczynka, wyjmując go z objęć Zacha.

Rufus obwąchał kociaka, ale ten go zignorował i wtulił się w kurtkę dziewczynki.

– Dzięki, proszę pana. – Młodsza siostra podeszła do klęczącej w zaspie matki i chwyciła dłonie Zacha, aby pomóc mu wstać. On jednak nadal był na wpół przysypany śniegiem.

– Musimy cię przetransportować do domu – oświadczyła Jessie. Zaczęła strzepywać śnieg ze spodni od piżamy. – Jesteś cały skostniały.

– Nie, nie, nic mi nie jest – zaprotestował. Kiedy dłonie Jessie otrzepywały całe jego ciało, nagle poczuł ulgę, że jest odrętwiały od klatki piersiowej w dół. Zęby zaczęły mu szczękać, gdy bezskutecznie próbował się podnieść. – C-cieszę się, że odzyskałyście k-kota. P-powinnyście zabrać go t-teraz d-do domu.

– Najpierw pomożemy tobie – upierała się Jessie.

Zaparła się stopami o lodowaty fragment śnieżnej zaspy i użyła ciężaru swojego ciała, żeby podnieść Zacha. Okazała się silniejsza, niż mogło się wydawać, więc poślizgnął się i wpadł na nią, kiedy próbował złapać równowagę. Zamachał rękami i jedna z nich wylądowała na ramieniu Jessie, a druga na przodzie jej kurtki. Dopiero po chwili dotarło do niego, że trzyma dłoń na jej piersi. Odskoczył jak oparzony i poślizgnął się na fragmencie lodu.

– Przepraszam, przepraszam! – zawołał. Uniósł obie ręce, jakby próbował udowodnić, że wcale nie zamierzał jej obmacywać.

W pierwszej chwili Jessie wyglądała na zaskoczoną, ale zaraz potem miała taką minę, jakby próbowała się nie roześmiać. Ściągnęła usta i zrobiła krok do przodu, objęła Zacha w pasie i przerzuciła sobie jego rękę przez ramię.

– Chodź – rzekła. – Nim rzeczywiście coś sobie uszkodzisz.

– Nic się nie martw. Moja godność i tak już zamarzła – odparł.

Tym razem się roześmiała.

– Maddie, otwórz nam drzwi, skarbie – poleciła.

Młodsza dziewczynka w niebieskiej kurtce wbiegła po schodach i pchnęła drzwi. Jessie na wpół wniosła, na wpół wciągnęła Zacha po schodach. Towarzyszył im Rufus, a pochód zamykała druga dziewczynka – Gracie – tuląca do siebie kociaka Chaosa.

Zach rozejrzał się szybko, aby się upewnić, czy w jego kawalerskiej dziupli nie leżą gdzieś na widoku majtki, skarpetki albo coś innego, co mogłoby zrujnować psychikę małej dziewczynki. Nie licząc pustego pudełka po pizzy na kuchennym blacie i gazety na stoliku kawowym, było czysto. W telewizji nadal leciał mecz. Zerknął na ekran, żeby sprawdzić wynik. Jego Kowboje wygrywali. Amen!

Zach wiedział, że w ojczyźnie Patriotów jego miłość do drużyny z Teksasu jest traktowana jako bluźnierstwo, więc starał się z nią nie afiszować. Stracił dla nich głowę w dzieciństwie, które spędził w Kalifornii, kiedy grał w futbolowej młodzieżówce w czasach panowania Troya Aikmana i Emmitta Smitha z drużyny z Dallas. I tak już zostało.

Jessie pomogła mu dojść do kanapy. Otuliła mu ramiona grubym czarno-szarym swetrem zrobionym na drutach przez jego mamę.

– Chcesz kawy? – zapytała. – Herbaty? Czekolady?

– Gorąca czekolada! – zawołała Maddie.

– Nie was pytałam – odparła Jessie. – Pytałam…

– Pana – wtrąciła Maddie. – Mówię na niego pan.

Choć wstrząsały nim dreszcze, Zach się uśmiechnął.

– Nazywam się Zachary Caine, ale przyjaciele mówią na mnie Zach.

– A ja jestem przyjacielem? – zapytała Maddie. Wbiła w niego spojrzenie niebieskich oczu. Zauważył, że jej siostra stoi za nią bez ruchu i obserwuje ich interakcję.

– Jesteśmy sąsiadami – odparł. – Myślę, że obowiązkowo powinniśmy zostać przyjaciółmi. A ty?

Twarz Maddie rozjaśnił promienny uśmiech i dziewczynka pokiwała głową. Zerknął na Gracie i ucieszył się, gdy dostrzegł uśmiech w kącikach jej ust.

– Masz rację – odezwała się Jessie. – Wiem, że podczas naszego poprzedniego spotkania nie byłam w najlepszej formie. Wybacz mi, proszę.

Zach spojrzał w jej duże niebieskie oczy pełne urzekającego ciepła i humoru i poczuł, że urabia go ta sama magia, jak w przypadku jej córek błagających o pomoc w uratowaniu kotka. Tak jak i im, nie był w stanie jej odmówić. W jego głowie pojawiła się myśl, że te kobiety stanowią zagrożenie dla jego spokoju, wychowano go jednak tak, aby opiekował się płcią piękną.

– Oczywiście – rzekł więc.

– Dziękuję ci. Mów mi, proszę, Jessie, a to moje córki, Maddie i Gracie.

– Miło was poznać. – Obdarzył dziewczynki ujmującym uśmiechem. Maddie odpowiedziała tym samym, a Gracie lekko się zarumieniła i ukryła twarz w futerku kota.

– Czy sąsiedzi piją razem gorącą czekoladę? – zapytała Maddie. Spojrzenie miała tak przebiegłe, że Zach mało się nie roześmiał.

– Myślę, że tak – odparł. Zaczął wstawać, ale Jessie zamachała ręką, żeby tego nie robił.

– Siedź. Grzej się. Ja się tym zajmę.

Parter domu Zacha stanowił otwartą przestrzeń i Jessie przeszła z pokoju do części kuchennej. Stanęła pośrodku, jakby się próbowała zorientować, gdzie znajdzie potrzebne rzeczy bez konieczności otwierania wszystkich szafek.

– Kubki są w szafce nad ekspresem, kakao na górnej półce w spiżarce na prawo od lodówki, mleko w lodówce, a mikrofalówka na blacie! – zawołał.

– Już się robi! – Jessie pokazała mu uniesione kciuki i zabrała się do roboty.

– Jak się ma Chaos? – zapytał Zach. Trochę się martwił, że kociak ucierpiał na skutek upadku. Próbował go oczywiście ochronić, ale maluch wylądował na jego klatce piersiowej z niezłym impetem.

Gracie rozpięła kurtkę i wyjęła kotka. Zdążył się już zwinąć w śpiącą kulkę i teraz zamiauczał w proteście.

Maddie delikatnie pogłaskała go po głowie, a zwierzak przeciągnął się, demonstrując, że nic mu się nie stało.

– Chaos to twardziel – stwierdziła Maddie. – Według nas wyrośnie na prawdziwego tygrysa.

Zach uniósł brwi.

– Naprawdę?

Dziewczynka uniosła ręce i zakrzywiła palce, żeby wyglądały jak szpony.

– Rrrr!

– Imponujące – orzekł.

– Uczę go. – Powiedziała to z taką pewnością siebie, jaką mają jedynie dzieci w wieku jednocyfrowym, kiedy mówią o niemożliwym.

– To ty? – zapytała Gracie.

Zach odwrócił głowę i zobaczył, że starsza siostra pokazuje na serię zdjęć wiszących na ścianie w części jadalnianej.

– Nie tylko ja – odparł. – Rufus też.

Gracie wybuchnęła głośnym śmiechem, a Zach poczuł, że unoszą mu się kąciki ust. Jako że była tą spokojniejszą, podejrzewał, że nie dzieli się emocjami równie łatwo, jak jej siostra. Rozśmieszenie jej wydało mu się niezłym osiągnięciem.

– Z czego się śmiejesz? – zapytała Maddie.

Podeszła do siostry. Spojrzała na oprawione w ramki portrety, a potem na Zacha i Rufusa, który ponownie leżał wyciągnięty na swojej części kanapy. I wtedy ona także zaczęła się śmiać. To był bardzo miły dźwięk.

– Dziewczynki, co to za hałasy? – zapytała Jessie, kiedy wróciła do salonu z czterema kubkami kakao.

– Mamusiu, Zach i Rufus… – Gracie nie była w stanie kontynuować. Przycisnęła rękę do brzucha i zaśmiała się jeszcze głośniej.

Jessie spojrzała pytająco na Zacha, a on jedynie wzruszył ramionami. Postawiła kubki na gazecie na stoliku i podeszła do dziewczynek. Zasłoniła usta dłonią i prychnęła.

Jej oczy zrobiły się wielkie z zażenowania, z kolei jej córki zaśmiały się jeszcze głośniej. Opuściła więc rękę i przyłączyła się do nich. W końcu zaciągnęła je z powrotem do salonu i rozdała kubki z kakao.

– Wyjaśnij, proszę – rzekła do Zacha, wręczając mu jeden z kubków.

– Od czego zacząć? – dumał.

– Od identycznych strojów? – zasugerowała Jessie. Jej niebieskie oczy zamigotały.

– Dzień Niepodległości – rzekła Gracie.

– Nie, Święto Dziękczynienia – wtrąciła Maddie.

Zach zerknął na Rufusa. Zwierzak, jakby wiedział, że jest przedmiotem rozmowy, usiadł na kanapie i przyjął pozę psa światowego. Zach zdziwił się nawet, że nie zażądał własnego kubka z kakao.

– Mama Rufusa pracowała kiedyś dla mnie w browarze Bluff Point – zaczął.

– Co to jest browar? – zapytała Maddie.

– Tam się robi piwo – wyjaśniła Gracie.

– Otóż to. – Zach kiwnął głową. Po czym zmrużył oczy. – Ile masz lat?

– Siedem – odparła Gracie. – A ona pięć. Nie wie tyle, co ja.

– Wiem – sapnęła Maddie. Obdarzyła starszą siostrę spojrzeniem pełnym oburzenia i burknęła: – Wiem więcej od ciebie.

– Wcale nie.

Nim zdążyły się na dobre pokłócić, wtrąciła się Jessie.

– Dziewczynki, chcecie się dowiedzieć o Zachu i Rufusie i takich samych strojach? – Obie przytaknęły. – No to może pozwólcie Zachowi mówić.

– Przepraszam – rzekła Gracie.

– Przepraszam, pan… eee… Zach. – Maddie wzięła do ręki kubek i skupiła całą uwagę na Zachu.

On od zawsze lubił dzieci. Jego przyjaciele spekulowali, że powodem mogło być to, że sam jest dużym dzieckiem. Ale dla niego ich szczerość i zapał stanowiły miłą odmianę. Tłumiąc uśmiech, pociągnął łyk słodkiego napoju.

Spojrzał zaskoczony na Jessie. To nie było kakao z pudełka z saszetkami. Najwyraźniej kiedy nie patrzył, odprawiła w jego kuchni jakieś czary. Gdy on przyrządzał kakao, na jego górze unosiła się zazwyczaj gruba warstwa proszku. To jednak było bogate w smaku, kremowe i cudownie gorące.

– Sekretny składnik – rzekła Jessie. Puściła do niego oko, a on zamrugał. Czy Jessie Connelly zawsze była taka urocza?

Zdjęła z głowy czapkę i dostrzegł, że od czasu ich poprzedniego spotkania obcięła długie jasne włosy i teraz były znacznie ciemniejsze, ale z końcówkami w odcieniu blondu. Sięgały ramion i tworzyły naprawdę twarzową fryzurę, w której wyglądała, jakby dopiero co ukończyła liceum.

– Opowiadaj, panie Zachu – popędziła go Maddie. Ton głosu miała tak stanowczy, że zdziwił się, że nie pstryknęła przy tym palcami.

– Maddie. – W głosie Jessie słychać było nutkę krytyki.

Mała westchnęła i powiedziała:

– Opowiadaj, proszę, panie Zachu.

Wyglądała tak, jakby miała wybuchnąć, gdyby nie usłyszała tej historii natychmiast. Zach pokiwał głową. Rozumiał to.

– Coś wam pokażę – rzekł. – Rufus, chodź do mnie, chłopcze.

Pudel usiadł obok. Zach objął go i zbliżył głowę do głowy psiaka. Mimo różnicy w kolorze włosów zdecydowanie byli do siebie podobni. Stąd właśnie to przebieranie się za bliźniaki i robienie zdjęć.

– Spójrzcie na nasze twarze. Moglibyśmy być bliźniakami, no nie?

Cała trójka wbiła w nich baczne spojrzenia. Gracie pokiwała głową i jako pierwsza rzekła:

– Macie takie same nosy i brwi.

– I włochate twarze – dodała Maddie. Poklepała nieogolony podbródek Zacha, a potem dotknęła pyska Rufusa.

– To niesamowite – orzekła Jessie. Szybko pociągnęła łyk kakao, żeby Zach nie widział, czy kryje za kubkiem uśmiech, czy nie.

– Właścicielka Rufusa, Amanda Willoughby, była księgową w browarze i zawsze zabierała go ze sobą do pracy. Jako że wszyscy twierdzili, że jesteśmy do siebie podobni, postanowiłem w prezencie urodzinowym dla Amandy zrobić nam zdjęcie w takich samych strojach. Jej urodziny przypadają piętnastego marca, zdecydowałem się więc na togi i wieńce laurowe.

– Idy Marcowe. – Jessie pokiwała głową. – Togi to był oczywisty wybór.

– Prawda? – zapytał Zach i na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Urocza i inteligentna, do tego robiąca fantastyczne kakao. Cóż, Jessie Connelly była zupełnie inna, niż zakładał. Pociągnął kolejny łyk gorącego napoju. – W każdym razie Amanda uznała pomysł za przezabawny i przesłała zdjęcie do naszego zespołu odpowiedzialnego za media społecznościowe. Nie minęło wiele czasu, a Rufus i ja mieliśmy własną kampanię reklamową, więc przebieramy się dla żartu i wykorzystujemy to do promocji browaru.

– Amanda tu mieszka? – zapytała Gracie.

– Nie – odparł Zach. – Jest teraz w Anglii. Jej mąż dostał przeniesienie i pojechała razem z nim. Nie mogli zabrać Rufusa, więc zaproponowałem mu dom tymczasowy do momentu, aż zdecydują, czy zostają w Anglii, czy nie.

– Ty opiekujesz się Rufusem tak, jak my Chaosem – stwierdziła Maddie. – Ale ja nie chcę być domem tymczasowym, chcę, żeby został u nas na zawsze.

– Już o tym rozmawiałyśmy, Maddie – wtrąciła Jessie. Ton głosu miała łagodny, ale stanowczy. – Zwierzęta to duża odpowiedzialność, a Chaos, cóż, lubi wpadać w tarapaty.

Sądząc po tym, jak sprawnie mu poszło wdrapanie się na dach Zacha, było to niedomówienie nie tylko roku, lecz całego stulecia. Zach wymienił z Jessie spojrzenie pełne zrozumienia.

– Hej, Zach, sorki, że przeszkadzam, ale nie masz może zapasowej szczoteczki do zębów?

Zach odwrócił głowę w stronę drzwi. A tam, ubrana jedynie w legginsy i należącą do niego wielką bluzę, stała Savannah Kelly, jedna z jego dziewczyn od promocji.

3

Eee… – wydukał. Tak miło spędzał czas w towarzystwie Jessie i dziewczynek, że zupełnie zapomniał o tym, że ma gości. Dziwne.

Jessie przeniosła wzrok z Savannah na niego, po czym wbiła go w podłogę, jakby nie miała pewności, gdzie powinna patrzeć. Zarumieniła się, jakby ich przyłapała nago albo na horyzontalnych wygibasach czy czymś podobnym.

– To nie jest tak, jak… – zaczął, ale Jessie weszła mu w słowo.

– O rany, po prostu o rany! – zawołała. – Która to już godzina?

Maddie i Gracie rozejrzały się po salonie, szukając zegara. Ale go nie znalazły.

– Musimy się zbierać, dziewczynki, ale już! – Jessie zerwała się z miejsca i odstawiła kubek na stolik.

– Ale ja nie skończyłam jeszcze kakao! – zaprotestowała Maddie.

Gracie przyglądała się siostrze i mamie. Zach miał przeczucie, że w ich domu przepychanki zdarzają się zazwyczaj między Jessie a Maddie, Gracie natomiast pozostaje obserwatorem.

– Mamy w domu kakao – oświadczyła Jessie.

Powiedziała to tak stanowczym tonem, że Zach się wyprostował, choć przecież nie zwracała się do niego.

Maddie spojrzała matce w oczy i pociągnęła celowo powolny łyk w akcie sprzeciwu wobec jej polecenia. Zach podziwiał ikrę tej małej, choć wiedział, że jako osoba dorosła powinien postrzegać to zupełnie inaczej.

– Och, nie wychodźcie z mojego powodu – odezwała się Savannah. – Ja tu tylko zostałam przez wczorajszą burzę śnieżną.

Weszła do pokoju i uśmiechnęła się do wszystkich. Z włosami rozrzuconymi na ramiona i twarzą pozbawioną choćby odrobiny makijażu nie wyglądała na wiele starszą od dziewczynek.

Zach dokonał w myślach szybkich obliczeń. W wieku dwudziestu dwóch lat Savannah była starsza od córek Jessie o piętnaście lat, a o dwanaście młodsza od niego, co stawiało ją dokładnie między nimi.

Miał właśnie wyjaśnić, że wczorajsza burza śnieżna uziemiła pod browarem samochody dziewczyn od promocji, ale nie zdążył.

– Nasz kot wszedł na dach Zacha i nie chciał zejść – oświadczyła Maddie. Wstała i pociągnęła siostrę za rękaw. – Pokaż jej.

Gracie odpięła kurtkę i zza niej wychynęła mała ruda główka.

– Och! – zawołała Savannah. – Jaka cudowna kicia.

– To on – poprawiła ją Maddie.

– W takim razie cudowny kiciuś. – Savannah lekko się uśmiechnęła.

Podrapała łebek futrzaka czubkiem wymanikiurowanego paznokcia. Nawet z takiej odległości Zach usłyszał, jak kotu włącza się motorek. No jasne, na faceta, który cię ratował, sycz, ale dla pań to mrucz. Przebiegły kocur.

– Savannah, czy Zach ma… och, cześć. – U dołu schodów pojawiła się Desiree Markowitz.

Była wysoka, tak jak jasnowłosa Savannah, ale w przeciwieństwie do niej miała brązowe oczy o migdałowym kształcie, ciemną cerę i czarne loki, które podskakiwały przy każdym jej kroku.

Zach zerknął na Jessie. Oczy miała szeroko otwarte i wyglądała tak, jakby straciła zdolność mowy.

– Desi, spójrz tylko na tego kociaka – powiedziała Savannah.

– Och, jaki słodziaczek. – Desiree nachyliła się i go pogłaskała, a Chaos przeciągnął się w ramionach Gracie, zachwycony okazywanym mu uwielbieniem.

– Hej, suczki, znalazłyście… o cholera – rzekła Marla Bikstrom, gdy weszła do pokoju i dostrzegła dwie dziewczynki. – Sorki, nie wiedziałam, że mamy w domu małe uszy.

Z krótkimi sterczącymi włosami w rudym kolorze i zielonymi oczami Marla stanowiła w tej grupce prawdziwą petardę. Była także najbardziej wyszczekana, miała najgorszy gust, jeśli chodzi o mężczyzn, i beznadziejne panowanie nad impulsami. Wśród dziewczyn od promocji to właśnie ona najczęściej spędzała Zachowi sen z powiek.

Czyniło to z niego prawdziwą matkę kwokę, aczkolwiek odmawiał postrzegania swojego zachowania w taki właśnie sposób. Był po prostu odpowiedzialnym biznesmenem i tyle. Zerknął na sześć kobiet przed sobą. Sześć kobiet przeciwko jednemu mężczyźnie. Ich przewaga pozostawała znacząca, nawet jeśli policzyć Rufusa i Chaosa.

– Nic się nie stało – odezwała się Jessie. Zach odniósł wrażenie, że jest wprost przeciwnie, ponieważ głos miała wysoki i pełen napięcia.

– Dziewczynki, Za… eee, pan Zach jest zajęty, więc powinnyśmy zostawić go razem z… eee… nimi, okej, chodźmy.

Kiedy Maddie zrobiła taką minę, jakby zamierzała zaprotestować, Jessie schyliła się i wzięła ją na ręce, posadziła sobie na biodrze, i razem z nią udała się w stronę drzwi. Gracie schowała kociaka ponownie pod kurtkę i poszła za mamą.

Zach zerwał się z kanapy i podbiegł do drzwi, żeby otworzyć je Jessie. Nie patrzyła mu w oczy.

– Jeszcze raz dzięki – rzuciła.

– Nie ma sprawy – odparł.

Nim Jessie zdążyła wyjść, Maddie wychyliła się do tyłu i zacisnęła rączkę na koszuli Zacha, używając jej jako kotwicy. Kiedy zrobił krok w ich stronę, dziewczynka zarzuciła mu ręce na szyję i mocno go przytuliła.

– Dzięki za uratowanie kotka – rzekła. Odsunęła się i spojrzała mu w oczy. – Jesteś naszym bohaterem.

Zach uniósł brwi, słysząc te słowa najwyższej pochwały. Następnie uszczypnął ją w nos.

– Dzięki, Maddie, to słodkie z twojej strony. Gdybyście mnie potrzebowały, to wiecie, gdzie szukać.

Wielkie niebieskie oczy dziewczynki przyjrzały się uważnie jego lewemu oku, a potem prawemu, jakby próbowała ocenić, czy mówi prawdę. W końcu Maddie pokiwała głową, poklepała Zacha po ramieniu i pozwoliła, aby mama wyniosła ją z domu.

Gracie spojrzała na niego spod krawędzi czapki, jakby chciała coś powiedzieć albo zrobić, ale nie była pewna co. Zach się do niej uśmiechnął.

– Opiekuj się Chaosem, okej? – rzekł.

Pokiwała głową, nadal miała taką minę, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów.

– Żółwik – rzucił Zach. Uniósł dłoń zwiniętą w pięść, a zaskoczona Gracie otworzyła szeroko oczy. – Dawaj żółwika.

– C-co? – wyjąkała.

– Uderz w moją dłoń.

– Och! – Uniosła pięść i stuknęła nią w jego zwiniętą rękę.

Zach przechylił głowę.

– W sumie to już od pięciu lat niemodne. Hmm. Co możemy dodać, żeby uczynić tego żółwika tylko naszym i niepowtarzalnym?

– Nie wiem – odparła. Spuściła wzrok, jakby odpowiedź mogła znajdować się na podłodze. – Może po stuknięciu się pięściami moglibyśmy stuknąć się jeszcze łokciami?

– Doskonały pomysł! – orzekł z uśmiechem Zach. – Stukniemy się łokciami, a potem zakończymy to jeszcze jednym klasycznym żółwikiem. No to jazda.

Uniósł dłoń, Gracie uderzyła w nią swoją, następnie oboje zgięli ręce w łokciach i stuknęli się nimi, by na koniec raz jeszcze uderzyć się pięściami. Gracie błyszczały oczy, a na jej twarzy pojawił się w końcu szeroki uśmiech.

– No to pa, Zach – rzekła. Zbiegła po schodach, jedną ręką przytulała do siebie Chaosa.

– Pa, Gracie.

Jessie czekała na podjeździe i kiedy Gracie znalazła się obok niej, objęła ją i we trójkę przeszły przez podwórko do swojego domu. Zach poczuł małe ukłucie żalu. Miał wrażenie, że to stracona szansa. Wątpił, aby w najbliższym czasie znowu się spotkał z Jessie i jej dziewczynkami, i zdziwił się, że tak się tym przejmuje.

– Zach, z każdą sekundą mam coraz dłuższe włoski na nogach – odezwała się Marla. – Nie wspomożesz dziewczyny maszynką?

Zach wrócił do środka i zamknął drzwi. Odwrócił się w stronę kuchni, gdzie Desiree parzyła kawę w dzbanku, a Savannah opiekała bajgla.

– Marls, już rozmawialiśmy o granicach – oświadczył Zach i spojrzał na nią groźnie.

Jako że miał pięć młodszych sióstr, nie peszyły go damskie sprawy. Zatrudniane przez browar dziewczyny z promocji właściwie traktowały go jak starszego brata. Z jednej strony podobało mu się to, że mu ufają, z drugiej jednak nic by nie stracił, gdyby nie wiedział na przykład o problemach Marli z nadmiernym owłosieniem.

– Sądziłam, że dotyczyło to tylko pracy – rzekła. – No wiesz, żebym nie mówiła klientom, że mam bolesny okres.

– Aha, no a teraz możesz dodać do listy włoski na nogach.

– W porządku. – Przewróciła oczami. – No dobrze, to dasz mi tę maszynkę czy nie?

– Zajrzyj do szafki pod umywalką w łazience dla gości – powiedział. – Myślę, że moja siostra zostawiła tam trochę babskich rzeczy.

– Dzięki, Zach, jesteś kochany. – Po tych słowach Marla odwróciła się na pięcie i pobiegła na górę.

Zach podszedł do stolika kawowego i zebrał kubki z resztkami kakao. Dostrzegł, że Maddie dopiła swoje, a w kubku Gracie została jeszcze połowa. W drodze do zlewu minął Savannah.

– Fajne dzieciaki – rzuciła i spojrzała na niego z ukosa.

– W sumie to tak – odparł i wzruszył ramionami.

Ale kłamczuch. Te dwa małe chochliki były cholernie urocze, wiedział jednak, że przy kobietach lepiej nie zachwycać się dziećmi. Zaczynały go wtedy uważać za dobry materiał na ojca – którym nie był – a potem albo go podrywały, albo swatały z koleżanką, która szukała faceta takiego jak on. Nie ma mowy.

Jako starszy brat dwóch kompletów sióstr – rodzice Zacha rozwiedli się, kiedy był mały, i każde z nich ponownie wzięło ślub i miało same córki, tata dwie, a mama trzy, aczkolwiek upierała się, że nie ma mowy o rywalizacji – dobrze sobie radził z niemowlętami, kilkulatkami i generalnie z dziećmi, naprawdę dobrze. Poza tym jedyna kobieta, z którą pragnął się ożenić i mieć dzieci, porzuciła go i wyszła za innego. No więc to by było na tyle.

– O co chodzi, Zach? – zapytała Desiree. – Nie lubisz dzieci?

– Uwielbiam, ale tylko, jeśli pod koniec wizyty mogę je oddać – odparł. – Więcej niż jedno popołudnie i wyskakuje mi pokrzywka.

Savannah pokręciła głową, ale Desiree się zaśmiała.

– Lepiej miej się na baczności Zach – rzekła Desiree. – Facet, który uważa, że nie chce dzieci, najczęściej okazuje się fantastycznym tatą i kończy z sześciopakiem.

– Sześciopakiem? Dzieci? – Zrobiło mu się niedobrze. – Nie w tym życiu.

Savannah przechyliła głowę.

– Jesteś pewny? Bo ja to nawet widzę.

– Nie! – Pokręcił energicznie głową. – Nie, w żadnym razie. Nie-e. Nie ma mowy. Nie i już.

– Uroczy jest, kiedy panikuje – parsknęła Desiree.

Rozległo się pukanie do drzwi i Zach pobiegł w ich stronę. Wszystko, byle uciec od dziewczyn i ich przekomarzania się, które wcale nie było zabawne.

Nie spojrzał przez wizjer. W tej chwili uściskałby nawet sprzedawcę encyklopedii i zaprosił go na piwo. Otworzył szeroko drzwi i na progu ujrzał Jessie.

Była sama i wyraźnie unikała kontaktu wzrokowego. Zach skorzystał z okazji i przyjrzał się z uznaniem jej wysokim kościom policzkowym, zdecydowanej linii żuchwy, pełnej górnej wardze i długim ciemnym rzęsom. Była śliczna – nie śliczna jak szczeniaczek, ale śliczna w stylu „owinie się wokół serca mężczyzny tak mocno, aż nie będzie on pamiętał, jak wyglądało życie przed nią”. Innymi słowy była śmiertelnie niebezpieczna.

– Cześć – rzekł. Głos miał spięty i dziwnie wysoki. Odkaszlnął, zniżył głos i dodał: – Wszystko w porządku? Dziewczynkom nic nie jest? I Chaosowi?

– Tak, wszystko okej, nikomu nic nie jest. – Pokiwała głową i zakołysał się pompon przy jej czapce. – Maddie zgubiła rękawiczkę. Sprawdziłyśmy na dworze, ale jej nie znalazłyśmy. Nie zawracałabym ci głowy, lecz ona ma lekką obsesję na punkcie pasujących do siebie rękawiczek. Można by pomyśleć, że w takiej sytuacji będzie ich lepiej pilnować, ale coraz więcej mamy prawych, a lewych brak.

Jessie paplała, co jej ślina na język przyniesie. Była wyraźnie skrępowana tym, że musiała wrócić do jego domu, i mówiąc, uparcie wbijała wzrok w jakiś odległy punkt ponad ramieniem Zacha.

– Wiem, że powinnam używać tych klipsów, którymi przypina się dzieciom rękawiczki do kurtki, ale ciągle zapominam. Przysięgam, że to jak choroba. No bo przecież wystarczyłyby dwa takie klipsy i nie musiałabym kupować rękawiczek co drugi dzień…

– Poszukajmy – przerwał jej Zach. – Jak wyglądała ta rękawiczka?

– Była różowa. Sorki, chyba za dużo czytałam dziewczynkom doktora Seussa.

– Oj tam, Seuss to facet. – Odsunął się i wpuścił ją do domu. – Sprawdźmy w salonie.

Zach dostrzegł, że zarówno Desiree, jak i Savannah zniknęły na górze. Ciekawe, czy to zbieg okoliczności – coś mu mówiło, że nie.

Jessie obejrzała podłogę wokół stolika, natomiast Zach zajął się kanapą. Odsunął poduszkę, podniósł gazety, ale nigdzie nie było różowej rękawiczki.

Jessie rozejrzała się po pokoju. Położyła ręce na biodrach i ściągnęła usta.

Zach odwrócił wzrok, wiedział, że jeśli nie przestanie się gapić na jej wargi, to zacznie o niej myśleć w sposób, w jaki nie powinien.

– No cóż, pewnie upuściła ją gdzieś w śnieg – westchnęła. – Będzie trzeba zaczekać na wiosnę, aż stopnieje, i pewnie znajdziemy wtedy całą zaginioną piątkę.

Zach już miał przyznać jej rację, kiedy kątem oka zauważył jakiś ruch.

– Rufus! – zawołał. – Co tam masz?

Rufus nie zjawił się, żeby przywitać Jessie, co samo w sobie było podejrzane, bo poważnie podchodził do zadania witania każdego gościa, który stawał w progu. Teraz leżał skulony tyłem do nich, a puszysta fryzura podskakiwała mu lekko.

– Rufus, mówię do ciebie – powiedział groźnie Zach.

Pies zamerdał ogonem. Zach zerknął na Jessie i przyłożył palec do ust, po czym podkradł się do psa i wyrwał mu to, co ten delikatnie obgryzał. Okazało się, że to różowa rękawiczka.

– Rufus, to bardzo niegrzeczne z twojej strony – oświadczył Zach.

Pudel obejrzał się na nich, po czym opuścił głowę i wtulił nos w kanapę, jakby się wstydził.

– O nie, nie zmiękczysz mnie tymi swoimi smutnymi ślepkami. Nie będę ci współczuł, kiedy rozmyślnie przeżułeś rękawiczkę.

Rufus wydał smutne westchnienie i przeniósł wzrok na Jessie z nadzieją, że ona okaże większe współczucie.

– Och, Rufus – rzekła.

Zamachał ogonem, a ona przechyliła głowę i uśmiechnęła się do niego.

– Nie uginaj się, bo zrobi się niemożliwy – rzucił do niej Zach.

Jego słowa nie odniosły żadnego skutku, przykucnęła przed psem.

Pozwoliła mu obwąchać swoją dłoń. Obwąchać i polizać. Po chwili Rufus zamachał jeszcze energiczniej ogonem, jakby podejrzewał, że zostało mu wybaczone.

– Grzeczny chłopczyk – zagruchała Jessie. – Wcale nie chciałeś pogryźć rękawiczki, prawda? Prawda, maleńki? A kto jest wielkim przystojniakiem? Ty? Właśnie tak. Grzeczny piesek.

Rufus wyczuł, że kompletnie ją rozbroił, więc przewrócił się na grzbiet, prezentując Jessie brzuch do drapania. To właśnie zrobiła.

– Kto jest grzecznym pieskiem? Kto jest przystojniakiem? Grzeczny chłopczyk, grzeczny.

Zach trzymał w ręce zaślinioną rękawiczkę, która zaczynała się pruć. Kiedy obserwował, jak Jessie obchodzi się z Rufusem, naprawdę musiał się powstrzymywać przed tym, żeby nie rzucić się na podłogę brzuchem do góry, domagając się mizianka. Okej, możliwe, że na większą uwagę liczył nieco poniżej brzucha. Czując, że zaczyna się lekko pocić, powachlował się mokrą rękawiczką.

Rufus, nieświadomy rozterek Zacha, uniósł głowę i polizał Jessie po twarzy. Zaśmiała się, a dla Zacha ten dźwięk był niczym cios w brzuch. Nie wiedział dlaczego, ale coś mu mówiło, że Jessie nieczęsto tak beztrosko się śmieje.

Wytarła ślinę z policzka i ucałowała czubek puszystej głowy.

– Wybaczam ci, Rufus – oświadczyła. Pogroziła mu palcem. – Ale więcej żadnych rękawiczek.

Zach przypomniał sobie, że takim samym tonem Maddie zwracała się do Chaosa na dachu. Podobieństwo między nimi było absurdalnie czarujące.

– No i teraz będzie zupełnie niepoprawny – orzekł.

– Z taką fryzurą jak mogłoby być inaczej? – zapytała Jessie.

Uśmiechnęła się do niego i po raz pierwszy, odkąd przyszła, spojrzała mu prosto w oczy. Zach poczuł, że coś go ściska w piersi. Zerknął na trzymaną w ręce mokrą wełnę.

– Przykro mi z powodu rękawiczki – rzekł. Podał ją jej, a ona schowała ją do kieszeni.

– W porządku. – Stali przez chwilę skrępowani, a potem ona ruszyła w stronę drzwi ze słowami: – No to lecę.

– Jasne… na razie.

Odprowadził ją do drzwi. Położył rękę na klamce i się zawahał.

– Posłuchaj, jeśli chodzi o te dziewczyny na górze…

Jessie uniosła rękę, żeby go powstrzymać. Pokręciła głową.

– Nie moja sprawa.

– Ale… – Puścił klamkę i odwrócił się twarzą do Jessie. Pragnął, aby zrozumiała, że te dziewczyny jedynie dla niego pracują i w tej sytuacji nie ma nic dziwacznego, ale ona nie zamierzała mu pozwolić na wyjaśnienia.

– Nie, naprawdę, to, co robisz w swoim domu, to twoja sprawa – oświadczyła. – Nie osądzam cię. Naprawdę.

Otworzyła drzwi. Nim Zach zdążył dokończyć zdanie, ona już wyszła na zimowy chłód.

– Jessie… – zaczął raz jeszcze, lecz ona szła tak szybko, jakby chciała uciec od jego słów.

Kiedy puściła się lekkim biegiem, miał co do tego pewność.

– Jeszcze raz dzięki za pomoc z Chaosem! – zawołała przez ramię.

Gdy biegła przez podwórko, w oknie na piętrze ich domu dostrzegł Gracie i Maddie.

Dziewczynki pomachały i Zach zrobił to samo. Zastanawiał się, kiedy ponownie zobaczy te dwa małe skrzaty i ich mamę. Powiedział sobie, że najlepiej, gdyby do tego nie doszło, że porządnie wytyczone granice ułatwiają życie sąsiedzkie i tak dalej, i bardzo starał się w to uwierzyć.

4

Zach, nie chcę cię niepokoić, ale chyba masz stalkerkę – rzekła Carly DeCusati. Siedziała przy blacie w kuchni Zacha i raczyła się piwem z browaru Bluff Point, podczas gdy jej narzeczony James Sinclair wyczarowywał kulinarne cuda.

Pośrodku pomieszczenia siedział Rufus i nie spuszczał wzroku z Jamesa, na wypadek gdyby na podłogę spadł kawałek salami. Zach praktycznie widział, jak pies zaklina wędlinę, aby wyrosły jej skrzydła i przyfrunęła prosto do jego pyska.

– Stalkerkę? – zapytał. Pociągnął spory łyk piwa i zwinął z deski plaster pikantnego salami. – Niemożliwe. Wiesz, że nigdy nie zapraszam do domu nikogo, z kim mogę być romantycznie związany.

– Och, nie wydaje mi się, aby tej akurat chodziło o romans – stwierdziła Carly. Patrzyła w stronę salonu.

Zach odwrócił się i podążył za jej spojrzeniem. W tej samej chwili dostrzegł za oknem jakiś ruch. Nim dwie wełniane czapki zniknęły pod parapetem, przez chwilę były widoczne.

– Pomyliłam się. Wygląda na to, że masz dwie stalkerki.

Zach zerknął na Rufusa. Pies całą uwagę skupiał na Jamesie. Nawet nie mrugał.

– Ale z ciebie pies obronny – westchnął Zach.

– Czuję na plecach jego świdrujący wzrok – oświadczył James. – Nasze psy, Saul i Hot Wheels, robią to samo.

– Tak, ale wyszkoliły sobie Ike’a, który im pomaga – dodała Carly. – Wystarczy na chwilę się odwrócić, a papuga kradnie jedzenie dla psów. To absurdalne.

– Nadal rzuca przekleństwami? – zapytał Zach. Wstał i ruszył w stronę drzwi.

– Tak – odparł James.

– Tylko, kiedy zostaje sprowokowany – broniła go Carly.

– Ktoś mocno złagodniał w kwestii zwierząt – zaśmiał się Zach.

– Wcale nie – zaprotestowała. – Poza tym akurat ty nie powinieneś nic mówić. Sam masz Rufusa.

– Ja tylko zapewniam mu dom tymczasowy, dopóki nie trafi się coś lepszego albo jego rodzina nie wróci z Anglii.

– I właśnie dlatego masz wasze wspólne portrety – wtrącił James. – Bo planujesz go oddać.

– To się zaczęło, kiedy był jeszcze współpracownikiem. Ruf jest jak kumpel, którego żona wyrzuciła z domu i potrzebuje na jakiś czas miejsca, gdzie może się przekimać – wyjaśnił Zach. Zobaczył dwie czapki wysuwające się poza parapet. – To nie jest sytuacja permanentna.

– A dlaczego? – zapytała Carly.

Zach uniósł palec, sygnalizując, że potrzebuje chwili. Następnie otworzył drzwi i wyskoczył za próg.

– Mam was!

– Aaaah! – zapiszczały dziewczynki i odskoczyły od okna. Wylądowały na tyłkach.

Rufus, usłyszawszy zamieszanie, przybiegł do drzwi, głośno szczekając.

– Jasne, teraz to szczekasz. – Zach ściągnął brwi. – Mnie nie nabierzesz. Wiedziałeś, kto to jest. Teraz pewnie chcesz się pobawić z nimi w śniegu.

Rufus raz jeszcze zaszczekał, a potem wypadł z domu i puścił się pędem po schodach na zaśnieżone podwórko. Biegał radośnie w kółko, po czym zgiął przednie łapy, wypiął zadek i szaleńczo machając ogonem, szczeknął do dziewczynek, aby je zachęcić do zabawy.

– Cześć, Zach – odezwała się Maddie. – Możemy się pobawić z Rufusem?

Zach zerknął na obie dziewczynki.

– To zależy. Mama wie, gdzie jesteście?

– Ma nas na oku – odparła Maddie.

Zerknął na sąsiedni dom. Nie dostrzegł Jessie. Dotarło do niego, że młodszą siostrę czeka świetlana przyszłość jako prawniczkę lub polityka. Spojrzał na Gracie, która wbijała wzrok w czubki kozaków.

– Gracie, powiedziałyście mamie, że tu idziecie? – zapytał.

Maddie popatrzyła na siostrę, zaklinając ją wzrokiem, aby udzieliła prawidłowej odpowiedzi. Gracie przeniosła wzrok z Zacha na Maddie, po czym znowu wbiła go w buty.

– Zostawiłyśmy kartkę – bąknęła.

– Kartkę? Gdzie jest wasza mama? – zapytał Zach. Nie mógł uwierzyć, że Jessie zostawiła dziewczynki same. To zupełnie niepodobne do kobiety, która świrowała, kiedy jej córki poszły bez pytania na sąsiednie podwórko.

Maddie westchnęła, jakby zaakceptowała fakt, że ich krótka przygoda dobiegła końca.

– Brała prysznic.

– Maddie i Gracie, uwierzcie mi na słowo, niemówienie mamie o tym, że wychodzicie z domu, nigdy dobrze się nie kończy – odezwała się Carly. Stała w otwartych drzwiach domu Zacha i patrzyła na dziewczynki z sympatią.

– Cześć, Carly – przywitała się Maddie. – Ale ładnie wyglądasz w niebieskim.

Carly zerknęła na Zacha.

– Ta mała to prawdziwe złoto.

Kiwnął głową.

– Mówiłam ci, że będziemy miały kłopoty – rzekła Gracie. – Mama się bardzo zdenerwuje.

– Cóż, odprowadzę was do domu, żebyście mogły przeprosić, zanim zacznie panikować – stwierdził Zach. Wrócił do środka i z wieszaka zdjął kurtkę. Zerknął na Carly. – Jeśli zjawią się pozostali, powiedz im, że zaraz wrócę.

– Dobrze. Ale nie mogę obiecać, że nie zaczniemy bez ciebie.

– Nie martw się! – zawołał z kuchni James. – Zostawię dla ciebie trochę mięsa.

– Prawdziwy z ciebie przyjaciel, James – odkrzyknął Zach. Posłał Carly znaczące spojrzenie, a ona się zaśmiała.

– Ach, ci mięsożercy. – Pokręciła głową.

Zach założył trapery i zapiął kurtkę, po czym wyszedł na dwór. Maddie ganiała się po podwórku z Rufusem, a Gracie stała z miną winowajcy.

– Idziemy, moje panie – rzucił. – Zobaczmy, czy uda nam się zminimalizować szkody.

– A co to znaczy? – chciała wiedzieć Maddie.

– Zamierza spróbować zrobić tak, żeby mama się na nas nie gniewała – wyjaśniła Gracie.

– Och, to dobrze! – zawołała Maddie.

Jej wiara w umiejętności Zacha była zupełnie nieuzasadniona, ale liczył, że nie zawiedzie małej. Szczerze mówiąc, nie mógłby mieć do Jessie pretensji, gdyby ta się wkurzyła. Jednym z wielu powodów powstrzymującym go przed posiadaniem dzieci była świadomość, jak wiele złego może im się przytrafić. Był przekonany, że gdyby miał dziecko, już nigdy nie mógłby spokojnie spać.

Kiedy przechodzili przez dwa podwórka, jego trapery zapadały się głęboko w śniegu. Było późne popołudnie i zaczynało się już ściemniać. W domu Jessie nie paliło się światło. Cieszył się, że odprowadza dziewczynki, bo przynajmniej będzie miał pewność, że dotrą całe i zdrowe.

Obok nich dreptał Rufus, najwyraźniej kierujący się tym samym instynktem opiekuńczym. Cała czwórka była już w połowie podwórka, kiedy drzwi się otworzyły i stanęła w nich Jessie w szlafroku i w turbanie z ręcznika. W ręce ściskała coś, co wyglądało jak żółta karteczka samoprzylepna. Także była w traperach, więc Zach zakładał, że szykowała się właśnie do wyjścia.

– Madeline Rose, Grace Josephine, do domu, natychmiast – nakazała takim tonem, że Zach się cieszył, że to nie on musi się mierzyć z jej gniewem.

Gracie pobiegła przez śnieg w stronę domu, ale Maddie nie wydawała się szczególnie poruszona. Szła, szurając nogami i zostawiając w śniegu szeroki ślad. Wyraźnie nie czuła potrzeby ugłaskania mamy.

Zach nachylił się i szepnął do niej:

– Lepiej przyspiesz, mała. Twoja mama wygląda na wkurzoną.

Maddie wzruszyła ramionami. Zamrugała, jakby chciała mu udowodnić, że się nie przejęła. Zach pokręcił głową. Ani jego mama, ani macocha nie tolerowałyby takiej niesubordynacji.

– Cenna rada, mała – rzekł. – Na twoim miejscu zacząłbym od przeprosin.

– Zostawiłyśmy kartkę – upierała się Maddie.

Zach ponownie pokręcił głową, a dziewczynka sapnęła i nieco szybszym krokiem ruszyła w stronę domu.

Doszli właśnie do schodków na werandę, kiedy Gracie dotarła do mamy, objęła ją mocno i przytuliła.

– Przepraszam, mamuś – rzekła, uczepiona Jessie jak rzep. – Nie powinniśmy wychodzić, kiedy byłaś pod prysznicem.

– Owszem – przytaknęła Jessie. Uniosła karteczkę. – I choć to był dobry pomysł, wiecie, że musicie mnie pytać, zanim pójdziecie na sąsiednie podwórko, na ulicę albo gdziekolwiek, prawda?

– Tak, mamo – przytaknęła Gracie. Wyglądała na przytłoczoną dezaprobatą matki i Zach musiał się powstrzymać, żeby nie poklepać jej po plecach albo nie przytulić.

– Maddie, co masz do powiedzenia? – Jessie skierowała niezadowolone spojrzenie na młodszą latorośl.

– Zostawiłyśmy kartkę – oświadczyła Maddie.

Położyła rękę na grzbiecie Rufusa, jakby chciała zaczerpnąć od niego siły, po czym uniosła wyzywająco brodę. Zach westchnął. Nie trzeba geniusza, aby wiedzieć, że nie skończy się to dobrze.

Kiedy zerknął na Jessie, dostrzegł, że poruszają jej się skrzydełka nosa.

– To wszystko, co masz do powiedzenia? – zapytała.

– Aha – odparła Maddie. Skrzyżowała ręce na piersi i popatrzyła Jessie w oczy.

Tak bardzo przypominała Zachowi jego najmłodszą siostrę, Addison, znaną także jako Szaloną, że naprawdę miał wielką ochotę stanąć za Jessie i pomachać małej, jakby sygnalizował, że nie ma przejścia. Aczkolwiek jeśli Maddie rzeczywiście przypominała Addison, i tak nie na wiele by to się zdało.

Zerknął na Gracie. Przyłożyła dłoń do czoła, jakby nie mogła uwierzyć w to, jak zachowuje się jej młodsza siostra.

– Madeline, ty i twoja siostra jesteście za małe, żeby włóczyć się po okolicy, kiedy jest prawie ciemno – oświadczyła Jessie.

– Poszłyśmy tylko do Zacha – zaprotestowała Maddie. – Chciałyśmy zobaczyć jego i Rufusa.

– Zjawianie się u kogoś bez zaproszenia jest bardzo niegrzeczne. A jeśli Zach miał towarzystwo?

– Miał – potwierdziła Maddie. – Zajrzałyśmy przez okno i ją zobaczyłyśmy.

– O mój Boże. – Jessie zamknęła na chwilę oczy, jakby modliła się o cierpliwość. – Tak mi przykro. Mam nadzieję, że nie przeszkodziły ci w randce.

– Nic się nie stało – zapewnił ją Zach. – To nie randka, po prostu zaprosiłem przyjaciół na kolację, swoją ekipę z Maine.

Przez twarz Jessie przemknął wyraz tęsknoty i Zach pomyślał, że jako samotna matka pewnie rzadko ma okazję spotykać się z rówieśnikami.

– Jeśli chcesz, możesz do nas dołączyć – zaproponował. Te słowa wydostały się z jego ust, nim zdążył je przemyśleć.