Strona główna » Kryminał » Zabić gołębia

Zabić gołębia

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64488-04-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Zabić gołębia

Świeżo przybyły z Ghany jedenastoletni Harrison Opoku mieszka z matką i starszą siostrą na dziewiątym piętrze wieżowca w jednym z londyńskich blokowisk. Zupełnie nieświadomy czyhających na niego zagrożeń Harri, wicemistrz swojej klasy w sprincie, pędzi przez nowe życie w butach z trzema paskami Adidasa własnoręcznie namalowanymi czarnym flamastrem.

Równie zafascynowany osiedlowym gangiem, co gołębiem przysiadającym na jego balkonie, Harri przyswaja sobie wiele osobliwych elementów nowego życia w Anglii: obserwuje, słucha i uczy się sztuczek umożliwiających przetrwanie w miejskiej dżungli.

Kiedy jednak na głównej ulicy osiedla, od ciosów nożem ginie chłopiec, i policka apeluje o zgłaszanie się świadków, zapada zmowa milczenia. Harri postanawia wszcząć własne śledztwo. W ten sposób nieświadomie naraża kruchy kokon bezpieczeństwa, jakim matka otoczyła rodzinę.

Zabić gołębia, historia zderzenia niewinności z przemocą, nadziei z brutalnością świata, ukazuje przejmujący portret chłopca u progu dorosłości.

Ta powieść z godnym podziwu mistrzostwem pokazuje przerażonych nastolatków kryjących się pod maskami twardzieli z gangu.

Observer

Historia Harrisona wciąga bez reszty. Jedną z najtrudniejszych rzeczy w literaturze jest pisanie z punktu widzenia dziecka. Stephen Kelman robi to genialnie.

Guardian

Powieść Stephena Kelmana to przejmująca historia, wartka akcja i pełni wdzięku bohaterowie. Żywy portret namalowany uczciwie, życzliwie i dowcipnie.

Daily Telegraph

Polecane książki

Lara Gray prowadziła rozrywkowy tryb życia, jednak w głębi duszy czekała na prawdziwą miłość. Wydawało jej się, że to jej szef będzie tym jedynym. Wyjeżdża z nim na weekend do Rzymu, ale szybko okazuje się, że to pomyłka. Gdy załamana przemierza ulice Rzymu, poznaje przystojnego Włocha Raoula Di Vit...
Georg Fuchs, którego program odnowy sceny europejskiej należałoby postawić obok koncepcji teoretyków tej miary co Craig i Appia, pragnął przywrócić teatrowi jego pierwotny charakter – zbiorowej uroczystości, obrzędu, wyraziciela idei. Niektóre postulaty Fuchsa, takie jak udział widzów w przedsta...
Aleksander Lubarecki, wybitny i ceniony pisarz, choć bezsilny wobec największych słabości i niebezpiecznie zatracony w pasji, wciąż stara się pociągać za sznurki swojej żony. Emma, stojąca w cieniu swojego męża-pisarza, musi być dla niego wszystkim: sprzątaczką, kucharką, pielęgniarką, muzą, kob...
„Trylogia napoleońska” Wacław Gąsiorowskiego obejmuje powieści: „Huragan”, której akacja obejmuje lata 1806-1809 – od czasu wypowiedzenia przez Napoleona wojny Prusom do utworzenia Księstwa Warszawskiego, „Rok 1809” to opowieść o wojnie polsko-austriackiej w obronie Księstwa Warszawskiego i „Szwoleż...
Poradnik do NHL 06 zawiera wiele rad odnośnie zarządzania drużyną i skierowany jest do graczy, którym gra sprawia kłopot. Materiał wzbogacony jest licznymi zdjęciami i opisami.NHL 06 - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. Początek (Dynasty Mode)Faule (Podstawow...
Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i łacińskiej. Eneida to łaciński poemat epicki, napisany przez Wirgiliusza między 29 a 19 r. p.n.e., który opowiada legendarną historię Eneasza, Trojańczyka, który udał się do Italii, gdzie stał się przodkiem Rzymian. Pierwsze sześć z dwunastu ksiąg poem...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Stephen Kelman

O Autorze

foto © Jonathan Ring

Stephen Kelman

Urodził się w Luton w 1976 roku.

Po studiach pracował między innymi jako
magazynier, potem w opiece społecznej, w marketingu i samorządzie
lokalnym. W 2005 roku postanowił zająć się pisarstwem
na poważnie i od tego czasu napisał sporo scenariuszy filmowych. Jego pierwsza powieść Zabić
gołębia została nominowana do nagrody Desmonda Elliotta
2011 i The Man Booker Prize 2011.

Wolałbym uczyć się śpiewu u jednego
ptaka,

niż pouczać dziesięć tysięcy gwiazd,

jak mają tańczyć

E. E. Cummings

StephenKelmanZabić gołębiaprzełożył Wojciech Mitura

tytuł oryginału

Pigeon English

koncepcja graficzna

Michał Batory

zdjęcie Autora

Jonathan Ring

redakcja i korekta

Bogna Piotrowska

przygotowanie do druku

Katarzyna Marzec

© 2011 by Stephen Kelman

© 2013 for the Polish edition by
Drzewo Babel

All rights reserved

Drzewo Babel

ul. Litewska
10/11, 00-581 Warszawa

listy@drzewobabel.pl

www.drzewobabel.pl

ISBN 978-83-64488-04-7

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: kontakt@elib.pl

www.eLib.pl

•••

Nie chciało się wierzyć,

żeby zabójca mógł być zwyczajnie

dzieciakiem. To byłby zupełny obłęd.

Rozglądaliśmy się po wszystkich twarzach,

czy ktoś nie ma wzroku mordercy.

Za trudne. Wszyscy wyglądali

po prostu normalnie.

To nie mógł być nikt z nich.

•••

Podróżnikowi

Marzec

Krew. Wszędzie na ziemi przed barem Chicken
Joe’s. Jest ciemniejsza, niż by się myślało. Po prostu
obłęd.

Jordan: Dam ci milion funtów,
jak dotkniesz.

Ja: Nie masz miliona.

Jordan: No to funta.

Chciałoby się dotknąć, ale nie dawało rady podejść dość
blisko. Dojście zagradzała policyjna taśma:

PRZEJŚCIA NIE
MA

Jeśli przekroczysz tę linię, zamienisz się
w proch.

Nie wolno było rozmawiać
z policjantem, żeby go nie rozpraszać na wypadek, gdyby zabójca
miał wrócić. Widziałem, że ma kajdanki przy pasku, ale broni nie
widziałem.

Mama zmarłego chłopca pilnowała
tej krwi. Wyraźnie chciała, żeby krew tam zostawić. Deszcz
chciał spaść i zmyć krew, ale ona mu nie dawała. I nawet
nie płakała. Stała sztywno z groźną miną, zupełnie jakby jej
obowiązkiem było odpędzanie deszczu z powrotem do nieba. Nadleciał
gołąb i zaczął rozglądać się za czymś do jedzenia. Szedł prosto
w krew. Nawet też był smutny, miał takie różowe oczka i martwe
spojrzenie.

Kwiaty już oklapły. Obok
leżały fotografie zmarłego chłopca w szkolnym mundurku. W zielonym
pulowerze.

Mój jest niebieski. Mój mundurek
jest lepszy. Jedyna niedobra rzecz, to krawat, za bardzo drapie. Nie
cierpię, jak krawat drapie.

Zamiast zniczy stały puszki
z piwem, a koledzy zmarłego chłopca zostawiali mu kartki. Wszyscy
pisali, że był dobrym kolegą. Niektórzy robili błędy ortograficzne,
ale mi to nie przeszkadzało. Jego korki związane sznurowadłami
wisiały na ogrodzeniu. Prawie nowe Nike z kołkami z prawdziwego
metalu i w ogóle.

Jordan: Mam je zwinąć? Jemu
już niepotrzebne.

Udałem, że nie słyszę. Jordan
tak naprawdę to by ich nie ukradł, były milion razy za
duże. Wyglądały smętnie, kiedy tak wisiały. Chciałbym móc je
nosić, ale wcale by nie pasowały.

Ja i ten zmarły chłopiec byliśmy
tylko półkolegami, nie widywałem go za często, bo był starszy
i nie chodził do mojej szkoły. Umiał jeździć bez trzymanki, ale
nawet nikt mu nie życzył, żeby spadł z roweru. W myśli zmówiłem
modlitwę. Modlitwa była krótka: przykro mi. Nic innego nie mogłem
sobie przypomnieć. Wyobrażałem sobie, że jak będę z całej siły
wpatrywał się w tę krew, to ona się ruszy i wróci w postaci
chłopca. Mógłbym go w ten sposób przywrócić do życia. Coś
takiego się kiedyś zdarzyło. Tam, gdzie przedtem mieszkałem,
był wódz i on przywrócił do życia swojego syna. To było dawno,
jeszcze zanim się urodziłem. Asweh[1], prawdziwy cud. Tym razem jednak nie udało się. Dałem
mu swoją gumową piłeczkę. Nie jest mi już potrzebna. Mam jeszcze
pięć pod łóżkiem. Jordan położył tylko kamyk, który znalazł
na ziemi.

Ja: To się nie liczy. Musisz dać
mu coś, co należało do ciebie.

Jordan: Nic nie mam. Nie
wiedziałem, że trzeba przynieść prezent.

Dałem Jordanowi truskawkowy
żelek, żeby miał dla zmarłego chłopca, potem pokazałem mu,
jak się przeżegnać. Razem się przeżegnaliśmy. Nie odzywaliśmy
się. Czuliśmy nawet, że to coś ważnego. Biegliśmy całą drogę
do domu. Łatwo wygrywam z Jordanem. Mogę wygrać z każdym. Jestem
najszybszy w naszej klasie. Po prostu chciałem uciec, zanim śmierć
nas dogoni.

Domy są tu wszędzie
potężne. Mój wieżowiec jest wysoki jak latarnia morska
w Jamestown. W jednym rzędzie stoją trzy wieżowce: Luksemburg,
Sztokholm i Kopenhaga. Ja mieszkam w bloku Kopenhaga. Moje mieszkanie
jest na dziewiątym z czternastu pięter. To nawet nie jest takie
przerażające. Mogę teraz wyglądać przez okno i już mi się
w brzuchu nie przewraca. Uwielbiam jeździć windą. Masakra, zwłaszcza
jak się jedzie samemu. Można się bawić w ducha albo szpiega. Ona
tak szybko jedzie, że nawet nie czuje się zapachu sików.

Nieźle wieje na samym dole,
robi się tam coś jakby wir. Stoisz pod blokiem, rozkładasz ramiona
i możesz udawać, że jesteś ptakiem. Czujesz, że wiatr próbuje
cię unieść do góry, prawie jakbyś latał.

Ja: Szerzej ręce!

Jordan: Szerzej się nie
da! Pedalstwo jakieś, ja mam dość!

Ja: Żadne pedalstwo, właśnie
genialne!

Asweh,
to najlepszy sposób, żeby poczuć, że żyjesz. Tyle tylko, że nie
chcesz, żeby cię wiatr porwał, bo nie wiesz, gdzie cię upuści. Może
w krzaki, czasem w morze.

W Anglii mają na wszystko
cholernie dużo różnych słów. Chodzi o to, że jak zapomnisz
jakiegoś słowa, to zaraz masz jakieś inne. To bardzo pomaga. Ciota,
dupek, frajer – wszystko znaczy to samo. Sikać, lać, siurać –
też wszystko to samo (to samo, co iść w pewne miejsce). Jest milion
słów na siusiaka. Wiecie, co usłyszałem od Connora Greena, jak tylko
zacząłem chodzić do nowej szkoły?

Connor Green: Masz
przyjaciela?

Ja: Tak.

Connor Green: Jesteś pewien,
że masz przyjaciela?

Ja: Tak.

Connor Green: Ale całkiem
pewien?

Ja: Chyba tak.

Ciągle mnie pytał,
czy mam przyjaciela. Bez przerwy. Wreszcie zaczęło mnie to
złościć. I w końcu nie byłem pewien. Connor Green śmiał się,
nawet nie wiedziałem dlaczego. Wtedy Manik powiedział mi, że to taki
kawał.

Manik: On cię nie pyta, czy
masz przyjaciela, pyta, czy masz penisa. Mówi tak każdemu. To tylko
kawał.

Brzmi jak przyjaciel, a naprawdę
znaczy penis.

Ha! Penis.

Connor Green: Mam
cię! Połknąłeś haczyk!

Connor Green zawsze robi
kawały. Po prostu lubi ściemniać. To pierwsza rzecz, jakiej się
o nim dowiadujesz. W każdym razie ja nie przegrałem. Mam penisa. Kiedy
wszystko się zgadza, to nie ma kawału.

Niektórzy na balkonach
suszą bieliznę albo hodują rośliny. Ja z mojego obserwuję
helikoptery. Trochę się kręci w głowie. Trudno stać tam dłużej
niż minutę, bo można zamienić się w sopel lodu. Widziałem
raz z góry X-Fire’a, pisał swoje imię na murze Sztokholmu. Nie
wiedział, że go widzę. Był naprawdę szybki, a mimo to litery
wyszły mu super. Ja też bym chciał napisać swoje imię takimi dużymi
literami, ale farba w sprayu jest bardzo niebezpieczna, bo jak się
nią pomażesz, to nigdy nie schodzi i nawet zostaje na zawsze.

Małe drzewka siedzą tu
w klatkach. Stawia się klatkę wokół drzewka, żeby go nie
ukradli. Asweh, kompletny obłęd. Kto by chciał
ukraść drzewko? Kto by zaciukał chłopca, żeby zabrać mu porcję
kurczaka z baru Chicken Joe’s?

Kiedy Mama nastawia telefon
na głośne mówienie, to słychać, jakby byli daleko. Głos
Papy odbija się echem, jakby go trzymali w łodzi podwodnej na
dnie oceanu. Wyobrażam sobie, że powietrza starczy mu na godzinę
i jeśli w ciągu godziny go nie uratują, to koniec. Zawsze mnie to
wnerwia. Póki Papa nie ucieknie, to ja jestem głową rodziny. Nawet
tak powiedział. Mam obowiązek pilnować wszystkiego. Opowiedziałem
mu o moim gołębiu.

Ja: Gołąb wpadł przez okno. Lydia
się przestraszyła.

Lydia: Co? Wcale się nie
przestraszyłam.

Ja: Przestraszyła
się. Powiedziała, że zwariuje od tych jego skrzydeł. Musiałem go
złapać.

Nasypałem sobie trochę mąki na
rękę i gołąb usiadł mi na niej. Był głodny i tyle. Zwabiłem
go tą mąką. Trzeba się bardzo ostrożnie poruszać, bo jak się
ruszysz zbyt gwałtownie, gołąb może zwyczajnie przestraszyć się
i odlecieć.

Lydia: Pośpiesz się! Jeszcze
kogoś ugryzie!

Ja: Weź ty się! On tylko chce
się stąd wydostać. Zamknij się, bo go przestraszysz.

Czułem na ręce, jakie ma szorstkie
nóżki, jak kurczak. To było bardzo fajne. Postanowiłem, że będzie
moim ulubionym gołębiem. Dobrze mu się przyjrzałem, żeby zapamiętać
kolory, potem wypuściłem go na balkon i odleciał. Wcale nie trzeba
ich zabijać.

Papa: Dobra robota.

Papa miał uśmiechnięty
głos. Uwielbiam, jak ma uśmiechnięty głos, bo to znaczy, że
zrobiłem coś tak, jak trzeba. Nie musiałem potem myć rąk,
mój gołąb nie ma żadnych zarazków. Stale mówią, żeby myć
ręce. Asweh, tyle jest zarazków, że trudno
uwierzyć! Wszyscy ciągle się ich boją. Zarazki z Afryki są
najśmiertelniejsze, to dlatego Vilis uciekł, kiedy chciałem się
z nim przywitać, on myśli, że kiedy się nawdycha moich zarazków,
to umrze.

Ja nawet nie wiedziałem
że przywiozłem ze sobą jakieś zarazki. Nie czuje się ich,
nie widzi, ani nic. Adjei[2], te zarazki są okropnie wredne! Vilis może sobie mnie
nienawidzić, nawet nie obchodzi mnie to, jest kiepskim obrońcą i nigdy
mi nie podaje piłki.

Agnes uwielbia robić bańki ze
śliny. Tylko jej to wolno, bo jeszcze jest dzidziusiem. Niech ich nawet
robi dużo. Ile zechce i zawsze.

Ja: Halo, Agnes!

Agnes: O!

Jak Boga kocham, kiedy Agnes
mówi halo, to w uszach mi dzwoni jak jakiś szalony dzwonek! Ale
i tak to kocham. Kiedy Agnes mówi halo, Mama płacze i śmieje
się równocześnie – jest jedyną osobą, jaką znam, która to
potrafi. Agnes nie mogła z nami przyjechać, bo Mama musi cały czas
pracować, więc zamiast Mamy zajmuje się nią Babcia Ama. Tylko do
czasu, aż Papa sprzeda wszystko ze swojego sklepu, a potem kupi bilety
i znowu będziemy wszyscy razem. Minęło dopiero dwa miesiące od
naszego wyjazdu, a zapominać zaczyna się dopiero po roku. To nawet
nie będzie tak długo.

Ja: Umiesz powiedzieć Harri?

Papa: Jeszcze nie. Daj jej trochę
czasu.

Ja: A co ona teraz robi?

Papa: Dalej robi bańki. No,
lepiej już idź.

Ja: Okej. Przyjeżdżajcie
szybko. Przywieźcie mi płyty Ahomki, tu ich nie mogę znaleźć. Kocham
was.

Papa: I ja

W tym momencie karta telefoniczna
się wyczerpała. Nienawidzę tego. To zawsze jest szok, chociaż
zdarza się tak za każdym razem. To tak jak wieczorem, kiedy cichną
silniki helikopterów i wydaje mi się, że te helikoptery spadną
na mnie. Asweh, co za ulga, kiedy znowu je
słyszę!

Widziałem raz prawdziwą
martwą osobę. To było tam, gdzie przedtem mieszkałem, na targu
w Kaneshie. Panią od pomarańczy potrącił bus tro-tro, nikt nawet
nie zauważył, że nadjeżdża. Wyobrażałem sobie, że te wszystkie
pomarańcze, które się rozsypały dookoła, to jej przyjemne wspomnienia
i że szukają teraz kogoś, kto by je przygarnął, żeby się nie
zmarnowały. Łobuzy próbowały ukraść trochę pomarańczy, tych
nierozjechanych, ale Papa i jeszcze drugi pan kazali im włożyć je
z powrotem do koszyka. Łobuzy powinny wiedzieć, że nigdy nie wolno
okradać zmarłych. Obowiązkiem porządnych ludzi jest wskazywać
bezbożnikom właściwą drogę. Trzeba im pomagać, kiedy tylko się
da, nawet jeśli oni tego nie chcą. Myślą, że nie chcą, ale tak
naprawdę, to chcą. Można zostać porządnym człowiekiem, jeśli
się umie zaśpiewać wszystkie pieśni kościelne z pamięci. Tylko
pastor Taylor i pan Frimpong to potrafią, no, ale obaj mają już swoje
lata. Pan Frimpong jest tak stary, że ma pająki w uszach. Widziałem
na własne oczy.

W kościele odmówiliśmy
specjalną modlitwę za zmarłego chłopca. Prosiliśmy, żeby jego
dusza znalazła się w objęciach Pana i żeby Pan zmiękczył serca
zabójców tak, żeby się przyznali do winy. Pastor Taylor przekazał
specjalny komunikat do wszystkich dzieci. Powiedział, że jeśli znamy
kogoś z nożem, to trzeba o tym powiedzieć.

Lydia obierała bulwy kasawy
na fufu.

Ja: Ty masz nóż! Powiem im
o tobie!

Lydia: Idź ty. Czym mam je
obierać, łyżką?

Ja: Możesz obierać swoim
oddechem. Bucha od ciebie jak od smoka.

Lydia: A od ciebie jak od
psa. Znowu lizałeś podogonia?

To nasza ukochana zabawa –
zobaczyć, kto wymyśli najgorsze bluzgi. Przeważnie ja wygrywam. Jak
dotąd mam tysiąc punktów, a Lydia tylko dwieście. Gramy wtedy tylko,
kiedy Mama nas nie słyszy. Podziabałem się widelcem. Zwyczajnie
w ramię. Chciałem zobaczyć, czy bardzo boli i jak długo będzie
widać dziury. Miałem zamiar powiedzieć wszystkim, że są to magiczne
znaki stamtąd, gdzie się urodziłem, i dzięki nim mogę czytać
w cudzych myślach. Zniknęły jednak po minucie. Ale cholernie
bolało.

Ja: Ciekaw jestem, co się czuje,
jak się jest ciukniętym naprawdę. Ciekawe, czy można zobaczyć
wszystkie gwiazdy.

Lydia: Chcesz się
przekonać?

Ja: Albo ogień. Założę się,
że się wtedy widzi ogień.

Mój Mustang ma ogień. Mam cztery
samochody: Mustanga, Garbusa, Lexusa i dżipa Suzuki. Najlepszy jest
Mustang, po prostu super. Niebieski, z płomieniem na masce, i ten
płomień jest w kształcie skrzydeł. Nie ma żadnej rysy, bo nigdy
nie daję mu się zderzyć. Tylko na niego patrzę. Jak zamknę oczy,
to dalej widzę ten ognisty płomień. Tak musi wyglądać umieranie,
tyle że ogień nie jest już piękny, bo naprawdę pali.

Papa Manika pokazał mi, jak się
wiąże krawat. To był mój pierwszy dzień w nowej szkole. Schowałem
krawat do torby. Miałem zamiar powiedzieć, że mi go ukradli. Ale kiedy
doszedłem do szkoły, przestraszyłem się. Wszyscy mieli krawaty. Papa
Manika był tam z Manikiem i to był jego pomysł.

Papa Manika codziennie odprowadza go
do szkoły. Chce go w ten sposób chronić przed złodziejami. Ukradli
mu raz adidasy. Ukradł je jeden z Załogi Dell Farm. Kiedy buty nie
pasują, to wieszają je na drzewie. Manik nie mógł ich ściągnąć,
bo jest za gruby, żeby łazić po drzewach.

Papa Manika: Niech mi tylko znowu
spróbują. Następnym razem zobaczą, gnojki jedne.

Papa Manika jest
dosyć przerażający. Zawsze chodzi wkurzony. Umie walczyć
mieczem. Asweh, cieszę się, że nie jestem wrogiem
Manika! Papa Manika założył mi krawat i zawiązał. Pokazał mi,
jak go zdjąć bez rozwiązywania. Robi się po prostu taki duży otwór,
żeby głowa się zmieściła i wtedy zdejmuje się krawat górą, przez
głowę. W ten sposób nie trzeba go codziennie wiązać na nowo. I to
nawet działa. Teraz już nigdy w życiu nie będę musiał wiązać
krawata. Zwyciężyłem krawat jego własną bronią!

W nowej szkole nie ma
śpiewu. Najlepsze w mojej starej szkole było, jak Kofi Allotey
ułożył własne słowa.

Kofi Allotey:
Do Ciebie Boże

Ręce podnoszę.

Nie zrzucaj mnie ze
schodów,

Nie oblej wrzątkiem
proszę.

Asweh,
dostał tyle batów, że nazwaliśmy go Kofi Bat!

Z początku na przerwach ja i Lydia trzymaliśmy się razem. Teraz
trzymamy się z naszymi kolegami. Kiedy widzimy jedno drugie, musimy
udawać, że się nie znamy. Kto pierwszy powie cześć, przegrywa. Na
przerwach bawię się przeważnie w bombiarza samobójcę albo
w zombi. Bombiarz samobójca to jest wtedy, jak z całej siły wpadasz na
drugą osobę. Jeśli ta osoba upadnie, dostajesz sto punktów. Jak tylko
się zachwieje, ale nie upadnie, masz dziesięć punktów. Ktoś jednak
musi być zawsze na czatach, bo bombiarz samobójca jest zabroniony. Jak
nauczyciel cię przyłapie, zostajesz za karę po lekcjach.

W zabawie w zombi po prostu
odgrywasz zombi. Dodatkowe punkty dostaje się za dokładność.

Kiedy się nie bawimy, to się
wymieniamy różnymi rzeczami. Najbardziej poszukiwane są naklejki
piłkarskie i słodycze, ale można się wymieniać wszystkim, jeśli
się tylko znajdzie chętnego. Chevon Brown i Saleem Khan wymienili
się zegarkami. Zegarek Saleema Khana pokazuje czas na księżycu,
ale zegarek Chevona Browna jest masywniejszy i zrobiony z prawdziwego
tytanu. Oba są klasa. Najpierw byli zadowoleni z wymiany, ale potem
Saleem Khan chciał się z powrotem zamienić.

Saleem Khan: Rozmyśliłem się
i tyle.

Chevon Brown: Ale przybiliśmy
umowę piątką.

Saleem Khan: Miałem skrzyżowane
palce, jasna sprawa, no nie?

Chevon Brown: Cipa. Dwie fangi
za karę.

Saleem Khan: Nie, koleś,
jedna.

Chevon Brown: Ale w głowę.

Saleem Khan: W ramię,
w ramię.

Chevon Brown: Pieprzyć to.

Chevon Brown tak przywalił
Saleemowi Khanowi, że mu ramię zdrętwiało. Jego wina, bo chciał
się wycofać z umowy. Bał się, co będzie, jak się jego mama
wkurzy.

Ja nie mam jeszcze zegarka, nie
jest mi wcale potrzebny. Dzwonek mówi, gdzie trzeba być, a w klasie
jest zegar. Poza szkołą nieważne, która godzina, brzuch ci mówi,
kiedy jest pora żarcia. Dlatego nigdy się nie zapomni pójść do domu,
bo wracasz tam, jak jesteś głodny.

To ja byłem zmarłym
chłopcem. X-Fire uczył nas ciukania. Zamiast prawdziwego noża używał
palców. A i tak były całkiem ostre. X-Fire mówi, że jeśli się
kogoś ciuka, trzeba się bardzo śpieszyć, bo inaczej samemu też się
to czuje.

X-Fire: Kiedy wbijasz w nich
nóż, czujesz, gdzie wchodzi. Jeśli w kość czy coś takiego, to
obrzydliwe, stary. Najlepiej trafić w coś miękkiego, jak brzuch,
bo wtedy dobrze i łatwo wchodzi i nic nie czujesz. Najgorzej było,
kiedy pierwszy raz kogoś dziabnąłem. Wszystkie flaki wylazły mu
na wierzch. Chora akcja. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, gdzie celować,
trafiłem go za nisko, kapujesz? Dlatego teraz staram się trafić w bok,
w oponki. Wtedy nie wylatują te świństwa.

Dizzy: Jak pierwszy raz kogoś
dźgnąłem, nóż mi się zaklinował. Trafiłem w żebro, czy w coś
takiego. Musiałem się, k…, szarpać, niby: oddawaj, dziwko, mój
nóż!

Clipz: Jasne. Chcesz to po prostu
w niego wbić i k… wyciągnąć z powrotem. Bez ściemy.

Killa się nie wtrącał. Siedział
cicho. Może jeszcze nikogo nie ciuknął. A może zaciukał już tylu,
że mu się znudziło. Pewnie dlatego nazywają go Killa, Morderca.

Byłem tym zmarłym chłopcem,
bo X-Fire mnie wybrał. Miałem stać bez ruchu. Nie podobało mu się,
kiedy się ruszałem. Ciągle mnie szarpał. Było mi niedobrze, ale
musiałem słuchać. Zresztą nawet chciałem słuchać. To było tak,
jak kiedy pierwszy raz jadłem rozgotowany groch: wstrętne, ale musiałem
zjeść, bo marnowanie jedzenia jest grzechem.

Nadal czułem jego palce
na żebrach, nawet jak już sobie poszedł. Kompletny obłęd. Od
X-Fire’a jechało papierosami i mlekiem czekoladowym. Właściwie
to nawet się nie bałem.

Zawsze w soboty chodzimy na
targ. To jest na dworze, więc nieźle marzniemy, póki Mama za wszystko
nie popłaci. Trzeba mieć usta zamknięte, żeby nie szczękać
zębami. Ale warto tam iść, bo tyle jest super rzeczy, na które
można sobie popatrzeć, na przykład zdalnie kierowane samochody albo
miecz samuraja (drewniany, ale i tak można się przestraszyć. Gdybym
miał pieniądze, tobym sobie nawet kupił i używał do odpierania
najeźdźców).

Najbardziej lubię sklepik ze
słodyczami. Sprzedają tam wszystkie rodzaje żelków Haribo – co
tylko sobie wymarzysz. Mam ambicję, żeby spróbować każdego. Jak
dotąd spróbowałem prawie połowę. Haribo ma milion różnych
kształtów. Wszystko, co jest na świecie, ma swoją wersję w żelkach
Haribo. Asweh, to prawda. Robią buteleczki
coca-coli, robaki, jogurty, misie, krokodyle, jajka sadzone, smoczki,
kły, wiśnie, żaby i miliony innych rzeczy. Buteleczki coli są
najlepsze.

Ja tylko nie lubię żelków
w kształcie ludzików. To okrutne. Mama widuje martwe niemowlęta
naprawdę. Widzi je codziennie w pracy. Nigdy nie kupuję żelkowych
dzieci, żeby jej nie przypominać.

Mama rozglądała się
wszędzie za siatką na gołębie. Modliłem się w duchu, żeby nie
znalazła.

Ja: To nie jest fair. Tylko dlatego,
że Lydia się ich boi.

Lydia: Spadaj! Nie boję
się!

Mama: Nie mogą nam łazić
gołębie po całym domu. Są brudne, wszędzie paskudzą.

Ja: To tylko raz było. On był
głodny i tyle.

Mama: Dosyć tego, Harrison. Nie
będę z tobą dyskutowała.

Niektórzy zakładają na
balkonach siatki, żeby gołębie nie przylatywały. Nie mogę się
z tym pogodzić, gołębie nie robią nikomu krzywdy. Chcę, żeby
ten mój wrócił. Nawet specjalnie dla niego schowałem w szufladzie
z majtkami trochę mąki przeznaczonej na fufu. Nie chcę go zjeść,
chcę go oswoić, żeby mi siadał na ramieniu. W końcu moja
modlitwa została wysłuchana: na targu wcale nawet nie mają siatek na
gołębie. Asweh, co za ulga!

Ja: Nie przejmuj się. Jak wróci,
to mu powiem, żeby sobie znalazł inny dom.

Mama: Nie wykładaj więcej jedzenia
dla niego! Nie myśl, że nie zauważyłam, jak rozsypałeś mąkę po
całym balkonie, nie jestem głupia.

Ja: Nie będę!

Nie cierpię, jak Mama czyta
w moich myślach! Od dzisiaj będę czekał, aż zaśnie.

Udawałem, że nie widzę, jak
Jordan kradnie jednej pani telefon. Nie chciałem, żeby Mama myślała,
że to popieram, ona już i tak nienawidzi Jordana, bo on pluje na klatce
schodowej. Stałem przy straganie Noddy’ego z ubraniami. Widziałem
wszystko, kiedy Mama płaciła za moją koszulkę Chelsea. Byli tam
X-Fire z Dizzy’m, i to Dizzy zwinął ten telefon. Cwaniaczki
czekały, aż ta pani zacznie z kimś rozmawiać, wtedy na nią wpadli
tak, żeby upuściła telefon. Miało to wyglądać na przypadek. Telefon
upadł na ziemię, a wtedy Jordan pojawił się nie wiadomo skąd,
złapał telefon i uciekł z nim. Wmieszał się w tłum i w sekundę
już go nie było. Po prostu znikł, jakby był duchem. Pani rozglądała
się za telefonem, ale już go nie było i nic nie mogła zrobić. Szybko
się zmyli. Jordan nie dostaje od nich żadnej zapłaty za pomoc,
tylko trochę papierosów albo tydzień czy dwa wolności, wtedy go
nie próbują zabić. To w ogóle nawet żaden interes. Gdyby o mnie
chodziło, to bym domagał się dychy za każdym razem.

Moja nowa koszulka Chelsea
trochę drapie. Muszę sobie przykleić plaster na sutki, żeby się
nie obtarły. Ale jest klasa. Ten zmarły chłopiec też kochał
Chelsea. Miał prawdziwą koszulkę z Samsungiem i nawet ich strój
wyjazdowy. Mam nadzieję, że w Niebie są prawdziwe bramki z siatkami,
żeby nie trzeba było ganiać nie wiem jak daleko za piłką po każdym
golu.

Tu wszędzie jest
milion psów. Asweh, prawie tyle psów co
ludzi. Większość to pitbulle, bo są najbardziej przerażające,
można ich użyć jako broni, jeśli komuś zabraknie naboi. Harvey jest
najgorszy. Należy do X-Fire’a. X-Fire każe mu gryźć huśtawki
na placu zabaw i przez to jest ekstra przerażający. Zawiesza się
zębami na huśtawce i kręci się dookoła w powietrzu jak oszalały
helikopter. Kiedy widzę, że Harvey się zbliża, to tylko wstrzymuję
oddech, żeby nie wyczuł ode mnie strachu.

Mój ulubiony pies to
Asbo. Jest śmieszny i wesoły. Pierwszy raz go zobaczyłem,
kiedy graliśmy z Deanem Griffinem w nogę na skwerze, a tu
jakiś pies podbiega i zabiera nam piłkę. To był właśnie
Asbo. Goniliśmy go i próbowaliśmy go przyblokować, ale był zbyt
szybki. Niechcący rozerwał piłkę. I teraz została nam już tylko
moja plastikowa. Zawsze nam ucieka, bo jest za lekka. Można się
nieźle wnerwić. Niedługo będę miał prawdziwą, ze skóry, więc
nie odfrunie.

Wiedzieliście, że psy potrafią
kichać? Asweh, to prawda. Widziałem na własne
oczy. Asbo kichnął potężnie. Najpierw był szok. Nikt się tego nie
spodziewał. A potem kichał tak ze sto razy. Nie mógł przestać po
pierwszym razie, po prostu seria z karabinu maszynowego. Nawet sam Asbo
był zdziwiony. Nie mógł przestać i trwało to całe wieki.

Terry Nawynos: Jest uczulony na
piwo, no nie?

Terry Nawynos nalał sobie na
rękę trochę piwa i dał Asbo, żeby się napił, ale Asbo nie
chciał. Najpierw zrobił smutną minę i odwrócił łeb. I wtedy
zaczął kichać. Z nosa leciały mu bańki.

Mówi się na niego Terry Nawynos,
bo zawsze coś wynosi. To po prostu inna nazwa na złodzieja. Ile razy
go widzisz, zawsze niesie coś, co właśnie ukradł. Przeważnie
DVD albo telefon komórkowy, bo
to najłatwiej. Pyta cię, czy chcesz kupić, nawet jeśli jesteś
dzieciakiem i nie masz pieniędzy.

Terry Nawynos: Chcesz
kupić? Prawdziwa miedź, warte kupę kasy.

Dean: A co ja zrobię ze stosem
miedzianych rur?

Terry Nawynos: Bo ja
wiem? Mógłbyś sprzedać.

Dean: Czemu ty ich nie
sprzedasz?

Terry Nawynos: Właśnie próbuję,
nie?

Dean: To spróbuj sprzedać komuś,
komu się przydadzą.

Terry Nawynos: Dobra, dobra,
spoko synek, przyhamuj. Spytać nie wolno?

Co on z tym hamowaniem? Przecież
się nie śpieszyliśmy! Asweh, Terry Nawynos jest
świr. A to dlatego, że pije piwo na śniadanie.

Uwielbiam ulżyć sobie po tym,
jak Mama wpuści do muszli klozetowej środek wybielający. Robią się
wtedy wielkie bąbelki i jest tak, jakby człowiek załatwiał się
na chmurze. Specjalnie się wstrzymuję, żeby dużo poszło. Nikomu
nie wolno spuszczać spłuczką chmury, dopóki nie zrobię na nią
specjalnego siku. Wyobrażam sobie, że niby jestem Panem Bogiem
i załatwiam się na moją ulubioną chmurę. Widziałem, jak jest
na chmurze. To było wtedy, kiedy lecieliśmy samolotem. Właściwie
byliśmy nad chmurami. I wiecie co tam jest? Jeszcze więcej
nieba. Asweh, to prawda. Niebo i niebo, nigdzie
się nie kończy. Ale Niebo przez duże N jest jeszcze nad niebem.

Mama: Nie widzi się Nieba, aż
przychodzi na człowieka czas. Dlatego Pan Bóg je ukrywa.

Ja: Ale gdzieś tam jednak
jest.

Mama: Oczywiście, że jest.

Chciałbym je teraz
zobaczyć. Chciałbym zobaczyć, co porabia Dziadek Solomon.

Ja: Założę się, że gra
w papier, kamień, nożyce z Jezusem.

Lydia: Założę się, że
oszukuje.

Ja: Niby jak! To nie jest nawet
w ogóle oszukiwanie!

Lydia: A weź ty się!

Dziadek Solomon uważał,
że nożyce wygrywają z kamieniem, bo w końcu kamień jest tak
zmęczony tym dźganiem, że się rozpada. Każdy, kto mówi, że kamień
wygrywa z nożycami, jest po prostu zbyt leniwy, żeby poczekać do
końca. Tylko tyle pamiętam z tego, co mówił, bo umarł, jak byłem
jeszcze mały. Ale to prawda. Każdy kto mówi, że to oszukiwanie,
jest po prostu głupi.

Lydia myślała, że samolot
się rozbije. Ten drugi, z Kairu do Anglii. Siedzieliśmy przy
samym skrzydle. Widać było, jak drgało w czasie lotu. Ja się nie
bałem. Kiedy samolot ma się rozbić, to najlepsze miejsce jest przy
skrzydle, bo tam jest najmocniejszy. Nawet Papa to mówił. Jak się
chybocze, to jest normalne.

Ja: Zobacz! Jeszcze bardziej się
chybocze! Zaraz odpadnie!

Lydia: Przestań!

Mama: Harrison! Dosyć tych
bzdur. Zapnij pas.

Wcale się nawet nie
rozbiliśmy. Przed startem modliłem się, żeby do tego nie
doszło.

Kiedy wracałem ze szkoły
do domu przed blokami stała policja. Dwa samochody policyjne
i mnóstwo glin zaglądających w krzaki i do śmietników,
jakby zgubili coś specjalnego. Była też wśród nich pani
glina. Asweh, obłęd jakiś. Jakby chciała być
mężczyzną. Miała taki sam gliniarski mundur i w ogóle. Wypytywała
dzieciaki, nikomu nie wolno było iść do domu, wszyscy musieli
odpowiadać na pytania. Masakra. Uważam, że panie gliny to
dobry pomysł. Zamiast cię lać cały czas, po prostu z tobą
rozmawiają.

Obszczymurek: Pani pokaże, jak
się zakłada kajdanki. Byłem niegrzeczny, chyba powinienem dostać
lanie.

Pani glina: No, no!

Pani glina pytała nas
o zmarłego chłopca. Czy wiemy, gdzie był tego dnia i czy ktoś
za nim chodził. Czy zauważyliśmy coś dziwnego. Mówiliśmy, że
nie. Nic nie wiedzieliśmy. Żałowaliśmy, że nie wiemy, ale nic na
to nie mogliśmy poradzić.

Dean: Macie jakieś tropy?

Ja: Ona nie jest myśliwym, nie
tropi zwierzyny.

Dean: Kryminalne tropy,
dupku.

Pani policjantka: Pracujemy nad
tym.

Dean: Jak czegoś się dowiemy,
to wyślemy esemes. Jaki pani ma numer?

Pani glina: Nie pozwalaj
sobie.

Potem gliny musiały jechać. Harvey
próbował odgryźć lusterko przy jednym z ich samochodów. X-Fire
nawet go namawiał do tego. Killa i Dizzy mu kibicowali. Odczepili się
dopiero, jak gliny wyciągnęły gaz łzawiący i chciały psiknąć
Harveyowi w pysk. Ludzie od tego tylko ślepną, ale psy giną w pięć
sekund.

Ja: Widziałem, gdzie tego zmarłego
chłopca zabili, wszędzie była krew.

Dean: Żałuję, że ja nie
widziałem.

Lydia: Ja nie chcę tego
widzieć.

Ja: A właśnie, że
chcesz. Jesteś zła, że nie widziałaś. To było jak rzeka. Można
było w tym pływać.

Lydia: Weź ty się.

Chciałem się w tym pluskać
jak ryba. Gdybym wstrzymał oddech, mógłbym zanurkować na samo
dno i gdybym wypłynął z powrotem i dalej żył, to tak, jakby
ten zmarły chłopiec był nadal wśród nas. Mógłby być moim
powietrzem albo światłem, które bym zobaczył, kiedy znowu otworzę
oczy. Wstrzymałem oddech i próbowałem poczuć, jak krew we mnie
krąży. Jakoś nawet nie czułem. Gdybym wiedział, że krew wypłynie ze
mnie za pięć minut, to wypełniłbym te pięć minut tym, co najbardziej
lubię. Zjadłbym mnóstwo ryżu po chińsku, a potem zrobił siku na
chmurę i rozśmieszył Agnes śmieszną miną, taką, kiedy robię
zeza i dotykam językiem nosa. Jakby się wiedziało, to przynajmniej
można by się było przygotować. Bo inaczej to nie fair.

Paradidel to zwyczajnie
wprawka na werblu. Moje ulubione słowo na dzisiaj. Na muzyce
graliśmy na perkusji. Paradidel jest wtedy, kiedy uderzasz
w werbel dwiema pałeczkami tak szybko, żeby długo było
słychać. Kocham słowo paradidel, bo brzmi tak, jak dźwięk, który
wydaje. Asweh, sprytna sprawa.

Duży bęben (bęben wielki) na
dole ma pedał. Właściwie gra się na nim stopą. Ale masakra. Ludzie
przeważnie walą w bębny zbyt mocno, jakby mieli je rozwalić. To
dla nich tylko zabawa. A ja uderzam tylko tyle, żeby wydobyć dobry
dźwięk. Pokazałem Poppy Morgan, jak poruszać stopą, żeby bęben
trzymał rytm. Łatwiej jest, jak się w myśli liczy. Zawsze liczy
się do czterech. Uderzasz za każdym razem w pedał. O tak:

1 2 3 4

1 2 3 4

I po prostu powtarzasz tyle razy,
ile wydaje ci się, że dobrze brzmi. Albo możesz uderzyć pedał na
jeden i trzy, żeby rytm był szybszy:

1 2 3 4

1 2 3 4

Ale wtedy jest trochę za szybko
i może się zakręcić w głowie, jakby się miało upaść. Kiedy
pokazywałem Poppy Morgan, jak się gra na wielkim bębnie, poczułem
niechcący zapach jej włosów. Po prostu za bardzo się przybliżyłem
i wtedy poczułem. Pachniały miodem. Poppy Morgan ma włosy żółte
jak słońce. Kiedy się do mnie uśmiecha, to mam motyle w żołądku,
wcale nie wiem nawet, dlaczego.

Z mojego balkonu widać tylko
parking i pojemniki na śmieci. Nie widać rzeki, bo zasłaniają ją
drzewa. Widać domy, domy i więcej domów. Wszędzie całe sznury
domów jak wielkie kłębowisko węży i jeszcze takie mniejsze
domki, gdzie mieszkają starzy ludzie i nienormalsi (mama Jordana
mówi nienormalsi o ludziach, którzy mają nie całkiem po kolei
w głowie. Niektórzy tacy się urodzili, a innym tak się porobiło
od picia za dużo piwa. Niektórzy wyglądają jak prawdziwi ludzie,
tyle że nie umieją liczyć ani normalnie mówić).

Mama i Lydia obie chrapały
jak szalone wieprzki. Założyłem kurtkę i wziąłem trochę
mąki. Było bardzo późno. Daleko na niebie słychać było helikoptery,
znowu szukały złodziei. Zimny wiatr wżerał mi się w kości jak
wściekły pies. Drzewa za wieżowcami szumiały, ale rzeka spała. Papa
i Agnes i Babcia Ama, wszystkim im się śniłem, oglądali mnie jak
w telewizji. Gołąb czuł, że na niego czekam, miał zamiar przylecieć
tej nocy, wiedziałem.

Czekałem, żeby wiatr
poszedł sobie dalej i wtedy rozsypałem sporą kupkę mąki na
balustradzie. Rozsypałem ją na całej długości, żeby gołąb
zauważył z daleka. Adjei, a niech to, wiatr
wrócił, raz-raz się zawinął i zdmuchnął mąkę! Mogłem mieć
tylko nadzieję, że on przejrzy mój plan i wróci. Lubię te ich
pomarańczowe nóżki i jak poruszają łepkami, kiedy spacerują,
zupełnie jakby słuchały niewidzialnej muzyki.

Uwielbiam mieszkać na dziewiątym
piętrze. Można sobie patrzeć w dół i jeśli nie za bardzo
się wychylać, to nikt tam na ziemi nawet nie wie, że ktoś jest na
górze. Już miałem napluć, kiedy zauważyłem kogoś przy śmietniku,
więc szybko przełknąłem ślinę. Ukląkł na ziemi przy pojemniku na
butelki. Włożył rękę pod pojemnik, jakby coś mu tam wpadło. Nie
widziałem twarzy, bo naciągnął kaptur.

Ja: Może to złodziej! Szybko,
helikopterze, masz go tu! Poświeć na niego reflektorem, tuuu
niżej! (Tak sobie tylko mówiłem w myśli.)

Wyciągnął coś spod
pojemnika. Jakieś zawiniątko. Rozejrzał się na wszystkie strony,
rozwinął je i zobaczyłem coś błyszczącego. Widziałem to coś tylko
przez sekundę, ale to musiał być nóż. Jedyna rzecz, która przychodzi
mi do głowy, żeby była błyszcząca i spiczasta. Zawinął to
z powrotem, wsadził do kieszeni spodni i raz-raz dał gazu w stronę
rzeki. Dziwna sprawa. Helikoptery nawet go nie zauważyły. Nie poleciały
za nim ani nic, były zbyt wysoko. Biegł śmiesznie, jak dziewczyna,
odstawiając łokcie na boki. Założę się, że jestem od niego
szybszy.

Chciałem śledzić go dalej
na wypadek, gdyby coś innego miało się jeszcze zdarzyć, ale za
bardzo chciało mi się iść w pewne miejsce. Trzymałem, ile się
dało. Nie wiem, czemu gołąb nie przyleciał. Myśli, że chcemy go
zabić, ale my wcale nie chcemy. Ja po prostu chcę mieć coś żywego,
coś co mógłbym karmić i uczyć sztuczek.

Przyglądałem się, jak
słońce wschodzi, a potem odprowadziłem chłopca do szkoły. Każdy
dzień zaczynam czując w dziobie smak jego snów. Smak wszystkich
waszych snów. Stąd, z góry, wyglądacie tak niewinnie, tak się
uwijacie. Kiedy się gromadzicie wokół czegoś, co was ciekawi, albo
spłoszeni rozpraszacie się! Jesteśmy do was podobni bardziej, niż
by wam się wydawało. Ale nie za bardzo podobni.

To ja wysoko na
dziewiątym piętrze, siedzę na parapecie, trawię resztki kaszy
z mojego ostatniego posiłku. To ja współczuję wam, że wasze życie
jest takie krótkie i nie ma w nim sprawiedliwości. Nie znałem
chłopca, który zginął, nie był mój. Ale wiem, jak wygląda rozpacz
matki, wiem, że przywarła do niej jak te czepliwe jeżyny, które tak
świetnie sobie radzą przy autostradzie. Przykro mi, i w ogóle. Teraz
uważajcie na swoje głowy, muszę za potrzebą. Poleciało. Nie
strzelajcie do posłańca.

Za każdym razem, kiedy
ktoś bardzo mocno trzaska drzwiami, moje mieszkanie całe się
trzęsie. Czuje się to. Kiedy jedna osoba zamyka drzwi, wszyscy inni to
czują. Normalnie masakra, bo to tak, jakby wszyscy mieszkali w jednej
wielkiej chacie. Można sobie wyobrażać, że niby jest trzęsienie
ziemi. Pan Tomlin mówił, że trzęsienie ziemi zdarza się tylko
w tych częściach świata, gdzie skały mają łaskotki. Wszyscy się
śmiali. Pan Tomlin jest bardzo śmieszny. Opowiada nawet lepsze kawały
niż Connor Green.

Ja tylko nie lubię, kiedy krzyki
stają się za głośne. Mało nie wyskoczę wtedy ze skóry. Zupełnie
jakby jacyś najeźdźcy wpadli i chcieli nas pozabijać. Kiedy wrzaski
są gdzieś blisko, nastawiam głośniej telewizję, żeby ich nie
słyszeć.

Gdyby mieli pojawić
się najeźdźcy, to ja jestem tym, kto ma ich odeprzeć. Od
tego jest w domu mężczyzna. Zawsze zamykamy drzwi na wszystkie
zamki i na łańcuch, żeby nie mogli się wedrzeć. Jeśli się
dostaną do środka, będzie trzeba ich ciukać widelcem (nie można
nożem, bo to jest morderstwo. Widelcem można. Widelce to po prostu
samoobrona). Zasłonię Lydię, żeby jej bronić. I Mamę też, jeśli
będzie akurat w domu. Kiedy ja będę walczył z najeźdźcami, Lydia
albo Mama wezwą policję. Będę celował w oko, bo to najdelikatniejsze
miejsce. Po prostu od tego oślepną. Wtedy nie będą nic widzieli
i wypchnę ich za drzwi do windy. Winda jest bezpieczna.

Ale to wszystko wtedy, kiedy
najeźdźcy się pojawią. To się nie musi nawet zdarzyć.

Wyjrzałem przez judasz. E tam,
tylko Miquita i Chanelle. Otworzyłem zamki i wpuściłem je do
środka.

Miquita: A to co, ochrona?

Lydia: Weź i wpuść je,
Harrison.

Ja: Nie mów na mnie Harrison,
nie jesteś Mamą.

Asweh,
Lydia zawsze się rządzi, kiedy przychodzą jej koleżanki. Zawsze
się popisuje i każe mi iść do swojego pokoju odrabiać lekcje. Nie
chcę iść do swojego pokoju. Ona tylko dlatego mnie przegania, bo
chcą oglądać Życie w Hollyoaks. Uważają,
że to najlepszy serial. A tam cały czas się całują. Czasem nawet
chłopak całuje drugiego chłopaka. Jak Boga kocham, to prawda! Są
obrzydliwi.

Ja: Powiem Mamie, że
oglądałyście, jak się chłopaki całują. Ohyda.

Lydia zatrzasnęła mi drzwi przed
nosem. Czeka, żebym był tuż pod drzwiami, i wtedy trzaska nimi. To
bardzo wredne. Dawniej nigdy nie zamykała mi drzwi przed nosem. Teraz
robi to stale, żeby jej głupie koleżanki śmiały się ze mnie.

Ja: Wpuść mnie!

Lydia: Miquita nie chce, żebyś
tu wchodził. Ciągle ją szczypiesz w tyłek.

Ja: Nie gadaj głupot! Wcale nie
szczypię.

To nawet nie jest prawda. Nigdy nie
uszczypnąłem Miquity w tyłek. Wolałbym wsadzić palce w mrowisko
z czerwonymi mrówkami. Miquita i Chanelle obie są porąbane, zawsze
się przechwalają, ilu to chłopakom ssały (to znaczy, całowały
się na ostro). Miquita ma wiśniową szminkę. Faktycznie ma wiśniowy
smak. Zawsze sobie maluje nią usta. Mówi, że chce mieć przyjemny
i słodki smak, kiedy się będzie ze mną całowała.

Ja: Nigdy mnie nie pocałujesz. Po
prostu zwieję.

Miquita: Dokąd? Nigdzie
nie uciekniesz. Nie ma nic strasznego w tym, że tak bardzo mnie
kochasz.

Ja: Wcale cię nie kocham. Życzę
ci, żebyś wpadła do jakiegoś dołu.