Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Zagubieni. Tom 2. Zwiad

Zagubieni. Tom 2. Zwiad

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8073-014-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Zagubieni. Tom 2. Zwiad

Po inwazji Trytolian, Dorian i Tommy wrócili na Ziemię. Jednak wielu mieszkańców Układu Słonecznego zniknęło wraz z najeźdźcami. Tajne służby szykują się na kontratak, jednak trwa to bardzo długo.
Gdzie aktualnie przebywa Zoe i mama? Co dzieje się ze Stordem? Jak ich odnaleźć?
Chłopcy nie potrafią usiedzieć w miejscu. Odwiedzają więc Głuszka, który stał się wielką gwiazdą, odkrytą przez producentów programów holowizyjnych.
Czy trójka przyjaciół połączy siły by wyruszyć na ratunek bliskim? Czy uda im się odnaleźć mamę, Zoe i Storda?

Polecane książki

Krótkie i dłuższe, zabawne i poważne SMS-y na różne okazje: urodziny, imieniny, rozstania, zaproszenia, przeprosiny i wiele innych. Ciekawa szata graficzna. Polecamy również e-book „777 SMS-ów na każdy dzień”....
Niegdyś pewien człowiek, pracujący dla Czarnych Kapturów, tajnych służb Najjaśniejszej Republiki Modris, pouczył Vendoma Tasartira tymi słowami: „Pracujemy niestrudzenie we wszystkich zakątkach cesarstwa, aby przynosić jak najwięcej naszej republice. Mając w swej pamięci, jak wiele r&oa...
Niels Bentzon, wybitny policyjny negocjator i wrażliwy humanista, tym razem w roli psychopatycznego mordercy...Niels Bentzon podejmuje się najniebezpieczniejszego zadania w swojej karierze. Chce, żeby osadzono go jako pacjenta w Twierdzy – najlepiej strzeżonym więziennym zakładzie psychiatrycznym dl...
Nauczycielka literatury angielskiej Kate, po śmierci ojca odkrywa, że ten praktyczny i rzeczowy człowiek przez lata szukał statku zatopionego na dnie morza. Kate udaje się na wyspę, na której spędziła kiedyś niezapomniane wakacje, by dokończyć jego dzieło. Do pomocy angażuje Kaya, nurka głębinowego,...
Jaki układ wiąże Tamar – żywiołową autorkę bestsellerów ze spokojną, obowiązkową Martą? Dlaczego Marta podporządkowuje się ustalonym przez Tamar zasadom, które komplikują jej relacje z ludźmi, rujnują związek z Filipem, a wreszcie zmuszają do zmierzenia się odpowiedzialnością z...
Profesor Szabo kwestionuje utrwalony mit, jakoby zwycięstwo w wojnie siedmioletniej przyniosły umiejętności militarne i wytrwałość króla Prus, zwanego Fryderykiem Wielkim. Twierdzi natomiast, że państwo to nie zwyciężyło, a zaledwie przetrwało – mimo, a nie z powodu działań i decyzji swego władc...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Marcin Mortka

zakupiono w sklepie:

Legimi

identyfikator transakcji:

4302585

znak wodny:

Tekst: MARCIN MORTKAIlustracje: DANIEL GRZESZKIEWICZRedaktor prowadzący: AGNIESZKA SOBICHKonsultacja naukowa: KATARZYNA MŁYNARCZYKKorekta: MAGDALENA ADAMSKA, ANNA WŁODARKIEWICZProjekt okładki: PAWEŁ ZARĘBADTP: BERNARD PTASZYŃSKI© Copyright for text by Marcin Mortka, 2013
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2016
All rights reservedWydanie IISBN 978-83-8073-014-4Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.
Al. Jerozolimskie 96, 00-807 Warszawa
tel. 22 576 25 50, fax 22 576 25 51
e-mail:wydawnictwo@zielonasowa.plwww.zielonasowa.plKonwersja:eLitera s.c.

Moim synom(z nadzieją, że kiedy rozpoczną kosmiczne wojaże,przyślą mi chociaż pocztówkę).

ROZDZIAŁPIERWSZY

DYREKTORKA Gladstone High, pani Antoine Donaldson, była Ziemianką, a do tego pochodziła z Londynu, ale większość uczniów utrzymywała, że wywodzi się z obcej rasy kosmicznej. Najlepszym dowodem na poparcie tej teorii było to, że Donaldson potrafiła wzbudzać lęk i poczucie winy u najbardziej przykładnych uczniów i nawet ci, którzy pod koniec roku odbierali z jej rąk nagrody, nie mogli powstrzymać dreszczy. Niektórzy utrzymywali również, że dyrektorka potrafi czytać w myślach i opanowała umiejętność hipnotyzowania swoich ofiar, a byli też tacy, których zdaniem Donaldson żywiła się strachem.

Dorian Tomlinson, który trafił do jej gabinetu po raz czwarty w tym miesiącu, dobrze wiedział, że to wszystko nieprawda.

– I co ja mam z panem zrobić, Tomlinson? – burknęła dyrektorka, przecierając czoło.

Dorian wzruszył ramionami.

– Przecież to już przechodzi ludzkie pojęcie! – huknęła Donaldson, aż zadrżały ściany gabinetu. Złapała służbowy tablet, który służył jej między innymi do komunikacji z nauczycielami, i zacisnęła na nim ogromne dłonie, jakby chciała go złamać. – Najpierw wystraszył pan na śmierć panią Wung, nauczycielkę chińskiego…

– Powinna sprawiedliwiej oceniać kartkówki – mruknął Dorian.

– …potem wdał się pan w kłótnię ze Stevensonem od wiedzy o cywilizacjach kosmicznych…

– Bo utrzymywał, że mieszkańcy Tidoris nie mają uczuć!

– …wprowadził pan wirusa do bazy danych profesora McCatha od astrofizyki…

– To był Humbak, a nie ja.

– …a teraz paskudny kawał, jaki spłatał pan panu Bolesky’emu od historii Układu Słonecznego! Czy to nie za dużo?

Na to pytanie Dorian odpowiedzieć nie potrafił. Mógł się bronić i próbować tłumaczyć, że zajęcia pana Bolesky’ego były tak koszmarnie nudne, że aż prosiły się o zrobienie czegokolwiek zabawnego, ale czuł, że dyrektorka Donaldson, która była zwolenniczką porządku i żelaznej dyscypliny, raczej go nie zrozumie. Ponadto miał świadomość, że przyczepienie Bolesky’emu kartki z napisem: „Kiedy się odwrócę, miauczcie jak koty” było lekką przesadą. Milczał więc i wpatrywał się w okno za plecami pani Donaldson.

Po londyńskim niebie przesuwał się właśnie prom kosmiczny, który zapewne wystartował z portu w Holborn. Chłopak westchnął z tęsknoty.

Dopiero po chwili uświadomił sobie, że dyrektorka przez cały czas do niego mówi:

– …karygodne! Absolutnie karygodne! Relegowaliśmy uczniów z naszej szkoły za o wiele mniejsze przewinienia!

Relegacja była wyszukanym terminem oznaczającym wyrzucenie ze szkoły, co dla wszystkich uczniów Gladstone High byłoby najgorszym koszmarem. Dorian jednakże powitał słowa dyrektorki z obojętnością.

– O ile dobrze pamiętam statut szkoły, decyzję o lere… relegowaniu powinna poprzedzić rozmowa z rodzicami lub opiekunami prawnymi – wyrecytował z pamięci, ze złośliwym uśmiechem. Nigdy nie czytał statutu, ale zrobił to za niego Humbak po aferze ze Stevensonem. Chciał ostrzec kolegę, ale Dorian zapamiętał tylko to, co mogło mu się przydać. – Jeśli uda się pani znaleźć mojego ojca, będę bardzo wdzięczny.

Donaldson wbiła w chłopaka ostre spojrzenie, znane nielicznym uczniom, którzy sprzeciwili się jej otwarcie.

– Doskonale zdaję sobie sprawę z pańskiej sytuacji rodzinnej – zaczęła.

Dorian odwrócił spojrzenie.

„Guzik wiesz” – pomyślał.

Matka Doriana, Michelle Tomlinson, oraz jego siostra Zoe i przyjaciel rodziny, Stord z planety Tidoris, zaginęli na Tytanie podczas ataku Trytolian na Układ Słoneczny pół roku temu i jak dotąd nie zostali odnalezieni. Podejrzewano, że wraz z tysiącami innych porwanych ludzi zostali teleportowani do macierzystego systemu najeźdźców. Ojciec Doriana, Gregory Tomlinson, opuścił Ziemię jakieś dwa tygodnie po przegnaniu Trytolian. Chłopak wiedział już, że jego tato piastuje ważne stanowisko w Tajnej Służbie, organizacji wywiadowczej pilnującej pokoju zarówno na Ziemi, jak i w Unii Międzysystemowej, i rozumiał powody jego nieobecności, ale nie koiło to smutku. Nie znosił pustego mieszkania, zajmowanego nadal tylko przez niego oraz robota domowego, nie lubił krótkich, niby żartobliwych holowiadomości od ojca i przygnębiał go brak wieści o mamie i siostrze. Martwił się również o los surowego Storda, najdzielniejszego człowieka jakiego znał, zaraz po ojcu. Nie przyznałby się do tego nawet przed Humbakiem, ale nieraz zasypiał na poduszce mokrej od łez.

– Nie chcę, by pan pomyślał, iż szkoła zaniedbuje potrzeby swoich uczniów – ciągnęła dyrektorka. – Pani Bae’Hai’t, nasz szkolny psycholog, jest przekonana, iż pański bunt jest efektem przeciągającego się osamotnienia. Istnieje ryzyko, iż z czasem będzie pan sprawiał coraz więcej trudności wychowawczych, a w efekcie opuści się w nauce. Dlatego na wczorajszym posiedzeniu rady pedagogicznej podjęliśmy w pana sprawie istotne postanowienie.

„Rany, ale bełkot” – pomyślał Dorian i spojrzał na zegar. Do dużej przerwy zostało jeszcze kilka minut. Może uda mu się wyrwać przed dzwonkiem i spotkać z Humbakiem, z którym miał do omówienia bardzo ważne sprawy.

– Przydzielimy panu opiekunkę społeczną – zakończyła Donaldson z tryumfalnym uśmiechem.

Powrót do domu śmigaczem pasażerskim XC2 Comfort, który zastąpił nieodżałowanego Roostera, zajmował jakieś dwadzieścia pięć minut. Przez ten czas Dorian wymyślił kilkanaście sposobów na pozbycie się opiekunki społecznej i zadowolony z siebie wyskoczył na asfalt domowego lądowiska.

– Ma pan gościa dysponującego kodem autoryzacji – powitał go w progu Zicco.

– Masz na myśli opiekunkę? – parsknął zuchowato Dorian. – Zamierzam załatwić tę sprawę jak najszybciej. Opiekunka społeczna dla rodzeństwa Tomlinsonów, też mi coś! Popatrz tylko, Cerber!

Robot w odpowiedzi zamrugał diodami, a chłopak zmarszczył groźnie brwi, zarzucił plecak na ramię i ruszył przez korytarz rozkołysanym krokiem kosmicznego awanturnika. Nagle drzwi od salonu rozsunęły się bezszelestnie, a w progu stanęła opiekunka.

Dorian spodziewał się ujrzeć pulchną starszą panią o nieporadnym spojrzeniu i zaaferowanej minie. Zobaczył jednak wysoką młodą kobietę o krótko ostrzyżonych rudych włosach. Zamiast fartucha i rękawic nosiła zielonkawe spodnie z kieszeniami i zieloną bluzkę z krótkimi rękawami, przypominającą te, które chłopak widywał na filmach historycznych pokazujących wojny z końca XXI wieku. Emanowała energią, zdecydowaniem i przedsiębiorczością.

– Dorian Tomlinson? – odezwała się. Było to raczej stwierdzenie niż pytanie.

– Eee… – bąknął chłopak.

– Nazywam się Emily Vivid i jestem opiekunką społeczną przydzieloną ci do czasu ustabilizowania się sytuacji rodzinnej – wyrecytowała ruda kobieta, a potem oparła pięści na biodrach i przyjrzała się chłopcu badawczym wzrokiem, który bardzo mu się nie spodobał. – Na wstępie chciałabym zauważyć, że nie dziwię się twoim problemom w szkole. Bałagan w pokoju wskazuje bowiem na bardzo nieuporządkowaną osobowość. Naszą współpracę rozpoczniemy więc od gruntownych porządków.

– Grzebała pani w moim pokoju? – Chłopak nie mógł uwierzyć własnym uszom.

– Nie, nie grzebałam. – Ruda uśmiechnęła się jadowicie. – To poniżej mojej godności. Wystarczyło mi zajrzeć do środka, bym od razu wszystko wiedziała. Aha, rozumiem, chodzi ci zapewne o to, że udało mi się otworzyć drzwi? Urząd do spraw opieki społecznej powierzył mi kod dostępu do waszego komputera domowego. Usunęłam wszystkie idiotyczne hasła, które pozakładałeś. Nie mogę pozwolić na to, by coś przeszkadzało nam we współpracy.

Chłopak wpatrywał się w opiekunkę z szeroko otwartymi ustami.

„Przejęła domowy komputer…” – uświadomił sobie ze strachem.

– Przejrzałam również zapis czynności wykonywanych przez robota domowego przez ostatnich siedem dni – ciągnęła Emily. – Tosty z masłem orzechowym na śniadanie oraz pizza z frytkami na obiad to bardzo nierozsądny wybór, Dorianie. Od dzisiaj wprowadzam radykalne zmiany do menu. Dodatkowo uzupełniam naszą rutynę domową o obligatoryjne ćwiczenia fizyczne oraz podział codziennych obowiązków. Co do zadań domowych…

– Zadań domowych? – Dorian wybałuszył oczy, na co opiekunka uśmiechnęła się złośliwie i dokończyła:

– …mogę liczyć na pełną współpracę dyrekcji i ciała pedagogicznego Gladstone High. Co my tu mamy… – Zerknęła przy tych słowach na podręczny tablet, który nosiła przy pasku niczym broń. – Wypracowanie z chińskiego i materiał z geografii Układu Słonecznego do opanowania? Pestka. Z pewnością dasz sobie z tym radę do godziny dziewiętnastej.

Opiekunka spojrzała przy tych słowach na ogromny zegarek, a potem uśmiechnęła się tak, że Doriana przeszył dreszcz.

– Nie bój się jednak. Wiem o najważniejszym – oznajmiła. – Za trzy dni masz urodziny. Twoje przyjęcie urodzinowe odbędzie się w terminie.

„Przyjęcie urodzinowe? – Dorian skrzywił się w myślach. – Jeszcze czego. Nie prosiłem o żadne przyjęcie, a tak poza tym, droga pani Vivid, za trzy dni będę daleko stąd. Ba, bardzo daleko”.

Gdy Dorian wpadł do swojego pokoju, w pierwszym odruchu chciał uruchomić komputer i skontaktować się z Humbakiem, który zapewne myślał teraz o tym samym. Musnął palcami dotykową klawiaturę, ale naraz naszła go nowa myśl:

„Nie! A co będzie, jeśli ta wiedźma kontroluje moją korespondencję?”.

Odsunął komputer od siebie i rozejrzał się dookoła. Bohaterowie na plakatach ulubionych holofilmów nadal szczerzyli zęby w zawadiackich uśmiechach, modele kosmicznych pojazdów wciąż wisiały nad biurkiem komputerowym, manetki holosymulatora gwiezdnego myśliwca leżały przy grawimateracu, dokładnie tam, gdzie je pozostawił, ale mimo to pokój po raz pierwszy w życiu wydał mu się miejscem obcym i nieprzyjaznym.

Za drzwiami przesunął się z cichym szumem Zicco, robot domowy i towarzysz poprzedniej wyprawy po planetach Układu Słonecznego.

„Niestety, tobie też już nie mogę zaufać – pomyślał chłopak i wbił wzrok w ogród przed domem. – I co ja teraz zrobię? Opiekunka społeczna? To wścibski cyborg z zegarkiem zamiast mózgu! Jak ja się skontaktuję z Humbakiem? Jak zrealizuję nasz plan?”.

Zrozpaczony usiadł przy biurku, odsunął z niechęcią szkolny tablet i złapał model myśliwca C-3 Star Sailor, który wsławił się podczas wojny z Trytolianami.

„Wojny, która mogła się źle dla nas wszystkich skończyć – pomyślał ponuro. – Ba! Na pewno skończyłaby się źle, gdyby Zoe nie wykombinowała, jak się bronić przed teleportacją! A ja… Cóż, ja umożliwiłem zwycięstwo Straży Orbitalnej! I co mnie spotyka w nagrodę? Powinienem był dostać jakiś medal, a tymczasem zostałem uwięziony we własnym domu przez jakąś rudą fanatyczkę!”.

C-3 Star Sailor był pierwszym modelem, który Dorian złożył samodzielnie jeszcze jako dziewięciolatek. Był z niego niezwykle dumny, choć teraz, jako starszy i bardziej doświadczony modelarz, widział nierówno sklejone elementy i krzywo nałożoną farbę. Mimo to nigdy by się go nie pozbył. W chwilach zadumy zawsze odruchowo brał model do ręki i czerpał z niego pociechę.

Tym razem jednak nawet C-3 Star Sailor w niczym nie pomógł.

Dorian zmarszczył brwi, gdy jego palec natrafił na nowy element. Tuż nad silnikiem fotonowym znajdowało się zgrubienie, którego wcześniej tam nie było. Obmacał je dokładnie, a potem przyjrzał mu się.

„Flexityk! – rozpoznał substancję. – Ale co on…”.

W tej samej chwili zauważył drobniutkie szkiełko zatopione w szarej grudce.

„Kamera!” – pomyślał i włos mu się zjeżył na głowie.

Rozejrzał się raz jeszcze po pokoju. Ile kamer ta cała Emily zdołała zainstalować w jego pokoju, nim wrócił ze szkoły?

Dorian ostrożnie odstawił model na miejsce.

„Czy opiekunka społeczna ma prawo montować mi kamery w pokoju? – pomyślał. – Pojawia się nie wiadomo skąd, przejmuje kontrolę nad komputerem domowym, zakłada mi podsłuch, ba, przyjęcie urodzinowe nawet chce wyprawić! Podejrzana jest ta baba! Chyba warto się jej bacznie przyjrzeć, bo…”.

Przełknął ślinę.

„…bo diabli wezmą plan, który z takim trudem ułożyliśmy!”.

Chłopak postanowił, że będzie się zachowywał całkowicie naturalnie. Nabrał tchu i wyszedł z pokoju jak gdyby nigdy nic. Skierował się do salonu, ale zatrzymał się jak wryty jeszcze w korytarzu, tuż przy obrazie namalowanym przez Zoe na rocznicę ślubu rodziców. Panna Vivid siedziała na kanapie i przeglądała coś na tablecie, jednocześnie rozmawiając przez komunikator.

– To nie będzie trudne – powiedziała ściszonym głosem.

Chłopak przełknął ślinę.

„Co nie będzie trudne?” – spytał sam siebie.

Wytężył słuch, ale w tym samym momencie przez korytarz z szumem przejechał Zicco i Dorian nie dosłyszał kilku zdań. Gdy robot wreszcie znikł i znów zapadła cisza, chłopak usłyszał końcówkę rozmowy:

– Tak, będę mieć oczy i uszy szeroko otwarte, sir. Nie pozwolę na to w żadnym wypadku.

„Na co? – Dorian czuł się coraz bardziej nieswojo. – I dlaczego ona mówi „sir”? Przecież jest opiekunką, a nie żołnierzem!”.

Emily Vivid przerwała rozmowę, odłożyła komunikator i przeciągnęła się na kanapie. Jeden z jej rękawów zsunął się nieco i oczom chłopaka ukazał się tatuaż w kształcie grzyba atomowego.

Dorian chyłkiem wycofał się do swego pokoju, oparł plecami o ścianę i zamknął oczy.

„Ale jaja” – pomyślał.

Po odparciu inwazji Trytolian wszystkie kanały holowizyjne Unii Międzysystemowej poświęcały mnóstwo czasu zarówno rasie najeźdźców, jak i wspierających ich Niszczycielom, najgroźniejszej organizacji przestępczej od czasu likwidacji ziemskich mafii. Dzięki pomocy najeźdźców próbowali obalić rząd Unii i powrócić do dawnego porządku sprzed Kataklizmu, kiedy to tolerowano hazard, używki i przemoc. Istnienie takiej organizacji było wstrząsem dla ludzkości i programy na ich temat nadawano bez przerwy. Pokazywano procesy niektórych z najważniejszych członków i odsłaniano kulisy przestępczej działalności. Reporterzy ujawnili na przykład, że znakiem rozpoznawczym Niszczycieli jest symbol przypominający grecką literę omega. W rzeczywistości był to grzyb atomowy, efekt wybuchu bomby nuklearnej.

W ich rodzinnym domu pojawił się obcy agent.

„Niszczyciele – pomyślał ze zgrozą. – Znaleźli mnie”.

Niszczyciele w istocie mieli wiele powodów, by chcieć się zemścić na Dorianie Tomlinsonie. Chłopak najpierw doprowadził do rozwalenia tajemniczej Instalacji na Trytonie, dzięki czemu Straż Orbitalna odzyskała łączność i mogła przeprowadzić atak na Trytolian, a potem podał Tajnej Służbie szczegółowe opisy wielu przestępców. Z tego, co wiedział, aresztowano większość z nich. Istniała jednakże szansa, że niektórzy Niszczyciele schronili się w tajnych bazach gdzieś na skraju Unii Międzysystemowej. Co więcej, nigdy nie odnaleziono niesławnego admirała Tanga, przywódcy Niszczycieli. Umysł przestraszonego chłopaka zaczął pracować na wysokich obrotach, jak zawsze w chwilach zagrożenia. Dorian szczycił się tym, że zawsze potrafił znaleźć jakieś wyjście z sytuacji, choć nie zawsze było to najlepsze rozwiązanie.

„Nie ma czasu do stracenia – pomyślał. – Planowaliśmy z Humbakiem ucieczkę za dwa dni, ale w tej sytuacji trzeba przyspieszyć ewakuację. Muszę się jakoś stąd wydostać”.

Rozejrzał się raz jeszcze po swoim pokoju i niespodziewanie zaświtała mu w głowie nowa myśl. Wsunął rękę pod materac, gdzie w niewidocznym zakamarku trzymał starożytną zapalniczkę, którą zabrał z siedziby Niszczycieli na Tytanie.

– Wspaniale, że dołączyła do nas pani Vivid – powiedział głośno. – Moja dieta w istocie jest beznadziejna. Może pora udać się do kuchni i przygotować jakąś zdrową wegetariańską sałatkę?

„Zoe padłaby z wrażenia, gdyby to usłyszała” – pomyślał.

Niespodziewanie wspomnienie zaginionej siostry obudziło w nim ducha bojowego. Zapalił małą świeczkę i wyszedł.

Mimo sprzeciwu dzieci, które preferowały wszystko, co kojarzyło się z nowoczesnością, Gregory i Michelle Tomlinson lubili tradycyjne, staroświeckie zwyczaje sprzed Kataklizmu. W ich domu roiło się więc od papierowych książek i okrągłych krążków zwanych CD, Dorian i Zoe umieli pisać przy pomocy ołówka i w każdy weekend pomagali rodzicom przy przygotowywaniu obiadów, sałatek i deserów. W sobotę i w niedzielę protogenerator żywnościowy, zajmujący centralne miejsce w każdej kuchni w XXIV wieku, w ogóle nie był włączany.

Ze wszystkich obowiązków kuchennych Dorian lubił jedynie oblizywanie łyżki po kremie czekoladowym i zawsze próbował namówić rodziców, by uruchomili protogenerator. Ci jednak upierali się przy swoim, a chłopak nigdy by nie przypuszczał, że zdobyte doświadczenia kulinarne pomogą mu w czymkolwiek.

Dorian wszedł do kuchni i otworzył kilka szafek. Wyjął potrzebne przedmioty, przez wielu rówieśników zupełnie nierozpoznawalne, i zaczął wcielać w życie swój plan. Pracowicie kroił marchew i co chwila spoglądał na zegar kuchenny. Serce biło mu pospiesznie. Jeszcze dwadzieścia sekund. Piętnaście.

Z przeprowadzanych wcześniej testów wiedział, że domowy system przeciwpożarowy uruchamia się około dziewięćdziesięciu sekund po zapaleniu świeczki. Nigdy dotąd czas nie płynął mu tak powoli.

Dziesięć… Pięć…

– A co to za miła niespodzianka! – zawołała Emily, stając w drzwiach kuchennych.

Wystraszony Dorian aż podskoczył. W chwili uruchomienia alarmu przeciwpożarowego domowy komputer natychmiast otwierał wszystkie drzwi i okna, by umożliwić ucieczkę mieszkańcom. Dorian planował wykorzystać zamieszanie i uciec przez frontowe wejście. Właśnie z tego względu udawał pracę w kuchni, która znajdowała się najbliżej drzwi.

Nie miał jednak pojęcia, co należy począć, gdy wroga agentka zatarasuje jedyną drogę ucieczki.

Zamrugał pospiesznie, usiłując wymyślić inne rozwiązanie, gdy niespodziewanie zaryczała ostrzegawcza syrena.

– Pożar w sypialni Doriana! – oznajmił poważnym tonem komputer. – Skala zagrożenia: niewielka! Zalecam uporządkowaną ewakuację!

Opiekunka zmarszczyła brwi i spojrzała na Doriana bystro.

– Co to ma oznaczać? – spytała surowo.

– Jak to co? – Dorian udał zdziwienie oraz strach. – Pożar! Musimy uciekać!

– Komputer uznał, że zagrożenie jest niewielkie – stwierdziła Emily, podchodząc bliżej. – System przeciwpożarowy z pewnością…

Chłopak ujrzał niebezpieczny błysk w oczach opiekunki i zrozumiał, że ta lada chwila przejrzy jego podstęp. Zostało mu tylko jedno rozwiązanie. Złapał drewnianą deskę, na której kroił warzywa, i cisnął jej zawartością prosto w twarz Emily, a potem złapał plecak, zostawiony pod stołem, i skoczył w stronę okna. O tym, że tuż pod nim rośnie bujny krzak róży, przypomniał sobie dopiero wtedy, gdy w jego łydki, ramiona i łokcie wbiło się kilka ostrych kolców.

„Matka mnie zabije!” – pomyślał, zrywając się do biegu.

– Wracaj, nicponiu! – krzyczała z okna Emily, ocierając twarz z kawałków soczystego pomidora.

– Niedoczekanie twoje! – parsknął chłopak.

Jeden z wariantów planu układanego wraz z Humbakiem zakładał, że ktoś lub coś będzie próbowało przeszkodzić im w jego realizacji. Dorian zawczasu podjął więc kilka kroków, które miały umożliwić jak najszybszą ucieczkę. Dlatego teraz, zamiast wiać jak najdalej od domu, chłopak wpadł w kąt ogrodu, w którym ojciec zazwyczaj zrzucał graty nadające się do przerobienia na energię w domowym generatorze, i ściągnął brudne prześcieradło maskujące staroświecki rower.

Zdaniem Tommy’ego rower gwarantował najbezpieczniejszą ewakuację. Nie dość, że mógł przejechać tam, gdzie zatrzyma się każdy grawilot, to jeszcze nie zawierał żadnej elektroniki, przez co nie sposób było go wytropić. Dorian z początku kręcił nosem na to wątpliwe rozwiązanie, ale teraz, po pierwszej konfrontacji z agentką Niszczycieli, był niezmiernie wdzięczny przyjacielowi za ten pomysł.

Wskoczył na siodełko i naparł na pedały. Wkrótce gnał jak wiatr po wyłożonej kostką ścieżce ogrodowej, ignorując wściekłe wrzaski Emily.

– Zabijesz się, głupcze! – krzyczała opiekunka. – Zatrzymaj się! Zamykam bramę!

W istocie komputer domowy zaczął już wypełniać jej polecenia. Furtka w wysokim na dwa metry żywopłocie, otwarta na skutek alarmu przeciwpożarowego, zaczęła się zamykać, odcinając jedyną drogę ucieczki. Dorian parsknął i skręcił ostro w stronę żywopłotu. Pedałował co sił w nogach prosto na mur zieleni.

– Teraz to już przesadziłeś! – syknęła Emily. – Zatrzymaj się! – krzyczała.

Dorian pochylił głowę i przyspieszył.

Rower wbił się dokładnie między dwie rozrośnięte, bujne tuje, przedarł się przez rozciętą zawczasu siatkę i wypadł na ulicę, płosząc zaskoczonych przechodniów. Chłopak wrzasnął z tryumfem i nacisnął mocniej na pedały.

Humbak mieszkał w innej dzielnicy. Dorian po drodze kilkakrotnie zmieniał kierunek jazdy i czekał w ukryciu, by mieć pewność, że nikt go nie śledzi, więc dotarł pod bramę rezydencji państwa Robbin późnym wieczorem, całkiem wykończony i przeraźliwie głodny. Zsiadł z roweru i spojrzał w okno pokoju Tommy’ego.

„Chyba tylko ja przejmuję się Niszczycielami i losem zaginionych ludzi” – pomyślał, widząc przyjaciela.

Tommy Robbin, zwany przez społeczność szkoły Humbakiem, miotał się bowiem po pokoju ubrany w kompletny holokostium i wymachiwał dziko rękami, jakby walczył na miecze z niewidzialnym przeciwnikiem. W pewnym momencie zadarł głowę i wybuchnął demonicznym śmiechem.

– Znowu jest w transie – westchnął zrezygnowany Dorian. – I co gorsza, gra złymi. Cóż, a więc nasza druga kosmiczna wyprawa rozpocznie się od przemówienia do rozsądku mojemu stukniętemu przyjacielowi.

I z tymi słowami zaczął się wspinać po winorośli porastającej ścianę domu.

ROZDZIAŁDRUGI

STARZY MNIE ZABIJĄ – powtórzył Tommy Robbin. Od chwili, gdy Dorian wdarł się przez okno do jego pokoju, minęło zaledwie pół godziny, a Humbak zdążył powtórzyć te słowa jakieś sto razy. Spojrzał na dom rodzinny, ledwie widoczny wśród bogatej roślinności – jego rodzice pasjonowali się ogrodnictwem w tym samym stopniu co państwo Tomlinson – i znów westchnął żałośnie.

– Wiedziałeś o tej wyprawie – burknął niechętnie Dorian. – Ba, planowałeś ją razem ze mną! Mieliśmy uciec za dwa dni!

– Dwa dni to mnóstwo czasu – bronił się Tommy. – Mógłbym się eee… przygotować.

– Właśnie widziałem, jak się przygotowujesz. Grając w trójwymiarowe hologry?

– W ten sposób walczę ze stresem – bąknął Tommy.

Dorian przyglądał się przyjacielowi przez moment badawczo, a potem zacisnął usta i odwrócił głowę.

– Powiedz lepiej prawdę, Humbak – wycedził. – Od początku miałeś nadzieję, że to tylko zabawa, co? Nie wierzyłeś w to, że zgodnie z planem zjawię się w twoim domu i wyciągnę cię na misję ratunkową?

Tommy odwrócił spojrzenie.

– Kulka się nie pomyliła i odnalazłeś swoich rodziców, Humbak – dodał cicho Dorian. – Przeżyli atak Trytolian. Ba, nawet waszemu domowi nic się nie stało. Chcesz wrócić do poprzedniego, spokojnego życia i w sumie ci się nie dziwię. Niestety, dla mnie wojna się jeszcze nie skończyła. Mój ojciec nie ma czasu na poszukiwania mamy i Zoe. To my musimy się tym zająć. Jeśli obleciał cię tchórz, wracaj do domu. Nie będę cię zmuszał, żebyś zrobił coś, na co nie masz ochoty.

Tommy przełknął ślinę, a potem raz jeszcze spojrzał na Doriana. Ten wpatrywał się w niego z poważną twarzą. Jego oczy błyszczały intensywnie.

– Starzy mnie zabiją – powtórzył raz jeszcze, jednak tym razem nieco innym tonem. – Ale beze mnie nie dasz sobie rady.

Dorian odetchnął z ulgą i ścisnął mocno ramię przyjaciela.

– Tylko kto mi usprawiedliwi nieobecności w szkole? – spytał.

– Sam sobie usprawiedliwisz – burknął Dorian. – Włamiesz się do szkolnego serwera i po krzyku. Tak jak wtedy.

– Czemu ty ciągle do tego wracasz… – zaczął Tommy, ale Dorian położył palec na ustach.

– Cicho… Ktoś jedzie!

Pustą uliczką sunęła smukła, srebrzysta limuzyna, połyskująca w świetle kulistych lamp. Potężny silnik grawitacyjny mruczał cicho. Przyciemnione szyby ukrywały kierowcę przed wzrokiem przechodnia. Pojazd zatrzymał się przed chłopcami, a potem bezgłośnie otworzyły się drzwi.

– No, na co jeszcze czekacie, na rozłupany meteoryt! – zawołał znajomy głos ze środka. – Wskakujecie czy nie, łobuzy?