Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Zagubieni. Tom 3. Misja ratunkowa

Zagubieni. Tom 3. Misja ratunkowa

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8073-016-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Zagubieni. Tom 3. Misja ratunkowa

Sytuacja w Układzie Słonecznym powoli zaczyna się stabilizować. Rodzice Doriana wraz z Zoe wrócili bezpiecznie do domu. Tommy całkiem wpadł w wir szkolnych perypetii. Natomiast Dorian nie może odnaleźć się w sytuacji, w której nie musi pilotować myśliwca, czy ratować Unię Międzysystemową walcząc z Trytolianami. Wszystko wydaje się być za spokojne, a szkolna wycieczka wydaje się być czymś strasznie nudnym.
Jednak wrogowie nie śpią! Zagrożenie może pojawić się w każdym momencie, w najmniej spodziewanym miejscu. Co mogłoby się wydarzyć, gdyby nie czujność Doriana?
Pozostaje jeszcze jedna sprawa… Co właściwie stało się ze Stordem?

Polecane książki

Grzechy Kościoła to książka podejmująca trudne dla polskich katolików tematy, takie jak: ludyczna odmiana katolicyzmu, mieszanie się instytucji Kościoła do polityki, ruchy wewnątrz Kościoła, Radio Maryja, brak tolerancji dla innych wyznań, bogacenie się kleru, pustoszenie kościołów, współpraca z bez...
Cole, milioner z Teksasu, postanawia zabawić się w Nowym Orleanie. W barze wypija kilka drinków z piękną nieznajomą, po czym spędza z nią noc. Nad ranem znika, nie zdradzając swojej tożsamości. Trzy miesiące później niejaka doktor Tallie Finley rozpoczyna badania archeologiczne na jego...
Tematy zostały uporządkowane według miesięcy roku szkolnego i związane są z datami obchodzonych świąt, również tych mniej znanych, jak Dzień Pluszowego Misia, Dzień Bociana Białego czy Dzień Postaci z Bajek. Każdy scenariusz zawiera opis zagadnienia, wyszczególnienie materiałów potrzebnych do przygo...
Największe tajemnice drzemią w małych miasteczkach.Dwadzieścia lat po śmierci ojca Kaja Burzyńska wciąż otrzymuje od niego wiadomości. Zadbał o to, przygotowując je zawczasu i zlecając coroczną wysyłkę tego samego, pozornie przypadkowego dnia. Po czasie Kaja traktuje to już jedynie jako zwyczajną tr...
Gdyby ściany miały uszy… A gdyby miały ręce, oczy, co gdyby dać im język? Co na przykład powiedziałaby Kopuła Bomby Atomowej w Hiroszimie? Co wie Kolumna Nelsona na Trafalgar Square albo pomnik Abrahama Lincolna w Nowym Jorku? Krzysztof Wodiczko od lat ożywia pomniki, uczłowiecza je – uwalnia je od ...
Aż do tego kwietniowego wieczora nie miała pojęcia, że ona, dobiegająca pięćdziesiątki kobieta, może się zakochać.   Rowerowa wycieczka za miasto okazuje się dla Jesiennej momentem zwrotnym w jej spokojnym, małomiasteczkowym życiu. Nie mniej zdziwiony nagłym uczuciem jest Paweł, który ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Marcin Mortka

zakupiono w sklepie:

Legimi

identyfikator transakcji:

4302584

znak wodny:

Tekst: MARCIN MORTKAIlustracje: DANIEL GRZESZKIEWICZRedaktor prowadzący: AGNIESZKA SOBICHKonsultacja naukowa: KATARZYNA MŁYNARCZYKKorekta: JADWIGA PRZECZEKProjekt okładki: PAWEŁ ZARĘBADTP: BERNARD PTASZYŃSKI© Copyright for text by Marcin Mortka, 2015
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2016
All rights reservedWydanie IISBN 978-83-8073-016-8Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.
Al. Jerozolimskie 96, 00-807 Warszawa
tel. 22 576 25 50, fax 22 576 25 51
e-mail:wydawnictwo@zielonasowa.plwww.zielonasowa.plKonwersja:eLitera s.c.

Drogim czytelnikom– do zobaczenia na gwiezdnych szlakach.

ROZDZIAŁPIERWSZY

DORIAN TOMLINSON nabrał tchu.

Uważał się za odważnego i pomysłowego chłopaka, ale w chwilach takich jak ta męstwo zawodziło go na całej linii. Nic, ani potyczki z Niszczycielami, ani ucieczka z rozpadającego się frachtowca, ani nawet rozmowa z Trytolianinem, nie wzbudziły w nim takiego lęku jak ta sytuacja.

Przełknął ślinę i policzył w myślach do dziesięciu, co było ponoć sprawdzoną techniką walki ze strachem, potwierdzoną przez kilku bohaterów jego ulubionych holofilmów.

Nie zadziałało.

„Może trzeba jednak policzyć do dwudziestu?” – pomyślał. Wytarł spocone ręce o dżinsy i już miał zacząć od początku, gdy drzwi prowadzące do salonu rozsunęły się bezszelestnie i wytoczył się przez nie Zicco.

Robot rodziny Tomlinsonów należał do starszej generacji sprzętów domowych, rzadko już spotykanej w londyńskich domach. Koncerny technologiczne co kilka miesięcy wypuszczały nowe typy robotów z coraz doskonalszą sztuczną inteligencją, ale Tomlinsonowie mieli wobec Zicco wielki dług wdzięczności i nigdy nie przyszłoby im do głowy, by wymienić go na lepszy model. Tym bardziej że robot, zwany pieszczotliwie Cerberem, na skutek bliskich kontaktów ze swoją rodziną zaczynał wykształcać w sobie całkowicie ludzkie odruchy.

Teraz, na przykład, wydawał się obrażony.

– Prasowanie sama, pranie sama, wszystko sama – mruczał do siebie, płynąc korytarzem na poduszce grawitacyjnej. – Niedługo już do niczego nie będę potrzebny. O, dzień dobry, Dorianie.

Drzwi do salonu zamykały się ze sporym opóźnieniem, nic więc dziwnego, że mama chłopca, pochylona nad deską do prasowania, niemalże natychmiast ujrzała skradającego się syna. Z jej twarzy znikło rozbawienie, wywołane zachowaniem Zicco. Wyprostowała się i przechyliła lekko głowę, jak zawsze, gdy coś ją zaciekawiło.

– Co się dzieje? – spytała.

– Nic – bąknął Dorian, który naraz zapragnął zapaść się pod ziemię. Zerknął przez ramię, szukając drogi ucieczki.

– Jasne. – Mama odstawiła żelazko. – Przed byłą agentką Tajnej Służby nic się nie ukryje. Widzę, że masz jakąś sprawę i to chyba pilną, sądząc po tym, jak się rumienisz.

– Ja się wcale nie… – Dorian odruchowo dotknął policzków i przekonał się, że są bardzo gorące.

„Do licha, jestem czerwony jak burak!”.

– A więc o co chodzi? – naciskała mama.

Chłopak przełknął ślinę. Serce biło mu jak szalone.

„Dobra – postanowił. – Nie ma co zwlekać. Trzeba wyłożyć kawę na ławę. Jasno i ze zdecydowaniem. Jak przystało na prawdziwego mężczyznę”.

– Ja wcale nie chcę jechać na ten obóz! – odezwał się głosem o wiele bardziej piskliwym, niż zamierzał.

Mama dmuchnęła i odrzuciła grzywkę z czoła, a potem uśmiechnęła się i powróciła do pracy.

– Daj spokój. – W jej głosie pobrzmiewało niedowierzanie połączone z rozbawieniem. – Dorry, po tym, co ty i Zoe przeszliście przez ostatnie miesiące, zdecydowanie zasłużyliście sobie na fajne, beztroskie wakacje. Nie rozumiem, co ci strzeliło do głowy!

Chłopak obrzucił spojrzeniem sterty wyprasowanych rzeczy, piętrzące się na fotelach i kanapach. Dostrzegł wśród nich swoje ubrania, siostry oraz mamy. Niespodziewanie nabrał odwagi i oparł ręce na biodrach.

– Po tym, co przeszedłem, obozy dla grzecznych dzieci są już nie dla mnie! – oznajmił.

– Akurat.

– Mamo, ja latałem myśliwcem, teleportowałem się, ukrywałem w bazie piratów kosmicznych…

– Dość. – Michelle po raz drugi odstawiła żelazko. Tym razem w jej oczach błysnęło zdecydowanie. – Nie chcę więcej o tym słyszeć.

– Dlaczego?

– Bo to nasza wina, że w tym uczestniczyłeś, Dorry. Moja i taty. – Głos mamy zadrżał lekko. – Powinniśmy tu być przy tobie oraz Zoe. Powinniśmy was chronić przed niebezpieczeństwem, a nie poświęcać się pracy…

– Wasza praca ocaliła Unię Międzysystemową przed zagładą!

– Nieważne. – Mama Doriana machnęła dłonią i odwróciła głowę. – To już nieważne. Nie będę o tym rozmawiać. Porzuciłam pracę w Tajnej Służbie po to, aby być z tobą i twoją siostrą. Aby was strzec. Abyście mieli normalne dzieciństwo…

– Ale my nie mamy normalnego dzieciństwa! – zawołał Dorian. Mama się skrzywiła – nie znosiła, gdy któreś z jej dzieci przerywało jej w pół zdania – ale chłopak poczuł w sobie niezwykły przypływ śmiałości i nie zwrócił na to uwagi. – Mamo, przecież ja oglądam wiadomości w Holonecie i podsłuchuję czasem twoich wieczornych rozmów z tatą. Wiem, że stosujecie szyfr, ale i tak…

– Co takiego? – Michelle zmarszczyła brwi. – Co ty powiedziałeś?

– No, że stosujecie szyfr. Dość prosty – bąknął Dorian, tracąc na moment rezon. – Prosty jak na Tomlinsonów. No, nieważne. Wiem, że całej Unii Międzysystemowej grozi kolejna Inwazja! Wiem, że na obrzeżach trwają już pierwsze starcia! Wiem, że ojciec…

– Dość! – Mama uniosła palec i Dorian zrozumiał, że się lekko zagalopował. – Dorian, wbrew temu, co mówisz, jesteś dzieckiem i wojny dorosłych nie powinny cię obchodzić. Będziemy cię trzymać z dala od tego tak długo, jak się da!

– To nie fair – zmarkotniał Dorian. – Ja… Ja chciałbym być z tatą. Chciałbym mu pomóc. Wiem, że przebywa teraz z naszą flotą w… W Układzie Garax? Z szesnastą eskadrą?

Przez usta mamy przemknął lekki uśmiech.

– Niemożliwe, by nasz kod był aż tak łatwy – powiedziała. – Tak, tata zajmuje się zbieranem danych wywiadowczych na Gatax Major i nie sądzę, byś mógł mu w czymś pomóc. Tym bardziej że – spojrzała na komodę, gdzie wciąż leżały świadectwa szkolne – twoje oceny pozostawiają wiele do życzenia, zwłaszcza z matematyki i informatyki. Co więcej, prawie zawaliłeś chiński!

– Gdybym wiedział, że chcecie mnie wysłać na Viglux, zafundowałbym sobie najgorsze oceny z możliwych – wymamrotał mściwie Dorian.

– Po co tak marudzisz? – Mama ujęła się pod boki. – Viglux to ciepła, bezpieczna planeta o umiarkowanym klimacie i wielu atrakcjach, na której inteligentna, obdarzona emocjami flora niemalże zastąpiła miejsce fauny! To raj pełen cudownych roślin, które… Zresztą czytałeś pewnie materiały, które wysłała szkoła.

– Nie, nie czytałem! Po co mi to wszystko!? – wrzasnął chłopak. – Jak mam jechać na wakacje, skoro zbliża się wojna galaktyczna z kilkoma klanami Trytolian? Poza tym – jego oczy nagle rozbłysły – nie boisz się, że nasz prom kosmiczny może zostać zaatakowany przez piratów?

– Piratami ty się nie martw. Siły Unii Międzysystemowej patrolują przestrzeń, a ruch wszelkich pojazdów kosmicznych jest ściśle kontrolowany! Mysz się nie prześlizgnie! Nie mówili tego w tych twoich wiadomościach?

– Mówili, ale…

– Dość już! – Mama podniosła głos. – Pamiętaj, że wszystko, co podsłuchujesz z naszych rozmów, to tajemnica, której nie wolno nikomu wyjawić! A na ten obóz pojedziesz właśnie po to, żebyś przestał wreszcie myśleć o sprawach dorosłych!

Chłopak wiedział, że przegrał. Obrzucił smętnym wzrokiem sterty wyprasowanych ubrań, westchnął demonstracyjnie i wyszedł z pokoju.

Drzwi zasunęły się z cichym szumem. Dorian odruchowo wprowadził kod, który uniemożliwiał wejście do jego pokoju z zewnątrz i usiadł ciężko na łóżku. Trącił model myśliwca Star Sailor, zwisający na cieniutkich żyłkach z sufitu, popatrzył smętnie w akwarium, w którym jaskrawożółta ośmiorniczka z planety Belandis układała kolorowe klocki, a potem przerzucił stertę komiksów, znalazł swego spacefona i uruchomił holowizję.

Nad przybrudzonym dywanem, na którym wyszyto mapę najbliższego sąsiedztwa Układu Słonecznego, zamigotała twarz Tommy’ego, który jak zwykle ocierał usta po jakimś posiłku.

– Czołem, Dorry! – wybełkotał i przełknął ostatni kęs. – Jak leci?

– Do bani, stary – westchnął Dorian i wyciągnął się na łóżku. Dobrze wycelowanym kopniakiem strącił ulubiony album z gwiezdnymi niszczycielami. – Nie udało się.

– Co się nie udało? – spytał Tommy.

– Nie pamiętasz? – Dorian usiadł na łóżku. – Przecież rozmawialiśmy o tym wczoraj. Chciałem namówić mamę, by odpuściła mi ten obóz, ale nie dało rady.

– Co? Czemu?

– Uparła się. Chce mnie tam wypchnąć na siłę.

– To ty nie chcesz jechać? – zdziwił się Tommy.

– Do licha, Humbak! – wybuchnął Dorian i spojrzał na hologram. – Przecież rozmawialiśmy o tym wczoraj! Wszystko ci wyjaśniłem!

– Eee… Tak. Tak, racja, już sobie przypomniałem. No, mówiłeś.

Dorian przyjrzał się uważnie Tommy’emu. Dzięki technologii holograficznej widzieli się bardzo wyraźnie, przez co łatwo było zauważyć, że jego najlepszy przyjaciel patrzy w zupełnie innym kierunku. Co więcej, skupienie na rozmowie przychodziło mu z coraz większym trudem.

– Humbak, czy ty właśnie w coś grasz?

– Nie, nie… Na razie przeglądam skórki i…

– To ja dzwonię do ciebie, żeby podzielić się problemem, a ty klikasz w jakieś durne gierki? – Dorian zacisnął pięści.

Tommy zamrugał oczami i odwrócił się w stronę przyjaciela, skupiając się na rozmowie po raz pierwszy od jej rozpoczęcia.

– Problemem?! – zawołał. – Człowieku, rodzice wysyłają nas do najlepszego miejsca na świecie, a ty marudzisz? Wiesz, ile to kosztowało? Wiesz, co nas tam czeka?

– Tommy, po tym wszystkim, przez co razem przeszliśmy, ty serio chcesz się zadawać z tymi durniami? Przecież będzie tam połowa naszej klasy! I pani Wung, Meduza i…

– No właśnie, Meduza! Profesor McCath! – Humbak rozpromienił się. – To mój ulubiony nauczyciel, nie pamiętasz? Mam do niego tysiące pytań!

– Odbiło ci!? W wakacje chcesz się zajmować astrofizyką?

– Oraz programowaniem. Chcę się też nauczyć podstaw solarydzkiego, a w przerwach będę badał życie Viglan! I grał w „Świętego Graala” z twoją siostrą.

Choć nawet najlepsza rozdzielczość hologramu nie pozwalała dostrzec takich szczegółów, Dorian był przekonany, że Tommy się zarumienił. Pacnął się w czoło tak głośno, że ośmiorniczka w akwarium spojrzała na niego z zainteresowaniem.

– Odbiło ci – oznajmił i wyłączył hologram.

Upuszczony spacefon spadł między puste puszki po coli i zapomnianą, liczącą sobie już ponad tydzień kanapkę z ostatniego dnia szkoły.

– Nie ma dla mnie nadziei – jęknął chłopak, wpatrując się w sufit. – Będę musiał spędzić dwa tygodnie z jakąś dzieciarnią i bandą nauczycieli na słodziutkiej planecie z plażami i trampolinami! A przecież ja pomogłem odeprzeć inwazję Trytolian, do licha!

Westchnął raz jeszcze, ale wiedział, że nie może się spodziewać znikąd pomocy. Z trudem podniósł się z łóżka i pokręcił głową.

– Na szczęście dwa tygodnie to niewiele czasu – powiedział na głos. – Przeleci. Niewykluczone też, że… – Na jego twarzy niespodziewanie pojawił się lekki uśmiech, a oczy zabłysły dziko, jak zwykle gdy do głowy przychodził mu świetny pomysł. – Niewykluczone też, że nawet na nudnej Viglux uda mi się dokonać jakichś dzielnych czynów – dokończył ciszej, jakby się spodziewał, że ktoś go podsłuchuje. – Muszę zebrać cały sprzęt, a oprócz tego… – Sięgnął po spacefon. – A oprócz tego powinienem porozumieć się z kimś, kto w przeciwieństwie do Humbaka wie, że wojna wcale się nie skończyła. Z kimś, kogo mogę traktować jak sojusznika.

Pomimo powziętej decyzji dzień wylotu na Viglux był dla Doriana ucieleśnieniem koszmaru. Mama biegała po domu, mówiła coś o olejkach do opalania przystosowanych do atmosfery obcych planet, przetrząsała szafy w poszukiwaniu parasoli i gorączkowo sprawdzała pogodę na Viglux. Cerber usiłował jej pomagać i wycofywał się, obrażony, gdy wszyscy go ignorowali. Zoe płakała, bo jej walizka okazała się za mała, aby pomieścić wszystkie jej książki. Tommy co chwila dzwonił, by podzielić się jakąś nową plotką. Dorianowi zaś nie chciało się wstawać z łóżka.

Zrobił to dopiero wtedy, gdy mama, Zoe i Zicco chórem nakrzyczeli na niego, że zaraz spóźnią się na lotnisko Heathrow. Zjadł wciśniętą mu w rękę kanapkę z masłem orzechowym, pospiesznie wypił szklankę soku – plamiąc przy tym lekko koszulkę, co oczywiście ściągnęło na jego głowę kolejną burę – złapał walizkę oraz swój szpiegowski plecak i nim się zorientował, siedział już w fotelu nowego, przestronnego śmigacza rodziny Tomlinsonów, przypięty pasami i przytłoczony rozpaczą. Mama dodała gazu i maszyna wzniosła się z wdziękiem ku londyńskiemu niebu.

Dorian wyjrzał przez okienko, by po raz ostatni zerknąć na ukochany dom i Zicco, który wjeżdżał do środka przez szeroko otwarte drzwi, obrażony, że nikt się z nim nie pożegnał.

– Już mam wszystkiego dosyć – westchnął.

Okazało się jednak, że to dopiero początek. Śmigacz zanurkował w stronę domu Robbinów. Tam do środka maszyny wskoczyła mama Tommy’ego oraz sam Humbak, rozpromieniony i uginający się pod ciężarem niezliczonych toreb i torebek. Najpierw nadepnął Dorianowi na stopę, a potem przycisnął go do ściany swoimi bagażami, gdy z ulgą opadł na fotel między nim a siostrą. Zoe natychmiast przestała chlipać i oboje wdali się w ożywioną rozmowę o jakiejś grze komputerowej. Obie panie pospiesznie wymieniały się nowinkami, a silniki śmigacza wyły na podwyższonych obrotach.

Dorian zerknął na zegarek. Nie było szans na to, że się spóźnią.

Rzeczywiście, kwadrans później śmigacz osiadł miękko na piętrze parkingu pasażerskiego portu kosmicznego Heathrow, na którym wciąż trwały prace remontowe po ataku Trytolian, a obie rodziny, rozemocjonowane i zestresowane jednocześnie, pognały w stronę właściwej bramki. Pięć minut i trzy awantury później Dorian, Tommy i Zoe, gruntownie wycałowani, wyściskani i naszpikowani przestrogami przez mamy, wmieszali się w tłum kolegów i koleżanek z Gladstone High.

– Uwaga, uwaga! – Pani Wung, niziutka, nieśmiała Chinka w wielkich okularach, klaskała w dłonie, usiłując zwrócić na siebie uwagę rozgadanej, rozchichotanej młodzieży. – Proszę przygotować paszporty! Halo, czy wszyscy mnie słyszą?

– Paszporty, towarzystwo! – huknął profesor McCath, wysoki, lekko siwiejący nauczyciel astrofizyki o potężnej tuszy. Dorian aż zamrugał oczami z zaskoczeniem. McCath, choć słynął z ostrego poczucia humoru i potrafił mówić młodzieżowym slangiem, zawsze chodził w garniturze. Teraz jednakże miał na sobie koszulę z krótkimi rękawami, ledwie przykrywającą wydatne brzuszysko, szorty oraz sandały.

– Ale jaja… – stęknął zachwycony Humbak i sięgnął do kieszeni po swój paszport Unii Międzysystemowej, tradycyjnie wymięty i lepki. – Meduza w wersji plażowej. Dorry, widziałeś to?

– Widziałem – parsknął sucho Dorian. – I nie mów do mnie Dorry.

– Dlaczego? – spytał jakiś dziewczęcy głos za jego plecami.

Chłopak odwrócił się i ujrzał wysoką, ciemnowłosą dziewczynę w zielonej sukience, która przyglądała mu się z zaintrygowaniem. Nie znał jej, ale widział ją parokrotnie przed końcem roku szkolnego.

– Moim zdaniem Dorry brzmi bardzo fajnie – ciągnęła nieznajoma.

– Eee… No, może – wykrztusił Dorian. – Spoko, jeśli chcesz, to…

– Nazywam się Miranda Blaire – przedstawiła się dziewczyna. W jej głosie pobrzmiewał francuski akcent i chłopak przypomniał sobie, że do ich szkoły trafiło kilkoro dzieci z kontynentu, z krajów, które doznały największych szkód z rąk Trytolian.

– A ja Dorian. Cześć! – powiedział i uścisnął jej dłoń. – Skąd jesteś?

– Z Belgii – odparła Miranda. – Niespodziewane ataki Trytolian wywołały niewielkie tsunami i nadal usuwamy skutki powodzi. Fajnie tu u was. W mojej szkole redagowałam gazetkę i chciałabym zająć się tu tym samym.

– Siema, Tomlinson. – Mijający go Svein Tostiev, ubrany w wytartą dżinsową kurtkę z napisem „Myślenie szkodzi”, klepnął Doriana mocno w plecy.

– Tomlinson? – Miranda otworzyła szeroko oczy i cofnęła się o krok. – To ty? Ten Dorian Tomlinson? Ten sam, który pilotował myśliwca i uratował dzieciaki z bazy handlarzy niewolników na Persefonie?

Powiedziała to głośno, aż za głośno i kilka najbliższych osób spojrzało na nich z zainteresowaniem. Dorian kątem oka zauważył, jak Tommy przewraca oczami, a Zoe ledwie dostrzegalnie kręci głową.

Wiedział, o co im chodzi. Po powrocie na Ziemię za namową rodziców postanowili we troje, że nie pisną słowa o tym, co się wydarzyło w Kosmosie. Wyglądało na to, że Zoe i Tommy dotrzymali obietnicy. Jego siostra nic nikomu nie powiedziała, bo była na to zbyt mądra, a Humbak milczał, bo wiedział, że i tak nikt mu nie uwierzy. W przeciwieństwie do nich Dorian napomknął raz czy drugi o swoich przygodach i wkrótce plotki rozniosły się po całej szkole. Nie wiedział, czy mu uwierzono czy nie, ale przynajmniej miał z kim rozmawiać na przerwach, a w międzyczasie założył blog o nazwie „Sam przeciwko Trytolianom”. Nikomu jeszcze o nim nie powiedział, ale czuł, że kiedyś mu się przyda.

„Zresztą i tak nie mam co robić od czasu, gdy moja siostra oraz najlepszy przyjaciel grają w tę swoją głupią grę” – pomyślał.

– Tak, to ja – odparł z dumą i wypiął pierś. – Mieliśmy… eee… miałem sporo szczęścia, wiesz? Najważniejsze jednak, że udało mi się komuś pomóc.

– O rany! – Miranda aż podskoczyła i przycisnęła dłonie do policzków. – Opowiesz mi o wszystkim?

– Z ochotą – zapewnił ją Dorian. – Lot na Viglux trwa dwie godziny i czterdzieści minut, oczywiście o ile nie trafimy w deszcz meteorytów. Nasi piloci – spojrzał na kabinę ze znakiem British Spaceways – wiedzą, co w takich sytuacjach robić, ale ja też mogę chwycić za stery.

– O rany! – powtórzyła dziewczyna i odwróciła głowę, jakby szukała kogoś w tłumie, ale obozowicze gromadzili się już wokół profesora McCatha, który sprawdzał paszporty i bilety równie skrupulatnie, jak rozwiązywał równania na holotablicy. – To będzie ekscytująca podróż! Mogę usiąść obok ciebie?

– Oczywiście! – Dorian przełknął ślinę.

„Rany, może ten cały obóz nie będzie aż tak fatalnym przeżyciem?” – pomyślał, gdy McCath wraz z resztą ruszył w stronę bramki prowadzącej na pokład statku kosmicznego. Znalazł w sobie nawet na tyle przyzwoitości, by pomachać mamie, która wołała, żeby opiekował się Zoe, porządnie mył zęby i nie zgubił kąpielówek, a po chwili znalazł się w środku statku kosmicznego.

– Chcesz usiąść przy oknie? – spytał Mirandę. – Ja już wielokrotnie widziałem Ziemię z orbity.

Dziewczyna pisnęła i znów się obróciła, szukając kogoś wzrokiem. Dorian wpakował plecak pod siedzenie i już chciał rozsiąść się w fotelu, gdy naraz z głośników dobiegł głos McCatha:

– Moi drodzy uczniowie, mam nadzieję, że jesteście gotowi na udział w tej ekscytującej wyprawie naukowej. Muszę tu podkreślić słowo „naukowej”, bo wraz z paniami Wung, Schnitt oraz Olegard nie pozwolimy nikomu do reszty zgłupieć. Nikomu, panie Tostiev!

Rozległy się jęki, szybko zastąpione przez chichoty. Svein Tostiev, dumny z miana najgorszego ucznia w klasie, pogroził głośnikom pięścią.

– Wysyłamy na planetę Viglux najwspanialsze, z drobnymi wyjątkami, mózgi Gladstone High – ciągnął McCath – a ja osobiście obiecałem pani dyrektor Donaldson, że te mózgi powrócą na ziemię jeszcze bogatsze w wiedzę. A więc witaj, przygodo! Naukowa przygodo, pozwolę sobie dodać.

Dorian przygryzł wargę.

„Wspaniałe mózgi – powtórzył w myślach. W jego sercu niespodziewanie zrodziło się podejrzenie. – Hmmm… A co, jeśli mama się myli?”.

ROZDZIAŁDRUGI

WIEDZA ZDOBYTA w dziesiątkach obejrzanych filmów akcji nakazywała przede wszystkim zapewnić towarzyszy podróży, że nic im nie grozi. Dorian spojrzał ze spokojem na Mirandę i poklepał ją z otuchą po dłoni.

– Nic się nie martw – szepnął. – Wszystko będzie dobrze.

– Masz na myśli lot na Viglux? – spytała dziewczyna. – Nie boję się lotów kosmicznych.

– Och, któż się boi lotów!? – Dorian machnął ręką. – Chodziło mi o… – Ugryzł się w język, przypominając sobie, że nie powinien siać niepokoju. Na powrót przybrał minę człowieka opanowanego i niewzruszonego, którą przez wiele wieczorów ćwiczył przed lustrem łazienkowym, i wzruszył nonszalancko ramionami. – Wszystko będzie dobrze – powtórzył. – Wiesz. Tak w ogóle.

Przez pokład statku kosmicznego przetoczyło się lekkie drżenie, co oznaczało, że silniki nabierają mocy. Z głośników płynęły komunikaty przypominające o konieczności zapięcia pasów i objaśniające drogę do kapsuł ratunkowych w razie zagrożenia. W innej sytuacji Dorian wyglądałby przez okno, nie chcąc stracić ani chwili ze startu – nawet jeśli to był zwykły start promu pasażerskiego z równie zwykłego, wręcz nudnego lotniska dla cywilów – ale teraz siedział jak sparaliżowany. Gdy zapinał pas, w głowie miał gonitwę myśli.

„Czy to możliwe, że znaleźliśmy się w niebezpieczeństwie? Czy można jeszcze mu zapobiec? Jak postąpiłby prawdziwy bohater? Jak mogę zadbać o bezpieczeństwo Zoe, Tommy’ego i… I Mirandy?”.

Zerknął w bok, ale świeżo poznana koleżanka wydawała się całkowicie nieporuszona. Ułożyła sobie tablet na kolanach, a jej palce śmigały po wirtualnej klawiaturze. W pewnym momencie odgarnęła ciemne włosy i zerknęła na Doriana.

– Denerwujesz się? – spytała. – Trochę pobladłeś?

– Ja? – wykrztusił chłopak. – Ja latałem na myśliwcach i krążownikach, a to… To jest zwykły statek pasażerski, skądże znowu!

– To dlaczego tak pobladłeś? – Dziewczyna wpatrywała się w niego badawczo.

„Nie mogę jej o niczym powiedzieć!” – powtórzył w myślach Dorian, a na głos rzekł:

– Mam pewne zmartwienie, ale nie mogę o nim mówić. Nie obawiaj się, wszystko będzie dobrze.

Pod koniec zdania zadrżał mu głos, ale słowa chyba wywarły zamierzony efekt, bo Miranda uśmiechnęła się, jakby rozbawiona własną myślą, pokiwała głową i znów skupiła się na tablecie.

„Uff…”.

Niedługo potem rozległ się ogłuszający huk silników podświetlnych, gdy prom pasażerski oderwał się wreszcie od płyty lotniska Heathrow. Znajomy dźwięk przywrócił Dorianowi umiejętność planowania, z której był taki dumny. Rozbiegane, chaotyczne myśli zaczęły umykać, a w ich miejsce pojawił się zalążek planu.

„Dobra – powiedział do siebie, wciśnięty w fotel siłą odśrodkową. – Po pierwsze muszę zebrać dowody. Nikt mi nie uwierzy, jeśli zacznę biegać po promie i krzyczeć, że grozi nam niebezpieczeństwo. Tak, dowody przede wszystkim”.

Chwilę później, gdy zaczęła już działać grawitacja pokładowa, chłopak z uśmiechem satysfakcji wyciągnął spod siedzenia swój szpiegowski plecak, do którego spakował supertajny sprzęt.

Zgromadzenie urządzeń i narzędzi, które uznał za niezbędne w pracy superbohatera, zabrało mu długie tygodnie. Niektóre zmajstrował sam na podstawie instrukcji znalezionych w Internecie. Inne kupił za własne kieszonkowe i pieniądze zarobione podczas kilku tygodni pracy w myjni dla śmigaczy. Pozostałe gadżety były podarunkami od taty, a jeden, ten, na którym zależało mu teraz najbardziej, zrobił dla niego Tommy.

„Mam nadzieję, że zadziała” – pomyślał, zerkając na Humbaka.

Jego najlepszy kumpel, który siedział po drugiej stronie przejścia, najwyraźniej nie zauważył chwili startu, całkowicie pochłonięty śledzeniem zdjęć przesuwających się na ekranie tabletu. Co chwila mówił coś do Zoe, ale ta potakiwała tylko automatycznie, pochłonięta lekturą staromodnej, papierowej książki.

– Co robisz? – Zaintrygowana Miranda zajrzała do plecaka Doriana.

Chłopak zamknął go pospiesznie.

– Nic takiego! – pisnął. – Ja muszę… Ja muszę do toalety!

Pamiętał, że nie wolno opuszczać fotela przed przejściem w nadprzestrzeń, ale wiedział, że nie ma ani chwili do stracenia. Pochylony, ściskając tajny plecak, przemykał między rzędami siedzeń, ale na szczęście nikt nie zwrócił na niego uwagi – ani siedzący z przodu nauczyciele, zajęci nudnymi rozmowami, ani reszta jego kolegów i koleżanek, którzy zaczęli już pożerać zapasy słodyczy, plotkować i porównywać swoje tablety.

„Nikt nie ma pojęcia, że grozi nam straszny los! – pomyślał Dorian, zamykając się w toalecie. – Nikt!”.

Gdy na zewnątrz rozległ się komunikat o przejściu promu w nadprzestrzeń, chłopak był już bardzo zajęty. Leżący na sedesie tablet rozpoczynał pracę, a w jego gnieździe USB tkwiło już urządzenie łączące z niewielkim dronem wielkości trzmiela. Sam dron, cichutko brzęcząc, unosił się nad głową Doriana.

– Pora na elektrowolant! – szepnął chłopak i wsunął na palec delikatny pierścień z diodami. Uruchomił go przez system i teraz wystarczył ruch palca w dowolnym kierunku, by dron dokładnie tam ruszył. – Super – zamruczał Dorry. – Teraz przełączymy wizję i… Tommy, jesteś geniuszem!

Krótki program, napisany przez przyjaciela, pozwalał przerzucać obraz z mikrokamery drona prosto na tablet. Na ekranie zamigotała rozczochrana czupryna Doriana, a gdy ten skinął palcem, dron wystrzelił ku górze i po chwili na ekranie pojawiła się zakurzona nieco lampka zamontowana na suficie kabiny.

– Dobra nasza! – Chłopak zatarł dłonie. – Tommy, masz u mnie hamburgera. Albo nawet dwa! Teraz zaplanujmy całą akcję.

Wyprowadzony z równowagi koniecznością wyjazdu na wakacje Dorian nawet nie spojrzał na prom pasażerski, do którego mieli wsiąść, co było niezwykłe, biorąc pod uwagę jego zainteresowanie statkami kosmicznymi. Na szczęście po krótkich poszukiwaniach w Spacenecie odkrył, że na Viglux latają zazwyczaj niewielkie promy pasażerskie typu Hypernova. Kilka sekund później na ekranie tabletu pojawił się poprzeczny przekrój maszyny.

– Łatwizna – szepnął.

Prom był podzielony na dwie części – większą, którą zajmowała jego klasa, oraz mniejszą, przypuszczalnie bardziej luksusową, w której podróżowali inni pasażerowie. Dorianowi zaświeciły się oczy.

– Muszę wysłać drona do sąsiedniej części i przyjrzeć się siedzącym tam ludziom – postanowił na głos i uchylił lekko drzwi, by wypuścić miniaturowego zwiadowcę. Szpara była wąska, ale to wystarczyło, żeby uszy chłopaka zaatakował gwar rozmów i pokrzykiwań, piski jego koleżanek z klasy oraz bekanie Sveina Tostieva, które było jego ulubioną formą kontaktu ze światem. – Mam nadzieję, że drzwi między przedziałami są dźwiękoszczelne – szepnął Dorian. – W przeciwnym razie ludzie podróżujący w drugiej części promu rychło stracą cierpliwość.