Strona główna » Obyczajowe i romanse » Zakochani po uszy. Bluff Point. Tom 1

Zakochani po uszy. Bluff Point. Tom 1

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66134-26-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Zakochani po uszy. Bluff Point. Tom 1

Wciągająca komedia romantyczna z merdającym ogonkiem w tle!

Mac opuściła rodzinne miasteczko Bluff Point po tym, jak siedem lat wcześniej została porzucona przed ołtarzem. Teraz wraca na dwa tygodnie z okazji zbliżającego się wesela przyjaciółki. To idealny moment, by raz na zawsze rozprawić się z bolesnymi wspomnieniami.

Gavin jest weterynarzem i od zawsze miał słabość do Mac. Cieszy się, że będą mogli spędzić ze sobą czas na imprezie ślubnej. Nie spodziewa się jednak, że połączy ich coś zupełnie innego. Tak właściwie, to ktoś.

Kiedy Mac znajduje wystraszonego małego pieska, szuka pomocy u Gavina. Kobieta stara się znaleźć mu nowy dom. Czy jednak zdecyduje się go oddać? Czy dzięki uroczemu szczeniakowi Mac i Gavin odkryją, że czują do siebie coś więcej?

___

O autorce

Jenn McKinlay – amerykańska bestsellerowa autorka „The New York Times”, „USA Today”, „Publisher’s Weekly” znana z wciągających komedii romantycznych.

Polecane książki

Niezwykła książka o miłości ojcowskiej, o sile więzi ojca z córką, o tęsknocie i próbie uczucia. Oto, nie można przecież uważać za człowieka jak należy tego, którego serce nie bije żywym tętnem, ani z bólu, ani też z radości. Selma Lagerlöf – pierwsza kobie...
Wyglądać jak on, wiedzieć tyle co ona, być szczęśliwym jak oni – zazdrościmy, myślimy o zmianach, często chcemy się stać się zupełnie inni. Czy jednak potrafimy to zrobić? A może wcale nie musimy się zmieniać, tylko po prostu lepiej poznać samych siebie? Tak czy owak sztuka zmiany siebie jest wyjątk...
PEŁEN NAPIĘCIA THRILLER!   Od momentu, gdy Thomas Morrow znajduje na trawniku przed domem ranną dziewczynę, jego życie ulega niespodziewanej zmianie. Zaczyna otrzymywać anonimowe wiadomości, a w jego ręce trafia dziennik nieżyjącego od lat seryjnego mordercy. Zrozumiałe staje się, że został c...
"Przyprawiający o dreszcze, mroczny i niepokojący thriller, który wbija w fotel i długo nie pozwala zasnąć. W głębi parku narodowego Los Angeles National Forest, w opuszczonej chacie, policjanci odkrywają zwłoki młodej kobiety. Przed śmiercią ofiarę okrutnie torturowano, a na koniec przywiązano ją ...
W publikacji zostały omówione najważniejsze zmiany dotyczące rozliczania firmowych aut. Nasi eksperci wyjaśniają m.in. jakie konsekwencje podatkowe ma sprzedaż używanego w działalności samochodu, a także jak rozliczyć odpłatne korzystanie pracownika z auta do celów prywatnych. Ponadto odpowiadają od...
Kuba Rozpruwacz, Ted Bundy, wampir z Bytowa – co łączy te postaci? Każdy z nich był seryjnym mordercą. Jakie były motywy ich zbrodni? Co siedziało w głowie tych mężczyzn w trakcie popełniania tak okrutnego czynu? Czy przyczyna tkwi w chorobie psychicznej, czy może był to akt wykonywany w pełn...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jenn McKinlay

Kate „Potrzebujesz Więcej Konfliktów” Carlisle. Od dnia, w którym się poznałyśmy na podpisywaniu książek w Poisoned Pen, dzielisz się ze mną mądrością, radami, poczuciem humoru, słowami zachęty, a bywa, że i kopniakiem w tyłek, kiedy zajdzie taka potrzeba. Jesteś niesamowitą pisarką i jeszcze lepszą przyjaciółką. Tak bardzo się cieszę, że pojawiłaś się w moim życiu; czekam niecierpliwie na kolejne wspólne wygłupy! Uściski i całusy.

1

Mówię wam, ona nas nienawidzi – oświadczyła z przekonaniem Carly DeCusati zza kotary w przebieralni.

– Och, daj spokój, na pewno nie jest aż tak źle – zaprotestowała Mackenzie Harris.

W ich grupie przyjaciółek to Carly była tą, która lubiła dramatyzować, więc Mac zignorowała paranoję w jej głosie. Weszła do kabiny w przebieralni szykownego salonu sukien ślubnych w Bostonie i rozpięła pokrowiec, w którym skrywała się wybrana dla niej sukienka druhny.

Wyjęła ją i się wzdrygnęła. Upuściła drapiący materiał i przyłożyła dłoń do gardła, jakby chciała się w ten sposób uchronić przed brzydotą. Nie dało się zaprzeczyć, że suknia jest szkaradna.

– O rany, co to za kolor? – zapytała Jillian Braedon, kolejna druhna, ukryta w swojej kabinie.

– Kocie rzygi? – zasugerowała Carly. Jej ton wskazywał na to, że nie żartuje.

– Może to przez te lampy – rzuciła Mac. – We fluorescencyjnym świetle nic nie wygląda dobrze.

– Ta suknia dobrze by wyglądała tylko w kompletnych ciemnościach – burknęła Carly.

Jillian prychnęła, a Mac westchnęła. Jako główna druhna wiedziała, że to ona musi delikatnie, aczkolwiek stanowczo przekazać pannie młodej, że cała trójka zgodnie uznała sukienki za koszmarne, a że do ślubu zostały zaledwie cztery tygodnie, łatwo nie będzie.

– Przymierzmy je, żeby mieć pewność – zaproponowała.

– Serio? Musimy? – jęknęła Carly. – Założę się, że zrobi mi się od niej pokrzywka.

– Mam specjalną maść. – Jillian niczym harcerka zawsze była przygotowana na każdą sytuację.

– Słuchajcie – rzekła Mac. – Im szybciej je przymierzymy, tym szybciej będziemy je mogły zdjąć.

Coś burczały pod nosem, ale szelest materiału sugerował, że właśnie się rozbierają, aby spełnić jej prośbę. Mac zdjęła suknię z wieszaka i uniosła przed sobą – uszyta z materiału w odcieniu brązowawej zieleni wyglądającej jak nieudane guacamole, miała watowane ramiona i rozkloszowany dół. Takie stroje widywała jedynie na imprezach tematycznych poświęconych nieszczęsnym latom osiemdziesiątym.

– Tylko ja tak mam, czy któraś z was także słyszy w głowie Madonnę śpiewającą Crazy For You? – zapytała Carly.

– Ja też! – przyznała Jillian. – Poza tym najchętniej upięłabym włosy w asymetryczny kucyk i założyła całe mnóstwo gumowych bransoletek.

Mac rozpięła zamek i włożyła suknię przez głowę. Wsunęła ręce w rękawy i pozwoliła, aby materiał opadł, kończąc się gdzieś w połowie łydki. Łatwo nie było, ale jakoś udało jej się zapiąć zamek. W sumie musiała wciągnąć brzuch, ale się wcisnęła. Ledwo.

Zamknęła oczy i wygładziła materiał z nadzieją, że kiedy je otworzy, suknia nie okaże się takim koszmarem, jak się obawiała. Uniosła na chwilę jedną powiekę i szybko ją opuściła. Niemożliwe, żeby było aż tak źle.

Mac odetchnęła głęboko i przygotowała się do stawienia czoła swojemu odbiciu w lustrze. To na pewno jakaś pomyłka.

Emma Tolliver, panna młoda, to jej najlepsza przyjaciółka od pierwszej klasy. Była filigranową, ładną blondynką z doskonałym gustem. Mac coś tu nie pasowało; być może jej przyjaciółka okazała się daltonistką albo doznała poważnego urazu głowy, o którym nic nie wiedziały. Musiało istnieć jakieś wytłumaczenie tego modowego koszmarku.

Otworzyła oczy i zacisnęła usta, powstrzymując się od krzyku. Nie dało się tego opisać w żaden inny sposób. Suknia była brzydka jak noc. Carly miała rację – Emma musiała je nienawidzić.

Uwagę Mac zwróciła panująca w przebieralni cisza. Ciekawe, czy jej przyjaciółkom mowę odebrało przerażenie na widok odbicia w lustrze.

– Hej, wszystko w porządku? – zapytała niepewnie.

– Ja stąd nie wyjdę – oświadczyła Carly.

– Jilly, a ty?

– Ja też nie. A co, jeśli ktoś mi zrobi zdjęcie? Od razu stałoby się viralem w necie. O mój Boże, zrobiono by z nas mem z druhnami z piekła rodem, który już zawsze istniałby w wirtualnym świecie.

– Nie mogę rozpiąć zamka. – Carly stęknęła raz i drugi. – Przysięgam, że jeśli jej nie zdejmę, to spalę ją na sobie.

– Przestańcie opowiadać głupoty. Nie możesz jej zdjąć, Carly. Wiesz przecież, że Emma będzie nas chciała w nich zobaczyć – powiedziała Mac. – W każdej chwili może się tu zjawić.

– Kocham was wszystkie jak siostry, serio – zapewniła Carly. – Ale prędzej zjem pistolet, niż pozwolę, aby ktoś mnie w tym zobaczył.

Mac wysunęła głowę zza kotary. Tylko głowę. Przeczesała przymierzalnię wzrokiem.

– Jesteśmy tutaj same. Myślę, że wszystkie poczujemy się lepiej, jeśli zobaczymy się nawzajem. Nie chcę, żeby widok mnie to jedyne, co się wypali na wieczność na moich siatkówkach. – Pozostała dwójka milczała. – No więc jak będzie?

– W porządku, ale robię to wbrew sobie – oświadczyła Jillian.

– Niech ci będzie, ale tylko dlatego, że potrzebna mi pomoc przy zamku – burknęła Carly. – Liczę do trzech. Raz. Dwa. Trzy.

Mac odsunęła kotarę i w tym samym czasie zrobiły to jej przyjaciółki. Wyszły ze swoich kabin i popatrzyły na siebie. Brwi Mac uniosły się aż do linii włosów. Wiedziała, że sama wygląda fatalnie, ale fakt, że ta suknia nie korespondowała z należącą do Carly krągłą figurą Włoszki ani z ciemną karnacją Jillian i jej wysoką, szczupłą sylwetką, która wyglądała dobrze nawet w worku, powiedział jej, że jedynym miejscem, do którego nadają się te suknie, jest kosz na śmieci.

Miny przyjaciółek potwierdziły to, co już wiedziała: prezentowała się równie źle, jak one. Spojrzała w lustro. Pod względem wyglądu plasowała się pomiędzy Carly i Jillian: była średniego wzrostu i średniej budowy, miała długie do ramion kasztanowe włosy, którym w miarę regularnie fundowała drogie miedziane refleksy. To była pozbawiona entuzjazmu próba podążania za modą, zwłaszcza że na ogół związywała włosy w kucyk. Ponownie przyjrzała się przyjaciółkom.

Przypominały osoby, które przeżyły katastrofę pociągu. Sprawiały wrażenie niezdrowych i anemicznych – albo przez malujące się na ich twarzach przerażenie, albo przez te bufiaste kiecki. Drugie spojrzenie w lustro potwierdziło, że ona wygląda tak samo.

– Wyglądamy jak pracownice toalet przy autostradach.

Nim zdążyła się powstrzymać, z jej gardła wydobył się śmiech.

– Z czego się śmiejesz? To sytuacja kryzysowa! – zawołała Carly. – Chyba że sądzisz, że rzeczywiście możemy spuścić te suknie w kiblu?

Cała trójka się rozejrzała, ale nie zobaczyły żadnej toalety.

– W ogóle nie chcę tego nawet sugerować, ale czy myślicie, że Emma robi ten cały cyrk z druhnami, no wiecie, ten, kiedy panna młoda wybiera dla nich najbrzydsze możliwe suknie, po to, żeby sama wyglądała w tym wyjątkowym dniu jeszcze lepiej? – zapytała Jillian.

– Nie! – Mac pokręciła głową. – Emma taka nie jest.

– Nie wiem – odparła Carly. – Jako pierwsza z nas staje przed ołtarzem. Może jednak trochę jej odbiło.

Jillian posłała przyjaciółce znaczące spojrzenie, a Carly przygryzła wargę i popatrzyła na Mac.

– Przepraszam – rzekła ze skruchą. – Nie chciałam do tego wracać…

– Nie – przerwała jej Mac. – Przeszłość to przeszłość. Nie przejmuj się. Skupmy się po prostu na obecnym kryzysie.

– Jak mogła nam to zrobić? – oburzyła się Jillian. – Jesteśmy jej ekipą z Maine, w dodatku od dwudziestu lat.

Wskazała potrójne lustro przed nimi. I wszystkie się odwróciły, żeby się przyjrzeć z niepokojem swoim odbiciom.

– Czasem znajdzie się idealną suknię, taką, w której można się poczuć jak seksualna bogini, która ma ochotę sama siebie dotykać – powiedziała Carly. – Taa, to nie jest tego typu suknia. W tej myśli się o szczepieniach i kondomach na całe ciało.

– Seksowniej byśmy wyglądały w tych kondomach – stwierdziła Mac.

– Shot tequili, albo i cztery, to jedyne, co jest w stanie uczynić tę suknię znośną – orzekła Jillian. – Chwileczkę. Możliwe, że znajdę coś w torbie.

Zanurkowała do kabiny, a Carly i Mac popatrzyły na siebie zaskoczone. Po chwili ich przyjaciółka wróciła z kilkoma małymi buteleczkami Jose Cuervo. Napotkała ich spojrzenia i wzruszyła ramionami.

– No co? To przecież nasz weekend panieński w Bostonie. Zabrałam je na wypadek nieprzewidzianych okoliczności – wyjaśniła. – Uwierzcie mi, powiedzenie Emmie, że ta suknia jest okropna, to właśnie taka okoliczność. Ale jeśli wolicie, to mogę wam zaparzyć herbatę rumiankową.

Mac wyrwała buteleczkę z ręki przyjaciółki. A kiedy przyłożyła ją do ust, drzwi do przymierzalni się otworzyły i weszła Emma.

– Och, znalazłyście suknie – zaświergotała i klasnęła w dłonie. – Super!

– Super? – zapytała Carly. Miała taką minę, jakby zamierzała przyłożyć Emmie. Takie rzeczy się zdarzały, choć zazwyczaj tylko w barach późną nocą i wobec osób, które rzeczywiście mocno ją wkurzyły.

Mac stanęła między dwiema przyjaciółkami. Podała Emmie buteleczkę z tequilą i rzuciła:

– Zdrówko!

Może gdyby ją upiły, łatwiej by jej było powiedzieć, że te suknie to porażka. Emma uśmiechnęła się i wzięła od niej butelkę, choć nie piła.

– Świętujecie? – zapytała.

– Eee, raczej się znieczulamy – odparła Mac.

Zerknęła na Emmę, swoją najstarszą przyjaciółkę. Wszystko przeżyły razem: aparaty ortodontyczne, pierwsze randki, cienkie koperty z wymarzonych uczelni, nawet nagłą śmierć matki Emmy, kiedy były nastolatkami. Mac zrobiłaby dla przyjaciółki wszystko oprócz włożenia tej sukni.

– Czy przypadkiem, i zadaję to pytanie z czystej ciekawości, a nie tytułem oskarżenia, no więc czy ty przypadkiem nie jesteś na nas zła? – zwróciła się do niej Mac.

Carly i Jillian stanęły przy niej i cała trójka wbiła w Emmę niespokojne spojrzenia. Ta przechyliła głowę i popatrzyła na nie z konsternacją. Wydawała się urażona tym pytaniem. Zacisnęła usta. Mac pomyślała, że przyjaciółka walczy ze łzami, ale w tym momencie Emma zaszokowała ją wybuchem niekontrolowanego śmiechu.

– Mam was! – zapiszczała. Mrugnęła i wymierzyła w nie palcami wskazującymi obu dłoni.

Mac, Carly i Jillian wymieniły spojrzenia pełne konsternacji, następnie Jillian, która najszybciej wszystko chwytała, zapytała:

– Nabrałaś nas?

Emma przytaknęła i ze śmiechu aż się zgięła wpół.

– Powinnyście były widzieć wasze miny! To było boskie.

– Nienawidzę cię – oświadczyła Carly z większym szacunkiem niż zawziętością. A potem zaczęła się śmiać.

Dołączyły do niej Jillian i Mac, choć ta ostatnia miała wrażenie, że to raczej przejaw ulgi niż rozbawienia.

– Auć, nie mogę oddychać, ta suknia jest za ciasna! – stęknęła Carly. Jillian szybko rozpięła zamek i Carly odetchnęła kilka razy, po czym oświadczyła: – Cóż, fajnie było, ale się przebieram. I to już!

– Chwileczkę! – rzuciła Emma. – Zajrzyjcie za pokrowce, tam znajdziecie prawdziwe suknie.

Jillian i Carly wbiegły z podekscytowaniem do swoich kabin, ale Mac wbiła w Emmę przenikliwe spojrzenie i rzekła:

– Wytłumacz.

– To proste. Wiesz, jaka Carly jest wybredna w kwestii ciuchów. To jej praca, więc rozumiem, no ale jednak nigdy jej się nie podoba to, co mierzy jako pierwsze, nigdy, więc doszłam do wniosku, że jeśli wszystkie uznacie wybraną przeze mnie suknię za ohydną, to potem Carly będzie zachwycona tą prawdziwą. – Posłała Mac przebiegły uśmiech. – Założę się o piątaka, że mam rację.

Mac uniosła ręce w geście poddania.

– Frajerski zakład. Chyba nie kazałaś jakiejś biedaczce szyć tych koszmarków?

– Nie, te suknie to jakieś odrzuty z zeszłego sezonu, których nie udało się sprzedać.

– A to niespodzianka – stwierdziła Mac z przekąsem.

– Kiedy zobaczyłam, że rozmiarowo są zbliżone do was, zapytałam swoją krawcową Suzanne, czy mogę je pożyczyć. – Wzruszyła ramionami. – Uznałam, że będzie się można nieźle pośmiać. No i tak się właśnie stało.

– Muszę przyznać, że to genialne posunięcie.

Emma uśmiechnęła się szeroko, po czym pchnęła Mac w stronę kabiny.

– Szybko, przebierz się, chcę was zobaczyć.

Mac zanurkowała za kotarę. No i proszę bardzo, pod czarnym pokrowcem na pierwszą suknię wisiał drugi. Rozpięła go i zaparło jej dech w piersi.

W pokrowcu kryła się prosta niebieska sukienka na ramiączkach z delikatnego szyfonu z jedwabną podszewką. Mac poczuła taką ulgę, że niemal ugięły się pod nią kolana. Zdjęła suknię z wieszaka i przekonała się, że ma dekolt w kształcie litery V, małą niebieską kokardkę tuż pod biustem, a skraj jest obszyty taką samą wstążką, tyle że szerszą. Sukienka kończyła się tuż nad kolanami.

Była perfekcyjna i urocza i kiedy Mac włożyła ją przez głowę, miała wrażenie, jakby się zanurzała w chłodnej błękitnej wodzie.

– No, i teraz jest, jak należy – odezwała się Carly.

– Amen – dodała Jillian.

– Liczymy do trzech? – zapytała Carly.

– Jestem gotowa! – zawołała Mac.

– Raz. Dwa. Trzy.

Kiedy wyszły z kabin, ich oczom ukazała się promiennie uśmiechnięta Emma.

– Podobają się wam? – zapytała ciut nerwowo. – Ale tak naprawdę?

Carly rozłożyła szeroko ręce i objęła wszystkie przyjaciółki.

– Skarbie, są doskonałe.

Gdy Mac dołączyła do grupowego uścisku, pomyślała o tym, jak bardzo przez kilka ostatnich lat jej tego brakowało – bliskości, koleżeństwa, psikusów i miłości. Te kobiety to jej przyjaciółki od dawien dawna, jej ludzie. Jak mogła uciec od nich na tak długo?

2

Jeszcze raz cztery razy Skinny Margarita! – Carly zamówiła u kelnerki, która podeszła do ich stolika. – A teraz muszę zatańczyć.

Wsunęła rękę pod ramię Jillian i wyciągnęła ją na parkiet. Mac przyglądała się, jak się kołyszą i wyginają w rytm dudniącej muzyki. Zawłaszczyły dla siebie sporą część parkietu, ale wcale nie w sensie pozytywnym.

– Cholera, Carly wygląda jak kurczak poddawany elektrowstrząsom – oceniła Emma, usiadłszy obok Mac.

– I jest zupełnie tego nieświadoma – zgodziła się Mac. Zerknęła na Emmę, która ściskała telefon w dłoni. – Jak tam Brad?

– Oczywiście strasznie za mną tęskni – odparła i przerzuciła jasne włosy przez ramię.

Mac się uśmiechnęła. Emma i Brad poznali się klasycznie w barze: powstrzymał pijanego faceta, który tak się złożyło, że był jego najlepszym przyjacielem, od zwymiotowania na nią. Zamiast tego puścił on pawia na Brada. Ach, ten romantyzm.

– Słuchaj, przepraszam, że nie byłam bardziej dostępna w kwestiach związanych ze ślubem – rzekła Mac. – No bo przecież to już za kilka tygodni, a ty musiałaś zamówić sukienki zgodnie z wymiarami, jakie ci podałam przez telefon, bo nie mogłam się zjawić na przymiarkach…

– Carly też nie mogła.

– Tak, ale to ja jestem główną druhną. Powinnam być na każde twoje zawołanie, pomagać z tortem, kwiatami i całym tym bajzlem.

– Okej, fakt, że nazwałaś to bajzlem, potwierdza, że znajdowanie się tysiąc sześćset kilometrów dalej, w Chicago, czyni z ciebie idealną druhnę. Żadnego wtrącania się, żadnego przekonywania, serio, jest spoko – oświadczyła Emma i pociągnęła spory łyk ze swojej szklanki.

– No widzisz? Nie potrafię nawet udawać entuzjazmu. Jestem do bani. Jeśli chcesz mnie zastąpić Carly czy Jillian, doskonale to rozumiem. – Mac wiedziała, że przez te drinki trochę plącze się jej język, ale była równie poważna, jak atak serca.

Emma machnęła ręką.

– Zamknij się, idiotko. Jesteś moją najdawniejszą przyjaciółką. W życiu cię nie zastąpię; poza tym teraz tu jesteś, no i przecież przyjedziesz do Bluff Point na ślub, więc jak mogę narzekać?

Na myśl o powrocie w rodzinne strony Mac poczuła, że pocą jej się dłonie. Od wielu lat nie była w Bluff Point w stanie Maine i tylko dla Emmy skłonna była tam jechać.

Emmę Tolliver poznała w pierwszej klasie, kiedy obie zjawiły się w szkole z identycznymi plecakami z Małą Syrenką i zdecydowały, że są bliźniaczkami. Szybko połączyła je miłość do lalek Polly i nienawiść do Jessie Peeler, najpodlejszej dziewczynki w klasie. W szóstej klasie do swojego grona przyjęły Carly i Jillian.

Część najlepszych dni w życiu Mac to te, które spędziła w małym nadmorskim miasteczku, włócząc się po plaży z przyjaciółkami i snując marzenia związane z przyszłością. Ale potem miał tam także miejsce najgorszy dzień w jej życiu i od tamtej pory jej noga nie postała w Bluff Point.

Emma położyła rękę na ramieniu przyjaciółki.

– Jesteś pewna, że chcesz przyjechać?

Mac potrząsnęła głową, aby zniwelować działanie drinków i złych wspomnień.

– Jasne, dam sobie radę. Przecież to już siedem lat, wszyscy zdążyli zapomnieć.

– No pewnie – przytaknęła Emma. – Prawdę mówiąc, od czasu, kiedy Tilda Curtis zostawiła Doca Curtisa dla ich niani, Hannah Bishop, która wtedy dopiero co osiągnęła pełnoletność… Cóż, ujmę to tak: lesbijski romans zdecydowanie przyćmił fakt, że Seth Connelly porzucił cię przed ołtarzem. Teraz to o nich wszyscy gadają.

Mac nawet się nie wzdrygnęła, słysząc słowa „porzucił cię przed ołtarzem”. A więc to jakiś postęp, no nie? Poklepałaby się po plecach za taką dojrzałość, ale bała się, że przez tę ostatnią margaritę spadłaby przy tym ze stołka.

– Będę musiała wysłać Tildzie i Hannah kartkę z podziękowaniami – stwierdziła jedynie.

Emma się roześmiała. Otoczyła przyjaciółkę ramieniem i uścisnęła jej dłoń.

– Zuch dziewczyna. No dobra, więc Trevorowi na pewno nie uda się przyjechać na ślub? – zapytała.

Mac zerknęła na Emmę. Czuła, że oto nadeszła chwila, kiedy powinna wyznać całą prawdę o sobie i Trevorze. Ale nie potrafiła. Wiedziała, że jej najlepsza przyjaciółka nie należy do fanek chłopaka, z którym Mac spotykała się od kilku lat. Podczas tych kilku okazji, kiedy Emma i Brad przyjeżdżali z wizytą do Mac i Trevora do Chicago, w najlepszym wypadku bywało niezręcznie, a w najgorszym wręcz nieprzyjemnie. Gdyby powiedziała teraz Emmie, że Trevor poprosił, aby zrobili sobie przerwę, niechęć przyjaciółki jeszcze by się pogłębiła, a kiedy do siebie wrócą, Emma będzie go lubiła jeszcze mniej, o ile to w ogóle możliwe.

Mac i Trevor byli sąsiadami, którzy się spotykali, dzielili wszystkim, a choć lubili wspólne bujne życie towarzyskie, po wszystkim chętnie się wycofywali, każde do swojego mieszkania. Mac pracowała jako księgowa i taka relacja bardzo jej odpowiadała, jako że łatwo w niej wyliczyć zyski i straty. Zyskiwała partnera, kiedy takowy był jej potrzebny, a dzięki zdrowej granicy między nimi minimalizowała ryzyko, że jej świat znowu się zawali.

Emma nie pochwalała czegoś takiego. Według niej w związek powinno się angażować całym sobą albo w ogóle nie zawracać sobie głowy i nie miała żadnych oporów, żeby się dzielić swoją opinią, zwłaszcza podczas spotkań we czwórkę. Trevor robiący sobie przerwę od związku z Mac – coś takiego byłoby dla niej nie do pojęcia. Fakt, że nie przyjedzie na wielki dzień Emmy i Brada, zdecydowanie nie zadziała na jego korzyść. Mac nie miała ochoty jeszcze bardziej wszystkiego pogarszać.

– Jest mu bardzo przykro, że nie da rady – skłamała. – Naprawdę próbował załatwić sobie urlop, ale właśnie negocjują ważną umowę w Londynie i wróci dopiero za kilka tygodni. Po prostu nie było takiej opcji, żeby tu przyleciał.

– Tak, jestem pewna, że go to bardzo smuci – rzekła z przekąsem Emma.

– Naprawdę… – zaczęła Mac, ale jej przyjaciółka pokręciła głową.

– W porządku – powiedziała. – W sumie to może nawet i lepiej.

– Jak to? – Nie podobał jej się błysk w oku Emmy. Ich przyjaźń opierała się na wielu latach sytuacji, podczas których jedna z nich wpadała na naprawdę głupi pomysł, a pozostałe przyklaskiwały jej jak idiotki. Czasem zdumiewał ją fakt, że w ogóle dożyły dorosłości. A kiedy tylko dostrzegała w oku Emmy ten błysk, zaczynała się denerwować. – Ale nie masz na myśli pomysłu w stylu przebrania się w eleganckie suknie i śledzenia Tima Tuckera i Kyle’a Richardsa w drodze na ich studniówkę, bo liczyłaś, że potrzebują partnerek?

– Tamten plan miał ogromne szanse powodzenia – zaprotestowała.

– Owszem, gdyby nie mieli już partnerek, po które właśnie szli – odparowała Mac.

– Nie do końca to przemyślałam – przyznała Emma. – Ale, hej, spędziłyśmy za to wieczór we Frosty Freeze* i poznałyśmy tych przystojniaków z Portlandu.

– Którzy byli już na studiach.

– To nie ja wpadłam na pomysł, żeby się wybrać z nimi do parku Belmond, ale ty – przypomniała Emma.

– Kiedy znalazł nas twój tata… – Mac wciągnęła powietrze przez zęby; na to wspomnienie nadal cierpła jej skóra.

– I w ramach wsparcia zabrał twojego tatę – dodała Emma ze śmiechem. – Sądziłam, że już nigdy nie ujrzymy światła dnia.

Mac się roześmiała. To prawda. Jej ojciec, najłagodniejszy człowiek na świecie, był tak zbulwersowany, że nie potrafił wydobyć z siebie słowa. Dopiero po kilku dniach wolno jej było opuścić swój pokój bez nadzoru.

– Cóż, miałyśmy zaledwie czternaście lat i rzeczywiście wymknęłyśmy się cichaczem z domów – rzekła Mac. – Trudno im się dziwić.

– Niemniej było warto. – Emma uniosła rękę, żeby zrobić żółwika.

Mac zmarszczyła brwi.

– Tak się jeszcze robi?

– No już, przybij żółwika – namawiała ją Emma.

Mac z uśmiechem zrobiła to, o co poprosiła ją przyjaciółka.

– No dobra, sprawa wygląda tak – zmieniła temat Emma. – Na ślubie będziesz w parze z Gavinem.

Mac poczuła, że wszystko w środku niej się skręca. Wzięła drinka do ręki i starała się wyglądać normalnie, chociaż bała się, że sprawia wrażenie osoby, która zaraz puści pawia. Pociągnęła spory łyk, bo to akurat nie zaszkodzi, po czym rzekła:

– Okej, nie wiedziałam, że jest głównym drużbą Brada.

– Nie jest. Jest nim Bobby, brat Brada – wyjaśniła Emma. – Gavin jest raczej drugi, ale jako że niedawno przeżył paskudne rozstanie, uznałam, że spiknięcie go z tobą poprawi mu humor.

– Okej. – Miała ochotę uderzyć się w twarz. Wcale nie było okej. Dopiła drinka.

– Widzę to tak – ciągnęła Emma – że Bobby stanie obok Brada, Gavin wprowadzi cię do kościoła, a potem będzie twoją osobą towarzyszącą na przyjęciu i wszystkich innych weselnych wydarzeniach. Tym sposobem nie będziesz się musiała krępować faktem, że jesteś sama, zwłaszcza że to twój pierwszy przyjazd od lat. Idealne rozwiązanie, no nie? – zapytała.

Mac przytaknęła. Nie miała wyboru, jako że straciła zdolność mowy.

– Na pewno? – Emma spojrzała na przyjaciółkę spod zmrużonych powiek. – Wiesz, nie poprosiłabym cię o to, ale ta sucz, która złamała Gavinowi serce, uciekła z jego wspólnikiem, który wcześniej przywłaszczył sobie większość oszczędności Gavina. Naprawdę nigdy nie widziałam Gava w takim stanie, no i pomyślałam, że skoro od zawsze ma do ciebie słabość…

– Wcale nie – zaprotestowała Mac.

– Jasne, tak jest, odkąd skończył osiem lat. To naprawdę urocze. No więc jak będzie, zgadzasz się?

– Tak, oczywiście, że tak – odparła Mac. Pokiwała głową i miała nadzieję, że wygląda to na przytaknięcie, a nie atak paniki.

– Super! – Emma klasnęła w dłonie, po czym mocno ją uściskała. – Och, i zrób coś dla mnie, dobrze? Nie wspominaj Gavinowi, że to ja cię o to poprosiłam i że masz chłopaka.

– Mam kłamać? – Pomimo uników z ostatnich dziesięciu minut, naprawdę kiepsko jej to wychodziło.

– Nie! – żachnęła się Emma. – Tylko, no wiesz, nie mów mu wszystkiego.

– To się nazywa zatajenie prawdy.

– Może, ale jesteś mi winna przysługę.

Mac uniosła brew i spojrzała zaskoczona na przyjaciółkę. Nigdy dotąd nie licytowały się na przysługi i nie mogła uwierzyć, że Emma robi to właśnie teraz.

– Niechętnie o tym wspominam, ale kiedy dałaś nogę z miasta po swoim odwołanym ślubie, kto posprzątał cały bałagan? – zapytała Emma. – Kto napisał milion kartek z podziękowaniami i pozwracał wszystkie prezenty? Kto ułagodził fotografa, firmę cateringową, zespół? Mam kontynuować?

– Nie – warknęła Mac. – Wiem, że zrobiłaś to wszystko, i masz moją dozgonną wdzięczność.

– I zawsze mówiłaś, że jeśli będziesz mogła mi się w jakikolwiek sposób zrewanżować, to mam śmiało prosić. No więc proszę.

Mac westchnęła. Zawsze wiedziała, że ten dzień nadejdzie, ale sądziła, że będzie się to wiązało z opieką nad dziećmi, gdy Emma i Brad wyskoczą sobie na romantyczny weekend. W życiu nie przyszło jej do głowy, że spłata długu przybierze taką akurat formę.

– Oczywiście, że chcę ci pomóc, na ile tylko jestem w stanie. Tyle że nie wydaje mi się, abym potrafiła ukryć prawdę przed… O nie, nie waż mi się tego robić – poleciła Mac. Ale było już za późno.

Emma wpatrywała się w nią tymi swoimi wielkimi, niebieskimi, błagalnymi oczami. To była najlepsza broń w jej arsenale. Była mistrzynią w patrzeniu wzrokiem szczeniaczka i na przestrzeni lat wiele razy korzystała z tego, ratując im tyłki z różnych opresji.

– Nie. – Mac pokręciła głową. – Spojrzenie szczeniaczka na mnie nie zadziała. Jestem odporna. Serio, nie jestem pracownikiem linii lotniczych, którego chcesz naciągnąć na przeniesienie cię do pierwszej klasy.

Emma spuściła głowę, jakby się miała zaraz rozpłakać, a Mac poczuła ściskanie w żołądku, co zwiastowało przegraną. Nie zamierzała się jednak poddać bez walki.

– Mówię poważnie, Emmo.

W tym momencie Emma uniosła głowę i do wzroku szczeniaczka dodała drżącą wargę.

– No kurde! – warknęła Mac. – W porządku, zrobię to, ale jeśli Gavin zapyta mnie wprost o to, czy się z kimś spotykam, to nie zamierzam kłamać.

No ale gdyby powiedziała Gavinowi, że się z kimś spotyka, to formalnie rzecz biorąc, skłamałaby, bo przecież ona i Trevor mieli przerwę. Rany, dlatego właśnie nienawidziła kłamać – nagle wszystko stawało się tak bardzo skomplikowane!

Twarz Emmy od razu się rozpromieniła.

– Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć, Mac. Wszystko układa się tak, jak miałam nadzieję. To będzie najlepsze wesele na świecie.

Mac zmusiła się do uśmiechu. Musiało jej to całkiem dobrze wyjść, bo Emma nie przestawała się szczerzyć.

– Chodźmy potańczyć – zaproponowała radośnie.

– Jak chcesz, to idź. – Mac wskazała na stolik. – Zaraz zjawią się nasze drinki, więc powinnam zaczekać.

– Przyjdź, jak już je przyniosą.

Po tych słowach Emma udała się w podskokach na parkiet. Jednocześnie Carly postanowiła zrobić sobie przerwę. Kiedy szła w stronę stolika, lekko kulała.

– Chyba coś sobie naciągnęłam – stwierdziła. Usiadła i w tym samym momencie pojawiła się kelnerka z drinkami. – Ach, podobno najważniejsze jest wyczucie czasu.

Mac zdusiła w sobie chęć wychylenia wszystkich czterech drinków. Zamiast tego zapłaciła kelnerce, dodając hojny napiwek w nadziei, że zapewni to solidnego kopa karmie, której tak bardzo teraz potrzebowała.

– Dawaj – rzekła do niej Carly.

– Co? Drinka? No to bierz? – powiedziała Mac.

– Nie, mów, czemu wyglądasz, jakbyś stała właśnie pod gilotyną – wyjaśniła Carly. Upiła łyk drinka i spojrzała na przyjaciółkę spod półprzymkniętych powiek.

Mac wiedziała, że nie ma sensu kłamać. Kiedy Carly usłyszy nowinę, na pewno odpowiednio zareaguje.

– Jako że na ślub Emmy przyjadę sama, właśnie mnie poprosiła, żebym na czas uroczystości została osobą towarzyszącą Gavina – oświadczyła.

Carly otworzyła szeroko oczy.

– Gavina, jej młodszego brata? Chłopca, którego po śmierci ich mamy to ona wychowywała? Mężczyznochłopca, z którym się przespałaś po tym, jak siedem lat temu zostałaś porzucona przed ołtarzem? Jedynego faceta w twojej historii, o którym nie wie Emma? Tego Gavina?

– Aha – odparła Mac. Zbliżyła drinka do ust i wypiła go całego. – Właśnie tego.

* Amerykańska sieć lodziarni (przyp. tłum.).
3

Na peron w Portlandzie w stanie Maine Mac wytaszczyła walizkę, mniejszą torbę oraz pokrowiec na odzież. Przyjechała pociągiem z Bostonu, który stał się jej pierwszym przystankiem po locie z Chicago, jako że po drodze na ślub w Maine musiała zajrzeć do salonu sukien ślubnych na ostatnie przymiarki, no i oczywiście po odbiór sukni. Teraz pozostało jej jedynie odszukać na dworcu Emmę, a potem czekała je półgodzinna podróż samochodem wzdłuż wybrzeża do Bluff Point.

Dwie i pół godziny spędzone w pociągu zapewniły Mac mnóstwo czasu na rozmyślanie o kolejnych dwóch tygodniach. Emma, jak to Emma, zaplanowała ślub niestanowiący jedynie uroczystości poświęconej dwojgu ludziom, którzy postanowili połączyć swoje życiowe drogi. O nie, to było raczej coś w rodzaju dwutygodniowego przetrzymywania zakładników, podczas którego każdy dzień jest wypełniony niemającą końca listą czynności nakierowanych na maksymalną eksploatację tego magicznego wydarzenia. Mac wyczerpało już samo czytanie pięciostronicowego spisu instrukcji przesłanego wszystkim przez Emmę.

Mimo wszystko zamierzała w pełni we wszystkim uczestniczyć. Rozumiała, że właśnie takie świętowanie jest częścią tego, kim stała się Emma po śmierci jej mamy w tak młodym wieku. To Emma organizowała wszystkie urodziny, Boże Narodzenia czy walentynki w sposób niezapomniany, jako że dręczył ją głęboko zakorzeniony strach, że każde tego typu święto może być tym ostatnim.

Ten ślub miał być wielkim widowiskiem Emmy i choć trzeba mieć na względzie milion wymyślnych detali, Mac obiecała sobie, że stanie się druhną idealną. Uczyni wszystko, o co poprosi ją Emma, w dodatku z uśmiechem na ustach. Liczyła, że dzięki temu zmniejszy się poczucie winy, jakie nie dawało jej spokoju z powodu tego, że do tej pory była druhną przede wszystkim nieobecną.

Ciągnąc za sobą walizkę, weszła do budynku dworca, o mały włos nie zderzając się z kobietą i jej dwoma synami, którzy właśnie wychodzili. Jeden z chłopców posłał jej groźne spojrzenie, które natychmiast odwzajemniła. W oczach malca pojawił się strach – Mac była naprawdę dobra w krzywych spojrzeniach – ale w tym momencie mrugnęła do niego, dając znać, że mu wybaczyła. Uśmiechnął się szeroko, po czym pobiegł za mamą.

Mac rozejrzała się po dużej hali. Emmę zdradzały od razu długie i proste jasne włosy, jednak tym razem jej nie dostrzegła. Omiotła halę wzrokiem raz jeszcze, myślała, że przyjaciółka może związała włosy w węzeł albo kucyk, ale nie. W polu jej widzenia nie znajdowała się żadna filigranowa blondynka.

Mac wzruszyła ramionami i razem z bagażami udała się w stronę krzeseł. Może Emma nie zdążyła jeszcze dojechać. Wsunęła rękę do torby, żeby sprawdzić, czy w telefonie nie czeka na nią esemes od przyjaciółki. Torba była na tyle duża, że komórka skutecznie się w niej ukryła. Westchnęła.

Uwielbiała tę torbę, naprawdę. To jeden z wielu powodów, dla których pozwoliła, aby wygasł jej karnet na siłownię – uznała, że dźwiganie dziesięciu kilo zapewnia jej wystarczający trening. Jednak w chwilach takich jak ta, czyli nader często, zaczynała myśleć, że powinna jednak zminimalizować liczbę taszczonych ze sobą rzeczy.

Coś zawibrowało w torbie i Mac otworzyła ją szeroko, licząc, że dostrzeże komórkę dzięki rozjaśnionemu wyświetlaczowi. Ha! Wyciągnęła telefon z samego dna i przyłożyła do ucha, nie patrząc nawet na numer.

– Emma, ja już przyjechałam, a ty gdzie jesteś? – zapytała.

– Tuż za tobą – odparł męski głos.

Siedem lat. Siedem lat minęło, odkąd Mac po raz ostatni słyszała jego głos. Okazał się niższy, niż zapamiętała, niemniej wszędzie by go rozpoznała. Gavin Tolliver miał tego rodzaju głos, który otulał cię niczym ciepły koc. Był niski i męski, ale pełen ciepła i życzliwości, z nutką autoironicznego poczucia humoru, który zawsze wydawał się jej czarujący, nawet kiedy Gav był jeszcze niezdarnym nastolatkiem, dopiero uczącym się rozmawiać z dziewczynami.

Mac zamknęła oczy, po czym powoli się odwróciła, nadal trzymając telefon przy uchu. Serce waliło jej jak młotem, a kiedy spojrzała na idącego w jej stronę mężczyznę, na chwilę zamarło, po czym wróciło do szaleńczego obijania się o żebra.

– Cześć, Mac – rzucił Gavin do telefonu, a ona wpatrywała się w jego błękitne oczy. Można w nich utonąć, takie były ładne. Jak mogła zapomnieć? Odsunęła aparat od ucha i zakończyła połączenie.

– Gav – odezwała się drżącym głosem. Zatrzymał się przed nią, tuż na granicy przestrzeni osobistej. Zmusiła się do uśmiechu. – Nie spodziewałam się ciebie. Jak się masz?

– Od razu lepiej, kiedy cię widzę – odparł.

Spojrzała na niego nieufnie. Co to, u licha, miało oznaczać?

– Jestem pewny, że gdybym się rozminął z główną druhną mojej siostry, musiałbym uciec ze stanu, a może nawet i kraju – dodał żartobliwie i posłał jej uśmiech.

– Och, no tak – wydukała Mac. Miała ochotę zasłonić sobie twarz. Zachowywała się jak idiotka.

– Chodź tutaj – rzekł Gavin. Schował telefon do kieszeni dżinsów i rozłożył ręce. – Powrót marnotrawnej Mac wymaga należytego powitania.

– No tak, oczywiście.

Była w takim szoku, że nogi odmówiły jej posłuszeństwa i poleciała w jego stronę, przez co Gavin musiał ją złapać, inaczej oboje wylądowaliby na ziemi.

To był porządny uścisk – taki, jakim wymieniają się kuzynowie na corocznych spotkaniach rodzinnych. Mac to jednak wystarczyło do zarejestrowania faktu, że brat Emmy to już nie ten mężczyznochłopiec, z którym obściskiwała się przed laty na pace pikapa. O nie, to był mężczyzna mierzący ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, z szerokimi ramionami, wąskimi biodrami i umięśnionymi rękami. Gavin Tolliver wyrósł na niezłe ciacho.

Zadziwiające, że jego zapach pozostał taki sam, co dla zmysłu węchu Mac było niczym uderzenie pioruna. Ciepła cytrusowa woń z nutką cedru wywarzyła zamknięte drzwi w jej pamięci i natychmiast oczami wyobraźni ujrzała tego mężczyznę bez ubrania, tulącego ją do siebie i szykującego się do namiętnego pocałunku.

Wyrwała się z jego ramion tak szybko, że się potknęła o walizkę i z plaśnięciem wylądowała na krześle za sobą. Uderzyła biodrem o drewnianą krawędź i przeszyła ją fala bólu, ale nic nie dała po sobie poznać. Zamiast tego szybko założyła nogę na nogę, a rękę zarzuciła na oparcie, udając, że taki właśnie był jej zamiar.

Gavin przez chwilę wydawał się zaskoczony, zaraz jednak obdarzył ją szerokim uśmiechem, jakby uważał Mac za uroczą, a nie dziwaczną. Zastanawiała się, jak mogła zapomnieć ten dołeczek, który podczas uśmiechu naznaczał mu prawy policzek, i te dziewczęco długie, gęste rzęsy. W tym momencie puścił do niej oko, a ona poczuła się tak, jakby wszystko, co do tej pory uważała za prawdę, wskoczyło właśnie do pociągu powrotnego do Bostonu.

To nie był Gavin Tolliver, którego zapamiętała w brudnym stroju sportowym Małej Ligi, uważający za przezabawne podkładanie poduszki pierdziawki pod jej śpiwór, kiedy nocowała u Emmy. Bo właśnie tylko to pozwoliła sobie pamiętać po ich wspólnej nocy. Było to niczym talizman odganiający wspomnienie najbardziej niesamowitego seksualnego doświadczenia w jej życiu. Udało jej się nawet przekonać samą siebie, że ta noc okazała się taka spektakularna tylko dlatego, że dopiero co porzucono ją przed ołtarzem i była równie emocjonalnie naładowana jak wrzucona do wanny suszarka.

Teraz jednak stojący przed nią mężczyzna w znoszonych dżinsach i roboczych butach jawnie kpił z tego, co Mac wmawiała sobie przez siedem ostatnich lat. Ten facet miał charyzmę i seksualny magnetyzm do potęgi dziesiątej. Kiedy się do niej uśmiechał, robiło jej się gorąco, a gdy puścił oko, cóż, jej części intymne mało się nie przegrzały. Cholera, pewnie samym tylko spojrzeniem potrafił rozpiąć jej stanik!

Jedno było jasne: Mac miała przepieprzone. A może po prostu chciała być. Wrr! Pokręciła głową, starając się usunąć z głowy tę myśl. Nie, nie, nie! To przecież młodszy brat Emmy! Próbowała wyobrazić go sobie w stroju Małej Ligi. Niestety nie była w stanie wcisnąć tego męskiego ciała w kiepsko dopasowany szary T-shirt baseballisty. Jasny gwint!

– Mac, wszystko w porządku? – zapytał. – Wyglądasz na wkurzoną.

– Co takiego? – Spojrzała na niego groźnie, po czym szybko odwróciła wzrok. – W porządku, jestem tylko zmęczona.

– Cały dzień w podróży. – W jego głosie słychać było życzliwość i zrozumienie, co dla Mac okazało się irytujące. – Zaparkowałem zaraz przed dworcem. Chodź, podrzucę cię do domu.

Nie czekając na odpowiedź, wziął ją za rękę i pociągnął. Następnie chwycił jej walizkę, jakby ważyła tyle, co nic, i ruszył z nią w stronę drzwi. Mac nie miała wyjścia: razem z torbą na ramię i pokrowcem na odzież udała się za nim. Pożałowała, że nie włożyła na podróż czegoś ładniejszego niż dżinsy i zwykły T-shirt, ale od razu zganiła się za tę myśl. Następnie przeklęła Emmę za nieostrzeżenie jej, że to Gavin po nią przyjedzie. Nagle dwa kolejne tygodnie jawiły jej się bardziej jak uwięzienie niż świętowanie, a Mac nie dysponowała kartą „wychodzisz wolny z więzienia”.

Gavin umieścił bagaż Mac na pace dużego czarnego pikapa – innego, niemniej pikapa. Nim zdążyła otworzyć sobie drzwi od strony pasażera, on zrobił to pierwszy. Minęła go, starając się przy tym o niego nie ocierać. Skoro wspomnienie zapachu wystarczyło, aby wyobraziła sobie Gavina nagiego, będzie musiała skrupulatnie zachowywać zdrowe granice. Och, co za koszmar!

Zatrzasnął drzwi i obszedł samochód. Mac bawiła się telefonem, udając, że wcale nie unika zerkania na brata przyjaciółki.

Gav wyjechał z parkingu i skręcił w ulicę, która prowadziła do domu. Mac wyglądała przez szybę po swojej stronie i zastanawiała się, czy panująca w samochodzie cisza jest dla niego równie krępująca, co dla niej. W sumie to powinna coś powiedzieć, ale nie miała pojęcia co.

Czemu nie mogła być taka jak Carly, która w charakterystyczny dla siebie bezpośredni sposób uszczypnęłaby go w tyłek, zażartowała sprośnie na temat ich ostatniego spotkania, a potem odpuściła? Albo jak Jillian, która powiedziałaby coś uprzejmego, ale chłodnego, co okazałoby się skuteczną barierą między nimi, dzięki czemu on miałby pewność, że nie dojdzie do powtórki z rozrywki. Nigdy.

Niestety to nie jedna z nich przespała się z młodszym bratem najlepszej przyjaciółki. O nie, zrobiła to Mac, która jako księgowa operująca liczbami, faktami i wynikami końcowymi w ogóle nie radziła sobie z podtekstami i insynuacjami. A niech to!

– No więc… – odezwał się Gavin. Kiedy odwróciła głowę w jego stronę, zerknął na nią z ukosa. – Głodna jesteś?

– Nie. Ani trochę. Niczego mi nie trzeba. Dzięki.

Zacisnęła usta, żeby nic więcej nie powiedzieć, i odwróciła wzrok. Choćby umierała z głodu i marzyła o kanapce z szynką, nie uczyniłaby niczego, co wydłużyłoby wspólnie spędzony czas choćby o nanosekundę. Poważnie, gdyby poczuła parcie na pęcherz, wolałaby się zsikać w majtki, niż zrobić postój. Na szczęście nie poczuła.

– Okej – odparł Gavin. Głos miał ponownie łagodny, jakby rozmawiał z rannym ptaszkiem. – Daj znać, gdybyś czegoś potrzebowała.

– Dobrze – mruknęła Mac. – Masz to jak w banku, jasna sprawa, spoko.

Okej, ledwie była w stanie się powstrzymać przed zadaniem ciosu samej sobie. Przez to, że w ogóle nie była przygotowana na ponownie spotkanie, paplała teraz jak idiotka.

On z kolei nie wydawał się w ogóle zakłopotany. Albo nie pamiętał tego, co się wydarzyło między nimi przed siedmioma laty, albo stanowiło to dla niego tak zamierzchłą przeszłość, że w jego głowie nie powstała nawet myśl, że spotkanie po tylu latach milczenia to coś dziwacznego. No i jaki to miało wpływ na jej ego?

W sumie najlepiej by jednak było, gdyby rzeczywiście nie pamiętał tamtej nocy. Mac minimalnie się rozluźniła. Być może niepotrzebnie się przejmowała i wszystko będzie dobrze.

Zerknęła na niego ukradkiem. Włosy miał krótkie z boku i nieco dłuższe na górze. Były o wiele ciemniejsze niż włosy jego siostry, niemal brązowe, ale nie do końca. Nie można ich było jednak określić jako blond. Grzywka opadała mu na czoło w swobodny sposób, który mógł być efektem użycia mnóstwa produktów do stylizacji i starannego układania, ale Mac podejrzewała, że to raczej wynik szybkiego wytarcia ręcznikiem.

Pomimo faktu, że nie widziała go od lat, wiedziała, co u niego. Emma informowała ją na bieżąco o najważniejszych wydarzeniach z życia brata. Poszedł na weterynarię, ukończył studia jako najlepszy w swojej grupie i wrócił w rodzinne strony, aby pracować w gabinecie starego doktora Scharffa, który jedną nogą był już na emeryturze i szykował Gavina do przejęcia praktyki. Emma była taka dumna z brata; kiedy o nim mówiła, niemal promieniała.

Choć przyjaciółka nigdy się do tego nie przyznała, Mac wiedziała, że Emma z układaniem sobie życia wstrzymała się do czasu, aż Gavin zaczął sam sobie radzić. Zawsze powtarzała, że ona i Brad odkładają przed ślubem na dom, ale Mac podejrzewała, że Emma czeka, aby mieć pewność, że Gavin stoi na własnych nogach. I miała przeczucie, że on w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy i że gdyby się o tym dowiedział, wcale by się nie ucieszył.

Może tak już po prostu bywa ze starszymi siostrami i młodszymi braćmi. Mac była jedynaczką, więc nie miała wiedzy w tym zakresie. Jedyną osobą, którą traktowała jak młodsze rodzeństwo, był Gavin i, och, no tak, przespała się z nim. Na samą myśl o tym było jej niedobrze.

Emma nie tylko dzieliła się osiągnięciami brata, ale także informowała Mac o jego życiu uczuciowym, choć przyjaciółka nigdy jej o to nie prosiła i ta wiedza nie była jej potrzebna do szczęścia. Ostatnia dziewczyna, Jane, nie należała do ulubienic Emmy. Przez cały okres ich związku nazywała ją Suką Jane, co w końcu skróciła do Suki, a to przekształciło się w Sucz po tym, jak Jane uciekła ze wspólnikiem Gavina.

Mac wcale nie chciała poznawać wszystkich drastycznych szczegółów życia osobistego brata Emmy, ale nie mogła przecież powstrzymać jej przed uzewnętrznianiem się, nie podając przy tym konkretnego powodu. No i teraz nie czuła się komfortowo z posiadaną wiedzą i nie miała pojęcia, co z nią zrobić. Milczenie panujące w kabinie pikapa zaczynało się jednak robić nieznośne, a kiedy przejechali przez rzekę Presumscot i skierowali się na północ, uznała, że dłużej tego nie wytrzyma.

– No więc zapowiadają dobrą pogodę na dzień ślubu – odezwała się. Uchwyciła się nieśmiertelnego w Nowej Anglii tematu pogody, jakby to było koło ratunkowe na wzburzonym morzu.

Gavin zerknął na nią i się uśmiechnął.

– A więc ona mówi, no i w dodatku o pogodzie. Wygląda na to, że możesz się wyprowadzić z Maine, ale Maine nigdy nie wyprowadzi się z ciebie.

Mac oblała się rumieńcem tak intensywnym, jakiego nie doświadczyła od lat. No proszę, kolejny powód, aby unikać tego mężczyzny. Żadna szanująca się trzydziestodwulatka nie miała ochoty wyglądać, jakby dostała wysypki.

– Jo – odparła, celowo używając lokalnego określenia na „tak”. Gavin uśmiechnął się do niej, co w sumie było jej zamiarem, ale dodatkowo znów rozgrzało jej policzki. Zwalczyła pokusę zasłonięcia twarzy dłońmi i zamiast tego zapytała: – Eee, co nowego u ciebie?

Gavin zerknął na nią. Uniósł brew w geście mówiącym „poważnie?”, po czym skupił się ponownie na drodze.

Mac wypuściła powietrze. Badanie dna miednicy sprawiało jej większą przyjemność niż ta chwila, a przecież wykonywał je lekarz, który co chwila powtarzał: „Proszę się pochylić”, aż miała wrażenie, że jej pośladki wiszą w powietrzu.

– Podejrzewam, że Emma zdawała ci szczegółowy raport na temat mojego życia – stwierdził. – Mam rację?

– Możliwe, że coś tam wspomniała.

– Cóż, odpowiadając na twoje pytanie, wszystko w porządku.

Zacisnął usta i uśmiechnął się z przymusem, ale dla Mac jasne było, że nie mówił prawdy. Świadczyły o tym także napinające się raz za razem mięśnie jego żuchwy. A więc nie, nie było w porządku.

4

To dobrze – stwierdziła. Wiedziała, że to kiepska odpowiedź, ale w sumie lepsza taka niż żadna, no nie? – Cieszę się, że u ciebie wszystko w porządku.

Gavin zjechał z szosy numer jeden i jego pikap jechał teraz starą boczną drogą pełną dziur i wybojów, wijącą się pośród gęstego lasu porastającego obrzeża miasteczka. Kiedy Mac po raz kolejny podskoczyła, uśmiechnęła się. Ileż razy pokonywała razem z przyjaciółkami tę starą drogę, starając się trafiać w dziury, żeby samochód podskakiwał?

Kiedy minęli las, powitał ich sad Spencera. Widok szyldu oraz dużego białego domu i czerwonej stodoły otoczonych rzędami jabłoni przepełnił Mac uczuciem nostalgii. Dawniej, aż do wyprowadzki z miasteczka, co najmniej jeden weekend każdej jesieni poświęcała na zbieranie jabłek w tym sadzie.

Był początek czerwca, więc kilka tygodni temu drzewa zakwitły. Tu i ówdzie widać było jeszcze różowe kwiatki, które lada chwila zamienią się w maleńkie kiście zieleni, a z tych do września powstaną soczyste czerwone macintoshe czy macouny. Kiedy zamknęła oczy, niemal czuła słodko-cierpki smak pierwszego jesiennego jabłka.

– Dobrze się czujesz? – zapytał Gavin.

– Ja? – Otworzyła oczy i zerknęła na niego. – Dobrze. Czemu pytasz?

– Westchnęłaś – wyjaśnił. – Wydawałaś się przybita.

– Nie. – Pokręciła przecząco głową. – To tylko nostalgia.

– Długo cię tu nie było. – To stwierdzenie faktu nie zdradzało Mac, co Gavin czuł w związku z jej nieobecnością. I czy w ogóle coś czuł.

Zostawili za sobą sad i minęli kilka farm. Kiedy dotarli do dużej ogrodzonej łąki, na której skubał trawę szary koń, Gavin włączył kierunkowskaz, po czym zjechał na pobocze.

– Przepraszam, muszę zrobić krótki przystanek. Służbowy. Nie masz nic przeciwko? – zapytał.

– Jasne, żaden problem. – Zerknęła na leżącą na podłodze wielką torbę. Dlaczego, och, dlaczego nie nosiła ze sobą tequili, tak jak Jillian podczas ich babskiego weekendu? Tak bardzo przydałby się teraz ukradkowy łyk dla kurażu.

Gavin sięgnął ręką za siedzenie i wyjął papierową torbę. Spojrzał na Mac, po czym przeniósł wzrok na trzymany pakunek.

– Co prawda mówiłaś, że nie jesteś głodna, ale uznałem, że nie mogę cię nie powitać czymś charakterystycznym dla Maine.

Mac przyglądała się, jak wyjmuje z torby owinięte w papier wielkie czekoladowe ciastko. Przyjęła je z szerokim uśmiechem. Na papierze widniał napis: „Słodkie ciacho”, co było nazwą małej należącej do Jillian cukierni w Bluff Point.

– Nigdzie poza Maine nie dostaniesz porządnych czekoladowych ciastek – oświadczył Gavin, po czym wręczył jej intensywnie czerwoną puszkę. – Do popicia.

– Napój moxie? – zapytała. Po czym zaśmiała się głośno. – O rany, od lat nie jadłam tych ciastek ani nie piłam moxie. – Wypowiedziała to zdanie z charakterystycznym tutejszym akcentem.

Gavin zachichotał. A potem wyjął z torby jabłko.

– Chwileczkę. Żartujesz sobie? – zapytała Mac. – Mnie obdarzasz dwiema garściami cukru, a sam zamierzasz zjeść jabłko?

Pokręcił przecząco głową, a następnie wskazał brodą na farmę.

– Nie, jabłko jest dla mojej dziewczyny.

Mac odwróciła głowę w stronę łąki, spodziewając się ujrzeć olśniewającą farmerkę odzianą w kwiecistą sukienkę i tańczącą boso w wysokiej trawie. Zamiast tego ku ogrodzeniu kłusował ładny grafitowy koń.

Gavin wysiadł z samochodu i podszedł do ogrodzenia. Mac odłożyła puszkę na siedzenie i z ciastkiem w ręce wyszła za nim.

Klacz odrzuciła srebrzystą grzywę i pogrzebała kopytem w trawie. Mac nie znała końskiego języka, ale sądząc po radosnym rżeniu, zwierzę ucieszyło się na widok Gavina.

Zagwizdał, a ona przykłusowała do niego, oparła łeb o górną barierkę i wtuliła pysk w jego ramię. Przyłożył dłoń do jej pyska, a ona cicho zarżała. Widać było, że to uczucie z wzajemnością.

– Co słychać, Star? – zapytał. Cofnęła się i potrząsnęła łbem. – Pokaż, jak biegasz.

Klacz zarżała i ponownie wstrząsnęła głową. Mac była gotowa przysiąc, że zwierzę go rozumie.

– W porządku, nie będzie smakołyków, skoro nie chcesz dla mnie pogalopować – oświadczył Gavin. Skrzyżował ręce na piersi, chowając jabłko.

Star pogrzebała kopytem w ziemi.

– No to jadę do domu.

Tym razem klacz odwróciła się i wykonała krótki galop wokół łąki. Mac patrzyła, jak Gavin przygląda jej się zmrużonymi oczami.

– Na co patrzysz? – zapytała.

– Jakieś sześć miesięcy temu poślizgnęła się na lodzie i stłukła sobie kość – wyjaśnił. – Już jest dobrze, ale i tak czasem przyjeżdżam ją obejrzeć i sprawdzić, czy nie ma nawrotu. Cudownie jest znowu widzieć, jak galopuje.

Wyjął z kieszeni składany nożyk i wprawnie przeciął jabłko na pół. Jakby wyczuwając, że zaraz dostanie smakołyk, Star popędziła w ich stronę. Widząc, jak wiatr rozwiewa jej grzywę, a słońce rozświetla lśniącą srebrzystą sierść, Mac rozumiała, o co chodzi Gavinowi. Klacz rzeczywiście pięknie wyglądała w ruchu.

– Chcesz ją nakarmić? – zapytał.

– Ja?

Gavin się rozejrzał, jak gdyby sprawdzał, czy jest tu ktoś jeszcze. Mac zastanawiała się, czy nie powinna po prostu włożyć sobie do buzi całego ciastka i liczyć na szybką śmierć z powodu cukrowego szoku. Dlaczego w towarzystwie tego mężczyzny czuła się tak niezręcznie? Ależ to było irytujące.

– Ty – rzekł.

Ujął jej wolną rękę i pociągnął, tak że Mac stała teraz przed nim. Zamknął jej palce wokół połówki jabłka, po czym objął jej dłoń swoją ręką i razem podali klaczy jabłko.

Star obwąchała dłoń Mac, a ta się zaśmiała. Następnie klacz delikatnie odgryzła kęs jabłka, połowę pozostawiając w dłoni Mac.

– Jaka ona jest delikatna!

Odwróciła się w stronę Gavina i za późno uświadomiła sobie, że ich twarze dzielą od siebie zaledwie centymetry. Wpatrywał się w nią tak czule, że aż jej się zrobiło ciepło i zakręciło w głowie. Szturchnięcie w drugą rękę kazało jej odwrócić głowę. Okazało się, że Star ma ochotę na ciastko.

– O nie, nie ma mowy – oświadczyła Mac. Odsunęła rękę. – Ciastko jest moje.

Wcisnęła resztkę jabłka w dłoń Gavina i zrobiła krok do tyłu.

– Myślę, że teraz kolej na ciebie – rzekła, po czym odgryzła spory kawałek ciastka, żeby się powstrzymać od powiedzenia czegoś głupiego w rodzaju „o rany, ale z ciebie ciacho!”.