Zapomniałam o tobie
- Wydawca:
- Burda Książki
- Kategoria:
- Literatura faktu, reportaże, biografie
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-7778-878-3
- Rok wydania:
- 2015
- Słowa kluczowe:
- gliniane
- mają
- matki
- mogę
- przepraszam
- świat
- tobie
- tylko
- ukazując
- vigil
- zapomniałam
- zdaje
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Zapomniałam o tobie”
Mam wrażenie, że pisząc jestem blisko Ciebie, że rozmawiam z Tobą...
Jestem sam w przedziale i mogę spokojnie z Tobą rozmawiać...
Bo zdaję sobie sprawę, że moje marzenia mają gliniane nogi. Bo przecież zaledwie przez dwie godziny siedzieliśmy naprzeciw siebie, jeden raz zatańczyliśmy… Bo „nic nas jeszcze nie złączyło, a już wszystko poza nami…". Ale ja wierzę w cud. Tak jak wierzyłem w niego na polskiej granicy, zaglądając do wszystkich aut: miałem nadzieję, że zobaczę Cię, że będziesz tam gdzieś, w drodze nie wiadomo dokąd… Tak usilnie pragnąłem Cię zobaczyć, że gdyby to się stało, nie byłbym nawet zdziwiony. Oszalałem, wiem. Do tego jeszcze zanudzam Cię. Co za tupet i bezczelność z mojej strony pisać do Ciebie, nie wiedząc, czy sobie tego życzysz. Już kończę. I przepraszam. Jeszcze tylko posyłam Ci jedną serdeczną najserdeczniejszą myśl, uśmiecham się do Ciebie w wyobraźni i odjeżdżam. Tylko dlaczego idziesz za mną krok w krok?
Janusz
Kobiety marzą całe życie o takiej miłości. Niektóre mają szczęście ją przeżyć, inne mogą tylko o tym poczytać... Grażyna zabiera nas w świat nasycony tęsknotą, pragnieniami i ......, przy okazji ukazując codzienne trudy życia aktorki i matki. Całość osadzona w realiach życia w PRL-u jest dodatkowym atutem tej książki...
Kasia Kowalska
To jest piękna książka! Ludzie spragnieni są miłości i marzeń. A Grażyna pokazuje, że to wszystko istnieje i można to przeżyć. Taka miłość nigdy nie umiera, bo ma duszę…
Bernadeta Vigil
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Grażyna Szapołowska
Kasi i Tomkowi
WSTĘP
GDYBY KTOŚ PISAŁ DO MNIE TAKIE LISTY, POSZŁABYM ZA NIM NA KONIEC ŚWIATA… – tak powiedziała Twoja mama, gdy Cię szukałem.
Jeszcze tak niedawno, szukając zdjęć na poddaszu, wpadły mi Twoje listy do rąk.
Były w pudełku, które pokrył kurz. Kolorowe koperty wysypały mi się na kolana. Otwierałam je pomału i czytałam, przypominając sobie tamten czas. Minęło wiele lat. Dlaczego przechowałam Twoje listy, dlaczego dziś je odnalazłam? Dlaczego szelest kolorowych stron wywołuje uśmiech tamtych wspomnień?
Wieczorem zadzwoniła komórka.
– Co u Ciebie? – zapytałeś.
Nie od razu odpowiedziałam, pomimo że Twój głos rozpoznałam natychmiast.
– Janusz, nie uwierzysz, czytam właśnie Twoje listy. To nieprawdopodobne, że dzwonisz do mnie właśnie w tej chwili. Ile to już lat minęło?
– No troszkę… Naprawdę? Przechowałaś je? Było tego sporo.
– Tak. Wyobraź sobie, że mam je wszystkie…
Tyle listów bez odpowiedzi poutykanych w komórkach czasu. Z listów wychodzą wspomnienia i układają się w jedno słowo.
Na Nuku Hiva budziły mnie dźwięki dochodzącej z plaży muzyki przeplatane śmiechem kąpiących się w Pacyfiku dziewcząt i chłopców. Dochodziła piąta po południu. Pośpiesznie wzięłam ręcznik i pobiegłam ścieżką w dół, zostawiając Keikahanui Pearl Lodge. Czarny piasek plaży oblepiał kąpiących się tubylców, tworząc na ich skórach siatki ażurowych wzorów, które znikały wraz z falą, która obmywała te pajęcze mapy.
Zanurzyłam się z ulgą w ciemnogranatowym oceanie. W Warszawie dochodziła czwarta nad ranem. Janusz odszedł trzy dni temu. Jeszcze wczoraj, będąc prawie na drugim końcu świata, czytałam jego listy spisane w komputerze. Pisał je w latach osiemdziesiątych. Ile miłości przelał na papier, ile humoru i zapomnianych już dziś historii. Mam w pamięci jego ostatnie słowa, gdy zadzwoniłam do niego tuż przed wyjazdem, spacerując w lesie.
– Cieszę się, że wydasz te listy. Nie, na promocji mnie nie będzie, nie nadaję się do tego wszystkiego.
– Rozumiem cię. Wiesz, książka powinna wyjść w maju.
– To wtedy się spotkamy, Szapuncio, i może tym razem uda nam się wypić piwko. Cieszę się, że piszesz, czytam czasem – pas mal. A wiesz, pamiętam, co twoja mama mi powiedziała, gdy ją spotkałem.
– Co?
– Że gdyby ktoś pisał do niej takie listy, to poszłaby za nim na koniec świata. A ty, Szapciu, poszłaś w inny koniec świata. No to udanej podróży. Czy nauczyłaś się w końcu francuskiego?
Pływam i czuję, że gdzieś tam daleko, odchodząc, przesłałeś mi uśmiech.
Wzruszałeś mnie. Tak pięknych słów jak Ty, nikt do mnie nie pisał…
.„Byłaś nad drogą na czarnym niebie i prowadziłaś mnie jak dobry duch”.
A potem rozbawiałeś słowami, stwierdzając: „Podejrzewam, że gdybyś zabroniła mi pisać (odpukać!), robiłbym to nadal – do szuflady czy do kosza – co za różnica?”.
Victoria, poniedziałek, 8 sierpnia 1983, godz. 20.10
Marzenie moje najczulsze,
smutno mi, za oknem deszcz pada… Prosiłaś mnie wczoraj w Łodzi, żebym był tutaj o 19-tej. I jestem, rozgoryczony trochę, trochę zmęczony, nic nie rozumiem. Miałem dziś wracać do Brukseli, odłożyłem wyjazd, żeby być na umówionym spotkaniu, gnałem przez deszcz i burzę, nadzieja dodawała mi skrzydeł; zwisają mi teraz te skrzydła żałośnie, za chwilę wsiądę do auta i pojadę – przez 1400 km będę myślał o Tobie, przez 1400 km będę widział Twoją nierealnie śliczną twarz, Twój uśmiech. To nie wyrzuty. Wiem, że rumienisz się teraz ze wstydu za to wpuszczenie mnie „w maliny”, sądziłaś może, że z mojej strony był to tylko nieszkodliwy wygłup… Ja wszystko pamiętam, co Ci powiedziałem, i powtarzam Ci, że strasznie to było serio, że ani przez moment nie żartowałem. Skoczyłbym dla Ciebie w ogień. Natychmiast. Moje marzenia są nieszkodliwe, nie powinno ciążyć Ci, że moje najczulsze myśli są dla Ciebie, że będę żył nadzieją, że zobaczę Cię jeszcze… Jak to cholernie daleko, ta Bruksela. Ale daj znak, powiedz, że chcesz mnie zobaczyć, a rzucę wszystko w diabły i zjawię się przed Tobą! Kiedy wybierasz się do Paryża? Koniecznie uprzedź mnie, będę Ci służył za przewodnika, za tłumacza, za poradnik turystyczny… Napisz słówko chociaż do mnie, proszę, Miła! Będę czekał na to jak głupi, dni będą dla mnie nieskończenie długie…
Et pour finir, sache ceci: c’est un vrai coup de foudre pour moi, je suis comme ensorcelé comme un possédé… Tout court: je suis fou de toi! Je t’embrasse très tendrement, comme l’on embrasse son rêve le plus cher!
Janusz
PS Ucz się francuskiego, to taki śliczny język!
Wtorek, (który to? 8? 9?) sierpnia 1983, godz. 16.00, gdzieś na parkingu niedaleko granicy NRF
Musisz mi wybaczyć, że piszę, nic na to nie poradzę, nawet nie próbuję sobie tego wyperswadować… Po prostu coś mnie do tego pisania pcha, mam wrażenie, że pisząc, jestem blisko Ciebie, że rozmawiam z Tobą jak w niedzielę w tańcu… Byłem wczoraj w stolicy, to już chyba z mojego listu wiesz. Odważyłem się nawet odnaleźć Twój dom (niełatwa to sprawa po ciemku!), zapukać do drzwi i zamienić kilka słów z Twoją Mamą. Co za sympatyczna Pani! Tak bardzo pragnąłem Cię zobaczyć, że czekałem na rogu Twojej ulicy aż do 22.40, drżąc z emocji, jak sztubak, niepewny nawet, czy odważyłbym się „zdemaskować”, gdybym zobaczył, że wracasz! Potem znowu pojechałem do Victorii, szwendałem się jak pokutująca dusza po restauracjach i Czarnym Kocie, rozglądając się, czy nie zobaczę gdzieś Twojej jasnej czupryny. Niestety, więc z ciężkim sercem ruszyłem w podróż do domu. I dziwne: cały czas widziałem Cię w nocy, widziałem Twoje oczy, Twój uśmiech, byłaś nad drogą, na czarnym niebie i prowadziłaś mnie jak dobry duch. Później zniknęłaś, rozpłynęłaś się w świcie, wsiąkłaś w różowobłękitne niebo. Ciężko mi. Bo zdaję sobie sprawę, że moje marzenia mają gliniane nogi. Bo przecież zaledwie przez dwie godziny siedzieliśmy naprzeciw siebie, jeden raz zatańczyliśmy… Bo „nic nas jeszcze nie złączyło, a już wszystko poza nami…”. Ale ja wierzę w cud. Tak jak wierzyłem w niego na polskiej granicy, zaglądając do wszystkich aut: miałem nadzieję, że zobaczę Cię, że będziesz tam gdzieś, w drodze nie wiadomo dokąd… Tak usilnie pragnąłem Cię zobaczyć, że gdyby to się stało, nie byłbym nawet zdziwiony. Oszalałem, wiem. Do tego jeszcze zanudzam Cię. Co za tupet i bezczelność z mojej strony pisać do Ciebie, nie wiedząc, czy sobie tego życzysz. Już kończę. I przepraszam. Jeszcze tylko posyłam Ci jedną serdeczną, najserdeczniejszą myśl, uśmiecham się do Ciebie w wyobraźni i odjeżdżam. Tylko dlaczego idziesz za mną krok w krok?
Janusz
17.15, Helmstedt – już za „żelazną kurtyną”
Inny świat. Szkoda, że nie ma Cię tu ze mną (dosłownie, bo w przenośni jesteś…). Umila mi to pisanie podróż, naprawdę.
Je pense à toi tout le temps, sans arrêt!
Pourvu que cela sert à quelque chose…
Je t’embrasse le plus tendrement possible…
Zaraz to wyślę, niechaj mknie do Ciebie jak najszybciej, niech spowoduje u Ciebie choć jedną ciepłą myśl o mnie!
Janusz
Liège, piątek, 12 sierpnia 1983
Dzień dobry, Miła!
To już u mnie prawdziwy obłęd; nie potrafię spędzić godziny, żeby o Tobie nie pomyśleć, z największą czułością oczywiście. Przespałem tu już trzy noce, dwa razy byłaś w moich snach, trzeciego snu nie pamiętam, pewnie nic nie śniłem. Dziura w moim sercu powiększa się, po mojej piersi hulają przeciągi…
Martwi mnie fakt, że trzeba będzie moim listom co najmniej tygodnia, żeby dotarły do Twojej furtki, do Twojej skrzynki, i pewnie doliczyć trzeba jeszcze kilka dni, zanim dotrą do Twoich rąk.
Jestem zupełnie zdezorientowany i zagubiony, nie wiem, w którą stronę wiatry wieją, do którego portu mam żeglować – mój okręt napłynął na Ciebie jak na rafę, której nie było na mapie, rozdarłaś poszycie kadłuba mojego okrętu, nabieram wody, już chyba tonę…
Czy dotrze do Ciebie moje SOS? Czy przyjdzie mi – jak Stendhalowi – miłować wymarzoną dziewczynę bez cienia nadziei na wzajemność? (Jego „choroba” – bo tak to nazywał – też była Polką…). Miłować przez całe życie?
Narażam się na śmieszność, wiem, jestem tego w pełni świadomy; odbite od Ciebie moje marzenia powrócą do mnie albo jeszcze piękniejsze, albo żałosne i sponiewierane… qui vivra, verra.
Wymyśliłem pretekst do moich listów: będę Cię uczył francuskiego. Na początek wybrałem tekst jednej z najpiękniejszych piosenek, jakie kiedykolwiek skomponowano (nie zapominaj o relatywności sądów!): Ne me quitte pas Jacques’a Brela. Tłumaczył będę dosłownie, wygładzanie tekstu i jego poetyzowanie minęłoby się z celem. À propos: czy masz na czym odtwarzać płyty czy kasetki? Nie zapomnij napisać mi, kiedy będziesz w Paryżu – czekam na to jak na zbawienie!
W ogóle czekam na jedno choć słowo od Ciebie, na jeden znak, czekam na Ciebie!
Janusz
Ne me quitte pas
Nie opuszczaj mnie
il faut oublier
trzeba zapomnieć
tout peut s’oublier
o wszystkim można zapomnieć
qui s’enfuit déjà
co już ucieka
oublier le temps
zapomnieć okres
des malentendus
nieporozumień
et le temps perdu
i czas stracony
à savoir comment
(na to) żeby wiedzieć jak
oublier ces heures
zapomnieć te godziny
qui tuaient parfois
które czasem zabijały
à coups – pourquoi –
gwałtownie – dlaczego?
le coeur et bonheur
serce i szczęście
ne me quitte pas (3x)
nie opuszczaj mnie (3x)
moi, je t’offrirai
ja ci zaofiaruję
des perles de pluie
perły deszczu
venues de pays
pochodzące z krajów
où il ne pleut pas
gdzie deszcz nie pada
je creuserai la terre
będę drążył w ziemi
jusqu’après ma mort
po śmierci nawet
pour couvrir ton corps
żeby pokryć twoje ciało
d’or et de lumière
złotem i światłem
je ferai un domaine
stworzę posiadłość
où l’amour sera roi
w której miłość będzie królem
où l’amour sera loi
w której miłość będzie prawem
où tu seras reine
w której ty będziesz królową
ne me quitte pas (3x)
nie opuszczaj mnie (3x)
ne me quitte pas
nie opuszczaj mnie
je t’inventerai
wymyślę dla ciebie
des mots insensés
bezsensowne słowa
que tu comprendras
które ty zrozumiesz
je te parlerai
powiem ci
de ces amants là
o tych kochankach
qui ont vu deux fois
którzy dwa razy widzieli
Leurs coeurs s’embraser
jak rozpala im się serce
je te raconterai
opowiem ci
l’histoire de ce roi
historię tego króla
mort de n’avoir pas
który zmarł bo nie mógł
pu te rencontrer
spotkać ciebie
ne me quitte pas (3x)
nie opuszczaj mnie (3x)
Niedziela, 14 sierpnia 1983
Grażynko,
Znalazłem tę kartkę na paryskim pchlim targu dziewięć lat temu; wydawała mi się wzruszająca swoim naiwnym urokiem i pomyślałem sobie wówczas, że z przyjemnością wysłałbym ją komuś, kto wzruszyłby mnie choć tak jak ona. Dziewięć długich lat upłynęło, nic się w moim sercu nie działo… i chyba przyszedł moment, na pewno przyszedł, żebym ją wysłał. Do Ciebie… Jest w Rotterdamie jeden z moich warszawskich znajomych, lada dzień wracał będzie do Kraju; za chwilę wsiadam w auto i jadę tam przekazać mu ten list, żeby dotarł do Ciebie jak najszybciej… To obłęd, Miła, to obłęd. Ale dobrze mi z tym, nie rób sobie przypadkiem wyrzutów…
Wiesz, chciałbym Cię wziąć teraz za rękę i zaprowadzić nad morze… Nie ma dla mnie nic od morza piękniejszego, nic wspanialszego, nie widziałem piękniejszej i bardziej uroczej od Ciebie dziewczyny… Ty i morze – czy można ukochać jeszcze coś ponadto? Trwaj marzenie, jesteś piękne. Sprzedałbym bez chwili zastanowienia duszę diabłu, żeby choć przez moment być z Tobą, w Ostendzie na przykład… Już schodzę na ziemię, sorry za moją niezdyscyplinowaną wyobraźnię. Ale tak coś we mnie woła… (Wyspiański?). Zapewniam Cię, że czekam jak wariat na jedno choć Twoje słowo, jak na telefon, który nigdy nie zadzwoni…
Nieśmiało i najczulej
Janusz
Francuskiego lekcja druga (mam nadzieję, że pierwsza już dotarła!):
Jacques Prévert: Le miroir brisé (Stłuczone lustro)
Le petit homme qui chantait sans cesse
Mały człowieczek, który śpiewał bez przerwy
Le petit homme qui dansait dans ma tête
Mały człowieczek, który tańczył w mojej głowie
Le petit homme de la jeunesse
Mały człowieczek młodości
A cassé son lacet de soulier
Zerwał sznurowadło od buta
Et toutes les baraques de la fête tout d’un coup se sont écroulées
I wszystkie budy kiermaszu nagle się zawaliły
Et dans le silence de cette fête
I w ciszy tego kiermaszu
Dans le désert de cette fête
W pustyni tego kiermaszu
J’ai entendu ta voix heureuse
Usłyszałem twój radosny głos
Ta voix déchirée et fragile, enfantine et désolée
twój głos rozdarty i kruchy, dziecięcy i strapiony
Venant de loin et qui m’appelait
Dochodzący z daleka i wzywający mnie
Et j’ai mis ma main sur mon coeur
I położyłem rękę na moim sercu
Où remuaient
Gdzie poruszało się
ensanglantés
zakrwawione
Les sept éclats de glace
Siedem odłamków lustra
De ton rire étoilé.
Twojego popękanego śmiechu.
Łódź, 29 sierpnia 1983
O Szalony!
Jestem w Pustelniku i co widzę. Listy, listy, listy, kartki, no i ten J. Brel. O Szalony. Myślałam, że najpiękniejsze piosenki zaczynają się od fałszywych akordów, a Ty zaczynasz od najczulszych słów. Mały straceńcze.
No więc tak:
– Jestem w Łodzi – kończę film Przyspieszenie Zbyszka Rebzdy. Byłam cały czas w Chałupach nad morzem z córką i wracam tam 1-go kwietnia na 14-cie dni.
– Zwolniłam się z teatru. Usunięto Adama Hanuszkiewicza i ja w takiej sytuacji poczułam się bezdomna. Po prostu w trakcie grania Wesela dowiedział się z telewizji, że już nie jest dyrektorem. Ja grałam Marynę, a Adam Poetę i zaczął w pewnym momencie mówić mój tekst, więc ja mówiłam jego i gdy zeszliśmy ze sceny, wiedziałam, że coś niedobrego się stało.
– Od 15 września jestem w Krakowie z Kotkowskim, Witkiem Adamkiem, Beatą Tyszkiewicz, Gustawem Holoubkiem i zaczynamy W małym dworku1 Witkacego (to będzie dobre kino).
– Dodzwoniłam się do hotelu Victoria w dniu umówionym i zostawiłam dla Ciebie wiadomość w recepcji.
Przepraszam nie mogłam przyjechać – byłam następnego dnia o 8 rano.
– Janusz, po co? Dlaczego?
– Może Ty masz nagrane piosenki Brela? Przyślij mi, proszę.
– Nie mogę nigdzie dostać kaset do francuskiego (ale to załatwię).
– Piszę chaotycznie, bo bardzo dużo w moim życiu się ostatnio dzieje.
– Morze – morze jest fantastyczne, zawsze je kochałam i nigdy Go nie zdradzę. Zawsze było moim najtkliwszym kochankiem. Najukochańszym i najsilniejszym. Za godzinę napiszę do Ciebie. Idę na plan…
1 września 1983
Janusz,
Jestem już w Chałupach. Cała plaża i morze należą do mnie. Jestem z mamą, siostrą i córką. Trzy kobiety dla mnie to za dużo, a jakże wspaniałym jest bycie wolnym, niezależnym bez warunków. To powiedział już Anthony Quinn: „Miłość bez warunków to dla mnie najwyższy cel. Niezdolność do takiej miłości to grzech pierworodny, z którego rodzą się wszystkie inne grzechy”. Z chęcią bym zadzwoniła do Ciebie, może namówiłabym Cię do przyjazdu tu, ale nie znam Twojego telefonu. Być może mielibyśmy sobie dużo do powiedzenia, a może przemilczelibyśmy to wszystko.
Słońce jest za mgłą tak jak całe moje życie, ale bywały momenty, że mgła opadała i mogłam się uśmiechać słońcu prosto w twarz. Czytając Twoje listy, tak właśnie się uśmiecham. Słuchaj, co Ty robisz w TV, no i dlaczego jesteś w tej Belgii? Napisz, proszę. 19-go września mam urodziny. Znaczy trzydziesty rok życia. To szalone. Piasek jest ciepły, morze chłodne.
Ja piszę do Ciebie. Wieczorem pójdę na grzyby. Pływam co godzinę. Wysyłam Ci trochę piasku, bo list oczywiście piszę na plaży.
Napisz. Czekam.
Pozdrawiam
Grażyna
1 września 1983 [kartka]
Kocham, kocham morze.
Grażyna
Chałupy, 2 września 1983 [kartka]
Wrzesień i grudzień to cudowny czas dla morza.
Grażyna
Liège, 3 września 1983
Miła, daleka,
Wilgoć tu straszliwa wokół mnie, nawet w upalny dzień barometr opada i po szybach – jak łzy – krople wody spływają… To moja nadzieja tak topnieje w zastraszającym tempie, nadzieja na to, że się odezwiesz, że przyślesz choć pustą kopertę…
Ale chory jestem nadal (czytaj: rozkochany w Tobie jak sztubak) i „nie ma na tą chorobę innego lekarstwa (znów cytuję Stendhala, znałem kiedyś na pamięć całe jego życie), jak chorować to do końca”.
Już ponad trzy tygodnie upłynęły od tego pamiętnego wieczoru, gdy przez wspaniały zbieg okoliczności miałem szczęście zobaczyć Cię, zatańczyć z Tobą i zamienić kilka słów. Dużo to i mało; mało – bo wydaje mi się, jakby to było wczoraj, a dużo – bo gdybyś chciała mi odpisać, list Twój dotarłby do mnie już pękaty tydzień temu…
Wiesz, ja nie wiedziałem, że jesteś aktorką! Dowiedziałem się o tym nazajutrz po kolacji w Malinowej od „Tomka” i jego kolegi, a mojego przyjaciela, z którym byliście razem – dwa dni wcześniej – na kolacji. (Ty ponoć z objawami przeziębienia…). Nie ukrywam, że wiadomość ta ucieszyła mnie; wyciągnąłem bowiem z tego prosty (może zbyt prosty) wniosek, że musisz mieć trochę (czytaj: dużo) wyobraźni i polotu, dwóch cech, które niezwykle cenię i bez których bylibyśmy wszyscy nieciekawie do siebie podobni! Nie wszystko więc stracone i pocieszam się teraz – znając względnie dobrze specyfikę Twojej profesji – że nie piszesz, bo jesteś gdzieś na jakimś odległym planie, gdzieś na deskach jakiejś sceny, bo…, bo… A tak nie lubię siebie okłamywać! No, ale cierpliwości mi nie brak.
Posyłam Ci, jako załącznik do naszych lekcji francuskiego, kasetkę z piosenką, której tekst i tłumaczenie masz przed sobą; chyba ją znasz, słyszałaś, a jeśli nie – koniecznie poznaj! Zadałem sobie nieco trudu, żebyś mogła posłuchać jej w różnych wersjach i w różnym wykonaniu; ma to swą dydaktyczną stronę: piosenka zawiera bowiem w sobie duży ładunek dramaturgii, a jej interpretacja – to niełatwe aktorskie zadanie. Chodzi tu o przepiękną piosenkę Jacques’a Brela – Ne me quitte pas (nie opuszczaj mnie, nie porzucaj mnie). Po drugiej stronie kasetki nagrałem dla Ciebie kilka nowości z muzyki bardzo lekkiej, ze ślicznym Rondo russo (ostatnie nagranie na taśmie) – siedemnasto- czy osiemnastowiecznym tematem, zaadaptowanym dla dzisiejszej publiczności. Rondo russo jest bombą ostatnich tygodni tutaj (tzn. na zachód od Odry), zapewne dotrze wkrótce i nad Wisłę. Bardzo przypomina w stylu przeróbkę mozartowskiej XL Symfonii, sprzed 10 chyba lat – pamiętasz?
Nie zanudzam Cię? Już kończę. Aha, postanowiłem przetłumaczyć dla Ciebie (tylko dla Ciebie) ostatnią Sagankę: Un orage immobile (Nieruchoma burza). Zabrałem się do tego zaraz po powrocie, mam w ten sposób wrażenie, że piszę do Ciebie codziennie długi, długi list… Obyś tak zechciała zrewanżować się, choć krótkim! Króciutkim… Chwyć za pióro, napisz. Jestem w tak wielkiej rozterce, że sam już nie wiem, czy myśli o Tobie, wspomnienie Ciebie, dodają mi sił, czy mnie ich pozbawiają?
Czule, z nadzieją
Janusz
PS Kiedy wybierasz się do Paryża?
Kraków, 9 września 1983
Przyjacielu
„Więc kimże w końcu jesteś? – Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro”.
J.W. Goethe, Faust
Jestem już niestety w Krakowie w hotelu Holiday. Byłam wczoraj w Pustelniku, ale niestety nie było żadnego śladu po liście… a tak się cieszyłam na niego.
Dzień dobry. Przede wszystkim.
Jestem pod wrażeniem książki Mistrz i Małgorzata – na pewno ją znasz. To geniusz, fantasta, romantyk, kpiarz i kocham go po prostu. Och! Gdyby można było wywoływać duchy – chciałabym z nim porozmawiać tylko słówko.
Co u Ciebie? Ja zaczęłam film. Jest piękna jesień. Gdybyś przejeżdżał przez Kraków, to wstąp, proszę, a poczytam Ci Bułhakowa. Dziwne, że tak do Ciebie piszę, ale czuję, że jesteś mi bardzo bliski.
Zawsze wierzyłam, potem „To się nie może skończyć źle”.
Pozdrawiam
Grażyna
Liège, 29 września 1983, czwartek, godz. 22.00
Miła, przemiła i tak strasznie daleka,
z góry uprzedzam Cię, że list będzie haotyczny (walnąłem byka, przecież „chaos” pisze się przez „ch”) i na wariackich papierach – musisz mi wybaczyć; ale będzie też serdeczny, tęsknotą pisany, może smutny… Tak bardzo chciałbym zacząć od „Kochana moja, najczulsza, najwspanialsza…”
Posyłam Ci dwie gwiazdki z nieba. Z pewnością zasługujesz na całą konstelację, na całą Drogę Mleczną chociaż, ale koperta zbyt mała i te śliczne, cholerne, tak strasznie wysoko!
Spróbuję pisać składnie i rozsądnie: dziś wręczono mi Twój list i dwie kartki z Chałup. Miało to miejsce w naszym barze-kafejce. Poznawszy Twój charakter pisma (przyznasz, że bardzo sympatyczny, nietrudno go rozpoznać), musiałem się oprzeć o kontuar, zamówić kolejkę dla wszystkich obecnych i ochłonąć. Potem pod byle jakim pretekstem wyszedłem, znalazłem ustronne miejsce i siląc się na spokój (nie udało mi się), otworzyłem kopertę. Wysypało mi się na rękę kilka ziarenek piasku, ucieszyłem się: to był ten dobry zwiastun, ten dobry znak; ktoś, kto przysyła mi w liście zapach polskiej plaży, ofiaruje mi tak wspaniałe nasze morze, nie może być tak naprawdę zły, tak naprawdę nieczuły… (dygresja, nie-dygresja, tak to czuję: „gdybym to ja miał skrzydełka jak gąska…”) Grażyno, od dwóch prawie miesięcy codziennie zaglądam do mojej przegródki na korespondencję, oczekując tylko listu od Ciebie. Dni mijały, moja nadzieja, że odpowiesz, topniała, ogromna, przeogromna góra moich marzeń zaczęła zapadać się pod ziemię… Pasjanse, które stawiałem sobie na „napisze – nie napisze”, z reguły nie wychodziły, broniłem się przed definitywnym „no trudno, tak ładnie żarło i zdechło…” Krótko: Twój list i Twoje dwie kartki wprawiły mnie w euforię, przez cały dzień stawiałem wszystkim, którzy byli przy mnie, piwko, teraz łeb mi się cieszy, serce też mi się raduje, jestem „cały w skowronkach”! Było niedawno bardzo źle w królestwie belgijskim – taki polski sierpień 1980: strajki, strajki, bojkoty, konfrontacje. W związku z tym poczta nie pracowała, Twoje prześliczne słowa dotarły do mnie tak późno. Telegram urodzinowy już wysłałem, byłbym dużo szczęśliwszy, gdybym mógł wysłać go na ten dzień! Wybacz.
Dlaczego nazywasz mnie „straceńcem”? (Że nie wspomnę już o „małym”; mam 194 cm wzrostu!). Czy rzeczywiście uważasz się za „femme fatale”, po której tylko łzy lać, włosy z głowy wyrywać i już mi współczujesz, że w ogóle się odważyłem…? To cios poniżej pasa z Twojej strony! O tym, co czułem, nie spotkawszy Cię w Victorii, już Ci napisałem, w liście, który wręczyłem Twojej Mamie tego samego dnia (co za przeurocza Pani!). Wiesz, pomyślałem przez moment, żeby zapytać w recepcji, czy nie ma dla mnie jakiegoś „message’u”, natychmiast potem wyzwałem się od najgłupszych, nawymyślałem sobie od naiwniaków, donkiszotów itepe, i stwierdziłem, że trzeba być tak niepoprawnym (nie przyznaję się do tego!) idealistą, marzycielem i słabeuszem jak ja, żeby przez moment sądzić, żeby przez chwilę ośmielić się pomyśleć, że Ty nie zapomniałaś o wyznaczonym mi spotkaniu. („Rendez-vous” albo „rencontre”, pamiętasz? – tłumaczyłem Ci w tańcu, na parkiecie w Malinowej…). Wracałem do Belgii nawet niesmutny, nie: „Dobrze ci tak – mówiłem sobie – najwyższy czas, żebyś z tego wyrósł!”. I coś mi jednak duszę przeżarło, coś mi w niej wierciło…
Ale napisałaś, odpowiedziałaś, nic się nie liczy. Pytasz mnie w swym liście: „po co, dlaczego?”. Boh moj, gdybym mógł Ci na to pytanie odpowiedzieć! W zgniłozachodnim sądownictwie jest coś takiego, co prasa (i nie tylko prasa, jest to termin sądowy, oficjalny, „z książki”) nazywa „force irresistible”, czyli siła, której nie sposób się oprzeć; i tak możesz wyczytać, że facet, który powystrzelał własną połowicę plus gacha (zastawszy ich obydwoje w łożu, ma się rozumieć!), został przez sąd przysięgłych uniewinniony i ma okazję dalej szukać szczęścia (zachowując swój dobrze zakonserwowany karabin na następną okazję…). Kiedy Cię zobaczyłem, zajadającą ze smakiem kolację, kiedy z Tobą zamieniłem kilka słów, [dobrze] że nie miałem pod ręką armaty, bo wszystkich tych, którzy znajdowali się przy Twoim stole, wysłałbym na Kasjopeję… Żartuję: nie jestem aż tak w gorącej wodzie kąpany. Nie możesz wziąć mi za złe, że marzę, że lubię zwierzać się morzu i że morze podpowiada mi (bo mnie lubi), że spotkam kiedyś coś wspaniałego (czytaj: cudowną dziewczynę), że potrafię się jeszcze wzruszyć, tęsknić, być czułym i pragnąć czyjegoś szczęścia i uśmiechu… Ja sam już w to nie wierzyłem, a morzu nie miałem tych bredni za złe, bo je kiedyś ukochałem, pozostałem tej miłości wierny, a „miłość wszystko wybaczy…”. Grałaś kiedyś w pokera? Jest taki pokerowy termin: „zagrać w ciemno”; znaczy to, że ryzykujesz, nie widząc karty, nie znając jej siły (czy słabości, jak wolisz). Siedząc 5 minut vis à vis Ciebie, zdałem sobie sprawę – i to jasno – że z Tobą gotów bym był zagrać w szczęście, w ciemno. I nawet przegrać! Voilà. Nie wiem, czy coś z tego zrozumiesz, sorry. Wnioskowałem z Twojego listu, że piosenkę Ne me quitte pas Brela posłałem Ci (tekst i tłumaczenie) dwa razy. Wymowne to, cholera. Przepraszam. Bo tak „coś we mnie woła”, używając terminologii Wyspiańskiego. W moim ostatnim liście napisałem Ci, że wysyłam jednocześnie kasetkę z przeróżnymi nagraniami tej piosenki: dwa dni po wysłaniu listu zaczęły się strajki na poczcie, wstrzymałem się z tym, posyłam Ci teraz, razem z kasetką Brela. Wysyłam to wszystko przez znajomego, który wraca akurat nad Wisłę, mam nadzieję, że dotrze ta cała przesyłka dużo szybciej i że w ogóle dotrze.
Piszesz, że dużo się ostatnio w Twoim życiu dzieje; zazdroszczę Ci – w moim nie dzieje się nic i nie jest to sytuacja do pozazdroszczenia. Zdradzę Ci nawet, że ten sam przyjaciel, Andrzej, o którym już Ci w którymś liście pisałem, powiedział mi z grubsza, o jakie „dzianie się” tu chodzi.
Tak bardzo lubię Twoje pisanie! Chciałbym tak ładnie pisać. Czytając Cię, mam ochotę zrywać kwiaty. Nie wiem, skąd mi się takie skojarzenie wzięło, ale tak to czuję: kwiaty, cały bukiet, świeżo zerwane. I najlepiej polne. Wspominasz, że chętnie byś zadzwoniła, że może udałoby Ci się namówić mnie do przyjazdu: skąd ten sadyzm u Ciebie? Czy nie domyślasz się, że najchętniej w tej chwili wsiadłbym w samochód i pognał na Wschód? Że źle mi, że niedobrze, bo nie mogę tego zrobić? Że niczego tak nie pragnę, jak móc wziąć Cię za rękę i zaprowadzić na sam brzeg morza, tam gdzie fale umierają u stóp i wsiąkają w piasek, i patrzeć na bezkresny horyzont, na niebo, które zlewa się gdzieś z wodą i n i c n i e m ó w i ć?!
Kończy się kartka, stwierdzam z przerażeniem, że jeszcze o niczym Ci nie napisałem (a siedzę już nad listem prawie godzinę!). Czas najwyższy wstrzymać konie. Jutro, pojutrze napiszę Ci o sobie – dużo, na pewno za dużo, o wszystkim się dowiesz. Zazdroszczę Ci plaży, zazdroszczę Ci grzybobrania, tęsknię za Tobą jak opętany!
PS Pisz, proszę, na ten adres: 28 RUE D’HARSCAMP, 4020 Liège
[Wrzesień 1983]
Francuskiego lekcja czwarta (quatrième leçon), na której poznasz bardzo mało znanego w Polsce – bardzo znanego tutaj – piosenkarza francuskiego, autora kilkunastu piosenek z repertuaru Edith Piaf, przeuroczego człowieka, Charles’a Dumonta. Posyłam Ci kilka jego piosenek nagranych na taśmie, z których dwie – pierwszą i piątą – tłumaczę Ci poniżej. W piosence Ma mélodie c’est une femme (druga, „Moja melodia jest kobietą”) towarzyszy mu Marthe Keller, aktorka.
OSTROŻNIE: nie do słuchania „do poduszki”, w smętnym nastroju!
Aime-moi(Kochaj mnie!)
Aime-moi
Kochaj mnie
Pour tous ces jours
Za wszystkie te dni
Où j’ai vécu sans toi,
Kiedy (które) przeżyłem bez ciebie
Pour toutes les nuits
Za wszystkie noce
Où j’ai rêvais de toi,
Kiedy śniłem o tobie
Pour ces amours
Za te miłości
Que je prenais pour toi.
Które brałem za ciebie.
Aime-moi
Kochaj mnie
Pour mon passé, mes doutes,
Za moją przeszłość, moje zwątpienia
Mes faiblesses,
Moje słabości,
Pour mes égards*, chagrins, mes ivresses,
Za moje nieśmiałości, smutki, moje pijaństwa,
Pour mes années d’avant toi –
Za moje lata przed tobą (przed poznaniem ciebie)
Aime-moi.
Kochaj mnie.
Tu es là, comme un matin d’été
Jesteś tu, jak letni poranek
Rien que pour moi,
Tylko dla mnie.
Il suffirait d’un rien
Wystarczyłoby nic (drobnostka)
Pour que j’y croies,
Żebym w to uwierzył
Pour que tout recommence encore une fois…
Żeby wszystko zaczęło się znowu jeszcze raz…
Aime – moi
Kochaj mnie
Au nom de tous les amants oubliés
W imieniu wszystkich zapomnianych kochanków
Pour ceux que le destin a séparés,
Za tych, których los rozdzielił,
Pour tous ceux qui ne savent pas s’aimer,
Za tych wszystkich, którzy nie umieli się (nie potrafili) kochać,
Aime-moi,
Kochaj mnie
Pour le pire et pour le meilleur de moi,
Za najgorsze i za najlepsze ze mnie
Pour tous ces jours où j’ai vécu sans toi
Za wszystkie te dni które przeżyłem bez ciebie
Pour l’amour que j’ai pour toi
Za miłość którą mam dla ciebie
Aime – moi
Kochaj mnie
Aime – moi
Kochaj mnie.
Już piątek, cztery godziny po napisaniu powyższego (2.10)
* Tekst tej piosenki pisałem ze słuchu. I słowo, które podkreśliłem, nie dawało mi spokoju. Nie wiedziałem, czy źle „usłyszałem” je, czy też może istnieje ono w innych znaczeniach, niż je znam. Skorzystałem z okazji (popijając piwko w doborowym, b. kulturalnym towarzystwie) i zapytałem. I przeczucie nie omyliło mnie. Osądź sama: „EGARD” znaczy tyle samo co szacunek, uznanie itp. Ale istnieje czasownik „EGARER”, co znaczy zapomnieć o czymś, zapodziać coś gdzieś, zagubić; i w formie zwrotnej: „S’EGARER”, czyli zabłądzić, zbłądzić, zapodziać się gdzieś, pobłądzić, odstąpić od wytyczonej drogi. Zwięźle: w tłumaczeniu powinno być „pobłądzenie”, „błędy” itp. Bo używa się tutaj „EGARD” (EGARDS l. mn.) w tym właśnie kontekście, choć nie jest to słowo b. „słownikowo-książkowe”. Przepraszam.
Tęsknię do Ciebie. I za Tobą. Piszę to, leżąc w łóżku. Można pisać na plaży, można w łóżku. Zasnę z Twoim listem pod ręką (dosłownie). Kocham Twój list.
Janusz
Le pianiste du bar (Pianista barowy)
Le pianiste du bar
Pianista barowy
joue et chante chaque soir
gra i śpiewa każdego wieczoru
les airs du jour et les succès anciens
melodie dnia i stare sukcesy
il