Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Zatopić „Niezatapialną”

Zatopić „Niezatapialną”

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788379950843

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Zatopić „Niezatapialną”

Jollienesse Rożnowski, zwana przez przyjaciół Nes, dowodzi parowcem „Niezatapialna”. Pani kapitan i jej załoga są legendą w Palude. Córka skazanego opozycjonisty, od lat siejąca postrach w Krainie Tysiąca Jezior i Rzek, podbiła serca prostego ludu.

Władza jednak nie może dłużej tolerować jej istnienia. Świat ulega społeczno-ekonomicznym przemianom, a ambitny minister postanawia przykładnie ukarać buntowników. Nieubłaganie nadciąga koniec ery rzecznego piractwa.

W pogoń za „Niezatapialną” rusza kapitan Feliks Ucelli i dowodzona przez niego elitarna jednostka Straży. Pętla się zaciska, a sytuacja wydaje się bez wyjścia. Ale niełatwo zatopić „Niezatapialną”. A już na pewno nie uda się zatopić jej na wieki.

Przygodowy steampunk w pełnej krasie: parowce, nadchemia, pościgi, strzelaniny i – oczywiście – odrobina romansu.

 

Błyskotliwie napisana historia, z budzącymi sympatię bohaterami. Autorka sprawnie operuje motywami, których możemy spodziewać się w przygodowej powieści o piratach, dokładając jednak własne, unikalne spojrzenie. Dzięki temu otrzymujemy w tekście lekkie nuty i nostalgii za końcem epoki, i szerszego spojrzenia na świat, które razem czynią z „Zatopić Niezatapialną” powieść wyjątkową.
Michał Cholewa, autor cyklu Algorytm Wojny,  laureat Nagrody im. Janusza A. Zajdla

Czy historia „Niezatapialnej” jest szalona? Tak. Czy są w niej piękne kobiety? Tak. Pojedynki, hulanki w portowych karczmach i walki na śmierć i życie? Tak, przecież to opowieść o piratach! Jest też magia, miłość i steampunkowy klimat z parowcem w roli głównej. Najważniejsze jednak, że pod brawurą i feerią barw znalazłam coś, co bardzo cenię − kiedy Anna Hrycyszyn opowiada o życiu na statku, mam przyjemne uczucie, że wie, o czym mówi. I ja jej wierzę w każde słowo. A dobrze jest wierzyć komuś, kto wysyła nas w podróż łajbą pełną piratek, prawda? Aha, wspominałam o tym, że nas ścigają? Wskakujcie, opowiem wam później, przy szklaneczce rumu! 
Marta Krajewska, autorka Idź i czekaj mrozów

Polecane książki

Mistrz thrillera prawniczego w najwyższej formie:trzydziesta powieść w blisko trzydziestoletniej karierze pisarskiej Johna Grishama! Sebastian Rudd nie jest typowym prawnikiem. Rolę jego biura pełni kuloodporna furgonetka z dostępem do bezprzewodowego internetu, wyposażona w barek, małą lodówkę...
Zdrowaś Maryjo dobrze powiedziane (z uwagą, pobożnością i uniżeniem), według Świętych, jest wrogiem diabła, który zmusza go do ucieczki, jest młotem, który go przepędza, uświęceniem i orzeźwieniem duszy, radością Aniołów, śpiewem wybranych,  pieśnią Nowego Testamentu, upodobaniem Maryi, pocałunkiem...
W Szkocji trwa wojna domowa między Bruce’ami i Comynami. Jedynie aranżowane małżeństwo Margaret Comyn z angielskim lordem może zakończyć wieloletni konflikt. Zanim jednak dochodzi do ślubu, Margaret trafia do niewoli Aleksandra Bruce’a, osławionego Wilka z Lochaber. Wkrótce staje ...
Kiedy uświadomimy sobie, że wszystko na świecie jest naszą własną projekcją, jest szansa, że zaczniemy uważniej przyglądać się temu, jak funkcjonujemy w otaczającym nas świecie....
Bohaterka testuje nie tylko swe najbardziej namiętne wcielenie. Z łatwością szpiega wślizguje się w role powściągliwej nauczycielki, usłużnej hostessy, magnetycznej modelki. Nie opuszcza jej kreatywność ani nie odpuszcza jej autodestrukcja. Okaleczającej się kobiecie niełatwo jest porzucić nawyk...
Poradnik do „Cryostasis: Arktyczny Sen” to dokładny opis przejścia gry zawierający informacje o lokalizacji dokumentów, broni oraz ciał marynarzy na których można użyć umiejętności Mental Echo. Cryostasis: Arktyczny Sen - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. [S...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Anna Hrycyszyn

Spis treściProlog,czyli rozważań o trudnym losie kucharza część pierwszaRozdział pierwszy,w którym napięcie miesza się z chwilami radosnej beztroskiAnna HrycyszynZatopić „Niezatapialną”

Zatopić „Niezatapialną”

Copyright © Anna Hrycyszyn

Copyright © Wydawnictwo Genius Creations

Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak

Copyright © for the cover art by Paweł Dobkowski

Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.

Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2017 r.

druk ISBN 978-83-7995-083-6

epub ISBN 978-83-7995-084-3

mobi ISBN 978-83-7995-085-0

Redakcja: Anna Kańtoch

Korekta: dr Marta Kładź-Kocot

Ilustracja na okładce: Paweł Dobkowski

Projekt i skład okładki: Paweł Dobkowski

Skład i typografia: Studio Grafpa, www.grafpa.pl

Redaktor naczelny: Marcin A. Dobkowski

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

MORGANA Katarzyna Wolszczak

ul. Podmiejska 13 box 27

85-453 Bydgoszcz

sekretariat@geniuscreations.pl

www.geniuscreations.pl

Książka dostępna w księgarni: www.MadBooks.pl,

www.eBook.MadBooks.pli eBooks4U.pl

Annie Wołosiak-Tomaszewskiej.

Kiedyś obiecałam Ci pomnik.

Prolog,czyli rozważań o trudnym losie kucharza część pierwsza

– Że też one mają zdrowie do tych nocnych eskapad…

Słowa v’Ankary utonęły w ziewnięciu. Mężczyzna przeciągnął się, aż zatrzeszczały wszystkie stawy. Od zawsze był zdania, że noc służy do spania, a czasem też do innych przyjemności, ale na pewno nie do tego, by się wspinać z nożem w zębach po oślizgłych, zimnych burtach statków, nawet jeśli ich ładownie miałyby być wypełnione wszystkimi kamieniami Wschodniego Pasma.

Jak na ironię, ta właśnie filozofia doprowadziła go do miejsca, gdzie mógł wygłaszać podobne uwagi. Pozostając z nią w zgodzie, mimo nalegań spragnionego prestiżu ojca odmówił wstąpienia do Szkoły Wojowników-Duchów. Przypłacił to przymusową wyprowadzką i obolałym kręgosłupem, gdy z braku lepszych możliwości zatrudnił się przy świątyni. Jego głównym obowiązkiem było noszenie wody do rytualnych kąpieli z boskim pośrednikiem. Boski pośrednik miał trąbę, dwoje wielkich uszu i często zadzierał ogon. V’Ankara nie widział w nim nic boskiego.

Praca była ciężka, wynagrodzenie mizerne, a marzenia v’Ankary proste i niezmienne. Chciał otworzyć własną jadłodajnię, wymyślać nowe potrawy, zadziwiać gości niecodziennym łączeniem smaków. Chciał słuchać zza zwiewnej zasłony, którą planował oddzielić kuchnię od sali jadalnej, jak klienci rozpływają się w zachwytach. Nie raz zdarzało mu się śnić na jawie, a jeden z tych razów skończył się niefortunnie i oto v’Ankara znalazł się tu, gdzie się znalazł. I nie było żadnych szans, by dzisiejszej nocy mógł się wyspać.

Westchnął, obrzucił swoje niewielkie królestwo przeciągłym spojrzeniem i sięgnął do łyżki, by zamieszać w garnku stojącym na kuchence. Pomarańczowy płyn był gęsty i aksamitny, aż się prosił, by go skosztować, co też v’Ankara uczynił.

Imbir rozgrzewał, czosnek dodawał wyrazu, a parę kropel miodu przyjemnie łagodziło całość. Dyniówkę gotował w dwóch przypadkach: gdy dziewczyny szły na nocną akcję, więc wiadomo było, że przyda im się coś na rozgrzewkę, i kiedy Gracja wracała z jednej z tawern, których na tym kontynencie było zdecydowanie za dużo.

Zadowolony ze swego dzieła, wysunął głowę ponad kontuar oddzielający kambuz od niewielkiej mesy i zerknął na siedzącą z ponurą miną felczer. Stół już dawno został przykryty białym prześcieradłem, a walizka wypełniona narzędziami i dziesiątkami kolorowych buteleczek czekała na spodziewanych pacjentów.

V’Ankara ponownie westchnął.

Ciekawe, która to będzie tym razem? Idąca zapewne w awangardzie Ywig? Któraś z mechaników?

Zmarszczył czoło i nos w wyrazie niezadowolenia. Nie lubił tego nocnego czekania. Nie lubił się o nie martwić. Nie lubił się bać, że tym razem któraś nie wróci w ogóle.

– Jestem pewna, że wreszcie trafi na Nes – powiedziała w tym momencie Gracja głosem równie ponurym, jak wyraz jej twarzy. – Jeśli w ogóle wrócą! To szczęście musi się skończyć prędzej czy później – dodała, a v’Ankara szybko splótł palce w sekwencji skomplikowanych gestów, odczyniających złe słowa.

Dlatego właśnie – mówił sobie w chwilach, gdy dopadał go wstyd – nigdy nie chodził z nimi na akcje. Żeby ugotować im zupę i żeby odwracać uroki, rzucane przez ponurą panią doktor.

– Nie trafi – powiedział. – Nigdy nie trafiło, to i teraz nie trafi. I wrócą. Zawsze wracają.

Rozdział pierwszy,w którym napięcie miesza się z chwilami radosnej beztroski

– Wiem, co mówię!

Kapitan Jollienesse Rożnowski spojrzała na swego rozmówcę spod opadającej na czoło blond grzywki. Mężczyzna pokręcił z powątpiewaniem głową.

– Daj spokój, Nes, histeryzujesz… – powiedział, lecz jego głos wcale nie brzmiał pewnie ani przekonująco.

– Histeryzuję? Xa! Prawie od miesiąca nie zeszłyśmy na ląd! Wszędzie witają nas fioletowe ogniki, powoli kończą się pewne miejsca. Co im odbiło, do jasnej anielki?

Xandre Witrenstiern, właściciel najlepszej tawerny po tej stronie rzeki – a być może i po obydwu stronach – wzruszył ramionami, próbując zbagatelizować obawy swej ulubionej klientki.

– Przecież i wcześniej zdarzały się obławy. Ot, mają nowego dowódcę, który chce się wykazać, to biegają niczym koty w marcu. Popłyńcie w dół rzeki, przyczajcie się w którejś z jaskiń na Wybrzeżu Młota i tyle.

– Próbowałyśmy. Wierz mi, że próbowałyśmy się dostać na wybrzeże. Gdyby nie ostrzeżenie z Dolnej Gawry, to zamiast siedzieć tu z tobą, tańczyłabym z rybkami na dnie Leniwej… Albo i na sznurze u stóp Cytadeli.

Zamilkła, wracając myślami do niewesołej sytuacji sprzed paru dni.

* * *

„Niezatapialna” szła pełną parą w dół rzeki, a w rufę dyszał jej jeden z pościgowców Straży Przybrzeżnej. Smukłe i zwrotne okręty średniej klasy miały przewagę nad znacznie większą i porządnie obładowaną emerytką. W pojedynkę co prawda nie stanowiły problemu nie do pokonania, ale zawsze mogły nabruździć, a ponadto Nes dobrze wiedziała, jak krucho jest na „Niezatapialnej” z amunicją. Mały drań siedział im na ogonie od dobrej godziny. Wyłonił się z bocznej odnogi Leniwej, która swą nazwę dostała chyba tylko na zasadzie żartu. Pełna wirów, podstępnie zmieniająca nurt rzeka zdecydowanie nie zasługiwała na to określenie. Szeroka, a do tego bystra i kręta, miała też całkiem sporo wysepek rozłożonych na całej długości, które jednostka z wypornością „Niezatapialnej” musiała omijać z odpowiedniej strony. Straż Przybrzeżna dobrze wiedziała, z której i dlatego całkiem łatwo było im się zaczaić za skrawkiem lądu, wyrastającym wprost ze środka rzeki.

To, że wystartowali w ten sposób, było oczywiste. Natomiast wydawało się podejrzane, że nie próbowali nawet „Niezatapialnej” dogonić. Ani razu nie odezwali się przez te swoje aparaty do zwiększania siły głosu, które irytowały wszystkie żywe stworzenia w promieniu kilkuset metrów ani nie wystrzelili z żadnego działka pościgowego.

Nes znalazła się w tym miejscu, bo zamierzała zrobić dokładnie to, o czym mówił Xandre: spłynąć na morze i zniknąć w przytulnej kryjówce. Na dłużej. Przynajmniej na dwa, może trzy miesiące.

– Kapitanie, odległość od pościgu wciąż bez zmian!

– Jaka prędkość?

– Trzynaście węzłów.

– Damy radę szybciej?

Chuda i wiotka niczym brzoza pierwsza oficer wydęła wargi z powątpiewaniem.

– Z ładunkiem? – spytała, unosząc ramiona, a kiedy Nes wciąż patrzyła na nią, jakby nie chciała pojąć odpowiedzi, dodała niechętnie: – Zejdę na dół, lepiej pogadam z Heile normalnie, nie przez rurę, bo łatwo nie będzie.

Główna mechanik znała „Niezatapialną” całe życie – własne i parowca. Jej ojciec pracował jako inżynier w stoczni w Hidene i to on przed ponad trzydziestu laty zaprojektował silniki, które teraz musiały dać z siebie jeszcze więcej. Wtedy „Niezatapialna” nie miała przed nazwą skrótu MZ i była pełnym wigoru statkiem pasażerskim, kursującym pomiędzy dwoma największymi miastami kontynentu. Ale to było dawno temu.

– Zejdź. Nie podoba mi się to. – Nes wskazała na pościgowiec, jakby mogło chodzić o cokolwiek innego.

– Zagania nas. – Marita nie była głupia; żadna z dziewcząt na „Niezatapialnej” nie była.

– Właśnie. Zagania nas.

– Fiolet z Dolnej Gawry! – Rozległ się okrzyk, po którym obie jak na komendę spojrzały w górę.

Zwiad wracał.

– Jasna cholera!

Seria pocisków pomknęła w niebo, w kierunku małego statku powietrznego. Pilot szarpnęła stery, kopnęła nogą w drążek wysokości i odpadła na prawo.

Nes podbiegła do rury głosowej i, waląc w dzwonek alarmowy, wrzasnęła:

– Obsada działa rufowego! Zlikwidujcie tego drania, zanim zrobi krzywdę Kass!

Rura zawyła, zabulgotała, po czym odezwała się głosem należącym do Fraan:

– Zostały tylko dwa pociski, Nes!

– No to musicie się naprawdę postarać – warknęła kapitan i pomknęła do schodów prowadzących ze sterówki na pokład.

– Odbijamy na Turkusowe! – W biegu wydała kolejne polecenie.

– Będzie problem przy tej prędkości, to już za moment, nie wyhamujemy… – Laara, jak zwykle stojąca za sterem, mówiła spokojnie, niemal flegmatycznie.

– Zrób to i już! Wiem, że jest źle!

– Heile, idziemy na Turkusowe, przygotuj się do skrętu!

Podniesiony głos Marity gonił Nes, gdy zbiegała po schodach, a chwilę później poczuła hamowanie. Dziewczyny może lubiły dyskutować, ale potrafiły szybko działać.

Tymczasowa obsługa działa uwijała się jak w ukropie. Tymczasowa, bo tak naprawdę na „Niezatapialnej” nie było sztywnego podziału stanowisk. Robiło się to, co trzeba było robić, i Nes także po prostu podwijała rękawy i działała.

– Nie mogą zestrzelić Kass! – krzyknęła niepotrzebnie, gdy kolejna seria zmusiła mały ornitopter do jeszcze gwałtowniejszej zmiany kursu.

Ładowane od tyłu działo na pierwszy rzut oka nie pasowało do reszty wyposażenia. Na stołku celowniczego siedziała Fraan i unosiła lufę, patrząc w okular lunety i mrucząc coś pod nosem.

– Lewa! – wrzasnęła Nes, w której wrodzona niecierpliwość, połączona ze strachem o życie najmłodszej dziewczyny z załogi, osiągnęła właśnie stan mieszanki wybuchowej gotowej do eksplozji.

Fraan potrząsnęła głową. Nes zacisnęła zęby. Lufa przesunęła się odrobinę w prawo i uniosła jeszcze centymetr bądź dwa. A potem Fraan dmuchnęła w grzywkę, przygryzła koniuszek języka i nacisnęła obydwa spusty. Huk ogłuszył Nes, a gdy ułamek sekundy później podnosiła się z wyślizganych desek, czuła na wargach smak żelaza. Zła na siebie, zrobiła parę kroków po wciąż lekko rozkołysanym pokładzie i wychyliła się, by ocenić sytuację.

Pościgowiec szedł dalej równym tempem.

– Szlag! – zaklęła, ocierając krew.

– Przestrzelony, zaraz poprawię! – Fraan nie odrywała wzroku od celownika, dwie inne dziewczyny szarpały się z ostatnim pociskiem.

Nes podbiegła do zamka i sięgnęła, chcąc go otworzyć, lecz szybsza od niej Kayle odepchnęła ją gwałtownym ruchem, jednocześnie podnosząc ręce uzbrojone w grube rękawice.

– Zostaw! Gorące! – Sama sięgnęła do zamka. – Pomóż Darnie z pociskiem.

Nes rzuciła się wykonać polecenie podwładnej i jednocześnie z ulgą uświadomiła sobie, że pościgowiec przynajmniej przestał strzelać.

Drugi strzał rozległ się w tym samym momencie, w którym lewe koło zatrzymało się, by prawie natychmiast ruszyć w tył. Parowiec rozpoczął gwałtowny obrót.

Jest Turkusowe! – pomyślała Nes, po raz drugi zbierając się z pokładu.

Tym razem pościgowiec na pewno dostał, a mimo to próbował jeszcze przez chwilę kontynuować pościg. Jednak dokładanie pod kotły gdy ma się dziurę w pokładzie to zły pomysł i kapitan wrogiej jednostki najwyraźniej doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bo uniósł rękę, dając rozkaz „maszyny stop”. Okręt zaczął zwalniać. Tymczasem „Niezatapialna” na mgnienie oka potrzebne do ponownego puszczenia obydwu kół naprzód stanęła w poprzek Leniwej. Przez chwilę wydawało się, że nurt wygra i obróci tyłem pchany siłą bezwładu parowiec, lecz maszyny zdołały wyrwać go rzece w akompaniamencie jęków przeciążonej stali.

Odnoga prowadząca na Turkusowe wydawała się idealnie pasować do kształtu i rozmiaru „Niezatapialnej”. Przynajmniej na początku. Bo potem należało odbić nie w szeroką, idącą równolegle do Leniwej i prawdziwie łagodną Glinianą, ale w wąską Turkusową. Bystra rzeka, meandrująca wśród coraz wyższych skał, była głęboka i przejrzysta. Nazwę zawdzięczała kolorowi i legendzie – podobnie jak jezioro, przez które przepływała.

– Stawiamy balon! – krzyknęła Nes, gdy parowiec zaczął nabierać prędkości, a jednostka Straży Przybrzeżnej została na tyle daleko, by można było wypuścić parę, wzmocnioną za pomocą kilku chłodnych kryształów i zniknąć pościgowi całkowicie z oczu w kłębie gęstej, mlecznej mgły.

Ta ostatnia skumulowała się za rufą, tworząc barierę nie tylko ukrywającą dziewczyny przed niepożądanymi oczyma, ale także wyciszającą wszelkie dźwięki. Nes odetchnęła z ulgą, czując, jak parowiec nabiera prędkości i oddala się coraz bardziej od oślepionego, ogłuszonego i okulawionego prześladowcy.

Zijeme, przysłana spod pokładu przez Heile – bo główna mechanik za nic nie pozwoliłaby na użycie jednego z jej wynalazków bez choćby częściowego nadzoru – już otwierała klapę centralnej nadbudówki. Pani kapitan bez namysłu chwyciła linę i z pomocą Ywig zaczęła wyciągać płachtę grubego materiału ze schowka.

Postawienie usztywnianego balonu zajmowało mniej więcej dziesięć minut. Potem trzeba go było jeszcze wypełnić i podczepić liny stabilizujące. W tym momencie pozorny chaos na pokładzie był doskonale skoordynowany, a różne rzeczy zaczynały się dziać jednocześnie. Marita zniknęła pod pokładem, Nes sięgnęła do paska, a Kayle i Zijeme już mocowały liny. Pierwsza oficer wróciła razem z Ulfą. Wspólnie ciągnęły giętką rurę. Liny z głuchym odgłosem spadły na pokład i niemal w tym samym momencie przejęły je kolejne dziewczęta. Gorące powietrze z kotłowni, skierowane do wnętrza balonu, zaczęło wypychać powłokę, jednocześnie naciągając liny, które zostały wcześniej przymocowane do uchwytów na rufie i dziobie. Pani kapitan wyciągnęła odpowiednią buteleczkę i pod światło obejrzała jej zawartość.

– Też się kończy. – Potrząsnęła głową. – Co za parszywy czas!

Z wlaniem odpowiedniej dawki cieczy do wnętrza czaszy musiała czekać, aż znajdą się na kursie prostym na jezioro, czyli dotrą na błękitne wody Turkusowej. Tymczasem obserwowała lądującą ornitopterem Kass. Młoda była naprawdę dobra. Rozpoczęła manewr w momencie, gdy Darna i Kayle ruszyły do kabestanu, obsługującego mechanizm wysuwania platformy. Dobrze naoliwione zębatki nie stawiały oporu. Lekka ażurowa konstrukcja z rudego metalu z cichym szelestem rozciągnęła się na całą długość po ledwie trzech obrotach koła. Ornitopter wylądował zgrabnie i Kass złożyła skrzydła maszyny. Wyskoczyła z krzesełka i podbiegła do Nes.

– Pani kapitan! Niedobrze jest! Gawra zmieniła kolor ognika praktycznie w ostatniej chwili, nie miałam innego wyjścia, jak tylko do was lecieć bez osłony, inaczej minęłybyście odbicie!

– Rozumiem, Kass, spokojnie. – Nes westchnęła, przyjmując usprawiedliwienie. Młoda poza tym, że świetnie sobie radziła ze wszystkim, co latało, była też całkiem inteligentna i wiedziała, że jej okrzyk wzbudzi ciekawość dowódcy pościgowca, kiedy ten przestanie się już martwić o własny tyłek, a zacznie myśleć o tym, co się stało ze statkiem, który ścigał. – Wiem, że nie wrzeszczałabyś bez powodu i nie zdradzałabyś nikomu naszej małej tajemnicy. Musimy opracować jakiś system komunikacji bezsłownej, bo dziś to była czysta porażka.

– Może nie załapią… – powiedziała niepewnie Marita.

– Może nie, ale lepiej zrobimy, myśląc, że tak. – Nes chwyciła końcówkę jasnego warkocza i szarpnęła kilka razy, jak robiła zawsze, gdy działo się coś niedobrego czy też wymagającego myślenia. – Kass, idź się umyj – poleciła, patrząc na prawie czarną twarz dziewczyny; tylko skóra wokół oczu pozostała czysta dzięki goglom. – Wyglądasz jak nieboskie stworzenie.

Kass wzruszyła ramionami.

– Wpadłam w smugę dymu, gdy odbiłam przed tą drugą serią.

– Jak się umyjesz, idź do Gracji, niech cię obejrzy. Każdy drobiazg trzeba załatwić, póki jest po temu czas.

Kass skinęła głową i posłusznie ruszyła pod pokład. Gracja, ich felczer, z rzadka wychodziła na górę, jeśli nie szykowało się zejście na ląd. Nie przepadała za wodą. Tymczasem „Niezatapialna” przyspieszyła do maksymalnej prędkości, jaką mogła osiągnąć w tym miejscu, a zajmująca miejsce dziobowego obserwatora Fraan zameldowała:

– Jest Turkusowa!

– Dobra, przygotować się! – zakomenderowała Nes i podeszła pod czaszę.

Wspięła się na drabinkę sznurową zwisającą z balonu i otworzyła niewielki zatrzask, a potem, odkręciwszy wciąż trzymaną w dłoni buteleczkę, wlała parę kropel purpurowej cieczy do wnętrza czaszy. Moment był idealnie wyliczony, gdyż gorące powietrze właśnie zdążyło rozdąć balon do właściwych wymiarów. Ten manewr miały obecnie przetrenowany, nie tak jak za pierwszym razem, gdy nalały za mało nadchemicznej substancji i cząsteczki gorącego powietrza wytraciły dodatkową energię pół mili przed celem. Nieźle wtedy przyładowały dnem o skały, otaczające wąski wylot Turkusowej. Od tamtej pory lepiej się pilnowały: ściąganie zawieszonego na przeszkodzie parowca zajęło mnóstwo czasu, było kosztowne, a do tego niebezpieczne. W warunkach wzmożonej aktywności Straży Przybrzeżnej, jak teraz, nigdy by się nie udało.

– Maszyny stop! – krzyknęła, gdy poczuła, że siła napędzonych lotnym płynem cząsteczek ciągnie parowiec w górę.

W jednej chwili para została skierowana do niemych gwizdków i silniki umilkły. „Niezatapialna” przestała drżeć w ten ledwie zauważalny, swojski sposób, charakterystyczny dla maszynerii napędzanej parą, a zaczęła się nieco uginać. Przez moment trwała walka między cząsteczkami powietrza porywającego parowiec a cząsteczkami wody, która nie chciała wypuścić ciężkiego kadłuba z objęć. Potem do uszu Nes dotarł mlask towarzyszący oderwaniu dna od fali, a „Niezatapialna” zaczęła się delikatnie kołysać, uniesiona ponad wodną toń akurat na tyle, by uniknąć zakleszczenia w coraz węższych ramionach Turkusowej. Jeszcze chwila i miały się znaleźć, w miarę bezpieczne, na wodach największego jeziora w Palude. A potem kurs na Prato z jego małymi, ukrytymi w skałach przystaniami, z których tylko dwie mieściły „Niezatapialną”, i odpoczynek u Xandrego Witrenstierna. Jego tawerna „Pod Zagubionym Kucykiem”, zwana przez wszystkich „Zęzą” – co jedynie kompletnie nieobznajomionym w tradycjach śródlądowej żeglugi Palude wydawało się cokolwiek dziwne – od lat stanowiła dla pani kapitan najlepszy ekwiwalent domu, jaki mogła sobie wyobrazić.

Ciekawe, kto tym razem opowie historię krypy kapitana Trollopa i kości kucyka odnalezionych w zęzie, pomyślała Nes z czymś na kształt rozrzewnienia. I czy trafi się ktoś, kto zwróci uwagę na oczywisty brak logiki w tej opowiastce, zyskując tym samym przywilej postawienia kolejki opowiadającemu i jego towarzyszom. Lubiła ten moment, gdy siedząc nad kuflem piwa bądź szklaneczką rumu stawała się częścią wspólnoty.

Od ostatniego pobytu „Niezatapialnej” na Turkusowym minęło zbyt dużo czasu i Nes z niemałym wstydem odkryła, że ta niebezpieczna w gruncie rzeczy sytuacja przyniosła jej niespodziewaną radość. Dobrze będzie spacerować uliczkami Prato, dać się otoczyć jego zapachom i temu łagodnie miękkiemu światłu niskich gazowych latarni. Każdemu należy się odpoczynek, im też, i może tak naprawdę powinna być wdzięczna nieznanemu kapitanowi pościgowca?

* * *

Tak myślała jeszcze przed dwoma dniami. Teraz, w Prato, siedząc na wyślizganej ławie zbitej z jasnego, miękkiego drewna i słuchając wynurzeń karczmarza, miała do siebie żal, że pozwoliła sobie na taką utratę czujności.

– Są cholernie uparci, Xandre! Nie podoba mi się to. – Nes pokręciła głową i pociągnęła gęstej piany z kufla pełnego słomkowożółtego pszenicznego piwa.

Właściciel tawerny popatrzył na nią spod krzaczastych brwi, które przy jego łysej czaszce robiły na każdym nowym kliencie piorunujące wrażenie.

– Dodali dwudziesty drugi paragraf do ustawy o wodach i handlu… – powiedział po dłuższej chwili milczenia, choć wyraźnie nie leżały mu własne słowa.

– Bo dwudziestu jeden było im mało? – zaśmiała się, by pokryć niepokój.

– Najwyraźniej. – Nie odpowiedział uśmiechem.

– I co on mówi? – spytała, siląc się na obojętność. – Ten paragraf?

– O wieszaniu bez sądu – zaczął powoli. – O wieszaniu bez sądu każdego, kto pomoże piratowi.

Nes uniosła się lekko, wbijając pięty w wymytą do białości podłogę. Zabrakło jej tchu, gdy znieruchomiała, pochylona nieznacznie w przód. Zupełnie jakby dostała pięścią w żołądek.

– Bez sądu? Przecież…

– Tak, wiem, nie liczą się z niczym. Za bardzo im dopiekłyście.

– My?

„Niezatapialna” nie była jedyną jednostką piracką w okolicy. Całe Palude i złączone z nim unią Tuuli pokryte były gęstą siecią rzek i jezior, nic więc dziwnego, że prawie sto procent transportu, czy to handlowego, czy wojskowego, odbywało się wodą. A gdzie transport, gdzie kupcy i ich towary, tam ktoś musi być rozbójnikiem, czyż nie?

– Wy i ludzie od Andresa, i załoga Ulenty, i chłopaki Tomassy, i…

– Łapię, Xandre, łapię – przerwała mu. – Ale wieszanie bez sądu? Elementarnym prawem każdego obywatela, każdego mieszkańca mogącego się nazywać Paludczykiem bądź Tuulijczykiem, jest proces przed sprawiedliwym i niezawisłym sądem. Bez tego… – Skupiła spojrzenie, przewiercając mężczyznę na wylot. – To jak wojna!

– Bo to jest wojna, Nes. Tak to nazywają: wojna z piracką plagą, dla której nie będzie litości. – Skrzywił się. – W Cytadeli rządzi nowy człowiek – dodał po chwili milczenia.

– Coś słyszałam, ponoć przybył z zewnątrz.

– Nie do końca z zewnątrz. To kuzyn miłościwie nam panującego, po prostu kształcił się na północy i stamtąd przywiózł dość radykalne poglądy. Dosłownie ten paragraf wcale nie brzmi tak strasznie. Jest tam dużo trudnych słów, dużo „jeśli” i innych obwarowań, ale gdy wyrzucisz dziewięćdziesiąt procent tych mądrych fraz, zostaje goła informacja, że każdy członek Straży Przybrzeżnej ma prawo decydować o życiu i śmierci zwykłego obywatela.

– Dawno to ogłosili?

Ludzie z Dolnej Gawry wywiesili ostrzegawczy fiolet, a ona nie czuła się komfortowo z myślą, że być może ktoś odpowie za to głową. Nie żeby wcześniej pomaganie piratom było mile widziane. Oczywiście, że nie. Jednak procesy trwały, potrzebni byli wiarygodni świadkowie, a kary, jeśli już je stosowano, sprowadzały się przeważnie do chłosty.

– Będzie ze dwa tygodnie. Dziewczyny maskują „Niezatapialną”? – spytał, by skierować rozmowę na inne tory.

– Tak. – Nes chętnie skorzystała z furtki. – Jak długo możemy tu zostać, Xa?

Nie chciała nadużywać gościnności właściciela tawerny, starego przyjaciela. Nie w chwili, gdy groziła mu za to śmierć. Jednak Turkusowe było perfekcyjną kryjówką, zwłaszcza że prowadził na nie ciek wodny teoretycznie za wąski dla statku wielkości „Niezatapialnej”. Ostatnim, co mogła widzieć załoga pościgowca, zanim rozpostarły za sobą zasłonę mgły, był manewr wejścia w Lewą Siedemnastą. Jeśli więc Straż Przybrzeżna miałaby szukać piratek, to na Glinianej, nie na Turkusowej. Sztuczki, jakich dzięki specyfikom z nielegalnego laboratorium Gustafa potrafił dokonać stary parowiec, dawały mu przewagę nad nieświadomymi jego możliwości marynarzami króla. Co prawda na Turkusowe można też było wpłynąć z drugiej strony – szerszym, przyjaznym lejkiem północnej odnogi rzeki, ale dla „Niezatapialnej” i to przejście było nieco za ciasne, co tylko pogłębiało wrażenie, że dziewczęta utknęły niczym szczury w pułapce.

– Nes, kochanie, zostaniecie, ile będziecie chciały czy tam potrzebowały – odpowiedział karczmarz, głaszcząc się po gładkiej czaszce. – Za dużo wam zawdzięczam, żebym miał teraz się na was wypiąć, dziewczyny. – Uśmiechnął się do niej szeroko, prezentując równy garnitur białych zębów, ozdobiony dwiema turkusowymi wstawkami.

Czasem, wypiwszy więcej niż zwykle, opowiadał, jak założył się z najlepszym przyjacielem o to, który z nich zejdzie na dno jeziora i wydobędzie kamienie ze spoczywającego tam skarbu. Zęby miały stanowić przypomnienie, kto zakład wygrał. Choć byli też tacy, co mówili, że ich wstawienie stało się koniecznością po tym, jak przyjaciele dość bezpardonowo postanowili rozstrzygnąć nierozstrzygnięte wyzwanie.

– Dzięki, Xa. – Przysunęła się do niego i cmoknęła w zarośnięty policzek.

W odpowiedzi poklepał ją po ramieniu. Uśmiech wciąż zdobił jego brodatą twarz.

– Pójdę do dziewczyn, sprawdzę, jak sobie radzą – powiedziała, wychylając kufel do końca.

– Jesteście u Mady Koffi czy w Mlecznej?

– Mleczna była zajęta, a Koffi jak zwykle przywitała nas z otwartymi ramionami – odparła i podniosła się.

– Wieczorem będą tańce. Dziewczyny z Mlecznej już dawno zapowiadały, że rozniosą tę budę, a teraz jeszcze mamy mieć gości z Pesante. Tamtejsze chłopaki nieźle grają, choć niektórzy twierdzą, że trochę trudno do tego tańczyć. Zobaczymy. Chcą sobie zrobić coś jak zawody. Chyba dobrze, bo ostatnio jest jakoś smutno. – Wykrzywił wargi w wymuszonym uśmiechu, a ona wystraszyła się nagle tego, jak wiele się zmieniło, odkąd była tu ostatnim razem. Czyżby naprawdę nowa władza tak bardzo dawała się we znaki zwykłym obywatelom?

– Przyjdziecie? – Głośne pytanie wyrwało ją z niewesołych myśli i zrozumiała, że musiał je zadać drugi raz.

– Jasne, nigdy w życiu nie zrezygnuję z okazji do zabawy. – Uśmiechnęła się, wstając. – Tylko piwa tak nie rozcieńczaj, co? Płacimy uczciwie! – Mrugnęła, a on się zaśmiał. Było swojsko, niby zwyczajnie, a jednak coś niedobrego wisiało w powietrzu.

* * *

Tawerna wyglądała zupełnie inaczej niż przed południem. Przede wszystkim była tak tłoczna, że nie dało się wbić szpilki między ściśniętych wewnątrz gości. Po drugie, była głośna. Ryk instrumentów i ochrypłe głosy śpiewaków co jakiś czas zagłuszały brzękliwy harmider rozmów. Obsługa w postaci schludnie ubranych dziewcząt w białych sukienkach i czerwonych kamizelkach krzątała się pośpiesznie między stołami, donosząc coraz to nowe kufle i miski wypełnione specjalnością zakładu, czyli pełną kawałków mięsa i słodkich warzyw zupą, doprawioną ziołami na południową modłę. Zapachy i dźwięki mieszały się ponad głowami gości, ginęły w sobie nawzajem, by ni z tego, ni z owego wynurzyć się nagle ze zdwojoną siłą czy to w postaci szczególnie głośnego śmiechu, czy niesionego właśnie talerza z pieczystym. Na razie nikt nie tańczył, za to wielu gości brało udział w zawodach o tytuł najlepszego strzelca. Kolejni chętni podejmowali rękawicę, rzuconą przez jasnowłosego i nie do końca trzeźwego młodzieńca, a przypięta do belki pod sufitem postrzępiona karta z pikowym asem wciąż czekała na kogoś, kto trafi idealnie w jej środek.

Nes przyglądała się strzelcom z zainteresowaniem. Zadanie było teoretycznie proste, przynajmniej jeśli się wzięło pod uwagę odległość od celu. Problem stanowił kąt, pod jakim trzeba było oddać strzał, i mizerne oświetlenie. Blask świec rozlewający się po ścianach przestronnej sali nie sięgał stropu, a tańczące cienie nie ułatwiały zadania. Chłopak, który wyzwanie ogłosił, poległ sromotnie i teraz zapijał porażkę, siedząc przy ustawionej w kącie ławie. Wokół zebrali się koledzy, pocieszający kompana klepaniem po plecach i kolejnymi szklaneczkami rumu. Po piątym strzelcu, który trafił obok serca, lecz nadal daleko od środka, Nes nabrała ochoty na wzięcie udziału w zabawie. Sięgnęła do łydki, gdzie w uszytej na zamówienie kaburze trzymała swój skarb. Kaburę można było przypinać w dowolnym miejscu, system pasków i sprzączek pozwalał na różne konfiguracje w zależności od tego, czy miała na sobie spodnie, czy też tak jak dziś przyszła jej ochota paradować w spódnicy. Wyjęła pistolet i przez chwilę mu się przyglądała. Lubiła jego idealny ciężar, lubiła, jak okuta grawerowanym metalem kolba z ciemnego drewna dobrze leży w dłoni.

– Co, bawisz się? – spytał Xandre i w tej samej chwili stojący pod przeciwległą ścianą szczupły, ciemnowłosy mężczyzna uniósł rękę, wyrażając chęć włączenia się do zabawy.

Dziewczęta szybko przemknęły między klientami, zbierając pieniądze do puli zakładów.

Nes przyjrzała się uważnie nieznajomemu. Widziała go pierwszy raz. Niby szczupły, ale plecy miał szerokie, a pod skórą odsłoniętych ramion wyraźnie prężyły się mięśnie. Jasne oczy w opalonej twarzy przykuwały uwagę i Nes doskonale widziała powłóczyste spojrzenia, jakie rzucały na niego dziewczęta. Wyjął pistolet i stanął do niej bokiem. Na lewym policzku miał świeżą szramę, długą i pewnie dość bolesną. Spodobał jej się. Pewnie dlatego, gdy wycelował w kartę, mrużąc oczy niczym krótkowidz, Nes uśmiechnęła się półgębkiem i również wycelowała.

– Poczekaj! – wstrzymał ją Xandre. – Zakłady idą, skąd będziemy wiedzieć, które z was trafiło?

Wzruszyła ramionami i nacisnęła spust w tym samym momencie, w którym rozległ się huk pistoletu nieznajomego. Z sufitu posypały się drzazgi. Gdy opadły, oczom widzów ukazała się karta z dwoma nowymi otworami. Jeden był idealnie na środku. Drugi ział w miejscu, gdzie znajdowało się górne A.

– No i masz ci los. – Xandre nie był zadowolony. – Jak rozstrzygnąć?

– On trafił w środek serca. Ja celowałam w róg. – Nes wzruszyła ramionami. – Co się martwisz, Xandre? Nie stawiałeś na niego?

Xandre zaśmiał się i próbował coś powiedzieć, lecz jego głos utonął w wiwatach. Uniósł więc tylko ręce, potrząsając głową, co miało zapewne sugerować, że we własnej tawernie nie bierze udziału zakładach. Tymczasem przez tłum przeciskały się dziewczyny z „Niezatapialnej”, by pogratulować kapitan, a obcego klepały po ramionach mniejsze i większe dłonie. Nes przyglądała się temu spod zmarszczonych brwi. Dopiero gdy mężczyzna spojrzał na nią, parodiując salut wciąż dymiącym pistoletem, uśmiechnęła się szeroko i dygnęła w odpowiedzi. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby podszedł i zagadał, w końcu nie po to się wygłupiała, żeby zostać zignorowaną, jednak on zajęty był rozmową z kimś innym i wkrótce zniknął jej z oczu.

– Dobrze! Dość dziurawienia moich belek! Będzie się tu tańczyć! – Głos karczmarza wzbił się ponad ogólny gwar. – Hej, wy tam, mieliście grać, a nie upijać się za moje pieniądze!

Ostatni okrzyk był skierowany w stronę okupujących kontuar chłopaków z Pesante, którzy w odpowiedzi oderwali się od kufli, powzruszali ramionami i chwycili za porzucone w nieładzie instrumenty. Skoczne dźwięki skrzypiec i rytmiczne uderzenia bębna wygnały ludzi pod ściany. Na środku szybko powstał usypany ze świeżych wiórów okrąg dla tancerzy. Muzyka stawała się coraz skoczniejsza i pierwsi chętni już wyłuskiwali upatrzone wcześniej w tłumie dziewczęta.

Nes cofała się tak długo, aż poczuła pod plecami twardą deskę, za którą królowała kobieta Witrenstierna.

– Daj kufelek! – rzuciła i położyła na blacie równowartość co najmniej trzech.

– Zamierzasz się dziś upić, dziewczyno? – spytała Aleena.

– Czasem można, czasem trzeba. – Nes zacytowała popularną ostatnio na jeziorach piosenkę.

– Tak… tylko jak to było dalej? W końcu i tak przysypie cię gleba? Ponure i tragicznie zrymowane, Nes. – Karczmarka skrzywiła się, podając jej kufelek. – Nie kieruj się tym tekstem, co?

– Lepsze, niż Zrobiłeś mi wielką krzywdę, kochanie, teraz zostało mi tylko pływanie – odpowiedziała Nes. – Nie pytaj, gdzie to słyszałam – dodała, widząc minę Aleeny, a potem pociągnęła solidny łyk. – Piwo z Iteinen?

Karczmarka skinęła głową twierdząco, napełniając kolejny kufelek.

– Spokojnie, Alee, nie jestem taka szybka! – Nes pokręciła głową z rozbawieniem.

– To dla mnie. – Głęboki głos za plecami nieco ją zaskoczył.

– A, to przepraszam – powiedziała, odwracając się i stając twarzą w twarz z nieznajomym.

Z bliska robił równie przyjemne wrażenie jak z daleka. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Miał jasne oczy, co zauważyła już wcześniej. Teraz mogła stwierdzić, że ich barwa nie dała się określić jednym słowem – ni to szare, ni to niebieskie, kontrastowały z ciemnymi rzęsami. Półdługie włosy nosił związane czarną wstążką, a biała koszula bez rękawów wyglądała tak, jakby wybrał ją świadomie, wiedząc, że dobrze będzie się w niej prezentował. Nes odruchowo się wyprężyła, pragnąc dodać sobie wzrostu. Nieznajomy przerastał ją o pół głowy, co nie było takie proste, zwłaszcza że jej ulubione, sznurowane pod kolana buty miały dobre dziesięć centymetrów obcasa. Zastanawiała się, co on sobie myśli, tak na nią patrząc, lustrując ją wzrokiem w hałaśliwej tawernie pomiędzy tłumem obcych osób. Owszem, miała świadomość, że może się podobać. Z warkoczem do pasa, którego nie miała serca ścinać, choć nieraz przeszkadzał, z wciętą talią, którą – kierując się tą samą próżnością, o jaką podejrzewała obcego – podkreśliła dziś szerokim skórzanym pasem, zapinanym na drobne ozdobne sprzączki. Żabot koszuli układał się tak, jak miał się układać, spódnica miękko spływała na nogi. Nes wiedziała, że wygląda atrakcyjnie. Pytanie tylko, czy wiedział to również nieznajomy.

– Nie ma za co, snajperko! – Mężczyzna chyba był zadowolony z oględzin, bo uśmiechnął się szeroko. – Zrobisz mi miejsce? – Kiwnął głową w kierunku kontuaru, o który się opierała.

Przesunęła się o tyle, o ile zdołała we wciąż rosnącym tłumie klientów.

– Nie będziemy ci tu za bardzo przeszkadzać, Alee? – spytała karczmarkę.

– Jak będziecie, to was pogonię na parkiet. Dla całego stołu, co? – Aleena zagadnęła kolejnego klienta.

Kurki beczek były prawie cały czas otwarte, tawerniane dziewczyny biegały jak w ukropie, wywijając się ciągnącym je do tańca chłopakom. Muzyka tętniła pod sufitem, co rusz ktoś podejmował pieśń rozpoczętą przez kapelę. Nes poczuła, że jest jej gorąco. Od palących się wokoło świec, od dusznej atmosfery wysiłku, dobrze wyczuwalnej pomiędzy rozradowanymi ludźmi, od spojrzenia mężczyzny, którego imienia wciąż nie znała, a którego ciało przynajmniej w kilku miejscach przylegało w tym momencie do jej własnego. Szarpnąwszy warkocz, odrzuciła go na plecy i wychyliła kufel do dna.

– Tańczysz czy tylko strzelasz?

– Nie wiem, czy jestem tak dobry w tańcu, jak w strzelaniu, ale wyzwanie przyjmuję. – Uśmiech nie schodził mu z twarzy, gdy odstawiał swoje naczynie, by objąć ją w pasie i poprowadzić przez tłum na parkiet.

Akurat kapela na moment odłożyła instrumenty, chłopcy z Pesante, wszyscy tak samo szerocy w barach, tak samo jasnowłosi i rumiani, przepłukiwali gardła piwem warzonym na miodzie – specjalnością Witrenstierna, którą częstował tylko wybranych gości – i dawali odpocząć rękom. Nes zauważyła Maiiré, najmłodszą z córek Keejan, przemykającą chyłkiem do porzuconych niedbale skrzypiec. Keejan zarządzała jedną z dwóch jaskiniowych przystani, na tyle dużych, by mieściła się w nich „Niezatapialna”. Tą, którą z powodu jasnych, gładkich ścian wszyscy nazywali Mleczną, choć właścicielka upierała się, by nazywać ją Przystanią Pod Dobrą Wróżbą, jako że oprócz goszczenia żeglarzy Keejan zajmowała się także przepowiadaniem przyszłości. Nes sama kilka razy dała się namówić na wróżenie, lecz sceptycznie podchodziła do rewelacji wypatrzonych we wnętrzu własnych szerokich i szorstkich dłoni.

– Niech to! – Mężczyzna nie zabrał ręki z jej biodra, wręcz przeciwnie, przyciągnął ją mocniej do siebie. Żeby zobaczyć jego twarz, musiała zadrzeć głowę. – Czyżbym stracił szansę, by się wykazać i na tym polu?

– Poczekaj… – powiedziała, wracając wzrokiem do Maiiré. – Patrz na tę młodą.

– Dobra jest? – spytał, podobnie jak ona z uwagą obserwując skrzypki zmieniające właśnie właściciela.

– Najlepsza! – zaśmiała się Nes. – Maiiré, wskakuj na ławę i wesoło, dziewczyno! Wesoło! – krzyknęła, gdy było już wiadomo, że nic nie powstrzyma dziewczynki.

Właściciel skrzypiec próbował protestować, lecz w końcu machnął ręką, uciszony gremialnie i przez klientów, i przez własnych towarzyszy, po czym też zaczął zagrzewać małą do dzieła.

– Onnelinnen, zagrasz? – spytał ktoś z tłumu, wyciągając z kieszeni na piersi wysłużoną harmonijkę.

Nes nie znała tego mężczyzny z siwizną wyraźnie znaczącą skronie, więc jak inni przyglądała mu się z zaciekawieniem, czekając na odpowiedź Maiiré.

– Radosną? – upewniła się dziewczynka, już wyniesiona na jeden ze stołów przez usłużne ręce. – Jasne, że zagram! – Stopą zaczęła wystukiwać rytm; na razie powoli, tak by dać sobie czas na ułożenie palców na strunach, na uchwycenie smyka, a potem muzyka runęła na zgromadzonych w tawernie ludzi.

Nieznajomy przyciągnął Nes do siebie jeszcze bliżej, choć wydawało się to niemożliwe, po czym chwycił ją wpół. Ledwie zdążyła złapać jego ramiona, gdy zawirowali, uniesieni płynnymi dźwiękami skrzypiec, popędzani przez niecierpliwe, jękliwe tony harmonijki. Nogi same układały się w rytm, narastający, natarczywy, niepozwalający na najmniejsze uchybienie, na zwolnienie tempa. Mogła jedynie mocniej wczepić się w jego ramiona i zaufać, że jej nie puści, że wytrzyma szalony pęd do samego końca, nawet gdyby ona nie dała rady. Skupiła wzrok na twarzy mężczyzny, cała reszta stała się rozmytą plamą kolorów i światła. Czuła warkocz obijający się o łopatki i krople potu, stygnące natychmiast w poruszonym ich ciałami powietrzu. Grajkowie nie przestawali, prowadząc swoistą grę, co chwilę któreś z nich zmieniało trochę melodię, a drugie starało się natychmiast dostosować do nowego tonu. Bębniarz z Pesante nie wytrzymał, wskoczył na stół obok Maiiré. Zadudnił instrument, serce Nes uderzyło z nową energią. Śmiała się na głos i śmiał się mężczyzna, z którym tańczyła, gdy puściła go jedną ręką, by położyć ją na swoim biodrze, rzucając mu spojrzeniem kolejne wyzwanie. Podjął, wystukał rytm obcasami. Odpowiedziała i po chwili wirowali od nowa, zmieniwszy tylko kierunek. Jego ramiona stały się śliskie od potu, Nes miała coraz więcej problemów z utrzymaniem tempa, więc ratując się, zarzuciła mu ręce na szyję i splotła dłonie na karku. Jeszcze jeden obrót. I jeszcze, i jeszcze. Wokół nie było już nic, tylko wciąż nagląca melodia i bicie umęczonego serca, zawzięcie pompującego krew na policzki. A potem nagle, jakby ktoś ciął ostrym nożem, muzyka urwała się w pół tonu. Nes zatoczyła się i gdyby nie silne, męskie ręce, byłaby upadła. Miała problem ze złapaniem głębszego oddechu, mimo to razem ze wszystkimi wznosiła okrzyki podziwu dla młodziutkiej skrzypaczki i akompaniujących jej mężczyzn. Włożyła palce do ust, gwizdnęła przeciągle. Jej partner zrobił to samo i znów zaczęli się śmiać.

– Chodź – powiedział jej prosto do ucha, jednocześnie biorąc za rękę. – Wyjdźmy na zewnątrz, tam chłodniej.

Pozwoliła się wyprowadzić, całkowicie na nim polegając, łowiąc kątem oka znaczące spojrzenia dziewczyn z załogi i kompletnie nic sobie z nich nie robiąc. Taka noc, prawda?

Wciąż trzymając się za ręce, odeszli kawałek od tawerny i podążyli w dół nabrzeża. Goniły ich śmiechy, do których po chwili dołączyły rytmiczne uderzenia w bęben.

– Mają zdrowie – odezwała się Nes, przyciskając dłoń do wciąż szalejącego serca.

– Nie mów, że nie tańczyłabyś dalej!

– Jasne, że bym tańczyła! Na szczęście jestem tutaj i nie mam szans popełnić samobójstwa – parsknęła, przystając i obejmując wzrokiem widok, jaki ukazał się ich oczom.

Jezioro połyskiwało metalicznie w srebrnym świetle wystającej zza chmur połówki księżyca. Gładkiej tafli nie marszczyła najmniejsza fala, jakby było odlane z ołowiu albo jeszcze lepiej z rtęci. Stojące na niskich słupkach gazowe latarnie walczyły z cofającą się łagodnie nocną ciemnością. Zacumowane przy głównym nabrzeżu małe jednostki żaglowe delikatnie postukiwały fałami o maszty, co było najlepszym dowodem na to, że powierzchnia Turkusowego nie była wcale tak nieruchoma, za jaką starała się uchodzić. Dalej było widać czarne, jakby wyssane z kolorów sylwetki parowców. Pojedyncze bądź podwójne kominy celowały w niebo, na razie ciche, lecz wciąż gotowe do wypuszczenia w chmury porcji ciemnego dymu.

– Mam na imię Nes – powiedziała kapitan Rożnowski, odwracając wzrok od jeziora.

– Nes. – Mężczyzna wypowiedział to imię najwolniej, jak się dało. – Nes – powtórzył, jakby się upewniał, że nie zapomni.

– A ty? – spytała, gdy sam nie raczył się przedstawić.

– To ważne, żebym powiedział, tak?

Jasne oczy patrzyły z rozbawieniem. Nes wzruszyła ramionami.

– Lubię wiedzieć, kogo całuję – odparła.

Zaśmiał się cicho i wyciągnął do niej drugą rękę. Pierwsza wciąż więziła rękę Nes. Położył dłoń na jej karku i zrobił krok, przysuwając się bliżej. Nachylił się i powiedział:

– Feliks. Feliks Ucelli, panno Nes.

A potem wreszcie ją pocałował. To był długi pocałunek. Nes całkowicie się w nim zagubiła. Zniknęło wszystko, co zewnętrzne. Prato rozpłynęło się w morzu doznań płynących z warg, języka, wnętrza ust. Z ramienia, po którym sunęła jego dłoń, z karku, gdzie druga zaplątała się w warkocz. A potem jeszcze z jej własnych palców, gdy już je uwolnił, a ona nie pozostała dłużna, kolejno sprawdzając twardość torsu, mięśni ramion, wreszcie szorstkość pokrytego świeżym zarostem policzka.

– Auć – syknął, gdy trafiła na ranę, lecz nie pozwolił jej się odsunąć, więc przeprosiny szeptała wprost w jego usta.

Przyszedł w końcu moment, gdy pocałunki przestały wystarczać, dłoń Feliksa przesunęła się po szyi Nes, a palce niecierpliwie szarpnęły haftkę żabotu.

– Mam pokój u Mady Koffi – wyrzuciła z siebie na wdechu, jednocześnie sięgając dłońmi pod jego koszulę.

– Do mnie bliżej – odpowiedział, sunąc ustami po jej szyi.

– Prowadź.

Za plecami Feliksa dostrzegła Kayle, machającą do niej złożoną w gest aprobaty dłonią. Dziewczyna szczerzyła zęby, podobnie jak towarzyszący jej jasnowłosy chłopak. Do Nes dotarło, że ona i Feliks nie są jedyną parą, która wybrała się na spacer, i że scena, którą odegrali przed chwilą, miała całkiem sporo widzów. Zawstydziła się, ale tylko na moment. Była dorosła. A to była taka noc. Feliks, poprawiający ubranie, w ogóle nie wyglądał na przejętego obserwatorami.

– Chodź – powiedział i pociągnął ją za sobą w dół nabrzeża, tam, gdzie poza zasięgiem świateł miasta stały zupełnie dla niej nowe budynki.

Szli szybko, poganiani obietnicami wymienionymi na nabrzeżu, bezwolni wobec żądań stawianych przez tę część umysłu, która na co dzień nie wychyla się zbyt ostentacyjnie, uśpiona przez wychowanie. Ich celem, jak się prędko okazało, był pierwszy z trzech piętrowych domów. Feliks pchnął ciężkie drzwi, po czym pociągnął ją za sobą po schodach, nie trudząc się zapalaniem przymocowanych do ściany lampek. Wchodziła za nim posłusznie, wciąż tak samo chętna jak wtedy, gdy spojrzeli na siebie po raz pierwszy. Uśmiechała się pod nosem. Jeśli cała reszta miała być taka, jak obiecywały pocałunki, to z pewnością noc będzie warta wspomnień.

Feliks otworzył kolejne drzwi. Zamykając je za sobą, sięgnął do pokrętła przygaszonej lampy i lekko ją podkręcił. W łagodnym gazowym świetle Nes zobaczyła stolik i dwa proste krzesła, otwartą skrzynię ze schludnie poukładaną zawartością oraz najważniejszy w tym momencie mebel – wąskie łóżko, zasłane po wojskowemu bez jednego załamania. Więcej szczegółów nie zdążyła zarejestrować, bo Feliks, znów ją całując, zaczął majstrować przy sprzączkach jej pasa.

– Zostaw! – przerwała mu. – Ja to zrobię, ty lepiej pomóż z butami…

Posłusznie klęknął na jedno kolano i, ujmując łydkę Nes w dłonie, postawił sobie jej stopę na drugim. Podciągnąwszy spódnicę, musnął wargami skrawek skóry wystający nad cholewkę, a panią kapitan przeszedł dreszcz. Zdusiła cisnące się na usta głupie słowa i zanurzyła dłonie we włosach mężczyzny. Natychmiast spiorunował ją wzrokiem.

– Sprzączki – przypomniał.

Nie potrafiła się nie zaśmiać. Zanim poluzował cholewkę na tyle, by but dało się ściągnąć, ona rzuciła już pas na stół. Upadł z głośnym brzękiem. Feliks podniósł palec do ust.

– Ciii. Nie mieszkam tu sam – mruknął ostrzegawczo.

– Dobrze, obiecuję nie krzyczeć zbyt głośno…

– Mam cię zakneblować?

– Nędzny żart. – Spochmurniała na chwilę, lecz szybko przegnała złe myśli. – Pośpiesz się – rzuciła, rozpinając guziki koszuli.

Zobaczyła, że zadrżał, i pozwoliła sobie na uśmieszek triumfu.

On też czekał.