Strona główna » Obyczajowe i romanse » Zbuntowana królowa

Zbuntowana królowa

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7999-633-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Zbuntowana królowa

Fascynująca historia legendarnej królowej, gotowej żyć i umrzeć dla swojego kraju. Kiedy w połowie XIX wieku Wielka Brytania bierze na cel Indie, spodziewa się łatwego i szybkiego podboju. W końcu kraj, rozdrobniony i podzielony na wiele niezależnych, rywalizujących ze sobą królestw, nie może się równać z potężnym Imperium. Jednak gdy brytyjscy żołnierze przybywają do królestwa Dźhansi, spotykają się z zaskakującym oporem. Zamiast spokojnie się poddać, rządząca Dźhansi królowa Lakszmi formuje dwie armie – jedną złożoną z mężczyzn i drugą złożoną z kobiet – i na ich czele rusza do boju, zdecydowana bronić swojego królestwa i ludu. Choć początkowo jej żołnierze wydają się nie mieć szans w starciu z lepiej uzbrojonymi i wyszkolonymi wojskami brytyjskimi, Lakszmi jest zdeterminowana, by walczyć do końca i chronić ukochany kraj. Zbuntowana królowa, opowiadana z perspektywy Sity, najbliższej powiernicy i najbardziej zaufanej wojowniczki z kobiecej armii królowej Dźhansi, oświetla miejsce i czasy rzadko ukazywane w powieściach historycznych. „Przepełniona fascynującymi szczegółami historycznymi i podejmująca pomijany często temat, powieść zupełnie bezstronnie porusza kwestie praw kobiet i konfliktu pomiędzy Imperium brytyjskim i Indiami. Sita i Rani Lakshmibai, choć żyją w epoce, gdy kobiety nie miały wielkiej władzy, są silne i niezależne”. Library Journal „Ta głęboko poruszająca książka skupia się wokół swoich bohaterów, pozwalając rozgrywającej się historii być tłem dla prywatnej opowieści o młodej kobiecie, która zaryzykuje wszystko, także własne życie, dla swojego ludu. Fani wcześniejszych książek autorki z pewnością z entuzjazmem powitają jej nową powieść, a ponieważ nie ma ona związku z poprzednimi tytułami Moran, będzie idealną propozycją także dla nowych czytelników”. Booklist „Nie mogłam się oderwać od tej książki! Sugestywny ton opowieści Moran przenosi czytelnika z małych odludnych wiosek, w których kobiety spędzają swoje życie, ukrywając się przed spojrzeniami mężczyzn, do egzotycznego królestwa Dźhansi, gdzie swobodnie przechadzają się ulicami, a ostatecznie w sam środek huraganu rozpętanego w Dźhansi przez brytyjskie władze…. Pasjonująca i wciągająca”. Historical Novel Review

Polecane książki

Lara Bradley była nastolatką, kiedy beznadziejnie zakochała się w Gabrielu, najlepszym przyjacielu swojego starszego brata. Gdy spotykają się po kilku latach, Lara wciąż marzy o tym, że Gabriel odwzajemni jej uczucie. Zdaje sobie sprawę, jak wiele ich dzieli: ona jest bibliotekarką na angielskie...
  Jak wspomóc ciało i umysł, aby jak najdłużej cieszyć się zdrowiem i szczęściem? Depresja jest jedną z najczęściej występujących chorób na świecie. Według statystyk WHO w 2017 r. cierpiało na nią około 350 mln osób. Polskie statystyki mówią o 1,5 mln osób. Jak w naturalny sposób możemy zapobiega...
Autor dowodzi, że dalszy rozwój cyfrowych narzędzi komunikacyjnych – technologii – jest nie do pogodzenia z dalszym trwaniem liberalnych instytucji – demokracji. Demokracja liberalna wykształciła się w czasach analogowych, więc do analogowej rzeczywistości były przystosowane jej główne założenia i n...
Akcja powieści rozgrywa się w zimą 1983 roku. Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Chorąży Teofil Olkiewicz z Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu zupełnie przypadkowo i wbrew swojej woli zostaje oficerem prowadzącym śledztwo w sprawie zwłok znalezionych na ulicy w pryzmie śniegu. Szybko...
Z ebooka można dowiedzieć się m.in.:• Czy pracodawca musi zgodzić się na żądanie pracownika w sprawie wykorzystania dni wolnych z tytułu opieki nad dzieckiem do lat 14• Czy niewykorzystane zwolnienie przepada• Czym różni się wniosek o zwolnienie od deklaracji co do sposobu korzystania z tego zwolnie...
Szczegółowe i obszerne streszczenie, dokładna analiza, charakterystyka bohaterów, ważne pojęcia niezbędne przy omawianiu lektury, przykładowe zagadnienia, testy sprawdzające z kluczem, krzyżówki. Doskonała pomoc w przygotowaniu do lekcji, testów sprawdzających, prac klasowych i matury. Konsultacja m...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Michelle Moran

Tytuł oryginału:

REBEL QUEEN

Copyright © 2015 by Michelle Moran

Copyright © 2016 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2016 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Redakcja: Elżbieta Bandel

Korekta: Marta Chmarzyńska, Joanna Rodkiewicz

ISBN: 978-83-7999-633-9

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i może wiązać się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:info@soniadraga.pl

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2016

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Mojemu mężowi, Amitowi Kuśwaha. I naszemu synowi, Liamowi.

OD AUTORKI

Aby uczynić dziewiętnastowieczne Indie przystępniejszymi dla czytelnika z XXI wieku, poczyniłam kilka zmian w historii Sity. Po pierwsze, w całej książce używam nazwy Indie, choć państwo indyjskie, jakie znamy dzisiaj, powstało dopiero w 1947 roku. Termin hindi jest także anachronizmem, zaś końcówka „izm” została dodana przez mieszkańców Zachodu w błędnym przekonaniu, że hinduizm jest religią. Tymczasem jest czymś więcej: to sposób życia. Określenie hindi pochodzi od nazwy rzeki Sindh i ma zupełnie świecki charakter: nawet ateista może być hinduistą.

Wprowadziłam także kilka zmian do danych historycznych. Zgodnie ze współczesnymi zasadami zapisu zmianie uległo kilka nazw miast, i tak Bebares został przemianowany na Waranasi, a Cawnporte na Kanpur.

I w końcu niektóre tytuły, godności oraz zwroty grzecznościowe albo skróciłam, albo pominęłam. Radża Gungadhur Rao na przykład stał się po prostu radżą Gungadhurem, zaś rani Lakszmi Bai została skrócona do rani Lakszmi.

Każdy Anglik rodzi się z pewną cudowną zdolnością, która czyni go panem świata. Kiedy Anglik pragnie czegoś, nigdy sobie nie powie, że tego pragnie. Czeka cierpliwie, dopóki w myśli jego nie zrodzi się – nie wiadomo jak – głębokie przekonanie, że jego obowiązkiem moralnym i religijną powinnością jest pokonać tych, którzy posiadają to, czego on pragnie1.

GEORGE BERNARD SHAW

PROLOG

1919

Siedemdziesiąt pięć lat zamkniętych w pamiętnikach leży na moim łóżku, niemal zaścielając kołdrę, którą zeszłej zimy uszyła mi Raaśi. Otwarte, z porozdzieranymi grzbietami, wyglądają jak stare ćmy, zbyt znużone, by odlecieć. W osiemdziesiątej piątej wiośnie życia niełatwo jest mi odcyfrować własne pismo. Ale czytałam te słowa już tyle razy, że wryły mi się w pamięć: są niczym wzory na pomarańczowo-czarnych skrzydłach motyla.

Biorę kopertę z biurka i idę z nią do łóżka. Teraz głównie tam piszę. Adresuję ją starannie do „panny Pennywell” i fakt, że pamiętałam, by nazwać ją „panną”, nie „panią”, napełnia mnie dumą. To właśnie tego typu drobiazgi uratowały mi życie, gdy jej rodacy przybyli z zamiarem zamienienia mojej ojczyzny w małą Anglię – tyle że z dodatkiem egzotycznych piękności i ćaju. Ale jeśli panna Pennywell się nie myli i Anglicy przeczytają te zapiski starej kobiety, być może to się zmieni.

Kiedy byłam dzieckiem, mieszkałam w małym królestwie Dźhansi, pod panowaniem maharadźi Gungadhura i jego żony, rani Lakszmi. Teraz żyję w ogromnym kraju zwanym Indiami, którego granice rozciągają się od Birmy po Kaszmir. Zamiast maharadźi rządzi nami cudzoziemski cesarz, syn królowej Wiktorii, król Edward VII. A tam, gdzie ongiś wznosiły się do nieba rzeźbione stupy skrywające święte wizerunki naszego hinduskiego księcia Siddharty (który ostatecznie został Buddą), mamy wysokie angielskie krzyże umieszczone na kościelnych iglicach. Owszem, jestem stara, a nikt nie osiąga takiego wieku, nie oglądając wielkich zmian. Ale przeżyłam także potworną wojnę między Indiami a Anglią i przez blisko wiek patrzyłam, jak nasze starodawne tradycje powoli odchodzą w niepamięć.

Jest takie hinduskie powiedzenie, którego kiedyś nauczył mnie ojciec. Bandar kya jaane adark ka swaad. Oznacza: „Co małpa wie o smaku imbiru?”. Moim zdaniem jak ulał pasuje do Anglików. Nie wiedzą nic o ludziach, którymi postanowili rządzić. Dlaczegóż więc mielibyśmy oczekiwać, że zachowają nasze świątynie i uszanują naszych bogów? W najlepszym wypadku widzą w nich tylko egzotyczne ozdoby. W najgorszym gorzkie memento i ostrzeżenie przed „pogańskim barbarzyństwem” szerzącym się w kraju, który dał światu szachy i cyfrę zero.

Patrzę na adres, który panna Pennywell podała mi dwa miesiące temu. Stałam z Raaśi na dworcu w Bombaju, gdy podbiegła do nas jakaś kobieta, stukając wysokimi obcasami o kamienną posadzkę. W kraju czerwonych sari i szafranowych dupatt miała na sobie szarą koszulę i dobrany pod jej kolor kapelusz. Czarna spódnica sięgała jej tylko do łydek. Była Angielką.

– Ogromnie przepraszam, że panią niepokoję, pani Rathod. Bo mam przyjemność z panią Rathod, prawda?

Zawahałam się przez moment. Ale brytyjski rząd już nie zawraca sobie głowy tropieniem rebeliantów, więc odpowiedziałam zgodnie z prawdą:

– Tak.

Wyciągnęła rękę, którą jak wiedziałam z lekcji angielskich manier, powinnam uścisnąć.

– Emma Pennywell – przedstawiła się.

Przypuszczałam, że to kolejna dziennikarka, która chce mnie wypytać o to, co się stało z bogactwami rani po jej śmierci. Tymczasem ona oznajmiła:

– Sześćdziesiąt pięć lat temu mój dziadek eskortował panią do Londynu. Nazywał się Wilkes. Chciałby z panią jeszcze raz porozmawiać.

Minęło kilka chwil, zanim dotarł do mnie sens jej słów. Gdy to już się stało, pokręciłam głową.

– Przykro mi. To było w innym życiu. – Wzięłam Raaśi pod ramię i ruszyłyśmy w stronę pociągu. – W innych Indiach.

– Dlatego właśnie przyjechałam. – Kiedy zobaczyła, że nie jestem zainteresowana, zaczęła mówić szybciej. – Mój dziadek jest wydawcą, interesują go pamiętniki z czasów kolonialnych. Chce opowiedzieć pani historię. Wiem, że śpieszy się pani na pociąg…

Przystanęłam, by jej wyjaśnić, że moja przeszłość skrywa zdarzenia, do których nie mam ochoty wracać, ale nie miała nawet tyle przyzwoitości, by udawać zszokowaną.

– Wszyscy dopuściliśmy się czynów, których wolelibyśmy nie ujawniać. Ale dopiero wypuszczone na światło dzienne, nasze demony mogą zniknąć.

Nawet się wtedy roześmiałam. Panna Pennywell liczyła sobie góra dwadzieścia dwa lata. Cóż mogła wiedzieć o ciemności i demonach?

– Panno Pennywell, nie widzę sensu publikowania takiej książki.

– Nie żałuje pani zmian zaprowadzonych w pani kraju przez Brytyjczyków?

– Niektóre z nich wyszły mu na dobre – powiedziałam w nadziei, że zakończę rozmowę. – Choćby ten dworzec. Nie zostałby zbudowany, gdyby nie oni.

– Ale proszę pomyśleć o zniszczonych świątyniach.

Zachowałam obojętny wyraz twarzy. Nie chciałam, by się zorientowała, jak często nad tym boleję.

– Proszę, niech się pani zastanowi. – Wcisnęła mi do ręki wizytówkę. – A jeśli pani historia przekona Brytyjczyków, że hinduskie tradycje są ważne? A jeśli przeczyta ją sam angielski król i uzna, że wasza rani miała rację? Że nie była zbuntowaną królową, jak nazywano ją w Anglii, ale władczynią z krwi i kości, gotową chwycić za miecz w obronie swojego ludu przed kolonialistami? Tak jak pani to uczyniła, pani Rathod.

Teraz brała mnie pod włos. Wiedziałam. Ale przyjęłam wizytówkę i po dwóch miesiącach natarczywych listów dałam się przekonać.

Raaśi twierdzi, że jestem odważna, pisząc o swojej przeszłości. Jednak domyślam się, że tak naprawdę ma na myśli „głupia”. W końcu wspomnienia i pamiętniki nie są otwartymi drzwiami do czyjegoś domu. Przypominają bardziej okna z powybijanymi szybami, których właściciel usiłuje tłumaczyć się ze zniszczeń. I nie jestem ślepa na prawdę. Piszę to w takim samym stopniu dla siebie, co dla Indii.

Słodka woń garam masali i kolendry wypełnia dom i wiem, że Raaśi gotuje. Powinnam pewnie zacząć, zanim ten chłodny ranek zamieni się w skwarne popołudnie, kiedy człowiek może jedynie spać. Mimo to dalej patrzę bezczynnie na swoich przyjaciół, ich zniszczone skórzane okładki są pomarszczone i znajome niczym grzbiety moich dłoni. Kiedy skończę pisać dziennik, nie zachowam tych pamiętników. Wezmę je nad Ganges podczas Durgapudźi, kiedy wszyscy wrzucają stare kalendarze do wody, i pozwolę, by bogini rzek zdecydowała, czy to, co uczyniłam, było słuszne, czy los mojej siostry i najdzielniejszej indyjskiej królowej nadal powinien ciążyć kamieniem na sercu starej kobiety.

ROZDZIAŁ 1

1840

Wyobraźcie sobie, że prowadzę was długą gruntową drogą na skraj pola i wchodzimy do krytego strzechą chłopskiego domu zbudowanego z suszonych na słońcu cegieł. Wyobraźcie sobie, że mówię: „To tutaj stałam z królową Dźhansi podczas naszej ucieczki przed Brytyjczykami. A tu, w tym kąciku, o tutaj, przebrałyśmy się w chłopskie ubrania, by mogła dotrzeć do twierdzy Kalpi”. Podejrzewam, że przenieślibyście wzrok ze mnie, odzianej we wzbudzające szacunek sari i piękną złotą biżuterię, na gliniane klepisko jednoizbowego domu i wybuchli śmiechem. Jednak moje oczy pozostałyby poważne i powoli zaświtałoby wam w głowie, że wszystko, co usłyszeliście, musi być prawdą. Rani Dźhansi – czy królowa Lakszmi, jak uparcie nazywali ją Brytyjczycy – naprawdę wymykała się potężnej brytyjskiej armii przebrana za zwykłą chłopkę.

Sama nie wiem, dlaczego to tak ludzi dziwi. Czyż Odyseusz nie postąpił tak samo, gdy przywdział szaty żebraka? Lub książę Wiednia z Miarki za miarkę? Może zatem trudno uwierzyć, że to akurat ja zaproponowałam, by tak zrobiła, czerpiąc inspirację z postaci, które żyły tylko na papierze. W końcu nie urodziłam się po to, by czytać takie dzieła. Po prawdzie, w ogóle nie urodziłam się po to, by czytać. To ojciec się upierał, by mnie kształcić. Gdyby to zależało od babki, nigdy nie wytknęłabym nosa poza cztery ściany naszego domu. Bo jak na pewno wiecie, niemal wszystkie kobiety w Indiach objęte są nakazem pardy.

Kiedy miałam siedem lat, spytałam ojca, skąd się wziął ten pomysł izolowania kobiet przed światem zewnętrznym. Zaprowadził mnie do chłodnego miejsca w cieniu. Nasz ogród był wystarczająco duży, by mógł w nim rosnąć pipal2, i dopiero gdy byłam znacznie starsza, dowiedziałam się, że nie każda posesja w Barwa Sagar jest równie okazała. Ale my należeliśmy do kszatrijów, co znaczy, że nasi przodkowie byli spokrewnieni z królami, tak jak ich przodkowie byli spokrewnieni z królami i tak dalej, pewnie od początku świata. Ludzie często mnie pytają o znaczenie tych wszystkich warn i kast, wyjaśniam to wtedy w ten sposób: Wyobraźcie sobie ul z pszczołami, w którym są robotnice, trutnie i wreszcie królowa. Nasze kasty są czymś bardzo podobnym. Są bramini, którzy pełnią rolę kapłanów. Mamy kszatrijów, którzy są wojownikami i królami. Mamy wajśjów, którzy są kupcami, handlarzami i rolnikami. I są wreszcie śudrowie, którzy służą i czyszczą. Tak samo jak pszczoła robotnica rodzi się robotnicą i umrze jako robotnica, tak samo człowiek nigdy nie może zmienić swojej kasty.

Ale tego wieczoru, gdy zachodzące słońce rozświetlało chmury nad nami, zamieniając niebo w bezkresne pomarańczowe morze, ojciec wyjaśnił mi zasady pardy. Poklepał się po kolanie i gdy się na nie wspięłam, zobaczyłam twarde postronki mięśni jego ramion. Sterczały mu pod skórą niczym skały. Wyciągnęłam dłoń, a on palcem szkicował słowa w jej wnętrzu.

– Pamiętasz historię pierwszego mogolskiego władcy Indii? – napisał.

– Był muzułmaninem, a my jesteśmy hindusami.

– Tak. To on sprowadził do naszego kraju pardę.

– Czyli to wina cesarza Bahadura Szacha, że nie mogę wyjść z domu?

Ramiona ojca zesztywniały i zrozumiałam, że napisałam coś nie tak.

– Parda nie jest niczyją winą – napisał szybko. – Ma chronić kobiety.

– Przed czym?

– Przed mężczyznami, którzy inaczej mogliby je skrzywdzić.

Zamarłam. Chciał powiedzieć, że do końca życia nie dowiem się, co znajduje się za murami naszego ogrodu? Poczułam, jak narasta we mnie wielkie wzburzenie.

– No, słucham? – ciągnął ojciec. – Co cię teraz trapi?

Naturalnie nie używał takich słów jak „No, słucham”. To mój dodatek: wyobrażałam sobie, że tak by się wyrażał, gdyby nie stracił słuchu, walcząc u boku Brytyjczyków z Birmańczykami. Choć może zastanawiacie się, co Brytyjczycy robili w Indiach i dlaczego w ogóle ktokolwiek z nas walczył z Birmańczykami. Wszystko zaczęło się w 1600 roku, kiedy angielscy żeglarze po raz pierwszy przybyli do mojego kraju. Jeśli słyszeliście kiedyś przypowieść o wielbłądzim nosie, o tym, jak pewnej zimnej nocy wielbłąd błagał swojego pana, by pozwolił mu choć na chwilę wsunąć nos do namiotu, to szybko zrozumiecie przypadek Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej.

Początkowo była to tylko zwykła kompania handlowa, która skupowała wszystkie nasze bogate przyprawy i jedwabie, a potem wywoziła je do Anglii, gdzie łatwo było na nich zbić fortunę. Ale w miarę jak odnosiła coraz większe sukcesy, musiała zacząć chronić swoje cenne magazyny przy pomocy kilkuset zbrojnych strażników. Później potrzebowała już kilku tysięcy żołnierzy pod bronią. I władcy Indii ani się spostrzegli, gdy któregoś dnia odkryli, że Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska dysponuje silną armią. Była kropka w kropkę jak ów wielbłąd, który najpierw obiecał, że wsunie do namiotu tylko nos, potem nogi, później grzbiet, aż w końcu cały zamieszkał w środku, podczas gdy jego pan trząsł się z zimna na dworze.

Wkrótce, gdy któryś z naszych władców potrzebował pomocy zbrojnej, nie zwracał się o nią do innych maharadźów, takich jak on sam, tylko do Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. A im częściej o takie przysługi prosili królowie, tym bardziej Kompania rosła w siłę. Potem, w 1894 roku, grupa władców z północy kraju uznała, że dosyć tego dobrego. Od lat patrzyli bezczynnie, jak rok po roku Birmańczycy zajmują kolejno sąsiednie królestwa, i wiedzieli, że, tak samo jak w wypadku owego przebiegłego wielbłąda, skończy to się dopiero wtedy, gdy zdobędą także ich trony. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego nie przyszło im do głowy, że to samo dotyczy Brytyjczyków. Można by pomyśleć, że najbezpieczniej byłoby zewrzeć szyki i zwrócić się do siebie nawzajem o pomoc. Ale żaden z tych możnych ludzi nie chciał mieć długu wdzięczności u innego maharadźi. Zatem wszyscy zaciągnęli taki dług u obcego. Pozyskali pomoc Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, która nader ochoczo przystąpiła do wojny z Birmą z własnych, głównie ekonomicznych, pobudek.

Ojciec walczył w tej wojnie. Z powodu przynależności kastowej został mianowany dowódcą i Kompania płaciła mu sto rupii miesięcznie za sprawowanie tego stanowiska. Miałam ledwie kilka miesięcy, gdy wyjechał do Birmy, i wydawało się niemal pewne, że Nihala Bhosalego czeka świetlana przyszłość. Wysyłał mojej szesnastoletniej matce listy z frontu, informując, że choć trudno pojąć zwyczaje Brytyjczyków, walka u ich boku ma swoje plusy. Uczył się angielskiego, zaś inny oficer zapoznał go z twórczością genialnego, niezrównanego dramatopisarza – Williama Szekspira.

„Zdaniem pułkownika, jeśli chcę zrozumieć Brytyjczyków, muszę najpierw zrozumieć tego Szekspira”. Ojciec wziął sobie tę radę do serca. Przeczytał wszystko, co wyszło spod pióra dramatopisarza, od Otella po Kupca weneckiego, a kiedy dwa lata potem wojna zabrała mu słuch, to właśnie Szekspir dotrzymywał mu towarzystwa w szpitalnym łóżku.

Wiele lat później spytałam ojca, która ze sztuk była mu największą pociechą w okresie, gdy oswajał się i godził ze światem, w którym nigdy nie usłyszy głosu swojego dziecka ani żony śpiewającej ragi do pana Śiwy. Byłam już wtedy sama gwardzistką królewskiej Durga Dal – elitarnej grupy najbardziej zaufanych strażniczek królowej. I przeczytałam wszystkie dzieła Szekspira.

Ojciec zastanowił się chwilę, a potem udzielił odpowiedzi, której się domyślałam.

– Henryk V. Bo nigdy nie było bardziej klarownego, przekonującego argumentu, po co idziemy na wojnę.

Ale to nie wojna zaprzątała moje myśli tamtego wieczoru, gdy ojciec objaśniał mi znaczenie pardy. Byłam za mała, by orientować się w polityce. Wiedziałam tylko, że nie mogę bawić się na zewnątrz, tak jak chłopcy, którzy pili sok z włochatych łupin kokosa i toczyli udawane bitwy na bambusowe kije. Popatrzyłam na ojca, którego łysa głowa połyskiwała w słońcu jak wypolerowana misa, i napisałam:

– Czy zawsze będę objęta pardą, nawet gdy już dorosnę?

– Mhm. Tak jak twoja matka.

Ale podobnie jak w przypadku wrony, która buduje gniazdo na drzewie, tylko po to, by zniszczył je wróbel, życie, jakie zaplanował dla mnie ojciec, zostało obrócone wniwecz przez małego ptaszka.

ROZDZIAŁ 2

1843

Narodziny dziecka przypadły na sam szczyt letniej pory monsunowej. Gorący deszcz szalał nad naszą wioską, zalewając pola i zatapiając ulice, tak że nawet chłopskie dzieci – od dawna nawykłe do takich warunków – zrywały gigantyczne liście taro i używały ich zamiast parasoli. Składały je nad głowami, a ja myślałam, jak zabawnie musi być używać liścia w charakterze żywej zbroi. Barwa Sagar znalazło się w stanie oblężenia: gdy wyglądałam przez okno, wyobrażałam sobie, że każda kropla jest malutkim żołnierzem maszerującym z nieba na nasze pola.

– Co ty wyprawiasz? – spytała babka, gdy ujrzała mnie przy oknie.

Miałam być w kuchni i doglądać ognia.

– Woda się jeszcze grzeje, dadidźi. Ja właśnie…

Uderzyła mnie w twarz.

– Nie wiesz, co się tu dzieje?

– Wiem. Madźi rodzi. – Przygryzłam wargę, by przestała drżeć. „Dźi” to wyraz szacunku, dodajemy go zawsze, gdy zwracamy się do osoby starszej

– Pozwól, że powiem ci coś o porodzie, baćći3, czego być może nie dowiedziałaś się z książek, które mój syn z tobą czyta.

Nigdy nie mogła pojąć, po co ojciec marnuje czas na moją naukę. Niektóre rzeczy zmieniły się później na lepsze pod brytyjskim panowaniem, na przykład zakazano zabijania noworodków płci żeńskiej. W owym czasie jednak była to powszechna praktyka, co pokazuje, jaką wartość przypisywano dziewczynkom. Nawet dziś jeszcze narodzinom syna towarzyszą zwykle muzyka, tańce i słodki poczęstunek dla biednych. Ale gdy rodzi się córka, dom spowija ciężka jak kołdra cisza, bo nie ma o czym mówić, nie wspominając już o świętowaniu. W końcu kto chciałby celebrować narodziny dziecka, które trzeba będzie karmić, ubierać i uczyć, tylko po to, by patrzeć, jak cała ta ciężka praca i włożone w nią pieniądze idą na marne, gdy potomkini wychodzi za mąż?

Oczywiście to nie znaczy, że dziewczynki nigdy nie są kochane. Ale dla ojca narodziny córki oznaczają konieczność oszczędzania pieniędzy od chwili jej pierwszego oddechu, ponieważ za dziewięć lub dziesięć lat mała będzie potrzebowała posagu. Dla matki zaś oznaczają pokochanie dziecka, którego pewnie już nigdy nie zobaczy, gdy córka zamieszka z mężem w jego wiosce.

Podejrzewam jednak, że gdy ja przyszłam na świat, babcia zasugerowała użycie opium – najpopularniejszy sposób na pozbycie się niechcianych córek. Gdy potem sąsiedzi pytają, co się stało z noworodkiem, którego płacz słyszeli poprzedniej nocy, odpowiedź brzmi zawsze, że uprowadziły go wilki. Gdy byłam mała, te bestie porywały tak wiele dziewczynek w Barwa Sagar, że musiały pokotem zdychać z przejedzenia.

Zatem gdy babcia powiedziała: „Pozwól, że powiem ci coś o porodzie, baćći”, możecie być spokojni, że nie chciała mnie oświecić, a jedynie upewnić się, że wiem, ile wycierpiała matka, by wydać mnie na świat: mnie, bezużyteczną dziewczynkę. Nagle światło sączące się przez okno padło na jej wydatne kości policzkowe i długą chudą szyję i przypomniał mi się ptak, którego widziałam kiedyś na jeziorze za fortem Barwa Sagar. Ojciec nazwał go łabędziem i powiedział, że umiejętność poruszania się w wodzie bez zamoczenia piór czyni go wyjątkowym. Pomyślałam, że dokładnie tak samo postępuje w życiu babcia. Krąży lekkim krokiem po domu, ale nic jej nie wzrusza: ani moje łzy, ani krzyki matki dochodzące z głębi domu.

– Wydanie dziecka na świat to najniebezpieczniejsza podróż, jaką odbywa kobieta – zaczęła. – Twoja matka jest tam z akuszerką, ale równie dobrze mógłby to być kapłan. Ja rodziłam przez bite dwa dni. Wiesz, co to oznacza?

Nie było to pytanie, tylko sygnał, bym pokręciła głową, co uczyniłam.

– To znaczy, że przez bite dwa dni nie jadłam i nie piłam. Zamknięto drzwi i zasłonięto w pokoju okna, a ja zwijałam się w nim z bólu jak zwierzę, aż byłam pewna, że nawet bogini Szaszthi mnie opuściła.

Wiedziałam, że to musi być prawda, bo widziałam, jak przybyła położna, i słyszałam, jak instruowała babcię, by dopilnowała, żeby ani świeże powietrze, ani światło nie przedostały się do komnaty rodzącej. Pomyślałam o matce uwięzionej w środku i łzy przysłoniły mi wzrok.

– Słuchasz mnie? – Babka podniosła głos.

– Tak, dadidźi. Ale woda…

Powiodła wzrokiem za moim spojrzeniem do garnka.

– To czemu tak stoisz? Weź go!

Dźwignęłam naczynie z rozgrzanych cegieł i ruszyłam za babką przez korytarz. Nasze bielone wapnem ściany i podłoga z palonych na słońcu cegieł nie były może najpiękniejsze, ale mieliśmy więcej niż dwa pokoje i zawsze pod dostatkiem jedzenia.

Zastukała ostro do drzwi i gdy pojawiła się w nich położna, mignęła mi przelotnie matka: cała zlana potem, jakby ulewny deszcz zmoczył ją do suchej nitki, ale wszystko inne w pokoju zostawił suche.

– Woda – powiedziała położna.

Uniosłam garnek w nadziei, że powie coś o stanie matki, ale stara zabrała tylko naczynie i zamknęła drzwi. Może to podłe nazywać ją starą, bo była w tym samym wieku co babcia. Ale w rzeczywistości różniły się od siebie niczym kot od lwa. Twarz położnej była okrągła i miękka, poznaczona głębokimi zmarszczkami w okolicach ust i oczu, babci zaś ostra i kanciasta. Ciotka powiedziała mi kiedyś, że odziedziczyłam tę kanciastość. Potem dodała:

– To komplement, Sita! Nie rób takiej miny. To właśnie wyrazistość rysów dadidźi czyni ją piękną, nawet w sześćdziesiątej trzeciej wiośnie życia. Ty masz takie samo uderzająco piękne oblicze.

Stałyśmy przez moment, słuchając krzyków dochodzących zza drzwi, potem babka poleciła:

– Idź i powiedz ojcu, żeby sprowadził twoją ciotkę.

Warsztat ojca był moim ulubionym pokojem w domu. Miał cztery okna wychodzące na gwarne ulice i sufit wysoki niczym nasz figowiec. Gdy zbliżałam się do drzwi, słyszałam sabdźwallaha4, pchającego mimo deszczu swój wózek przez pola naszego sąsiada i wykrzykującego nazwy warzyw, które sprzedawał: cebuli, pomidorów, ogórków, okry. Gdyby matka dobrze się czuła, targowałaby się z nim przez okno, skryta za kratownicą, by zachować pardę.

Ojciec siedział plecami do drzwi. Podłogę dokoła zaścielały strużyny nasuwające mi na myśl obierki z pomarańczy, a pokój przepełniał leśny zapach teczyny. Gdy ojciec rzeźbił wizerunek jakiegoś boga, powietrze było zawsze ciężkie od woni kadzidła: zapalał laskę drzewa sandałowego na naszym ołtarzu, potem rozkładał na podłodze długą matę z juty jako miejsce do pracy. Jednak w dni, kiedy jakiś miejscowy składał zamówienie na broń, warsztat pachniał tylko lasem i ziemią.

Zbliżyłam się wolno, bo ojciec nie lubił, gdy się go zaskakiwało. Myślę, że podobnie jak inne osoby, które straciły słuch.

– Pitadźi – powiedziałam, gdy stanęłam przed nim.

Przyglądał mi się, szukając na mojej twarzy oznak rozpaczy, potem rozluźnił ramiona. Odłożył na bok łuk, który strugał, i podał mi dłoń.

– Babcia mówi, żeby sprowadzić Eśa-mausi – napisałam palcem na odciskach na jego dłoni.

– Teraz?

Skinęłam głową.

Wstał i wióry sfrunęły z jego dhoti niczym małe brązowe ćmy. Słyszałam, że Anglicy nazywają nasze dhoti kiltami, i podejrzewam, że są trochę podobne. Ale w przeciwieństwie do kiltu dhoti jest białe i nosi się je bez koszuli. Ojciec wyszedł, żeby przebrać się w spodnie i długą bawełnianą koszulę, którą zwiemy kurtą. Kiedy wrócił, nadal stałam ze wzrokiem wbitym w na wpół skończony łuk, który strugał.

– Bartha – powiedział na głos, informując, że broń jest dla naszego sąsiada, Parthy. Zdarzało się, że odzywał się na głos, kiedy bardzo mu się spieszyło, ale razem ze słuchem stracił zdolność rozróżniania głosek „p” i „b”.

Mimo to zrozumiałam. Patrzyłam na łuk – który mógłby strugać dla mnie, gdybym była chłopcem – i łzy napłynęły mi do oczu.

– Boisz się? – napisał ojciec.

– A jeśli to będzie kolejna dziewczynka?

– To uznam się za dwa razy szczęśliwszego.

Dwadzieścia minut zajęło mu dotarcie do domu ciotki na drugim krańcu Barwa Sagar – gdzie mieszkała z mężem i dwoma młodymi synami – i powrót. Patrzyłam przez okratowane okna na deszcz zacinający teraz skosem. Wydawało się, że nawet bawoły na polu sąsiada litują się nad sobą: skryły się pod drzewami, a ogony zwisały im między nogami niczym mokre postronki.

Gdy przybyła ciotka, tragarze opuścili palankin na naszym prywatnym podwórzu, potem rozsunęli jego zasłonę. Wysiadając, zakryła się przed ich wzrokiem owiniętą dokoła głowy dupattą, czyli szalem. Ojciec zaprowadził ją do naszych drzwi.

– Gdzie jest dadidźi? – spytała, gdy ją powitałam. Uderzyło mnie jej podobieństwo do matki: takie same drobne kości, takie same małe usta. Każdy, kto ujrzałby je razem w pokoju, nie miałby wątpliwości, że są siostrami.

– Akuszerka potrzebowała jej pomocy. Kazała mi tu stać i czekać na ciebie.

– Ale nic złego się nie wydarzyło? – wyszeptała. Niepotrzebnie: ojciec i tak nie mógł jej usłyszeć. Ludzie często o tym zapominali.

– Nie.

Ruszyła pospiesznie korytarzem. Zastukała dwa razy, drzwi otworzyły się i zamknęły.

Przy takiej liczbie gości w domu atmosfera powinna być pogodna. Ja jednak czułam niepokój, narastał we mnie powoli niczym gorączka. Ojciec musiał czuć się podobnie, ponieważ zaszył się z powrotem w warsztacie, choć podejrzewałam, że nie jest w nastroju do pracy.

Pozostałam w korytarzu i patrzyłam, jak nasza służąca, Awani, wlewa olej gorczyczny do mosiężnych lamp. Potem zapaliła je i ustawiła w małych kamiennych niszach wzdłuż ściany. Może się wydawać dziwne, że w domu prostym jak nasz, w którym się nie przelewało, pracowała służąca, ale w owych czasach nie było to rzadkością, i nadal nie jest. Ludzie chętnie zatrudniają kogoś do pomocy w sprzątaniu i gotowaniu, jeśli tylko nie należy do najniższej kasty. Im bogatszy dom, tym więcej w nim służących. Nas było stać tylko na jedną.

Jak większość dziewcząt, Awani wyszła za mąż, gdy tylko skończyła dziesięć lat, i była jeszcze dość młoda, by dać się łatwo uformować przyszłej teściowej. Jej mąż, o piętnaście lat starszy, był poczciwcem, który pozwolił jej zostać w rodzinnym domu, aż dojrzeje do poczęcia dziecka. Jednak trzy lata później, gdy przeprowadziła się do teściów, niespodziewanie rozchorował się i umarł. Jeszcze teraz w Indiach, pomimo zakazu brytyjskiego rządu, panuje potworny zwyczaj zwany sati. Wprawdzie mogłabym wam wyjaśnić, skąd się wziął, wytłumaczyć, że nasza bogini Sati zbudowała sama swój stos pogrzebowy i weszła w płomienie dla swojego męża, pana Śiwy, by odrodzić się jako jego druga żona, Parwati, ale pewnie nie wyjaśniłoby to samej praktyki, która ma mniej wspólnego z wiarą, a więcej z problemem zbędnych kobiet. I tak zatem każdego dnia w każdym indyjskim mieście jakaś kobieta wstępuje po schodach na stos pogrzebowy swego męża. Odmowa popełnienia sati poprzez spłonięcie żywcem na stosie współmałżonka okrywa hańbą rodzinę takiej żony. I, co gorsza, oznacza też ogromną niesławę dla domu teścia.

To, że i teść Awani, i jej ojciec sprzeciwili się sati, było czymś bardzo nietypowym, zwłaszcza podówczas. Oczywiście rozumiało się samo przez się, że biedaczka już nigdy nie wyjdzie ponownie za mąż i nigdy więcej nie zasmakuje radości przynależnych żonom, ale przynajmniej zachowała życie.

Co niestety wcale nie znaczy, że los był dla niej łaskawy.

Wiele lat później dowiedziałam się od ojca, że spośród wszystkich rodzin w Barwa Sagar żadna nie chciała zatrudnić Awani – poza naszą. To był jedyny znany mi zbożny uczynek, jaki zrobiła babka – być może dlatego, że ona także została uratowana z płomieni, gdy owdowiała. Gdzie ma się podziać niechciana kobieta, którą rodzina wzbrania się ponownie przygarnąć? Gdzie ma pracować, jeśli żaden dom jej nie zatrudni?

Wtedy jednak nie byłam tego wszystkiego świadoma. Wiedziałam po prostu, że lubię oglądać Awani przy pracy – patrzeć, jak jej czarny warkocz kołysze się z boku na bok, gdy zapalała światło, jak jej skóra nabiera głębokiego, bursztynowego blasku w migotliwych płomieniach. Była kobieca na sposób dla mnie, jak sobie podówczas wyobrażałam, nieosiągalny i miała wiedzę osoby starszej, która mnie jako dziecku również wydawała się nieosiągalna.

– Myślisz, że to jeszcze długo potrwa? – spytałam.

Opuściła słoik z olejem. Jej twarz nabrała wyrazu zadumy.

– Nie wiem. Nigdy nie rodziłam.

Powinnam była skinąć w milczeniu głową i wrócić do swego pokoju, ale miałam dziewięć lat i bywałam niewiarygodnie bezmyślna.

– Dlaczego nie? Dadidźi powiedziała mi, że każda kobieta chce mieć dzieci.

Opadły jej kąciki ust.

– Ponieważ mój mąż umarł sześć lat temu.

Wiedziałam, że nosi wdowie białe sari, takie samo jak babka, ale naprawdę nigdy nie przyszło mi do głowy, że żeby mieć dzieci, kobieta musi najpierw mieć męża.

Awani wyczuła moje zażenowanie, bo przeszła przez korytarz i ujęła moje dłonie.

– Nie martw się. – W złotym świetle lamp przypominała mi Lakszmi – boginię piękna. – Niedługo będzie po wszystkim.

Ale krzyki matki ciągnęły się jeszcze przez dwa dni. Drugiego wieczoru mąż ciotki wezwał ją z powrotem do domu: uznał, że była z nami wystarczająco długo.

– Sita – zwróciła się do mnie na odjezdnym głosem niskim jak deszczowe chmury za jej plecami. – Musisz dobrze opiekować się matką. Rób, co ci każe akuszerka. Bez żadnych pytań.

– Nie możesz zostać dłużej, Eśa-mausi, chociaż na jedną noc?

– Przykro mi, Sita. – Oczy wezbrały jej łzami. Nie chciała odjeżdżać. – Jeśli będę mogła, przyjadę w następnym tygodniu.

Ojciec kroczył przy jej palankinie. Miał tak iść aż na drugi koniec Barwa Sagar. Patrzyłam, jak się oddalają, a gdy znaleźli się poza zasięgiem wzroku, wyczułam za plecami obecność babki, tak jak się wyczuwa bliskość groźnego zwierza. Chwyciła mnie za ramię.

– Idź do pokoju matki i nie wychodź stamtąd, dopóki nie urodzi.

Gdyby poprosiła mnie o coś innego – cokolwiek – ochoczo bym posłuchała. Ale na myśl, że miałabym znaleźć się w tej ciemnej zamkniętej przestrzeni, oddech uwiązł mi w piersiach, jakby ktoś na nich usiadł.

– A jeśli coś się stanie, dadidźi? Ty nie idziesz?

Jej twarz sprawiała wrażenie wyrzeźbionej z teczyny. Powiedziałam to kiedyś ojcu, ale zamiast mnie zganić, roześmiał się. Potem dodałam, że twarz mamy przypomina drzewo cedrowe, bo cedr jest bardziej miękki i łatwiej w nim rzeźbić. On sam jednak był cyprysem. Na to zrobił skonsternowaną minę, wiedział, że nigdy nie widziałam drzewa cyprysowego. Przypomniałam mu Poskromienie złośnicy Szekspira i powiedziałam:

– Gremio mówi, że przechowuje swoje najcenniejsze skarby w skrzyniach z cyprysu. No a ty jesteś moim najcenniejszym skarbem.

Ojciec wyglądał na zaskoczonego, jakbym powiedziała coś bardzo oryginalnego.

Następnego dnia po tej rozmowie znalazłam na swoim łóżku książkę. Musiała kosztować okrągłą sumę, bo skórzaną oprawę zdobił wizerunek Saraswati, bogini sztuki, a wszystkie strony były bardzo starannie wykończone. I puste.

– Oczywiście, że są puste, Sita. – W kącikach oczu ojca pojawiły się zmarszczki. Starał się nie roześmiać. – Czekają na ciebie.

Nie zrozumiałam.

– Masz na nich zapisywać swoje myśli. W Anglii nazywają to pamiętnikiem. – Przebiegł szybko palcem po wnętrzu mojej dłoni. – Jesteś bardzo inteligentną dziewczynką.

Byłabym mniej zszokowana, gdyby podarował mi słonia i oznajmił, że spodziewa się, iż zostanę jego treserką.

– Być może poza twoimi dziećmi nikt tych zapisków nie przeczyta – ciągnął ojciec. – Ale jesteś kalakaar, Sita.

W hindi oznacza to twórcę. To był najpiękniejszy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałam.

Myślałam o tych słowach, gdy szłam korytarzem do pokoju matki. Cóż mi po tym, że jestem kalakaar? Nie mogłam się pochwalić żadną prawdziwą umiejętnością, tak jak położna czy ojciec. Zapukałam do drzwi i zanim jeszcze weszłam do środka, poczułam odór potu.

– Gdzie twoja babka? – spytała akuszerka, gdy tylko stanęłam w progu.

– Kazała mi się stąd nie ruszać, dopóki dziecko się nie urodzi.

Bruzdy między brwiami kobiety się pogłębiły, ale nic nie powiedziała. Zamknęłam drzwi i podeszłam do ćarpai matki, drewnianego łoża, w którym miejsce materaca zastępuje plecionka. Wyciągnęła do mnie dłoń, ale gdy podałam jej swoją, nie miała siły jej uścisnąć.

– Sita – powiedziała cicho. Jej piękną twarz wykrzywiał grymas bólu, leżała przykryta białym prześcieradłem, które lepiło się do jej wilgotnej skóry. – Dziecko nie chce wyjść. Gdzie twoja babcia?

Akuszerka popatrzyła na mnie i zrozumiałam, że mam milczeć.

– Poszła do świątyni – odpowiedziała za mnie. – Skoncentruj się na parciu.

Warkocz matki opadł na poduszkę. Wyglądał jak długi czarny wąż wijący się po łóżku, by ją zadusić. Stałam u wezgłowia i wykonywałam polecenia akuszerki. Gdy potrzebowała gorącej wody, podawałam ją. Gdy potrzebowała pomocy przy wcieraniu olejku z pierwiosnka w brzuch mamy, to także robiłam. Ale kiedy oddech matki stał się ciężki i kobieta zwróciła się do mnie z poleceniem: „Idź i sprowadź tu babkę”, zawahałam się.

– No już! – powtórzyła stanowczo. – Dziecko nie wyjdzie bez pomocy lekarza.

Odwróciłam się i pobiegłam do pudźi, pokoju modlitw, gdzie stał nasz ołtarz i posążki bogów, przekonana, że znajdę tam modlącą się babkę. Jak się jednak okazało, siedziała w kuchni i pałaszowała ćapati.

– Dadidźi, akuszerka prosi, żebyś przyszła.

Odłożyła placek na stół.

– Co ci przykazałam?

– Że mam przyjść po ciebie, dopiero gdy dziecko się urodzi, Ale, dadidźi, ona mówi, że dziecko nie przyjdzie na świat bez lekarza.

Oczy babki się rozszerzyły i zerwała się z miejsca. Umyła dłonie w misce wody, potem ruszyła korytarzem i otworzyła drzwi do pokoju matki. Natychmiast zakryła nos skrajem sari. Odór był przytłaczający.

– Śrimati. – Położna zwróciła się do niej pełnym szacunku odpowiednikiem zachodniego „pani”. – Pani synowa rozpaczliwie potrzebuje lekarza. Ja tu już nic nie poradzę.

Matka miała zamknięte oczy. Ciszę, jaka zapanowała w pokoju, zakłócał tylko odgłos jej ciężkiego oddechu.

– Żaden mężczyzna nie będzie u nas odbierał porodu – oznajmiła w końcu babka.

– Ale pani synowa  u m r z e  bez lekarza, a dziecko umrze razem z nią. Sprowadzę go, zanim będzie za późno.

Babka stała spokojna i nieporuszona jak drzewo.

– Mój syn nigdy nie skala godności tego domu, pozwalając, by inny mężczyzna dotykał jego żony.

– Dadidźi! – Czułam, że wpadam w histerię. – Mylisz się. Wiem, że pitadźi chciałby…

– Wynocha!

– Proszę! Pitadźi niedługo wróci i przekonasz się…

– Nie każ mi sięgać po kij!

Jednak, zapewniam was, w tamtej chwili ta groźba nie zrobiła na mnie wrażenia. Jakie znaczenie mogło mieć lanie w obliczu śmierci mamy? Odwróciłam się do akuszerki, ale stała z pochyloną głową, zażenowana, że jest świadkiem takiej sceny. Wybiegłam z pokoju i – po raz pierwszy w życiu – dalej przez frontowe drzwi na ulicę. Nie miałam pojęcia, którędy ojciec mógł odprowadzać ciotkę do jej domu i męża na drugi kraniec Barwa Sagar, ale biegłam, jakby gonił mnie demon Rawana. Dopiero gdy dotarłam do rozwidlenia drogi, uświadomiłam sobie, jaki straszny to pomysł. Po pierwsze, ojciec ostrzegał mnie, że dzieci wałęsające się po ulicach często znikają. A po drugie, pewnie nie muszę wam tłumaczyć, jakie okropności mogą spotkać dziewczynkę w środku nocy.

Przystanęłam i rozejrzałam się dokoła. Księżyc w pełni rzucał srebrną poświatę na pola naszego sąsiada. Patrzyłam, jak wysokie łodygi ryżu kołyszą się na wietrze. Nawet gdybym krzyczała, jego dom stał tak daleko, że nikt by mnie nie usłyszał. Gdzie ja miałam głowę, wybiegając bezmyślnie z domu? Serce zaczęło mi walić tak głośno, że gdy usłyszałam dolatujący z bliska odgłos czyichś kroków na żwirze, zastanawiałam się, czy aby nie dochodzi z wnętrza mojej czaszki. Sparaliżowała mnie zgroza.

– Sita!

– Pitadźi! – Podbiegłam do niego. W podnieceniu zaczęłam najpierw mówić, dopiero po chwili wzięłam jego dłoń i napisałam na niej: – Dadidźi nie chce sprowadzić lekarza. Madźi umiera!

ROZDZIAŁ 3

Wrzaski ciągnęły się przez jakiś czas, zanim posłano po lekarza. Oczywiście wrzeszczała babka, a straszliwe słowa, jakimi obrzucała matkę, sprawiły, że ten jeden raz cieszyłam się, że ojciec jest głuchy.

Jeszcze gdy się wściekała, poszłam do swojego pokoju i położyłam się na łóżku. Znowu zaczęło padać. Słuchając deszczu uderzającego o okna, mogłam odciąć się od dźwięku jej głosu.

– Sita? – W drzwiach pojawiła się Awani. Było już późno i dawno powinna była wrócić do swojego domu, ale postanowiła zostać z nami przez kilka nocy. – Pomyślałam, że może będziesz miała ochotę na mleko – powiedziała.

Usiadłam na łóżku i przełknęłam potwornie bolesną gulę, jaką czułam w gardle.

– Czy ona umrze?

Awani przeszła przez pokój i usiadła obok mnie.

– Nie wiem. – Podała mi mleko, ale nie byłam w stanie przełknąć ani kropli.

– A jak  s ą d z i s z? 

Lustrowałam uważnie jej twarz i dostrzegłam drżenie dolnej wargi.

– Sądzę, że są burze, z których można wyjść cało, i takie, które zostawiają po sobie tylko spustoszenia. Jedynie bogowie wiedzą, jaka będzie ta burza.

– To co możemy zrobić?

– Zbudować możliwie najmocniejszą łódź. Twój ojciec posłał po najlepszego lekarza w Barwa Sagar.

Ale najmocniejsza łódź przypłynęła za późno.

Kilka godzin później Awani obudziła mnie, żeby powiedzieć, że dziecko się urodziło.

– Dziewczynka – oznajmiła. – Piękna i zdrowa. Twój ojciec już posłał po mamkę. Ale, Sita… – Nie powiedziała nic więcej. Nie musiała. Miała to wypisane w oczach tak wyraźnie, jakbym czytała w książce.

Wybiegłam z pokoju i rzuciłam się do pokoju matki. Ojciec leżał na łóżku, tuląc w ramionach jej ciało.

– Madźi! – krzyknęłam

– Zabierzcie ją stąd! – rozkazała babka. Ale choć jej nie słyszał, ojciec uniósł dłoń na znak, żebym nie wychodziła.

Jeśli kiedykolwiek widzieliście coś niewymownie bolesnego, to wiecie, co mam na myśli, gdy mówię, że wszystko nagle ustało: deszcz lejący na zewnątrz jak z cebra, płacz mojej nowo narodzonej siostry w ramionach akuszerki. Matka leżała nieruchomo na łóżku, a prześcieradło, którym ją owinięto, było poplamione krwią. Popatrzyłam na jej twarz: jak to możliwe, że ktoś tak piękny mógł zniknąć z tego świata?

– Madźi? – wyszeptałam i oczy ojca na nowo wezbrały łzami.

– Sita, twoja matka nie żyje – powiedział lekarz. – Nie obudzi się.

Wyciągnęłam rękę i pogłaskałam ją po policzku, ale skóra była zimna i cofnęłam dłoń.

– Do przybycia mamki ja zajmę się Anudźą – zaproponowała akuszerka.

Takie imię wybrała matka, na wypadek gdyby się okazało, że to dziewczynka.

Potem położna podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu.

– Taka jest kolej rzeczy – powiedziała. – Narodziny i śmierć. Samsara. Jedynie zmiana jest stała na tym świecie.

Popatrzyłam na matkę, która sprawiała wrażenie takiej samotnej, nawet w ramionach ojca. Jak nasze życie ma się toczyć dalej, skoro jej już nie ma? Kto nauczy moją siostrzyczkę jej ulubionych hymnów albo zdobienia włosów kwieciem jaśminu?

– Ale dlaczego to musi być zmiana na gorsze?

Akuszerka przełknęła łzy.

– Nie wiem. Wiem tylko, że to będą trudne dni dla waszej rodziny.

Miała rację: dni, które potem nastąpiły, były straszne i bolesne.

Jednak kiedy wracam myślą do tamtego okresu, pamiętam bardzo niewiele. Być może w ten właśnie sposób umysł chroni nas przed zdarzeniami, którą są tak druzgocące, że inaczej postradalibyśmy rozum. Tak jak jaszczurka, która w sytuacji zagrożenia odrzuca ogon, by rozproszyć uwagę drapieżnika i ujść z życiem. A żal i rozpacz dla każdego, kto ich doświadcza, są jak drapieżne zwierzę. Najpierw kradną ci szczęście, a potem – jeśli im na to pozwolisz – wszystko pozostałe.

Są jednak rzeczy, które mimo to pamiętam z tego okresu, a jedną z nich jest nienawiść do babki. To ciekawe, że w niemal żadnej ze sztuk Szekspira nie pojawiają się babki. Gdybym mogła chwycić za pióro i wypisać ją ze swojego życia, uczyniłabym to. Byłam pewna, że gdyby wezwano lekarza wtedy, gdy ojciec odprowadzał ciotkę do domu, matka by przeżyła. Babka wybrała śmierć i z tego powodu byłam zdecydowana nigdy więcej się do niej nie odezwać, jeśli tylko będzie to ode mnie zależało.

Przez kilka dni bezpośrednio po śmierci matki przychodzili do nas sąsiedzi, a babka odgrywała przedstawienie, zabierając ich do jej pokoju. Każdą kobietę prowadziła wolno przez dom, osuszając łzy skrajem sari, a ilekroć docierały na miejsce, gdzie matka leżała na odsłoniętym palankinie, wydawała to samo długie zbolałe westchnienie. Byłaby z niej świetna aktorka.

Ja widziałam matkę tylko raz przez te trzy dni, gdy jej ciało leżało w domu. Wtedy gdy przyszedł kapłan, by sporządzić dźanam kundli mojej nowo narodzonej siostry, czyli jej kosmogram. Taki horoskop urodzeniowy decyduje o niemal wszystkim w życiu danego człowieka: jaką będzie wykonywał pracę, jakie będzie miał szczęście w interesach, a nawet kogo poślubi. Ostatnia kwestia jest najważniejsza, bo jeśli dźanam kundli potencjalnej pary się nie zgadzają, związek nie zostanie zawarty, bez względu na to jak chętni będą mu młodzi lub ich rodzice.

Kiedy Awani weszła do mojej komnaty, by pomóc mi się ubrać na wizytę kapłana, usiadła na brzegu łóżka i patrzyła chwilę, jak czytam Króla Leara.

– Rozumiesz wszystkie te słowa?

Skinęłam głową, bo byłam przekonana, że tak. Zanim zaczynaliśmy z ojcem lekturę sztuki, wyjaśniał mi jej treść, spisując streszczenie, tak bym – nawet jeśli nie zrozumiem wszystkich angielskich zwrotów – wiedziała, o co chodzi i czego mam się spodziewać.

– Króla z tej historii zdradziła dwójka jego dzieci. Jego własna rodzina – powiedziałam świadoma, że Awani jest dość bystra, by zrozumieć, do czego piję.

– Wiem, że jest w tobie dużo gniewu – stwierdziła i zanim miałam czas odpowiedzieć, dodała: – ale powinnaś wiedzieć coś o życiu swej babki.

Potem opowiedziała mi to, co zataiła przede mną własna matka.

– Twoja babka pochodziła z bardzo bogatej rodziny. Miała więcej służby, niż mogła zliczyć, i z pół tuzina kobiet, które pomagały jej się ubierać. Była też niezwykle urodziwa. Powiadają, że mężczyźni zakradali się do jej ogrodu, by choć przez chwilę rzucić okiem na jej twarz.

W to akurat wierzyłam. Mimo że podłość i złośliwość przekuły jej oczy w dwa ostre kawałki onyksu, babka była olśniewająco piękną kobietą.

– Kiedy poślubiła twojego dziadka, rodzina dała mu największy posag w dziejach Barwa Sagar. Wszyscy się spodziewali, że to będzie bardzo udane małżeństwo. Bo niby dlaczego nie? Oboje byli młodzi i zamożni, do tego piękni i zdrowi. Potem twoja babka zaszła w ciążę i powiła dziewczynkę. A przez kolejne pięć lat dwie następne.

– Ale przecież tata nie ma sióstr.

Awani spokojnie skinęła głową, dając mi czas na zrozumienie.

– Podejrzewam, że porwały je wilki – powiedziała w końcu.

Odpowiedź zabrzmiała tak straszliwie, że na kilka chwil zaniemówiłam. Nie wyobrażałam sobie, że można spojrzeć na nieskalaną buzię dziecka, a potem zatruć jego mleko opium. To wydawało się zbyt okrutne, nawet jak na babkę.

– Czy tata o tym wie?

– Tak.

– Czyli on był jej czwartym dzieckiem?

– Nie. Siostra twojej babki zmarła w połogu, urodziwszy syna, tymczasem twój dziadek tracił już nadzieję, że w ogóle kiedykolwiek doczeka się dziedzica. Zatem gdy twoja babka zaproponowała, by przysposobili nowo narodzonego siostrzeńca, zgodził się. Młody wdowiec wolał trunek od pracy. Na adopcji zyskiwali więc wszyscy.

Jeszcze raz zamilkłam, próbując to wszystko sobie poukładać. Babka nie była moją rodzoną babką, tylko cioteczną. Moja prawdziwa babcia nie żyła. Wyobraziłam sobie, jaka musiała być: piękna, słodka, cierpliwa i dobra. To dlatego dadidźi mnie nie kocha.

– Dwa miesiące po adopcji – ciągnęła Awani – twój dziadek zaniemógł i umarł. Z kobiety budzącej największą zazdrość w Barwa Sagar twoja babka stała się kobietą budzącą największą litość.

– Ale przecież nie musiała popełnić sati – zauważyłam. – Jej ojciec przygarnął ją z powrotem.

Awani złożyła dłonie na podołku. Jej oczy nagle wydały mi się bardzo zmęczone.

– To ciężkie życie, Sita. Bez przyjaciół, pieniędzy ani nikogo, kto by cię kochał. – Mówiła o tym, czego sama doświadczyła.

– J acię kocham. – Objęłam ją z całych sił i mocno się do niej przytuliłam. Pachniała jaśminem, tak samo jak mama, i ogarnęło mnie przemożne pragnienie, by pozostać w tym uścisku. Ale szybko się odsunęłam. Gdyby babka nas zobaczyła, dałaby nam obu do wiwatu. Awani była służącą.

Otarła łzy grzbietem dłoni.

– Modlę się do Durgi, byś się nigdy nie dowiedziała, jak to jest z wielkiej zamożności popaść w wielkie ubóstwo, Sita. To było druzgocące doświadczenie dla twojej babki.

– Budda był hinduskim księciem – rzuciłam przekornie. – Kszatriją, tak jak my, a wyzwolenie dały mu dopiero wyrzeczenie się pozycji i bieda.

– Bo takiego dokonał wyboru. I, co ważniejsze, był mężczyzną. Mężczyzna może zmieniać swoje życie tyle razy ile dusza zapragnie. Kobieta może zmieniać tylko swój wygląd. – Awani wstała i wręczyła mi białe sari. Teraz obie miałyśmy wyglądać tak samo. Tyle że ja miałam nosić biel jedynie przez trzynaście dni od pogrzebu matki, Awani była skazana na brak kolorów przez resztę życia.

Owinęłam się sari, a Awani upewniła się, że materiał układa się odpowiednio i spływa eleganckimi fałdami do mych stóp. Słońce już wzeszło i stadko ptaków hałasowało na poletkach ryżu. Strasznie było nagle zdać sobie sprawę, że życie toczy się dalej jak gdyby nigdy nic, podczas gdy mama leży na stosie pogrzebowym. Przypomniała mi się scena z Króla Leara, gdy tytułowy bohater znajduje ciało ukochanej córki. Pyta bogów, jak to możliwe, że byle pies, koń i szczur żyją, „a ty bez ducha”5. Fakt, że ptaki na zewnątrz nadal śpiewały, wydawał się zdradą wobec matki. Czyż pan Brahma nie powinien uciszyć ich na znak współczucia?

Stałam przy oknie i patrzyłam na pola ryżowe. Kapłan przychodził nie tylko po to, by sporządzić dźanam kundli mojej siostry, ale także by pobłogosławić ducha mojej matki, który już był w drodze do Swarloki, gdzie trafiają wszystkie dusze przed następną reinkarnacją. Próbowałam ją tam sobie wyobrazić jako ducha, ale ponieważ jej ciało nadal leżało w sąsiednim pokoju, przychodziło mi to z trudem.

W końcu w drzwiach pojawiła się babka z pytaniem, dlaczego Awani nie przyprowadziła mnie jeszcze do pokoju modlitw.

– Kapłan już przyszedł – oznajmiła.

– Sita jest zdenerwowana – wyjaśniła Awani.

– Wszyscy jesteśmy – odpowiedziała babka. – A będziemy jeszcze bardziej, jeśli ta dziewczynka okaże się manglikiem.

Obie z Awani wciągnęłyśmy głośno powietrze.

Status manglika to najgorsze, co może spotkać człowieka. Jeśli kapłan uzna cię za manglika, stajesz się przeklęty. Osoby, których kosmogramy na to wskazują, czekają ogromne problemy w życiu, zaś zawarcie małżeństwa i ono samo bywają ogromnie trudne. Większość manglików poślubia innych manglików, tak by pech i złe wpływy wzajemnie się zniosły.

Ale nawet babka nie miała wpływu na gwiazdy. To kapłan miał w nich czytać.

Poszłam za babką do pokoju, gdzie duchowny modlił się o wskazówki w odczytaniu dźanam kundli mojej siostry. Usiadłyśmy z Awani ze skrzyżowanymi nogami na świeżych jutowych matach. Ojciec musiał je przynieść z samego rana. Popatrzyłam na niego przez komnatę. Siedział obok kapłana przed mandirem, drewnianą świątynią mieszczącą rzeźbione wizerunki naszych bogów. Próbowałam nawiązać z nim kontakt wzrokowy, ale choć na mnie patrzył, myślami błądził gdzieś indziej. Obok niego kapłan rozmawiał z mamką o mojej siostrze i okolicznościach jej narodzin. Wtedy po raz pierwszy miałam okazję dokładnie przyjrzeć się małej. Była pięknym dzieckiem i od razu zauważyłam jej podobieństwo do mamy. Miała ten sam mały nosek, grube czarne włosy i dołeczki w policzkach. Akuszerka zakutała ją w pas żółtej tkaniny. Poczułam ciężar w piersi, bo chciałam by to mama ją tuliła.

– Piękna, prawda? – powiedziała Awani. – Ma karnację twojej babci, tylko ciemniejsze oczy.

– Myślę, że wygląda jak mama – rzuciłam z czystej przekory.

Kapłan zajął miejsce na środku komnaty i czekaliśmy w milczeniu, gdy przygotowywał pudźę. Pudźa to modły, takie same jakie odprawia się w każdej świątyni. Do ceremonii potrzeba kadzidła, kwiatów, ghi i okrągłej misy do rozpalenia małego ognia. Jeśli chcielibyście bardziej wyszukanej wersji, można dodać malowane lampy olejne i duże mosiężne dzwony. Z wyjątkiem obecności kapłana i ognia, pudźa w intencji dźanam kundli mojej siostry nie odbiegała od tego, co wszyscy w domu czyniliśmy każdego ranka, gdy – po kąpieli – wchodziliśmy do pudźi i stawaliśmy przed wizerunkami naszych bogów. Z czasem dowiedziałam się, że katolicy i hinduiści mają podobne rytuały: katolicy zapalają świecę przed figurami swoich świętych i odmawiają mantrę, którą nazywają „Zdrowaś Mario”, hinduiści zapalają pałeczkę kadzidła i recytują mantry do bogów.

Pudźa może być długa i intensywna albo całkiem prosta i krótka. Tym razem była długa, a ponieważ do zakończenia ceremonii nie wolno jeść, wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Kiedy kapłan skończył wreszcie śpiewy, zwrócił się do mnie:

– Czy widziałaś już ciało swojej matki?

Pokręciłam głową.

– To dziecko winno zobaczyć matkę, zanim ciało zostanie zabrane – oznajmił. – Kiedy odbędzie się kremacja?

Ponieważ ojciec nie mógł odpowiedzieć, to babka poinformowała księdza:

– Jutro. Jeszcze dziś syn dopełni koniecznych przygotowań.

Potem poszliśmy za nią do pokoju gościnnego. Mama leżała w nowym żółtym sari, jej stos oświetlał krąg lamp oliwnych. Kobiety z wioski rozsypały u jej stóp kwiaty nagietków, a gdy kapłan ukląkł nad nią, dodał jeszcze róże. Potem rozsmarował pastę z sandałowca na jej czole i zaintonował kolejną mantrę. Zerknęłam na ojca, ale patrzył na jakiś punkt w oddali, niczym marynarz, który tak długo wpatrywał się w ocean, że stracił już nadzieję, iż kiedykolwiek jeszcze ujrzy stały ląd.

Kapłan wręczył mi pomarańczowy goździk. Teraz ja miałam położyć kwiat na ciele matki. Zbliżyłam się do stosu najwolniej jak mogłam. Sprawiała wrażenie zimnej i samotnej. Za życia rzadko widywałam ją śpiącą. Zawsze była w ruchu: jeśli nawet jej stopy się nie ruszały, poruszały się ramiona – a także wargi, bo uwielbiała śpiewać. Włożyłam kwiat w jej dłonie, potem stałam i czekałam, by się poruszyła. To było dziecinne, ale wierzyłam, że jeśli skoncentruję się wystarczająco mocno, Brahma się nade mną ulituje i przywróci ją do życia. Jednak nic takiego się nie wydarzyło, więc ponownie zaczęłam zachodzić w głowę, czymże tak obraziłam bogów, że odebrali mi matkę.

Przeszliśmy do frontowego pokoju, by zjeść ryż i soczewicę, potem kapłan skończył interpretację dźanam kundli mojej siostry, która okazała się przychylna.

– Powiedz – rzucił już na odchodnym. Przy drzwiach stałyśmy tylko ja i babka. – Jakie plany ma twój syn względem tej dziewczynki? – Spojrzał na mnie i natychmiast odwróciłam wzrok, by nie uznał mnie za bezwstydną i zuchwałą.

– Teraz, gdy są ich dwie, nie ma pieniędzy na dobry posag, jeśli o to chodzi – odrzekła babka.

– Ma już osiem lat, prawda?

– Dziewięć – skorygowała.

– I jest bardzo ładna. Skoro jednak nie ma pieniędzy na posag…

– Oddamy ją do świątyni – oświadczyła babka. – Zostanie dewadasi.

Podówczas nie miałam pojęcia, co to oznacza. Wiedziałam tylko, że sama nazwa określa „służebnicę boga”. Teraz oczywiście rozumiem powód zgrozy, jaka na te słowa odmalowała się na twarzy kapłana, ponieważ dewadasi w rzeczywistości nie różni się niczym od prostytutki. Wiele lat później natknęłam się gdzieś na angielskie tłumaczenie piętnastowiecznego wiersza o tych „świętych boskich służebnicach”:

Tu układ za oryginałem:

Nie jestem taka jak inne. Możesz wejść do mego domu.

Ale tylko jeśli masz pieniądze

Przekroczenie progu mych drzwi będzie cię kosztować sto sztuk złota. Za dwieście możesz ujrzeć mą alkowę i łoże z jedwabiu, a nawet wejść do niego.

Ale tylko jeśli masz pieniądze

Możesz usiąść u mego boku i śmiało wsunąć dłoń do mego sari: to będzie cię kosztowało dziesięć tysięcy. Za siedemdziesiąt poczujesz dotyk moich pełnych krągłych piersi.

Ale tylko jeśli masz pieniądze

Trzy koti6 za przybliżenie ust do moich, warg dotknięcie i pocałunek.

By mnie obłapić mocno, dotknąć mego miejsca miłości i całkowicie się zjednoczyć, słuchaj dobrze, musisz mnie skąpać w deszczu złota.

Ale tylko jeśli masz pieniądze

Kapłan patrzył na nią przez chwilę w osłupieniu, otwierając i zamykając usta, jakby uciekały mu słowa, które chciał wypowiedzieć.

– Czy jej ojciec o tym wie?

– Jeszcze nie. Ale to rozsądny wybór przy dwóch córkach i braku dziedzica.

Kapłan popatrzył na nią z wyrazem twarzy, którego wspomnienie było dla mnie potem wielką pociechą, ilekroć wracałam myślą do tych wydarzeń. Nie tylko ja dostrzegałam okrucieństwo babki.

Później tego popołudnia ojciec znalazł mnie w ogrodzie, gdzie wiłam wianek z polnych kwiatów, tak jak nauczyła mnie mama. Usiadł na trawie i czekał, żebym ujęła jego dłoń, ale nie miałam nic do powiedzenia. W końcu sam wziął moją rękę.

– Któregoś dnia – napisał we wnętrzu mojej dłoni – gdy dadidźi i mnie już nie będzie, tylko ty będziesz mogła opowiedzieć Anudźi, jaka była jej matka.

Łzy napłynęły mi do oczu, ale wyczułam, że to nie pora na płacz.

– Czy masz jeszcze czyste strony w pamiętniku, który ci dałem?

Skinęłam głową.

– Być może mogłabyś spisać wszystkie wspomnienia o niej. Zanim ci ulecą.

Pisałam jeszcze tę listę, gdy udał się z naszym sąsiadem, Śiwadźim, przygotować kremację matki. Patrzyłam z okna sypialni, jak kroczą razem przez poletka ryżowe. Każdy, kto by ich razem zobaczył, dałby głowę, że nadal są żołnierzami. Było coś takiego, gdy szli: wysocy, muskularni mężczyźni z barami jak u byka. Ciotka twierdziła, że w Barwa Sagar nie ma nikogo okazalszego od Śiwadźiego. Nie wiedziałam, czy to prawda, ale wierzyłam w to święcie przynajmniej w odniesieniu do jego sumiastych wąsów, które pomadował i wywijał na końcach. Z długimi ciemnymi włosami przypominał mi postać z Księgi tysiąca i jednej nocy.

– Ubierz się – poleciła babka w drzwiach, choć nie słyszałam, jak się zjawiła. – Wychodzimy.

Przed śmiercią mamy podekscytowanie na myśl o opuszczeniu domu skłoniłoby mnie do zapytania, dokąd idziemy, ale wtedy po prostu wstałam i wzułam sandały. Nie próbowałam się upewnić, czy powinnam włożyć kolorowe sari.

Spotkałam się z nią przy drzwiach, gdzie czekała, żebym weszła do przygotowanego dla nas palankinu, potem sama wsiadła i zaciągnęła zasłonę. Nigdy nie przepadałam za ciemnymi zamkniętymi przestrzeniami, ale to był jedyny dostępny kobietom sposób podróżowania. Miało nas nie być ani widać, ani słychać, zatem na zewnątrz naszych domów żyłyśmy jak cienie.

Gdybym jechała z kimkolwiek innym, zerkałabym zza zasłony na to, co się dzieje na ulicach. Wtedy jednak, w obecności babki, siedziałam skulona na deskach, zastanawiając się, dokąd mnie zabiera.

– Siedź prosto i nie odzywaj się, gdy dotrzemy na miejsce.

Kiedy nie odpowiedziałam, zirytowała się.

– Może ci się wydaje, że mój syn cię kocha, ale nie myl miłości z powinnością.

Pomyślałam, że przyganiał kocioł garnkowi, bo byłam pewna, że ojciec w żadnym wypadku nie mógłby kochać kogoś tak okrutnego jak babka. Jednak dalej milczałam, co rozzłościło ją jeszcze bardziej.

– Mam nadzieję, że mnie słuchasz, baćći, ponieważ nie zamierzam powtarzać tego, co zaraz powiem. Nie jesteś kimś specjalnym ani wyjątkowym. Będziesz żyć, płakać i cierpieć tak samo, jak cierpi każda kobieta. A tam, dokąd jedziemy, umysł nie zda ci się na wiele.

Nie powiedziała nic więcej, a ja nie próbowałam odgadywać, co miała na myśli. Zresztą i tak byłam za mała, by zrozumieć, nawet gdyby mi to wyjaśniła.

Kiedy usłyszałam głęboki dźwięk muszli, wiedziałam już, gdzie jesteśmy. Świątynnych odgłosów nie sposób pomylić z niczym innym: trąbienia muszli, szumu wody w fontannach, podzwaniania dzwoneczków.