Strona główna » Obyczajowe i romanse » Zemsta ubiera się u Prady

Zemsta ubiera się u Prady

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8125-240-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Zemsta ubiera się u Prady

Powieść Lauren Weisberger jest kontynuacją bestsellera „Diabeł ubiera się u Prady”. Ukazuje dalsze losy jej bohaterek: Mirandy Priestly, szefowej „z piekła rodem”, i dwóch rywalizujących ze sobą asystentek: Andy i Emily.

Minęło prawie dziesięć lat od dnia, w którym Andy Sachs zrezygnowała z pracy w prestiżowym miesięczniku mody „Runway”, gdzie była asystentką okrutnej i nieprzewidywalnej Mirandy Priestly – z wymarzonej posady, która okazała się koszmarem. Wreszcie wszystko jej się układa – tak zawodowo, jak prywatnie. Wspólnie ze swoją dawną rywalką, obecnie przyjaciółką i wspólniczką Emily, byłą asystentką Mirandy wyrzuconą z pracy tuż przed obiecanym awansem, prowadzi luksusowy magazyn ślubny „Plunge” i właśnie wzięła ślub z miłością swego życia, Maxem Harrisonem, przystojnym prezesem dużej firmy medialnej, jednym z najbardziej pożądanych singli w kraju. Dzięki kontaktom biznesowym Emily z dawnej pracy i talentowi pisarskiemu Andy „Plunge” wychodzi z niebytu i staje się tak popularny, iż zwraca uwagę grupy wydawniczej Eliasa-Clarka, do której należy „Runway”. Na horyzoncie, jak spod ziemi, pojawia się Miranda Priestly, szefowa grupy, uchodząca za najpotężniejszą kobietę świata mody, o której Andy zdążyła już zapomnieć. Kontakt z „diabłem” napawa ją przerażeniem. Miranda chce kupić „Plunge'a” za astronomiczną kwotę, stawia jednak warunek: obie współwłaścicielki przepracują pełny rok kalendarzowy pod jej rządami. Tym samym ponownie znajdą się na jej celowniku...

Polecane książki

W praktyce występują także sytuacje, że pracownik ponosi częściową odpłatność za możliwość wykorzystywania samochodu służbowego w celach prywatnych. Niektórzy pracodawcy wychodzą z założenia, że w takim przypadku ma zastosowanie wyłączenie z podstawy wymiaru składek, o którym mowa w § 2 ust. 1 pkt 2...
„Jej ciało przebiegła przyjemna fala ciepła. Korzenny zapach wody kolońskiej pobudził zmysły. Gorące umięśnione ciało Jasona otarło się o jej biodro. Miała ochotę zaprosić go do siebie i dać ujście ogarniającej ją fali pożądania”....
Książka będąca połączeniem kryminału, thrillera, powieści przygodowej i szpiegowskiej. Splatają się w niej losy dwóch bohaterów — agentki, której mąż znika podczas wykonywania misji oraz policjanta, który dołącza do agencji wywiadu. Liczne zwroty akcji i odkrywanie kolejnych tajemnic prowadzą do zas...
Książka wypełnia lukę w opracowaniach poświęconych pontyfikatowi Papieża Polaka, przedstawia m.in. mało znane fakty i wydarzenia tego niezwykłego pontyfikatu. Z perspektywy czasu widać, że niemal każdy dzień przyczynia się do poszerzania naszej wiedzy o bł. Janie Pawle II, odkrywamy nowe relacje świ...
Orzecznictwo Aplikanta – Kodeks postępowania karnego, zawiera tezy orzeczeń do poszczególnych (wybranych) artykułów tego Kodeksu. W niniejszym zbiorze znajdziesz tezy najważniejszych orzeczeń Sądu Najwyższego, sądów apelacyjnych oraz sądów okręgowych. Pełną treść orzeczenia wraz z uzasadnieniem może...
Najpierw był "Twardziel", teraz nadchodzi "Playboy"! Micah Preston to największe ciacho Hollywood. Seksowny, sławny, bogaty – ten facet ma wszystko. Jednak Micah słynie nie tylko z gry aktorskiej, ale także z licznych podbojów i tego, że nie da się go zatrzymać na dłużej. Kiedy siedem lat temu pozna...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Lauren Weisberger

Okładka

O książce

Strona tytułowa

O autorce

Tej autorki

Strona redakcyjna

Dedykacja

1. Nawet na końcu świata

2. Pokochać Hamptons, 2009

3. Naprzód, siostro

4. I stało się

5. Nie nazwałabym tego randką

6. Nekrologi nie zawsze mówią prawdę

7. Faceci muszą się wyszaleć

8. Ani klasycznych sukni, ani tradycyjnych kwiatów, ani głupich pantofelków

9. Bezalkoholowa piña colada na okrągło

10. Pół szlafroka na dwoje

11. Słynniejszy niż Beyoncé?

12. Sfabrykowane zarzuty i kaftan bezpieczeństwa

13. Do tego czasu już mnie tu nie będzie

14. Mało brakowało, a Miranda Priestly powiedziałaby, że jesteś zachwycająca

15. Podwójne zaprzeczenie jest twierdzeniem

16. Mały egzamin

17. James Bond spotyka Pretty Woman z małą domieszką Mary Poppins

18. Przestań gadać i wsiadaj

19. Ceviche i skóra węża, czyli noc strachu

20. Kontener botoksu

21. W twoim najlepszym interesie

22. Szczegóły, szczegóły

23. Dojrzała kocica i złocistoskóry chłopaczek

24. To wszystko

Podziękowania

O książce

Kontynuacja bestsellera Diabeł ubiera się u Prady ukazująca dalsze losy jej bohaterek: Mirandy Priestly i dwóch rywalizujących ze sobą asystentek: Andy i Emily.

ZEMSTA NIGDY NIE WYCHODZI Z MODY

Prawie dziesięć lat temu Andy Sachs przeżyła rok z Diabłem – Mirandą Priestly, redaktor naczelną magazynu„Runaway” Z hukiem odeszła wtedy z pracy i… podjęła kilka doskonałych życiowych wyborów. Pierwszy to połączenie sił z dawnym wrogiem – Emily, drugą asystentką Mirandy. Drugi – założenie razem z nią magazynu o modzie ślubnej „Plunge”, który narobił szumu na rynku. A trzeci… trzeci doskonały wybór nazywa się Max Harrison i był jednym z najgorętszych kawalerów w kraju. A teraz jest gorącym mężem Andy!

I nagle na horyzoncie pojawia się przyjaciółka teściowej. Miranda Priestly. A razem z nią nad życiem Andy zaczynają zbierać się czarne chmury. I dziewczyna musi zadać sobie pytanie, czy wybory, których dokonała, były słuszne.

Bo Diabeł ubrany od stóp do głów w Pradę niczego nie zapomniał.

Lauren Weisberger

Absolwentka Cornell University, przez blisko rok była asystentką Anny Wintour, szefowej amerykańskiej edycji popularnego magazynu mody„Vogue”.

Błyskotliwy debiut powieściowy Weisberger, Diabeł ubiera się u Prady, podbił serca czytelników na całym świecie. Nie mniejszym hitem okazała się też ekranizacja powieści z Meryl Streep i Anne Hathaway. Lauren Weisberger jest także autorką książek: Portier nosi garnitur od Gabbany, W pogoni za Harrym Winstonem, Ostatnia noc w Chateau Marmont i Zemsta ubiera się u Prady. W 2018 r. w Polsce ukazała się najnowsza powieść Weisberger, Gra singli.

Tej autorki

DIABEŁ UBIERA SIĘ U PRADY

PORTIER NOSI GARNITUR OD GABBANY

W POGONI ZA HARRYM WINSTONEM

OSTATNIA NOC W CHATEAU MARMONT

ZEMSTA UBIERA SIĘ U PRADY

GRA SINGLI

oraz

AMERYKAŃSKIE DZIEWCZYNY POSZUKUJĄ SZCZĘŚCIA

(współautorka)

Tytuł oryginału:

REVENGE WEARS PRADA: THE DEVIL RETURNS

Copyright © Lauren Weisberger 2013

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2017

Polish translation copyright © Jan Kraśko 2013

Redakcja: Beata Słama

Ilustracja na okładce i projekt graficzny okładki: Katarzyna Meszka-Magdziarz

ISBN 978-83-8125-240-9

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS SP. Z O.O.(dawniej Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.)Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.comFacebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, hachi.media

R i S – z miłością

1Nawet na końcu świata

Deszcz, zimny i bezlitosny, padał ukośnie, zacinał, a wiatr chlustał ścianami wody ze wszystkich stron, tak że parasolka, płaszcz nieprzemakalny i kalosze były zupełnie bezużyteczne. Nie żeby te rzeczy miała. Warta dwieście dolarów parasolka Burberry nie chciała się otworzyć i w końcu, gdy Andy spróbowała otworzyć ją na siłę, wywinęła się na drugą stronę. Kurtka z króliczej skórki z dużym kołnierzem bez kaptura cudownie opinała ją w talii, lecz ani trochę nie chroniła przed przejmującym zimnem, a nowiutkie zamszowe czółenka od Prady, owszem, cieszyły oczy makowo-cyklamenowym kolorem, ale miała w nich prawie całkowicie odsłonięte stopy. Mimo obcisłych skórzanych legginsów czuła się naga od pasa w dół, bo na tej niemiłosiernej wichurze skóra chroniła ją mniej więcej tak jak jedwabne pończochy. Czterdzieści centymetrów śniegu, który otulił Nowy Jork, zaczynało się już topić i zmieniać w rozmokłą szarą breję i po raz tysięczny pomyślała, że wolałaby mieszkać wszędzie, byle nie tutaj.

Jakby dla podkreślenia tej ostatniej refleksji przejeżdżająca na żółtym świetle taksówka ryknęła klaksonem, dając jej do zrozumienia, że każda próba przejścia przez jezdnię jest ciężkim przestępstwem. Z trudem powstrzymując się przed pokazaniem taksiarzowi środkowego palca – w dzisiejszych czasach wszyscy są uzbrojeni – Andy zacisnęła zęby, posyłając mu w duchu wiązankę. Zważywszy wysokość jej obcasów, następne dwie, trzy przecznice pokonała w dość dobrym tempie. Pięćdziesiąta Druga, Pięćdziesiąta Trzecia, Pięćdziesiąta Czwarta… Już niedaleko i zanim popędzi z powrotem do redakcji, zdąży się troszkę ogrzać. Pocieszała się myślą o gorącej kawie, a może nawet – ale tylko może – o czekoladowym ciasteczku, gdy nagle usłyszała ten dźwięk.

Skąd dochodził? Rozejrzała się ukradkiem, ale wyglądało na to, że przechodnie go nie słyszeli. Tymczasem dźwięk z każdą sekundą przybierał na sile. Drrrryń! Drrrryń! Ten charakterystyczny dzwonek. Rozpoznałaby go zawsze i wszędzie, nawet na końcu świata, chociaż była zaskoczona, że wciąż produkują telefony, które tak dzwonią. Tak dawno go nie słyszała, mimo to… wszystko wróciło z siłą lawiny. Wiedziała, co zobaczy, zanim jeszcze wyjęła komórkę z torebki, mimo to była wstrząśnięta, widząc na ekraniku dwa słowa:

MIRANDA PRIESTLY

Postanowiła nie odbierać. Nie mogła. Wzięła głęboki oddech, nacisnęła przycisk „Odrzuć” i schowała telefon do torebki. Niemal natychmiast zadzwonił znowu. Jej serce biło coraz szybciej i szybciej, brakowało jej tchu. Wdech, wydech, nakazała sobie w duchu, wtulając policzek w zagłębienie ramienia, by ochronić twarz przed deszczem, który siekł teraz na przemian ze śniegiem. Wdech, wydech, i dalej, idź dalej! Od restauracji dzieliły ją tylko dwie przecznice – neon skrzył się w oddali jak ciepła, migotliwa obietnica – gdy wyjątkowo paskudny podmuch wiatru pchnął ją tak mocno, że straciwszy równowagę, wdepnęła prosto w najgorszy element manhattańskiej zimy: w czarną kałużę błota, soli, śmieci i Bóg wie, czego jeszcze, bajoro tak brudne, zimne i szokująco głębokie, że nie pozostawało jej nic innego, jak tylko skapitulować.

Co też zrobiła, tam, w tej piekielnej sadzawce, która rozlała się między jezdnią i krawężnikiem. Przez dobre trzydzieści czy czterdzieści sekund z wdziękiem flaminga stała w niej na jednej nodze, zgrabnie unosząc drugą i zastanawiając się, co dalej. Przechodnie omijali szerokim łukiem ją i to koszmarne jeziorko; tylko ci w wysokich kaloszach mieli odwagę przejść przez sam środek. Ale nikt jej nie pomógł, nikt nie podał ręki i zdawszy sobie sprawę, że bajoro jest zbyt szerokie, by dała radę je przeskoczyć, przygotowała się na kolejny wstrząs i postawiła lewą nogę obok prawej. Momentalnie zalała ją lodowata woda, zatrzymując się w połowie łydki i pochłaniając przy okazji czółenko wraz z trzynastoma centymetrami skórzanej nogawki. Andy o mało się nie rozpłakała.

Buty i legginsy były zniszczone i czuła się tak, jakby zaraz miały odpaść jej odmrożone stopy. Żeby wydostać się z bajora, mogła tylko brnąć przed siebie; w jej głowie kołatała się jedna myśl: oto, jaka kara czeka cię za to, że nie chciałaś rozmawiać z Mirandą Priestly.

Ale nie było czasu na załamywanie rąk, bo kiedy tylko dotarła do krawężnika i przystanęła, żeby ocenić straty, telefon zadzwonił po raz trzeci. Bezczelnością – ba, nieroztropnością – było już samo to, że odrzuciła pierwsze połączenie. Nie mogła odrzucić drugiego, po prostu nie mogła. Bliska płaczu, ociekając deszczem i drżąc z zimna, stuknęła palcem w ekranik i powiedziała „halo”.

– Ahn-dre-ah? Czy to ty? Wyszłaś wieki temu. Spytam cię tylko raz. Gdzie. Jest. Mój. Lunch? Nie zamierzam dłużej czekać.

Oczywiście, że to ja, pomyślała Andy. A myślałaś, że kto? Przecież wybrałaś mój numer.

– Przepraszam. Na dworze jest naprawdę strasznie i robię, co mogę, ale…

– Masz natychmiast wracać. To wszystko. – I zanim Andy zdążyła cokolwiek dodać, Miranda rozłączyła się.

Nic to, że w butach obrzydliwie chlupocze woda, nic to, że w tak wysokich szpilkach trudno chodzić nawet wtedy, gdy są suche, nic to, że deszcz zaczyna zamarzać i chodnik z każdą sekundą robi się coraz bardziej śliski: Andy puściła się biegiem. Przebiegła sprintem przez skrzyżowanie i do pokonania została jej tylko jedna przecznica, gdy usłyszała, że ktoś ją woła:

– Andy! Andy, stój! Zatrzymaj się!

Rozpoznałaby ten głos zawsze i wszędzie. Max. Ale co on tu robił? Przecież wyjechał na weekend na północ stanu, chociaż nie mogła sobie przypomnieć po co. Wyjechał? Zatrzymała się, odwróciła i poszukała go wzrokiem.

– Andy, tutaj!

Wtedy go zobaczyła. Jej narzeczony, mężczyzna o surowej męskiej twarzy, gęstych ciemnych włosach i przeszywających zielonych oczach, siedział okrakiem na wielkim białym koniu. Nie przepadała za końmi, odkąd w drugiej klasie spadła i złamała sobie rękę w nadgarstku, ale ten sprawiał wrażenie łagodnego. Nieważne, że Max jechał na białym rumaku w centrum Manhattanu, w dodatku w szalejącej śnieżycy – była tak zachwycona jego widokiem, że nawet jej to nie zastanowiło.

Max zsiadł z wprawą doświadczonego jeźdźca i Andy spróbowała sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wspomniał, że gra w polo. Zrobił trzy długie kroki, stanął u jej boku i gdy wziął ją w najcieplejsze, najbardziej rozkoszne objęcia, jakie tylko mogła sobie wyobrazić, momentalnie się odprężyła i padła mu w ramiona.

– Moja biedna dziecina – wymruczał, nie zwracając uwagi ani na konia, ani na gapiących się przechodniów. – Przemarzłaś do szpiku kości.

Gdzieś między nimi znowu zadzwonił telefon – ten telefon! – i Andy szybko sięgnęła do torebki.

– Ahn-dre-ah! Powiedziałam „natychmiast”. Nie wiem, której części słowa „natychmiast” nie rozumiesz, ale…

Piskliwy głos Mirandy świdrował ucho i Andy znowu zaczęła się trząść, ale zanim zdążyła poruszyć choćby jednym mięśniem, Max wyjął komórkę z jej ręki, stuknął palcem w ekranik, po czym rzucił telefon za siebie, trafiając idealnie w sam środek kałuży, która przed chwilą z taką zachłannością wessała jej stopy.

– Już z nią skończyłaś, kochanie – powiedział, otulając ją dużą puchową pierzynką.

– Omójboże, Max, jak mogłeś to zrobić? Jestem strasznie spóźniona! Nie byłam jeszcze w restauracji i Miranda mnie zabije, jeśli zaraz nie wrócę z…

– Ciii… – szepnął, przykładając dwa palce do jej ust. – Już nic ci nie grozi. Jesteś ze mną.

– Ale jest już dziesięć po pierwszej i jeśli nie przyniosę jej…

Max wziął ją pod pachy, bez najmniejszego wysiłku dźwignął z ziemi i łagodnie posadził po damsku na białym koniu, który jak wspomniał, na imię miał Bandyta.

Ona, wstrząśnięta i milcząca, po prostu siedziała, a on zdjął jej przemoczone czółenka i rzucił je na chodnik. Z marynarskiego worka – z którym nigdy się nie rozstawał – wyjął jej ulubione wyściełane futerkiem kapcie-botki i delikatnie wsunął je na jej przemarznięte czerwone stopy. Otulił jej kolana pierzynką, głowę owinął swoim kaszmirowym szalikiem, opatulił szyję, po czym podał jej stalowy termos ze specjalnie, jak zaznaczył, wyselekcjonowaną gorącą czekoladą. Jej ulubioną. Potem jednym imponująco płynnym ruchem wskoczył na konia i ujął wodze. I zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, ostrym kłusem ruszyli Siódmą Aleją, poprzedzani przez policyjną eskortę, która torowała im drogę wśród samochodów i pieszych.

Co za ulga – było jej cieplutko i czuła się kochana, mimo to wciąż nie mogła otrząsnąć się z paniki, że nie wypełniła przydzielonego jej przez Mirandę zadania. Wyleci z pracy, to nie ulega wątpliwości, ale co będzie, jeśli nie skończy się tylko na tym? Co będzie, jeśli Miranda wścieknie się tak bardzo, że wykorzysta swoje nieograniczone wpływy, by sprawić, żeby Andy już nigdy nie dostała innej pracy? Jeśli postanowi dać swojej asystentce nauczkę i pokazać światu, co się dzieje, kiedy ktoś porzuca pracę u niej, u słynnej Mirandy Priestly, w dodatku nie raz, tylko dwa razy?

– Muszę tam wrócić! – krzyknęła pod wiatr, gdy kłus przeszedł w galop. – Max, zawróć! Nie mogę…

– Andy! Kochanie, słyszysz mnie? Andy!

Otworzyła oczy. Jedyną rzeczą, jaką czuła, było dudnienie szybko bijącego serca.

– Już dobrze, skarbie, nic ci nie grozi – powiedział łagodnie Max, dotykając jej policzka chłodną ręką. – To był tylko sen. I z tego, co widziałem, naprawdę paskudny.

Andy podparła się łokciami i zobaczyła poranne światło wpadające przez okno do pokoju. Nie było ani śniegu, ani marznącej brei, ani konia. Stopy miała bose, ale cieplutkie pod elegancką, mięciutką jak puch pościelą, i czuła bezpieczny dotyk silnego ciała Maxa. Głęboko wciągnęła powietrze i doszedł ją jego zapach, zapach jego oddechu, skóry i włosów.

To był tylko sen.

Rozejrzała się. Obudziła się zbyt gwałtownie i wciąż była zaspana i trochę zdezorientowana. Gdzie oni są? Co się tu dzieje? Zerknęła na drzwi, na których wisiała świeżo odprasowana, absolutnie fantastyczna suknia ślubna od Monique Lhuillier, i dopiero wtedy przypomniała sobie, że ten obcy pokój to apartament dla nowożeńców – jej apartament – i że panną młodą jest właśnie ona. Jest panną młodą! Nagły przypływ adrenaliny kazał jej usiąść tak szybko, że zaskoczony Max wykrzyknął:

– Co ci się śniło, kruszynko?! Mam nadzieję, że nie nasz ślub!

– Nie, nie, stare koszmary. – Nachyliła się, żeby go pocałować, ale wcisnął się między nich Stanley, ich maltańczyk. – Która godzina? Zaraz. Co ty tu robisz?

Max posłał jej szelmowski uśmiech, który tak uwielbiała, i wstał z łóżka. Jak zwykle nie mogła się powstrzymać i popatrzyła z podziwem na jego szerokie ramiona i płaski brzuch. Miał ciało dwudziestopięciolatka, tyle że ładniejsze, nieprzesadnie umięśnione, jędrne i wysportowane.

– Szósta – odparł, wkładając flanelowe spodnie od piżamy. – Przyszedłem dwie godziny temu. Czułem się samotny.

– To lepiej uciekaj stąd, zanim ktoś cię zobaczy. Twojej matce bardzo zależało na tym, żebyśmy nie widzieli się przed ślubem.

Wyciągnął ją z łóżka i objął.

– To nic jej nie mów. Nie zamierzam spędzać całego dnia bez ciebie.

Udała, że jest poirytowana, ale w głębi duszy cieszyła się, zwłaszcza w świetle nocnego koszmaru, że Max zakradł się do niej na krótkie przytulanki.

Teatralnie westchnęła.

– No dobrze. Ale teraz wracaj do siebie, i to tak, żeby nikt cię nie zobaczył. Zanim zaczną schodzić się tłumy, zabiorę Stanleya na spacer.

Max naparł na nią biodrami.

– Jeszcze wcześnie. Gdybyśmy tak szybciutko…

Roześmiała się.

– Uciekaj!

Pocałował ją ponownie, tym razem czule, i wyszedł z pokoju.

Andy wzięła psa na ręce i cmoknęła go prosto w mokry nos.

– To jest to, Stan!

Podekscytowany maltańczyk zaszczekał, próbując się wyrwać, i musiała go puścić, żeby nie podrapał jej ramion. Na kilka cudownych chwil udało jej się zapomnieć o nocnym koszmarze, lecz zmora szybko powróciła wraz ze wszystkimi aż nadto plastycznymi szczegółami. Andy głęboko odetchnęła i przywołała na pomoc swój pragmatyzm: to tylko przedślubna trema. Niespokojny sen panny młodej. Klasyczny atak paniki, nic więcej.

Zamówiła śniadanie do pokoju i nakarmiła Stanleya jajecznicą na kawałkach tostu, odbierając jednocześnie telefony od rozemocjonowanej matki, siostry, Lily i Emily, które nie mogły się doczekać, kiedy Andy zacznie przygotowania. Potem wzięła psa na smycz i wyszła na rześkie październikowe powietrze, żeby pospacerować z nim, zanim rozpęta się piekło. Trochę się wstydziła, że ma na sobie frotowe spodnie od dresu z jaskraworóżowym napisem PANNA MŁODA na pupie, które dostała w prezencie na wieczorze panieńskim, ale w głębi duszy była z nich dumna. Wetknęła włosy pod czapkę baseballową, zawiązała adidasy, zaciągnęła zamek u polaru i jakimś cudem udało jej się wyjść na rozległy teren Astor Courts Estate, nie spotykając nikogo po drodze. Stanley skakał radośnie na króciutkich nóżkach, ciągnąc ją w stronę rosnących na skraju parku drzew, których liście mieniły się już wszystkimi kolorami jesieni. Spacerowali prawie pół godziny, wystarczająco długo, żeby wszyscy zaczęli się martwić, gdzie przepadła, ale chociaż powietrze było świeże, a pofałdowana łąka piękna, chociaż z podniecenia kręciło jej się w głowie, nie mogła wymazać z pamięci twarzy Mirandy Priestly.

Jak to możliwe, że wciąż ją prześladuje? Przecież minęło prawie dziesięć lat, odkąd Andy uciekła z Paryża, porzucając wyniszczającą duszę posadę jej asystentki. Tak, to był straszny rok, ale od tamtego czasu bardzo wydoroślała. Prawda? Zmieniła się. Wszystko się zmieniło, i to na lepsze: „Runway”, potem pierwsze lata niezależnego pisania, które – z czego była bardzo dumna – zaowocowały z czasem stałą posadą redaktorki pomocniczej ślubnego bloga I żyli długo i szczęśliwie. Kilka lat i dziesiątki tysięcy słów później udało jej się założyć i wprowadzić na rynek własne czasopismo, „Plunge”, piękny, ekskluzywny magazyn ilustrowany, który miał już trzy lata i wbrew wszystkim przepowiedniom naprawdę zarabiał pieniądze. Co więcej, zbierał liczne nagrody i nominacje, ciesząc się dużą popularnością wśród reklamodawców. A teraz, w wirze tych wszystkich zawodowych osiągnięć, wychodzi za mąż! Za Maxa Harrisona, syna nieżyjącego Roberta Harrisona i wnuka legendarnego Arthura Harrisona, który zaraz po wielkim kryzysie założył przedsiębiorstwo Harrison Publishing Holdings, by przekształcić je następnie w Harrison Media Holdings, jedną z najbardziej prestiżowych i dochodowych firm w Stanach Zjednoczonych. Max Harrison, przez wiele lat jeden z najbardziej pożądanych kawalerów w kraju, mężczyzna, który spotykał się ze wszystkimi Tinsley Mortimer i Amandami Hearst Nowego Jorku, a pewnie i z ich siostrami, kuzynkami i przyjaciółkami, jest jej narzeczonym. Wiedziała, że po południu zaroi się tu od burmistrzów i magnatów prasowych, którzy tylko czekają, żeby zgotować owację młodemu następcy tronu i jego wybrance. A co w tym wszystkim jest najlepsze? To, że go kocha. Jest jej najlepszym przyjacielem. Szaleje za nią, potrafi ją rozśmieszyć i docenia jej pracę. Czyż nie mówi się, że nowojorczycy są gotowi dopiero wtedy, kiedy są gotowi? Mówi się. A Max zaczął wspominać o małżeństwie już kilka miesięcy po ich pierwszym spotkaniu. No i proszę: trzy lata później biorą ślub. Zganiła siebie w duchu za to, że marnuje czas na analizowanie tak idiotycznego snu, i wróciła z psem do apartamentu, gdzie czekał na nią pułk podekscytowanych i zdenerwowanych kobiet, które zaczynały już wpadać w panikę, najwyraźniej myśląc, że panna młoda w ostatniej chwili dała nogę. Wchodząc, usłyszała zbiorowe westchnienie ulgi, a Nina, jej konsultantka ślubna, natychmiast zaczęła wydawać polecenia.

Kilka następnych godzin pamiętała jak przez mgłę: prysznic, suszarka, wałki elektryczne, tusz do rzęs i warstwa podkładu, która wygładziłaby cerę każdej kipiącej hormonami nastolatki. Ktoś zajmował się jej butami, ktoś inny przyniósł bieliznę, ktoś trzeci zastanawiał się nad kolorem jej ust. Zanim zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje, jej siostra Jill zdjęła z drzwi suknię ślubną i już sekundę później matka zaczęła ściągać na jej plecach delikatny materiał i zasuwać zamek. Babcia cmoknęła z zachwytu. Lily się popłakała. Emily wymknęła się do łazienki na papierosa, myśląc, że nikt nie zauważy. Andy próbowała to wszystko chłonąć. A potem została sama – tylko na kilka minut, bo zaraz miała przejść do wielkiej sali balowej – bo wszyscy poszli się przygotować. Przycupnęła więc na pikowanym antycznym krześle, niezdarnie i ostrożnie, żeby nie pognieść ani nie zniszczyć ani centymetra kwadratowego sukni. Za niecałą godzinę będzie żoną, kobietą zamężną, do końca życia oddaną Maxowi, tak jak on będzie oddany jej. Trudno to pojąć.

Zaterkotał telefon. Dzwoniła matka Maxa.

– Dzień dobry, Barbaro – powiedziała Andy najcieplej, jak umiała.

Barbara Anne Williams Harrison, Córka Rewolucji Amerykańskiej, potomkini nie jednego, ale aż dwóch sygnatariuszy konstytucji, wieloletnia członkini rad nadzorczych wszystkich liczących się towarzysko organizacji charytatywnych na Manhattanie. Od uczesanych przez Oscara Blandiego włosów po baleriny od Chanel zawsze była dla niej nienagannie uprzejma. Była nienagannie uprzejma dla wszystkich. Uprzejma, lecz nie wylewna. Andy próbowała nie brać tego do siebie, a Max twierdził, że coś sobie ubzdurała. Może na początku ich znajomości Barbara myślała, że Andy jest tylko kolejnym przelotnym flirtem syna? Potem wmówiła sobie, że znajomość Barbary z Mirandą zatruła i przekreśliła wszelką nadzieję na nawiązanie bliższych więzi uczuciowych z przyszłą teściową. Ale w końcu dotarło do niej, że Barbara po prostu już taka jest: chłodna i uprzejma dla wszystkich, nawet dla własnej córki. Nie wyobrażała sobie, żeby mogła nazywać ją „mamą”. Nie żeby ktoś ją do tego zachęcał…

– Dzień dobry, Andreo. Właśnie uświadomiłam sobie, że nie dałam ci naszyjnika. Od rana ścigam się z czasem tak rozpaczliwie, że spóźniłam się do fryzjera i na makijaż! Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że naszyjnik jest w aksamitnym pudełeczku w pokoju Maxa, w bocznej kieszonce tego okropnego worka. Nie chciałam, żeby obsługa go widziała. Może tobie uda się namówić go, żeby nosił coś bardziej godnego i dystyngowanego? Próbowałam Bóg wie, ile razy, ale on po prostu…

– Dziękuję, Barbaro. Zaraz tam zajrzę.

– Ani mi się waż! – zabroniła jej stanowczo Barbara. – Nie możecie się teraz widzieć, to przynosi pecha. Wyślij tam swoją matkę albo Ninę. Kogokolwiek. Dobrze?

– Dobrze, oczywiście.

Andy odłożyła słuchawkę i wyszła na korytarz. Już od dawna wiedziała, że łatwiej jest się z nią zgodzić i zrobić to, co chce, spieranie się do niczego nie prowadzi. To właśnie dlatego miała nosić klejnot rodzinny Harrisonów zamiast „czegoś starego” od krewnych z jej strony: na żądanie Barbary. Miało go na ślubie sześć generacji Harrisonów, więc będzie go miała i ona.

Drzwi do pokoju Maxa były lekko uchylone i gdy weszła do środka, usłyszała szum wody w łazience. Typowe, pomyślała. Ja przygotowuję się od pięciu godzin, a on dopiero bierze prysznic.

– Max? To ja. Nie wychodź!

– Andy? – odezwał się z łazienki. – Co ty tu robisz?

– Przyszłam po naszyjnik. Nie wychodź, dobrze? Nie chcę, żebyś zobaczył mnie w sukni.

Poszperała w bocznej kieszeni worka. Pudełeczka tam nie było, ale natrafiła palcami na złożoną kartkę.

Była to kremowa kartka z papeterii Barbary, gruba i ozdobiona granatowym monogramem z jej inicjałami: BWH. Andy wiedziała, że Dempsey & Carroll, firma zajmująca się wytwarzaniem artykułów piśmienniczych, utrzymuje się na rynku głównie dzięki jej zakupom. Na ich papeterii, wciąż takiej samej, Barbara już od czterdziestu lat wysyłała znajomym życzenia urodzinowe, liściki z podziękowaniami, zaproszenia na kolację i kondolencje. Jako kobieta staroświecka i bardzo tradycyjna prędzej by umarła, niż wysłałaby komuś jakże nietaktowny e-mail czy – o zgrozo! – SMS. Dlatego było zupełnie zrozumiałe, że w dniu ślubu syna napisała do niego odręczny list. Andy miała właśnie go złożyć i schować do kieszeni worka, gdy jej uwagę przykuło jej imię. I zanim zdążyła się zastanowić, co robi, zaczęła czytać.

Drogi Maxwellu

Dobrze wiesz, że zawsze robiłam wszystko, by uszanować Twoją prywatność, ale uznałam, że w kwestiach tak wielkiej wagi nie mogę dłużej milczeć. Dzieliłam się z Tobą swoimi obawami już przedtem, a Ty ciągle obiecywałeś, że je rozważysz. Jednakże teraz, w obliczu nieuchronnie zbliżającego się ślubu, doszłam do wniosku, że nie mogę dłużej czekać i mam prawo mówić otwarcie i bez ogródek.

Błagam Cię, Maxwellu, nie żeń się z Andreą.

Nie zrozum mnie źle. Andrea jest miła i nie mam wątpliwości, że dla innego mężczyzny będzie dobrą żoną. Ale Ty, kochanie, zasługujesz na kogoś dużo lepszego! To musi być dziewczyna z porządnej rodziny, a nie z rodziny rozbitej, naznaczonej cierpieniem i rozwodami. Dziewczyna, która zrozumie nasze tradycje, nasz styl życia. Ktoś, kto przekaże nazwisko Harrisonów następnemu pokoleniu. A co najważniejsze, partnerka, która będzie stawiała Ciebie i Twoje dzieci ponad samolubnymi aspiracjami zawodowymi. Musisz to dobrze przemyśleć: czy chcesz, żeby Twoja żona wydawała jakieś tam pisma i ciągle wyjeżdżała w interesach, czy też pragniesz kogoś, kto najpierw myśli o innych i dba o filantropijne interesy rodu Harrisonów? Czy naprawdę nie chciałbyś mieć partnerki, której bardziej zależy na wspieraniu rodziny niż na realizowaniu własnych ambicji?

Mówiłam Ci, że to nieoczekiwane spotkanie z Katherine na Bermudach to znak. Och, jaki byłeś zachwycony, że znowu ją widzisz! Proszę, nie lekceważ tych odczuć. Decyzja jeszcze nie zapadła, nie jest za późno. Zawsze ją lubiłeś i adorowałeś, to oczywiste. Jeszcze bardziej oczywiste jest to, że byłaby dla Ciebie cudowną partnerką.

Zawsze byłam z Ciebie dumna i wiem, że Twój ojciec patrzy na nas z góry, pragnąc, byś podjął właściwą decyzję.

Całuję Cię najczulej,

matka

Szum wody ustał i wystraszona Andy upuściła list na podłogę. Gdy schyliła się, żeby go podnieść, zauważyła, że trzęsą jej się ręce.

– Andy! – zawołał Max z łazienki. – Jesteś tam?

– Tak – wykrztusiła. – Zaczekaj. Właśnie… właśnie wychodzę.

– Znalazłaś naszyjnik?

Andy znieruchomiała, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Czuła się tak, jakby coś wyssało z pokoju cały tlen.

– Tak.

Szuranie nogami. Znów zaszumiała woda z kranu nad umywalką. I po chwili ucichła.

– Już? Muszę wyjść i się przebrać.

Błagam Cię, Maxwellu, nie żeń się z Andreą. W jej uszach dudniła krew. Och, jaki byłeś zachwycony, że znowu ją widzisz! Powinna wpaść do łazienki czy wypaść na korytarz? Kiedy zobaczy go następnym razem, będą wymieniali się obrączkami na oczach trzystu osób, łącznie z jego matką.

Ktoś zapukał do drzwi. Nina, konsultantka ślubna.

– Andy? Co ty tu robisz? Boże, zniszczysz suknię! Przecież mieliście się zobaczyć dopiero przed ceremonią. Jeśli nie, to dlaczego nie zrobiliśmy zdjęć przedtem? – Jej nieustanne trajkotanie doprowadzało Andy do szału. – Nie wychodź, Max! Twoja przyszła żona stoi tu jak łania w świetle reflektorów. Zaczekaj! Jeszcze chwileczkę! – Podbiegła do Andy w chwili, gdy ta próbowała wstać, poprawiając jednocześnie suknię. – Moment, pomogę ci. – Pomogła jej wstać i wygładziła ręką syreni spód sukni. – A teraz chodź, idziemy. Koniec z tym nagłym znikaniem, słyszysz? Co to? – Wyjęła list z jej spoconej ręki i go podniosła.

Andy dosłownie słyszała, jak wali jej serce, i pomyślała, że zaraz dostanie zawału. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale ogarnęła ją fala mdłości.

– Boże, chyba zaraz…

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a może dzięki wieloletniej praktyce, w rękach Niny pojawiła się śmietniczka i zaraz potem Andy poczuła, że jej wyłożony plastikiem brzeg wrzyna się jej w szyję.

– No, już dobrze – jęknęła nosowo Nina i Andy dziwnie to uspokoiło. – Już dobrze. Nie ty pierwsza masz tremę i nie ostatnia. Lepiej podziękujmy naszej szczęśliwej gwieździe, że nie zaplamiłaś sukni. – Delikatnymi dotknięciami wytarła jej usta podkoszulkiem Maxa i jego zapach, odurzająca mieszanina woni mydła i miętowo-bazyliowego szamponu do włosów – zawsze lubiła, kiedy tak pachniał – znowu przyprawił ją o mdłości.

Ktoś zapukał do drzwi. Do pokoju wszedł słynny fotografik St. Germain z pięknym młodym asystentem.

– Mamy uwiecznić przygotowania Maxa – oznajmił z trudnym do uchwycenia teatralnym akcentem. Na szczęście ani on, ani asystent nawet na nią nie zerknęli.

– Co się tam dzieje?! – zawołał z łazienki skazany na banicję Max.

– Nie wychodź! – krzyknęła władczo Nina. Spojrzała na Andy, która nie była pewna, czy zdoła pokonać trzydzieści metrów dzielących ją od swego apartamentu. – Trzeba poprawić ci makijaż i… Chryste, twoje włosy…

– Naszyjnik – szepnęła Andy. – Muszę wziąć naszyjnik.

– Jaki naszyjnik?

– Barbary, z brylantami. Zaczekaj.

Myśl, myśl, myśl. Co to znaczy? Co powinna zrobić? Zmusiła się, by podejść do tego ohydnego worka, na szczęście Nina uprzedziła ją i rzuciła go na łóżko. Szybko przetrząsnęła całą zawartość i wyjęła czarne aksamitne puzderko z napisem „Cartier” na obrzeżu.

– Tego szukałaś? – spytała. – Dobra, chodźmy.

Wyciągnęła ją na korytarz. Kazała fotografom uwolnić Maxa z łazienki i zamknęła drzwi.

Andy nie mogła uwierzyć, że Barbara nienawidzi jej tak bardzo, iż nie chce, żeby Max się z nią ożenił. Co więcej, że znalazła dla niego lepszą kandydatkę: Katherine, która była „bardziej odpowiednia” i „mniej samolubna”. Tę, która – przynajmniej według niej – wymknęła mu się z rąk. Andy wiedziała o niej chyba wszystko. Katherine była spadkobierczynią fortuny von Herzogów i z tego, co pamiętała z bezustannego początkowo googlowania, podrzędną austriacką księżniczką, którą rodzice wysłali do elitarnej prywatnej szkoły średniej w Connecticut, gdzie uczył się Max. Zrobiła dyplom z historii europejskiej w Amherst, gdzie przyjęto ją po tym, jak jej dziadek – podczas drugiej wojny światowej popierający hitlerowców austriacki arystokrata – podarował władzom college’u tyle pieniędzy, że jeden z tamtejszych akademików nazwano imieniem jego zmarłej żony. Max twierdził, że Katherine jest zbyt sztywna, zbyt układna i ugrzeczniona. Ona jest nudna, mówił. Za bardzo tradycyjna, za bardzo dbająca o pozory. Ale dlaczego chodził z nią z przerwami przez pięć lat, tego wytłumaczyć nie umiał, i Andy zawsze podejrzewała, że coś się za tym kryje. Najwyraźniej miała rację.

Ostatni raz wspomniał o Katherine, kiedy zamierzał zadzwonić do niej z wiadomością o zaręczynach. Kilka tygodni później dostali od niej piękną kryształową wazę od Bergdorfa z liścikiem i życzeniami dozgonnego szczęścia. Emily, która znała ją przez swojego męża Milesa, przysięgała, że nie ma się czym martwić, bo Katherine jest nudna i sztywna i że chociaż ma „niezły tyłek”, Andy bije ją na głowę pod każdym względem. Od tamtej pory Andy o tym nie myślała. Każdy ma jakąś przeszłość. Czy była dumna ze znajomości z Christianem Collinsworthem? Czy odczuwała potrzebę podzielenia się z Maxem wszystkimi szczegółami swego związku z Alexem? Oczywiście, że nie. Ale przeczytany w dniu ślubu list, w którym przyszła teściowa błaga syna, żeby ten zamiast panny młodej poślubił swoją byłą dziewczynę, to zupełnie co innego. Dziewczynę, którą „był zachwycony” na wieczorze kawalerskim na Bermudach, o czym zapomniał jej napomknąć, bo najwyraźniej tak mu było wygodniej.

Andy potarła czoło, próbując zmusić się do myślenia. Kiedy Barbara napisała ten wredny list? Dlaczego Max go zachował? I co to znaczy, że widział się z Katherine zaledwie półtora miesiąca temu i nic jej o tym nie powiedział, racząc ją w zamian szczegółowymi opowieściami o opalaniu się, grze w golfa i stekach na kolację? Musi być jakieś wytłumaczenie, po prostu musi. Tylko jakie?

2Pokochać Hamptons, 2009

Przez długi czas Andy była dumna, że prawie nigdy nie jeździ do Hamptons. Mnóstwo samochodów, tłumy ludzi, presja, żeby szykownie się ubrać, dobrze wyglądać, być tam, gdzie być trzeba… Nie było to specjalnie relaksujące. Marna ucieczka z miasta. Lepiej już zostać i pobyć trochę sam na sam ze sobą, pooglądać uliczne stragany, poleżeć na łączce w Central Parku czy pojeździć rowerem brzegiem Hudsonu. Mogła wtedy wejść bez rezerwacji do każdej knajpki i restauracji, pozwiedzać nowe, niezatłoczone dzielnice. Uwielbiała spędzać letnie weekendy, czytając i sącząc mrożoną kawę, i nigdy nie czuła się zapomniana czy wyobcowana, z czym Emily nie mogła się po prostu pogodzić. Dlatego na jeden weekend w sezonie wyciągała ją do domu rodziców męża, żeby Andy mogła uczestniczyć w fantastycznych przyjęciach i meczach polo, na których bywało tyle kobiet w najmodniejszych ciuchach od Tory Burch, że mogłyby w nie ubrać pół Long Island. Co roku Andy przysięgała sobie, że już nigdy tam nie wróci, i co roku posłusznie pakowała walizkę i wsiadała do autobusu, by przez dwa dni udawać, że wspaniale się bawi w towarzystwie tych samych ludzi, których regularnie widywała na imprezach branżowych w mieście. Ale ten weekend był inny. Ten szczególny weekend miał zdecydować o jej zawodowej przyszłości.

Krótkie pukanie do drzwi i do pokoju wpadła Emily. Sądząc po jej minie, była niezadowolona, że Andy siedzi na luksusowej kołdrze i z jednym ręcznikiem zawiązanym na głowie, a drugim pod pachami patrzy bezradnie na pękającą od ciuchów walizkę.

– Dlaczego nie jesteś jeszcze ubrana? Zaraz przyjdą goście!

– Nie mam co włożyć! – wyszlochała Andy. – Nie wyznaję się na tym Hamptons. Nie jestem jedną z nich, po prostu nie jestem. Wszystko, co przywiozłam, jest do chrzanu.

– Andy… – Emily wysunęła biodro opięte fioletoworóżową, rozkloszowaną jedwabną sukienką tuż pod miejscem, gdzie lejący się materiał był ściągnięty potrójnie owiniętym złotym paskiem, którym nie dałoby się opasać uda większości kobiet. Miała zgrabne jak łania opalone nogi, była w złocistych sandałkach gladiatorkach, a paznokcie pomalowała błyszczącym różowym lakierem w takim samym odcieniu jak suknia.

Andy przyjrzała się jej idealnie ułożonym włosom, lśniącym policzkom, błyszczącym bladoróżowym ustom.

– Mam nadzieję, że to tylko puder rozjaśniający, a nie twoja naturalna uroda – powiedziała uszczypliwie, wskazując jej twarz. – Nikt nie ma prawa tak dobrze wyglądać.

– Andy, przecież wiesz, jaki to ważny wieczór! Żeby wszystkich zaprosić, Miles musiał błagać o przysługę milion osób, a ja przez cały miesiąc użerałam się z florystkami, z tymi od przyjęć i moją pieprzoną teściową. Wiesz, jak trudno było przekonać ich, żeby pozwolili nam wydać to przyjęcie? Ta baba omawiała ze mną wszystkie zasady, jakbyśmy miały siedemnaście lat i chciały zorganizować tu ochlaj z beczką piwa. A ty? Ty miałaś się tylko pokazać, dobrze wyglądać i być czarująca. No i co?

– Przecież przyjechałam, nie? I robię, co mogę, żeby być czarująca. Czy możemy uznać, że spełniam przynajmniej te dwa warunki?

Emily westchnęła i Andy po prostu musiała się uśmiechnąć.

– Pomóż mi! Pomóż swojej biednej, niepełnosprawnej stylowo przyjaciółce skompletować coś chociaż względnie stosownego, żeby dobrze wyglądała, prosząc obcych o pieniądze! – Powiedziała to, żeby sprawić Emily przyjemność, ale przez te siedem lat zrobiła duże postępy w dziedzinie mody. Czy mogła mieć nadzieję, że kiedyś będzie wyglądała tak ładnie jak Emily? Oczywiście, że nie. Ale abnegatką też nie była.

Emily chwyciła kilka sukienek z leżącego na środku łóżka stosu i zmarszczyła nos.

– Właściwie co chciałaś włożyć?

Andy zanurzyła rękę w rozrzuconych ubraniach i wyciągnęła granatową lnianą szmizjerkę z paskiem ze sznurka i espadryle na koturnach. Szmizjerka była prosta, elegancka i ponadczasowa. Może troszkę zmięta. Ale na pewno odpowiednia.

Emily zbladła.

– Chyba żartujesz.

– Spójrz na te fantastyczne guziczki. Nie była tania.

– W dupie mam guziczki! – zapiszczała Emily, rzucając sukienkę na drugi koniec pokoju.

– To Michael Kors! Czy to nic nie znaczy?

– To jest strój plażowy, Andy. Coś, co modelki zarzucają na kostium kąpielowy. A ty co, kupiłaś go przez internet w Nordstromie?

Andy nie odpowiedziała i sfrustrowana Emily wyrzuciła ręce do góry.

Andy westchnęła.

– Możesz mi po prostu pomóc? Proszę. Jeśli mi nie pomożesz, istnieje duże ryzyko, że padnę na łóżko, nakryję się kołdrą i…

Emily momentalnie wrzuciła wyższy bieg, mrucząc pod nosem, jaka Andy jest beznadziejna mimo jej bezustannych wysiłków i prób nauczenia jej tajników kroju, dopasowywania, materiałów i stylu… nie wspominając już o butach. Buty są wszystkim. Pogrzebała w kłębie ubrań, wyjęła dwie sukienki, podniosła je, natychmiast zmarszczyła nos i bezceremonialnie odrzuciła je na bok. Po pięciu minutach denerwującej grzebaniny zniknęła bez słowa na korytarzu i kilka chwil później wróciła ze śliczną bladoniebieską maksi z dżerseju i z przecudnymi wiszącymi kolczykami z turkusami oprawionymi w srebro.

– Trzymaj. Masz srebrne sandały, tak? Bo w moje za Boga nie wejdziesz.

– Za Boga nie wejdę w to – powiedziała Andy, spoglądając nieufnie na piękną sukienkę.

– Wejdziesz. Kupiłam rozmiar za dużą, bo kiedy jestem wzdęta, marszczy się w talii. Ale ty powinnaś się w nią zmieścić.

Andy roześmiała się. Przyjaźniły się od tylu lat, że prawie nie zauważała już takich uwag.

– No co? – spytała zbita z tropu Emily.

– Nic. Jest idealna. Dziękuję.

– Dobra, to się wreszcie ubierz. – Jakby dla podkreślenia pilności tego rozkazu w tej samej chwili zadzwonił dzwonek u drzwi. – Pierwsi goście! Biegnę na dół. Bądź urocza. Mężczyzn pytaj o pracę, kobiety o działalność charytatywną. To nie jest kolacja robocza, więc o czasopiśmie nie wspominaj, w każdym razie nie bezpośrednio, chyba że ktoś spyta.

– Nie robocza? To nie będziemy chodziły od jednego do drugiego, żebrząc o pieniądze?

Rozdrażniona Emily ciężko westchnęła.

– Tak, ale dopiero potem. Najpierw będziemy udawały, że udzielamy się towarzysko i dobrze się bawimy. Najważniejsze, żeby zobaczyli, że jesteśmy bystre, odpowiedzialne i że mamy fantastyczne pomysły. Większość to kumple Milesa z Princeton. Stado tych od funduszów hedgingowych, którzy uwielbiają inwestować w projekty medialne. Mówię ci, włóż tę sukienkę, dużo się uśmiechaj, okazuj zainteresowanie, bądź jak zwykle czarująca, a się ustawimy.

– Uśmiechać się, okazywać zainteresowanie, być czarującą. Rozumiem. – Andy zdjęła z głowy ręcznik i zaczęła rozczesywać włosy.

– Pamiętaj, posadziłam cię między Farookiem Hamidem, którego fundusz sklasyfikowano ostatnio wśród pięćdziesięciu najbardziej lukratywnych inwestycji tego roku, i Maxem Harrisonem z Harrison Media Holdings, który jest teraz prezesem zarządu.

– Niedawno umarł mu ojciec, prawda? Kilka miesięcy temu. – Andy pamiętała transmitowany przez telewizję pogrzeb i to, że przez dwa dni w gazetach roiło się od artykułów, pośmiertnych peanów i hołdów na cześć twórcy jednego z największych imperiów medialnych, który po serii fatalnych decyzji inwestycyjnych, podjętych tuż przed recesją w 2008 roku – Madoff, pola naftowe w niestabilnych politycznie krajach – wprowadził firmę w finansowy korkociąg. Nikt nie wiedział, jak wielkie straty poniósł jego holding.

– Tak. Teraz szefem jest Max i z tego, co mówią, naprawdę nieźle sobie radzi. A jedyną rzeczą, którą lubi bardziej niż inwestowanie w nowe projekty medialne, jest inwestowanie w nowe projekty medialne kierowane przez atrakcyjne kobiety.

– Boże, Em, czyżbyś nazwała mnie atrakcyjną kobietą? Aż się zaczerwieniłam, poważnie.

Emily pogardliwie prychnęła.

– Mówiłam o sobie… Posłuchaj, możesz być na dole za pięć minut? Potrzebuję cię! – I wyszła.

– Ja też cię kocham! – zawołała za nią Andy, grzebiąc w stosie ubrań w poszukiwaniu stanika bez ramiączek.

Kolacja przebiegła zaskakująco spokojnie, o wiele spokojniej, niż przewidywała jej rozhisteryzowana przyjaciółka. Przez otwarte boczne ściany rozstawionego nad wodą namiotu wpadała do środka słona bryza, a blask setek świec w szkle przydał przyjęciu subtelnej elegancji. Menu, w którym dominowały owoce morza, było niesamowite: częściowo rozłupane ponadkilogramowe homary, małże w sosie maślano-cytrynowym, omułki duszone w białym winie, czerwone ziemniaczki z czosnkiem i rozmarynem, kolby kukurydzy oprószone serem cotija, kosze ciepłych maślanych bułeczek, nieskończone zapasy zimnego piwa z limonką, kieliszki orzeźwiającego pinot grigio i najpyszniejsze margarity, jakie Andy kiedykolwiek piła.

Napchawszy się domowej roboty szarlotką i lodami, wszyscy ruszyli do ogniska, które obsługa rozpaliła na skraju trawnika, gdzie czekały już deserowe kanapeczki zrobione z dwóch krakersów, kilku kostek czekolady i roztopionej nad ogniem pianki, kubki gęstej gorącej czekolady i stos cienkich koców utkanych z niebiańsko mięciutkiego kaszmiru i włókien bambusa. Dużo pito i dużo się śmiano, tak jak podczas kolacji, nic więc dziwnego, że już wkrótce wokół ogniska zaczęło krążyć kilka jointów. Andy zauważyła, że nie palą tylko ona i Max Harrison, bo tylko oni za każdym razem przekazywali skręta dalej. Kiedy Max przeprosił gości i ruszył w stronę domu, nie mogła się powstrzymać i poszła za nim.

– O, cześć – powiedziała, nagle zawstydzona, wpadając na niego na rozległym tarasie. – Szukam… szukam łazienki – zełgała.

– Andrea, prawda? – spytał, chociaż przez trzy godziny siedzieli obok siebie przy stole. Ale on rozmawiał głównie z kobietą po jego lewej stronie, rosyjską modelką, która chyba nie znała angielskiego, ale która chichotała i trzepotała rzęsami na tyle, by go zainteresować. Natomiast ona gawędziła z Farookiem – a raczej go słuchała – chwalił się, czym popadnie, od kupionego w Grecji jachtu po notkę biograficzną w ostatnim numerze „Wall Street Journal”.

– Tak, ale wolę Andy.

– Zapalisz… Andy? – Max wyjął z kieszeni paczkę marlboro lightów, poczęstował ją, a ona, chociaż nie paliła już od roku, bez namysłu sięgnęła po papierosa.

W milczeniu pstryknął zapalniczką, podał jej ogień, też zapalił i gdy oboje wypuścili długą smugę dymu, powiedział:

– Wspaniałe przyjęcie. Odwaliłyście kawał dobrej roboty.

Andy mogła się tylko uśmiechnąć.

– Dzięki. Ale to głównie zasługa Emily.

– Dlaczego nie palisz? To znaczy… trawki.

Andy zmrużyła oczy.

– Zauważyłem, że byliśmy jedynymi, którzy… odmawiali.

Zgoda, mówili tylko o paleniu skręta, ale było jej miło, że w ogóle to zauważył. Trochę o nim słyszała, głównie to, że jest najlepszym szkolnym kumplem Milesa i postacią z rubryk towarzyskich i blogów medialnych. Na wszelki wypadek Emily zapoznała ją pokrótce z jego barwną przeszłością, twierdząc, że Max przepada za ładniutkimi, głupiutkimi dziewczynami, że zaliczył ich Bóg wie ile i że chociaż jest nieprawdopodobnie inteligentny, porządny, oddany rodzinie i przyjaciołom, nie potrafi związać się z nikim „na poważnie”. Ona i Miles przewidywali, że pozostanie kawalerem co najmniej do czterdziestki albo i dłużej, dopóki jego dominująca matka nie zażąda od niego wnuka, zmuszając go do małżeństwa z jakąś dwudziestokilkuletnią lasencją, która będzie patrzyła w niego jak w obraz, nigdy nie kwestionując tego, co mąż powie czy zrobi. Andy o tym wszystkim wiedziała – słuchała uważnie, a to, co znalazła na własną rękę, potwierdzało słowa Emily – ale z niewiadomych powodów ocena ta wydała jej się teraz niesprawiedliwa.

– Tak naprawdę to nie wiem. W college’u paliłam tak jak inni, ale jakoś mi to nie leżało. Wymykałam się do swego pokoju, gapiłam w lustro, robiłam przegląd wszystkich złych decyzji, które podjęłam, i zawsze wychodziło mi, że jestem koszmarnym nieudacznikiem.

– Pełny odlot, co? – rzucił z uśmiechem Max.

– Doszłam do wniosku, że i bez tego życie jest wystarczająco ciężkie. Po co mi trawka czy prochy? Żeby się jeszcze bardziej pogrążyć?

– Słusznie. – Max zaciągnął się dymem.

– A ty?

Długo się zastanawiał, jakby nie mógł się zdecydować, którą wersję wybrać. Zacisnął tak charakterystyczne dla Harrisonów mocno zarysowane szczęki, ściągnął ciemne brwi. Był bardzo podobny do swojego ojca, którego zdjęcia Andy widziała w gazetach. Gdy ich spojrzenia się spotkały, znowu się uśmiechnął, lecz tym razem był to uśmiech przyprawiony nutką smutku.

– Niedawno zmarł mój ojciec. Oficjalnie podano, że na raka, ale to była marskość wątroby. Przez całe dorosłe życie był alkoholikiem. Doskonale przy tym funkcjonował, jeśli można tak nazwać conocne pijaństwa, ale potem przyszedł kryzys finansowy i jego skutki. Wtedy zaczął podupadać na zdrowiu. Ja też dużo piłem, już w college’u. Po pięciu latach stwierdziłem, że przestaję nad tym panować. Więc rzuciłem. Wszystko. Wódę i prochy, wszystko oprócz tego rakotwórczego świństwa, którego nie potrafię sobie odmówić…

Kiedy o tym wspomniał, Andy przypomniała sobie, że podczas kolacji pił tylko wodę z bąbelkami. Wtedy o tym nie myślała, ale teraz, gdy znała już jego historię, miała ochotę objąć go i przytulić.

Musiała odpłynąć myślami gdzieś daleko, bo dodał:

– Jak się pewnie domyślasz, jestem ostatnio duszą każdego przyjęcia.

Roześmiała się.

– A ja często znikam bez pożegnania, żeby wrócić do domu, włożyć spodnie od dresu i spokojnie obejrzeć jakiś film. Pijesz czy nie, jesteś pewnie zabawniejszy ode mnie.

Paląc papierosa, gawędzili swobodnie przez kilka minut i kiedy odprowadził ją do ogrodu, przyłapała się na tym, że ciągle próbuje przyciągnąć jego uwagę, jednocześnie wmawiając sobie, że Max jest tylko zwykłym podrywaczem. Był niesamowicie przystojny, nie mogła temu zaprzeczyć. Miała alergię na „niegrzecznych” chłopców, ale w nim zobaczyła coś bezbronnego i szczerego. Nie musiał opowiadać jej o swoim ojcu ani o problemach z alkoholem. Był zaskakująco bezpośredni i twardo stąpał po ziemi, czym bardzo jej zaimponował. Ale nawet Emily uważa, że niezłe z niego ziółko, powtarzała sobie w duchu, a zważywszy, że Emily jest żoną jednego z największych balangowiczów na Manhattanie, to mówi samo za siebie. Dlatego gdy Max pożegnał się z nią po północy niewinnym pocałunkiem w policzek i zdawkowym: „Miło było cię poznać”, uznała, że tak jest lepiej. Świetnych facetów jest na pęczki, nie musi przyklejać się do jakiegoś głupiego playboya. Nawet jeśli jest słodki, uroczy i szczery.

O dziewiątej następnego dnia przyszła do niej Emily, która mimo wczesnej pory zdążyła się już zrobić na bóstwo, wkładając krótkie białe szorty, bluzkę z batikowym nadrukiem i sandały na wysokich do nieba koturnach.

– Zrobisz mi przysługę? – spytała.

Andy zasłoniła ramieniem twarz.

– A czy będę musiała wstać? Te wczorajsze margarity zupełnie mnie dobiły.

– Rozmawiałaś z Maxem Harrisonem, pamiętasz?

Andy otworzyła jedno oko.

– Pewnie.

– Właśnie dzwonił. Zaprasza nas na wczesny lunch do domu swoich rodziców, ciebie, mnie i Milesa, żeby pogadać o pieniądzach. Chyba chce w nas zainwestować, i to sporo.

– To fantastycznie! – wykrzyknęła Andy, nie bardzo wiedząc, czy chodzi jej o zaproszenie, czy o perspektywę dużego zastrzyku finansowego.

– Tylko że Miles i ja jesteśmy już umówieni na brunch w klubie z jego starymi. Wrócili dziś rano i rwą się do wyjścia. Wyjeżdżamy za piętnaście minut i nie ma mowy, żebym mogła się od tego wykręcić. Próbowałam, wierz mi. Poradzisz sobie z Maxem sama?

Andy udała, że się zastanawia.

– Tak, chyba tak – odparła. – Jeśli chcesz, to pójdę.

– Doskonale, a więc załatwione. Max przyjedzie po ciebie za godzinę. Powiedział, żebyś wzięła kostium kąpielowy.

– Kostium? To muszę jeszcze zabrać…

Emily podała jej dużą słomkową torbę od Diane von Furstenberg.

– Bikini, dla ciebie z wysokim stanem oczywiście, śliczna mała plażowa sukieneczka od Milly, kapelusz z opadającym rondem i bloker, trzydziestka bez olejku. Na potem weźmiesz białe szorty z paskiem, które miałaś na sobie wczoraj, włożysz lnianą tunikę i te ładniutkie białe buciki Tomsa. Jakieś pytania?

Andy roześmiała się, pomachała jej na do widzenia i wysypała na łóżko zawartość torby. Kapelusz i bloker od razu wrzuciła do niej z powrotem wraz ze swoim bikini, z dżinsowymi szortami i topem. Nie zamierzała słuchać dyktatorskich poleceń modowych przyjaciółki, przynajmniej nie do końca, poza tym uznała, że jeśli jej wygląd nie spodoba się Maxowi, to jego problem.

To było idealne popołudnie. Pływała jego małą motorówką, często skacząc dla ochłody do morza, a później zjedli lunch, na który składały się: pieczony kurczak na zimno, kilka plastrów arbuza, ciasteczka z masłem orzechowym i lemoniada. Następnie, nie zważając na ostre słońce, prawie dwie godziny spacerowali po plaży, a potem usnęli w miękko wyściełanych leżakach nad brzegiem błyszczącego, zupełnie opustoszałego basenu Harrisonów. Gdy w końcu otworzyła oczy, wydawało się, że wiele godzin później, poczuła na sobie jego wzrok.

– Lubisz małże z topionym masłem? – spytał z dziwnym uśmieszkiem.

– A kto nie lubi?

Dał jej swoją bluzę, którą włożyła na kostium, wskoczyli do jeepa i pojechali. Wiatr potargał jej włosy, splatając je w cudowny słony bałagan na głowie, i stwierdziła, że od lat nie czuła się tak wolna i swobodna. Zanim zaparkowali przed małą budką na plaży w Amagansett, zdążyła się już nawrócić: Hamptons to najwspanialsze miejsce na ziemi pod warunkiem, że mieszka tu Max i że zawsze ma pod ręką kubełek małży i miseczkę topionego masła. Chrzanić weekendy w mieście. To prawdziwy raj.

– Niezłe, prawda? – spytał, połykając kolejnego małża i wrzucając skorupkę do plastikowego kosza na odpadki.

– Są takie świeże, że w niektórych jest jeszcze piasek – wymlaskała z pełnymi ustami. Ogryzała kolbę kukurydzy, nie zważając na to, że jej podbródek ocieka masłem.

– Chcę zainwestować w wasze czasopismo – powiedział Max, patrząc jej w oczy.

– Naprawdę? To wspaniale. Więcej niż wspaniale, to fantastycznie. Emily mówiła, że jesteś zainteresowany, ale nie chciałam…

– Jestem pod wrażeniem tego, co już zrobiłaś.

Andy poczuła, że się czerwieni.

– Szczerze mówiąc, prawie wszystko zrobiła Emily. To niesamowite, jaka jest zorganizowana. I jakie ma kontakty. Ja nie umiem nawet napisać biznesplanu, nie wspominając o…

– Tak, Emily jest świetna, ale mówiłem o tobie, o tym, co ty zrobiłaś. Gdy Emily skontaktowała się ze mną kilka tygodni temu, przeczytałem wszystko, co napisałaś.

Andy wytrzeszczyła oczy.

– Zwłaszcza na tym ślubnym blogu. I żyli długo i szczęśliwie, tak? Przyznam ci się, że rzadko czytam sprawozdania ze ślubów, ale twoje wywiady są znakomite. A ten artykuł o Chelsea Clinton, który napisałaś, kiedy wychodziła za mąż? Jest naprawdę bardzo dobry.

– Dziękuję – wyszeptała.

– Przeczytałem również ten w „New York Magazine”, ten o literowym systemie ocen restauracji. Bardzo ciekawy. I ten podróżniczy, o przystani dla amatorów jogi. Gdzie to było? W Brazylii?

Andy pokiwała głową.

– Aż miałem ochotę tam pojechać. A zapewniam cię, że nie przepadam za jogą.

– Dzięki. To… – Andy odkaszlnęła, próbując stłumić uśmiech – to dużo dla mnie znaczy.

– Nie mówię tego, żeby sprawić ci przyjemność. Mówię ci o tym, bo naprawdę tak jest. Emily przedstawiła mi wstępny zarys waszych pomysłów na to nowe czasopismo i uważam, że jest doskonały.

Tym razem Andy pozwoliła sobie na szeroki uśmiech.

– Muszę przyznać, że byłam bardzo sceptyczna, kiedy Emily z tym wyskoczyła. Wydawało mi się, że świat nie potrzebuje kolejnego magazynu ślubnego. Że na rynku nie ma już miejsca. Ale kiedy zaczęłyśmy rozmawiać, zdałyśmy sobie sprawę, że jednak tak, że brakuje na nim ślubnego odpowiednika „Runwaya”, ekskluzywnego, luksusowego czasopisma ze wspaniałymi zdjęciami, bez żadnej tandety. Magazynu poświęconego celebrytom, osobom z towarzystwa i ślubom poza zasięgiem finansowym większości czytelników, ceremoniom, które mają jednak wielki wpływ na ich marzenia i plany. Czegoś, co dla każdej praktycznej, wyrobionej i mającej styl kobiety byłoby inspiracją, na której mogłaby wzorować swoją własną uroczystość. W dzisiejszych czasopismach ślubnych dominuje gipsówka, kolorowe buciki i tiary, nie ma tam niczego, co podsunęłoby jakiś pomysł bardziej wyrafinowanej pannie młodej. Myślę, że „Plunge” wypełni tę niszę.

Max patrzył na nią z butelką bezalkoholowego piwa korzennego w ręku.

– Przepraszam, nie chciałam się tak rozpędzać. Ale kiedy o tym mówię, zawsze mnie ponosi. – Andy upiła łyk corony, zastanawiając się, czy to, że pije przy Maxie alkohol, jest nietaktem.

– Byłem gotów zainwestować, ponieważ pomysł wygląda rozsądnie, ponieważ Emily jest bardzo przekonująca, a ty niezwykle atrakcyjna. Ale nie wiedziałem, że potrafisz być równie przekonująca jak ona.

– Trochę przegięłam, co? – Andy ukryła twarz w dłoniach. – Przepraszam. – Mówiła, wypowiadała słowa, ale mogła myśleć tylko o tym, że nazwał ją „niezwykle atrakcyjną”.

– Jesteś nie tylko dobrą dziennikarką. W przyszłym tygodniu spotkamy się razem w mieście i omówimy szczegóły, ale już teraz mogę powiedzieć, że firma Harrison Media Holdings chciałaby zostać waszym głównym inwestorem.

– Byłoby cudownie i pragnę cię zapewnić, że mówię to nie tylko w swoim imieniu, ale i w imieniu Emily – powiedziała i natychmiast pożałowała, że zabrzmiało to tak oficjalnie.

– Zarobimy razem dużo pieniędzy. – Max podniósł butelkę jak do toastu.

Andy trąciła ją butelką corony.

– Za nas. Za przyszłych partnerów w interesach.

Max spojrzał na nią dziwnie, ale jeszcze raz trącił jej butelkę swoją i wypił łyk piwa.

Przez chwilę Andy czuła się trochę niezręcznie, ale szybko doszła do wniosku, że nie powiedziała niczego niestosownego. Ostatecznie Max to biznesmen. Powiązany z modelkami i przeróżnymi postaciami z socjety, ale biznesmen. A to ma być interes, dlatego „partnerzy w interesach” brzmi dobrze i elegancko.

Zmienił się nastrój, od razu to wyczuła, dlatego nie zdziwiła się, kiedy zaraz po popołudniowej wyprawie na małże odwiózł ją do domu teściów Emily. Pocałował ją w policzek, podziękował za wspaniały dzień, ale nie wspomniał o następnym spotkaniu, nie licząc tego w sali konferencyjnej, w towarzystwie Emily oraz zespołu prawników i księgowych.

Niby dlaczego miał wspomnieć? – zganiła siebie w duchu. Tylko dlatego, że trochę z nią poflirtował i nazwał ją „atrakcyjną”? Dlatego że spędzili razem cudowny dzień? Dla niego był to pewnie tylko obowiązek: jak zwykle uroczy i czarujący, przygotowywał po prostu grunt pod nowy interes, a przy okazji nawiązał z nią niewinny flirt. Co, według Emily i tego, co znalazła w internecie, robił często i dobrze. I co wcale nie znaczyło, że się nią interesuje.

Emily była zachwycona, że spędzili tak udany i owocny dzień, a w jeszcze większy zachwyt wpadła na ich czwartkowym spotkaniu. W imieniu Harrison Media Holdings Max zobowiązał się do zainwestowania w „Plunge’a” oszałamiającej sześciocyfrowej kwoty, większej, niż mogły to sobie wymarzyć, a co jeszcze lepsze, Emily nie mogła pójść z nimi na lunch, by uczcić ich wspólne przedsięwzięcie, na który Max spontanicznie je zaprosił.

– Gdybyście wiedzieli, jak trudno się do niej dostać, nawet byście nie proponowali, żebym nie poszła – powiedziała, pędząc do jakiejś słynnej dermatolożki gwiazd filmowych i gwiazdorów na wizytę, na którą czekała prawie pięć miesięcy. – Łatwiej załatwić spotkanie z dalajlamą, a zmarszczki na moim czole z każdą sekundą robią się coraz głębsze.

Tak więc znowu poszli tylko we dwoje i dwie godziny przeciągnęły się do pięciu, wreszcie ma[i][v]tre d’ restauracji ze stekami w śródmieściu grzecznie poprosił ich o zwolnienie stolika, który ktoś zarezerwował na kolację. Odprowadzając ją do domu – trzydzieści przecznic w kierunku przeciwnym do tego, w którym mieszkał – Max trzymał ją za rękę i cudownie się czuła u jego boku. Wiedziała, że ładnie razem wyglądają, a ich wzajemne zauroczenie wywoływało uśmiech na twarzach przechodniów. Kiedy doszli do domu Andy, złożył na jej ustach niesamowity pocałunek. Trwał tylko kilka sekund, ale był delikatny i doskonały i na przemian to się cieszyła, to wpadała w panikę, że Max nie chce więcej. Nie wspomniał o następnym spotkaniu i chociaż na pewno całował się z dziewczynami, kiedy i gdzie tylko miał na to ochotę, coś mówiło jej, że wkrótce się do niej odezwie.

I się odezwał, już nazajutrz. Wieczorem znowu się spotkali. Pięć dni później rozstawali się – bardzo niechętnie – tylko wtedy, kiedy musieli iść do pracy, śpiąc na zmianę to u niej, to u niego i zastanawiając się, dokąd pójść się zabawić. On zabrał ją do swojej ulubionej knajpki w Queens, bardzo mafijnej w stylu, gdzie wszyscy dobrze go znali. Gdy znacząco uniosła brwi, zapewnił ją, że to tylko dlatego, że kiedy był mały, co najmniej dwa razy w miesiącu bywał tam z rodzicami. Ona zabrała go na nocny występ do swojego ulubionego klubu komediowego w West Village, gdzie śmiali się tak bardzo, że zalali stolik drinkami. Potem, ciesząc się letnią nocą, przeszli pół Manhattanu i dotarli do jej mieszkania dopiero o wschodzie słońca. Jeździli na przejażdżki wypożyczonymi rowerami, napowietrznym tramwajem pojechali na Wyspę Roosevelta, gdzie w sześciu – sześciu! – ruchomych budkach z jedzeniem próbowali chyba wszystkiego, od lodów domowej roboty po tacos dla smakoszy i świeżutkie bułeczki z homarem. No i ten obłędny seks. Kochali się jak szaleni. Często. Pod koniec tygodnia byli wyczerpani, nasyceni i – przynajmniej według niej – bardzo w sobie zakochani. W niedzielę spali do jedenastej, a potem zamówili wielkie śniadanie z bajglami i rozłożywszy się na dywanie w jego salonie, oglądali na przemian program o przeróbkach domów na HGTV i US Open.

– Chyba pora już poinformować Emily – rzucił Max, serwując jej latte ze swego kosmicznego ekspresu. – Tylko obiecaj, że nie uwierzysz w to, co powie.

– A co powie? Że nie umiesz angażować się w związek i masz skłonność do coraz młodszych dziewczyn? Dlaczego miałabym tego słuchać?

Max potargał jej włosy.

– Przesada, gruba przesada.

– Mhm, jasne. – Powiedziała to lekko, ale jego reputacja trochę ją niepokoiła. Zgoda, czuła, że to, co ich łączy, wygląda inaczej – który playboy leżałby na dywanie, oglądając HGTV? – ale czy nie myślały tak wszystkie dziewczyny?

– Jesteś cztery lata młodsza? To się nie liczy?

Roześmiała się.

– Chyba tak. Świadomość, że mam dopiero trzydzieści lat i praktycznie rzecz biorąc, jestem małym dzieckiem, bardzo pomaga. Tak, to miłe, zwłaszcza że jesteś cztery lata starszy ode mnie.

– Chcesz, żebym powiedział coś Milesowi? Chętnie to zrobię.

– Nie, skądże. Em przychodzi dzisiaj do mnie na sushi i na powtórkę House’a. Sama jej powiem.

Andy zastanawiała się, jak Emily zareaguje. Poczuje się zdradzona, że nie powiedziała jej wcześniej? Poczuje się niezręcznie, bo Max i Miles są dobrymi kumplami? Zirytuje się, że jej wspólniczka zadała się z ich głównym inwestorem? Do głowy jej nie przyszło, iż Emily mogła podejrzewać coś od samego początku.

– Naprawdę? Wiedziałaś? – spytała, wyciągając nogę i kładąc stopę w skarpetce na zniszczonej sofie.

Emily zanurzyła kawałek sashimi z łososiem w sosie sojowym i wrzuciła go do ust.

– Masz mnie za ostatnią kretynkę? A raczej za ślepą ostatnią kretynkę? Oczywiście, że wiedziałam.

– Ale jak… jak się domyśliłaś? Kiedy?

– Och, nie wiem. Może wtedy, gdy po waszym pierwszym dniu razem pojawiłaś się w domu rodziców Milesa i wyglądałaś tak, jakbyś przed chwilą uprawiała najwspanialszy seks w życiu. A może po naszym spotkaniu u niego w biurze, kiedy nie mogliście oderwać od siebie oczu? Jak myślisz, dlaczego nie poszłam z wami na lunch? A to, że nagle zniknęłaś, że przez cały tydzień nie odbierałaś telefonów ani nie odpisywałaś na SMS-y i że byłaś bardziej tajemnicza niż nastolatka, która próbuje ukryć coś przed rodzicami? Daj spokój, bądź poważna.

– Mała poprawka: w Hamptons ze sobą nie spaliśmy. Nie zrobiliśmy nic, co…

Emily podniosła rękę.

– Proszę, daruj sobie szczegóły. Poza tym nie musisz się przede mną tłumaczyć. Cieszę się, naprawdę. Max to świetny facet.

Andy spojrzała na nią nieufnie.

– Zawsze mi powtarzałaś, że to podrywacz i kobieciarz.

– Bo tak jest. Ale może to już przeszłość. Ludzie się zmieniają. Wszyscy, tylko nie mój mąż. Mówiłam ci, że znalazłam kilka SMS-ów od jakiejś dupencji o imieniu Rae? To pewnie nic poważnego, ale wymaga śledztwa. Tak czy inaczej, to, że Miles lubi oglądać się za babami, wcale nie znaczy, że Max się kiedyś nie ustatkuje. Może właśnie znalazł tę, której szukał.

– Albo jestem tylko dziewczyną tygodnia.

– Czas pokaże, tylko czas. Wiem to z doświadczenia.

– Jasne, w porządku – mruknęła Andy głównie dlatego, że nic innego nie przyszło jej do głowy. Miles miał taką samą reputację jak Max, ale dochodziła do tego skrytość. Był sympatyczny, na pewno towarzyski i mieli z Emily dużo wspólnego, jak choćby zamiłowanie do imprezowania, luksusowych wakacji i drogich ubrań. Ale chociaż byli razem od tylu lat, Andy miała wrażenie, że tak naprawdę nie zna męża swojej najlepszej przyjaciółki. Emily często wspominała, że Miles lubi „oglądać się za babami”, jak to nazywała, ale ilekroć Andy próbowała coś z niej wyciągnąć, natychmiast zamykała się w sobie. O ile Andy wiedziała, żadnego konkretnego dowodu zdrady nie było – przynajmniej dowodu publicznego – ale to nic nie znaczyło. Miles, mężczyzna sprytny i dyskretny, jako producent telewizyjny wyjeżdżał tak często, że wszystko było możliwe. To, że zdradza Emily, też. Było całkiem prawdopodobne, że ona o tym wie. Ale czy się tym przejmuje? Szaleje z niepokoju i zazdrości, czy też należy do kobiet, które udają, że nic nie widzą, dopóki nie grozi im publiczne poniżenie? Andy zawsze to zastanawiało, ale zgodnie z ich niepisanym porozumieniem nigdy nie poruszała tego tematu.

Emily pokręciła głową.

– Nie do wiary. Ty i Max Harrison. Nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby was umówić, a tu proszę… Niesamowite.

– Em, my się nie pobieramy. Po prostu spędzamy razem czas. – Andy powiedziała to niby obojętnie, ale tak, czasem fantazjowała, jak by to było, gdyby wyszła za Maxa Harrisona. Szalona myśl – znają się niecałe dwa tygodnie – ale już teraz wygląda to zupełnie inaczej niż z jakimkolwiek mężczyzną, z którym dotąd się spotykała, może z wyjątkiem Alexa, tego sprzed lat. Już dawno nikt jej tak nie podniecał. Max jest seksowny, inteligentny, czarujący i, zgoda, ma dobre pochodzenie. Nigdy nie wyobrażała sobie, że wyjdzie za kogoś takiego jak on, ale wcale nie brzmiało to strasznie.

– Posłuchaj – odezwała się Emily – ja wszystko rozumiem. Ciesz się. I baw. I niczego przede mną nie ukrywaj, dobra? Jeśli się pobierzecie, chcę, żeby cała zasługa przypadła mnie.

I to właśnie do niej Andy zadzwoniła tydzień później, gdy Max poprosił ją, by towarzyszyła mu na przyjęciu w hotelu Carlyle, wydawanym przez jego firmę na cześć Glorii, wydawcy jednego z jego czasopism i córki dwojga słynnych muzyków, która opublikowała właśnie swoje wspomnienia.

– Co ja mam włożyć? – spytała spanikowana.

– Hm, jeśli on jest gospodarzem przyjęcia, a ty gospodynią, to musi to być coś odlotowego. Co eliminuje większą część twojej „klasycznej” garderoby. Chcesz coś ode mnie pożyczyć czy pójść na zakupy?

– Gospodynią przyjęcia? – Andy powiedziała to niemal szeptem. – Ja?

– Jeśli on jest gospodarzem, a ty z nim idziesz…

– Boże. Nie dam rady. Mówił, że będą setki ludzi, bo jest Tydzień Mody. Nie jestem na to przygotowana.

– Musisz przypomnieć sobie czasy „Runwaya”. Ona też tam pewnie będzie. Miranda. Znają się z Glorią od lat.

– Wykluczone, nie pójdę…

W dzień przyjęcia przyjechała do hotelu godzinę wcześniej, żeby pomóc Maxowi wszystkiego dopilnować, i kiedy weszła na salę w pożyczonej od Emily sukni od Céline, w cudownych szpilkach i ciężkiej, masywnej złotej biżuterii, jego mina była warta każdej ceny. Wiedziała, że ładnie wygląda, i była z siebie dumna.

Max objął ją i szepnął jej do ucha, że wygląda oszałamiająco. A potem, gdy przedstawiał ją gościom – kolegom i pracownikom, różnym wydawcom, autorom, fotografom, reklamodawcom i PR-owcom – jako swoją dziewczynę, nie posiadała się ze szczęścia. Swobodnie z nimi gawędziła, starała się ich oczarować i musiała przyznać, że cudownie się przy tym bawiła. Zdenerwowała się dopiero wtedy, gdy przyszła jego matka, która jak drapieżny rekin od razu wzięła ją na celownik.

– Musiałam poznać dziewczynę, o której Max nie przestaje mówić – powiedziała zrzędliwie z nie do końca brytyjskim akcentem, którego nauczyła się pewnie podczas zbyt wielu lat przemieszkanych przy Park Avenue. – Andrea, prawda?

Andy rozejrzała się szybko w poszukiwaniu Maxa, który nie wspomniał, że matka będzie na przyjęciu, a potem skupiła wzrok na wysokiej kobiecie w tweedowym kostiumie od Chanel.

– Pani Harrison? – spytała, z trudem zachowując spokój. – Bardzo mi miło panią poznać.

Nie było żadnego: „Mów do mnie Barbaro” czy „Ślicznie wyglądasz, kochanie”, a nawet zwykłego „I wzajemnie”. Matka Maxa bezczelnie otaksowała ją wzrokiem i powiedziała:

– Jesteś szczuplejsza, niż myślałam.

Słucham? Szczuplejsza, niż opisywał ją Max? Czy według jej rozeznania?

Andy odkaszlnęła. Miała ochotę uciec i schować się w mysią dziurę, ale Barbara trajkotała:

– Ojejej… Pamiętam, że kiedy byłam w twoim wieku, waga sama spadała. Żałuję, że moja Elizabeth nie jest taka. Poznałaś już siostrę Maxa? Zaraz powinna tu być, ale ona ma budowę ciała ojca. Niedźwiedziowatą. Atletyczną. Nie jest chyba otyła, ale też nie za bardzo kobieca.

Jak matka może mówić tak o swojej córce? Andy nie wiedziała, gdzie Elizabeth teraz jest, ale bardzo jej współczuła. Spojrzała Barbarze prosto w oczy.

– Nie, jeszcze jej nie poznałam, ale widziałam jej zdjęcie i uważam, że jest piękna!

– Hm… – mruknęła bez przekonania pani Harrison. Suchymi, trochę skórzastymi palcami złapała Andy za nadgarstek i pociągnęła za rękę. Mocno. – Chodź. Usiądźmy i poznajmy się trochę.

Andy robiła, co mogła, żeby jej zaimponować, przekonać ją, że jest warta jej syna. Zgoda, Barbara marszczyła nos, kiedy Andy opisywała jej swoją pracę w redakcji „Plunge’a”, i rzuciła kilka niejasnych, niezbyt przychylnych uwag na temat tego, że dziewczyna jej syna pochodzi z miasta leżącego daleko od hrabstwa Litchfield, gdzie Harrisonowie mieli stare ranczo z końmi, mimo to Andy nie odniosła wrażenia, że rozmowa była katastrofą. Okazywała zainteresowanie, zadawała stosowne pytania, przemyciła zabawną anegdotkę o Maxie i opowiedziała, jak i gdzie się poznali, szczegół, który chyba przypadł Barbarze do gustu. W końcu, w akcie rozpaczy, wspomniała, że pracowała kiedyś w „Runwayu” u Mirandy Priestly. Pani Harrison natychmiast się wyprostowała i nachyliła do niej, żeby przeprowadzić dokładniejsze śledztwo. Czy się jej tam podobało? Czy nie uważa, że praca u pani Priestly jest najlepszym doświadczeniem zawodowym, jakie można sobie wyobrazić? Kilka razy podkreśliła, że wszystkie dziewczęta, z którymi Max się wychowywał, dałyby się zabić za posadę w „Runwayu”, że Miranda jest dla nich wzorem wzorów i że marzą, by trafić kiedyś na łamy jej czasopisma. A jeśli ich „mały projekt” nie wypali? Czy Andy rozważyłaby wtedy możliwość powrotu? Bardzo się ożywiła, a Andy uśmiechała się tylko i kiwała głową z największym entuzjazmem, jaki tylko mogła z siebie wykrzesać.

– Jestem pewny, że bardzo się jej spodobałaś – powiedział Max, gdy wciąż podekscytowani przyjęciem siedzieli w całodobowej jadłodajni na Upper East Side.

– Nie wiem. – Andy wypiła łyk koktajlu czekoladowego. – Nic na to nie wskazywało.

– Andy, zrobiłaś furorę. Mój dyrektor finansowy ciągle powtarzał, że jesteś przezabawna. Podobno coś mu opowiedziałaś, tak?

– Kończył Dartmouth, więc sprzedałam mu moją standardową anegdotę o tym college’u.

– Wszystkie asystentki i wszyscy asystenci szeptali, jaka jesteś piękna i jaka byłaś dla nich miła. Na takich przyjęciach niewielu z nimi rozmawia. Dzięki, że poświęciłaś im trochę czasu. – Max podał jej frytkę z keczupem i kiedy odmówiła, zjadł ją sam.

– Byli naprawdę mili i sprawiło mi to przyjemność. – Nie kłamała, cieszyła się, że ich poznała. Wszystkich z wyjątkiem jego lodowatej matki. I dziękowała Bogu za jedno, za to, że Miranda jednak nie przyszła. Był to prawdziwy dar niebios, ale zważywszy, że ma romans z Maxem i że rodzina Harrisonów obraca się w takich, a nie innych kręgach, wiedziała, że prędzej czy później do tego spotkania dojdzie.

Wzięła go za rękę.

– Cudownie się bawiłam. Naprawdę. Dzięki, że mnie zaprosiłeś.

– To ja dziękuję pani, panno Sachs – odrzekł, całując ją w rękę i patrząc na nią tak, że poczuła znajome motylki w brzuchu. – Pójdziemy do mnie? Noc jest jeszcze młoda.