Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Zgubiłem okulary. Listy z lat 1947-1962

Zgubiłem okulary. Listy z lat 1947-1962

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65369-73-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Zgubiłem okulary. Listy z lat 1947-1962

Publikowane po raz pierwszy listy Władysława i Wandy Broniewskich obejmują czas powojenny, niezwykle ciekawy ze względu na drogę Broniewskiego, który po powrocie z Anglii i śmierci wieloletniej przyjaciółki Marii Zarębińskiej próbował wpisać się w nową polską powojenną rzeczywistość

Kontakty literackie, znajomości polityczne, ówczesne układy, układziki, wyjazdy zagraniczne promujące polską literaturę, a w istocie sprowadzające się do kilkutygodniowych pobytów turystycznych w Rzymie, Paryżu i wreszcie w osławionej Bułgarii... A obok zewnętrznego toczy się intensywne życie wewnętrzne, a toczy się nie „po linii”. Bo oto sztandarowy poeta PRL w 1947 roku wziął z Wandą Burawską ślub „u arcybiskupa Połwińskiego”, jak wynika z jednego z listów...

Wyłaniają się tu nie tylko prywatne rozterki, ale też cały wachlarz kontekstów i obserwacji politycznych oraz historycznych. Korespondencja pokazuje zarazem mechanizmy, jakie wykorzystywano w czasach PRL-u wspierania twórczości literackiej oraz przywileje towarzyszące wybranym twórcom: zagraniczne sanatoria, wille ofiarowane przez państwo, wysokie zarobki... Pośrednio jest to również sugestywna charakterystyka ówczesnego środowiska intelektualnego i artystycznego.

Polecane książki

Publikacja jest integralnie związana z „Rachunkowością zarządczą”, wyd. II rozszerzone i zaktualizowane, autorstwa A. A. Jarugi, P. Kabalskiego, A. Szychty, z 2014 r., i stanowi cenną pomoc w poszerzeniu wiedzy i umiejętności przez osoby zainteresowane problematyką rachunku kosztów i rachunkowości z...
70% diagnoz lekarskich jest stawianych w oparciu o wyniki badań laboratoryjnych. W większości przypadków nasza krew może co najwyżej wskazywać, co się w niej znajduje. Nie odsłania natomiast tego, co dzieje się w tkankach w organizmie czy poszczególnych organach. Dzięki tej książce poznasz wszystkie...
Poradnik pomoże przebrnąć zarówno przez główne, jak i dodatkowe zadania osadzonej w postapokaliptycznym świecie gry cRPG The Fall: Last Days of Gaia. The Fall: Last Days of Gaia - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. 2. New Safford13. Miedziane Wzgórze4. Teryto...
Proponowana książka jest zbiorem zadań do przedmiotu ekonomia matematyczna. Przeznaczona jest przede wszystkim dla studentów kierunków ekonomicznych oraz matematycznych, gdzie realizowany jest przedmiot ekonomia matematyczna. Do omawianych zagadnień należą: teoria popytu konsumenta, model równowagi ...
Książka  jest adresowana do studentów wszystkich uczelni o charakterze nieprawniczym oraz wszystkich działajacych w gospodarce po to, aby ułatwić im opanowanie materiału i zdanie egzaminów (też w praktyce) z, przynajmniej części, obowiązujących ich zagadnień prawnych.Obejmuje wybrane, podstawowe wrę...
Jak słusznie zauważył w swej klasycznej pracy poświęconej nacjonalizmom Anthony Smith, nowoczesny porządek światowy jest nierozłącznie związany z instytucją państwa narodowego. Obecnie często pomija się fakt, iż świat, w którym coraz dynamiczniej przebiegają procesy politycznej i gospodarczej i...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Wanda Broniewska i Władysław Broniewski

Władysław i Wanda Broniewscy

„Zgubiłem okulary…”. Listy z lat 1947 — 1962

Warszawa 2016

Copyright © by Ewa Zawistowska, 2016

Copyright © for the foreword and commentary by Wioletta Bojda, 2016

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2016

Recenzenci

prof. dr hab. Marek Bieńczyk, prof. dr hab. Aleksander Nawarecki

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-65369-73-4

Książka dostępna również jako e-book.

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

Warszawa 2016

Wstęp

Historia Wandy i Władysława Broniewskich jest dziwna. Wieloznaczna i skrajnie oceniana przez otaczających ich ludzi. Zaczyna się od tego, że czas, w którym się poznali, nie sprzyjał miłości, a jakby tego było mało — po kilku miesiącach wzięli ślub. „Broniewski przysięgał też, że ożenił się z nią po pijanemu”1, przekonywał Marian Brandys, ale czy tak było w rzeczywistości? Z drugiej strony — poeta lubił opowiadać bliższym i dalszym znajomym o sercowych perypetiach, nie przebierając w słowach; po ślubie z pierwszą żoną Janiną w 1926 roku żalił się w Ziemiańskiej, że „wtopił”, co w jednym z listów wypominała mu Halina Koszutska, ich wspólna przyjaciółka… Mimo to obydwa małżeństwa okazały się trwałe.

Z Wandą spędził Broniewski czternaście lat. Jakie było to wspólne życie w domu przy ulicy Dąbrowskiego 51? „Za bardzo ciążyła na atmosferze tej willi samotność i wzajemna nienawiść dwojga jej mieszkańców”2. Ale są też inne opowieści, choć nie zawsze drukowane. Helena Kozicka, druga żona Stefana Kozickiego, nazywana przez poetę „zięciową”, wspomina z kolei o silnej więzi i porozumieniu, które łączyły Broniewskiego z Wandą, wspólnej miłości do gór, morza.

Broniewscy dużo podróżowali, razem i osobno. Z tego czasu pozostały depesze i listy, choć nie ma ich wiele. Czasem nawet tracą czytelność, stąd konieczność przywołania wspólnej korespondencji kierowanej do sióstr czy znajomych, wspomnień Wandy, wierszy, a nieraz rekonstrukcja kontekstu. Jedno wszak pozostaje pewne: narracja miłosna, tak charakterystyczna dla listów Broniewskiego wysyłanych do pierwszej żony Janiny, czy też do Marii Zarębińskiej, nazywanej drugą żoną (ślubu nie wzięli z przyczyn czysto formalnych), znika z fraz wysyłanych do Wandy. Słowo szybko wymyka się intymnej przestrzeni, nie służy już do uwodzenia czy rozpraszania wątpliwości, przekonywania o sile uczucia, ale wręcz przeciwnie — konkretnieje w rzeczywistej przestrzeni i przyjmuje całkowicie informacyjny charakter, co rozumieć można różnie… Tak blisko czy daleko od siebie byli?

Pozostało tylko kilka listów, które Wanda napisała do Broniewskiego, choć on z buchalteryjną skrupulatnością kolekcjonował wszystko. Przed wojną próbował nawet skatalogować otrzymane wiadomości, nadać im numery, złożyć w chronologiczną historię, ale kiedy liczba uniemożliwiła porządek, zrezygnował. Składał jednak nadal, co ważniejsze wyławiał z tego papierowego morza i przechowywał osobno, na przykład w pudełkach po czekoladkach. Nie wydaje się możliwe, by sam dokonał przeglądu i powyrzucał listy Wandy… A jednak zachowało się ich tylko kilka… Zapewne i jego epistoły nie wszystkie przetrwały, bo są wyraźne luki. Co się stało z pozostałymi? Po śmierci Broniewskiego jego archiwum porządkowała właśnie Wanda i — zważywszy na to, że nikt inny nie miał tu dostępu — pewnie ona dokonała selekcji. Z niesamowitą pieczołowitością segregowała wszelkie jego teksty poetyckie, brudnopisy, zapiski, porozdzielała listy od różnych nadawców, opatrując każdy zbiór stosownym tytułem… A jednak maksymalnie uszczupliła swoje pamiątki. Zlikwidowała wszelkie ślady, zniknęły jej dokumenty, nawet korespondencja z siostrą zaczyna się od listu, w którym informuje o ślubie z Broniewskim… Jakby jej osobne, prywatne życie wcześniej w ogóle nie istniało. Wygumowała je z dwóch stron — przed i po — pozostawiając tylko niewielką część związaną z poetą. Aż chciałoby się zapytać — co ukrywa Wanda Szpirlajn-Burawska-Broniewska?

Ale korespondencja niczego nie wyjaśnia, raczej gmatwa…

Ukazuje dziwną kobietę, zdesperowaną nawet, piękną, niezależną, ale z tylko sobie znanych powodów trwającą przy mężczyźnie, który był skrajnie chory, utopiony niemal w alkoholu. Złudzeń nie miała, więc nawet nie próbowała go ratować, walczyć z nałogiem, namawiać na leczenie. On… zakochany lub nie, jednej rzeczy niezależnie od liczby promili we krwi był pewny — poza nią nikt inny nie chciał już spędzać z nim dni, trwać w jego piekle…

Związani z sobą nierozerwalnie, przeszli w miłości — bo chyba jednak tak — i złości — to na pewno — przez wiel lat. Dobrych i złych równocześnie…

I… jak to właściwie było?

***

Zaczęła się ta historia tuż po wojnie bolszewickiej, w pierwszej połowie lat dwudziestych XX wieku. Właśnie wtedy Władysław Broniewski podjął studia na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Warszawskiego. Właśnie tam zgłębiała tajniki psychologii córka warszawskiego lekarza — Wanda Szpirlajn. Czy wówczas się spotkali? Na pewno musieli się zetknąć na seminarium z historii sztuki u profesora Tatarkiewicza, gdzie oboje się pojawili w 1922 roku.

Wanda nie zatrzymała w pamięci tego zdarzenia, ale Broniewski ponoć zapamiętał. Nic dziwnego — zachowało się z tamtego czasu jej zdjęcie: delikatna, pełna nieśmiałości i dziewczęcego jeszcze wdzięku twarz zapowiadała posągową urodę: ciemne, gęste włosy spięte w kok, długa szyja podkreślona sznurkiem pereł. Trudno było jej nie zauważyć… Ale nie pozostał żaden ślad tamtego spotkania.

Coś jednak się działo, mimo że w żadnym z nich nie pojawiło się przeczucie przyszłości; los już splatał niewidzialne nitki. Ze znanym wówczas proletariackim poetą, świeżo po publikacji Wiatraków i Trzech salw, zaprzyjaźnił się Bohdan Zawadzki, aktywnie działający w Kole Filozoficznym i Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej, w którym wraz z Broniewskim wybrani zostali do Zarządu Warszawskiego, co ostatecznie doprowadziło do rozłamu wewnątrz organizacji i powołania ZNMS „Życie”. Kolegę z Zarządu Zawadzki przedstawił żonie Anieli, de domo Szpirlajn, która przez bliskich, więc także przez siostrę Wandę, zwana była Nelą…

I znów nic się nie wydarzyło. Każde z nich poszło w swoją, bardziej lub mniej przypadkową, stronę – on się ożenił z Janiną Kunig, ona też wyszła za mąż. Już jako Wanda Burawska podjęła pracę w Biurze Sejmu Rzeczypospolitej (po wojnie kontynuowała) jako redaktorka diariusza sejmowego; była też sekretarką Kazimierza Świtalskiego, najpierw premiera „rządu pułkowników” z nominacji Piłsudskiego, później marszałka sejmu i wicemarszałka senatu. Jak to się stało? Niedoszła absolwentka psychologii, mało popularnego wówczas kierunku, trafia w najwyższe kręgi władzy? Jako stenotypistka uczestniczy w obradach, przygotowuje protokoły… Czy coś się za tym kryje? Jeśli nawet, to bardzo skutecznie. Nie zachowały się żadne dokumenty wyjaśniające ten niesamowity zwrot w karierze zawodowej Wandy.

Za to przeszłość Broniewskiego jest doskonale znana. Etat sekretarza w redakcji „Wiadomości Literackich”, przekłady, kolejne tomiki wierszy… I pełne rozmaitych perypetii, niemal dwunastoletnie małżeństwo, zmęczenie ciągłymi nieporozumieniami, ostatecznie — rozstanie.

Z Burawskimi też się tak stało.

Kolejne spotkanie odnotowała Wanda:

Pamiętam męża z Hali Gąsienicowej. Wtedy nie wiedziałam, jak się nazywa. Łączyły nas góry, narty…3

W archiwum pozostało zdjęcie przyprószonej śniegiem i dziwnie zamyślonej Wandy pozującej na nartach w grubym swetrze i charakterystycznych szerokich spodniach ściągniętych paskiem. Na odwrocie napis: „To jestem ja, kiedy Władek się we mnie zakochał” i data: rok 1938 — 1939. Czy było tak w istocie?

***

Bardzo możliwe, że spotkali się na którymś ze stoków, bo w tym czasie rzeczywiście oboje spędzali Nowy Rok w Zakopanem. Tyle że Broniewski nie był sam, towarzyszyła mu Maria Zarębińska, „cisza w sercu”, jak mówił o swojej miłości. Mimo że znajomość nie miała długiego stażu, znali się raptem od kilku miesięcy, Maria wniknęła w jego życie intensywnie. Przyniosła stabilność i poczucie sensu. W góry nie pojechali tylko we dwoje, zabrali dziewięcioletnią Ankę, córkę Broniewskiego i Janiny, i siedmioletnią Majkę, córkę Marii Zarębińskiej i jej przedwcześnie zmarłego męża Zbigniewa Kornackiego. Zdjęcia, do których wówczas pozowali w rozmaitych kombinacjach na tle tatrzańskiego śniegu, zatrzymały wplecione w roszadę dorosłych dwie dziewczynki próbujące się uśmiechać.

Po powrocie Broniewski i Maria wraz z Majką zamieszkali na parterze piętrowego domu, który zajmowała Janina Broniewska z Romualdem Gadomskim i Anką. Dziewczynki spędzały razem mnóstwo czasu, przemieszczając się między piętrami i wspólnie okupując ogród.

Sielanka trwała aż do września, kiedy to po ogłoszeniu mobilizacji Broniewski

szukał swojego 4 pułku piechoty Legionów, którego żołnierze stanowili załogę Westerplatte, wyjechał z Warszawy w mundurze i dotarł do granicy rumuńskiej. Razem z Melchiorem Wańkowiczem usiłowali przejść wpław Dniestr pod Zaleszczykami4.

Ostatecznie osiadł we Lwowie i właśnie tam — wraz z grupą ewakuujących się z bombardowanej Warszawy aktorów — przyjechała do niego Maria z córką. Kilka tygodni względnego spokoju 24 stycznia 1940 roku gwałtownie ucięło aresztowanie — wraz z innymi polskimi intelektualistami Broniewski trafił do więzienia na Zamarstynowie, a później przewieziono go na słynną Łubiankę.

Maria wróciła do Warszawy.

***

W stolicy wciąż przebywała Wanda Burawska, czarnowłosa piękność o charakterystycznych rysach, łatwo rozpoznawalnych w Warszawie tamtego czasu. Jak to się stało, że mogła pozostać po aryjskiej stronie?

A tajemnice piętrzą się… Wanda wstąpiła do AK i od 1942 roku działała w oddziale Dywersji i Sabotażu Kobiet, nazywanym DYSK-iem lub „oddziałem Leny” (od pseudonimu komendantki Wandy Gertz). Jego zadania były rozległe: od obserwacji dworców i dokonywania zwiadów aż po rozmaite akcje sabotażowe — zagazowywanie kin w czasie projekcji niemieckich filmów czy przecinanie drutów komunikacyjnych pod Radomiem. Wanda (pseud. Halina) prowadziła nasłuchy telefoniczne. W czasie powstania warszawskiego członkinie DYSK-u dysponowały jednym karabinem maszynowym i butelkami zapalającymi; walczyły w zgrupowaniu „Radosław”5.

***

Wojenne dzieje Broniewskiego zapamiętały listy, mozaika słów kierowanych w różne strony, która ujawnia gorączkę tamtego czasu, a trudne wybory i skrajne decyzje wpisuje w ich właściwą perspektywę. Pierwsze wiadomości po ogłoszeniu amnestii dla polskich więźniów poeta wysłał do dawnej żony i jej partnera, po ewakuacji Mińska przebywających w świnsowchozie w Semipałatyńsku:

25 VIII 1941 r.

Kochani Jaśko i Romku!

Już pięć dni jestem w Moskwie, a jeszcze nie wiem konkretnie, jak będę żył i co będę robił. Najprościej by oczywiście było wstąpić do armii, ale waham się jeszcze i nie wiem, w jaki sposób mógłbym najskuteczniej służyć wspólnej sprawie. Jak się domyślacie, nie jestem entuzjastą sikorszczyzny, no ale nie ma wyboru. Poza tym to jeszcze pytanie, jak oni się odniosą do mnie i do ewentualnej mojej oferty. Wczoraj spotkałem się z całą kupą tutejszych Polaków wypuszczonych z więzień, poznałem Andersa i szereg innych wyższych wojskowych, spotkałem sporo znajomych, między innymi obecnego posła polskiego Rettingera, z którym jestem od wielu lat na „ty” i od którego spodziewam się dowiedzieć wielu interesujących rzeczy. Ten co prawda zatkał mnie z punktu wyraźnym zdziwieniem, dlaczego mnie puścili. „Bo przecież ty masz obywatelstwo sowieckie?” — zapytał, co daje mi do myślenia, że komuniści nie będą tam zbytnio [manageables].

Od Andersa, który wywiera wrażenie dobrego wojskowego i ma taką opinię, dowiedziałem się, że armia polska będzie tworzona w dwóch rejonach: orenburskim (to główny) i saratowskim. Potrwa to jakiś czas, bo ludzie są bardzo rozproszeni po obozach i miejscach zesłania, ale dwie — trzy dywizje mogą rzekomo być wystawione natychmiast.

Dziwaczny to widok w Moskwie — polskie mundury i w ogóle ta moda na Polaków. Timeo Danaos…

Jestem wciąż pod opieką NKWD, na podstawie umowy polsko-sowieckiej dostałem od nich 2000 rubli, z czego za 1000 kupiłem sobie ubranie, ale potrzeba mi jeszcze wielu rzeczy, bo z tej Azji wróciłem jako kompletny dziad, a wszystkie rzeczy i drobiazgi, odebrane mi przy aresztowaniu we Lwowie, przepadły. Teraz takich nie kupię za żadne pieniądze; najbardziej mi żal zegarka. Mieszkam w hotelu Savoy i z okna mojego pokoju widzę dom przy placu im. Dzierżyńskiego, gdzie spędziłem trzynaście miesięcy. Jeszcze niezupełnie otrząsnąłem się po tym kryminale, jakieś otumanienie pozostało, a siły i zdrowie pozostawiają sporo do życzenia. Czuję się osłabiony, niewiele mogę chodzić, żołądek, idiota, nie wyznaje się na dobrych rzeczach i urządza mi kłopotliwe sytuacje. Włosy już miesiąc jak mi odrastają, ale jeszcze nie mam co czesać.

Przebywam w środowisku: Putrament, Jędrychowski, Pasternak, Michalska, Usiejewiczowa. Ta bardzo się mną zajmuje, proponowała mi nawet, żeby u niej zamieszkać, ale ja na razie wolę w hotelu. Moje wiersze, te z 1939 roku, idą w najbliższych „Widnokręgach”. Poza tym mam dwa razy występować w radio, na wiecach itp. W ogóle należałoby pisać jak maszyna, a ja mam we łbie jakiś mętlik i niepokój. Rettinger mówił mi, że Tuwim i Słonimski napisali za granicą najlepsze swoje rzeczy. Słonimski, Grydz, Pruszyński są w Londynie, Tuwim jedzie z Brazylii do Nowego Jorku, gdzie jest Wierzyński.

Dotąd nie mam od Was odpowiedzi na depeszę, list, kartkę. Ano — wojna. Całuję serdecznie.

Wł.

P.S. Jak tylko mi dadzą z radia albo z pisma, przyślę Wam forsy.

26 VIII [19]41

Moi kochani!

Sytuacja się o tyle wyjaśnia, że zamierzam dziś lub jutro zgłosić swoją gotowość do służby w armii polskiej. Ze wszystkiego wynika, że powinienem tak postąpić. Miałem tylko wątpliwości, czy nie będą robili wstrętów, ale po wczorajszej rozmowie z Rettingerem i Sznyrkiem przekonałem się, że to mi nie grozi. Rettingera, tymczasowego posła, zanim nadjedzie Kot, znam z warszawskich kawiarni i jestem z nim na „ty”. Opowiedział mi wstrząsające rzeczy o Polsce, o ludziach, ich losach, a także o armii zagranicą. Otóż Polacy mają teraz największe uznanie na całym świecie. Armia, lotnictwo, marynarka polska podobno wyłażą ze skóry na froncie, historia polskiej łodzi podobnież stała się legendą marynarki całego świata, polscy lotnicy są najlepsi w Anglii, zdobycie Narwiku, walki we Francji, w Syrii itd. Słowem: Polacy podobno nigdy w historii nie byli tak popularni jak dziś. W kraju sytuacja straszliwie ciężka. Niemcy rozstrzelali dotychczas około 70 000 ludzi. Między innymi ostatnio padli ofiarą, w odwet za zabójstwo Igo Syma — agenta Gestapo — Junosza-Stępowski, Ćwiklińska i Schiller, ponoć dwanaście osób ze środowiska artystycznego. Podobno także i Jaracz. Zresztą ta cała wiadomość nie jest zupełnie pewna. Starzyńskiego rozstrzelali w Dachau. Z profesorów krakowskiego Uniwersytetu wywiezionych do obozu umarło siedemnastu, m.in. Estreicher. Opowiadano mi wstrząsające epizody terroru, gwałtów, zbydlęcenia itp.

Londyn podobno dziś już bardzo przypomina Warszawę i w ogóle tam się tak spokojnie nie chodzi jak w Moskwie, gdzie jestem już tydzień i nie widziałem ani jednego nalotu. Grydz wydaje bez przerwy „Wiadomości Literackie”; nawet upadek Francji tylko na szesnaście dni zatrzymał wydawnictwo. Posłałem tam moje wiersze. Za kilka dni ma tu przyjechać Pruszyński Ksawery i spodziewam się dowiedzieć od niego tysiąca interesujących mnie rzeczy. Czytałem wydawany w Londynie „Dziennik Polski”. Dosyć nieprzyjemnie uderza w nos znajomy bogoojczyźniany zapaszek. Jeśli się mówiło o mafii sanacyjnej, to sikorszczyzna jest mafią do kwadratu. No, ale nie ma wyboru. Trzeba Sikorskiemu przyznać, że jako polityk jest znacznie zręczniejszy i szczęśliwszy od swoich poprzedników. Nawiasem mówiąc, słyszałem, że w okresie francuskim wśród polskiej emigracji panował straszny antysemityzm i reakcja, co się odbijało nawet w armii na stosunku do ochotników Żydów z polskiej kolonii we Francji; zaczęli się już starać o przeniesienie do armii francuskiej.

Jutro prześlę nową porcję wiadomości, o ile je usłyszę. Zły jestem, że dotąd nie ma od Was odpowiedzi. Kupiłem sobie beret i koszulę, wyglądam już nawet elegancko, co może grozić zatrzymaniem przez milicję. Byłem wczoraj u Erenburga i bardzo mile się z nim gadało. W ogóle mam teraz mir u wszystkich i wszędzie jestem swój człowiek. Zaczyna mnie to niepokoić. Całuję Was wszystkich. Anka, pisz dużo i często. Bywajcie, przyjeżdżajcie.

Wł.

29 sierpnia 1941 r.

Kochana Jaśko i Romku!

Sprawę Waszego ściągnięcia do Moskwy energicznie pchałem i pcham naprzód. Od Czagina, dyrektora Goslitizdatu, dostałem odpowiednie pismo, które załączam przy niniejszym. Dwa dni powstrzymywałem wysłanie, bo chciałem dostać odpowiednią sankcję na to z NKWD, ale oni jakoś przestali się mną zajmować i nie mogę się z nimi skontaktować. Wysyłam więc tak, jak jest, i sądzę, że w Kujbyszewie odniesie to właściwy skutek. Prócz tego dyrektor radia obiecał mi ze swojej strony ściągać Was; do Kujbyszewa wczoraj pojechał jego pełnomocnik, który tam zostaje i ma w Waszej sprawie działać. W radio pilnuje tych spraw Regina Kapłan.

Sądzę więc, że wszystko jest na dobrej drodze i niedługo przyjedziecie tutaj, może akurat wtedy, kiedy ja wyjadę… Bo od przedwczoraj jestem już na służbie wojskowej polskiej i za jakieś dwa tygodnie prawdopodobnie wyślą mnie do Orenburga albo Saratowa. Możliwe zresztą, że to się stanie znacznie później, a może zupełnie nie wyjadę, bo kroją mi się robótki z Wojenizdatem: słownik wojskowy, rzecz bardzo pilna.

Na ogół nie bardzo zdaję sobie sprawę, jak i do czego mnie wyślą. Czynności propagandowe literacko-oświatowe itp. zazębiają się z polityką i przy moim nieuwielbieniu dla sikorszczyzny mogą mi stanąć ością w gardle, czego się obawiam. W takim razie przewiduję najprostsze wyjście: na front. Wszystko to jednak na razie jeszcze muzyka przyszłości, w stosunkach w wojsku i w misji jeszcze niedostatecznie się orientuję, wszyscy chodzą z daleka, jedni koło drugich i zapuszczają sondy.

Wczoraj myślałem, że się zobaczę z moimi gospodarzami z NKWD, i chciałem ich prosić o pozwolenie na wyjazd do Was razem z Borysem, który jedzie do Ewy autem. Niestety, te plany diabli wzięli wobec niemożności skomunikowania się z kim trzeba. Dziesiąty dzień czekam na list lub depeszę od Was — i nic.

W polskim środowisku komunistycznym tutaj też sporo bezhołowia i zaobserwowałem wyraźny brak odpowiednich ludzi. Radiowe „kapłaństwo” połączone z absolutnym brakiem rozumu politycznego — oto typowe zjawisko tego bezrybia. Wanda [Wasilewska] bardzo głupio robi, unikając Moskwy i tych wszystkich spraw. Bez niej w obecnej chwili została tu w polskiej lewicy figa z makiem z Pasternakiem. Co prawda stosunek tutejszych oficjalnych sfer polskich do Wandy jest nieżyczliwy, ale gdyby była na miejscu, mogłaby zapobiec wielu głupstwom i rozwiać niektóre krzywdzące ją legendy. Mam wrażenie, że ona w ten sposób, to znaczy absencją tutaj i zapałem frontowym, znajduje remedium na jakieś psychiczne mankamenty. Może się mylę zresztą.

Moi kochani, strasznie już chciałbym się z Wami skomunikować i uściskać wszystkich, zobaczyć, jak Anka urosła.

Dzisiaj mam dostać pieniądze z „Widnokręgów” i wyślę telegraficznie kilkaset rubli. Do Anki wysyłam osobno pocztówkę.

Ucałowania

Wł.

1 września 1941 r.

Kochana Jaśko i Romku!

Już mnie ciężka cholera bierze na tę wojenną pocztę: dwunasty dzień jestem w Moskwie i dotąd ani słychu, ani dychu od Was. Piszę już nie wiem który list, depeszowałem, przedwczoraj wysłałem telegraficznie pieniądze, a świnsowchoz milczy.

Będę więc dalej monologował o sobie. Jestem już właściwie na służbie wojskowej, ale moja rola ani czynności dotąd nie są określone. Szef sztabu, który ma dysponować mną, przewiduje jakieś takie czynności, które by odpowiadały moim kwalifikacjom, ale co to będzie — nie wiem. Jedno jest bardzo prawdopodobne i prawie pewne, a mianowicie, że za jakieś dziesięć dni wyjadę razem ze sztabem do Buzułuka pod Orenburgiem. Przedwczoraj polecieli już w tamten rejon nasi oficerowie.

Wczoraj występowałem na mitingu w Parku Kultury. Helena [Usiejewiczowa] dała słuchaczom krótką informację o mnie, potem ja powiedziałem kilka słów po rosyjsku i dwa wiersze po polsku. Miałem powodzenie i dostałem kwiaty, z którymi nie wiem, co robić, nie mając ani żony, ani krowy.

Wczoraj także mówiłem w radio na taśmę moje wiersze. Dziko mi było słyszeć własny głos, pierwszy raz miałem możność w pełni ocenić i skrytykować moje zdolności recytatorskie. Wyszło dobrze. Gdybym częściej mówił na taśmę, osiągnąłbym postęp w tej dziedzinie.

Moi kochani, dziś rozumiem… Te dwa lata dużo nas wszystkich zdrowia kosztowały, a to jeszcze daleko do końca. Powojujemy i za jakiś rok albo dwa wrócimy na Żoliborz, jeśli nie zostaniemy po drodze. Kończę już, bo mnie wołają. Dopiszę tylko parę słów do Anki.

Całuję Was

Wł.

Anula miła!

Nie wiem, czy się zobaczymy wkrótce, bo choć Wy pewno zjedziecie do Moskwy, ja stąd za dwa tygodnie wyjadę do wojska. Pamiętaj o mnie, moja duża i prawie dorosła córeczko, pisz dużo, choć odpowiedzi nieprędko będą nadchodziły. Ciągle myślę o Tobie, bardzo mi tęskno. Całuję Cię najczulej.

Twój kochający Cię

Ojciec

10 XII [19]41

Kochana Jaśko!

Załączam Ci kartki od Romka. Co za pechowiec! I te kartki dopiero dziś, dziesiątego, otrzymałem, a są datowane 20. Ja do Tocka jadę jutro i zaspokoję jego najpilniejsze potrzeby w zakresie bielizny, drobiazgów, machorki itp., a także pieniędzy. Dziś przyjechał tu z Tocka Ksawery [Pruszyński], który widział się z Romkiem i bardzo kręci nosem na cały jego pobyt w Tocku. W ogóle Ksawery usposobił mnie jakoś przygnębiająco, sam nawet nie wiem dlaczego. Zbieram materiały, drepczę, gadam i wszystko to wydaje mi [się] jakieś mętne i na niczym nieoparte. Pisać o sprawach polskich w ZSRR — to piekielnie trudna sprawa, bo dytyrambów pisać nie sposób, a wszelka krytyka może być bardzo źle przyjęta i szkodliwa. Najlepiej więc chyba przycupnąć gdzieś w kąciku i siedzieć cicho. Ale gdzie, psiakrew, te kąciki?

O Romka więc nie martw się, ja się nim zaopiekuję tutaj, a jeżeli mu tam w ogóle źle, w tym Tocku, to będę się starał o przeniesienie go do grupy Gaładyka. To, co Romek pisze o przeniesieniu ich dywizji pod Ufę, to już nieaktualne, zostają na miejscu, a jeżeli by się przenieśli, to raczej do Kołdubanki, gdzie przygotowują baraki.

Ja w Tocku zatrzymam się kilka dni, potem będę u Gaładyka, potem znów w Buzułuku i pojadę do Kujbyszewa. Z Tatiszczewem chyba dam sobie spokój, jeżeli nie dostanę się na awionetkę.

Męczy mnie także nieokreśloność mojej osobistej pozycji. Tutaj bynajmniej nie wszyscy chcieliby mnie chwytać w objęcia i napotykam ślady nieufności, a może i jakieś skryte sztylety.

Wszystko to powinno się samo jakoś wyklarować, może w miarę dojrzewania sytuacji politycznej. Ale na razie nie wiem, między jakim niebem a ziemią wiszę (może między młotem i kowadłem?).

Ankę, Ciebie, Stasia bardzo ładnie całuję i pozdrawiam. Gdyby była okazja, napisz do mnie parę słów do Buzułuku. Zresztą, niedługo się zobaczymy, chociaż teraz wprowadzili specjalne zezwolenia NKWD na przyjazd do Kujbyszewa.

Bądź zdrowa

Wł.6

Rzeczonego Janusza Gaładyka Broniewski informował:

28 XII [19]41

Mój kochany Januszu!

Siedzę dotąd w Ambasadzie i nawet znalazłem sobie zatrudnienie: pomagam Pruszyńskiemu w redagowaniu „Polski [Zbrojnej]”. W taki sposób myślę przezimować, a potem nabiję się w mundur. Nie jest mi tu zbyt słodko i niektóre typki krzywo na mnie patrzą. Mam za to dobrą prasę w Londynie. W „Wiadomościach Literackich” Słonimski napisał wiersz do mnie, który umieszczono obok mojego wiersza Droga. Oto ten wiersz:

Twoje słowa i los twój tak mocno się zrosły

Jak korzenie drzew silnych, których czas nie złamie.

Zostanie czyn twój, głos twój i twój śpiew podniosły

Wszędzie, gdzie będzie Polska, gdzie będzie socjalizm.

Tym, co krzycząc „Do broni!”, uszli za Atlantyk,

Nam, słabym, co się żremy w potępieńczych swarach,

Twój wiersz i twój karabin, twój but i romantyzm

Niechaj serca podniesie, dźwignie na sztandarach.

Twoje to będzie dzieło i tobie podobnych,

Że się z ruin podźwignie znów Rzeczpospolita,

Że na gruzach Warszawy, na zgliszczach żałobnych

Nasz Londyn waszą Moskwę po polsku przywita.

Może się wybierzesz na chwilę do Kujbyszewa? Chętnie bym z Tobą pogadał i dowiedział się, jak Ci tam służy powietrze kołtubiańskie.

Czy znasz sensację o Kozłowskim? Niemcy zawrócili go do Berlina i stamtąd przez radio nadawali wywiad z nim dziennikarzy szwedzkich. Ciekawe, czy to nie będzie jakaś blacha?

Półtora miesiąca temu z Tocka wysłałem do Ciebie kartkę przez kapelana z prośbą, żebyś, o ile możności, wziął do siebie Gadomskiego, który jest w 19 pułku VII kompanii. Zdaje się, że to nadal jest aktualne, bo tam koło niego wytworzyły się jakieś nieprzyjemne, pełne nieufności stosunki.

Moja eksżona i córka chodzą ze mną co dzień na obiady do Grandu. Drogo tam i forsy brak: moje dochody dotąd wiszą w powietrzu. Wybacz więc, stary, że Ci nie zwracam dotąd. Ściskam Cię serdecznie.

Twój WBroniewski7

Rzeczywiście — Romuald Gadomski, który jesienią 1941 roku delegowany został przez Międzynarodówkę Komunistyczną do armii Andersa, miał prowadzić działalność agitacyjną wśród żołnierzy polskich, co nie spotkało się z akceptacją środowiska oficerskiego. Szykanowany i ostatecznie rozpoznany, trafił do aresztu i w obozie karnym w Latrun przebywał od września 1943 roku do grudnia roku 1944. W listach do Heleny Usiejewiczowej, córki Feliksa Kohna, po szczegółowej relacji dotyczącej własnych perypetii wspomni o tym czternastoletnia wówczas Anka:

Moskwa, 15 IX [19]43 r.

Szanowna i Droga Pani!

Kilka dni temu wróciłam z Dywizji i okazało się, że przyszedł list Pani z 24 VI i już dwa dni leży w redakcji „Nowych Widnokręgów”. Bardzo się z niego ucieszyłam, bo już blisko pół roku nie dostawałyśmy z Mamą żadnych listów od Pani.

Zmieniliśmy mieszkanie; mieszkamy teraz w bursie ZPP. Bursa wygląda mniej więcej tak: duży hol i kilkanaście pokoi, każdy z oddzielnym wejściem. Kuchnia, umywalka, ubikacja — wspólne.

My mamy swój pokój, dosyć duży, z jednym oknem, który wygląda dosyć przyjemnie. Warunki materialne są trochę lepsze niż w Kujbyszewie.

Mama pracuje po dawnemu w „Nowych Widnokręgach”, a prócz tego — w Wydziale Wojskowym ZPP i chodzi w mundurze. Staszek zdrowy i wesoły, mówi już bardzo dobrze i w ogóle zmienił się i „wydoroślał” do tego stopnia, że po przyjeździe z trudem go poznałam.

12 VI wyjechałam do I Polskiej Dywizji im. T. Kościuszki. Zostałam przydzielona do batalionu sanitarnego, gdzie pracowałam z początku jako sanitariuszka, a potem skończyłam kursy dla sióstr medycznych i pracowałam dwa miesiące jako młodsza siostra chirurgiczna. Po trzech miesiącach pobytu w Dywizji zostałam zdemobilizowana i wróciłam do Moskwy. Za dwa — trzy miesiące będzie otwarty w Moskwie szpital dla polskich żołnierzy z Dywizji. Ja będę tam pracować jako siostra chirurgiczna.

Dzisiaj zaczynam się uczyć. Zapisałam się do eksternatu, tzn. rok szkolny zrobię w ciągu czterech miesięcy. Chcę iść do polskiej szkoły, ale w Moskwie niestety jej nie ma. Do matury zostały mi jeszcze trzy klasy. Chcę jak najszybciej je „odwalić” i właśnie dlatego poszłam do eksternatu.

Od Tatusia dostałam dwa listy: jeden z 30 VI, a drugi z 12 VII. Jest w Jerozolimie, gdzie mu się dobrze powodzi.

Jego adres:

Palestine. Jerusalem. 84, Isaiach str.

% dr Bamberger dla W. Broniewskiego

Kończę i całuję Panią mocno.

Ukłony od Mamy dla Pani i rodziców Pani.

Anka

P.S. Adres podałam na kopercie.

Moskwa, 15 IV [1944]

Droga Kochana Pani!

Dostałam dzisiaj list Pani i strasznie się ucieszyłam (choć połowa listu jest wykreślona przez cenzurę). Pisałam do Pani zaraz po przyjeździe do Moskwy, we wrześniu, potem wysłałam jeszcze parę listów, ale odpowiedzi nie było. Byłyśmy z Mamą bardzo o Panią niespokojne. Ale okazało się, że wszystko w porządku, tylko po prostu listy tak długo chodzą. Jak Pani żyje? Czy warunki się choć trochę poprawiły? Czy dostaje Pani jakąkolwiek pomoc z Opieki Społecznej ZPP? Jeśli nie, niech Pani napisze, a my tu już się postaramy załatwić sprawę pomocy, bo przecież komu jak komu, ale Pani ona się na pewno należy. „Wolna Polska” wychodzi regularnie — raz na tydzień.

U nas trochę zmian: Mama jest teraz stałym korespondentem wojennym obydwu redakcji i jest teraz razem z Korpusem na froncie. W Moskwie bywa rzadko — raz na dwa miesiące. Od Ojca miałam niedawno list (z lutego), pisze, że ma wiadomości o Marysiach — są tam, gdzie były przed Wrześniem, i dostają nawet paczki od niego (przez Czerwony Krzyż). Sam on żyje w dość dobrych warunkach, jest zdrowy, dużo pisze. O ojcu mego braciszka, Stasia Gadomskiego, czytała Pani chyba w gazetach — jest w tej osadzonej przez Andersa do więzienia grupie polskich oficerów. Wiadomości od niego oczywiście nie mamy żadnych.

Pyta Pani, dlaczego zdemobilizowano mnie z Dywizji — po prostu dlatego, że po pierwsze powinnam się uczyć, a po drugie niespełna piętnastoletnie osoby nie powinny na ogół być w wojsku, prawda? Mieszkam więc w Moskwie i chodzę do szkoły (przeszłam niedawno do 9. klasy), no i bywam często w szpitalu. Zresztą teraz jest już bardzo mało rannych — wyzdrowieli i wrócili do Dywizji, więc nie bardzo jest co robić w tym właśnie szpitalu. No, kończę.

Całuję Panią serdecznie.

Anka

P.S. Posyłam pięć kartek pocztowych, ale boję się, że nie dojdą8.

Znacznie dłuższe listy Anka wysyłała w tym czasie do Broniewskiego. Mimo że wiele z nich nie dotarło do rąk adresata, wciąż podejmowała kolejne próby. Ze szczególnym zapałem złapała za pióro, kiedy dotarły do niej wieści, że ojciec nie zamierza wracać do komunistycznej Polski, tylko zastanawia się nad emigracją…

Moskwa, 4I 1945

Drogi, Kochany!

Dostałam dziś nareszcie Twój list (ostatni był z 17 V 44!). Ponad pół roku nie miałam od Ciebie żadnych wiadomości, aż 24 XII (akurat prezent na Gwiazdkę…) przyszła depesza, więc przestałam się denerwować i zaczęłam spokojnie czekać na listy. Ale ciągle nie mogę zrozumieć, dlaczego na tak długi okres czasu straciliśmy kontakt. Ja pisałam do Ciebie minimum dwa razy na miesiąc i nie pisałam nic niecenzuralnego, i mam nadzieję, że Ty robiłeś to samo.

W tych dniach jedziemy do Lublina. Czekamy tylko na wizy, a 6 — 8 I [1945] ma przyjechać po nas Jaśka. Muszę się przyznać, że wyjeżdżam z Moskwy z żalem — bardzo się przyzwyczaiłam do tego kraju, zrozumiałam i pokochałam go. Nie myśl, że jest to wpływ otoczenia czy coś w tym guście, co jest prawie niemożliwe, bo z natury jestem bardzo przekorna. Nie. Ja dużo widziałam, słyszałam, czytałam i dużo myślałam o tym wszystkim, i zupełnie trzeźwo patrzę na świat. Krótko mówiąc — zgadzam się we wszystkim z Tobą przedwojennym, ale bardzo mnie boli to, że mogłeś się tak niekorzystnie zmienić i tak lekkomyślnie przekreślić całą swoją naprawdę piękną przeszłość. A teraz — ja drogą najprostszą wracam do Polski, o którą Ty całe życie walczyłeś, a Ty tymczasem robisz wszystko, co możesz, żeby sobie ostatecznie drogę do niej odciąć. Teraz jesteście z Romkiem razem. Cała moja nadzieja na niego — może on, realna ofiara Twoich złudzeń, jakoś Ci oczy otworzy, może on jeszcze zdąży Cię uratować… Moje listy to raczej krzyk na pustyni, bo po pierwsze nie dochodzą do Ciebie, a po drugie, gdyby nawet doszły, to „co głupia smarkula może wiedzieć i jak śmie robić wymówki własnemu Ojcu”. To ostatnie jest zresztą zupełnie słuszne, ale trudno, ja nie mogę i nie chcę milczeć — za bardzo mnie ta sprawa obchodzi i boli… Więc powiedz Romkowi — cała moja nadzieja na niego. A teraz muszę napisać o rzeczy najważniejszej i najbardziej bolesnej: chętnie bym tego nie robiła, ale przecież prędzej czy później się musisz dowiedzieć, a może Ci to [pomoże] otrząsnąć się z Twej śpiączki. Marysia w marcu lub kwietniu 1944 była wzięta ze swego żoliborskiego mieszkania za ulotki brata, które ten ścierwak naumyślnie podłożył jej pod łóżko. Ukochany Zbysio był z AK, Marysia — wprost przeciwnie — ratowała żydowskie dzieci, więc ten bydlak szantażował ją, a kiedy zobaczył, że nic nie wskóra — oddał w szpony Gestapo. Sam zresztą też podobno zginął. Jedni mówią, że widzieli ją na Pawiaku, drudzy — że w Oświęcimiu, ale dokładnie nic nie wiadomo. Ja jednak ciągle mam nadzieję, że Marysia się uratuje, tak jak uratował się Jaracz i tylu innych. Małą Marysię uratowała p. Mankiewiczowa, a potem miły stryjcio Kornacki umieścił ją w sierocińcu dla warszawskich dzieci. Jaśka odnalazła ją i na razie adoptowała — w Lublinie będziemy razem. Jaśka pisze o niej „cudne, mądre i dobre dziecko”. Chwała Bogu! Chciałabym jak najprędzej być z nią razem.

W naszych stosunkach rodzinnych zaszły pewne zmiany, ale o nich Ci nie chcę pisać — moja chata z kraja — niech to robi Jaśka. Zresztą, kiedy ten list dojdzie, będziesz już na pewno wszystko wiedział. O sobie nie mam co pisać — wszystko wiesz i tak. Więc dziewięć klas skończyłam rzeczywiście, ale to wcale nie koniec średniego wykształcenia: gdybym została w Moskwie, to dopiero w czerwcu skończyłabym dziesięciolatkę i dostała tzw. аттестат зрелости. W Lublinie zaś pójdę doI licealnej i dopiero w 1946 dostanę maturę, co mnie niezbyt martwi, bo czasu mam rzeczywiście do diabła i trochę. Co jeszcze o sobie? Chyba tylko to, że często powtarzam Twój wiersz *** Nie głaskało mnie życie po głowie, a zwłaszcza jego pierwszą zwrotkę, i — stosuję go do siebie. A poza tym — że bardzo, bardzo tęsknię do Ciebie i chcę jak najprędzej spotkać się z Tobą, ale boję się, że jeśli Romek nie pomoże, to nieprędko to nastąpi. A Romka ucałuj ode mnie jak najserdeczniej i powiedz mu, że Staś pamięta o nim i bardzo tęskni. Powiedz mu też, że ja zawsze byłam, jestem i będę po jego stronie, nie zważając na Jaśkę. No, całuję mocno, mocno.

Anka

P.S. Pisz do mnie na adres „Widnokręgów”, a oni mi będą dostarczać listy do Lublina. A zresztą — masz na wszelki wypadek mój nowy adres: Lublin, ul. Królewska 6, m. 4. Kto wie, może cud się stanie i przyjedziesz razem z Romkiem… Oby!

A.

Młodzieńcza naiwność, z jaką Anka przekonuje — „dużo widziałam, słyszałam, czytałam i dużo myślałam o tym wszystkim, i zupełnie trzeźwo patrzę na świat”, nie ma sobie równych…

W październiku 1944 roku w Moskwie zorganizowany został zjazd KC PPR, właśnie tam rozpatrywano wizję powojennej Polski i przywrócenia w niej „łączności między partią a armią”, jak mawiał Jakub Berman. Problem stanowiła Armia Krajowa, która mogła zakłócić kontrolę nad systemem, szczególnie po zapowiedzianym wcześniej powrocie do Polski Stanisława Mikołajczyka. Jak twierdzi Anna Ścibor-Świderska,

[p]rzyjęcie tezy o współpracy AK z Niemcami spowodowało, że odstąpiono od początkowo łagodniejszego traktowania żołnierzy armii podziemnej. Początkowo komuniści źle ocenili siły AK i dopiero w omawianym momencie zdecydowali się przystąpić do totalnego zniszczenia struktur i wpływów państwa podziemnego. Oskarżenie o powiązania z Niemcami było odtąd nagminnie stosowane9.

Szczegóły aresztowania Marii Zarębińskiej, które przytacza Anka, wyrastają z ogólnego nastroju i tonu dyskusji, w jakim przebywała już około piętnastoletnia dziewczyna. Nie mając żadnej możliwości oceny faktów, uległa całkowicie propagandzie. I o ile jest to zrozumiałe w przypadku ogólnych wniosków, to dziwi jednak w odniesieniu do sytuacji indywidualnych. Bo przecież Anka znać musiała z przedwojennych czasów Zbigniewa Zarębińskiego — który wprawdzie często wchodził w konfliktowe sytuacje z siostrą, krytykując jej nieuregulowaną sytuację rodzinną, a także komunistyczne przekonania Broniewskich — ale nie zastanowiła się choćby na moment nad nieprawdopodobieństwem sytuacji.

A sprawy miały się inaczej… Nieco później, bo latem 1945 roku, Zarębińska pisała o tym w niewysłanym liście do Jadwigi Hanisz, swojej kuzynki:

12 kwietnia 1943 roku, takiego sobie pewnego Poniedziałku Wielkiego o godzinie dziesiątej rano zadzwoniło do mieszkania trzech cywilnych panów. Otworzyła posługaczka. Zapytali, czy tu mieszka pan Zarębiński Zbigniew; dostali odpowiedź, że tu. Weszli. Powiedzieli w najczystszym polskim języku, że są z policji i chcą przeprowadzić rewizję. Byłam jeszcze nieubrana. Miałam tego dnia wcześniej wyjść z domu, ale poprzedniego dnia byłam dyżurną jako kelnerka w Kawiarni Artystek, gdzie pracowałam, miałam bardzo ciężki dzień, bo był koncert i masa ludzi. Zaspałam, posługaczka mi się spóźniła, i dlatego jeszcze byłam w domu. Grzecznie, elegancko biorą nas z ojcem do pokoju Zdzicha i robią rewizję. Znajdują dowody w postaci gazetek; obstukując szafę, odnajdują skrytkę z ukrytymi w niej dokumentami, stwierdzającymi niewątpliwą przynależność jego do organizacji.

— Pani się ubierze, pójdziemy. Potrzebna nam do zeznań.

W łazience ubieram się już nie sama, towarzyszy mi „elegancki pan”. Przed domem auto. Aha — jeszcze pożegnanie z ojcem. Przez cały czas był koloru żółto-szarego. Nie mogłam w czasie rewizji o niczym innym myśleć, tylko o tym, że mu zaraz serce pęknie. Poprosiłam o pozwolenie pożegnania się z nim i miałam na tyle przytomności umysłu i zimnej krwi, że podając mu rękę, wsunęłam mu w rękę swój zegarek, pierścionek z brylantem, który sobie kupiłam jako lokatę zarobionego kapitału, i swój, ten taki stary pierścionek po Zbyszku. Powiedziałam: „Trzymaj się, Tatuśku, ja wrócę na pewno, ci panowie wiedzą, że jestem niewmieszana w tę sprawę”. Panowie się uśmieli z tego głośno i pojechaliśmy.

Był śliczny poranek kwietniowy. Jechałam eleganckim autem osobowym i żegnałam się z Warszawą, z życiem, z wiosną. Zdawałam sobie doskonale sprawę, że sprawa jest bardzo ciężka i że prawdopodobnie za kilka dni nas oboje rozstrzelają. Sytuacja się jeszcze o tyle skomplikowała, że znaleźli mój rosyjski dowód osobisty i legitymację aktorską z okresu mego pobytu we Lwowie.

Przed oczami na zmianę raz widziałam dziecko, które pożegnałam dwie godziny temu, wychodzące do szkoły, rozwalone szafy, podarte fotografie i tę straszliwą maskę, jaką miał Tatuś w chwili pożegnania. Obok uczucia rezygnacji i świadomości bliskiego końca zaczęła się przebijać chęć walki o to właśnie życie.

Była godzina punkt dwunasta, gdy mnie prowadzili do referenta gestapo w [a]lei Szucha. Referent kazał mnie zaprowadzić do podziemi. Tam, w małym pokoiku, gdzie na ścianach wisiały przeróżnego kalibru pejcze i różne narzędzia tortur, stał tapczanik i maszyna do pisania. Zrobili koło mnie bardzo dokładną rewizję osobistą i założywszy papier na maszynę, zaczęli zapisywać moje personalia. W momencie, gdy je zakończyli, otworzyły się drzwi i wrzucili do pokoiku Zdzicha skutego w kajdany, z oczyma błędnymi. Do tego stopnia miał nieprzytomne oczy, że nie wiem, czy mnie złapał oczami, bo ja, wyrzucona za kark, zrobiłam z nim „szyfladkę” w drzwiach i wyrzucili mnie do takiej poczekalni, gdzie siedząc za kratą tyłem do korytarza, siedziało się w krześle oddzielonym od innych siedzących, milczących duchów i patrzało się na napis, że „nie wolno się oglądać, nie wolno rozmawiać”. Z pokoiku momentalnie po wrzuceniu Zdzicha zaczęły się rozlegać obłąkane, straszne ryki. Zaczęło się katowanie go. Jadzieńko, gdy piszę te słowa na maszynie i widzę ich sztywny druk, nie jestem w stanie oddać uczucia, jakie przeżywałam, słysząc te jego jęki, nie jestem w stanie opisać uczuć, jakie przeżywałam — od buntu, od uczucia zwykłego ludzkiego protestu, do roztkliwienia nad maleńkim, o cztery lata młodszym braciszkiem.

[…] Jak go zaczęli katować o godzinie dwunastej w południe, skończyli o piątej. Widziałam go jeszcze potem, jak chwiejąc się na nogach, stał nosem do ściany, z trudem utrzymując równowagę. Ręce miał skute kajdanami. Twarz czarnosiną.

Mnie nie badali wcale i nie bili w Warszawie. Siedziałam na Pawiaku miesiąc. Dokładnie po miesiącu przewieźli mnie do Oświęcimia. W transporcie spotkałam kobietę, która siedziała w [a]lei Szucha ze Zdzichem. To znaczy była też izolatką, ale siedziała tam szereg miesięcy i rozdawała zupę do poszczególnych cel. Do dnia 13 maja jeszcze żył. Był skazany na bardzo ciężki karcer. Bez koca leżał na betonie, był tak skatowany, że nie mógł wstać o własnych siłach, tylko po zupę czołgał się. Poza tym, że znaleźli w domu te dowody, nie sypnął nikogo. Teraz dostałam pocztówkę od Anny, siostry Wici z Gdyni, która była w Warszawie w okresie okupacji; pisze mi, że Zdzich zginął na gestapo, na Pawiak go wcale nie przewieźli. Patrz, Jadziu, jakie tragiczne życie w gruncie rzeczy miało to nasze „kulawe kaczątko”. W Oświęcimiu spotkałam kobietę, która z nim współpracowała; opowiadała cuda o jego odwadze, bohaterstwie w robocie podziemnej. Był oficerem i miał pod sobą st[u] pięćdziesi[ęciu] ludzi10.

Chłodny, sprawozdawczy ton listu Marii zapowiada już późniejsze problemy. W tym miejscu chyba zaczynają rozchodzić się drogi przedwojennych kochanków… W innej bowiem skali mierzyć trzeba rozterki egzystencjalne Broniewskiego, który nie znalazł odpowiedniego dla siebie miejsca w armii Andersa. Otoczony atmosferą niechęci, ostatecznie został zwolniony ze służby i w Jerozolimie zajmował się redagowaniem czasopisma „W Drodze”. Niespełniony i samotny, pogrążał się w depresji, skutecznie rozcieńczanej alkoholem.

Minorowy ton nie przedostał się jednak do listu, w którym wyjaśniał Ance długotrwałe milczenie:

Jerozolima, 15 marca 1945

Joasiu, córeczko najmilsza!

Nie pisałem do Ciebie dawno, od czasu, jak najpierw wspomniałaś o Oświęcimiu, a potem, piątego stycznia, postawiłaś kropkę nad „i” losów Marysi. Nie mogłem pisać, coś mnie dławiło i dławi dalej. Ja od razu wszystko przeczułem, ale nie miałem ostatecznej pewności, aż po Twoim liście z piątego stycznia powiedziano mi, że już przed dwoma miesiącami Radio Moskwa, czy też Lublin, podawało wiadomość o jej śmierci. Nie muszę Ci chyba mówić, jaki to cios dla mnie. Ja przez tych przeszło pięć lat rozłąki miałem swoje życie uczuciowe, próbowałem się nawet w kimś kochać, bo człowiek nie może żyć w próżni… Ale, widzisz, ona była dla mnie tym pionem, kręgosłupem życiowym, chciałem do niej wrócić, mieć z nią dziecko… Po prostu bardzo ją kochałem i nie wiem, czy teraz mam jeszcze w życiu szansę na uczucie tak głębokie i tkliwe, jak w moim stosunku do niej i jej do mnie, a przecież nie uważam się za starego. To był stosunek najserdeczniejszy w moim życiu erotycznym, głęboko ufny, dający „ciszę w sercu”. (Przypomnij sobie mój wiersz W pociągu). Cóż, do tragedii wspólnej przyłączyła się i osobista. Nie będę tłukł głową o ścianę ani myślał o samobójstwie, bo jestem na to za mocny. A że po nocach…

Jaśce podziękuj ode mnie całym moim sercem za to, że przytuliła małą Marysię. Ja ją bardzo kocham, prawie jak Ciebie, i gdy wrócę — a wrócę na pewno — będzie moją drugą córką. Pewnie już jesteś z nią razem, powiedz jej, że Niedźwiedź ją całuje, patrząc na jej fotografię, która stoi przede mną na biurku (nota bene fotografię dostałem, jej i dużej Marysi w roli, od Lejtesa, który jest w Palestynie). Obie fotografie są z lipca 1939, kiedy chodziliśmy we czwórkę do Doliny Szwajcarskiej.

Kiedy już o tym wszystkim mówimy, donieś mi proszę, czy nie wiesz czegoś o mojej siostrze. W styczniu 1944 pisałaś do Haliny Pilichowskiej do Londynu, że mieszka przy ul. Pańskiej 5, m. 39 i że Marysia przy ulicy Dziennikarskiej 8, tam gdzie mieszkała w 1939 po Wrześniu. Jeżeli żyje, pewnie wszystko straciła, a lubiła przywiązywać się do przedmiotów. Może uratowała choć troszkę biżuterii, co jej pozwoli na początek nie głodować. Powiedz jej, że myślę o niej sercem brata i że mam nadzieję ją zobaczyć.

Romek zniósł cios po męsku. Mam dużo szacunku i przyjaźni dla niego. Ma się teraz nieźle, depeszę odebrał, widujemy się rzadko.

Cóż Ci pisać o sobie? Środkowego Wschodu mam już po dziurki w nosie. Coraz samotniej koło mnie, nawet pod względem towarzyskim. Klimat wyczerpuje mnie, dobija malaria, towarzysząca mi stale. Również nie jest dobrze, że alkohole są tu stosunkowo tanie. Teraz jednak będę musiał zacisnąć pasa, bo posada mi się skończyła, a z samego stypendium (20 funtów) ciężko wyżyć, zresztą nie wiem, czy długo jeszcze będę je otrzymywał. Posada się skończyła, bo zamknięto dwutygodnik „W Drodze”, gdzie byłem redaktorem technicznym. Jestem więc już nie „W Drodze”, ale na rozdrożu, a wbrew przysłowiu nie wszystkie drogi prowadzą do Rzymu.

Obecnie celem mojego siedzenia tutaj jest wydanie kilku książek i sprawa jest w toku. Najpierw nowy gruby tom wierszy pt. Drzewo rozpaczające, Bajki Czukowskiego w moim przekładzie. Prócz tego trzecie (!) wydanie tomu Bagnet na broń (pierwsze: Jerozolima 1943, drugie: Londyn 1944).

Nota bene za drugie wydanie i za wszelkie utwory drukowane poza Palestyną nie dostałem ani grosza. Jeżeli te trzy książki nie nawalą, a może i New York podleci, bo pertraktuję z… Kisterem, to starczy mi na kilka miesięcy dość lichego życia. Dwa lata temu za te same pieniądze żyłbym o 50% lepiej. Jeśli chodzi o moją poetycką twórczość (przez wielkie „Tfu”), to przedstawia się ona znacznie lepiej niż w Polsce: kilka książek, rozsprzedane, drugie i trzecie wydania, popularność w wojsku, mimo to czuję się bardziej drzewem rozpaczającym niż normalnie rozpaczającym poetą. Brak mi ludzi naprawdę bliskich. Ciebie, małej Marysi, siostry, innych, a tu poza dwiema, trzema osobami i pewnymi złudzeniami, które dawno wyjechały, jestem dokuczliwie sam. A teraz jeszcze ten cios…

Listy