Zima w Klinice Małych Zwierząt w Leśnej Górce
- Wydawca:
- Wydawnictwo BIS
- Kategoria:
- Dla dzieci i młodzieży
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-7551-517-6
- Rok wydania:
- 2013
- Słowa kluczowe:
- doskonała
- futerka
- górce
- każdy
- klinice
- klinika
- lekarzy
- leśnej
- małych
- miłych
- niosące
- opowiadania
- ściska
- znajdzie
- zwierząt
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Zima w Klinice Małych Zwierząt w Leśnej Górce”
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Tomasz Szwed
Copyright © Tomasz Szwed
Copyright © Wydawnictwo BIS 2013
ISBN 978-83-7551-517-6
Wydawnictwo BIS
ul. Lędzka 44a
01-446 Warszawa
tel. 22 877-27-05, 877-40-33, 22 877-40-33; fax 22 837-10-84
e-mail:bisbis@wydawnictwobis.com.pl
www.wydawnictwobis.com.pl
Skład wersji elektronicznej:
konwersja.virtualo.pl
1Kto kradnie suszone dżdżownice?
Ostatnie dni jesieni. Czuło się, że już niedługo Las okryje się białą kołderką. Ci, którzy nie ufali swojemu instynktowi, chodzili do Babci Zającowej z Kotlinek za Jodłowym Zagajnikiem. Ona zawsze wiedziała, jaka jutro będzie pogoda. Radziła, czy warto iść na wędrówkę po Lesie, czy lepiej zostać w norze. Ostatnio coraz częściej patrzyła w niebo, mrużyła swoje lekko wyłupiaste oczy i mówiła jakimś dziwnym głosem. Od brzmienia tego głosu jeżyło się futro na grzbiecie i przez ciało przebiegały ciarki.
– Zbierajcie i gromadźcie jedzenie, o Zwierzęta. Zbliża się dzień, kiedy Las zastygnie w bezruchu. Z nieba spadną drobinki zamarzniętej wody i pokryją wszystko białym puchem. Łasice i inne małe futerkowe Zwierzęta będą wędrować korytarzami pod śniegiem. Sarny, Jelenie i Łosie będą przebijać się przez zaspy, czasem tonąc w nich po same brzuchy. Nadchodzi ciężki czas dla Zwierząt. Zdarzą się czyny niegodne. Brat bratu splądruje spiżarnię z głodu i zimna, a jedno małe nasionko będzie na wagę orzecha laskowego.
Po takiej przemowie Babcia Zającowa słabła i ciężko sapała. Wszyscy rzucali się z pomocą i odprowadzali ją w pełnym szacunku milczeniu do jej rodzinnej Kotlinki. Babcia zawsze miała rację. Po zapowiedzi rzeczywiście przychodziła zima. Kiedy zaś śniegi topniały, a Babcia mówiła o budzącym się życiu i o wiośnie, wiosna wkrótce się pojawiała, niosąc radość wszystkim mieszkańcom Lasu.
Klinika Małych Zwierząt w Leśnej Górce od dawna była przygotowana na czas zimy. Jesienią magazyn żywności przy jadłodajni „Smaczne Jedzonko” został naprawdę bogato zaopatrzony. Każdy coś tu przyniósł. Na półkach stały torby i paczki wypełnione suszonymi pędrakami, dżdżownicami, larwami, grzybami i ziołami. Na podłodze zgromadzono worki i kosze z nasionami, orzechami, suszonymi owocami, korzonkami i pędami.
– Widział ktoś te cztery dżdżownice, które zamówiła doktor Wiewiórka? Co ja z nimi zrobiłam? Przecież tu leżały, gotowe do polania sosem miętowym! – narzekała pani Fretka kucharka. W zimie zastępowała w kuchni śpiącą panią Jeżową.
– My nic nie wiemy! – zapiszczały dwie Polne Myszy, opiekujące się spiżarnią zamiast pani Chomikowej.
– My też nic nie widziałyśmy! – zapiszczały kolejne dwie, które zajmowały się sprzątaniem kuchni.
Wszyscy popatrzyli na Szopa Pracza. Stał przy zlewozmywaku, odwrócony plecami. Pan Szop chyba to poczuł, bo obejrzał się, machnął mokrą szmatą i warknął:
– Nawet nie mam czasu, żeby odejść od zmywania, tyle jest roboty, więc przestańcie mnie drażnić. Poza tym wiecie, że suchego nie lubię! – fuknął i wrócił do pracy, ale ogon jeszcze mu się kołysał, jak to w złości.
– Nie, nie, nikt tu nikogo nie podejrzewa, panie Szopie – gwałtownie zaprzeczyła pani Fretka. – Ale ostatnio zauważyłam, że czasem ginie jedzenie, które przed podaniem zostawiam na kuchennej ladzie.
– Wszyscy jesteśmy najedzeni, mamy tu swoje obiady – powiedziała Polna Mysz. – Każdy też zaopatrzył sobie spiżarnię, taki jest warunek pracy w kuchni. Kogo miałyby kusić kliniczne zapasy?
– Wiem, wiem, mam do was pełne zaufanie – odpowiedziała pani Fretka. – Tym bardziej tajemnicza wydaje mi się ta sprawa. Zanim jednak zaczniemy się zastanawiać, odsuńmy ladę od ściany. Może tam spadły te dżdżownice? No już sama nie wiem.
Z pomocą pośpieszyli doktor Kuna i siostry Wiewiórki, które właśnie wpadły do jadłodajni na „małe co nieco”, jak mówiły. Chichotały, rozmawiając o jakiejś książce z życia Lasu. Szop Pracz z niechęcią odszedł od zlewozmywaka. Gderał coś o nieporządkach, ale razem ze wszystkimi popychał drewnianą skrzynię kuchennej lady.
– Chciałem tylko zaznaczyć, że suszone dżdżownice raczej nie pełzają. Rrrazem! – sapnął, pociągając mebel. – To samo mogę powiedzieć o pędrakach i chrząszczach. I rrrazem, jeszcze raz! Że o nasionach i orzeszkach nie wspomnę…
Pan Szop zamilkł, bo okazało się, że za odsuniętą ladą leży pełno śmieci. Mnóstwo starych pajęczyn, uschniętych liści i resztek jedzenia, które spadało z blatu podczas przygotowywania posiłków.
– No ładnie! – warknął Szop, który słynął z umiłowania czystości. – Siedlisko robaków i wszelkich chorób pochodzących z brudu. – Skrzywił się z niesmakiem i wrócił do pracy.
Wszystkie Myszy rzuciły się do sprzątania, zamiatania i czyszczenia.
– Ojej, coś tu jest! – pisnęła jedna z Polnych Myszy.
– Co takiego? Co, co?!
Ktoś wskoczył na ladę i patrzył z góry, ktoś zaglądał za odsunięty mebel, ktoś inny usiłował wpełznąć pod spód.
– To jest wejście do norki! – powiedziała Mysz, kiedy wygarnięto część śmieci.
– Nora? Tutaj?! – zdziwiła się pani Fretka. – Nic o tym nie wiem, a byłam obecna przy urządzaniu kuchni, kiedy powstawała Klinika.
– Ktoś najwyraźniej żywi się w naszej jadłodajni, choć zapewne nie ma do tego prawa – powiedział doktor Kuna. – I, co tu ukrywać, kradnie jedzenie!
– Złapać. Złapać i ukarać! – uniósł się złością pan Szop, jednak nie przerwał zmywania.
– To ja spróbuję się wcisnąć i zobaczę, czy ktoś tam mieszka – zaproponowała pani Fretka.
– Nie, nie, lepiej złapać na gorącym uczynku. – Pan Szop odwrócił się od zlewu i wytarł łapy. – Zastawmy pułapkę. – Rozejrzał się po zebranych. – Proszę bardzo, objaśniam. Przysłaniam otwór kawałkiem kory, ale zostawiam małą szparkę. O korę opiera się patyk, który podpiera stojącą na krawędzi lady miskę z orzechami. Złodziejaszek próbuje przecisnąć się przez szparę, przesuwa korę, kora popycha patyk, patyk usuwa się spod miski, miska spada na podłogę. Jest dużo huku, a my łapiemy złoczyńcę.
Po chwili konstrukcja była gotowa. Pan Szop odwrócił się do zamarłych w bezruchu Zwierząt i szeptem powiedział:
– A teraz wracamy do pracy i zachowujemy się jak gdyby nigdy nic.
– Jakie nic…? Czyli jak…? – zawahała się jedna z Wiewiórek.
– No, jakby… nic się nie stało – odpowiedział pan Szop, patrząc na nią bezradnie.
– … A, no tak, oczywiście – zachichotała Wiewiórka, machnęła kitką i wróciła do stolika, do pozostawionego obiadu.
Nagle rozległ się huk i grzechot sypiących się orzechów. Wszyscy z jadalni runęli do kuchni, ale zaraz powpadali na siebie, ślizgając się na rozrzuconych orzechach. Ponad kłębowiskiem łap i ogonów na kuchennej ladzie stała Polna Myszka. Machała łapkami i wołała z całych sił:
– Przepraszam, przepraszam! Fałszywy alarm! To ja dotknęłam patyczka, żeby sprawdzić, czy dobrze stoi, no i właśnie… Niezmiernie wszystkich przepraszam… To już się więcej nie powtórzy… – cicho dokończyła, patrząc na pana Szopa, który ze złowrogą miną właśnie podnosił się z podłogi.
– Ciekawość to pierwszy stopień do pułapki, jak mówi nasze przysłowie. – Fukając z irytacji, pan Szop odbudowywał konstrukcję. – Albo, jak mówią Myszy angielskie, ciekawość zabiła Myszkę. Ale nie oczekuję, że w kuchni będzie się znać przysłowia, jak i nie podejrzewam pracowników o rozsądek i myślenie.
– Ooo, ja sobie wypraszam! – syknęła przez ząbki pani Fretka i uniosła górną wargę. – Pan również jest pracownikiem kuchni. Przez cały dzień warczy pan na innych i macha ogonem.
Do rozmowy włączył się doktor Kuna, żeby żartobliwie rozładować napięcie:
– Ale też zwykło się mawiać – tu doktor uniósł jeden z pazurków – ciekawość to pierwszy stopień do wiedzy. – Uśmiechnięty rozejrzał się wokół.
– Może tam u was, wśród naukowców – nie odpuszczał pan Szop. – My w kuchni mamy kontakt z prawdziwym życiem, a nie z teoriami.
Wściekła pani Fretka już nabrała powietrza, żeby wykrzyczeć, co o tym myśli, gdy nagle miska znowu spadła z hukiem na podłogę, a między turlającymi się orzechami pojawiła się obca Mysz. W panice miotała się po kuchni, skacząc potężnymi susami na tylnych łapkach.
– Łapać! Łapać! – wrzasnął pan Szop i całym ciałem zasłonił wyjście z kuchni. Ktoś zastawił drzwi do spiżarni, a ktoś inny otwór do norki za ladą. Mysz skakała jeszcze przez chwilę, aż w którymś momencie zatrzymała się na środku podłogi, skulona i drżąca, zasłaniając się łapkami.
– To nasza kuzynka, Mysz Zaroślowa – pisnęła jedna z Myszy Polnych. – Tylko one mają takie długie ogonki i potrafią skakać tak daleko.
Pan Szop już ruszył ze złą miną, ale drogę zastąpiła mu pani Fretka.
– Chwileczkę, złością tu nic nie zdziałamy – powiedziała z naciskiem, patrząc mu w oczy. Odwróciła się do Myszki. – Co tu robisz, w naszej kuchni? Nie bój się, nic ci nie grozi.
– W naszej, w naszej?! – wrzasnęła nagle