Zośka i Parasol. Opowieść o niektórych ludziach i niektórych akcjach dwóch batalionów harcerskich
- Wydawca:
- Wydawnictwo Iskry
- Kategoria:
- Literatura faktu, reportaże, biografie
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-244-0287-8
- Rok wydania:
- 2011
- Słowa kluczowe:
- akcjach
- barbary
- batalionów
- dwóch
- harcerskich
- leopolda
- listów
- ludziach
- niektórych
- opowieść
- pamiętników
- parasol
- przez
- relacji
- sławnego
- spotykamy
- wzbogacono
- żołnierzy
- zośka
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Zośka i Parasol. Opowieść o niektórych ludziach i niektórych akcjach dwóch batalionów harcerskich”
Książka powstała na podstawie sławnego archiwum Jana Rodowicza – Anody, relacji żołnierzy batalionów, dokumentów, listów, pamiętników, konsultacji z matkami poległych. Autor prowadzi swych bohaterów – spadkobierców ideałów Kamieni na szaniec – przez barykady powstańcze od Woli poprzez Starówkę po Czerniaków. Spotykamy na kartach najsłynniejsze postaci Szarych Szeregów: Andrzeja Romockiego – Morro, Piotra Pomiana, Stanisława Leopolda, Czarnego Jasia – Wuttke, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego.Iskry wydały epopeję druha Kamińskiego po raz pierwszy w roku 1957. Obecne wydanie wzbogacono unikatowymi zdjęciami bohaterów, a także wstępem Barbary Wachowicz.
Polecane książki
Star Wars: The Old Republic – przewodnik po Hutta (Bounty Hunter i Imperial Agent) – poradnik do gry
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Aleksander Kamiński
OPRACOWANIE GRAFICZNE Andrzej Barecki
KOREKTA Jolanta Rososińska
ZDJĘCIE NA OKŁADCE
DOBÓR ZDJĘĆ I PODPIISY Barbara Wachowicz
Zdjęcia ze zbiorów Barbary wachowicz ofiarowane przez żołnierzy batalionu „Zośka”; zdjęcia współczesne – Barbara Wachowicz; reprodukcje zdjęć archiwalnych – Adam Płuciennik
Copyright © by Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2009
ISBN 978-83-244-0287-8
Wydawnictwo Iskry
ul. Smolna 11 00-375 Warszawa
tel./faks: (0-22) 827-94-15
e-mail:iskry@iskry.com.pl
www.iskry.com.pl
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Barbara WachowiczPolska godna szacunku
Jest luty 1978 roku. Warszawskie kino „Skarpa”, po którym dziś pozostała już tylko ziejąca pustką jama. Premiera filmu Jana Łomnickiego „Akcja pod Arsenałem”. Tłumnie zebrana elita Warszawy i Warszawki. Rozgłośny gwar nagle cichnie i przez kino toczy się szmer: „Kamyk… Kamyk… Kamyk…”. Cała widownia wstaje. Burza oklasków. Siwy, niewysoki, nieco przygarbiony starszy pan o żywych, czarnych oczach – widomie zaskoczony, zażenowany pochyla głowę w geście podzięki.
Druh Aleksander Kamiński, autor „Kamieni na szaniec”, książki uczącej pokolenia braterstwa i służby.
Ileż mu zawdzięczamy! Wojna zdruzgotała świat naszych rodziców. Nas rzuciła w pustkę. Było szaro, buro, beznadziejnie. Każdy samochód zatrzymujący się przed domem przejmował grozą. Może już idą po rodziców, żołnierzy Armii Krajowej, tych, którzy się nie ujawnili.
Pierwszym światłem w mroku tych stalinowskich lat była niewielka książeczka, objawienie, olśnienie. Zakazane, wycofane z bibliotek „Kamienie na szaniec”. „Rudy”, „Alek”, „Zośka” – wyciągają do nas pomocną dłoń. – Tacy byliśmy – mówią – a wy, jacy jesteście? Któreś z AK-owskich dzieci przemyciło też wiersz Tadeusza Gajcego: „Jedna jest ziemia, która niesie ciebie i mnie, i jedna młodość…”. Wiedzieliśmy, że zginął w powstaniu. Młodość nie była jedna. Ale była jedna ziemia – i ten „jeden dom, który nade mną w tobie rośnie” – jak napisał. Oni zginęli.Teraz my musimy wznosić ten polski dom – tak sobie tłumaczyliśmy nasze zadanie. Świat przestawał być pusty.
SZKOŁA CHARAKTERÓW
Jakimś cudem ocalało archiwum Aleksandra Kamińskiego. Udostępnione mi przez żonę Kamyka, Janinę z Sokołowskich, odkryło przede mną szereg bezcennych dokumentów. Wśród nich młodzieńczy pamiętnik, a na jego kartach słowa dziewiętnastoletniego harcerza, zapisane w 1922 roku: „Dużo marzę. I znów o Niej, o tej Białej, Ukochanej Najjaśniejszej Polsce. Pamiętam, jak przed laty myślałem o Tobie. Byłaś mi Ideałem, Prawdą, Sprawiedliwością. Pamiętam, jak łzy szczęścia kapały mi z oczu, gdyś wstała z grobu… Marzyłem o Tobie!
A teraz? Czego Ci brak? Dlaczego Synowie Twoi tak chamsko wyżerają się o władzę?! (…)
Bo nie dość jest myśleć i chcieć o Polsce i dla Polski.Trzeba samemu reprezentować Polskę!!!”.
Temu przekonaniu pozostał wierny. U schyłku żywota powiedział: „Pragnąłem przekazywać chłopcom i dziewczętom, młodzieży i dorosłym swój ideał Polski godnej szacunku”.
O ten ideał Polski, ideał Polaka walczył w najtragiczniejszych latach okupacji. „Wielka gra” jest nie tylko podręcznikiem walki z wrogiem, niesie wzorce życia.
„Jeśliby demokratyczna Rzeczpospolita skazana została przez jakieś fatum dziejowe na rządy słabe i nietrwałe – zginiemy! Na Polskę nierządną i nieporadną nie ma miejsca w naszej części Europy” – pisał druh Kamiński. „Polska będzie państwem demokratycznym, partie zaś polityczne są nieodłącznym i niezbędnym składnikiem każdego ustroju demokratycznego, gdyż demokracja – to dopuszczenie do głosu społeczeństwa.
Ale gdybyś mocno się przejął duchem którejś partii politycznej i wszedł w jej służbę, zdobądź się na najwyższy wysiłek, aby przestrzegać w swym życiu partyjnym ogromnie ważnej zasady: pomimo całej miłości i wiary, jaką darzysz swoją partię – zdobądź się na lojalną postawę wobec wszystkich innych partii, stojących na gruncie niepodległego państwa polskiego. Jedną z najprzykrzejszych właściwości życia partyjnego jest jakieś szatańskie otumanienie mózgów, które czyni z ludzi ongiś rycerskich, honorowych i uczciwych – ogłupiałych fanatyków, którzy we wszystkich innych partiach i stronnictwach politycznych prócz własnego dostrzegają tylko podłość, nikczemne intencje, nieudolność i złą wolę – oraz przekonani są, że najstraszniejsze klęski spotkać są gotowe ojczyznę z rąk ich przeciwników politycznych. Zdobądź się na rycerski i lojalny stosunek wobec innych partii. Od najskrajniej lewicowej do skrajnie prawicowej – traktuj wszystkie grupy jako te, w stosunku do których trzeba zdobywać się na lojalność, w stosunku do których trzeba czynić wysiłek zrozumienia ich intencji. Kultura polskiego życia politycznego była dotychczas fatalna. Ta dziedzina woła wielkim głosem o nowy styl życia.
Jeślibyś wszedł do życia politycznego i zyskiwał na to życie wpływ – miej ambicję wniesienia tam godnych odrodzonej Polski form postępowania, u podłoża których leżą stare, ale zawsze aktualne prawdy o tym, że służba narodowi, a nie pogoń za przywilejami i korzyściami – jest honorem każdego obywatela! Każdego polityka! (…)
Nie konstytucje, nie masy ludzkie i nie granice decydują o wielkości narodów i ich roli w świecie. (…) O wielkości i potędze państw decyduje nie ustrój, nie obszar, nie masa ludzka – lecz człowiek i charakter człowieka. (…) Styl życia Polaków zadecyduje o naszej wielkości”.
Redagowany przezeń „Biuletyn Informacyjny”, największe pismo podziemnej Europy – nie tylko niósł informacje z frontów, lecz także prawdziwie wychowywał naród.
„Za co umieramy, o co walczymy, dla czego żyjemy?”, „O służbie i zasłudze”, „Patriotyzm bierny i patriotyzm czynny”, „Każdy Polak żołnierzem”, „Kamienie przez Boga rzucane na szaniec”, „Armia Krajowa wojskiem demokratycznym”, „Nędza Polaków – to niewola Polski, bogactwo – to jej siła”, „Walka z pijaństwem – obowiązkiem narodowym”, „Co to jest demokracja?”, „W poszukiwaniu siły”, „Wolność, wolność.”, „O jaką Polskę walczymy?”, „Dlaczego odrzucamy komunizm?”, „Charakter narodowy Polaków” – już same tytuły tekstów Kamyka mówią o kręgu spraw najważniejszych, do których powracał. I tu mnóstwo spostrzeżeń nie utraciło swej aktualności. Analizując nasz charakter narodowy, Kamyk wylicza najważniejsze cechy: umiłowanie wolności i niezależność ducha, wielkoduszność, dobroć, poczucie humanitarne, męstwo, bohaterstwo, honor, umiejętność całkowitego oddania się sprawie publicznej. Ale te wspaniałe cechy mogą przyjmować formy pozytywne i negatywne. Obok nienawiści do obcego jarzma, poza tolerancją religijną, przeciwstawianiem się cenzurze i tajnej policji – warcholstwo i „dzielenie się na coraz drobniejsze partie”. Nasze chwalebne „umiłowanie wolności”: „Jest to zarazem jednak właściwość niebezpieczna, czyniąca z nas wyjątkowo trudne do rządzenia społeczeństwo, w którym uzgodnienie decyzji między wolnymi i niepodległymi grupami staje się często rzeczą nieosiągalną”. Prawdziwa demokracja „przejawia się w traktowaniu swojej partii jako części narodu, a nie jako objawienia narodowego, które jedynie tylko i wyłącznie zdolne jest obdarzyć naród wszelkimi dobrodziejstwami” – stwierdza Kamyk. Obok ofiarności i społecznej służby – istnieje u nas groźne zjawisko niedoceniania wartości ludzi dobrze pracujących, niedocenianie zjawisk ekonomicznych, lekceważący stosunek do szarej, mrówczej pracy i do „szarego człowieka”, nieumiejętność organizacji działań i pracy. A jednocześnie – gdy Niemcy uczynili wszystko, by zniszczyć, unicestwić polską kulturę, szkolnictwo, by złamać, zamordować, rozpić naród – „szczyty młodzieży przechodzą dziś we wszystkich warstwach społecznych okres tak silnego napięcia ideowego, tak bezgranicznego oddania Polsce, organizują z takim rozmachem pracę nad sobą – że pozazdrościć im mogą pokolenia poprzednie” – sumował Kamyk na łamach „Biuletynu” optymistycznym akcentem swe rozważania poświęcone młodzieży w cyklu „Blaski i nędze życia okupacji” (1942).
„Życiem moim: Polska cierpiąca i walcząca. Wiarą moją: Polska zwycięska i triumfująca” – to wyznanie wiary zamieszczone w „Katechizmie” kolportowanym przez chłopców i dziewczęta z Szarych Szeregów.
W archiwach Kamyka jest recenzja Jana Kotta z „Kamieni na szaniec”(„Przekrój” 1946, nr 49) zaczynająca się słowy: „(…) odrzuca mnie od tej książki. To jest groźna książka. Tak wychowywano pokolenie kondotierów, a nie żołnierzy i działaczy świadomych celu i sensu walki”.
Przypominam, że kondotier – to najemnik walczący za obojętną mu sprawę dla pieniędzy.
13 września 1942 roku na ćwiczeniach hufca Szarych Szeregów Mokotów Górny „kondotier” Janek Bytnar „Rudy” odczytał rozkaz „kondotiera” Tadeusza Zawadzkiego „Zośki”, dowódcy Grup Szturmowych:
„Stoimy mocno i stać będziemy nadal na różnych odcinkach walki podziemnej, prowadzonej z wrogami już dziś. Chociaż walkę tę prowadzi się bez broni w ręku, jednak można w niej rozwinąć w sobie odwagę, karność, zdolność brania na siebie odpowiedzialności. Tej jedynej w swoim rodzaju szkoły charakterów, jaką jest dla nas walka podziemna, nie wolno nam przeoczyć.
Byłoby jednak źle, gdybyśmy poprzestali na przygotowaniu się tylko do walki zbrojnej, a zapomnieli o tych rozlicznych obowiązkach, jakie oczekują nas w Polsce niepodległej. Naszym celem jest nie tylko wychowanie żołnierza, ale ukształtowanie pełnowartościowego obywatela, zdolnego nie tylko do służby wojskowej, lecz do jak najszerzej pojętej służby społecznej, służby obywatelskiej”.
Rozkazy, listy, notatki bohaterów „Kamieni na szaniec”, bohaterów „Zośki i Parasola” stanowią bezcenne dowody, że – jak powiedział o swym pokoleniu Zdzisław Stroiński, poeta poległy w powstaniu – „ta młodość nie myśli o zgliszczach, lecz łunę myśli poniesie”.
Blask tej łuny obejmuje notatki Alka Dawidowskiego, które lat trzydzieści leżały ukryte w kominie. Ten „kondotier” w swych refleksjach postanawia: „Wszystko pojęte jako przygotowanie, zaprawa do dobrej pracy i całego życia… Wykorzystanie chwili, chwycenie okazji, by rozgrzane żelazo kuć na gorąco, by metal nie tracił na swej czystości i szlachetności, by coraz nowe i lepsze przybierał formy (…) najwięcej rzutkości i inicjatywy, energii (…). Nie wolno ograniczać się do poznania tylko jednego stronnictwa czy ugrupowania, obywatelskim obowiązkiem jest zapoznanie się w poszanowaniu dla przeciwnika ze wszystkimi kierunkami myśli politycznej polskiej: a) wychowanie obywatelskie, b) współżycie, c) kultura, d) nauczanie pracy zawodowej, społecznej, organizacyjnej”.
„Kondotier” „Mały Tadzio” Wuttke – brat „Czarnego Jasia” – w liście do ojca na Boże Narodzenie 1943: „Musimy trwać, musimy we krwi wzrastać. Tylko jak wzrośniemy. Droga krwi dokąd zaprowadzi. Wrogość, obcość, napięcie nienawiści nasilają się (…). «Jako i my odpuszczamy» – czy rzeczywiście, czy też to tylko frazes?”.
I w liście ostatnim, u progu roku 1944, który miał być w jego życiu ostatni: „Świadoma odpowiedzialność za to jednorazowe nasze życie, które teraz niewiele kosztuje, nie tworzy bezwolnych rozgrzeszeń. Raz żyję, więc muszę żyć jak najlepiej”.
A „kondotier”„Czarny Jaś” – czołowy bohater książki Kamyka – twórca sławnej Akcji „M”, pisał do ojca 30 września 1943 roku, po śmierci „Rudego”, „Alka” i „Zośki”: „Odchodzą jeden za drugim, jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec. Ale rzucane nie w nicość, nie na zmarnowanie. Jeden przy drugim twardo stoją. Jak cegła przy cegle. Wznoszą się ściany wielkiego domu. (…) To nic, jak przyjdzie być martwą cegłą, nieruchomą, tego domu. (…) Dużo murarzy potrzeba! Jak dom wymurują, niech nie stoi pusty. (…) Dom już widać. Tak! (…) Ale cegły drogie. Drogie cegły rzucane na szaniec. Co dnia! Niech nie stoi pusty!”.
WALCZYĆ ZE ZŁEM
„(…) Gdy pisałem «Kamienie», to przecież pisałem o zaprzyjaźnionych ze sobą chłopcach. Więc gdy zdecydowałem się pisać – dokonałem tego w ciągu kilku dni, może tygodnia? Odczuwałem to tak, jakbym był medium, przez które wypowiada się jakaś wielka siła, siła podstawowych wartości. I zawsze miałem poczucie, że nie jestem autorem «Kamieni», lecz tylko pośrednikiem w ich przekazaniu (…). Wszystko to się splątało, stopiło: miłość i żałoba po poległych chłopcach, jakieś wizje podstawowych wartości i chęć dania im wyrazu” – ten list druha Aleksandra Kamińskiego do mnie, datowany 14 lutego 1978 roku, jest jedynym dokumentem mówiącym o tym, w jakim napięciu emocjonalnym powstawała ta książka zaczynająca się jak gawęda przy harcerskim ognisku: „Posłuchajcie opowiadania o «Alku», «Rudym», «Zośce»…”.
Dzięki dziecięcemu pamiętnikowi córki Kamyka – Ewy – znamy dokładnie czas powstania pierwszej wersji „Kamieni”. To początkowe dni maja 1943 roku. Kamyk dyktował swą opowieść żonie Janinie, ukrywając się w małej oficynie, na granicy miejscowości Piastów i Żbików pod Pruszkowem. Odnalazłyśmy to miejsce z panią profesor Ewą z Kamińskich Feleszko i usiłowałyśmy wywalczyć tam – przy ulicy Gałczyńskiego 44 – jakiś znak pamięci, mówiący, iż tu właśnie powstała najsławniejsza książka czasów okupacji. Niestety – na próżno. I pomyśleć, że to właśnie w tymże Piastowie chodził do szkoły Janek Bytnar „Rudy”, że tu nas po latach kaźniono za czytanie zabronionych „Kamieni”, a nieopodal – w Pęcicach, uciekłszy na wagary, odkryliśmy niezwykłą mogiłę z orłem i krzyżem Virtuti Militari. Tu spoczęli żołnierze 2. plutonu 3. kompanii batalionu „Zośka” polegli 2 sierpnia 1944 roku.
Dowódca plutonu – Iwo Rygiel, pseudonim „Bogusław”, pojawia się przelotnie na kartach „Zośki i Parasola”. Pamiętając, jak staliśmy się strażnikami pęcickiej mogiły – uda mi się po latach odtworzyć losy tych, którzy tam spoczywają, w IV tomie cyklu „Wierna rzeka harcerstwa”.
W gablotkach braci Romockich na naszej wystawie „Kamyk na szańcu – opowieść o Druhu Aleksandrze Kamińskim i Jego Bohaterach” – eksponujemy pierwsze powojenne wydanie „Kamieni” z roku 1946, opatrzone dedykacją: „Pani Jadwidze Romockiej – matce dwóch wspaniałych synów, których pamięci w pierwszym rzędzie pragnę poświęcić dalszy ciąg «Kamieni» – jeśli będę umiał je napisać”.
Kiedy słowa dotrzymał?
W latach 1946-1947 odwiedzał Kamyka Janek Rodowicz „Anoda”, żołnierz plutonu „Felek” batalionu „Zośka”, porucznik Armii Krajowej, uczestnik akcji pod Arsenałem i dwudziestu innych w Wielkiej Dywersji… Kawaler Krzyża Virtuti Militari i dwakroć Krzyża Walecznych. Zwany – dla brawury, witalności, odwagi, fantazji i nieprawdopodobnego szczęścia – ułanem batalionu „Zośka”. Na pewno nie „słynął z flegmatycznego temperamentu”, jak pisze Kamyk! Jest to jedna z nielicznych omyłek w charakterystyce bohaterów.
„Anoda”, dwakroć ranny w powstaniu, ocalony przez przyjaciela, Staszka Sieradzkiego „Śwista”, który go wyniósł, ryzykując życie, spod ostrzału na Starówce, drugi raz, ze zgruchotanym ramieniem, przewieziony z konającego Czerniakowa na praski brzeg przez polskich żołnierzy i Dywizji im. Kościuszki (jednym z nielicznych pontonów, który zdołał dopłynąć) – natychmiast po powrocie do Warszawy, obok prac nad wydobywaniem spod gruzów poległych, zaczął gromadzić archiwum batalionu „Zośka”. Odnajdował cudem w misternie skonstruowanych skrytkach ocalone dokumenty, ratował je, błagał tych, którzy przeżyli: „Piszcie wspomnienia! Tylko nasza pamięć może ich ocalić!”.
Po rozmowach z Zośkowcami, po spotkaniach z „Anodą”, już wiosną 1946, Kamyk opracował część pierwszą – „W dywersji”, zaczynając opowieść przejmującą sceną przewożenia leśnymi duktami ciała „Zośki”. Książka miała być dalszym ciągiem „Kamieni na szaniec”, miała opowiadać o tych, którzy po odejściu „Rudego”, „Alka”, „Zośki” nadal będą pełnili ich służbę w braterstwie i bohaterstwie.
Harcerstwo odrodziło się po wojnie błyskawicznie i spontanicznie. Już w 1945 roku dwieście tysięcy młodych ludzi włożyło znów szare i zielone mundurki, przypięło krzyże, ukryte podczas okupacji, błysnęło lilijkami. Druh Kamiński został członkiem Naczelnej Rady Harcerskiej. W jego archiwum zachowała się kopia referatu wygłoszonego na konferencji instruktorów 15 czerwca 1946 roku. Powiedział: „Nie poszliśmy drogą małodusznego służalstwa, protestowaliśmy przeciwko obłudzie, jaką narzuca się całemu powojennemu życiu, broniliśmy z całą wiarą w słuszność sprawy ideałów harcerskich (…), broniliśmy swej harcerskiej twarzy, ale równocześnie usiłowaliśmy to wszystko czynić w oparciu o nową polską rzeczywistość – nie wbrew niej i nie poza nią”.
W marcu 1947 roku alarmował w liście do przyjaciela harcerskiej młodości – harcmistrza Oskara Żawrockiego: „Totalizm, jedyna organizacja młodzieży – to: 1) ogromne zubożenie życia, 2) pchnięcie silnie młodzieży do organizowania związków konspiracyjnych. Wszyscy winniśmy wyć na to jak psy i tłumaczyć niezmordowanie, by od tych pomysłów odwieść ludzi polityki! Byłaby to katastrofa. Na odwrót – trzeba popierać włączenie w pełnoprawne polskie życie dotąd odsuwanych na bok młodzieżowych organizacji katolickich. I bronić za wszelką cenę samodzielności ZHP. (…) Nie wolno się poddawać!”. Na kwietniowe święto harcerstwa roku 1947 przygotował gawędę „Następcy Świętego Jerzego”. Została ona przez samego ministra oświaty oceniona gromkim okrzykiem: „Niebezpieczeństwo!”. Wrogowie rozumowali wedle swej logiki trafnie. Bo jakże w epoce narastających represji odczytać te słowa byłego dowódcy małego sabotażu: „Musimy pozbyć się wszelkich wątpliwości i wahań. Musimy być następcami Świętego Jerzego w walce ze wszelkim złem. (…) Jeżeli postanowiliśmy przebijać mur, nie przebijajmy go głową, lecz jakimś umiejętnie wybranym narzędziem! Ale walczyć ze złem trzeba. (…) Odważnie i uporczywie, lecz rozumnie i inteligentnie. Kto by z walki ze złem zrezygnował – zrezygnowałby z człowieczeństwa!”. Gawęda została skonfiskowana. Na plenum Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej w tymże kwietniu 1947 postanowiono: „Zdemaskować należy pozycję Kamińskiego jako szkodliwą”.
O tym, iż Kamyk pracował nad książką o „Zośce” i „Parasolu” jeszcze latem 1947, mówi list Janiny Kowalskiej, kolporterki „Biuletynu Informacyjnego”, matki dwóch łączniczek: Maryny, poległej w powstaniu, i Irki, zamordowanej w jego ostatnich dniach z grupą bezbronnych dziewcząt. Irka i jej poślubiony w powstaniu mąż, „Czarny Jaś” Wuttke – mieli być jednymi z głównych bohaterów nowej książki Kamyka.
„Często i intensywnie myślą jestem przy Panu i jego pracy. Chciałabym swoimi myślami pomóc Panu w pisaniu – pisze matka Irki 27 lipca 1947. – Już za parę dni 3-cia rocznica Powstania. (…) Żeby tak całe Powstanie mogło być opisane!
Ja swoją Marynę ekshumowałam z Ogrodu Krasińskich. Trudności z pochowaniem ich w kwaterze «Zośki» były ogromne. Cały tydzień trwały rozmowy z dygnitarzami, Radosław napisał b. mocny memoriał – a życie idzie swoim torem. (…) Obsychają łzy – zarastają groby”.
„Zośce” miał wkrótce przybyć jeszcze jeden. 7 stycznia 1949 zamordowano w Urzędzie Bezpieczeństwa podczas śledztwa Janka Rodowicza „Anodę”. Jego rodzice uratowali archiwum – pamiętniki Zośkowców.
Opowiadała mi matka „Anody”, Zofia Rodowiczowa, gdy ją odwiedzałam w domu starców na Szubińskiej:
– Janka aresztowano w wigilię Bożego Narodzenia 1948. Właśnie mieliśmy się dzielić opłatkiem i dziękowałam Bogu, że ocalił dla mnie chociaż jedno dziecko. Starszy syn zginął w powstaniu, ale przecież były matki, którym przy stołach wigilijnych stały po trzy puste krzesła…
Dzwonek. Myśleliśmy, że może ktoś z bliskich, samotnych…
Rewizja była dość pospieszna, dałam Jaśkowi ukradkiem opłatek, żeby podzielił się w więzieniu. Już go żywego nie zobaczyłam. Wyprowadzili. Archiwum stało w pudłach na szafie. Nie wiem, jakim cudem nie zauważyli. Porwaliśmy z mężem te pudła i zaczęli przenosić do zaprzyjaźnionych sąsiadów. Nagle refleksja – przecież oni po to wrócą! Co robić? Zaczęliśmy gorączkowo przeglądać. Trzeba zostawić wszystko o poległych, ich już nie aresztują, usunąć wszystko, co może zgubić jeszcze żyjących…
Wrócili drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia. Od progu pytali o archiwum. Zabrali – te wyselekcjonowane przez nas resztki, które nikomu nie mogły zaszkodzić, na żaden naprowadzić ich trop.
Od życzliwych sąsiadów przenieśliśmy ocalone pamiętniki do Hanny Długoszowskiej. Jej już nie mieli kogo aresztować. Mąż, sławny przed wojną pilot – zginął w katastrofie lotniczej. Obydwaj synowie, Marek „Baobab” i Andrzej „Długi”, Zośkowcy, polegli w powstaniu… Baliśmy się, że mogą nas śledzić, umówiliśmy się na kontakt – jak za okupacyjnych czasów – w kościele Zbawiciela na jakiejś mszy. Zbielała jeszcze bardziej. I mnie siwizny przybyło, bo nic o Jaśku nie wiedzieliśmy – gdzie go trzymają, co się z nim dzieje, szykowałam paczki, chodziłam pod więzienie na Rakowieckiej, nie przyjmowali… A on już nie żył.
Hanna, klęcząc obok mnie – to pamiętam – szeptała taką dziwaczną litanię: …I odpuść nam nasze winy… Oddałam matce „Hani Białej”… I odpuść nam nasze winy… U mnie już nie… I odpuść nam… Dziękuję za wszystko…
Przeżegnała się i poszła. Do „jako i my odpuszczamy” nie dobrnęła.
Te pamiętniki przyjaciół i towarzyszy broni jej synów były ostatnią lekturą matki. Hanna Długoszowska, otrzymując niemal codziennie wiadomości o nowych aresztowaniach wśród Zośkowców, popełniła samobójstwo.
Archiwum przekazała swej przyjaciółce, innej matce – Irenie Zakrzewskiej. I jej nie mieli kogo uwięzić. Hania Zakrzewska, dla piękności swych jasnych włosów zwana Białą, zginęła – jak Andrzej „Długi” – podczas pierwszych dni powstania na Woli…
Tyle matka Anody.
Dotarłam wiosną 1985 do obojga jeszcze żyjących rodziców „Hani Białej”. Matka Hani ofiarowała mi listy Kamyka i opowiedziała dalszy ciąg dramatycznych losów archiwum „Anody”:
– My, matki poległych, bardzo zbliżyłyśmy się, jakoś tak przytuliły do siebie. Jadwiga Romocka starała się nas łączyć, zawsze mówiła: – Andrzej był ich dowódcą, dbał o nich, teraz tak ja muszę dbać o was – ich matki. Najbiedniejsze były te, które dzieci znaleźć nie mogły i nie znalazły, jak pani Kowalska, która córki Irki, żony Czarnego Jasia, szukała miesiącami. Inne nie wierzyły, jak pani Stefania Baczyńska, ciągle powtarzała: – Nigdy, nigdy nie uwierzę w śmierć Krzycha, on żyje, on jest gdzieś za granicą, on wróci.
Hanka Długoszowska swoich chłopców znalazła obu. Ja moją Hanię też. Nie miałyśmy na kogo czekać. A teraz my, matki dzieci pobitych, patrzyłyśmy, jak ci ostatni ich przyjaciele, którzy przeżyli – idą do więzień – może na zatracenie.
Przyszła Hanka Długoszowska. Wiedzieliśmy już o aresztowaniu Anody. Niosła jakieś torby:
– Zońka Rodowiczowa dała mi na przechowanie te pamiętniki, które Janek zebrał. Wiesz, ja tam odnalazłam moich – powiedziała. I wysupłuje te kartki. Jakieś zapiski Andrzeja, rozważania o różnicy między wykształceniem a mądrością, definicje człowieka mądrego, który ma właściwą hierarchię wartości…
– No popatrz, czym to się ci moi synowie zajmowali między wysadzaniem pociągów i studiami w podchorążówce – Hanka pogłaskała papierek delikatnie. – A do Marka to się w powstaniu przyplątał pies. Dowiedziałam się z tego wspomnienia Bila. Ja w ogóle nie pamiętam tego chłopca, szkoda. Ładnie pisze, że „Baobab” olbrzym opiekował się tym kundelkiem i przezwali go Sadzik, bo ich pluton był „Sad”. I nie wiadomo, co się stało z Sadzikiem, jak Marek zginął. Może ja wezmę teraz jakiegoś psa, jak myślisz, Irenko?
– Tak, tak, namawiałam, żeby wzięła! – I nazwę go Sadzik! – powiedziała, żegnając się i zostawiając mi te pamiętniki. – Bo tu im będzie lepiej niż u mnie! – wyrzekła, jakby to było coś żywego.
Nie wzięła Sadzika. Popełniła samobójstwo.
Przeżyła śmierć synów. Ale śmierci cywilnej tych, co pozostali – nie mogła.
Aleksander Kamiński nie napisał o śmierci „Baobaba”, ani o Sadziku…
O mojej Hani też nie.
Kiedy matka „Długiego” i „Baobaba” zostawiła nam te wspomnienia Zośkowe – przeczytałam u „Śwista”, jak Hania zagrzewała ich do walki – a za chwilę, jak zobaczył ją na kartoflisku i jej włosy prawie białe, tak jasne, czepiające się naci. I Tadzio „Leszczyc” tak pięknie o niej napisał – jak się przebijali ze Spokojnej, moja Hania biegła do rannego w strasznym ogniu. Ale ja nie mam żalu, że Hani nie ma w „Zośce i Parasolu”. Wiem, że pan Aleksander musiał wybierać…
Siostra moja, Maryla Łoskiewicz-Paszkowicz, to jego koleżanka z tajnego harcerstwa w Humaniu! Nosiła pseudonim „Szczęsna”. Maryla odnalazła pana Kamińskiego po powstaniu w Łodzi, utrzymywała z nim serdeczny kontakt. Po przeczytaniu przechowywanych u mnie pamiętników powiedziała: – On by je ocalił…
„Wśród ludzi mi bardzo bliskich były ostatnio w Warszawie bardzo ciężkie przejścia – musiałeś zresztą czytać komunikat o aresztowaniach resztek ludzi z byłych Batalionów «Zośka» i «Parasol»” – pisze Kamyk Oskarowi Żawrockiemu 28 lutego 1949.
Straszny rok. 7 stycznia ginie, wyrzucony przez okno w czasie śledztwa, Janek Rodowicz „Anoda”, wierny łącznik Kamyka z tymi, którzy przeżyli powstanie. Aresztowania narastają gwałtownie – więzienia na Rakowieckiej, w Fordonie, Rawiczu, we Wronkach zapełniają te „resztki” obu harcerskich batalionów. Bogdan Deczkowski, Bogdan Celiński, Hanka Borkiewiczówna (wyniesiona cudem ze Starówki, ranna, przywrócona życiu, wspierała ojca – pułkownika Adama Borkiewicza – w pracy nad monografią powstania), Staszek Sieradzki „Świst”, Andrzej Wolski „Jur”, wszyscy dostają wysokie wyroki – nierzadko śmierci, zamienione na dożywocie. Halka Dunin-Karwicka z „Parasola” – przyszła bohaterka książki Kamyka „Zośka i Parasol” – opuszcza śledztwo na noszach… Przesłuchuje ją osobiście oberkat bezpieki – Różański. Umierającemu z ran po powstaniu mężowi, harcmistrzowi Wackowi, pseudonim „Luty”, dowódcy kompanii w „Parasolu”, obiecała, że wszyscy Parasolarze spoczną razem obok siebie na Powązkach, nieopodal „Zośki”. Dotrzymała słowa.
I zostaje skazana na sześć lat, utratę praw obywatelskich i honorowych, przepadek mienia za to, że (według wyroku) „była kontynuatorką więzi grupowej resztek ujawnionych oddziałów «Parasola», przez udział w pracach ekshumacyjnych była świadoma, że oddziały zostają utrzymane w grupowej więzi celem usiłowania zmiany przemocą ustroju Państwa Polskiego”!
Aleksander Kamiński odchodzi z Naczelnej Rady Harcerstwa już w 1947 roku. W 1949 zostaje wyrzucony ze Związku Harcerstwa Polskiego, który w tymże roku unicestwiono. W roku 1950 usuwają Kamyka z Uniwersytetu. Odzywa się gruźlica… Jest umierający…
„ZIARNA MOCY, PIĘKNA I WIELKOŚCI…”
Od dedykacji-obietnicy złożonej Jadwidze Romockiej minęło sześć ciężkich lat. 25 stycznia 1952 odpowiedział Kamyk gorzko Żawrockiemu: „Pytasz, czemu nie piszę jakiejś wielkiej powieści, zamiast Jaćwingów. Dramatyczne pytanie. Podobne zadawali mi przez kilka lat – niekiedy natarczywie – moi konspiracyjni przyjaciele: – Kiedy zabiorę się do dalszej części «Kamieni na szaniec»?
Nigdy.
Próbowałem – i nic nie wyszło. Długo męczyłem się, zanim znalazłem przyczynę: pisać dobrze można tylko o tym, co się bardzo dobrze zna i co się aktualnie gorąco przeżywa. Ja przestałem brać udział w wielkim, konkretnym i gorącym życiu, przestałem wiele widzieć i namiętnie czuć. A to, co było nawet przed paru laty – zaciera się w konturach, blaknie w wyobraźni i w uczuciach (…). Powieści nie napiszę już nigdy. Ani dobrej noweli”.
Tajemniczy Jaćwingowie – to bohaterowie pracy magisterskiej Kamyka (ukończył wydział humanistyczny Uniwersytetu Warszawskiego w 1928 roku), waleczne plemię, które wyginęło u schyłku XIII wieku, zanim posiadło sztukę pisania. Dźwigający się z choroby Kamyk pracuje niestrudzenie, rozwijając temat jaćwingowy w potężną dysertację. Pisał też monumentalną historię polskich związków młodzieży, owych „wspólnot przyjaźni”…
Po śmierci Stalina – nadchodzi czas tak zwanej odwilży.
3 lutego 1955 Kamyk powiadamia Oskara z uśmiechem: „Monopolistyczne panowanie Jaćwingów już się skończyło, zabieram się do pisania wielkiego opowiadania”… Dociera doń archiwum Anody.
Matka „Hani Białej” pisała (bez daty, ale dziękczynna odpowiedź Kamyka z 28 lutego 1956 umiejscawia rzecz w czasie): „Te pamiętniki otrzymałam od matki Długiego i Baobaba, biedaczka w pełni zdrowia i w pełni swego nad wyraz wartościowego życia popełniła samobójstwo, nie mogła znieść straty synów i jakby załamania się tych ideałów, za które oni oddali swe młode, szlachetne życia. (…) Te pamiętniki są dla nas, matek, świętą relikwią”.
Te kobiety włączył Kamyk do swej pracy. Składały mu relacje o swych poległych, prowadziły prace redakcyjne. Jadwiga Romocka, Janina Kowalska.
Tylko pani Stefania Baczyńska nie dożyła czasu prac nad „Zośką i Parasolem” ani pośmiertnego tryumfu wierszy syna. Umarła w domu starców w 1953 roku, samotna. W jednym z ostatnich listów w lutym 1947 roku, tuż po pogrzebie syna, pisała: „(…) odchodzę od wszystkiego, co nie jest bodaj wspomnieniem o Krzychu”.
Matka dowódcy Krzysztofa – Jadwiga Romocka – całym sercem zaangażowała się w pracę Kamyka.
Zmagał się z sugestiami, sprostowaniami, prośbami, apelami. Niektórzy Zośkowcy uważali, że wybór bohaterów nie jest sprawiedliwy, że byli inni – dzielniejsi i godniejsi, zdawali sobie sprawę, że książka ta weźmie na skrzydła legendy tylko wybranych, żałowali pominiętych, poległych. Inni – uznawali wizerunki przyjaciół za zbyt blade. Obawy budził tytuł. Stanisław Broniewski „Orsza” (drugi po wspaniałym Florianie Marciniaku „Szarym” naczelnik Szarych Szeregów) zastanawiał się, czy dla niewtajemniczonych w Szaroszeregowe dzieje po upływie lat nie będzie on wywoływał jakichś zupełnie innych skojarzeń – i czy nie zostanie odczytany jak na przykład coś w rodzaju „Hanka i kalosze”.
Matka Andrzeja „Morro” pisała 30 października 1957, krzepiąc Kamyka w rozterkach: „Najzupełniej podzielam Pana stanowisko w ograniczeniu szczegółów i napływających poprawek, które wydawały mi się od początku, po napisaniu, już bezcelowe. I nie umiem sobie nawet tej pracy wyobrazić bez straty «na temperaturze uczuciowej» i staram się wszystkich przekonać, że to jest «opowiadanie» czy opowieść o ludziach – o ich duchowych zmaganiach, o atmosferze ich pracy i walki, a nie kronika czy historia.
Tytuł «Zośka i Parasol» wydaje mi się najlepszy i jestem pewna, że będzie atrakcyjny, że nic na tym nie straci późniejsza praca historyczna – przeciwnie, zachęci do poznania. O Andrzeja ani na chwilę nie miałam i nie mam najmniejszej obawy i cieszę się, że Go poznał Pan lepiej, dlatego właśnie tak bardzo zależało mi na wysłaniu Czarta – Laudańskiego – Witolda. Czart to ten, który do mnie powiedział 23 II 45 r. «proszę nie szukać ludzi do ekshumacji – Andrzeja i Jaśka, nikt ich obu nie dotknie» – taki był przy poznaniu – i taki pozostał – toteż opinia Pana o Nim jest dla mnie wielką radością.
Byłam 26 VIII na Jasnej Górze – ogarniałam myślą wszystkich bliskich – Pana wielkie Serce dla moich Chłopców i Zośkowców wszystkich, których Pan wprowadza w życie nasze. Na nowo”.
Kamyk rzetelnie konsultował swą pracę także z jej żyjącymi bohaterami. Jest w jego archiwum wielostronicowy list wspomnianego przez panią Romocką Staszka Lechmirowicza „Czarta” z dnia 28 października 1956, kwestionujący „Epilog”, którego był obok Bogdana Celińskiego „Wiktora” postacią centralną. Ich literacki dialog, wkomponowany przez Kamyka w autentyczną scenę, kiedy usiłowali przedrzeć się z konającego Czerniakowa na Pragę po zerwanych przęsłach mostu Poniatowskiego, nazywa „Czart” „dyskusją nierealną”: „bo tak chyba, mimo wszystko, trzeba by nazwać rozmowę z Wiktorem o Termopilach i Kościuszce, wobec faktu, że obaj byliśmy u kresu wyczerpania, że mieliśmy gorączkę i staliśmy na granicy maligny, że w takich sytuacjach inaczej się myśli, a prawie nie rozmawia, że jest mowa o przerżnięciu powstania, a więc wkłada się w nasze usta słowa, które wprowadzają czynnik, który wtedy wśród nas ani w tej formie, ani w tym aspekcie nie występował”.
Kamyk „Epilog” zmienił. Nie ma już ani Termopil, ani Kościuszki, tylko dwóch rannych, półprzytomnych powstańców, brnących ku Wiśle. Finał książki jest prawie dokładnym powtórzeniem pamiętnika „Czarta” z 1945 roku:
„Resztką sił ściskamy się z Wiktorem i osuwamy bezsilnie na żwir.
Gdzieś daleko, na drugiej stronie gra cekaem, a przed nimi szybuje jasna wstęga rakiety… Zmęczone oko chwyta jeszcze błysk wynurzającego się zza filaru bagnetu.
– Kto idzie?
– P o w s t a ń c y”.
Wśród powstańców z „Zośki”, którzy wspierali Kamyka w pracy nad książką na czołowe miejsce wysunął się Juliusz Bogdan Deczkowski-Laudański, więzień Pawiaka, bohater Powstania, więzień PRL-u.
Powiedział mi:
– Siedziałem we Wronkach, widziałem z daleka wysoką postać „Śwista”, postawionego twarzą do ściany. Przypominałem, jak śpiewaliśmy w powstaniu piosenkę „Ziutka” Szczepańskiego z „Parasola”:
A gdy miną już dni – walki, szturmów i krwi,
Alejami z paradą, będziem szli z defiladą,
W wolną Polskę, co wstała z naszej krwi.
I taka była nasza defilada.
Aw 1956 roku spotkała mnie wielka nagroda – współpraca z druhem Kamińskim przy książce „Zośka i Parasol” od chwili, kiedy posłałem mu tomik wierszy Krzysia Baczyńskiego „Śpiew z pożogi”. Matka Krzysia, który był w mojej drużynie, napisała mi dedykację: „Przyjacielowi mego syna…”.
Dzieląc się z Bogdanem swymi rozterkami, Kamyk pisał: „Jest dla mnie jasnym, że ponieważ nie byłem żołnierzem Waszych batalionów – mogę popełniać jakieś niewłaściwości w charakterystykach, ocenach etc. Moja główna rola, Kochany Druhu, nie polega na tym, żebym miał możliwie ściśle odtwarzać tysięczne fakty, lecz na czym innym: ja jeden tylko jestem w stanie powiedzieć jedną prawdę najważniejszą, ona powinna przede wszystkim przetrwać”.
Udokumentowany rzetelnie tom, potężny fresk, powstał szybko. Od pierwszego sygnału w liście do Żawrockiego minęło półtora roku. 21 czerwca 1956 roku – na tydzień przed strajkiem robotników poznańskich – Kamyk zakończył pracę nad „opowieścią o niektórych ludziach i niektórych akcjach dwóch batalionów harcerskich” – „Zośka” i „Parasol”.
To prawda – nie był żołnierzem opisywanych batalionów. Ale przeżył z ich bohaterami czas małego sabotażu i Wielkiej Dywersji, przeżył powstanie – gdy jego „Biuletyn Informacyjny” stał na straży każdego powstańczego dnia. Towarzyszy generałowi „Monterowi”, Antoniemu Chruścielowi, w inspekcji powstańczych oddziałów – przez barykady Żelaznej, Miedzianej, Srebrnej, pierwsze strony „Biuletynu” poświęca heroicznemu bojowi Starówki, gdzie walczy „Zośka”, walczy „Parasol”…
„Na krańcach tej bohaterskiej fortecy, wśród gruzów i zwalisk, przywarły do ziemi nasze oddziały. Nie ma prawie wśród żołnierzy Starego Miasta ludzi, którzy nie mieli na sobie bandaży. Ich broń, przy pomocy której przeciwstawiają się najnowocześniejszym maszynom wojennym – to pistolety, karabiny, granaty i lekka broń maszynowa. (…)
W czymże tkwi ta moc, ta siła, która po huraganowej nawale ognia nieprzyjacielskiego potrafi osadzić na miejscu szturmujące czołgi i posuwającą się za nimi piechotę? (…) Prawda jest tylko ta: na Starym Mieście walczą najcudowniejsi żołnierze, jakich wydało nasze pokolenie. Heroizm walczących żołnierzy udziela się stutysięcznej ludności Starego Miasta. (…)
Stare Miasto – serce Powstańczej Warszawy – krwawi, płonie i walczy. (…) Ale wśród tylu ruin i zgliszcz zasiane zostały ziarna takiej mocy, piękna i wielkości – że plony z nich umacniać będą polską duszę przez wieki całe”.
Należąca do redakcji „Biuletynu” harcerka – Zula Wiśniewska (obecnie Machnowska) – opowiadała mi:
– Było to w pierwszych dniach września, gdy przyszedł do Kamyka, kuśtykając, Ryszard Białous, harcmistrz, hufcowy Powiśla za przedpowstańczych czasów, teraz kapitan Jerzy, dowódca batalionu „Zośka”. Przedarł się z grupą powstańców ze Starówki do Śródmieścia przez Ogród Saski. Wtedy Kamyk po raz pierwszy usłyszał od naocznego świadka na gorąco zrelacjonowaną opowieść o tym wyczynie, który opisze po latach w „Zośce i Parasolu”.
Ryszard opowiadał twardo, żołniersko, krótko. Przeskok w huku granatów do kościoła świętego Antoniego, osaczeni w ostrzeliwanych piwnicach – przeczekują cały dzień, ranni, bez kropli wody, nocą – spokojnym krokiem, w mundurach i niemieckich hełmach, zsunąwszy opaski powstańcze – idą obok posterunków niemieckich, wymieniając z nimi uwagi:
– Wy skąd?
– Z pałacu Brühla!
– Uważajcie, bo tu ostrzał!
W relacji Jerzego powtarza się imię Andrzeja „Morro” – dowódcy kompanii „Rudy”. Jego wytrwałość, cierpliwość, rozwaga, czujność, odporność. Jest ranny, ale dowodzi. To on utrzymuje na wodzy nerwy oddziału, gdy siedzą w piwnicy, a wokół krążą Niemcy, wrzucając granaty. Kiedy czytałam „Zośkę i Parasol” – widziałam chwilę, kiedy Białous opowiada Kamykowi tę scenę – na gorąco.
Na gorąco – podczas powstania – dociera też do Kamyka wieść o śmierci „Piotra Pomiana” – Eugeniusza Stasieckiego. Ktoś z „Zośki” opowiada mu o ostatnim ognisku „Piotra”…
Kamyk opisze takie ognisko w książce „Zośka i Parasol”, opisze śmierć „Piotra” na Stawkach… Ale – o dziwo – będzie to bledsze, mniej wyraziste i przejmujące niż opis zamieszczony w „Biuletynie” z 29 sierpnia: „Noc już gwiaździsta. Ciepły wiatr głaska twarze. Oddziały posuwają się cicho… gdy odległość od czujek niemieckich zmniejszyła się do minimum – Niemcy musieli coś wyczuć. Nagle blaski reflektorów oświetliły przedpole, a równocześnie niemieckie granatniki i karabiny maszynowe otworzyły gwałtowny ogień. (…) Druh Piotr działał w takich wypadkach odruchami nabytymi w licznych poprzednich walkach: trzeba być osobiście tam, gdzie najciężej (…), zrywa się i pędzi do czołowego plutonu (…), zatacza się w bok i pada”. Nie odnaleziono jego ciała. W „Biuletynie” epitafium „Druh Piotr” zakończył Kamyk słowami: „Mówi się, że rzeczą niemęską jest przeczulenie, zaduma, marzenie. Ale harcerzom z batalionu «Zośka» wydaje się, że myśli i uczucia «Piotra» są z nimi. Zbyt silnie byli ze sobą związani. Wydaje się niekiedy, że krąży gdzieś tam w pierwszej linii, chodzi od jednego do drugiego żołnierza i mówi coś swoim życzliwym, dobrym głosem”.
„PISAŁEM Z POTRZEBY SERCA”
4 października 1956 Kamyk napisał: „Jeszcze dotychczas nie mogę przyjść do siebie po oddaniu «Zośki i Parasola». Jestem rozłożony fizycznie i nerwowo”. Te słowa mówią, że książka powstawała w nie mniejszym napięciu niż „Kamienie”. Nie bez powodu autor mówi, że kocha swych bohaterów.
16 października (należałoby napisać wielką literą) 1956 pani Janina Kowalska złożyła maszynopis w Wydawnictwie Iskry, pełna niepokoju: „Boję się o los tej książki – jestem pesymistką – no i tak im wszystkim nie wierzę! Oddając dziś paczkę – miałam uczucie, że lwom na pożarcie”. Mamy ciekawą relację jednego z „lwów”. W pół wieku po powstaniu, a w lat czterdzieści od opisywanego wydarzenia – Ryszard Wasita wspomina, jak będąc podówczas dwudziestokilkuletnim redaktorem „Iskier”, postawił sobie za cel nawiązanie kontaktu z autorem „Kamieni na szaniec”: „Wielokrotnie (…) odwiedzałem Powązki Wojskowe, krążąc między brzozowymi krzyżami moich starszych poległych kolegów. Mówiłem sobie – oto nasza własna i młoda gwardia, przemilczana w szkole, w książce, w prasie, w przeciwieństwie do tej obcej «młodej gwardii» tak natrętnie wciskanej w młode polskie głowy. Napisałem o tym wszystkim do Łodzi, gdzie mieszkali wówczas państwo Kamińscy”. Z wizyty w styczniu 1956 wyjechał obdarowany nową edycją „Kamieni” i dedykacją, którą uzna za „bodaj najważniejszą w życiu”. Kamyk uznał, że „serdeczne słowa o wojskowym cmentarzu powązkowskim – młodego człowieka – przyczyniły się decydująco do powstania dalszego ciągu tej książki”. „(…) Pracował intensywnie nad dziejami polskich związków młodzieżowych – opowiada Wasita. – Była to praca zakrojona na kilka tomów. A jednak druh Kamiński (bo był druhem aż do śmierci) podjął natychmiast pracę nad przybliżaniem młodym pokoleniom tak drogich jego sercu ludzi z dwóch batalionów harcerskich Armii Krajowej”(…).
Niestety, odwilż 1956 roku, jak każde zjawisko atmosferyczne, nie była ugruntowana i trwała. Książka trafiła do cenzury na ulicę Mysią i wymagała walki o bardzo wiele nie tylko stron, ale wręcz poszczególnych zdań. Sprawa oparła się o dość wówczas wysoki szczebel w hierarchii instytucji na ulicy Mysiej. To i owo udało się wybronić, ale nie wszystko. Na pewno nie udało się wybronić takich tekstów o Stalinie, które można znaleźć w pierwotnej wersji maszynopisu, przechowywanej w archiwum Kamińskiego: «Stalin, jak widać, uważa Powstanie za akt polityczny przeciwsowiecki, odmówił użyczenia lotnisk eskadrom anglosaskim dokonującym zrzutów nad Warszawę – i jak można się domyślać – wstrzymując lotnictwo sowieckie od pomocy Powstaniu». «Stalin na zimno pozwala Hitlerowi mordować Warszawę».
Te oceny włożone w usta bohaterów powstania Mysia ostro skrytykowała.
Ale i tak było to wielkie zwycięstwo – w październiku 1957 roku tom liczący 644 strony ledwie się ukazał – cały nakład natychmiast zniknął.
„Dziękuję, dziękuję, dziękuję – bo jak powiedział p. Wuttke – już inny pomnik nie jest im potrzebny. Przecież oni żyją – są tacy, jacy byli naprawdę, i tacy powinni pozostać w oczach obecnej młodzieży” – pisze matka Irki i Maryny – Janina Kowalska.
„Jak paciorki różańca – przesuwają się Ich rozmowy – dyskusje – Ich przeżycia i męka – tak dobrze znane, a wciąż żywe i bliskie. Pan swym sercem wszystko zrozumiał. Sercem Ich ogarnął – i nie umiem oprzeć się wrażeniu, że z Nimi rozmawiał. Na pewno stoją wszyscy przy swym Drogim Druhu i Przewodniku i pomagać będą w każdej chwili dnia powszedniego realizowania harcerskiego «stylu życia» i wszelkich jego trudów” – pisze matka Andrzeja „Morro” i Janka „Bonawentury” – Jadwiga Romocka.
Z matką obu braci Romockich był Kamyk w stałym kontakcie. Na jej ręce przekazywał połowę swych honorariów za „Kamienie”, które się ukazały znów – po dziesięcioletniej przerwie – z ponurym znakiem czasu, który odchodził: miejsce wydania – Stalinogród (młodzieży przypominam, że tak przechrzczono Katowice!), potem za „Zośkę i Parasola” – dla rodzin poległych, na cele ekshumacji, na opiekę nad cmentarzem obu batalionów. W sierpniu 1957 pani Jadwiga Romocka relacjonowała: „(…) Wymienione zostały wszystkie krzyże brzozowe – niektóre tabliczki, opłacono też groby bez rodzin i zaległość za kwiaty. Wypłacono też dwie większe zapomogi na kurację chorym matkom. Chciałabym przeznaczyć część «Zośki» na tablicę z nazwiskami nie odnalezionych”.
Taka tablica – potężna granitowa ściana – powstała. Widnieją na niej nazwiska tych Zośkowców, którzy nie spoczęli wśród kolegów na kwaterze (jak „Anoda”) lub też mogiły nie mają – jak Andrzej Samsonowicz „Książę”, do którego siostra – Hanka Samsonowiczówna, studentka – jak on – tajnej medycyny, pisała: „Nawet krzyżyk drewniany na tym miejscu nie stanie. Cóż zostało po «Zośce». Co zostało po Tobie?”.
Co zostało?
Po ukazaniu się „Zośki i Parasola” młodzi pisali do Kamyka (listy są w jego archiwum): „Książka stała się dla nas bezcennym skarbem. Kochamy tamtych chłopców i dziewczęta, są dla nas wzorem, jak żyć i jak walczyć. Przez dwanaście lat uczęszczania do szkoły karmiono nas banalnymi słówkami, które… miały być pięknymi. Nauczono nas kłamać «wielkimi i prawdziwymi» słowami. I teraz, kiedy już możemy mówić prawdę, nie możemy się tego nauczyć. Musimy zacząć naukę od początku. Ale nie przerażamy się tym wcale, chcemy walczyć o nasze ideały, jak tamci chłopcy i dziewczęta walczyli o wolność. Następnego dnia po spotkaniu z Panem poszliśmy na Senatorską szukać tej kamienicy, w której Oni przeżywali te straszne chwile bohaterstwa. Ogród Saski, przez który Oni przechodzili, przestał być dla nas miejscem niedzielnych spacerów, a stał się Pomnikiem Bohaterów Warszawy i gdyby to od nas zależało, to właśnie ten pomnik postawilibyśmy tam” – Barbara Śniechórska, Ireneusz Misztala, Warszawa, 29 stycznia 1958.
„Skąd popularność?” – zastanawiał sie Kamyk. I odpowiadał: „Wątek przyjaźni na śmierć i życie – odwieczny. Wątek bohaterstwa w służbie wartościom – odwieczny. Czytelnik spragniony odwiecznie w sztuce piękna, prawdy, sprawiedliwości”.
W archiwum Kamyka znajdują się zwięzłe konspekty przygotowane na wieczory autorskie w Łodzi – 19 listopada i 18 grudnia 1958. Cenna autoanaliza podstawowych cech swego pisarstwa:
„Jestem autorem jednej książki, nie beletrystą (…). Pisałem z potrzeby serca. Znałem cudowną młodzież, byłem wśród nich – gdy uderzył w nich grom – zapragnąłem gorąco pokazać tę młodzież światu, utrwalić prawdę, przedłużyć jej społeczne życie, poza śmierć. (…) Dokonywałem wyboru! Na pewne fakty patrzyłem przez szkło powiększające: dzielność, prawość, opiekuńczość (…). Ale niczego nie zataiłem! Mój pogląd na literaturę: musi krzepić serca! Ale nie wolno fałszować faktów i zatajać faktów”.
Jeśli już mowa o fałszerstwach, to godzi się tu wspomnieć o tym, iż w pewnej audycji telewizyjnej poszukiwacze kłamliwych sensacji obwieścili – iż Andrzej Romocki „Morro” zginął trafiony kulą… polskich żołnierzy, którzy o świcie 15 września 1944 roku przepłynęli Wisłę.
Tę haniebną i krzywdzącą wersję ogłoszono nie wiadomo na jakich podstawach. Żyła jeszcze wówczas, gdy tę bzdurę podano – bohaterska sanitariuszka, która miała odwagę wybiec, by ratować Andrzeja – profesor Zofia Stefanowska-Treugutt – wybitny historyk literatury romantycznej. Żyje do dziś, na szczęście, świadek śmierci Andrzeja z batalionu „Zośka” – doktor Witold Sikorski „Boruta”, żyje łączniczka Andrzeja – Krystyna Musiatowicz, której narzeczony poległ razem z Andrzejem. Jest pisana tuż po powstaniu relacja dowódcy batalionu – Ryszarda Białousa – „Walka w pożodze”. I żyje dowódca tej jedynej łodzi, która pierwsza przedarła się z Pragi na powstańczy brzeg – żołnierz I Samodzielnej Kompanii Zwiadowczej 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, harcerz i Wołyńskiej Drużyny Harcerzy im. Zawiszy Czarnego, wówczas podchorąży – Janusz Kowalski. Raniony ciężko prawdopodobnie przez tego samego snajpera niemieckiego, który zabił Andrzeja, operowany przez doktora Zygmunta Kujawskiego „Broma” – leżał w tej samej piwnicy co Jerzy Zborowski „Jeremi” i Wacek Dunin-Karwicki. Ofiarny, znakomity lekarz, który tysiącom matek i dzieci uratował życie – był witany entuzjastycznie na opłatku batalionu „Zośka” w roku 1985 przez wszystkich Zośkowców z doktorem „Bromem” na czele…
W książce Kamyka, w której tak, jak było naprawdę, Zośkowcy „ściskają mu serdecznie dłoń” – doktor Kowalski zakwestionował tylko przypisane mu przez Kamyka słowa: „Ja muszę do waszego komendanta, towarzysze”.
– Nikt z nas, żołnierzy, nie używał tego określenia „towarzysze”… Natomiast prawdą jest, że padliśmy sobie w ramiona z pierwszym Zośkowcem, który do mnie dobiegł. Jak bracia – powiedział mi doktor Kowalski.
I jest jeszcze jedno świadectwo śmierci Andrzeja. Matczyny pamiętnik pisany tuż po powstaniu i po odnalezieniu obu synów. „Chłopcy naszego domu rozbitego! Wiem jeszcze o Was wszystko i wszystko z Wami przeżywam. (…) Byliście naszą dumą i szczęściem. Iskra Boża rozpalała się w Was płomieniem, który promieniował i dał Wam tyle serc, przyjaźni ludzkiej i możność wnoszenia wszędzie tyle radości. (…)” – pisała Jadwiga Romocka. – Poszedłeś, Synu, sam zupełnie na rozpoznanie terenu i Bóg przyjął Twoją ofiarę za wszystkich – strzał w serce… «Jezus – Maryja!» Twój okrzyk ostatni zamyka Twe życie, a Jezus i Maria błogosławią Twą mękę Woli, Starówki i Czerniakowa, zsyłając taką śmierć, o jakiej pewno Synku marzyłeś w te najtrudniejsze dni…
I przyjm, o Boże, który widzisz wszystko – moje «Tak, Ojcze» za te nasze dzieci polskie”.
„MOI RÓWIEŚNICY W PANTERKACH”
Od roku 1995 ostatni żyjący żołnierze batalionu „Zośka” apelują do zmieniających się władz Ministerstwa Edukacji Narodowej o wprowadzenie na listę lektur książki Aleksandra Kamińskiego „Zośka i Parasol”. Młodzież w wolnej Polsce nie ma w lekturach ani jednej książki o bohaterstwie ich rówieśników w powstaniu warszawskim!
Runęły imperia. Zmieniły się ustroje. A siła obu książek Kamyka, promieniowanie jego bohaterów – trwają.
Mam dziesiątki listów od młodzieży (w epoce SMS-ów i e-maili), setki wpisów do ksiąg pamiątkowych Kamykowej wystawy. Żal, że można ich tu zacytować tak niewiele:
„Leżą teraz przysypani ziemią, już na zawsze dwudziestoletni. Moi rówieśnicy w panterkach, którzy umieli pięknie żyć i pięknie umierać. Odgarniajmy ziemię, ocalajmy pamięć o nich, odnajdujmy tych, którzy przeżyli, niech nam pomogą znaleźć własną drogę we własnym kraju” – Ewa Szulik, licealistka z Rybnika.
„Dźwigali polski krzyż męczeństwa – a przecież nie różnili się od nas. Pragnęli kochać i być kochani, chcieli żyć… Dojrzewali tak szybko – do walki, czynu, ofiary – i niestety, do śmierci, nie do życia! Jak trudno zrozumieć pokorę, z jaką przyjmowali cierpienie, ich siłę i ogromną nadzieję, której nam często brak” – Anna Przewoźnik z Liceum im. Baczyńskiego w Krakowie.
„Co mam zrobić, aby Polska, o którą walczono, nie umarła. Nie chcę, by cierpienia moich rówieśników poszły na marne, chcę tak jak oni – aby POLSKA BYŁA, TRWAŁA I NIGDY NIE UMARŁA!” – Edyta Burzyńska z Liceum Ekonomicznego im. Jana Kochanowskiego w Częstochowie.
„Mam 17 lat i cieszę się każdym przypomnieniem mojej polskości. Jakże to ważne dla serca gubiącego się w świecie bieganiny, nerwów i coraz bardziej wszechwładnego pieniądza. Ale wierzę, że my, młodzi, nie zapomnimy, «skąd nasz ród»” – Marek Kazulak z Benewicz.
„Szare płaszcze, szare ulice i my, na których zarzucono te szare płaszcze, okrywające kolorowe skrzydła, właśnie my – tyle możemy. Możemy krzyczeć: – Jeszcze nie zginęłaś, póki my żyjemy, a my nie zginęliśmy, póki Ty żyjesz w nas!” – Dominika Makówka z Piotrkowa Trybunalskiego.
„Jesteśmy harcerkami-licealistkami, wiele myślimy o wartościach – o prawdzie, o wolności, o miłości. Chcemy wiarę w te wartości umacniać i sprawdzać. W historii Powstania nie szukamy tylko wydarzeń i dat – ale przede wszystkim Ludzi – z ich rozterkami, emocjami, cierpieniem. Myślimy o Powstaniu nie jak o wydarzeniu z historii Polski – ale jak o czymś żywym – o dramatach młodych ludzi, ich decyzjach, ich bohaterstwie, o tym, że Oni byli tacy jak my.” – Magda Magowska, Poznań.
„Za tydzień skończę 15 lat. To przecież taki «powstańczy» wiek. Tylu wspaniałych ludzi, kwiat polskiej młodzieży, stanął murem w obronie swojego miasta, dając dowód, że jeszcze Polska nie zginęła. Z całego serca podziwiam Powstańców, tysiące bezimiennych bohaterów do ostatniej kropli krwi walczących i wierzących w Polskę. Jaka szkoda, że tak wielu z nich nie doczekało wolności, na pewno mogliby wpłynąć na losy Polski, przekazując dzieciom i wnukom wspomnienia i ideały tak ważne w dzisiejszym świecie, gdy często wartość człowieka ocenia się nie po tym, jaki jest, ale po tym, ile ma pieniędzy.
Młodzi ludzie obrażają Polskę, uważając, że patriotyzm to przeżytek, a na pytanie – co jest 1 sierpnia, odpowiadają – wakacje.
Odrzucanie swej historii to ignorancja i tchórzostwo, a nie – jak mniemają – tak modne «bycie trendy».
Bohaterowie Szarych Szeregów i Powstańcy Warszawy będą dla mnie zawsze wzorem, od nich się uczę szacunku do Ojczyzny i patrzę na swój kraj jak na coś najcenniejszego na świecie” – Ola Wierzba z Gimnazjum im. Ignacego Domeyki w Warszawie.
„Ich rozwaga, odwaga, odpowiedzialność, honor, przyjaźń są nieśmiertelne, zawsze będą to cechy ważne i godne młodzieży. Stanęli przed twardą próbą charakteru, odwagi, męstwa, wychodząc z niej zwycięsko.
Żyją po śmierci w nas, zostawiając po sobie «testament», dla nich pomnik, dla nas przesłanie. Wojna się skończyła, inne czasy, po cóż nam ono, ktoś pyta. Po to, byśmy umieli kochać szczerze, wierzyć w przyjaźń, mieć odwagę mówić to, co naprawdę myślimy, byśmy umieli brać odpowiedzialność za to, co robimy, mieli poczucie godności i honoru” – Krystian Łukasik, lat 16, Łódź.
„Teraz walczyć bronią się nie da, ale słowem i czynem. Jak wspomni mi się walka o wolność tylu Polaków wspaniałych, to łza się w oku kręci, że teraz, chociaż wolna, tak daleka od ideału ich Polska. Nie mogę walczyć o nią jak oni, ale o język polski potrafię i będę” – Michał Bełdowski z Czarnocina.
„To takie ważne, by Oni wszyscy trwali w naszych sercach i umysłach, bo będą żyli, dopóki żyją w naszej pamięci. Moje zainteresowanie historią Szarych Szeregów i Powstaniem Warszawskim zaczęło się po przeczytaniu niezwykłej, wzruszającej i pouczającej książki, na szczęście lektury szkolnej – «Kamieni na szaniec» Aleksandra Kamińskiego. Wiele razy zastanawiałam się, dlaczego moi rówieśnicy musieli cierpieć, porzucić swoje marzenia, a nawet stracić życie. Skąd brali siłę, by znosić to wszystko. I myślę, że odpowiedź jest tylko jedna – z miłości do Ojczyzny! To była taka wspaniała młodzież, odważna i mądra. Słowo «Ojczyzna» nie było dla nich puste. Kochali Ją całym sercem i za nią umarli. Nie potrzebowali odrębnego przedmiotu w szkole, który nauczyłby ich patriotyzmu. Często zastanawiam się, czy gdy patrzą na nas teraz z góry, na to, co się dzieje w naszym kraju, nie cierpią prawie tak mocno jak wtedy. Nie o taką Polskę walczyli.
Czy my pamiętamy, że wolną Polskę mamy dzięki nim? Czy umiemy okazać im wdzięczność za ofiarę, jaką ponieśli? Moją pracę maturalną poświęciłam postaci Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, wspaniałego poety-żołnierza. To on powiedział: «Trzeba nam teraz umierać, by Polska umiała znów żyć!». Oby wreszcie umiała znów żyć” – Iwona Zielińska, studentka Akademii Medycznej w Kielcach.
„Ja o Nich myślę jak o moich przyjaciołach, którzy ciągle istnieją gdzieś w czasie – i wierzę, że Oni wiedzą – że my też zrobimy wszystko prosto, zwyczajnie, jak trzeba” – Aneta Piskorz z Gorzkowic, lat 16.
„Oni koła ratunkowe nam rzucają – wierność i nadzieję” – Karolina Czerwińska, lat 15, Łódź.
„Tadeusz Gajcy, zanim poległ, powiedział do nas: «Jedna jest ziemia, która niesie ciebie i mnie, i jedna młodość». Krzysztof Kamil Baczyński, zanim poległ, powiedział do nas: «Trzeba nam teraz umierać, by Polska umiała znów żyć». Niestety – ciągle żyć nie umie. Jak napisał Druh Aleksander Kamiński lat temu prawie 80! «(…) czemu jej synowie tak chamsko wyżerają się o władzę?». Mam 23 lata. Ukończyłem wydział politologii i socjologii. Ciągle dręczy mnie myśl – co moje pokolenie zdoła uczynić, by spełnić marzenia poległych, by «Polska umiała żyć».” – Marcin Brylczak, Poznań.
„«Kamieniami na szaniec» interesuję sie od zawsze. Jeździłam do Warszawy, wędrowałam szlakami «moich» chłopców. Na Powązki, gdzie zawsze w ciszy można się pomodlić i «porozmawiać» z nimi. Tak samo jak musiałam być 1 sierpnia – w rocznicę powstania. Zawsze strasznie żałowałam, że urodziłam się tak późno. Po jakimś czasie dotarło do mnie jednak, że każdy człowiek ma swój czas, w którym żyje. I w każdym można żyć pełnią życia, nie muszę «pięknie umierać», ale mogę «pięknie żyć», co przecież też jest wyzwaniem i też wymaga trudu i ogromnej pracy nad sobą. Oni są zawsze w moim sercu. Wartości, którymi żyli, wyznaczają i moje życie. Warto żyć dniem dzisiejszym, korzystając z wszystkiego, co życie daje, zawsze mając w sercu przeszłość. Ale ona nie ma nas zatrzymywać, nie chodzi o to, by tylko wspominać, wzruszać się. Ona ma budować nasze życie!” – Anna Strzelec, prawniczka, lat 26, Chorzów.
„Na ekranach naszych telewizorów króluje młodzież, za którą można się tylko wstydzić. Nie ma tam ani moich rówieśników, którzy walczyli o Polskę, ani tych, którzy dziś mogliby być dla nas wzorem do naśladowania. A przecież i dziś tacy młodzi są! Patrzyłem na tych, którzy podawali do zapalenia znicze żołnierzom «Zośki» i «Parasola» – na to połączenie duchowe pokolenia Kolumbów i pokolenia wchodzącego dopiero w życie. I myślałem – jaką drogą iść, co mamy robić, żeby te ich zamierzenia, których nie zdążyli zrealizować – stały się dzięki nam także Ich zwycięstwem?” – Rafał Zdrajkowski, lat 16, uczeń Szkoły Muzycznej w Łodzi.
„Przygnębienie, wzruszenie, ale i radość – oto uczucia towarzyszące mi. Patrząc na te śliczne, roześmiane, pełne energii i chęci do życia twarze, myślałam – przecież to byli moi rówieśnicy. Mieli przed sobą najpiękniejsze lata. Zginęli. Ocalała ich garsteczka, siedzieli w PRL-owskich więzieniach, wyszli. Jacy? Oglądałam ich dyplomy z najwyższymi notami. Lekarze, architekci, nauczyciele, historycy. Skąd brali moc? Bardzo chciałabym Ich spotkać, zapytać?” – Sylwia Fink, uczennica Szkoły im. Zamoyskiego w Zakopanem.
„Zośka, Rudy, Alek, Andrzej Morro – to postacie, które przez całe moje życie będą wskazywać mi drogę. Ich krótkie, lecz jakże piękne życiorysy – to dla mnie wzór postępowania, a wypracowane przez Nich wartości, począwszy od codziennej pracowitości, sumienności i pogodnego uśmiechu do braterstwa, bohaterstwa czy przede wszystkim gorącego umiłowania Ojczyzny, stały się moimi ideałami. To dzięki Nim poczułam się dumna, że jestem Polką, Ich rodaczką, że matką nam – ta sama ziemia, Polska.
Pisząc o Nich, chciałabym unikać wzniosłych słów (choć nie umiem), bo przecież przy swojej wielkości byli Oni tacy skromni i tacy zwyczajni. I ci zwykli młodzi ludzie potrafili trwale wyryć imiona na kartach historii, a przede wszystkim pięknie zapisać się w pamięci pokoleń – w pamięci Ich rówieśników, moich rówieśników i wierzę, że i tych, którzy nadejdą” – Agnieszka Bryś, studentka polonistyki, Poznań.
„W moim dorastaniu, kształtowaniu charakteru i pasji towarzyszą mi prawie od początku. Przyjaciele, bo nie umiem Ich już inaczej nazywać, żyjący przede mną. Wywarli na mnie wielki wpływ. Są ze mną bez przerwy, choć daleko, to jednak tak blisko. Oni wskazali mi ścieżkę życia. Alek, Rudy, Zośka, Andrzej i Janek Romoccy, Maciek, Piotr Pomian, Czarny Jaś towarzyszą mi i prowadzą, odkrywam nowe fakty z Ich życia, nowe zapisy z Ich myśli, które zmuszają do refleksji, kształtują charakter, gdy wracam do lektury Kamykowych książek.” – Agata Bogiel, studentka skandynawistyki, Gdynia.
„Podobno autor «Zośki i Parasola» miał napisać jeszcze jedną książkę – o tych bohaterach «Zośki», którzy przeżyli. Jaka szkoda, że nie zdążył. Chciałbym Ich wszystkich poznać!” – Piotr Maczkowski, Szczecin.
To prawda. Aleksander Kamiński myślał o takiej książce. Przygotowaniem do niej była ankieta, którą rozesłał do ocalonych Zośkowców już w styczniu 1959 roku. Jej podsumowanie znalazło się w rozprawie „Powojenne losy żołnierzy Batalionu «Zośka»”, która czekała na zezwolenie druku… lat dwanaście, do roku 1971!
Od siebie dodam z goryczą, że kiedy już w wolnej Polsce usiłowałam zrealizować o Nich film telewizyjny, otrzymałam odpowiedź z 1 Programu TVP, iż „na tę tematykę nie ma pasma i nie ma pieniędzy”.
A dziś już wielu spośród Nich nie ma, zagasają, odchodzą.
Najwspanialsi ludzie naszej epoki. Pięć lat okupacji, sześćdziesiąt trzy dni powstania, lata więzienia w PRL-u. Nie załamali się. Nie uciekli z Polski. Nie popadli w nałogi. Wspaniale ukończyli studia. Stali się znakomitymi lekarzami (Witold Sikorski „Boruta”, Kazimierz Łodziński „Markiz”, Jerzy Waleszkowski „Ali”), architektami (Stanisław Lechmirowicz „Czart”), inżynierami (Bogdan Celiński „Wiktor”, Włodzimierz Steyer „Grom”, Wiktor Matulewicz „Luxor”, Witold Bartnicki „Kadłubek”, Tytus Karlikowski „Wąż”, sława europejskiego leśnictwa), fotografikami (Tadeusz Sumiński „Leszczyc”), instruktorami harcerskimi (niestrudzony Staszek Sieradzki „Świst”, którego kocha cała harcerska Polska), prawnikami (Lidka Ziental), farmaceutami (Ula Katarzyńska), historykami-naukowcami (Zofia Stefanowska, Hanka Borkiewicz-Celińska)… To tylko garstka z garstki. Wszyscy – dosłownie wszyscy zaiste reprezentują Polskę godną szacunku!
W czerwcu 1966 roku powołali Środowisko Żołnierzy Batalionu „Zośka”, odnaleźli wszystkich żyjących i rodziny poległych. Roztoczyli wzajemną opiekę: przyjacielską, zdrowotną, bytową. Dokumentowali czyny wojenne i powstańcze. Ustalili, że batalion „Zośka” liczył pięciuset pięćdziesięciu sześciu żołnierzy (dziewcząt i chłopców), z czego w akcjach, obozach i powstaniu zginęło czterystu pięćdziesięciu trzech. Ustanowili odznakę Batalionu „Zośka” wręczaną bliskim poległych na uroczystych kominkach. Stali się synami dla samotnych matek, towarzysząc im często do ostatnich chwil.
W roku 1988 stworzyli Społeczny Komitet Opieki nad Grobami Poległych Żołnierzy Batalionu „Zośka”, kontynuując swą od lat prowadzoną akcję dbałości o ten niezwykły pomnik pamięci – rzędy mogił w lesie białych brzozowych krzyży, jedynych, jakie zostały na powstańczych kwaterach. Utrzymują stały kontakt ze szkołami noszącymi imię Batalionu i imiona jego bohaterów. Uczestniczą w zlotach i rajdach.
1 Pułk Komandosów w Lublińcu przyjął uroczyście dziedzictwo batalionu „Zośka”.
Pisał Kamyk z żalem w „Wielkiej grze”: „Łatwiej u nas o wielkie czyny w chwilach zapału – niż o wytrwałość i codzienne «bohaterstwo» przy znoszeniu trudnych obowiązków. Łatwiej u nas umrzeć dla Ojczyzny, niż ofiarnie dla niej żyć”.
Oni połączyli pietyzm dla przeszłości z wzorem życia w teraźniejszości. Umieli za Polskę walczyć. Umieją dla niej żyć. Są żywym zaprzeczeniem gorzkiej konstatacji Norwida, że Polak w Polaku to olbrzym, lecz człowiek w Polaku to często karzeł. Udowodnili swym życiem, że i człowiek w Polaku może być olbrzymem.
* * *
Aleksandrowi Kamińskiemu i jego Bohaterom poświęcony jest pięciotomowy cykl Barbary Wachowicz „Wierna rzeka harcerstwa”. Powstała z myślą o nich wystawa znajduje się w gestii Muzeum Historycznego m.st. Warszawy (Rynek Starego Miasta 28,00-272 Warszawa).
O autorze
Aleksander Kamiński – mój Ojciec – znany jest przede wszystkim jako autor „Kamieni na szaniec”, słynnej opowieści o podziemnej walce harcerzy „Szarych Szeregów”. „Zośka i Parasol” miała być drugą częścią zamierzonej trylogii, Ojciec myślał bowiem jeszcze o trzecim tomie, poświęconym powojennym losom bohaterów.
Podczas okupacji napisał także „Wielką grę” (1942), która była podręcznikiem dla konspiratorów, i „Przodownika” (1944) – przeznaczonego dla kierowników oddziałów „Zawiszy”. Był też przez pięć lat naczelnym redaktorem „Biuletynu Informacyjnego”, który – jako tygodnik, a w okresie Powstania Warszawskiego dziennik – osiągnął najwyższy nakład wśród pism wojennej Europy.
Najczęściej mówi się i pisze o ówczesnych dokonaniach mego Ojca. Są one najlepiej znane. We wrześniu 1939 roku przyjechał ze Śląska do Warszawy, by wziąć udział w jej obronie, a po kapitulacji zaczął organizować harcerskie podziemie. Wkrótce powstała kierowana przez Niego organizacja „Wawer”. Ojciec był duchowym przywódcą i wychowawcą „Szarych Szeregów”, od kwietnia 1941 roku szefem Okręgu Warszawskiego Biura Informacji i Propagandy AK oraz referentem kontrwywiadu Oddziału II Komendy Głównej ZWZ AK.
W jaki sposób ukształtowały się Jego losy i postawa? Co sprawiło, że Jego celem była służba: Polsce, społeczeństwu, harcerstwu, słabym i prześladowanym, nauce? Czemu zawdzięczał niezwykły talent organizacyjny i twórczą aktywność w każdym okresie życia?
Urodził się w Warszawie 28 stycznia 1903 roku. Jego ojciec był farmaceutą, matka przywędrowała do Warszawy spod Łęczycy. Na rodzinnych fotografiach widoczne jest raczej podobieństwo do matki. Dzieciństwo zakłócone zostało wyjazdem rodziny do Kijowa i wczesną śmiercią ojca. Aleksander miał wtedy osiem lat. Mógł skończyć tylko czteroklasową szkołę elementarną i musiał – jako dwunastoletni chłopiec – podjąć pracę, aby pomóc matce. Został gońcem w banku. Wyniósł stamtąd ważną umiejętność pisania na maszynie.
Kiedy miał niecałe czternaście lat, nastąpiło rozstanie z matką. Pogubili się w czasie podróży, przesiadając się na jakiejś większej stacji w Rosji czy na Ukrainie, gdy wokół szalała rewolucja. Stracił wówczas matkę z oczu na pięć lat. Odnajdzie ją dopiero jako osiemnastoletni młodzieniec. Tymczasem został zupełnie sam. Wuja, u którego początkowo mieszkał, zamordowano. On sam zaś ocalał, bo nie było go w tym czasie w domu.
W Humaniu wszedł w polskie środowisko harcerskie. Tu znalazł serdecznych przyjaciół i drużynę, która stała się jego rodziną. W tym właśnie czasie, gdy formował się jego charakter, gdy wyznaczał sobie cel i budował system wartości, żył życiem harcerza polskiego na obczyźnie. Ideały organizacji stały się jego ideałami, a tęsknota za Polską zmieniała się stopniowo w gorący patriotyzm. Czytał Mickiewicza i Słowackiego, ale przede wszystkim chłonął trylogię Sienkiewicza. W niej znajdował bohaterów godnych naśladowania. Znakomita opiekunka Biblioteki Polskiej w Humaniu, serdecznie zainteresowana zdolnym i inteligentnym chłopcem, kształtowała Jego serce i umysł.
Był sprawny, silny, szybki, zaradny, wesoły; Jego sposobem na życie było uporczywe doskonalenie się, umacnianie charakteru, silnej woli, inicjatywy. Umiał zorganizować wyrąb lasu, by ogrzać szkołę i internat, obronić prawosławnego popa przed napaścią bolszewików, wyciągnąć z wody topielca, zarabiać kopaniem grobów i wyrobem cukierków. Jego pierwszą podziemną organizacją stało się rozwiązane w 1920 roku przez bolszewików humańskie gniazdo harcerskie.
W lutym następnego roku opuścił Humań i nielegalnie, pod ostrzałem, przekroczył granicę Polski, by rozpocząć – uwieńczone powodzeniem – poszukiwania matki.
Po przyjeździe do Polski pracował i mieszkał w Pruszkowie w bursie dla chłopców. W 1922 roku zdał maturę, wstąpił na uniwersytet. Studiował historię i archeologię. Pracę magisterską – o bałtyckim plemieniu Jadźwingów podbitym w XIII wieku przez osadników z Mazowsza – napisał w 1928 roku. Przez cały ten czas działał w harcerstwie: był komendantem hufca pruszkowskiego, organizował obozy i kursy, wizytował drużyny; wreszcie został harcmistrzem. Pisał opowiadania i artykuły do „Znicza”, „Iskier”, „Płomyka”, „Wychowawcy”, „Harcmistrza” i „Na tropie”. Wciąż stawiał sobie wysokie wymagania, hartował wolę i charakter, ulepszał organizację dnia, podejmował kolejne zadania, zdobywał nowe umiejętności. Notatki z tego okresu pokazują, jak kontrolował realizację zamierzeń, oceniał zaniedbania i sukcesy. Tych ostatnich było więcej.
Dwa etapy życia zaważyły na Jego sylwetce. Pierwszy – humański – gdy wstąpił do harcerstwa i całkowicie zidentyfikował się z jego systemem wartości.
Drugi – pruszkowski – kiedy to intensywnie i wszechstronnie rzeźbił swą osobowość. Wówczas to w kontaktach z przyjaciółmi, w dyskusjach zrodził się cel życia: służba.
Po studiach w 1930 roku ożenił się z harcerką z Pruszkowa, studentką historii i archeologii. Razem podróżowali po Francji, urządzali dom. W tym czasie Aleksandra powołano do wojska. Tam właśnie zaczęły się kłopoty ze zdrowiem: zaziębienie i ostry atak gruźlicy (na tę chorobę wcześniej zmarła Jego matka), która odtąd będzie towarzyszyć Mu nieprzerwanie, niszcząc płuca i nerki, osłabiając serce. Pobyty w szpitalach i sanatoriach, operacje staną się nieodłącznym elementem życia mego Ojca. Ataki choroby przypadały zwykle na okresy innych klęsk, politycznych i osobistych. Lekarze zdumiewali się, że człowiek pozbawiony poważnej części płuc i jednej nerki mógł tak intensywnie działać i nieprzerwanie pracować.
W latach 1933-1939 organizował i prowadził kursy dla kadry harcerskiej w Brennej, Nierodzimiu i Górkach Wielkich na Śląsku Cieszyńskim.To tam odbywały się niezapomniane kominki i obozy. Tam ładowały się energią i ideami umysły instruktorów z całej Polski, a także z zagranicy. Uczestnicy kursów wiązali się na zawsze całym sercem z góreckim ośrodkiem i jego komendantem – druhem Kamińskim „Kamykiem”.
W tym właśnie czasie opracowywał On koncepcję systemu zuchowego. Opierając się na doświadczeniach angielskich „wilcząt”, obmyślał cykle zabaw sprawnościowych, dostosowanych do wyobraźni polskich dzieci, tworzył nawet piosenki i tańce. W Górkach odbywały się pierwsze próby tych gier i zabaw, tam też powstała zuchowa trylogia-instruktaż: „Antek Cwaniak”, „Książka wodza zuchów”, „Krąg Rady”. Aleksander pamiętał ze swoich lat dziecinnych, jak ważne jest, by chłopiec znalazł prawdziwych przyjaciół, by mógł się bawić w gromadzie rówieśników, by uczył się odwagi. Toteż jeden z najważniejszych punktów prawa zuchowego brzmiał: „Zuch jest dzielny”. Lata góreckie to najszczęśliwsze czasy w życiu „Kamyka”.
W końcu lat trzydziestych Aleksander wcielił swą metodę w życie. Kilka klas szkoły w Mikołowie koło Katowic było polem doświadczalnym. Wyniki okazały się rewelacyjne.
Kiedy 1 września 1939 roku wybuchła wojna, Ojciec wsiadł na rower (transport kolejowy zdezorganizowany, auta nie było) i pojechał do stolicy. Wziął udział w obronie Warszawy, a po kapitulacji zorganizował pierwsze formy podziemnego oporu. Już 27 września wraz z gronem instruktorów harcerskich postanowił nie przerywać pracy i przygotowywać się do walki zbrojnej. Powstały „Szare Szeregi”. Jako komendant szkoły góreckiej był znany większości instruktorów i cieszył się ogromnym zaufaniem i autorytetem, co znakomicie ułatwiało Mu tworzenie sieci kontaktów i organizowanie grup konspiracyjnych. Będąc członkiem „Pasieki” – Kwatery Głównej „Szarych Szeregów”, nie zaniedbywał wychowawczej funkcji podziemnego harcerstwa, kwestii kształcenia, budowy wizji przyszłej Polski.
W listopadzie zaczął wydawać „Biuletyn Informacyjny”, którego był inicjatorem i naczelnym redaktorem. Zdawał sobie sprawę, że ma w ręku broń silniejszą niż karabin – słowo. Musiało ono wspierać w razie klęski, ale i ostrzegać przed bezpodstawną nadzieją. Prawdziwa informacja musiała dotrzeć wszędzie, do najodleglejszych zakątków. „Biuletyn” stał się najpopularniejszą gazetą konspiracyjną w Polsce, a jego nakład dochodził do 47 tysięcy. Był to fenomen organizacyjny: gazeta wychodziła zdumiewająco regularnie, zawierała światowy serwis informacyjny, wieści przywożone przez kurierów z całego kraju. Artykuł wstępny pisał z reguły Ojciec. Celem „Biuletynu” było podtrzymywanie ducha polskiego, piętnowanie szmalcowników i szabrowników, obrona słabych, a wśród nich Żydów.