Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Zwierzomówcy. Matka Much

Zwierzomówcy. Matka Much

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7945-222-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Zwierzomówcy. Matka Much

„Zwierzomówcy. Matka much” autorstwa Jacoba Greya to premiera drugiej części przygód Kra, chłopca, który rozmawia z krukami. W przygotowaniu ostatni tom trylogii. Pierwsza część „Zwierzomówcy. Znak pająka”  została przetłumaczona na 31 języków, a prawa do jej ekranizacji wykupiła wytwórnia 20th Century Fox.

Ta seria zachwyci wszystkich fanów twórczości Neila Gaimana (zwłaszcza jego „Księgi cmentarnej”), opowieści o Batmanie czy serii o Harrym Potterze. Historia porzuconego przez rodziców chłopca, który rozmawia z krukami, pełna jest wartkich przygód, mrożących krew w żyłach zwrotów akcji, a także odrobiny wzruszających momentów.

„Zwierzomówcy” to seria dla młodszych nastolatków (10-12 lat), po którą jednak z równą przyjemnością sięgną ich rodzice. Pozwoli im choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości i zatopić w bajkowym, pełnym ekscytujących historii świecie miasteczka Blackstone i żyjących w nim zwierzomówców.

Polecane książki

Książka Marcina Jacoby, sinologa, autora bestsellerowych Chin bez makijażu, przybliża współczesny obraz Korei Południowej w szerszej perspektywie: historycznej, kulturalnej i lifestylowej. Autor, z pewnością eksperta i pasją wielbiciela, wprowadza nas w świat koreańskich relacji społecznych i rodzin...
Niniejsza pozycja, autorstwa wybitnego specjalisty z zakresu prawa bankowego dr Wojciecha Iwańskiego przedstawia naukową analizę umowy rachunku bankowego z punktu widzenia nowych przepisów o usługach płatniczych, w tym z uwzględnieniem nowelizacji ustawy z 19.8.2011 o usługach płatniczych (Dz.U. Nr ...
Zbiór 67 krzyżówek dla dzieci w wieku 7-10 lat. Każda krzyżówka zawiera różnorodne tematycznie zadania. Dla ułatwienia, w każdym haśle wpisana jest jedna litera. Zatem z powodzeniem poradzi sobie z nimi każdy mały miłośnik łamigłówek....
Opisy prawdziwych przeżyć okraszonych nutką żartu adresowane do wszystkich, którzy lubą humor sytuacyjny.     Bohaterami są zwykli ludzie, mieszkańcy średnich miast oraz ich sąsiedzi. Wszystkie opowiadania napisane zostały z humorem, dlatego przy każdym pojawi się uśmiech na twar...
Jak pracują wielcy pisarze? O tajemnicach swojego warsztatu opowiedzieli w wywiadach dla "The Paris Review" między innymi nobliści William Faulkner, Gabriel Garcia Marquez i Ernest Hemingway, a także najbardziej cenieni współczesni autorzy, jak Michel Houellebecq czy Jonathan Franzen. Wszystkie...
Jesień 2008 roku. W kanałach ciepłowniczych w Warszawie znaleziono kolejną ofiarę seryjnego zabójcy. Sprawca - nazwany przez policję Doktorem Śmierć - zabija bezdomnych zastrzykiem w serce, a następnie odcina denatom dłonie. Profiler Rudolf Heinz zostaje wysłany do stolicy, by pomóc w śledztwie. Oka...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jacob Grey

OkładkaStrona tytułowaJacob GreyZWIERZOMÓWCYMatka Much

Oryginalny tytuł serii: FERALS

Oryginalny tytuł tomu: The Swarm Descends

Copyright ©2015 Working Partners Ltd.

Copyright © 2015 for the polish edition and translation
by Edipresse Polska S.A. All rights reserved.

Published by agreement with Rights People and Working Partners Ltd.

FERALS jest zastrzeżonym znakiem towarowym Working Partners Ltd.

Wydanie pierwsze 2015

EDIPRESSE POLSKA S.A.,
ul. Wiejska 19, 00-480 Warszawa

Dyrektor wydawnicza: Małgorzata Franke
Dyrektor ds. projektów specjalnych: Magdalena Cylejewska
Redaktor naczelna: Anka Woźniak
Redaktor prowadząca: Marta Urbaniak
Product manager: Katarzyna Mirowska

Tłumaczenie: Anna Czajkowska
Skład: Anna Sperling
Korekta: Elżbieta Szelest
Ilustracje: Fotolia

Druk i oprawa: Tinta, Działdowo

BIURO OBSŁUGI KLIENTA
czynne: pn.–pt. w godz. 8.00–17.00
e-mail: bok@edipresse.pl
tel.: 22 584-22-22

ISBN 978-83-7945-222-4

POCZĄTEK PRZYGÓD KRA W KSIĄŻCE „ZNAK PAJĄKA”

Specjalne podziękowania dla Michaela Forda

ROZDZIAŁ 1

Tu są duchy, pomyślał Kra. Może nie takie, które przemykają przez puste pokoje, trzaskając drzwiami i zawodząc, ale o wiele bardziej przygnębiające. Cienie wspomnień dawnych mieszkańców, ciche, lecz roztaczające wokół siebie atmosferę smutku i zagubienia.

Chłopiec spojrzał na zegarek, który otrzymał od Okrucha. Druga po południu.

To kiepski pomysł, oznajmił Ponurak. Kruk siedział na gałęzi jakieś trzy metry nad chłopcem, opierając dziób na gęstych piórach na piersi. Jestem od ciebie starszy. Dlaczego nikt nigdy nie słucha głosu doświadczenia?

– Ja słuchałem – odparł Kra. – Ale zdecydowałem, że go zignoruję.

Bardzo się starał, aby w jego głosie zabrzmiała pewność siebie, ale kiedy tak kucał w krzakach, cały dygotał, a w ustach czuł suchość. Dom, który obserwował, był opuszczony, a z jego pomazanych graffiti ścian obłaziła farba. Chłopiec doliczył się dwóch całych okien; pozostałe zostały wybite albo zabite deskami. Trawnik przed budynkiem zdziczał i rozrósł się tak, że nie dało się już dostrzec ścieżki prowadzającej do drzwi. Jedno z drzew rosnących obok przewróciło się w czasie burzy, miażdżąc część dachu gałęziami, które teraz zdawały się wyrastać z wnętrza budynku.

Nie ma jak w domu, wymamrotał Krzykacz, podskakując nerwowo na ramieniu Kra. Nawet przez skórzaną kurtkę chłopiec czuł, jak szpony młodego kruka wbijają się w jego ciało.

W domu?, pomyślał. Nie czuł się tak, jakby wrócił do domu. Ani trochę.

Szukał tego budynku w pamięci, ale nie zdołał go znaleźć. Miał pięć lat, kiedy zabrały go kruki i nic tutaj nie wydawało mu się znajome – z wyjątkiem niepokojącego uczucia strachu, który dobywał się z jego snów.

Nadal nie jest za późno na powrót do naszego kościoła, Kra, zauważył Ponurak. Okruch smaży placki ze słodkich ziemniaków, prawda? A poza tym skąd w ogóle wiemy, że to właściwy dom?

– Ja wiem, i już – odparł chłopiec, czując, jak ta pewność przejmuje go chłodem.

Za jego plecami rozległ się głośny trzepot skrzydeł i na ziemi usiadł trzeci kruk. Szczupła, muskularna samiczka dźgnęła smukłym dziobem w ziemię i wyciągnęła wijącą się dżdżownicę. Pokryty śluzem robak skręcał się i zwijał, ale ptak odrzucił głowę do tyłu i szybko go połknął.

Cześć, Klejnotko!, przywitał koleżankę Krzykacz, wypinając pierś.

Droga wolna, oznajmiła samiczka, strząsając z dzioba drobinki ziemi. Na co wy wszyscy czekacie?

Na to, że ten młody człowiek jednak odzyska rozum, parsknął Ponurak. I da spokój swojej przeszłości.

Nie psuj zabawy, odparła Klejnotka rozpościerając skrzydła, których czerń mieniła się wieloma odcieniami błękitu i czerwieni, niby plama oleju na asfalcie. Odszukanie tego budynku zajęło mi cztery tygodnie. Nawet jeśli Kra tam nie wejdzie, ja to zrobię.

– Przestaniecie wreszcie mówić o mnie tak, jakby mnie tu nie było? – zirytował się chłopiec. Tym razem jego skrzydlaci przyjaciele przestali się droczyć; takie chwile zawieszenia broni zdarzały się jednak rzadko od czasu, gdy dołączyła do nich nowa towarzyszka. Kruki były uparte. Uwielbiały się sprzeczać, a jeszcze bardziej – mieć ostatnie słowo. Wszystkie oprócz Śnieżka, białego staruszka, z którym chłopiec dorastał. Przez te wszystkie lata, gdy dzielił z nim gniazdo, wypowiedział nie więcej niż dwadzieścia słów. Kra bardzo żałował, że już go przy nim nie ma.

Chłopiec wstał, przeciągnął się i rozejrzał po ulicy. W tej części miasta żaden budynek nie był zamieszkany; wszystkie rodziny wyprowadziły się, kiedy zabrakło dla nich pracy po zakończeniu Czarnego Lata, tajemnej wojny między zwierzomówcami, która wybuchła osiem lat temu. W zasypanym liśćmi rynsztoku leżał zepsuty, zardzewiały skuter, a nad drzewie w ogrodzie sąsiedniej posesji wisiała na postrzępionych linach przekrzywiona huśtawka.

Kra przez chwilę myślał o tym, jak mogło wyglądać jego życie w tej okolicy. Czy bawił się z innymi dziećmi z tych domów, teraz opuszczonych? Niełatwo było sobie wyobrazić odgłosy śmiechu w miejscu tak ponurym i pogrążonym w takiej ciszy.

Czując, jak serce mu wali, ruszył powoli podjazdem w stronę domu. Frontowe drzwi zostały zabite deskami, łatwo mógł jednak wdrapać się do środka przez okno.

Ciągle jeszcze możesz zrezygnować, poinformował go Ponurak, który nadal uparcie nie ruszał się ze swojej gałęzi.

Łatwo mu było mówić! Dla niego ten dom nic nie znaczył; dla Kra był wszystkim. Przez tyle lat jego przeszłość była niezapisaną kartą – otwartym morzem, którego map nawigacyjnych nie posiadał. Znał jednak jeden punkt orientacyjny – ten budynek – i dłużej nie mógł go już ignorować. Kto wie, co znajdzie w środku…?

Sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął pogniecioną fotografię – zdjęcie swoich rodziców, ze starych, dobrych czasów. Dostał je od Okrucha. Gołębiarz też nie chciał, aby Kra tu dzisiaj przychodził; narzekał, że to strata czasu. Chłopiec przeciągnął czubkiem palca po twarzach ojca i matki. Wyglądali dokładnie tak samo, jak wtedy, kiedy spotkał ich w Krainie Zmarłych. Wtedy mógł spędzić z nimi jedynie kilka cennych chwil, które wzmogły tylko bolesne pragnienie następnych. A czy jest jakieś lepsze miejsce na szukanie informacji o nich niż ten właśnie budynek?

Nie mógł się wycofać; był im to winien.

Położywszy dłoń na jednej z desek, którymi zabite zostały drzwi, odkrył, że jest obluzowana. Chwycił ją mocno i z łatwością oderwał, ze wszystkimi pordzewiałymi gwoździami. Pozostałe również nie sprawiły mu większych trudności i już wkrótce droga była wolna.

Wtedy poczuł za sobą obecność kruków i odwrócił się. Rzeczywiście, cała trójka siedziała na ziemi tuż za nim.

– Chcę tam wejść sam – powiedział chłopiec.

Klejnotka skinęła głową, Krzykacz zrobił kilka skoków w tył, a Ponurak odwrócił się z teatralną przesadą.

W środku znajdował się wyłącznik światła, Kra nie zdziwił się jednak, kiedy jego wciśnięcie nic nie dało. Powietrze było chłodne, przesiąknięte wonią zbutwiałego drewna. W mroku dostrzegł zarysy poprzewracanych mebli i poprzekrzywianych obrazów na ścianach. Szerokie schody prowadziły z holu na podest, tam zakręcały i dochodziły do poziomu pierwszego piętra. Nagle chłopcu wydało się, że tam na górze coś się poruszyło – szczur? jakiś ptak? – ale kiedy spojrzał po raz drugi, niczego już nie dostrzegł.

Rozglądając się dookoła, zaczął odnosić niejasne wrażenie, że jest u siebie. Różne drobne szczegóły wydawały mu się znajome – abażur lampy, gałka u drzwi, porwana zasłona… A może to po prostu jego umysł płatał mu figle, bo tak bardzo pragnął dostrzec coś istotnego wśród tych pozostałości życia, które się zakończyło.

Przez zwieńczony łukiem otwór drzwiowy Kra zobaczył zapadniętą sofę i gniazdko elektryczne, z którego wystawały druty; kiedy skierował się w tę stronę, jego oczom ukazał się stół w jadalni. Nagle chwycił go strach i chłopiec stanął jak wryty.

Znał ten pokój ze swoich sennych koszmarów. To tutaj doszło do tragedii – właśnie przy tym stole jego rodzice zostali zamordowani przez pająki Tkacza Sieci. Teraz stał pusty i pokryty kurzem, ale Kra nie mógł się zmusić, aby do niego podejść.

Zamiast tego zwrócił się ku schodom. Skrzypiały pod jego stopami, kiedy ruszył na górę, a z każdym krokiem w jego duszy narastała bolesna nostalgia. Kiedy już znalazł się na piętrze, jego stopy zdawały się same prowadzić go do drzwi, na których wisiała plakietka w kształcie pociągu. Widniały na niej słowa, które potrafił odczytać dzięki lekcjom dawanym mu przez Okrucha: „Pokój Jacka”.

Jack Carmichael.

Tak właśnie się kiedyś nazywał.

Kra wziął głęboki oddech i jednym pchnięciem otworzył drzwi.

Jego wzrok padł natychmiast na okno umieszczone naprzeciw i na chwilę kolana się pod nim ugięły. Wróciły wspomnienia; początkowo podobne do snu, szybko nabrały wyrazistości, przechodząc w uczucie niczym niezmąconego przerażenia. Kra uchwycił się framugi drzwi, aby się nie przewrócić.

Pamiętał silny uścisk dłoni rodziców, kiedy odciągali go od łóżka i prowadzili do okna. Ich palce były zaciśnięte tak mocno, że sprawiały mu ból, a ich uszy pozostawały głuche na krzyki przerażonego synka. Ojciec otworzył okno, a matka wypchnęła go na zewnątrz. Kra zacisnął powieki i oczami wyobraźni znów zobaczył wirującą w dole ziemię i poczuł przerażenie, które chwyciło go, gdy spadał…

Chłopiec wziął głęboki oddech i wyrwał się spod wpływu tej strasznej sceny.

Przez lata było to jego jedyne wspomnienie o rodzicach i jątrzyło się w jego duszy jak rana. Pamięć o tym, jak okrutnie go porzucili. Teraz wiedział, że nie była to cała historia, lecz tylko jeden z rozdziałów opowieści, która miała swój początek wiele stuleci wcześniej – opowieści o wojnie jednych zwierzomówców z innymi. Rodzice wcale nie próbowali go zabić; wręcz przeciwnie, chcieli uratować syna, odsyłając go możliwie jak najdalej, aby nie wpadł w ręce Tkacza Sieci.

Kra otworzył oczy i odwrócił wzrok od okna, czując, że cały dygocze.

Pokój był prawie pusty. Na kilku półkach leżały jakieś papiery, a w jednym rogu – tobołek ze starymi ubraniami. Kra nie spodziewał się, że odnajdzie swoją sypialnię w nienaruszonym stanie, niby muzeum, ale i tak ogarnął go gniew. Ktoś zabrał wszystkie jego rzeczy!

Złość opadła jednak równie szybko, jak się pojawiła, pozostawiając po sobie tylko apatię i smutek. Oczywiście, że dom został splądrowany i obrabowany. Wielu drobnych przestępców skorzystało z chaosu wywołanego wydarzeniami Czarnego Lata. Taki atrakcyjny budynek musiał im się wydać cennym i łatwym kąskiem – pomyślał chłopiec.

Miał wrażenie, że stopy same prowadzą go po zbutwiałym dywanie do okna. Szyba była popękana i zaparowana. Kra przetarł ją rękawem swojej skórzanej kurtki. Na zewnątrz zobaczył spokojną noc, jasne gwiazdy na bezchmurnym niebie i jaśniejący łagodnym blaskiem księżyc. Kra westchnął. Okruch miał rację – niepotrzebnie tu przychodził. Przeszłość minęła bezpowrotnie…

Wtedy jednak dostrzegł coś wśród drzew na dole. Obok jednego z pni z ciemności wyłoniła się blada twarz.

Serce chłopca zaczęło bić szybciej. Twarz, uniesiona ku niemu, w ogóle się nie poruszała. Należała do mężczyzny w starszym wieku, o skórze tak białej, że przywodziła na myśl makijaż klauna. Miał blade, bezkrwiste usta, nieduży, płaski nos i szeroko otwarte, nieruchome oczy, a na głowie niski, okrągły kapelusz.

Kto to jest? I co robi tutaj, w ogrodzie rodziców Kra?

Chłopiec chwycił ramę okna i próbował unieść jego górne skrzydło, aby zawołać nieznajomego, ale nawet nie drgnęło. Szarpnął je zatem mocniej i w końcu usłyszał przeraźliwe skrzypienie. Miał właśnie otworzyć usta, kiedy za jego plecami rozległ się stłumiony okrzyk strachu.

– Kto to? Kim jesteś? – spytał jakiś głos.

Kra obrócił się szybko i zobaczył, że sterta starych ubrań w kącie zaczęła się poruszać. Leżała tam dziewczynka owinięta śpiworem. Prawdopodobnie o rok czy dwa starsza od niego, była chuda, a jej umorusaną twarz okalały potargane ciemne włosy. A był taki pewien, że jest tu sam…

Kra zaczął się cofać, aż oparł się o okno. Jego nogi chciały uciekać, ale strach go sparaliżował. Wreszcie zdołał wykrztusić:

– Ja…

Ale co właściwie miał powiedzieć? Od czego zacząć? Jednak widząc w oczach nieznajomej wyzywający wyraz, ale i pełen lęku, poczuł, że strach go opuszcza. Uniósł ręce, żeby pokazać, że nie jest dla niej żadnym zagrożeniem.

– To mój dom – wyjaśnił. – Kim ty jesteś?

Dziewczynka wstała, strząsając z siebie śpiwór i chwyciła w dłoń leżący obok kij baseballowy, który ścisnęła tak mocno, że kostki jej palców zbielały.

– Przyszedłeś tu sam? – zapytała.

Kra przypomniał sobie mężczyznę na zewnątrz i szybko się obejrzał, ale twarz obok drzewa zniknęła. Kruków również nie było nigdzie widać.

– No… tak – odparł.

– Skoro to twój dom, to dlaczego tu nie mieszkasz? – zaczęła dociekać nieznajoma, wykonując w jego stronę gest kijem. Widać było, że w razie czego bez problemu go użyje.

Kra przezornie zachowywał bezpieczny dystans.

– Nie mieszkam tu już od dawna – odparł. To wyjaśnienie pozostawiało sporo do życzenia, ale nic lepszego nie przyszło mu do głowy.

Dziewczynka znów machnęła kijem. Był pewien, że rzuci się na niego, jeśli powie coś, co nie przypadnie jej do gustu.

– Moi rodzice… oni mnie wyrzucili – powiedział w końcu. To akurat była w pewien sposób prawda.

Usłyszawszy tę odpowiedź, nieznajoma wyraźnie się uspokoiła i opuściła broń.

– No to witam w klubie – odparła.

– W jakim klubie? – zdumiał się chłopiec.

Dziewczynka zmarszczyła brzmi.

– To tylko takie powiedzonko – wyjaśniła. – Chodzi o to, że jedziemy na tym samym wózku.

Kra był już zupełnie zdezorientowany.

– Przecież jesteśmy w domu, a nie na jakimś wózku – zaprotestował.

Z niewiadomego powodu jego towarzyszka parsknęła śmiechem.

– Czy ty z Księżyca spadłeś? – zapytała, trzęsąc głową.

– Nie, pochodzę z Ziemi – odparł Kra. Domyślił się, że stał się obiektem żartów – ale to było lepsze niż grzmocenie kijem. – A ty jesteś tu sama? – zapytał.

Dziewczynka skinęła głową.

– Formalnie rzecz biorąc, uciekłam z domu. Jestem tu od kilku tygodni. A nazywam się Selina.

– Ja jestem Kra – przedstawił się chłopiec.

– Kra? To jakieś zdrobnienie?

– Właściwie nie – odparł.

– Wiedziałam, że tu w okolicy są opuszczone domy – dodała Selina, a potem wykonała kijem zamach, wskazując cały pokój. – Ta rudera była z nich wszystkich najlepsza.

– Dzięki – odparł Kra. – To była kiedyś moja sypialnia.

Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko.

– O, tu jest całkiem fajnie. Trochę szczurzych bobków i od razu czujesz się jak w domu.

Kra nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Zajęło mu to trochę czasu, ale w końcu, z pomocą Chrobotka i Okrucha, nauczył się jako tako rozmawiać z ludźmi.

– Mnie najbardziej podobają się te nadpalone zasłony – odparł.

Selina oparła kij baseballowy o ścianę.

– Słuchaj, jeśli chcesz, zabiorę się stąd.

Kra zamilkł, bo poczuł się dziwnie. Nikt nigdy go nie pytał, czego chce, więc nie miał pojęcia, co powiedzieć. Popatrzył na obszarpane ubranie dziewczynki i jej wychudzoną twarz. Gdzie pójdzie, jeśli ją stąd wyrzuci? Pewnie były gdzieś jakieś inne domy, w których mogłaby zamieszkać na dziko… Ale przecież dopiero co ją poznał i wydawała się w porządku – jeśli nie liczyć tego kija.

Tymczasem ona zaczęła zbierać z podłogi śpiwór.

– Nie musisz tego robić – powiedział Kra szybko. – Ja tu dłużej nie zostanę. Zrobiłem to, co chciałem.

Selina przestała się pakować.

– A, czyli teraz urządziłeś się gdzieś indziej? – zapytała.

Kra miał wrażenie, że dostrzega w jej oczach desperację. Pomyślał o kościele św. Franciszka, gdzie mieszkał wraz z Okruchem i Chrobotkiem, a potem odwrócił wzrok.

– Tak jakby – odparł.

Dziewczynka uśmiechnęła się krzywo.

– Dobra, dobra, rozumiem. Potrafię sama zadbać o siebie.

Kra zlustrował wzrokiem jej twarz. Pewnie tylko udaje, że jest taka twarda – pomyślał. On miał w kościele własny materac, ciepło, jedzenie. Tam było tysiąc razy lepiej niż tu. Może powinien ją ze sobą zabrać? Miejsca mieli przecież pod dostatkiem. Serce nalegało, żeby coś powiedział, ale głowa radziła inaczej. Wiedział, że Okruch nie będzie zadowolony, jeśli pojawi się w towarzystwie obcej osoby. A poza tym jak zdołają zachować przed nią w sekrecie swoje moce?

Nie, to za duże ryzyko.

– Nie o to chodzi – odrzekł. – Po prostu mieszkam u kogoś innego.

Selina skinęła głową.

– Jasne, nie przejmuj się.

Kra jednak nadal czuł się winny. W tym budynku w nocy musi być strasznie zimno. I jak ona znajduje jedzenie, nie mając do pomocy kruków?

– Słuchaj… – odezwał się w końcu – Mam wrażenie, że jesteś głodna. Jeśli chcesz, mogę tu wrócić z czymś do jedzenia.

Dziewczynka zarumieniła się, ale dumnie uniosła brodę do góry.

– Nie potrzebuję twojej pomocy – oznajmiła.

– Nie, oczywiście, że nie – odparł szybko Kra. – Ja tylko… po prostu wiem, gdzie szukać jedzenia. Na mieście.

– Ja też – odparła obronnym tonem. – Ja nie głoduję, rozumiesz?

W pokoju zapadło pełne zażenowania milczenie. Kra czuł się głupio, bo przecież nie chciał jej obrazić.

– Wiesz co – odezwała się w końcu Selina. – Może po prostu podzielimy się wiedzą? Ja ci pokażę, gdzie chodzę na poszukiwania, a ty możesz zrobić to samo. Dwoje uciekinierów, którzy pomagają sobie nawzajem?

Kra zamrugał oczami ze zdziwienia. Takiej propozycji się nie spodziewał.

– Co… my, razem?

– Czemu nie? – odrzekła dziewczynka. – Może jutro? O dziesiątej rano.

A chłopiec bez większego zastanowienia skinął głową.

Z zewnątrz do jego uszu dobiegł cichy skrzekot Krzykacza. Na pewno już się o mnie martwią. Nie chciał, żeby kruki wleciały do środka i przestraszyły jego nową znajomą.

– Muszę już iść – oznajmił.

Selina spojrzała na niego uważnie, marszcząc brwi.

– No dobra – powiedziała w końcu. – To cześć, Kra – i do zobaczenia jutro. A ja do tego czasu popilnuję kosztowności twoich rodziców.

– Kosztowności? – zainteresował się chłopiec. Czyżby dziewczynka znalazła w domu coś wartościowego…?

– To żart – wyjaśniła Selina z uśmiechem.

– A, tak – odparł Kra, czując, że się czerwieni. – Już rozumiem. No to cześć.

Kiedy wychodził z pokoju, twarz nadal go paliła. Jednak już na schodach poczuł w piersiach dziwną lekkość. Od tak dawna nie rozmawiał z żadnym zwykłym człowiekiem, a tymczasem poradził sobie całkiem nieźle, może z wyjątkiem paru małych wpadek. Zastanawiał się, czy powinien powiedzieć Okruchowi o spotkaniu z dziewczynką. Gołębiarz raczej nie interesował się ludźmi, którzy nie byli zwierzomówcami.

W jadalni zatrzymał się na chwilę. Dopiero teraz przyszły mu do głowy różne pytania, które mógłby zadać nowej koleżance. Skąd właściwie uciekła i dlaczego? Od jak dawna tu mieszka i jak udało jej się przeżyć…?

No trudno – później będzie miał dość czasu, aby ją wypytać.

Znalazłeś coś?, zapytała Klejnotka, odskakując na bok, kiedy zbliżył się do drzwi.

– W zasadzie nie – skłamał Kra. – No już, wracamy do domu.

Zupełnie nic?, dopytywała się samiczka, przekrzywiając głowę.

– To ruina – zapewnił ją chłopiec. – Powinienem był posłuchać Ponuraka.

A nie mówiłem?, oznajmił Ponurak.

Kra wiedział, że powinien powiedzieć krukom o Selinie – ale przecież zaraz zaczęłyby protestować, tak samo jak w przypadku Lidii. Poza tym przez całe jego życie trzymały przed nim różne rzeczy w tajemnicy. Teraz on miał własny sekret – i chociaż był on tak błahy, sprawiło mu to dziwną satysfakcję.

Dotarli właśnie do końca ścieżki, kiedy z cienia przed nimi wyszła jakaś postać.

Kra, zmrożony strachem, wydał stłumiony okrzyk, a kruki zerwały się w powietrze, szaleńczo kracząc. Chłopiec zaczął się wycofywać, ale potknął się i ciężko usiadł na ziemi. Każde włókno jego mięśni rwało się do ucieczki, ale nie był w stanie wykonać najmniejszego ruchu.

Mężczyzna tymczasem wysunął głowę do przodu.

– Jack Carmichael? – zapytał. W jego lekko sepleniącym głosie pobrzmiewał naglący ton.

Kra dostrzegł z obrzydzeniem, że w dziąsłach nieznajomego tkwiły tylko odłamki zębów.

Znasz faceta?, chciał wiedzieć Krzykacz.

Kra zdołał pokręcić głową. Był to na pewno ten sam człowiek, którego zobaczył z okna swojej sypialni. Miał na sobie długi czarny płaszcz, a jego twarz była tak wychudzona, że wyglądała jak obciągnięta skórą czaszka, z ciemnymi wklęsłościami poniżej kości policzkowych. Oczy ukrywał za niedużymi okularami o ciemnych szkłach, jego skóra była prawie biała, a widoczna dla chłopca część głowy – łysa. Nie miał nawet brwi nad oczami.

Klejnotka wskoczyła na gałąź nad głową nieznajomego i zakrakała ochryple.

– Nie chcę ci zrobić krzywdy – zapewnił mężczyzna, rzucając szybkie spojrzenia w obie strony. – To znaczy, jeśli jesteś Jackiem Carmichaelem? Zwierzomówcą krukarzem?

– A kim pan jest? – zapytał Kra, podnosząc się z ziemi. – I dlaczego pan mnie szpieguje?

Blada postać sięgnęła do kieszeni płaszcza i Kra zastygł w bezruchu, zaś Ponurak rozpostarł skrzydła, przygotowując się do ataku. Jednak przedmiot, który mężczyzna wyciągnął, nie przypominał żadnej broni. Był to kamień, mniej więcej o połowę mniejszy od dłoni chłopca, czarny jak gagat i wypolerowany do połysku.

– To od Elizabeth – wyjaśnił nieznajomy, wyciągając rękę w stronę chłopca. – Elizabeth Carmichael.

Kra poczuł, jak serce w nim zadrżało.

– Od mojej matki? Pan ją znał?

– Chyba tak – odparł mężczyzna z wahaniem. – Zapewne musiałem ją znać. Kiedyś… – tu jego usta zadrgały i pojawił się na nich cień uśmiechu, który jednak równie szybko zniknął. – Naturalnie teraz jestem bliżej niej niż kiedykolwiek przedtem.

Eee… a co to w zasadzie ma znaczyć?, zapytała Klejnotka.

Tymczasem Kra patrzył na kamień leżący w dłoni nieznajomego. Im dłużej mu się przyglądał, tym trudniej mu było skupić się na jego krawędziach. Tak naprawdę wcale nie był czarny – w jego głębiach zdawały się tańczyć rozmyte smugi rozmaitych barw. Chłopiec cofnął się, ale mężczyzna dał krok w jego stronę, wyciągając ku niemu rękę.

– On należy do ciebie, młody człowieku. Do krukarza. Weź go. Weź go.

To może być jakaś pułapka, ostrzegł Krzykacz.

W głosie nieznajomego brzmiała desperacja, ale Kra czuł, że mówi on prawdę. Ten tajemniczy przedmiot należał do niego. Był o tym przekonany, czuł to w głębi duszy. Wyciągnął rękę i mężczyzna położył kamień na jego dłoni. Był lżejszy, niż chłopiec się spodziewał. I dziwnie ciepły.

– Co to właściwie jest? – zapytał Kra.

Zamiast odpowiedzieć, mężczyzna uniósł bladą twarz w górę i zaczął się wycofywać w mrok.

– Muszę już iść – odparł. – Ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego, krukarzu. To ciężar, który musisz dźwigać sam.

Kra odwrócił się i zobaczył, jak z okna domu jego rodziców wylatuje gołąb – jeden z ptaków Okrucha – i umyka niby szary duch.

Chłopiec zacisnął palce wokół daru matki. Niejasno zdawał sobie sprawę, że jego kruki wydają jakieś dźwięki, ale za bardzo skupił się na dziwnych doznaniach, jakie zapewniał kamień, który zdawał się pulsować w jego dłoni. Ale może czuł po prostu swój własny puls?

Kiedy znów uniósł wzrok na nieznajomego, ten już zniknął. Tymczasem na jego ramieniu wylądował Krzykacz i uszczypnął go w ucho dziobem.

– Au! – krzyknął Kra, wsuwając kamień do kieszeni. – Dlaczego to zrobiłeś?

Bo nie słuchałeś, wyjaśnił ptak. Dobrze się czujesz?

Chłopiec powoli pokiwał głową.

– Wracajmy do kościoła. I… zachowajcie to dla siebie, dobra?

Krzykacz zachichotał. A niby komu mielibyśmy o tym opowiedzieć? Przecież nikt inny nie rozumie kruków.

– Trafna uwaga – przyznał chłopiec.

PRZECZYTAJ TEŻ WCZEŚNIEJSZE PRZYGODY KRA

Noc należała do niego. Oblekał się w jej cienie, smakował zapachy. Napawał się jej odgłosami i chwilami ciszy. Skakał z dachu na dach – on, chłopiec o imieniu Kra – a widziało go jedynie jasne oko księżyca i trzy kruki, które krążyły ponad nim na tle ciemnego nieba.

Wszędzie wokół niego, niczym rzęsa na jeziorze, rozciągało się miasto Blackstone. Co i raz w przelocie Kra dostrzegał widoki miasta – na wschodzie wznosiły się wieżowce, a na zachodzie, aż po horyzont, spadziste dachy uboższych dzielnic i dymiące kominy dzielnicy przemysłowej. Na północy majaczyły opuszczone kamienice czynszowe, zaś na południu, gdzieś tam w oddali, płynęła Czarna Struga, mętny ściek, który unosił z miasta śmieci, nigdy jednak nie zapewniając mu czystości. Nawet tutaj Kra czuł jego obrzydliwy odór.

Chłopiec zatrzymał się na chwilę przy dachowym świetliku. Położył lekko dłonie na jego brudnej szybie i spojrzał w dół, w delikatną poświatę. Pod nim, na korytarzu, zgarbiony woźny, zatopiony we własnych myślach, pchał wózek z kubłem i zmywakiem do podłogi. Nawet nie rzucił okiem w górę. Tacy jak on nigdy tego nie robili.

Kra znów ruszył biegiem, płosząc tłustego gołębia i obiegając dookoła starą tablicę reklamową, pewien, że jego kruki podążą za nim. Dwa z nich były ledwo widoczne – czarne jak smoła, pojawiały się i znikały jak cienie. Trzeci był biały i kolor jego upierzenia sprawiał, że zdawał się jaśnieć w ciemności niby duch.

Umieram z głodu, wymamrotał piskliwym głosem Krzykacz, najmniejszy z całej trójki.

Ty zawsze jesteś głodny, odparł Ponurak, bijąc skrzydłami powoli i miarowo. Młode są takie żarłoczne.

Kra uśmiechnął się. Dla innych ludzi głosy kruków brzmiały po prostu jak krzyki ptaków. On jednak słyszał więcej. Znacznie więcej.

Bo nadal rosnę!, odparował Krzykacz, z oburzeniem trzepocząc skrzydłami.

Szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o twoim mózgu, zarechotał Ponurak.

Staruszek Śnieżek, ślepy biały kruk, unosił się nad nimi i jak zwykle nie odzywał się ani słowem.

Kra zwolnił, aby złapać oddech. Wciągnął w płuca chłodne powietrze, wsłuchując się w odgłosy nocy – szum samochodowych kół na śliskim asfalcie, odległy rytm muzyki… W oddali wyła syrena, a jakiś mężczyzna coś krzyczał,ale jego słowa były niezrozumiałe. Być może uniósł głos w gniewie, a może z radości – chłopcu było to obojętne. Tam w dole żyli zwykli mieszkańcy Blackstone. Tu na górze, wśród zarysów dachów… to miejsce należało tylko do niego i jego kruków.

Przebiegł przez ciepły podmuch z wentylatora i zatrzymał się, rozdymając nozdrza.

Jedzenie. Coś słonego.

Kra dobiegł do krawędzi dachu i spojrzał w dół. Na dole, w alejce zastawionej pojemnikami na śmieci, otworzyły się jakieś drzwi. Było to kuchenne wejście do czynnej przez całą dobę restauracji. Chłopiec wiedział, że tutaj często wyrzucano całkiem przyzwoite jedzenie – zapewne resztki cudzego obiadu, ale on nie był wybredny. Omiótł spojrzeniem wszystkie mroczne kąty. Nie dostrzegł niczego, co by go zaniepokoiło, ale zejście na poziom ulicy było zawsze ryzykowne. Ulice należały do nich, nie do niego.

Ponurak wylądował obok chłopca i przechylił głowę w bok. Jego krótki, gruby dziób na moment rozbłysnął złotem, odbijając światło ulicznej latarni.

Myślisz, że to bezpieczne?, zapytał.

Nagły ruch na dole zwrócił uwagę chłopca; to szczur grzebał w workach na śmieci. Zwierzę uniosło głowę i spojrzało na niego bez lęku.

– Chyba tak – odparł Kra. – Ale miejcie oczy otwarte.

Wiedział oczywiście, że jego skrzydlaci kompani nie potrzebowali tego ostrzeżenia. Po wielu latach wspólnego poszukiwania odpadków miał pewność, że może im ufać bardziej niż samemu sobie.

Kra przerzucił nogę przez krawędź dachu i wylądował lekko na podeście schodów przeciwpożarowych. Krzykacz sfrunął w dół i zajął miejsce na pojemniku na śmieci, podczas gdy Ponurak usiadł na rogu dachu, skąd mógł obserwować główną ulicę. Tymczasem Śnieżek usadowił się na poręczy schodów, a jego pazury zazgrzytały o metal. Cała trójka stanęła na straży.

Kra zaczął skradać się w dół po schodach. Przykucnął na chwilę, nie spuszczając z oka drzwi restauracji. Aromat jedzenia sprawił, że w brzuchu głośno mu zaburczało. Pizza, pomyślał, i hamburgery.

Pogrzebawszy w najbliższym pojemniku na śmieci, znalazł żółte plastikowe pudełko, jeszcze ciepłe. Szybko je otworzył. Frytki! Natychmiast zaczął wpychać je sobie do ust. Ociekające tłuszczem, słone, z brzegu trochę przypalone… Były pyszne! Ostry ocet spalił mu gardło, ale Kra ani trochę się tym nie przejął. Nie jadł od dwóch dni. Pierwszą porcję przełknął bez gryzienia i omal się nie udławił, ale natychmiast wepchnął sobie do ust następną. Jedna frytka wyślizgnęła mu się z dłoni; w ułamku sekundy obok zjawił się Krzykacz i zaatakował ją dziobem.

Wówczas rozległo się ochrypłe krakanie Ponuraka.

Kra wzdrygnął się i przykucnął przy pojemniku, zapuszczając wzrok w ciemność. Serce w nim zamarło, kiedy na końcu alejki dojrzał cztery ludzkie sylwetki.

– Hej! – krzyknął najwyższy z nieznajomych. – Zostaw nasze żarcie!

Kra wycofał się w pośpiechu, przyciskając do piersi pudełko z frytkami. Krzykacz zerwał się do lotu, mocno bijąc skrzydłami.

Obcy podeszli bliżej i snop światła z ulicznej latarni padł na ich twarze. Chłopcy, być może o kilka lat starsi od niego. Bezdomni, sądząc z wyglądu ich obszarpanych ubrań.

– Tam jest dosyć – powiedział Kra, wskazując ruchem głowy pojemnik na śmieci. Rozmowa z drugim człowiekiem nie była dla niego łatwa. Tak rzadko mu się to zdarzało… – Dosyć dla nas wszystkich – powtórzył.

– O nie – odparł chłopak z dwoma kółkami w górnej wardze, który paradował jako pierwszy, dumny jak paw. – Jest dosyć, ale dla nas. A ty nas okradasz.

Mamy dać im popalić?, chciał wiedzieć Krzykacz.

Kra potrząsnął głową. Nie warto narażać się na obrażenia z powodu kilku frytek.

– Nie kręć na mnie głową, ty brudny złodziejaszku! – krzyknął wysoki chłopak. – Jesteś kłamcą!

– Uch, i na dodatek jak śmierdzi! – dodał jego niższy kolega z szyderczym uśmiechem.

Kra poczuł, że twarz go pali i cofnął się o krok.

– A ty dokąd się wybierasz? – zapytał chłopak z kółkami na wardze. – Dlaczego nie chcesz zostać z nami? – mówiąc to, postąpił krok w stronę Kra i nagle pchnął go brutalnie w pierś.

Niespodziewany atak zaskoczył chłopca, który potknął się i przewrócił na plecy. Pudełko wypadło mu z rąk i frytki wysypały się na ziemię. Napastnicy podeszli bliżej.

– A teraz jeszcze rozrzuca je po ziemi!

– Pozbierasz je, gnojku?

Kra gramolił się na nogi. Wiedział, że jest w pułapce.

– Możecie je sobie zabrać!

– Na to już za późno – stwierdził przywódca bandy, przesuwając językiem po kółku na wardze. – Teraz musisz za nie zapłacić. Ile masz forsy?

Kra, z bijącym sercem, wywrócił kieszenie spodni na drugą stronę.

– Nie mam nic.

Błysnął wyjęty z kieszeni nóż.

– W takim razie weźmiemy sobie twoje złodziejskie palce…

Kiedy chłopak rzucił się w jego stronę, Kra chwycił krawędź pojemnika na śmieci i jednym skokiem znalazł się na nim.

– Skoczny jest, nie? – skomentował napastnik. – Łapać drania!

Cała trójka otoczyła pojemnik. Jeden próbował złapać Kra za kostkę, drugi zaczął trząść pojemnikiem. Chłopiec zachwiał się, z trudem utrzymując równowagę, a jego prześladowcy wybuchnęli śmiechem.