Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Zwierzomówcy. Znak pająka

Zwierzomówcy. Znak pająka

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7945-224-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Zwierzomówcy. Znak pająka

Pierwsza części trylogii „Zwierzomówcy” o przygodach Kra, chłopca, który rozmawia z krukami. Książka została przetłumaczona na 31 języków, a prawa do jej ekranizacji wykupiła wytwórnia 20th Century Fox.

   Trylogia „Zwierzomówcy” autorstwa Jacoba Greya zachwyci wszystkich fanów twórczości Neila Gaimana (zwłaszcza jego „Księgi cmentarnej”), opowieści o Batmanie czy serii o Harrym Potterze. Historia porzuconego przez rodziców chłopca, który rozmawia z krukami, pełna jest wartkich przygód, mrożących krew w żyłach zwrotów akcji, a także odrobiny wzruszających momentów, bez których przecież nie obejdzie się żadna dobra powieść.

 "Znak pająka" to pierwsza część mrocznej trylogii o wartkiej akcji, której bohaterem jest chłopiec o imieniu Kra, który posiada moc władania krukami.

Polecane książki

W odniesieniu do robót budowlanych wykonywanych przez podwykonawców stosuje się te same zasady, które obowiązują wykonawców generalnych. Dotyczy to tak kwestii związanych np. z powstawaniem obowiązku podatkowego, miejscem świadczenia, odliczaniem VAT oraz stawkami podatku....
Zdrowie zaczyna się na talerzu. Właśnie dlatego w tej książce znajdziesz przepisy na śniadania, obiady i przekąski na bazie naturalnych, ogólnodostępnych produktów roślinnych, a dodatkowo bez glutenu, nabiału i cukru. To kuchnia idealna dla ciebie, jeśli chcesz odżywiać się świ...
Poradnik do gry FIFA 16 zawiera wszystko, czego potrzebować będziesz do sprawnej i bezproblemowej rozgrywki. Tekst rozpoczyna się szczegółowym opisem sterowania, z podziałem na poszczególne składowe rozgrywki, uwzględniając platformy, na które wydana zostanie produkcja. Oprócz tego, znajdziesz tutaj...
Wytwarzanie wyrobów z tworzyw sztucznych wiąże się z nasilonymi zagrożeniami zawodowymi, zarówno wypadkowymi, jak i chorobowymi. Dlatego tak ważne jest zapewnienie właściwych warunków bhp na takich stanowiskach pracy. W ramach szkolenia okresowego pracowników zajmujących się przetwórstwem tworzyw sz...
Trudne relacje oraz okoliczności stanowiące wyzwanie – wszystko to sprowadza się do jednego słowa: dramat. W tej przełomowej książce Doreen Virtue – specjalistka w dziedzinie doradztwa psychologicznego i uzdrawiania duchowego – przeprowadza czytelnika przez proces determinowania jego Ilorazu Dramatu...
Marcelka po wypadku chodzi o kuli i musi dużo ćwiczyć, żeby wyzdrowieć.  Nie jest jej łatwo, tym bardziej że jej klasę zdominowały dwie dziewczyny, które dokuczają jej i się z niej wyśmiewają. Dziewczynka marzy o tym, żeby mieć psa, ale mama mówi: „Nie ma mowy”, nawet kiedy ciocia znajduje na ulicy ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jacob Grey

OkładkaStrona tytułowaJacob GreyZWIERZOMÓWCYZnak pająkaStrona redakcyjna

Oryginalny tytuł serii: FERALS

Oryginalny tytuł tomu: The Crow-Talker

Copyright © 2015 Jacob Grey
Copyright © 2015 for the polish edition and translation
by Edipresse-Kolekcje Sp. z o.o. All rights reserved.

Published by agreement with Working Partners Ltd.

FERALS jest zastrzeżonym znakiem towarowym Working Partners Ltd.

Wydanie pierwsze 2015

EDIPRESSE-KOLEKCJE Sp. z o.o.,
ul. Wiejska 19, 00-480 Warszawa

Dyrektor wydawniczy: Małgorzata Franke
Dyrektor ds. projektów specjalnych: Magdalena Cylejewska
Redaktor naczelna: Anka Woźniak
Redaktor prowadząca: Marta Urbaniak
Product manager: Katarzyna Mirowska

Tłumaczenie: Anna Czajkowska
Skład: Anna Sperling
Korekta: Elżbieta Szelest
Ilustracje: Fotolia

Druk i oprawa: Tinta, Działdowo

BIURO OBSŁUGI KLIENTA
czynne: pn.–pt. w godz. 8.00–17.00
e-mail: bok@edipresse.pl
tel.: 22 584-22-22

ISBN 978-83-7945-224-8
Indeks: 505536

Wszelkie prawa do wydania polskiego zastrzeżone. Powielanie, przechowywanie w systemie udostępniania danych lub przesyłanie w jakiejkolwiek postaci, przy użyciu jakichkolwiek środków, dowolnej części niniejszej publikacji bez wcześniejszej pisemnej zgody Edipresse-Kolekcje Sp. z o.o. jest zabronione, z wyjątkiem, gdy w sposób wyraźny dopuszczają to przepisy prawa lub warunki uzgodnione z właściwą organizacją posiadającą prawa do reprodukcji. Zapytania dotyczące powielania treści poza zakresem powyżej określonym należy kierować do działu prawnego Edipresse-Kolekcje Sp. z o.o. na adres wskazany powyżej.

Specjalne podziękowania dla Michaela Forda

Niektóre ofiary znajdowano ze śladami zębów na ciele. Inne zostały zrzucone z dużej wysokości; były też opuchnięte ciała z trucizną we krwi. Do dnia dzisiejszego nikt jednak nie wie, co – lub kto – odpowiada za tę serię dziwnych morderstw, które wydarzyły się w Blackstone owego pamiętnego lata.

„Tajemnica Czarnego Lata”,
Josephine Wallace, dyrektor,
główna biblioteka miejska w Blackstone

ROZDZIAŁ 1

Noc należała do niego. Oblekał się w jej cienie, smakował zapachy. Napawał się jej odgłosami i chwilami ciszy. Skakał z dachu na dach – on, chłopiec o imieniu Kra – a widziało go jedynie jasne oko księżyca i trzy kruki, które krążyły ponad nim na tle ciemnego nieba.

Wszędzie wokół niego, niczym rzęsa na jeziorze, rozciągało się miasto Blackstone. Co i raz w przelocie Kra dostrzegał widoki miasta – na wschodzie wznosiły się wieżowce, a na zachodzie, aż po horyzont, spadziste dachy uboższych dzielnic i dymiące kominy dzielnicy przemysłowej. Na północy majaczyły opuszczone kamienice czynszowe, zaś na południu, gdzieś tam w oddali, płynęła Czarna Struga, mętny ściek, który unosił z miasta śmieci, nigdy jednak nie zapewniając mu czystości. Nawet tutaj Kra czuł jego obrzydliwy odór.

Chłopiec zatrzymał się na chwilę przy dachowym świetliku. Położył lekko dłonie na jego brudnej szybie i spojrzał w dół, w delikatną poświatę. Pod nim, na korytarzu, zgarbiony woźny, zatopiony we własnych myślach, pchał wózek z kubłem i zmywakiem do podłogi. Nawet nie rzucił okiem w górę. Tacy jak on nigdy tego nie robili.

Kra znów ruszył biegiem, płosząc tłustego gołębia i obiegając dookoła starą tablicę reklamową, pewien, że jego kruki podążą za nim. Dwa z nich były ledwo widoczne – czarne jak smoła, pojawiały się i znikały jak cienie. Trzeci był biały i kolor jego upierzenia sprawiał, że zdawał się jaśnieć w ciemności niby duch.

Umieram z głodu, wymamrotał piskliwym głosem Krzykacz, najmniejszy z całej trójki.

Ty zawsze jesteś głodny, odparł Ponurak, bijąc skrzydłami powoli i miarowo. Młode są takie żarłoczne.

Kra uśmiechnął się. Dla innych ludzi głosy kruków brzmiały po prostu jak krzyki ptaków. On jednak słyszał więcej. Znacznie więcej.

Bo nadal rosnę!, odparował Krzykacz, z oburzeniem trzepocząc skrzydłami.

Szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o twoim mózgu, zarechotał Ponurak.

Staruszek Śnieżek, ślepy biały kruk, unosił się nad nimi i jak zwykle nie odzywał się ani słowem.

Kra zwolnił, aby złapać oddech. Wciągnął w płuca chłodne powietrze, wsłuchując się w odgłosy nocy – szum samochodowych kół na śliskim asfalcie, odległy rytm muzyki… W oddali wyła syrena, a jakiś mężczyzna coś krzyczał, ale jego słowa były niezrozumiałe. Być może uniósł głos w gniewie, a może z radości – chłopcu było to obojętne. Tam w dole żyli zwykli mieszkańcy Blackstone. Tu na górze, wśród zarysów dachów… to miejsce należało tylko do niego i jego kruków.

Przebiegł przez ciepły podmuch z wentylatora i zatrzymał się, rozdymając nozdrza.

Jedzenie. Coś słonego.

Kra dobiegł do krawędzi dachu i spojrzał w dół. Na dole, w alejce zastawionej pojemnikami na śmieci, otworzyły się jakieś drzwi. Było to kuchenne wejście do czynnej przez całą dobę restauracji. Chłopiec wiedział, że tutaj często wyrzucano całkiem przyzwoite jedzenie – zapewne resztki cudzego obiadu, ale on nie był wybredny. Omiótł spojrzeniem wszystkie mroczne kąty. Nie dostrzegł niczego, co by go zaniepokoiło, ale zejście na poziom ulicy było zawsze ryzykowne. Ulice należały do nich, nie do niego.

Ponurak wylądował obok chłopca i przechylił głowę w bok. Jego krótki, gruby dziób na moment rozbłysnął złotem, odbijając światło ulicznej latarni.

Myślisz, że to bezpieczne?, zapytał.

Nagły ruch na dole zwrócił uwagę chłopca; to szczur grzebał w workach na śmieci. Zwierzę uniosło głowę i spojrzało na niego bez lęku.

– Chyba tak – odparł Kra. – Ale miejcie oczy otwarte.

Wiedział oczywiście, że jego skrzydlaci kompani nie potrzebowali tego ostrzeżenia. Po wielu latach wspólnego poszukiwania odpadków miał pewność, że może im ufać bardziej niż samemu sobie.

Kra przerzucił nogę przez krawędź dachu i wylądował lekko na podeście schodów przeciwpożarowych. Krzykacz sfrunął w dół i zajął miejsce na pojemniku na śmieci, podczas gdy Ponurak usiadł na rogu dachu, skąd mógł obserwować główną ulicę. Tymczasem Śnieżek usadowił się na poręczy schodów, a jego pazury zazgrzytały o metal. Cała trójka stanęła na straży.

Kra zaczął skradać się w dół po schodach. Przykucnął na chwilę, nie spuszczając z oka drzwi restauracji. Aromat jedzenia sprawił, że w brzuchu głośno mu zaburczało. Pizza, pomyślał, i hamburgery.

Pogrzebawszy w najbliższym pojemniku na śmieci, znalazł żółte plastikowe pudełko, jeszcze ciepłe. Szybko je otworzył. Frytki! Natychmiast zaczął wpychać je sobie do ust. Ociekające tłuszczem, słone, z brzegu trochę przypalone… Były pyszne! Ostry ocet spalił mu gardło, ale Kra ani trochę się tym nie przejął. Nie jadł od dwóch dni. Pierwszą porcję przełknął bez gryzienia i omal się nie udławił, ale natychmiast wepchnął sobie do ust następną. Jedna frytka wyślizgnęła mu się z dłoni; w ułamku sekundy obok zjawił się Krzykacz i zaatakował ją dziobem.

Wówczas rozległo się ochrypłe krakanie Ponuraka.

Kra wzdrygnął się i przykucnął przy pojemniku, zapuszczając wzrok w ciemność. Serce w nim zamarło, kiedy na końcu alejki dojrzał cztery ludzkie sylwetki.

– Hej! – krzyknął najwyższy z nieznajomych. – Zostaw nasze żarcie!

Kra wycofał się w pośpiechu, przyciskając do piersi pudełko z frytkami. Krzykacz zerwał się do lotu, mocno bijąc skrzydłami.

Obcy podeszli bliżej i snop światła z ulicznej latarni padł na ich twarze. Chłopcy, być może o kilka lat starsi od niego. Bezdomni, sądząc z wyglądu ich obszarpanych ubrań.

– Tam jest dosyć – powiedział Kra, wskazując ruchem głowy pojemnik na śmieci. Rozmowa z drugim człowiekiem nie była dla niego łatwa. Tak rzadko mu się to zdarzało… – Dosyć dla nas wszystkich – powtórzył.

– O nie – odparł chłopak z dwoma kółkami w górnej wardze, który paradował jako pierwszy, dumny jak paw. – Jest dosyć, ale dla nas. A ty nas okradasz.

Mamy dać im popalić?, chciał wiedzieć Krzykacz.

Kra potrząsnął głową. Nie warto narażać się na obrażenia z powodu kilku frytek.

– Nie kręć na mnie głową, ty brudny złodziejaszku! – krzyknął wysoki chłopak. – Jesteś kłamcą!

– Uch, i na dodatek jak śmierdzi! – dodał jego niższy kolega z szyderczym uśmiechem.

Kra poczuł, że twarz go pali i cofnął się o krok.

– A ty dokąd się wybierasz? – zapytał chłopak z kółkami na wardze. – Dlaczego nie chcesz zostać z nami? – mówiąc to, postąpił krok w stronę Kra i nagle pchnął go brutalnie w pierś.

Niespodziewany atak zaskoczył chłopca, który potknął się i przewrócił na plecy. Pudełko wypadło mu z rąk i frytki wysypały się na ziemię. Napastnicy podeszli bliżej.

– A teraz jeszcze rozrzuca je po ziemi!

– Pozbierasz je, gnojku?

Kra gramolił się na nogi. Wiedział, że jest w pułapce.

– Możecie je sobie zabrać!

– Na to już za późno – stwierdził przywódca bandy, przesuwając językiem po kółku na wardze. – Teraz musisz za nie zapłacić. Ile masz forsy?

Kra, z bijącym sercem, wywrócił kieszenie spodni na drugą stronę.

– Nie mam nic.

Błysnął wyjęty z kieszeni nóż.

– W takim razie weźmiemy sobie twoje złodziejskie palce…

Kiedy chłopak rzucił się w jego stronę, Kra chwycił krawędź pojemnika na śmieci i jednym skokiem znalazł się na nim.

– Skoczny jest, nie? – skomentował napastnik. – Łapać drania!

Cała trójka otoczyła pojemnik. Jeden próbował złapać Kra za kostkę, drugi zaczął trząść pojemnikiem. Chłopiec zachwiał się, z trudem utrzymując równowagę, a jego prześladowcy wybuchnęli śmiechem.

Kątem oka Kra dostrzegł po lewej stronie rynnę oddaloną o jakieś trzy metry. Skoczył ku niej, kiedy jednak jego palce zacisnęły się na metalowej rurze, ta oderwała się od ściany w chmurze ceglanego pyłu. Spadł na asfalt bokiem, a siła uderzenia wypchnęła całe powietrze z jego płuc. Natychmiast zobaczył nad sobą cztery roześmiane twarze.

– Trzymajcie go! – rozkazał przywódca.

– Proszę… nie… – Kra próbował się wyrwać, ale chłopcy usiedli na jego nogach i przytrzymali ręce. Leżał rozkrzyżowany na ziemi, a nad nim pochylał się napastnik z nożem.

– Którą wybieramy, chłopaki? – czubkiem ostrza wskazał dłonie ofiary. – Lewą czy prawą?

Kra nie widział nigdzie swoich kruków. W jego żyłach pulsował strach.

Przywódca bandy przyklęknął, opierając się kolanem na jego piersi.

– Ene due like fake… – czubek noża przeskakiwał z jednej dłoni na drugą.

Kra, uważaj!, wykrzyknął nagle Ponurak. Na przenikliwy wrzask kruka wszyscy chłopcy unieśli wzrok. Wtedy z góry pojawiła się ręka, która schwyciła nożownika za kołnierz. Chłopak aż kwiknął, kiedy jednym szarpnięciem odciągnęła go od ofiary.

Rozległ się odgłos silnego uderzenia – ciała o ciało – i nóż z brzękiem upadł na ziemię.

A ten skąd się wziął?, zdumiał się Krzykacz.

Kra podniósł się i usiadł. Chłopaka z kółkami na wardze trzymał za kark wysoki, chudy mężczyzna. Spod jego poplamionego kapelusza sterczały ciemne, sztywne włosy. Nieznajomy miał na sobie kilka warstw brudnych ubrań, w tym stary brązowy trencz opasany w talii wystrzępionym niebieskim sznurkiem. Jego szczękę pokrywała nieregularnymi kępkami rzadka broda. Kra ocenił, że ma zapewne dwadzieścia kilka lat i jest bezdomny.

– Zostawcie go – wychrypiał mężczyzna. W półmroku jego usta były tylko czarną dziurą.

– A tobie co do tego? – chciał wiedzieć chłopak, który trzymał Kra za lewe ramię.

Zamiast odpowiedzi, nieznajomy z rozmachem pchnął chuligana z kółkami na wardze na pojemnik ze śmieciami.

– Ten koleś jest szurnięty! – krzyknął chłopak, który trzymał Kra za nogi. – Lepiej się stąd zmywajmy!

Przywódca bandy podniósł swój nóż i pogroził nim bezdomnemu.

– Masz szczęście, że jesteś taki brudny – warknął. – Nie chcę sobie ubabrać noża. Idziemy, chłopaki!

Po czym czterej napastnicy odwrócili się na pięcie i biegiem uciekli z alejki.

Kra gramolił się na nogi, ciężko dysząc. Uniósłszy wzrok zobaczył, że jego kruki siedzą rzędem na barierce schodów przeciwpożarowych, obserwując wszystko w milczeniu.

Kiedy banda zniknęła za rogiem, z mroku alejki wynurzyła się kolejna, niewysoka postać i stanęła obok mężczyzny. Był to chłopiec w wieku siedmiu lub ośmiu lat. Tak przynajmniej sądził Kra. Jego szczupła twarzyczka była blada, a ciemnoblond włosy sterczały na wszystkie strony.

– No! I nigdy więcej tu nie wracajcie! – krzyknął, wymachując pięścią za uciekinierami.

Kra skoczył ku rozsypanym na ziemi frytkom i zaczął je wrzucać z powrotem do pudełka. Nie ma sensu, aby przyzwoity posiłek się zmarnował! Przez cały czas czuł jednak na sobie wzrok obrońcy i jego małego towarzysza.

Kiedy skończył zbieranie, wsunął pudełko głęboko do kieszeni płaszcza i ruszył w stronę schodów przeciwpożarowych.

– Zaczekaj – odezwał się mężczyzna. – Kim jesteś?

Kra odwrócił się ku niemu, ale wzrok wbił w ziemię.

– Nikim.

Nieznajomy prychnął.

– Naprawdę? A gdzie są twoi rodzice, panie Nikt?

Kra znów potrząsnął głową, bo nie wiedział, co odpowiedzieć.

– Powinieneś być ostrożniejszy – zauważył mężczyzna.

– Potrafię dbać o siebie.

– Nie tak to wyglądało – oznajmił chłopczyk, unosząc brodę do góry.

Kra usłyszał, jak siedzące w górze kruki szurają pazurami po barierce. Mężczyzna zerknął na ptaki, zmrużył oczy, a na jego wargach pojawił cień uśmiechu.

– Twoi kumple? – spytał.

Czas wracać do domu, przypomniał Ponurak.

Kra zaczął się wspinać po drabince, nie oglądając się za siebie. Wdrapywał się szybko, ręka za ręką, a jego zwinne stopy nie czyniły niemal żadnego dźwięku. Kiedy dotarł na dach, rzucił ostatnie spojrzenie w dół i zobaczył, że mężczyzna go obserwuje, podczas gdy chłopiec grzebie w pojemniku na śmieci.

– Nadchodzi coś złego! – zawołał bezdomny. – Coś bardzo złego. Jeśli wpadniesz w tarapaty, porozmawiaj z gołębiami.

Z gołębiami? Kra komunikował się tylko z krukami.

Gołębie!, parsknął Krzykacz, zupełnie jakby usłyszał myśli chłopca. Byle cegła ma więcej rozumu!

Pewnie ma nie po kolei w głowie, podsumował Ponurak. Jak wielu innych ludzi.

Kra wciągnął się na dach i ruszył truchtem przed siebie. Jednak biegnąc nie mógł zapomnieć ostatnich słów nieznajomego. Jemu ten mężczyzna wcale nie wydał się szalony. W twarzy miał determinację, oczy bystre. Zupełnie nie przypominał starych pijaków, którzy, zataczając się, przemierzali ulice lub siedzieli w bramach, żebrząc o pieniądze.

A to nie wszystko – przecież ten bezdomny mu pomógł. Naraził się na niebezpieczeństwo, bez żadnego powodu.

Kruki leciały wysoko nad głową chłopca, zataczając kręgi wokół budynków, tam i z powrotem, kiedy wspólnie wracali do bezpiecznego gniazda. Do domu.

Poddając się mrocznemu uściskowi nocy, Kra poczuł, jak łomot jego serca słabnie.

ROZDZIAŁ 2

I znów ten sen. Ten sam, co zwykle.

Kra jest z powrotem w swoim dawnym domu. Łóżko ma tak miękkie, że czuje się jakby leżał na chmurce. Jest też ciepło, a on marzy tylko o tym, aby przewrócić się na drugi bok, podciągnąć kołdrę pod brodę i ponownie zasnąć. Ale nigdy mu się to nie udaje. Nie jest to bowiem zwykły sen. To wspomnienie.

Odgłos spiesznych kroków na schodach. Idą po niego.

Chłopiec zsuwa nogi z łóżka i jego stopy zapadają się w gruby dywan. Jego sypialnię spowijają cienie, widzi jednak niewyraźne zarysy zabawek ustawionych na komódce i półki pełnej książeczek z obrazkami.

W szparze pod drzwiami pojawia się światło, a on słyszy głosy rodziców, przyciszone i naglące.

Klamka się porusza i rodzice wchodzą do środka. Matka ma na sobie czarną suknię, a jej policzki srebrzą się od łez. Ojciec jest ubrany w brązowe sztruksowe spodnie i koszulę rozpiętą pod szyją. Jego czoło jest mokre od potu.

– Proszę… nie… – szepcze Kra.

Matka ujmuje jego rękę w swoje dłonie, lepkie od potu, i ciągnie go w stronę okna.

Kra próbuje się wyrwać, ale w tym śnie jest bardzo małym chłopcem i matka jest od niego silniejsza.

– Nie broń się – mówi. – Proszę. Tak będzie najlepiej. Daję słowo.

Kra kopie ją w łydkę i drapie paznokciami, ale ona przyciąga go do siebie, zamyka w żelaznym uścisku, a potem sadza na parapecie okna. Przerażony chłopiec wpija się zębami w jej przedramię. Matka go nie puszcza, nawet wtedy, gdy jego zęby rozdzierają jej skórę. Ojciec rozsuwa zasłony i przez sekundę Kra widzi własną twarz odbitą w czarnej, błyszczącej płaszczyźnie szyby – pyzatą, przerażoną, z szeroko otwartymi oczami.

Okno zostaje otwarte na oścież i do pokoju wdziera się zimne nocne powietrze.

Teraz chwyta go również ojciec – każde z rodziców trzyma go za jedną nogę i jedną rękę. Kra wierzga, wierci się i wrzeszczy.

– Cicho, cicho! – mówi matka. – Wszystko będzie dobrze.

Koniec koszmaru jest już bliski, ale ta świadomość niczego nie ułatwia. Rodzice popychają go i ciągną na parapet zewnętrzny; za chwilę jego nogi wiszą już po drugiej stronie i chłopiec widzi w dole ziemię. Jego ojciec ma mocno zaciśnięte szczęki i nie chce spojrzeć synkowi w oczy, ale Kra zauważa, że on też płacze.

– Zrób to! – mówi ojciec, zwalniając uścisk. – Po prostu puść go!

Dlaczego?, chce krzyknąć Kra, ale z jego ust wyrywa się tylko dziecięce zawodzenie.

– Przepraszam – szepcze matka. I właśnie w tej chwili wypycha go z okna.

Przez ułamek sekundy żołądek podchodzi mu do gardła. Ale wtedy chwytają go kruki.

Obsiadają jego ramiona i nogi, wbijając pazury w skórę i materiał piżamy. Czarna chmura, która pojawiła się znikąd, unosi go w górę.

Jego twarz jest pełna piór i ich ziemistego zapachu.

Wznosi się coraz wyżej i wyżej, widząc wokół siebie ich czarne oczy, delikatne nóżki i bijące mocno skrzydła.

Powierza zatem swoje ciało ptakom i rytmowi ich lotu, przygotowując się do ocknięcia…

Ale dzisiaj jeszcze się nie budzi.

Kruki sfruwają w dół i stawiają go lekko na chodniku, który biegnie łukiem w stronę jego domu wzdłuż jasnej drogi obsadzonej wysokimi drzewami. Kra widzi swoich rodziców za zamkniętym już oknem. Stoją objęci, przytuleni do siebie.

Jak oni mogli?

A mimo to nadal się nie budzi.

Wtedy dostrzega jakąś postać – istotę – która wyłania się z ciemności w ogrodzie przed domem i powolnym, miarowym krokiem zmierza w stronę frontowych drzwi. Jest wysoka, dorównuje niemal wysokością framudze, i bardzo chuda, z patykowatymi kończynami, które wydają się za długie w stosunku do tułowia.

Ten sen nigdy dotąd tak się nie rozwijał. To już nie jest część jego wspomnień – Kra wie to jakoś, czuje przez skórę.

W jakiś tajemniczy sposób jest w stanie oglądać twarz tej istoty z bliska. To człowiek – ale kogoś takiego chłopiec nigdy jeszcze nie widział. Chce odwrócić wzrok, ale nie jest w stanie oderwać oczu od tej bladej twarzy, która wydaje się jeszcze bledsza przy czerni włosów opadających nierównymi kosmykami na czoło i jedno oko. Mężczyzna byłby nawet przystojny, gdyby nie te oczy. Są całkiem czarne – same źrenice, bez białek.

Kra nie ma pojęcia, kim jest ten człowiek, ale wie, że musi być zły, i to bardzo. Szczupłe ciało nieznajomego zdaje się przyciągać do siebie mrok. Przyszedł tu, aby zrobić komuś krzywdę. Zło. To słowo samo przychodzi chłopcu na myśl. Chciałby krzyczeć, ale strach odebrał mu głos.

Bardzo chce się obudzić, ale nadal mu się to nie udaje.

Usta gościa wykrzywia uśmiech; podnosi dłoń, której palce przypominają obwisłe pajęcze nogi. Kiedy obejmują kołatkę do drzwi, niby zamykające się płatki dziwacznego kwiatu, Kra widzi na jednym z nich wielki złoty pierścień. Nagle całe pole widzenia wypełnia mu ten pierścień i znak wygrawerowany na jego owalnym oczku. To pająk naszkicowany ostrymi kreskami, najeżony ośmiorgiem nóg. Całe jego ciało tworzy jedna falista linia – mniejszy łuk to głowa, większy – tułów. Na plecach ma znak, który przypomina literę T.

Nieznajomy stuka raz, a potem odwraca głowę i patrzy prosto na Kra. W tej chwili wokół chłopca nie ma żadnych kruków. Zdawać by się mogło, że na całym świecie są tylko on i ten straszny mężczyzna. Jego wargi ledwo się poruszają, kiedy szepcze cicho:

– Idę po ciebie.

Kra ocknął się z krzykiem.

Na czole czuł zaschnięty pot, a ramiona pokrywała gęsia skórka. Pomimo brezentu rozciągniętego w górze na gałęziach, widział w powietrzu swój oddech. Kiedy usiadł, gałęzie zaskrzypiały i gniazdo lekko się zakołysało. Od jego ręki szybko oddalił się pająk.

To zbieg okoliczności. Tylko zbieg okoliczności.

Co się stało?, zapytał Krzykacz, nadlatując znad brzegu gniazda i siadając obok niego.

Kra zamknął oczy. Znak pająka nadał widniał, niby wypalony, pod jego powiekami.

– Coś mi się śniło – odparł. – To, co zwykle. Idź spać.

Tyle tylko, że dzisiejszej nocy jego sen nie był zwyczajny. Ten nieznajomy – mężczyzna pod drzwiami domu – to się nie wydarzyło naprawdę. Prawda…?

Właśnie próbowaliśmy spać, mruknął Ponurak. Ale obudziłeś nas, wiercąc się jak nadgryziony robal. Nawet biedny stary Śnieżek się ocknął. Kra usłyszał wyrażający irytację szelest piór.

– Przepraszam – szepnął i położył się z powrotem, ale nie mógł już zasnąć. Przeszkadzały mu słabnące echa dziwnego snu, które nadal rozbrzmiewały w jego umyśle. Śnił ten koszmar od wielu lat, zawsze dokładnie tak samo; dlaczego dzisiejszej nocy było inaczej?

Kra zrzucił z siebie koc i odczekał, aż jego oczy przyzwyczają się do ciemności. Gniazdo tworzyła platforma o średnicy trzech metrów osadzona wysoko na drzewie, zbudowana z kawałków drewna i splecionych gałązek, z drzwiczkami w podłodze, które Kra zrobił z arkusza półprzezroczystego falistego plastiku. Wokół jej obrzeża wznosiła się plecionka z gałęzi, wzmocniona kawałkami desek ukradzionych przez chłopca z placu budowy, tworząca coś w rodzaju misy o stromych ścianach wysokich na mniej więcej metr. Skromny dobytek Kra spoczywał w podniszczonej walizce, którą znalazł na brzegu Czarnej Strugi kilka miesięcy wcześniej. Jeśli zapragnął prywatności, mógł przeciągnąć przez środek gniazda starą zasłonę (chociaż Ponurak nigdy nie rozumiał tej aluzji). Z drugiej strony niewielka dziura w brezentowym pokryciu pozwalała krukom wlatywać i wylatywać.

Nie było tu ciepło, szczególnie w zimie, ale przynajmniej miał sucho.

Kiedy kruki po raz pierwszy przyniosły go do tego parku osiem lat wcześniej, wylądowały na porzuconym domku na drzewie zbudowanym na niższym rozwidleniu gałęzi. Jednak Kra, skoro tylko podrósł na tyle, że był w stanie się wspinać, zbudował własne gniazdo tutaj, gdzie lepiej mógł ukryć się przed światem. Był z niego bardzo dumny. To był jego dom.

Kra odpiął róg brezentu i odciągnął go na bok. Aż się wstrząsnął, kiedy kropla deszczówki spadła mu prosto na kark.

Wysoko nad parkiem, na bezchmurnym niebie wisiał księżyc, któremu do pełni brakowało zaledwie wąskiego obrzynka. Na zewnątrz, na gałęzi siedział nieruchomo Śnieżek, a jego białe pióra srebrzyły się w świetle księżyca. Nagle biały kruk obrócił głowę i zdawał się spoglądać na Kra jednym bladym, niewidzącym okiem.

No i koniec spania, stwierdził Ponurak, z dezaprobatą kręcąc dziobem.

Krzykacz wskoczył na ramię chłopca i dwukrotnie zamrugał. Nie zwracaj uwagi na Ponuraka, poradził, taki dziadek jak on potrzebuje dużo snu.

Dziób na kłódkę, Krzykaczu!, zakrakał starszy kruk chrypliwie.

Kra wciągnął w płuca zapachy miasta. Spaliny samochodowe. Pleśń. Coś, co właśnie konało w rynsztoku. Niedawno padało, ale nawet największa ulewa nie była w stanie sprawić, aby Blackstone pachniało czystością.

W brzuchu mu zaburczało, ale tym razem ucieszył się z tego. Głód wyostrzał jego zmysły i zagłuszał strach nadal kryjący się w zakamarkach umysłu. Potrzebował świeżego powietrza. Musiał otrzeźwieć.

– Idę poszukać czegoś do jedzenia.

Teraz?, zdumiał się Ponurak. Przecież jadłeś wczoraj.

Wzrok Kra padł na pudełko po wczorajszych frytkach leżące w  kącie gniazda, gdzie walały się też inne śmieci, które kruki lubiły zbierać. Wszystko, co się błyszczy: kapsle od butelek, puszki, kółka z ich wieczek, folia. Leżały tam również porozrzucane pozostałości po obiedzie Ponuraka – kilka objedzonych do czysta mysich kości i malutka pogruchotana czaszka.

A ja też bym coś zjadł, oznajmił Krzykacz, rozpościerając skrzydła.

Nie mówiłem?, skomentował Ponurak, potrząsając dziobem. Żarłok.

– Nie martwcie się – powiedział swoim skrzydlatym kolegom Kra. – Niedługo wrócę.

Otworzył drzwiczki, zeskoczył z platformy na niższe gałęzie, a potem schodził dalej, wykorzystując dobrze znane oparcia dla rąk i nóg, które znalazłby nawet z zamkniętymi oczami. Kiedy w końcu stanął na ziemi, na trawie obok pojawiły się trzy sylwetki – dwie czarne i jedna biała.

Kra poczuł ukłucie irytacji.

– Nie musicie ze mną lecieć – powiedział, mając wrażenie, że mówi to już po raz tysięczny. Mało brakowało, a dodałby – nie jestem już małym dzieckiem – ale wiedział, że w ten sposób wydałby się jeszcze bardziej dziecinny.

Zgódź się – dla naszej przyjemności, odparł Ponurak.

Kra wzruszył ramionami.

Bram parku nie otwierano od lat, zatem było w nim jak zwykle pusto. I cicho, jeśli nie liczyć szelestu liści poruszanych wiatrem. Mimo to Kra trzymał się miejsc zacienionych. Idąc, zauważył, że podeszwa jednego z jego butów zaczyna odpadać. Powinien jak najszybciej ukraść kolejną parę.

Minął zardzewiałe drabinki, na których nigdy nie bawiły się żadne dzieci, i przeszedł przez rabatki, które dawno już zarosły chwastami. Powierzchnia stawu była gęsta od szumowin. Krzykacz przysięgał, że miesiąc temu widział w tej wodzie rybę, ale Ponurak uznał to za fantazje. Z lewej strony za ogrodzeniem parku wznosiły się mury miejskiego więzienia, z czterema wieżami bodącymi niebo. Czasami w nocy Kra słyszał jakieś odgłosy dochodzące z jego wnętrza, stłumione przez grube, pozbawione okien mury.

Kiedy mijał pustą, pomazaną graffiti estradę, Krzykacz wylądował na jej schodkach, postukując pazurami o beton.

Coś jest nie tak, prawda?, zapytał.

Kra przewrócił oczami.

– Ty nigdy się nie poddajesz, co?

Kruk przechylił głowę w bok.

– To ten mój sen – przyznał chłopak. – Nie był zupełnie taki sam. Nie rozumiem dlaczego.

Koszmar znowu zawładnął jego umysłem. Mężczyzna z czarnymi oczami. Jego cień na ziemi niby odprysk mroku nocy. Jego wyciągnięta ręka i ten pierścień z pająkiem…

Twoi rodzice to przeszłość, stwierdził Krzykacz. Zapomnij o nich.

Kra skinął głową, czując znajomy ucisk w piersi. Zawsze, kiedy o nich myślał, czuł ból, jakby dotknął świeżej rany. Nigdy nie zapomni tego dnia. Przeżywał go na nowo każdej nocy. W dole, pod jego wierzgającymi stopami, pustka, w górze trzepot i łopotanie kruczych skrzydeł…

Od tamtego dnia osiem lat temu w jego życiu zjawiały się i znikały rozmaite kruki. Ostrodziób. Golas. Jednonogi Kulas. Czarnulka – ta, która tak lubiła kawę. Przez cały ten czas tylko jeden kruk pozostawał zawsze przy jego boku – białopióry Śnieżek, ślepiec i niemowa. Ponurak dzielił z nim gniazdo od pięciu lat, Krzykacz od trzech. Jeden nie miał nic ciekawego do powiedzenia, drugi – nic wesołego, a trzeci w ogóle się nie odzywał.

Kra wdrapał się na bramę z kutego żelaza, schwycił ozdobne „m” tworzące część napisu „Park miejski” i podciągnął się na mur. Z łatwością utrzymywał równowagę, krocząc po nim z rękami wsadzonymi niedbale do kieszeni. Było to dla niego niemal tak łatwe jak chodzenie ulicą. W górze widział Śnieżka i Ponuraka zataczających kręgi w powietrzu.

Myślałem, że idziemy szukać czegoś do zjedzenia, zaprotestował Krzykacz.

– Już niedługo – zapewnił go chłopiec.

Szedł dalej, aż zatrzymał się naprzeciwko więzienia. W tym miejscu sędziwy buk pochylał się nad murem, kryjąc go w gęstwinie liści.

Znowu tutaj? No nie!, zakrakał Ponurak i wylądował na gałęzi z takim impetem, że aż się zatrzęsła.

– Zgódź się – dla mojej przyjemności – odparł Kra z naciskiem, a potem uniósł wzrok na wielki dom po drugiej stronie ulicy, wzniesiony w cieniu więzienia.

Często tutaj przychodził, aby na niego popatrzeć, chociaż sam nie potrafił wyjaśnić dlaczego. Być może chciał zobaczyć normalną rodzinę, która robi normalne rzeczy. Lubił patrzeć, jak razem jedzą obiad, grają w gry planszowe albo po prostu siedzą przed telewizorem.

Kruki nie potrafiły tego zrozumieć.

W ogrodzie poruszył się jakiś cień i w jednej chwili wróciła pamięć o koszmarze. Okrutny uśmiech nieznajomego. Jego ręka, tak podobna do pająka. Ten niezwykły pierścień… Chłopiec wbił wzrok w ciekawiący go dom, aby odpędzić przerażające obrazy.

Nie był pewien, która to godzina, ale okna domu były ciemne, zasłony zasunięte. Matka pojawiała się rzadko, ale wiedział, że ojciec pracuje w więzieniu. Widywał go, kiedy wychodził przez jego bramę, wracając do domu. Zawsze miał na sobie garnitur, Kra domyślił się zatem, że jest kimś więcej niż tylko strażnikiem. Jego czarny samochód czekał teraz na podjeździe, jak jakieś wielkie, pogrążone we śnie zwierzę. Ta dziewczynka z rudymi włosami – mniej więcej w jego wieku, jak sądził – na pewno leży w łóżku, a w jej nogach śpi mały piesek…

Uuu-uuuuu!

Nocną ciszę rozdarło nagle wycie syreny. Kra zerwał się na nogi, ale natychmiast przykucnął na murze, trzymając się go mocno. Tymczasem dźwięk wznosił się i opadał, przerażająco głośny pośród zalanego księżycową poświatą krajobrazu.

Na wszystkich czterech wieżach rozbłysły reflektory, omiatając snopami białego światła teren więzienia i biegnącą obok niego ulicę. Kra zaczął się wycofywać, kryjąc się przed oślepiającym blaskiem pod gałęziami buka.

Zmywajmy się, powiedział Krzykacz, a jego pióra zadrgały nerwowo. Zaraz będą tu ludzie.

– Zaczekaj – odparł Kra, unosząc dłoń.

W pokoju na górze, tam, gdzie spali rodzice dziewczynki, zapaliło się światło.

Tym razem wyjątkowo zgadzam się z Krzykaczem, oznajmił Ponurak.

– Jeszcze nie!

Za zaciągniętymi zasłonami zapalały się kolejne światła, a po minucie lub dwóch otworzyły się frontowe drzwi. Kra, ufny, że ciemność go ukryje, patrzył, jak ojciec dziewczynki wychodzi na zewnątrz. Był szczupłym mężczyzną, lecz sprawiał wrażenie twardziela, z jasnymi włosami i początkami łysiny. Poprawiając krawat, rozmawiał przez telefon podtrzymywany ramieniem.

To ten, który chodzi z tym okropnym psem!, wysyczał z obrzydzeniem Ponurak. Kra wytężał słuch, aby wychwycić słowa zagłuszane przez dźwięki syreny.

– Będę za trzy minuty! – krzyczał mężczyzna. – Wszyscy więźniowie muszą wrócić do swoich cel. Ma też na mnie czekać harmonogram działań i mapa kanałów ściekowych – Chwila milczenia. – Nie obchodzi mnie, czyja to wina. Niech pan zbierze tylu ludzi, ile się da i czeka na mnie przed więzieniem – Kolejna przerwa. – Tak, oczywiście, że trzeba powiadomić komendant policji! Powinna się o tym dowiedzieć i to jak najszybciej. Proszę się tym zająć bezzwłocznie!

Po czym wsunął telefon do kieszeni i ruszył szybkim krokiem w stronę więzienia.

– Co się tam dzieje? – wymamrotał Kra.

A kogo to obchodzi?, odparł Krzykacz. To sprawy ludzi. Zmywajmy się już.

Kra zobaczył, że w drzwiach domu pojawia się dziewczynka, za którą zaraz przybiegł piesek. Była ubrana w zieloną koszulę nocną, a jej twarz o delikatnych rysach, z szeroko rozstawionymi oczami i drobnym, ostrym podbródkiem miała kształt niemal idealnego odwróconego trójkąta. Rozpuszczone i potargane rude włosy – takie same jak jej matki – opadały luźno na jej ramiona.

– Tatusiu…? – odezwała się.

– Wracaj do domu, Lidio – warknął mężczyzna, nawet się nie oglądając.

Kra mocniej ścisnął dłońmi mur.

Tymczasem ojciec dziewczynki przyśpieszył kroku i zaczął biec.

I oto pająk tu nadchodzi, rozległ się głos tuż przy uchu Kra.

Chłopiec aż się wzdrygnął. Gdy podniósł wzrok, zobaczył siedzącego na gałęzi Śnieżka. Ponurak szybko odwrócił głowę.

Czy ty się właśnie… odezwałeś?, spytał chłopiec.

Stary kruk zamrugał oczami, a Kra wbił wzrok w pokrywające je bielmo.

– Śnieżku…? – wyszeptał.

I oto pająk tu nadchodzi, powtórzył stary biały kruk. Jego głos przypominał szelest wiatru wśród suchych liści. A my jesteśmy tylko muchami w jego sieci.

Mówiłem wam, że temu staremu białasowi odbiło, zarechotał Krzykacz, ale Kra poczuł, że zaschło mu w gardle.

– O jakim pająku mówisz? – zapytał.

Jednak Śnieżek spoglądał na niego bez słowa. Tymczasem Lidia nadal stała w drzwiach i patrzyła za ojcem.

– Co to za pająk, Śnieżku? – nalegał Kra.

Ale biały kruk milczał.

Coś się działo. Coś ważnego. I cokolwiek by to miało być, Kra nie zamierzał niczego przegapić.

– Ruszajmy – oznajmił w końcu. – Podążamy za tym człowiekiem.

ROZDZIAŁ 3

Kra skradał się na paluszkach wzdłuż szczytu muru, dotrzymując kroku ojcu Lidii.

To absurdalne, narzekał Ponurak. Znowu wpakujesz nas w kłopoty, tak jak wczoraj wieczorem.

Ale Kra nie zwracał na niego uwagi. W końcu dotarł do końca muru, gdzie mężczyzna skręcił w prawo, w stronę bram więzienia. W pierwszej chwili chłopiec spanikował. Jeśli będzie dalej szedł za nim, ktoś go na pewno zobaczy… Wtedy jednak coś mu się przypomniało.

– Spotkamy się na dachu – powiedział do kruków, a potem ześlizgnął się z muru i przebiegł na drugą stronę ciemnej, pustej ulicy. Na rogu stał opuszczony, częściowo zburzony budynek – z jednej strony brakowało całej ściany i jego wnętrze wystawione było na łaskę i niełaskę żywiołów. W środku dostrzegł podobne szkieletom sylwetki starych maszyn. Nie miał pojęcia, co tam produkowano – tak czy siak, te pracowite czasy były już tylko odległym wspomnieniem.

Kra wdrapał się po stercie gruzu na drugie piętro, bardzo uważając, aby nie narobić hałasu. Ominął pudła pełne starych książek, których okładki w większości już przegniły. Wszedł po dwóch kondygnacjach schodów, aż znalazł drzwiczki, przez które wydostał się na pokryty blachą falistą dach. Skradając się po nim, dotarł do najwyższej części, gdzie czekali już Ponurak, Krzykacz i Śnieżek – dokładnie w chwili, gdy ojciec Lidii – daleko w dole i po drugiej stronie ulicy – stanął u bram więzienia.

Przed otwartą bramą w świetle reflektorów czekało kilkanaście osób, mężczyzn i kobiet, w mundurach strażników więziennych; zebrani w kilka grup, wydawali się zdenerwowani, ale i podnieceni. Kilka osób trzymało psy, które szarpały się na smyczach, węsząc w powietrzu.

Wycie syreny ucichło nagle i wibracje w powietrzu powoli wygasły.

– Gdzie plan kanałów ściekowych? – zapytał ojciec Lidii. Jego głos dochodził wyraźnie do uszu Kra.

Jeden z mężczyzn położył wielki arkusz papieru na masce auta zaparkowanego obok chodnika.

Serce chłopca zaczęło bić szybciej. Miał rację, zgadując, że ojciec dziewczynki nie jest tylko strażnikiem. Wydawał polecenia wszystkim pozostałym tak, jakby zarządzał całym więzieniem!

– Policja będzie tutaj w ciągu pięciu minut, ale nie możemy czekać. Czas ucieka. Niech wszyscy dobiorą się w pary. Jeden pies na parę, a potem rozejdźcie się po pobliskich ulicach. Oglądajcie każdą studzienkę włazową. Jeśli zobaczycie zbiegów, zgłoście to przez radio. Nie próbujcie ich łapać – wiecie, z kim mamy do czynienia. Bądźcie ostrożni!

Strażnicy zaczęli się rozchodzić, a ojciec Lidii wrócił do oglądania mapy. Po kilku chwilach został zupełnie sam.

Czy teraz już możemy wracać do domu?, zapytał Ponurak, strosząc pióra. Ja marznę!

Hej, zobacz tutaj!, zawołał nagle Krzykacz.

Kra odwrócił się do niego. Najmłodszy kruk siedział po drugiej stronie dachu – a z alejki poniżej dochodziło ciche zgrzytanie. Tam na dole coś się dzieje, wyjaśnił Krzykacz.

Kra spojrzał na ojca Lidii. Mężczyzna nagle uniósł głowę, jakby również coś usłyszał. Szybko złożył mapę i ruszył na drugą stronę ulicy.

Kra przeszedł szybko na drugą stronę dachu, dołączając do Krzykacza, i spojrzał w dół, ku alejce, która biegła pomiędzy budynkiem, na którym się znajdował, a zrujnowanym magazynem.

Nie zobaczył tam jednak nic oprócz kilku rozrzuconych papierów i pojemników na śmieci. Na jednym końcu alejka rozgałęziała się na dwie odnogi prowadzące w labirynt uliczek między innymi opuszczonymi budynkami. Jej drugi koniec łączył się z główną ulicą biegnącą wzdłuż parku.

Nagle rozległ się kolejny zgrzyt i pokrywa studzienki włazowej tuż poniżej Kra obróciła się. Z jednej strony pojawiła się szczelina, a potem cała pokrywa została uniesiona i odrzucona na bok, jakby nie ważyła więcej niż piórko. Przez chwilę wirowała, jak puszczona w ruch moneta, wreszcie padła płasko na ziemię. Kra wycofał się nieco, a potem ostrożnie wyjrzał zza brzegu dachu. Najpierw z ciemnego otworu w ziemi wybiegło małe stworzonko: jakiś owad, a może pająk? Następnie pojawiły się dwie dłonie, wielkie i muskularne, i na zewnątrz wyszła potężna męska postać. Kra zobaczył łysą głowę – ogromną, połyskującą kopułę czaszki pokrytej mocno naciągniętą skórą. Mężczyzna miał na sobie pomarańczową koszulę i spodnie w tym samym kolorze.

Nagle wszystko nabrało sensu. Spanikowani strażnicy. Grupy poszukiwaczy…

– Uciekinier z więzienia – wyszeptał chłopiec. – Oto, kogo szukają!

No przecież widzimy, odparł Ponurak.

Mężczyzna podniósł głowę i przerażenie chwyciło Kra za gardło. Z jego ustami stało się coś okropnego. Były zbyt szerokie; rozciągały policzki na boki w nienaturalnym, strasznym uśmiechu. Jednak już po chwili chłopiec zdał sobie sprawę, że to tatuaż. Wieczny uśmiech.

Ale piękniś, wymamrotał Krzykacz.

Więzień zaczął zdzierać z siebie koszulę i zawołał stłumionym głosem w głąb włazu:

– Droga wolna!

Potem odrzucił na bok podarte więzienne łachy i odwrócił się.

Ujrzawszy jego nagi tors, Kra poczuł, jak mróz chodzi mu po kościach. Wezbrała w nim kolejna fala przerażenia, potężniejsza niż jakiekolwiek uczucie, którego zdarzyło mu się doświadczyć poza koszmarem sennym. Strach w czystej postaci, prosto z najmroczniejszych otchłani jego umysłu, nieprzytępiony przez logikę i niemożliwy do zignorowania. Pobudził wszystkie zakończenia nerwowe i targnął wnętrznościami.

Tatuaż na masywnym torsie mężczyzny poruszał się przy każdym drgnieniu mięśni, zupełnie jak żywy. Osiem drepczących nóg…

Pająk.

I to nie jakiś tam pająk. Jego ciało powstało z jednej falistej linii, w której obrębie wyrysowana została koślawa litera „T”.

Kra chwycił się brzegu dachu, czując suchość w ustach.

To był pająk z jego snu.

Siedzący obok Śnieżek nastroszył pióra.

Wytatuowany więzień pochylił się nad włazem, ujął szczupły nadgarstek i wyciągnął na górę kolejną postać – młodą kobietę. Miała czarne włosy, które sięgały jej do pasa i połyskiwały w świetle latarni niby skrzydło kruka. Kiedy się wyprostowała, okazała się jeszcze wyższa od swego towarzysza. Rękawy jej więziennego stroju były zbrukane brudną wodą z kanału, zaczęła je zatem skrupulatnie podwijać. Ramiona miała szczupłe, lecz muskularne. Nietrudno było uwierzyć, że jeśli oplecie nimi człowieka, wydusi z niego życie.

Wtedy pojawił się trzeci więzień. Wygramolił się niezdarnie na zewnątrz i stanął na nogi, otrzepując ubranie. Był niemal o połowę niższy od pozostałych i na dodatek się garbił. Sprawiał wrażenie osoby starszej, ale poruszał się jak młodzieniec, zwracając stopy tu i tam. Jego oczy również biegały we wszystkich kierunkach.

– Nareszcie – aromaty miasta! – powiedział. – Jak bardzo mi brakowało tego uroczego smrodu zgnilizny.

Olbrzym zacisnął pięści, aż knykcie zatrzeszczały.

– Czas zabrać się do roboty – oznajmił.

– Nie powinniśmy tu stać – warknęła kobieta. Jej głos był miękki i syczący. – Niedługo się domyślą, dokąd prowadzi ten tunel.

– Nie ruszać się!

Cała trójka odwróciła się w stronę drugiego końca alejki. Pojawiła się tam sylwetka mężczyzny; w ręce trzymał pistolet, a jego lufa połyskiwała w świetle latarni.

O rany, jęknął Ponurak.

Był to mężczyzna z tak fascynującego Kra domu. Więźniowie jednak najwyraźniej się nie przelękli. Olbrzym dał nawet krok naprzód.

– Pan naczelnik Strickham! – odezwał się. – Cóż to za miła niespodzianka.

Czas spadać, stwierdził Ponurak. To nie ma nic wspólnego z nami. To…

– Sprawy ludzi? – wyszeptał Kra. – Wiem. Być może nie zauważyłeś, Ponuraku, ale ja również jestem człowiekiem.

Nie dlatego jednak się ociągał. Choć nie chciał tego powiedzieć na głos, musiał się dowiedzieć czegoś więcej o tym tatuażu. Musiał wiedzieć, co on oznacza.

– Wracasz do więzienia, Brytan – oznajmił pan Strickham.

Tym razem olbrzym – Brytan – uśmiechnął się naprawdę. Wykrzywiona uśmiechem twarz wyglądała jeszcze groźniej, przypominał głodnego psa.

– I co wy na to, przyjaciele? Czy poczołgamy się z powrotem do naszych cel? – spytał.

Niski mężczyzna zaśmiał się, a czarnowłosa kobieta przesunęła językiem po wargach i oznajmiła:.

– Ja głosuję za odrzuceniem tej uprzejmej propozycji. Zmysł smaku mi podpowiada, że on się boi.

Pan Strickham ujął rękojeść pistoletu obiema rękami, aby trzymać go pewniej.

– Nie sądzę – odparł. – To ja mam broń. A oddział policji jest już w drodze – mówiąc to, mężczyzna rzucił wzrokiem za siebie.

Nagle Kra poczuł niepokój.

– Zostawcie to mnie – zarządził Brytan. – Dogonię was, kiedy się z nim rozprawię.

Pozostali skinęli głowami i ruszyli przed siebie alejką; niski mężczyzna człapał, powłócząc nogami, zaś jego towarzyszka zdawała się płynąć.

– Hej! – krzyknął Strickham. – Jeszcze krok i strzelam!

Błysnęło i rozbrzmiał ogłuszający huk: pistolet wypalił. Był to jednak tylko strzał ostrzegawczy, który oddalający się więźniowie zignorowali. Kobieta poszła w jedną stronę, mężczyzna w drugą i za chwilę oboje zniknęli.

– No i zostaliśmy sam na sam – oznajmił Brytan, zbliżając się powoli do naczelnika więzienia.

– Nie podoba mi się to – wyszeptał Kra do siebie. – Powinniśmy mu pomóc.

W tym momencie Brytan rzucił się naprzód, wielką jak łopata dłonią schwycił pistolet i wyrwał go przeciwnikowi z ręki. Pan Strickham zatoczył się w tył z okrzykiem bólu, trzymając się za rękę.

Potężny więzień rzucił broń za siebie.

– Nigdy nie lubiłem spluw – oznajmił. – Za szybko zabijają.

To powiedziawszy, wyciągnął ramiona przed siebie, chwycił pana Strickhama za szyję, a potem jedną ręką uniósł go w powietrze. Nogi naczelnika kopały słabo, jego twarz poczerwieniała, a potem zaczęła sinieć.

Kra poczuł, jak żołądek podjeżdża mu ze strachu do gardła. Z miejsca, w którym stał, do ziemi było bardzo daleko. Może zdoła tam dotrzeć w kilku skokach – ale co wtedy? Przełknąwszy ślinę, przerzucił jednak nogę przez brzeg dachu.

Wtedy odezwał się kolejny głos:

– Zostaw go!

Na końcu alejki z cienia wyłoniła się niewysoka postać. Kra wstrzymał oddech. To była Lidia – ta dziewczynka z domu! Nadal miała na sobie piżamę i szlafrok, a jedno sznurowadło jej sportowych butów wlokło się po ziemi. Jak to możliwe, że jej nie zauważył, kiedy szła za nimi?

Jej ojciec, z okropnie wykrzywioną twarzą, szarpnął się w uścisku więźnia. Brytan uśmiechnął się szeroko, a potem odrzucił go na bok jak szmacianą lalkę. Pan Strickham uderzył w pojemnik na śmieci i osunął się na ziemię.

– Lidia? – wycharczał, z wysiłkiem unosząc się na jedno kolano. – O Boże, nie. Nie!

Olbrzym wymierzył mu kopniaka w brzuch, a Strickham z jękiem zwinął się w kłębek.

– Tato! – krzyknęła Lidia i ruszyła biegiem w jego stronę.

Brytan skoczył ku niej, chwycił za włosy i szarpnął, odwracając ku sobie. Twarz dziewczynki wykrzywiła się z bólu.

– Puść mnie! – krzyknęła, bezsilnie szarpiąc go za ramię.

– Teraz! – wyszeptał Kra do kruków. – Bierzcie go!

Przerzucił drugą nogę przez brzeg dachu, potem odepchnął się i poleciał w dół. Uderzenie w ziemię było potężne, ale chłopiec natychmiast przeszedł w przewrót w tył, a kiedy poderwał się na nogi, zobaczył, że Krzykacz i Ponurak już zaatakowali głowę więźnia. Kra-kra-kra! – wrzeszczeli.

Brytan puścił Lidię i zaczął się opędzać od ptaków potężnymi ramionami.

– Zabierz je ode mnie! – wrzasnął.

Kiedy młócił rękami powietrze, kruki orały mu twarz pazurami. W końcu jednak jedna pięść trafiła Krzykacza i cisnęła nim o ścianę. Kruk osunął się na ziemię, ale zdołał odskoczyć w bok, pomagając sobie skrzydłami i umykając przed stopą więźnia, który próbował go zadeptać. Ponurak zakrakał przeraźliwie i dźgnął olbrzyma dziobem w oko. Brytan zatoczył się, a wytatuowany pająk wił się jak żywy, kiedy mężczyzna odpierał kolejne ataki ptaka. Tymczasem Krzykacz znów mężnie rzucił się w wir walki.

Kra podbiegł do pana Strickhama i wraz z Lidią pomógł mu stanąć na nogi. Zdał sobie sprawę, że dziewczynka patrzy na niego z szeroko otwartymi ustami.

Zdezorientowany ojciec Lidii zmarszczył brwi, patrząc na kruki śmigające dookoła więźnia niby chmura czarnych piór. Olbrzym zwijał się jak człowiek, który walczy z cieniami.

– Uciekajmy! – zawołał Kra, próbując odciągnąć naczelnika więzienia. – Biegiem!

Ale pan Strickham dał chwiejny krok w przeciwną stronę i chłopiec zobaczył, że sięga po leżącą na ziemi broń.

– Tato! Zostaw to! – zawołała Lidia, biegnąc za nim.

Za późno. Jej ojciec dotarł do pistoletu, a potem obrócił się, uniósł go i wycelował w stronę swego prześladowcy. I kruków!

– Nie! – wrzasnął Kra i rzucił się całym ciałem na rękę naczelnika dokładnie w chwili, gdy pistolet z wielkim hukiem wypalił. Chłopcu aż zadźwięczało w uszach i poczuł tak ostry ból, że mocno zacisnął powieki. Kiedy znów otworzył oczy, pan Strickham mówił coś do niego ze złością, ale on nie słyszał ani słowa. Odwrócił się i zobaczył, że Brytan zniknął, podobnie jak jego kruki.

Stopniowo różne dźwięki zaczęły docierać do jego uszu.

– …nas ocalił, tato – tłumaczyła Lidia.

– On mu pomógł uciec! – krzyczał jej ojciec.

Dziewczynka położyła mu dłoń na ramieniu.

– Ten człowiek chciał cię zabić!

W tym momencie zatrzeszczało radio przypięte do paska pana Strickhama i rozległy się przerażone głosy: Panie naczelniku, gdzie pan jest?… Ktoś strzelał! Panie naczelniku?

Pan Strickham odpiął odbiornik.

– Aleja pomiędzy Rektorską i Czwartą – powiedział. – Tutaj ich zgubiłem.

Potem jednak surowy wyraz jego twarzy nieco złagodniał. Mężczyzna spojrzał na Kra i jego nozdrza zadrgały, jakby poczuł jakiś nieprzyjemny zapach. Lidia też przyglądała się chłopcu, który poczuł, że twarz zaczyna go palić.

– Kim ty jesteś? – zapytał pan Strickham.

Kra nie wiedział, co odpowiedzieć. Jeśli wkrótce ma przyjechać policja, musi uciekać, bo inaczej wyślą go do przytułku. Jego wzrok krążył po linii dachów w poszukiwaniu kruków.

– A te ptaki… – ciągnął naczelnik. – Co to w ogóle było?

Kra zaczął się powoli wycofywać; stopy zdawały się same prowadzić go ku drugiemu końcowi alejki. Czuł, że jest w pułapce. Jego kruki miały rację – nie powinien był się wtrącać.

– Hej! A ty gdzie się wybierasz, młody człowieku? – zawołał pan Strickham. – Muszę mieć twoje zeznanie.

Kra obrócił się na pięcie i ruszył biegiem. Do jego uszu dobiegł odgłos psiego szczekania, i to niedaleki. Znów usłyszał trzaski radia. Musi jak najszybciej dostać się do gniazda!

– Wracaj! – krzyknął pan Strickham.

– Powiedz nam przynajmniej, jak się nazywasz! – zawołała za nim dziewczynka.

Kra dobiegł do głównej ulicy i ujrzał śpieszących w jego stronę policjantów.

Na górę!, rozległ się głos Krzykacza.

Kra uniósł wzrok i zobaczył wszystkie trzy kruki siedzące na ogrodzeniu z metalowej siatki jakieś dwadzieścia metrów dalej, tam, gdzie ulica kończyła się ślepym zaułkiem. Jedna z nóg Krzykacza była dziwnie wygięta, jakby złamana. Jest ranny, pomyślał Kra. Jest ranny, i to przeze mnie.

Za ogrodzeniem rozciągał się teren starej, opuszczonej stacji kolejowej. Chłopiec rzucił się biegiem w jego stronę.

Snopy światła natrafiły na jego ciało i kilka głosów krzyknęło, żeby się zatrzymał.

Kra skoczył na siatkę i przerzucił nad nią nogi, lądując lekko po drugiej stronie. Kiedy obejrzał się za siebie, zobaczył, że zbliża się do niego kilkunastu policjantów, prowadzących trzy czy cztery psy. Towarzyszyli im Lidia i jej ojciec.

Kra zsunął się ze skarpy za ogrodzeniem i zniknął im z widoku.

– Stój! – krzyknął naczelnik.

Jeszcze czego!, pomyślał chłopiec. Pobiegł dalej i nie zatrzymał się już ani razu, dopóki nie pokonał całego dystansu dzielącego go od parku. Tutaj rozejrzał się w obie strony, aby mieć pewność, że nikt go nie obserwuje, a potem przelazł przez bramę. Kiedy się na nią wdrapywał, jeden z rozpadających się butów zsunął mu się ze stopy i spadł na ulicę. Nie było czasu, aby po niego wracać. Kra zeskoczył na drugą stronę.

Jego gorączkowe tętno nareszcie zaczęło zwalniać. Tutaj, wśród cieni, był bezpieczny. Był w domu.

Ruszył powoli w stronę swojego drzewa, utykając lekko na jedną bosą stopę.

No, to mieliśmy niezły ubaw!, stwierdził sarkastycznie Ponurak, który siedział już w gnieździe, kiedy Kra się do niego wdrapał.

Widzieliście mnie?, zapytał Krzykacz. Widzieliście, jak mu dołożyłem? Rozpostarł skrzydła, odgrywając swoje ataki. I dziobem! I pazurem! I jeszcze raz pazurem!

Kra rzucił się na posłanie i położył na plecach, czekając, aż wyschnie pot pokrywający jego ciało. Nagle poczuł się strasznie zmęczony.

Byłem naprawdę odważny, nie?, nalegał Krzykacz.

– Obaj byliście niesamowici – zapewnił kruki chłopiec.

Śnieżek, który nie wziął udziału w bójce, siedział z boku gniazda, zachowując niewzruszony spokój. Jego ślepe oczy były skierowane w stronę Kra.

– O co tu chodzi, Śnieżku? – zapytał chłopiec. – Kim byli ci więźniowie?

Ale stary biały kruk siedział milczący i nieruchomy niby marmurowy posąg.

On już się chyba nagadał, oznajmił Ponurak.

– Ten pająk – naciskał Kra. – Śniłem o nim. A potem zobaczyłem go na jawie, na piersi tego więźnia. Ty wiesz, co to znaczy, prawda?

Śnieżek przechylił głowę w bok, a potem po prostu się odwrócił.

ROZDZIAŁ 4

Kra ocknął się nagle, bo wszystkie jego kruki zaczęły krakać jak jeden mąż. Całe gniazdo łagodnie się kołysało.

– Co się dzieje? – zapytał.

Uciekaj!, krzyknął Krzykacz, bijąc skrzydłami jak opętany. Intruz!

Czując nagły skok adrenaliny, chłopiec usiadł i pomacał wokół siebie rękami, szukając jakiejś broni. W końcu zdołał znaleźć wygiętą plastikową łyżkę – właśnie w chwili, gdy przez otwór w podłodze wsunęła się ludzka głowa.

– Ale czad! – wykrzyknęła Lidia, opierając dłonie na deskach gniazda. – Ta konstrukcja jest kapitalna! I znacznie większa, niż się wydaje z dołu.

Kra wycofał się do rogu, trzymając przed sobą łyżkę niby nóż. Dziewczynka miała na głowie czapkę bejsbolówkę. Wystające spod niej rude włosy opadały prosto w dół i kręciły się dopiero pod brodą. W świetle dnia zauważył też piegi, których nie dostrzegł poprzedniej nocy. Jej oczy błyszczały.

– Hej! Nie dźgaj tym w moim kierunku! – zażądała.

– Jak mnie znalazłaś? – zapytał chłopiec. – Nikt nie wie o istnieniu tego miejsca!

Wyraźnie dumna z siebie, Lidia uśmiechnęła się szeroko.

– Jestem dobra w szukaniu różnych rzeczy – odparła. – Widywałam cię już wcześniej, kiedy kręciłeś się koło naszego domu i obserwowałeś nas z pobliskiego muru. A kiedy dzisiaj rano poszłam na spacer z Benkiem, przy bramie parku znalazłam to.

Co mówiąc, rzuciła na podłogę gniazda but chłopca.

– Przyszło mi do głowy, że park to doskonałe miejsce dla kogoś, kto nie chce, aby go znaleziono. Przelazłam zatem przez bramę i prowadziłam poszukiwania, dopóki nie zobaczyłam tej śmiesznej konstrukcji na drzewie. Nieźle, co?

Nagle Kra poczuł, że się wygłupia. Był jednak zbyt zażenowany, aby opuścić łyżkę.

– Co tu robisz? – zapytał.

Lidia uśmiechnęła się.

– Mogłabym ci zadać to samo pytanie. Nie masz domu? Rodziców?

Kra wzruszył ramionami.

– Mój dom jest tutaj – odparł – A mieszkam sam.

– Super! – odparła. – No to zaprosisz mnie do środka czy nie?

Kra zerknął na Ponuraka. Nawet o tym nie myśl, zaprotestował kruk, wypinając pierś.

– Nie – odrzekł chłopiec.

– Oj, nie bądź taki! – naciskała Lidia. – A jak ładnie poproszę?

Po prostu ją zepchnij, poradził Krzykacz, wykonując kilka skoków w stronę dziewczynki, jakby jej groził, a potem szybko odskakując z powrotem.

– Nie! – powiedział Kra. – Zostaw mnie w spokoju!

Twarz Lidii zmarkotniała.

– No dobra, dobra – odparła. – Wyluzuj. Daj mi tylko chwilę, żebym mogła złapać oddech, dobrze? A potem już sobie pójdę.

Kiedy wsuwała kosmyk włosów pod czapkę, nadal stojąc na dolnych gałęziach, tak że tylko jej głowa i ramiona znajdowały się w gnieździe, Kra poczuł, jak jego strach się ulatnia. To przecież tylko dziewczynka. Co może mu zrobić?

Lidia wydęła policzki.

– Dobra, no to idę – oznajmiła.

– Zaczekaj! – zawołał Kra. Zerknął na swoich skrzydlatych przyjaciół, a potem westchnął. – Możesz wejść na chwilę – wymamrotał.

Nie!, zaprotestowały kruki chórem, ale Kra powoli opuścił łyżkę.

– Uff, jaka ulga! – skomentowała z uśmiechem dziewczynka. – Tym to mógłbyś mi naprawdę zrobić krzywdę.

Wbrew samemu sobie, chłopiec nie mógł powstrzymać uśmiechu.

Lidia wdrapała się do gniazda i usiadła ze skrzyżowanymi nogami na platformie. Tym razem miała na sobie dżinsy i bluzę z kapturem, w jasnym kolorze, pobrudzoną liśćmi i ziemią. Zdjęła czapkę i potrząsnęła włosami, ze zdumieniem obserwując Krzykacza i Ponuraka. (Śnieżek na pewno siedział na zewnątrz, bo on nigdy nie spał w gnieździe).

– To twoje oswojone ptaszki? – zapytała.

Nie jestem oswojony!, zaprotestował Ponurak.

A ja nie jestem jakimś tam ptaszkiem!, dodał Krzykacz. Jestem krukiem!

– Tak jakby – odparł chłopiec.

Tak jakby?!, zawołały chórem oba kruki, a Lidia wzdrygnęła się i odsunęła do tyłu. Kra zdał sobie sprawę, że dziewczynka usłyszała tylko gniewne krakanie.

– One ze mną po prostu mieszkają – wyjaśnił.

– Ale je wytresowałeś?

Cha, cha, cha!, parsknął śmiechem Krzykacz.

– No to jak to jest ukrywać się ciągle w tym parku? – pytała dalej dziewczynka.

Kra poczuł przypływ irytacji.

– Ja się nie ukrywam – odparł.

– Niech ci będzie. No to dlaczego mnie podglądasz?

Kra nie był w stanie spojrzeć jej w oczy.

– Nie podglądałem cię.

– Kłamczuszek – odparła, ale na jej twarzy nadal gościł uśmiech. – Najpierw podejrzewałam, że jesteś włamywaczem, ale potem pomyślałam sobie: nikt nie jest aż taki głupi, żeby obrabować naczelnika miejskiego więzienia. No nic – ważne, że ci wybaczam. A na imię mam Lidia – i wyciągnęła do niego dłoń.

Kra tylko na nią spojrzał.

Dziewczynka pochyliła się do przodu, ujęła jego dłoń, wkładając ją we własną, a potem nią potrząsnęła.

– A ty jak się nazywasz?

– Ja… jestem Kra – odparł chłopiec.

– A cóż to za imię? – roześmiała się Lidia.

Kra wzruszył ramionami.

– Tak się nazywam i tyle.

– No cóż, jeśli tak twierdzisz. – Lidia rozejrzała się po gnieździe. – Ty to zbudowałeś?

Kra skinął głową i wbrew samemu sobie zarumienił się z dumy.

Z naszą pomocą!, przypomniał Krzykacz.

– Z ich pomocą – dodał posłusznie chłopiec.

Lidia uniosła głowę i spojrzała na kruki zmrużonymi oczami.

– Czy ty rozmawiasz z tym ptaszkami?

Krukami!, sprostował Ponurak.

– No, wiesz… – odparł Kra. Mało brakowało, a by skłamał, ale zmienił zdanie. – Tak. A poza tym to są kruki.

– No to już kompletny odlot – oznajmiła Lidia.

Ponurak syknął na nią groźnie.

– Przepraszam! – zawołała nerwowo.

– Nie przejmuj się – powiedział Kra. – On ma wiecznie zły nastrój.

Natychmiast to odszczekaj!, zirytował się kruk.

Lidia przechyliła głowę.

– Przyszłam tutaj, bo chciałam ci podziękować – wyjaśniła. – A wczoraj tak szybko uciekłeś…

Kra wzruszył ramionami.

– Ja… po prostu byłem w pobliżu. To nic wielkiego.

– A twoje kruki – ciągnęła dziewczynka. – Pewnie i im powinnam podziękować. Były bardzo odważne… – odwróciła się do ptaków – Przepraszam – wy byliście bardzo odważni.

Ponurak nastroszył pióra. Pochlebstwami nic nie uzyskasz, moja mała, powiedział.

– Mówi, że to nic takiego – wyjaśnił szybko Kra. Nagle w brzuchu mu zaburczało. Nic nie jadł od czasu frytek z restauracji.

Oczy Lidii zabłysły.

– Jesteś głodny? – zapytała, zdejmując plecak.

– Trochę – przyznał chłopiec.

Dziewczynka pogrzebała w plecaku i wyjęła baton czekoladowy w niebieskim opakowaniu.

– Proszę bardzo – powiedziała, wręczając go chłopcu.

Kra wziął od niej podarunek, jakby to był jakiś drogocenny klejnot, i ostrożnie odwinął opakowanie. Nie pamiętał już, kiedy ostatnim razem jadł czekoladę.

Bądź ostrożny, ostrzegł Ponurak. Może być zatruty.

Kra przewrócił oczami, a potem odgryzł potężny kęs. Jego zęby zagłębiły się w miękką czekoladę, która roztopiła mu się na języku. Baton zniknął w ciągu kilku sekund i została tylko wspaniała słodycz powlekająca wnętrze jego ust.

– Trochę głodny? – zaśmiała się Lidia. – Masz – i wręczyła mu jabłko.

Tym razem Kra próbował jeść wolniej i bardziej metodycznie, kęs za kęsem. Kawałki owocu eksplodowały sokiem w jego ustach, a ten spływał mu po brodzie.

Zostaw trochę dla nas!, dopomniał się Krzykacz.

Kra rzucił ogryzek dwóm krukom, które natychmiast zaatakowały go dziobami. Nie martwił się, że nic nie zostanie dla Śnieżka. Staruszek jadał rzadko.

– Ten chudzielec jest chyba ranny – stwierdziła Lidia, wskazując wykrzywioną nogę Krzykacza.

Kogo ona nazywa chudzielcem?, zirytował się kruk.

– No, chodź tutaj, malutki – poprosiła dziewczynka kojącym głosem. – Pozwól, niech to obejrzę.

Lepiej, żeby to nie było do mnie, oznajmił Krzykacz, unosząc z godnością dziób. Bo co jak co, ale malutki to ja nie jestem.

Ponurak zarechotał chrypliwie.

– On jest po prostu trochę zaniepokojony – wyjaśnił Kra.

Lidia pochyliła się w stronę Krzykacza.

– Mogę zrobić łubki – wyjaśniła. – Masz tutaj mnóstwo odpadków nadających się do wykorzystania. A ja dobrze sobie radzę ze zwierzętami.

Krzykacz szybko oddalił się od niej w kilku podskokach.

– Daj jej spróbować – zachęcał go Kra. – Może zdoła ci pomóc.

– Aha, mam jeszcze drugie jabłko – dodała dziewczynka, wyjmując je z torby i wręczając chłopcu. – Proszę bardzo!

Kra zabrał się do jedzenia, patrząc, jak Lidia wykonuje łubki z gałązek i sznurka. Krzykacz ostrożnie wystawił nogę i dziewczynka starannie ją opatrzyła. Tymczasem chłopiec dostrzegł, że przez niewielki otwór w brezencie na drugim końcu gniazda wleciał do środka Śnieżek. Lidia chyba nawet nie zauważyła obecności białego kruka, który zdawał się bacznie obserwować ich oboje ślepymi oczami.