Strona główna » Poradniki » Życie bez bólu kręgosłupa

Życie bez bólu kręgosłupa

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788379454495

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Życie bez bólu kręgosłupa

Reporterska opowieść o Bolesławie Paluchu, słynnym na całą Polskę

lekarzu. Postaci barwnej i wyjątkowej. Stworzył oryginalny system

terapii schorzeń kręgosłupa. Zdaniem pacjentów – cudotwórca. Leczył

lekarzy, bonzów partyjnych, celebrytów i tysiące zwykłych śmiertelników.

Poznajemy jego dzieciństwo, karierę, dom i wielu znanych pacjentów.

Książka w przystępny sposób tłumaczy mechanizm powstawania

zespołów bólowych kręgosłupa. Dostajemy bezcenne rady, jak zachować

zdrowy kręgosłup i jak sobie pomóc, gdy boli.

Polecane książki

Czy jesteś przygotowany do zmian w prawie pracy, które wejdą w życie od 2016 r.? Obejmą one uprawnienia rodzicielskie oraz umowy terminowe. W przypadku tych pierwszych zmiany będą dotyczyć: urlopu macierzyńskiego urlopu rodzicielskiego urlopu wychowawczego urlopu ojcowskiego urlopu adopcyjnego zwoln...
Zastanawiałeś się kiedyś co byś zrobił, gdybyś dowiedział się, że dzisiaj jest Twój ostatni dzień życia? Autorka, podobnie jak Steve Jobs, uświadamia nam, że mamy wielkie szczęście, że nie jesteśmy nieśmiertelni, bo to z pewnością doprowadziłoby nas do zmarnotrawienia wielu godzin, dni i lat. Jest p...
Nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych znajduje się na kontach ZFŚS. Za pieniądze te odpowiedzialność, także karną, ponosi dyrektor szkoły. To on bowiem administruje funduszem i podejmuje decyzje o podziale środków. Błędna decyzja i przyznanie świadczenia niezgodnie z przepisami może kosztować szkołę n...
  Zmierzch Homo Economicus to druga, po cieszącej się sukcesami Ekonomii dobra i zła, książka Sedlacka. Stanowi ponowną próbę odnowienia wiary w ekonomię i przedstawienia jej jako nauki z ludzką twarzą. Latem 2011 roku w Oksfordzie Roman Chlupaty przeprowadził z Sedlackiem wywiad, który pierwotni...
Lady Alice Frobisher straciła ojca w wojnie domowej i wraz z matką i bratem musiała uciec do Francji. Tam została wplątana w głośny skandal, gdy jej brat zabił w pojedynku hrabiego, z którym była zaręczona. Matka Alice, nie tracąc nadziei na dobrą partię dla córki, oddała ją pod op...
Mroźny luty 2017 roku. Podczas śnieżnej zawieruchy Marek Bener rozpoczyna poszukiwania ofiary mobbingu i chorującego na depresję Jana Stemperskiego. Mężczyzna zapewne targnął się na życie, dlatego dziennikarz zamierza szybko odnaleźć jego zwłoki i rozbroić własną, wciąż tykającą bombę problemów. Par...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Dorota Mirska-Królikowska

OkładkaStrona tytułowa

Motto:

W medycynie najważniejsze jest, by pomóc drugiemu człowiekowi, nie by zyskać sławę.

prof. Kornel Gibiński

Tak jak dla starożytnych Greków symbolem zdrowia była wątroba, dla ludzi średniowiecza serce, tak dla współczesnych społeczeństw może stać się kręgosłup. Posiadanie sprawnego kręgosłupa jest warunkiem dobrego samopoczucia człowieka ery przemysłowej, gdyż pozwala mu na pełne korzystanie z dobrodziejstw cywilizacji.

prof. Stefan Malawski

– Co za głupoty o wsadzaniu dysków opowiada pan tym swoim pacjentom, panie kolego? – Pierwsze spotkanie prof. Jana Haftka, dyrektora konstancińskiego Centrum Rehabilitacji, sławy neurochirurgii polskiej, z dr. Bolesławem Paluchem nie zaczyna się dobrze. Kiedy Paluch słyszy o wsadzanych dyskach, szlag go trafia. Do autorytetów stosunek ma dość swobodny, riposta więc jest bezwzględna. Nie znosi, kiedy na temat jego metody leczenia wypowiada się ktoś, kto nie ma o niej bladego pojęcia. Kardiolog, prof. Leszek Ceremużyński, który poznał ze sobą obydwu swoich przyjaciół, odsuwa się przezornie. Dyskusja jest ostra, lecą iskry. Ale o dziwo kończy się tak szybko, jak się zaczęła. Profesor Haftek zostaje zaproszony do gabinetu do Ożarowa Mazowieckiego jako gość specjalny. Niech sam, na własne oczy przekona się, że metoda Palucha jest bezpieczna.

Zamiast wstępu

– Bolesław Paluch? Legendarny lekarz? Szukam w pamięci. Zajmuję się tematyką medyczną od lat. O Paluchu nie słyszałam. Podobno znany w całej Polsce. Leczy kręgosłupy. Ponoć niektórzy przyjeżdżają do niego na wózku, a wychodzą na własnych nogach. Tak przynajmniej opowiadają…

– Kręgarz? – nie kryję rozczarowania i natychmiast przypominają mi się wszystkie wywiady z ortopedami, chirurgami czy neurologami, którzy nie nadążają przyjmować ofiar tego typu uzdrowicielskich praktyk. Wszyscy ostrzegają: Tylko nie kręgarze! To ludzie bez wykształcenia medycznego, którzy manipulując przy tak delikatnej konstrukcji jak kręgosłup, mogą go poważnie uszkodzić. Nie chcę pisać o kimś takim…

– Bolesław Paluch jest dyplomowanym lekarzem – słyszę w wydawnictwie. – W pracy wykorzystuje własną metodę leczenia, której nauczył się od swojego ojca. Ma ogromną wiedzę. Poza tym to człowiek wyjątkowy, kontrowersyjny i tajemniczy, bo nikt o nim ani o jego metodzie właściwie nic nie wie.

Jaki dziennikarz zajmujący się medycyną oparłby się chęci poznania zagadkowego lekarza, który opracował oryginalną, niezwykle skuteczną metodę terapii!? W internecie pod hasłem: „Paluch” znajduję strony kilku gabinetów: w Ożarowie Mazowieckiem, Wrocławiu, Opolu. Gdzieś przemyka też Słupsk. Dociera do mnie, że leczeniem schorzeń kręgosłupa zajmuje się nie tylko sam Bolesław, ale także jego siostra, syn, bratankowie, niemal cała rodzina. Jego metodę stosują także inni lekarze w Polsce. Opinii pacjentów, którzy leczyli się bądź nadal się u niego leczą, jest mnóstwo. Wielu twierdzi, że uratował ich od inwalidztwa, podkreślają, że lekarze byli bezradni. Piszą, że dzięki kuracji Palucha przestali żyć w ciągłym bólu. Nawet jeśli tylko jedna dziesiąta historii pacjentów dr. Palucha jest prawdziwa, to zaczyna mnie to wciągać.

Nadal jestem sceptyczna. Nie takie rzeczy ludzie wypisują w internecie. Można spotkać opinie osób, które zarzekają się, że po telewizyjnej kuracji jednego z cudotwórców odrosły im… zęby! Oprócz wpisów pełnych wdzięczności, znajduję też skrajnie odmienne opinie ludzi, którzy czują się poszkodowani i oszukani. Ostrzegają przed terapią Palucha. Te wpisy też nie wzbudzają mojego zaufania, w sieci każdy może anonimowo krytykować. I wielu chętnie korzysta z tej okazji.

Drążę temat. Nie tylko opinie pacjentów są skrajne. Osoby, które zajmują się profesjonalnie leczeniem schorzeń kręgosłupa także nie są zgodne co do metody dr. Palucha. Na jednym z forów fizjoterapeutów natrafiam na pełną emocji wymianę zdań. Wielu dyskutujących pisze o takiej formie leczenia lekceważąco lub z niechęcią. Jednak są i tacy, którzy wytykają kolegom niewiedzę lub zwykłą… zazdrość.

Widzę, że właściwie nikt z odpowiadających nie zna zupełnie tej metody, ale każdy ma zdanie, że jest zła – pisze jedna z uczestniczek burzliwej dyskusji. Dopowiada jej kolega: Gdyby „metoda dr. Palucha” była zła, toby nie miał pacjentów i legendy o swoich dokonaniach. Kryterium prawdy jest sukces. Zarówno chiropraktyka, jak i terapia manualna wyrosły z medycyny ludowej, zwanej w Polsce kręgarstwem. A to, że potem dostały podwaliny medyczne i zaczęli się nimi interesować zarówno lekarze, jak i fizjoterapeuci, to inna strona medalu. Warto szukać, pytać i doświadczać, lecz nie być cielęciem, sami mamy intuicję. Ona może nam podpowiedzieć, czy warto próbować tej czy innej metody. Trochę ubolewam właśnie nad tym, że bardzo chętnie polscy specjaliści krytykują kolegów i różne inne metody, którymi nie pracują, o których nic nie wiedzą, zamiast się zainteresować i poszerzyć swoją wiedzę.

Jadę do Kliniki Rehabilitacyjno-Ortopedycznej Nowy Dwór, gdzie spotykam się z fizjoterapeutą i specjalistą terapii manualnej Łukaszem Zagibajło. Słyszał o legendarnym „uzdrowicielu” od swoich pacjentów.

– Niektórzy twierdzą, że im pomaga, inni żalą się, że po jego interwencji czują się gorzej. Nie znam jego metody ani nie czytałem opracowań naukowych potwierdzających jej skuteczność. Czasami jednak kryteria naukowe przestają mieć znaczenie. Ludzie chodzą do niego prawdopodobnie z poczucia bezsilności. Skoro nie uzyskują skutecznej pomocy od lekarza pierwszego kontaktu (bo leki przeciwbólowe szybko przestają działać albo mają efekty uboczne), boją się operacji, gdy ortopedzi czy neurochirurdzy rozkładają bezradnie ręce, to szukają ratunku tam, gdzie go znajdą. I nie interesuje ich, czy dana metoda ma podstawy naukowe. Ważne, żeby była skuteczna. To dobrze, że trafiają do osoby, która ma wykształcenie medyczne.

Wielu fizjoterapeutów, których pytam o opinię, słyszało o metodzie dr. Palucha. Ponieważ jednak nigdzie nie została opisana jako zbiór zasad opracowanych w formie publikacji naukowej, są wobec niej sceptyczni.

A lekarze? Od wielu lat współpracuję z ortopedą Aldoną Olszewską-Szczepanowską. Cenię jej profesjonalny obiektywizm. Dzwonię do niej z pytaniem o Bolesława Palucha.

– To specjalista terapii manualnej kręgosłupa – mówi. – O ile mi wiadomo, fachowcy tego rodzaju dzięki obserwacji postawy, chodu oraz dzięki badaniu palpacyjnemu, czyli poprzez dotyk, ciała pacjenta, odnajdują miejsca nadmiernych przeciążeń w mięśniach przykręgosłupowych, diagnozują problemy z kręgami czy dyskami. Potrafią lub przynajmniej starają się naprawić problem. Jeśli są dobrymi specjalistami, mogą skutecznie pomóc. Dzięki szkołom osteopatii i chiropraktyki, jakie powstają w Polsce, fachowców w tej dziedzinie jest coraz więcej. Wielu moich pacjentów ich chwali. Ale my, ortopedzi, mamy zupełnie inne metody lecznicze. Nie potrafię więc odpowiedzieć na pytanie, czy pan Bolesław Paluch jest dobrym specjalistą.

Wybieram się na rozmowę do Konstancina, do Centrum Kompleksowej Rehabilitacji, do zastępcy ordynatora Oddziału Ortopedii i Chirurgii Kręgosłupa, dr. n. med. Pawła Lisa. Jest cenionym neurochirurgiem specjalizującym się w leczeniu kręgosłupa, poznałam go podczas przygotowywania materiałów dziennikarskich. Jego opinia jest równie wyważona:

– Słyszałem o Bolesławie Paluchu. To nazwisko często pojawia się podczas moich rozmów z pacjentami. Twierdzą, że każdego leczy tak samo, a wizyta ponoć trwa kilka sekund. Prawdopodobnie ma ogromne doświadczenie i umiejętności, bo rzeczywiście wielu ludziom pomógł. Ale z moich doświadczeń wynika, że terapia manualna może być stosowana tylko na krótką metę. Zbyt często rozluźniane za pomocą uciskania czy rozciągania tkanki stają się „miękkie” i nie są w stanie podtrzymywać we właściwej pozycji rusztowania, jakim jest kręgosłup. Moim zdaniem tylko dzięki umiejętnie dobranym ćwiczeniom, które wzmacniają i uelastyczniają gorset mięśniowo-powięziowy, można pomóc choremu skutecznie i trwale. W ten sposób da się zaleczyć lub spowolnić rozwój ponad 80 procent schorzeń kręgosłupa. O ile wiem, Paluch wykonuje manipulacje, ale nie przywiązuje wagi do tego, by potem pacjenci poprzez ćwiczenia wzmacniali mięśnie. Ale może się mylę? Terapia Palucha jest też kontrowersyjna z innego powodu: pacjenci uzależniają się od niej, chodzą do niego na wizyty całymi latami. Nasuwa się podejrzenie, że dzieje się tak, bo w jego interesie jest, by chory jak najczęściej i przez jak najdłuższy czas do niego wracał. Ja zawsze staram się wyleczyć pacjenta na tyle skutecznie, żeby już nigdy nie potrzebował mojej pomocy.

Szukam dalej. Trafiam wreszcie do jednego z największych autorytetów w dziedzinie neurochirurgii, wieloletniego kierownika Mazowieckiego Centrum Rehabilitacji, słynnego STOCER-u, prof. Jana Haftka. Mówi się o nim, że dla polskiej neurologii zrobił tyle co prof. Zbigniew Religa dla kardiologii. Okazuje się, że zna dr. Palucha osobiście od wielu lat i bardzo go ceni. Zgadza się na rozmowę natychmiast i przyjmuje mnie w swoim domu w Konstancinie–Jeziornie:

– Bolek to wspaniały, mądry lekarz. Znakomicie zna się na leczeniu schorzeń kręgosłupa. Kiedy w latach 70. zaprosiłem go na posiedzenie naukowe do Stowarzyszenia Centrum Rehabilitacji (taką nazwę nosił wówczas STOCER), by wygłosił wykład, koledzy patrzyli na mnie z nieskrywanym zdziwieniem. – Kręgarz? U nas? „Posłuchajcie go, potem będziecie osądzać” – oznajmiłem. Na spotkanie przyszły tłumy. Po wygłoszonym wykładzie Bolek dostał owacje na stojąco. Musieli przyznać, że jego wiedza na temat zaburzeń w funkcjonowaniu układu ruchu i koncepcja leczenia jest imponująca. Poza wszystkim to człowiek o otwartym umyśle i ujmującej osobowości.

Moja ciekawość sięga zenitu. Kim jest Bolesław Paluch? Na wizytę do jego gabinetu w Ożarowie Mazowieckim można zapisywać się tylko podczas jednego dnia w roku. Większej liczby pacjentów nie jest w stanie przyjąć. Co sprawiło, że osiągnął tak niewiarygodny sukces? Dlaczego wokół jego sposobu leczenia narosło tyle legend i niedopowiedzeń? Z czego wynika to, że on sam nigdzie się nie wypowiada, nie wyraża zgody na żadne wywiady? Czemu po tylu latach milczenia zgodził się wreszcie mówić?

Czas na spotkanie z legendą.

50. rocznica ślubu Teresy i Bolesława Paluchów. Tłumy gości bawią się w ulubionej restauracji jubilatów, „Dziupli” w Kampinosie. Ponoć nigdzie nie podają tak znakomitej dziczyzny, jak właśnie tam. Na stołach oprócz pieczeni z sarny, wyborny tatar z łososia. Wino leje się strumieniami. Wyśmienite wino. Bo ten trunek Paluchowie doceniają w sposób wyjątkowy. Bolesław potrafi godzinami opowiadać o tym, jak powstaje węgierski Tokaj Aszú lub o taninach, którym czerwone gatunki trunków zawdzięczają cierpki smak. Strzelają sztuczne ognie. Zostaje wniesiony tort. Ma kształt otwartej książki. Czytanie, największa pasja Bolesława. Przyjaciele, znając zawartość jego przepastnej biblioteki, dawno przestali mu przynosić w prezencie kolejne tomy. Na pytanie, jaką książkę mu kupić, odpowiadają żartem: Książkę to on już ma. Bolesław uśmiecha się, patrząc na przygotowane przez bliskich wielkie tableau ze zdjęciami-pamiątkami z ważnych chwil w życiu. Są i fotografie sprzed 50 lat. Czy ten młodzieniec w mundurze to naprawdę on?

ROZDZIAŁ 1Oko w oko z legendą

Prosty, jasny dom w Ożarowie Mazowieckim. Mała tabliczka: Gabinet lekarski… godziny przyjęć. Na chodnikach po obu stronach drogi rzędy samochodów. W dużej poczekalni, przed drzwiami gabinetu stoi w milczeniu, w równej kolejce, tłum ludzi. W rogu rozłożysta kanapa. Przyszłam na spotkanie trochę wcześniej, więc robię kawę w automacie i siadam na miękkim siedzisku. Pacjenci przyglądają mi się dziwnie. W końcu jedna z osób nie wytrzymuje i zwraca mi uwagę:

– Niech pani nie siada. Pan doktor nie pozwala!

Inni poważnie potakują. Hmmm. Nie wolno mi usiąść?

– Ale ja nie jestem pacjentką, przyszłam tu prywatnie – czuję się w obowiązku wytłumaczyć z mojego nagannego zachowania. – Zresztą drzwi są zamknięte, doktor i tak nie zauważy czy siedzę, czy stoję – uśmiecham się.

– O, nie, on wszystko widzi! – Dodaje inny pacjent. Zaczynam się denerwować, nie brzmi to dobrze. Ale w tym momencie mój rozmówca wskazuje na kamerę umieszczoną pod sufitem. – Całą poczekalnię widać na ekranie komputera.

Wstaję więc i wtedy otwierają się drzwi gabinetu. Wychodzi z nich młody mężczyzna. Przedstawiam się.

– Ojciec za chwilę panią przyjmie w pokoju obok – informuje krótko Stanisław Paluch, który od jakiegoś czasu przejął niemal wszystkie medyczne zobowiązania ojca, i zaprasza kolejnego pacjenta.

Drzwi co chwilę się otwierają i zamykają. Pacjenci wchodzą do gabinetu zaledwie na kilka chwil. Kolejka sprawnie się przesuwa.

Staję z boku (nie mam odwagi usiąść), więc nikt już nie zwraca na mnie uwagi. Chorzy zaczynają ze sobą rozmawiać. Starszy mężczyzna opowiada, że leczy się u doktora od ponad trzydziestu lat, kiedy gabinet znajdował się jeszcze w Słupsku. Teraz dojeżdża do Ożarowa znad morza. Wynajmuje tu pokój, bo przecież terapia trwa dwa tygodnie… Jego sąsiadka odpowiada, że przechodzi właśnie czwarty cykl leczenia. Groziła jej operacja kręgosłupa, ale lekarz w szpitalu zaproponował, żeby spróbowała metody Palucha. Posłuchała i nie żałuje. Dolegliwości się cofają.

Ponieważ w tym momencie zostaję zaproszona do pokoju przylegającego do gabinetu, niestety nie poznam opowieści kolejnych pacjentów dołączających się do rozmowy. Ciężkie drzwi zamykają się za mną.

Bolesław Paluch wita się i zasiada na obitym skórą, solidnym krześle. Wygląda jak Marlon Brando w roli Ojca Chrzestnego. Podobna postura, sposób mówienia, powolne ruchy i niezwykle bystre, badawcze spojrzenie. Na stole stoi litrowy dzbanek z kawą z mlekiem. Doktor podczas rozmowy co jakiś czas pociąga solidny łyk.

– Wie pani, ludzie za mało piją – tłumaczy wielkość naczynia. – Ojciec często powtarzał, żeby co najmniej półtora litra płynu dziennie wypić. Odpowiednie nawodnienie to podstawa dobrej pracy wszystkich organów w organizmie.

Dzbanki i kubki, półlitrowe lub litrowe są więc w cenie w rodzinie Paluchów od pokoleń. Stanisław, który przejął zwyczaj po ojcu, ma ich już całą kolekcję. Przyjaciele i pacjenci wyszukują je na całym świecie i przywożą. Im większy, tym lepszy. Śmieją się, że szukają nocników albo doniczek.

– Czy TU mogę usiąść? Pacjenci w poczekalni mi nie pozwalali… – ten dziwny zwyczaj nie daje mi spokoju.

– Mieli rację! – doktor uśmiecha się i kiwa głową z aprobatą. – Większość z nich przychodzi tu na terapię już od wielu lat. Doskonale wiedzą, że podczas leczenia tkanki są rozluźnione. Najlepiej więc wówczas spędzać czas chodząc albo leżąc. Siedzenie jest pozycją zbyt obciążającą dla kręgosłupa. Zniweczyłoby lub znacząco osłabiło efekty kuracji. Ale dopóki nie jest pani moją pacjentką, zapraszam – wskazuje mi krzesło.

Dopóki nie jestem… No tak, słyszałam, że syn Bolesława, Stanisław, ponoć dzieli ludzi na takich, którzy tu byli, są albo będą. Skoro ponad 90 proc. naszego społeczeństwa narzeka na problemy z kręgosłupem, to trudno odmówić racji takiemu rozumowaniu.

Po tylu przeczytanych i usłyszanych opiniach na temat Bolesława Palucha oczekiwałam osoby zdystansowanej i chłodnej. Ale przy pierwszej wymianie zdań zauważam, że w jego oczach często zapalają się figlarne ogniki. Lubi żartować. Ze swobodą wypowiada się na tematy dotyczące medycyny, historii i geografii, matematyki i gry w szachy czy brydża. Ale kiedy zaczyna mówić o leczeniu, nie ma wątpliwości, że to jego największa pasja. Nie sposób wówczas oderwać od niego oczu.

– Nie leczymy tylko kręgosłupa, narządu samego w sobie. On przecież nie jest zawieszony w próżni. Trzeba brać pod uwagę całego pacjenta, także to, jaki ma charakter i gdzie pracuje… Tłumaczy i jednocześnie pokazuje szczegóły anatomiczne na plakatach wiszących w gabinecie. Zależy mu, aby słuchacz zrozumiał każde słowo. Układ ruchu przedstawia jako cud techniki, konstrukcję o kosmicznych niemal właściwościach i możliwościach. Niestety kruchą i niewłaściwie traktowaną. Dlatego podatną na przedwczesne deformacje i uszkodzenia.

Metody leczenia zespołów bólowych kręgosłupa nauczył się od ojca. Podczas wielu lat praktyki udoskonalał ją i szlifował. Przeczytał wszystkie książki z tej dziedziny. Prywatny księgozbiór Palucha, w którym pozycje medyczne, historyczne, krajoznawcze sąsiadują z poezją i prozą, mógłby konkurować z niejedną biblioteką publiczną. Ponad 20 tysięcy woluminów, wiele białych kruków. Zna każdą i ponoć każdą pamięta. Prenumeruje prasę medyczną. Najnowsze odkrycia z dziedziny medycyny manualnej, które pojawiają się w fachowych periodykach, często kwituje uśmiechem. Ten sam uśmiech pojawił się u prof. Haftka, kiedy pytałam o metodę McKenziego:

– Tak, ten Nowozelandczyk wszystko ładnie spisał. Ale metoda, którą proponuje, nie jest niczym innym jak stosowaną od lat w naszym ośrodku kinezyterapią kręgosłupa. My tym McKenzim leczyliśmy od dawna, tylko nikt tak tej terapii nie nazywał.

Bolesław ma wyrobioną opinię na temat większości szkół medycyny manualnej. Pytam o jedną z najnowszych, modnych ostatnio metod Taśm Anatomicznych Thomasa W. Myersa. Kiwa tylko głową.

– Niezła. Myers oparł ją na starej i dobrze znanej terapii powięziowej. Ale rola powięzi, czyli błony łącznotkankowej pokrywającej wszystkie narządy, znana jest od wieków. To nic nowego.

Każdy lekarz chce mieć tytuły naukowe, metodę nazwaną swoim nazwiskiem. Dlaczego wobec tego dr Paluch nie opisał swojego sposobu leczenia? Nie miał na to czasu. Pacjentów leczył nieprzerwanie – aż do udaru mózgu w 2003 r. – siedem dni w tygodniu. Syn opowiada, że ojciec spał po kilka godzin, ale nie na dobę, lecz na tydzień. Nieliczne wolne chwile wolał poświęcić na czytanie nowej książki. Nie potrzebował też reklamy. Ci, którym skutecznie pomógł, opowiadali o nim innym chorym. Przychodziło więcej osób, niż był w stanie przyjąć. I co najważniejsze, zawsze trzymał się zasady ojca, Kazimierza: Lepiej robić, niż mówić. Jest jej wierny do dziś.

Moda na dokumentowanie swoich dokonań trochę go śmieszy, a trochę irytuje. Bliski przyjaciel Bolesława, słynny kardiolog prof. Leszek Ceremużyński wielokrotnie namawiał go, żeby nagrywał swoje wykłady dla studentów.

– Eeee tam… – wzrusza ramionami dr Paluch. – Dostałem ponad 90 medali, w tym Polonia Restituta, Krzyż Kawalerski, medal KUL-u, a nawet medal papieski. Nagroda za to, że dbałem o kręgosłup wówczas jeszcze biskupa Karola Wojtyły, a także późniejszego kardynała, sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej Agostina Casarolego. Mam nawet odznaczenie ORMO[1]. No cóż, leczyłem ich szefa, więc dali mi nagrodę, mimo że doskonale znali mój – łagodnie mówiąc – niechętny stosunek do ówczesnej władzy. Jestem więc odznaczony niczym rosyjski generał. Ale czy to ma jakieś znaczenie? Najważniejsze, że pomagam chorym. Tym, którym pomóc potrafię i na tyle, na ile potrafię.

O pracy lekarza mówi z wielką pokorą, świadomością własnych ograniczeń.

– Lekarz nie może zastępować Boga. A niektórym się wydaje, że są na tym miejscu. Powinniśmy znać swoje możliwości, robić to, co jest możliwe. To podejście do medycyny lekko irytuje mojego syna. Ale z czasem zrozumie.

Zdaniem Palucha zbyt wielu lekarzy grzeszy zarozumiałością. Nie kryje do nich niechęci. Zwłaszcza do tych o – jak mówi – mentalności prymusa. Lubią się chełpić swoimi sukcesami, są dumni ze swoich osiągnięć.

– Tymczasem nie jest dobrze, gdy lekarz zaczyna być zbyt pewny siebie. Często powtarzam podczas wykładów, że nawet najgorszy lekarz ma swoje sukcesy. I te sukcesy zostają przy nim. Jeśli pomogłeś pacjentowi – będzie do ciebie wracał i po pewnym czasie w poczekalni twojego gabinetu będą siedziały „same sukcesy”. Czy to znaczy, że jesteś doskonały? Nie! Po prostu „twoje porażki” poszły szukać pomocy gdzie indziej. Otwórz drzwi do gabinetu innego lekarza – tam je znajdziesz. Warto mieć tę świadomość.

Znany z ciętego języka. Kilku kolegom wytknął pyszałkowatość. Czy to powód, dla którego nie cieszy się popularnością w swoim środowisku? Wielu umniejsza jego zasługi, mówiąc o nim: kręgarz lub uzdrowiciel. Trudniej im przyznać, że osiągnął sukces. Wypracował metodę leczniczą, której inni mogą tylko pozazdrościć.

– Na brak wrogów wśród lekarzy rzeczywiście nigdy nie narzekałem – uśmiecha się z satysfakcją. – I wcale nie wynikało to z tego, że wytykałem im niedostateczne umiejętności. To działo się jakoś tak… samo. Kiedyś trafiła do mnie z bólem kręgosłupa żona znanego urologa. Udało mi się jej pomóc. Podczas balu lekarzy, roztańczona i roześmiana podeszła do szefa neurologii z Gdańska: „Widzisz? A mówiłeś, że bez operacji nie będę mogła się nawet ruszyć! Dzięki Paluchowi nie tylko swobodnie się poruszam, ale nawet tańczę”. Nie zapomnę miny tamtego lekarza. Był wówczas moim przełożonym. Choć pracowałem jako neurolog w szpitalu przez 30 lat, nigdy nie dopuścił, bym zdał egzamin i otrzymał papiery poświadczające ukończenie specjalizacji neurologicznej…

Takie sytuacje nie należały do rzadkości. Musiałem się pogodzić z tym, że inni lekarze, którzy nie osiągali takich sukcesów, będą spoglądać na mnie z niechęcią.

Iwona Pietrzak, od 32 lat pacjentka obydwu Paluchów, Bolesława i syna Stanisława, specjalistka w dziedzinie public relations, wielokrotnie przekonywała Bolesława, by rozpropagował swój sposób leczenia.

– Wywiadami z nim zainteresowane były najlepsze pisma w Polsce. Nigdy nie wyrażał na nie zgody. Odniosłam wrażenie, że robił to dla świętego spokoju. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że odbierany jest przez dużą część środowiska medycznego z ironią, wręcz pogardą. Traktowany jak znachor. Szkoda mu było czasu na potyczki z kolejnymi wszystkowiedzącymi „autorytetami”. On ma swoje powołanie: chce pomagać ludziom. Reszta mało go obchodzi.

Zamiast opowiadać o swojej metodzie w gazetach czy pisać dysertacje naukowe, wolał przekazać wiedzę o leczeniu innym lekarzom. Swoich uczniów przygotował na to, że spotkają się z obojętnością (w najlepszym przypadku), a częściej wrogością ze strony innych specjalistów.

– Im bardziej was atakują, tym bardziej macie rację – powtarzał im.

Postrzeganie kolegi po fachu ulega czasem zmianie, na przykład pod wpływem własnej choroby. Lekarze też mają problemy z kręgosłupami. I – co ciekawe – wielu z nich zamiast szukać pomocy we własnej przychodni czy szpitalu, idzie na terapię do dr. Palucha. Wśród ponad 20 tysięcy zarejestrowanych pacjentów Bolesława znajduje się 1700 lekarzy: neurologów, ortopedów, pediatrów, a także specjalistów z innych dziedzin. Przychodzą do niego tym chętniej, że, jak to jest w zwyczaju między lekarzami, nie bierze od nich pieniędzy. W księdze pamiątkowej pozostawiają wyrazy wdzięczności za skuteczne leczenie.

– Nie ma co liczyć na poklask ludzi głupich, to nie ma sensu. Trzeba mieć dobrą opinię wśród mądrych – kwituje mój rozmówca.

W tym momencie drzwi gabinetu otwierają się i do pokoju wchodzi Stanisław Paluch. Kuleje, opiera się na lasce.

– To wina tego pana – śmieje się, wskazując na ojca. – Od piątego pokolenia chorujemy w rodzinie na dnę moczanową, czyli podagrę. Atakuje stawy. W pierwszej kolejności duże palce u stopy. Stąd nasze nazwisko. Uprzedzę pani pytanie, nasza metoda w przypadku tego schorzenia nie jest skuteczna. Ale na szczęście ataki nie trwają długo. Nie uniemożliwiają też pracy, więc da się żyć. To jedyna niedobra rzecz, jaką odziedziczyłem po ojcu.

Dolewa ojcu kawy do dzbanka. Pyta, czy pamiętał, by kupić matce kwiaty na imieniny i stukając laską, wychodzi.

Przez tyle lat Bolesław Paluch unikał dokumentowania swojej działalności. Dlaczego zmienił zdanie? Kilka łyków kawy. Baczne spojrzenie niebieskich oczu:

– Do niedawna łudziłem się, że przyjmę kolejną grupę uczniów. Ciągle mam swoich pacjentów. Ale może czas przyznać się przed sobą, że zdrowie już nie to. Udar mnie nie zabił, ale wszystko zmienił. Nie mam już tych sił co dawniej. Czy to czas na podsumowanie? Mam wątpliwości, czy ta książka powinna powstawać za mojego życia. Ale syn mnie namówił. Więc niech już będzie.

Przypisy

[1] Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej działająca w latach 40.–60., podporządkowana PZPR, znienawidzona za tłumienie demonstracji antyrządowych.

Strona redakcyjna

Copyright for the Polish Edition

© 2016 Edipresse Polska SA

Copyright for text © 2016 by Piętro Wyżej Mirosława Łomnicka

Edipresse Polska SA

ul. Wiejska 19

00-480 Warszawa

Dyrektor ds. książek: Iga Rembiszewska

Redaktor inicjujący: Natalia Gowin

Produkcja: Klaudia Lis

Marketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk

Digital i projekty specjalne: Katarzyna Domańska

Dystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51), Beata Konik (tel. 22 584 25 73)

Andrzej Kosiński (tel. 22 584 24 43)

Książka opublikowana we współpracy z Piętro Wyżej Mirosława Łomnicka

Tekst: Dorota Mirska-Królikowska

Zdjęcia pochodzą z archiwum rodzinnego Adrianny, Ewy, Bolesława i Stanisława Paluchów

Rysunki: rys. 1 Maja Kotecka, rys. 2 Janusz Kapusta,
rys. 3 Biuro Prasowe Kliniki
Avicenna/Alex Mit

Ilustracje na wyklejkach: Janusz Kapusta
Redakcja: Elżbieta Szelest

Korekta: Klara Cwalińska

Projekt graficzny okładki i stron tytułowych: RJ Projekt Robert Jasiński

Zdjęcie na okładce: Sonia Łomnicka

Skład i łamanie: Master, Łódź

Biuro Obsługi Klienta

www.hitsalonik.pl

mail: bok@edipresse.pl

tel.: 22 584 22 22

(pon.-pt. w godz. 8:00-17:00)

www.facebook.com/edipresseksiazki

Druk i oprawa: EDICA, Poznań

ISBN: 978-83-7945-232-3

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.