Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » 1947. Świat zaczyna się teraz

1947. Świat zaczyna się teraz

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788379767724

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “1947. Świat zaczyna się teraz

W 1947 roku wszystko się zmienia. Świat jeszcze może być inny.

– 10 lutego w Paryżu alianci i sojusznicy III Rzeszy podpisują układ pokojowy a w Europie zaczynają odradzać się ruchy faszystowskie.

– Simone de Beauvoir przeżywa miłość swojego życia. Zaczyna pisać Drugą płeć – książkę, która wkrótce zostanie okrzyknięta feministyczną biblią.

– Komisja ONZ ma tylko cztery miesiące na rozwiązanie narastającego problemu Palestyny.

– 12 lutego Christian Dior prezentuje swoją debiutancką kolekcję The New Look. Zaczyna się rewolucja w modzie.

– Trwają prace nad Powszechną Deklaracją Praw Człowieka. Jeszcze mało kto zna pojęcie ludobójstwa.

– Hasan al-Banna chce, żeby nastał czas islamu. Tworzy plan wciąż jeszcze realizowany przez dżihadystów.

– W niemieckim ośrodku dla dzieci, których rodzice zostali zamordowani przez nazistów, przebywa dziesięcioletni Joszéf. Teraz musi sam podjąć decyzję, która zaważy na jego życiu: zacząć wszystko od nowa w Palestynie czy wrócić do Budapesztu, miasta prześladowań? Jakiś czas później ucieknie do Szwecji, gdzie urodzi mu się córka – Elisabeth.

Z tych wszystkich pozornie niepowiązanych ze sobą zdarzeń Elisabeth Åsbrink tworzy opowieść o świecie, który zaczyna kształtować się na dobre, gdzie idee demokracji i współdecydowania rodzą się i umierają, stary porządek upada, a powstaje nowy. To początek naszego czasu, naszego „teraz”.

Polecane książki

Powieść Grek Zorba, rozsławiona filmem w reżyserii Michaela Kakojannisa i kreacją Antony'ego Quinna, przeciwstawia abstrakcyjnym rozważaniom filozoficznym nie zdeformowany niczym instynkt człowieka, który osiąga szczęście, żyjąc w ścisłym związku z naturą, poddając się jej prawom, czerpiąc ra...
Cyd. Poemat średniowieczny hiszpański. Książka zawiera również pierwszą część poematu przetłumaczoną wierszem przez Władysław hr. Tarnowskiego. „Rodrigo (Ruy) Díaz de Vivar (1043-1099, zwany Cydem Walecznym, hiszpański bohater narodowy czasów rekonkwisty, zdobywca i późniejszy zarządca miasta Walenc...
Sekret ukryty głęboko w lesie. Dwie siostry, które łączy więcej, niż dzieli. Ród kobiet z niezwykłym darem. Pod koniec lat 20. ubiegłego wieku Estrella i jej siostra bliźniaczka, Alma, miały wszystko, o czym tylko mogły zamarzyć – jako córki markiza, właściciela dworku i kopalni żelaza, dorastały w...
Bardzo ciekawa, nowa wersja "Szewczyka Dratewki" zachwyca bardzo ładną polszczyzną oraz rymami, które każdemu dziecku pozostaną w pamięci. Każda z bajek, baśni i legend wymaga uwspółcześnienia nie w warstwie treściowej, ale w warstwie językowej. Napisana w 2016 roku opowieść o dzielnym chłopcu za...
Bardzo wartościowe opracowanie dotyczące powstania, dziejów i organizacji wolnomularstwa w Polsce. Ponieważ autor sam był członkiem tej organizacji, przekazane przez niego informacje są wyjątkowo cenne, bo pochodzące niejako „z pierwszej ręki”. Piastował on niezwykle ważne stanowisko w hierarchii ma...
Planowanie rozwoju zasobów ludzkich to jeden z ważniejszych, a tak często niedocenianych aspektów funkcjonowania przedsiębiorstwa. Bez takiego planowania wiele przedsiębiorstw z powodu niewykwalifikowanych kadr nie rozwija w pełni swojego potencjału, nie zdobywa przewagi konkurencyjnej, a w konsekwe...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Elisabeth Asbrink

Styczeń

Arab az-Zubajd

Hamdeh Dżuma to dzielna dziewczyna, ale gdzieś są jej granice. Są coraz bliżej.

Kiedy mężczyzna przybywa do wioski ze swoim magicznym pudłem, woła do siebie dzieci. Młodsze będą prosić swoje matki o kaszę, starsze będą kraść, ale wszystkie przyjdą popatrzeć na magiczne pudło, które – jak twierdzi mężczyzna – połyka cukier a wypluwa karmelki. Dzieci śmieją się i płacą mu bulgurem, soczewicą i owsem. On opowiada im swoje historie i pokazuje obrazki, zamieniające się w opowieści, jak tylko zakręci kijkiem włożonym do kartonowego pudła.

Hamdeh ma szesnaście lat i nigdy nie nudzi się jej magia ruchomych obrazków. Kradnie mamie chleb, żeby zapłacić mężczyźnie, podbiera ze spiżarni garście soczewicy. Przypomina sobie o stryju, który ma dużo kur i pięć kogutów. Kiedy ucina sobie poobiednią drzemkę, ona zakrada się, żeby ukraść jajka – wszystko po to, by zobaczyć, jak obrazki znów zaczną się poruszać, by posłuchać o bohaterach i bojownikach o wolność, poczuć, jak świat robi się większy. Ale kiedy już ma wychodzić z jajkami z namiotu stryja, ten budzi się, łapie ją i bije. Jajka rozbijają się. Tej nocy Hamdeh śpi w brudnym fartuchu w jaskini, żeby uniknąć gniewu stryja. Ale on mija.

Co wieczór, kiedy przychodzi do finału opowieści, mężczyzna z magicznym pudłem kończy tymi samymi słowami: Oto ciemność, oto noc.

Waszyngton

Prezydent Truman siedzi w Gabinecie Owalnym Białego Domu i prowadzi dziennik. Szóstego stycznia budzi się wcześnie i pracuje przez kilka godzin, a potem wybiera się pieszo na stację na spotkanie z rodziną. Porządny, trzydziestopięciominutowy spacer, jak zanotuje w dzienniku. Jest szczęśliwy, że małżonka i dziecko wróciły. To wielkie, białe więzienie zamienia się w piekło, kiedy jest się w nim samemu. Nocą podłogi skrzypią i trzeszczą. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by zobaczyć starego Jamesa Buchanana, przechadzającego się w tę i z powrotem, martwiącego się o świat, nad którym nie ma już kontroli. Tak właściwie to cała gromada pokutujących dusz prezydentów kręci się w górę i w dół po schodach, uskarżając na wszystko, co powinni zrobić lepiej i wszystko, czego nie zdążyli zrobić. Niektórzy z jego zmarłych poprzedników trzymają się od tego miejsca z daleka, pisze Truman w swoim granatowym dzienniku. Po prostu nie mają na to czasu, za bardzo pochłania ich pilnowanie nieba i rządzenie piekłem. Ale pozostali, biedni udręczeni prezydenci, którzy nie osiągnęli tego, co chcieli, nie zaznają spokoju. Biały Dom to niezłe piekło.

Londyn

Siódmego stycznia poinformowano, że 500 kobiet zatrudnionych w London Transport System będzie musiało odejść z pracy. Wrócą do domu. W ciągu najbliższych miesięcy wszystkie konduktorki z londyńskich autobusów i tramwajów zostaną zwolnione. Łącznie 10 tysięcy kobiet. Mężczyźni wracają.

Malmö

Ruchy przy granicy, drzewa niczym czarne linie na białym horyzoncie. Kroki na zamarzniętej ziemi prawie nie zostawiają śladów. Świat jest pełen uchodźców, którzy chcą uciec, chcą się wydostać. Jedne granice są strzeżone słabiej niż inne, drogi są wąskie i kręte, a miejscowi zajmują się swoimi sprawami.

Granica między Niemcami a Danią. Kolejna między Danią a Szwecją. Granice wodne, lądowe, linie zaznaczone na mapach na papierze w rzeczywistości wyznaczane są przez kamienie, płoty, tysiące źdźbeł wyschłej trawy, szumiących z każdym powiewem wiatru.

Wielu ucieka od tego, co przeżyli. Inni uciekają od konsekwencji swoich czynów. Cisza. Konspiracja. Zaszyfrowane wiadomości i każda noc w innym miejscu. Strumień mężczyzn przedostaje się z Niemiec do Danii, a potem dalej do Szwecji. Pomocne dłonie dają im po drodze jedzenie, przygotowują miejsce do spania.

Per Engdahl chce odzyskać paszport. Nie udaje mu się, zostaje unieruchomiony we własnym kraju. Kraju, który chciałby jednocześnie zachować i rozszerzyć tak, aż pękną granice. Jego wizja jest pełna sprzeczności, ale będzie ciężko pracował nad wcielaniem jej w życie. Szwedzka tajna policja uznaje go za nazistę, a po wizycie u Vidkuna Quislinga w Norwegii podczas wojny, a później jeszcze podróży do Finlandii, gdzie spotkał się z kilkoma wysoko postawionymi przedstawicielami Wehrmachtu, odebrano mu paszport. Mimo wielu prób jego odzyskanie potrwa długo – każe więc innym przyjeżdżać do siebie, do Malmö. Ma wiernych współpracowników, podróżujących i działających w jego imieniu. Nie zachowały się prawie żadne dokumenty, a w tych, które zostały, jest tylko kilka nazwisk. Okrężnymi drogami można jednak wytropić, wyszukać i złożyć w całość to, co wydarzyło się w ciągu miesięcy składających się na rok 1947, czas, kiedy wszystko wydawało się możliwe, bo wszystko się już wydarzyło.

Przybywają z całej Europy. Wielu z nich walczyło w szeregach SS na wschodnim froncie, jest też wielu mieszkańców krajów nadbałtyckich, którzy ryzykują ekstradycję do Związku Radzieckiego. Wszyscy potrzebują pomocy, by uciec od konsekwencji swoich wojennych czynów, a mężczyzna bez paszportu ich przyjmuje.

Per Engdahl jest przywódcą szwedzkich faszystów, ale ten biały strumień zwracających się do niego uchodźców chce utrzymać z daleka od swojego ruchu, dyskretnie i niejawnie. Jego własny dom przy Mäster Henriksgatan 2 w Malmö staje się centrum dowodzenia. Spotkania nabierają literackiego charakteru, bo piszący wiersze faszysta wykorzystuje tytuły książek jako kryptonimy uchodźców, kryjówek i transportów – wszystko po to, by utrzymywać szwedzką policję w nieświadomości.

Ilu przyjeżdża? Nie wiadomo dokładnie. Kim są? Nie ma takich informacji. Ale spośród tysięcy uciekających białych mężczyzn kilku zostaje więcej niż tylko nazwiskiem, może nawet przyjaciółmi. Jak profesor Johann von Leers, prawa ręka i protegowany ministra propagandy Goebbelsa, jeden z najbardziej wpływowych ideologów, stojących za nazistowską propagandą nienawiści. Niezłomny i zaangażowany antysemita wśród nazistowskich władz. Wielkie nazwisko, wielka zdobycz. Von Leers został wzięty do niewoli przez amerykańskie oddziały i internowany w Darmstadt, ale zbiegł po 18 miesiącach. Potem tropy są niejasne i sprzeczne. Na kilka lat zniknął z pola widzenia, by nagle pojawić się znów w 1950 roku w Buenos Aires. Niektórzy twierdzą, że przez wiele lat ukrywał się w północnych Niemczech, inni uważają, że żył incognito we Włoszech.

Wiadomo na pewno, że pod koniec 1946 roku udaje się do Flensburga, dawnego kupieckiego miasta, dziesięć kilometrów od granicy z Danią. Tam spotyka się z duńskim ochotnikiem SS, Vagnerem Kristensenem, który zabiera go jakieś dziesięć kilometrów dalej, do duńskiego miasteczka Padborg.

„Prowadziliśmy uchodźców ścieżką, przez bagna, a potem przez granicę”.

Młody Kristensen polubił Johanna von Leersa – będą utrzymywać kontakt – eskortuje swojego nowego przyjaciela przez Danię do Kopenhagi, gdzie przejmują go inni i przeprawiają łodzią przez Sund.

„Przyjeżdżali do mnie, kiedy ja nie mogłem wyjeżdżać”, będzie później z pewną dumą wspominał Engdahl. Zadba jednak o to, by nie padły żadne nazwiska.

Engdahl i jego towarzysze mogą załatwić pracę jakiemuś tysiącowi uciekających nazistów. Stocznia Kockums i producent maszyn liczących Addo chętnie ich przyjmą, pod warunkiem, że Engdahl nic o tym nie napisze w swojej gazecie „Vägen Framåt” („Droga naprzód”). Wszyscy wiedzieli, o co chodzi: chętnie pomogą, ale żeby nie było o tym głośno.

Per Engdahl: poeta, dziennikarz, przywódca faszystów. Szwedzka policja uważa go za prawdziwego założyciela szwedzkiego nazizmu.

„Już przed wojną był znany jako szwedzki nazista o najlepszych kontaktach w kręgach światowego nazizmu. Był persona grata w Berlinie i Rzymie. […] Już pod koniec 1945 roku Engdahl nawiązał kontakt z nazistowskimi i faszystowskimi jednostkami, które uchowały się za granicą”, pisze Statspolisen, centralny organ szwedzkiej policji, w sprawozdaniu z początku lat 50.

Rzym

Zaledwie na kilka dni przed tym, zanim rok 1946 stanie się 1947, pięciu mężczyzn zbiera się na Viale Regina Elena w Rzymie. Dziennikarz, archeolog, księgowy, przywódca partyjny i mężczyzna twierdzący, że jest synem Benito Mussoliniego z nieprawego łoża. Wspólnie tworzą Movimento Sociale Italiano (Włoski Ruch Społeczny), któremu przyświecały te same ideały i idee, co partii faszystowskiej Mussoliniego. MSI szybko zdobywa licznych zwolenników i duże sumy od prywatnych darczyńców. Już po miesiącu powstają grupy lokalne w całych Włoszech, a ruch może zacząć działalność, atakując demokrację i walcząc z komunizmem. I to nie tylko we Włoszech. Ich celem jest też nowa Europa.

Falangiści w Hiszpanii, peroniści w Argentynie, brytyjscy faszyści pod wodzą Oswalda Mosleya, neonaziści zbierający się nielegalnie w Wiesbaden pod przywództwem Karla-Heinza Priestera. A w Szwecji Per Engdahl. Działają pod powierzchnią, ujawniają się, kiedy świat odwraca wzrok. Już teraz tworzą dobrze zorganizowaną sieć kurierów, obchodząc restrykcje dotyczące paszportów, wiz i walut. Wkrótce zbliżą się do siebie, nawet połączą. Bezruch mającego odwahnąć się wahadła.

Polska

Dziewiętnastego stycznia w Polsce odbywają się wybory. Tymczasem w ostatnich tygodniach 400 tysięcy ludzi oskarżono o współpracę z nazistami i ukarano ich odebraniem prawa wyborczego. Ponad 80 tysięcy członków i zwolenników antykomunistycznego Polskiego Stronnictwa Ludowego zaaresztowano tuż przed wyborami. Około 100 z nich zostało zamordowanych przez Urząd Bezpieczeństwa.

Wskutek tego komuniści odnieśli miażdżące zwycięstwo.

Podczas konferencji jałtańskiej z 1945 roku Stalin obiecał Polsce wolne wybory. Dla systemu wielopartyjnego 19 stycznia to dzień śmierci.

Al-Mahmudijja

Syn egipskiego zegarmistrza, Hasan al-Banna, chciał zmienić czas na islam. Kiedyś był dociekliwym dzieckiem, nieustępliwym i nieugiętym jak jego matka, ale bardziej towarzyskim niż ojciec. W jego zakładzie regulowano światowy czas, umilkłe tarcze zegarów czekały na wskazówki, kółka zębate lśniły w pudełkach, a sam dźwięk naprawionego zegara był nagrodą za wysiłek. Tykanie, wyraźne i regularne, oznaczało, że i przedmiot, i czas przeprowadzono z nieporządku do porządku, z chaosu do kontroli.

Przed zakładem ojca rozpościerał się Egipt pełen pól pszenicy i mężczyzn, zgarbionych pod nienawistnymi spojrzeniami Brytyjczyków. Zniewolony kraj. Jak na polach gęsto było od kłosów pszenicy, tak w Koranie gęsto było od wersetów.

Także chłopiec nauczył się rzemiosła. Przebywanie w pomieszczeniu pełnym zegarów sprawiało, że godziny stawały się przyjacielem i wrogiem. Rozbieranie zegara na części, badanie jego wnętrza, a potem ponowne jego składanie i wprawianie czasu w ruch czyni z czasu siłę, którą da się okiełznać.

Paryż

Samolot z Simone de Beauvoir wylatuje do Nowego Jorku. Czterdzieści miejsc i tylko dziesięcioro pasażerów, więc już na pokładzie czuje się zagubiona. Tak jakby zostawiała za sobą swoje paryskie życie. Jakby miało objawić jej się coś innego, coś nowego, co sprawi, że stanie się kimś innym. Samolot jest w powietrzu. Jest 25 stycznia. Pisze: „Jestem nigdzie. Jestem gdzieś indziej. Czym jest czas?”.

Nowy Jork

To czas, kiedy powszechne prawa człowieka nie istnieją. Ale czy ludzkość odczuwała brak czegoś, o czego istnieniu nie miała pojęcia? Czy religie świata, które chciały strzec tego, co ludzkie jako okruchu Boga, nie stanowiły wystarczającej ochrony?

Świat wstaje z tłustych, ludzkich popiołów. Tu i teraz, w tymczasowym biurze Organizacji Narodów Zjednoczonych w fabryce samolotów w Lake Success, powstaną powszechne prawa człowieka. Nowe myśli, nowe przesłanki dla ludzkości, nowa moralność. Prawa człowieka będą przysługiwać każdemu niezależnie od tego, czy jest on chrześcijaninem czy buddystą, czy urodził się w zamożnej rodzinie czy nie, niezależnie od jego nazwiska, płci, pozycji, kraju urodzenia czy koloru skóry.

W światową historię wkracza sześćdziesięcioletnia kobieta, będzie kierować pracą. Niedawno straciła prawo jazdy za niezachowanie należytej ostrożności na drodze. Gdzieś w strumieniu codziennych politycznych wydarzeń, w żałobie po zmarłym mężu Franklinie D. Roosevelcie, gdzieś pod warstwą myśli o starzeniu się, macierzyństwie i tym, jak ludzie nieprzyzwyczajeni są do kobiet na kierowniczych stanowiskach, płyną słowa, które będą towarzyszyć komisji od pierwszego dnia. Te same, które można przeczytać u konfucjańskiego filozofa Mencjusza czy w dwunastym rozdziale Listu do Rzymian: Nie próbuj zwyciężać zła złem. Ale zło dobrem zwyciężaj.

Eleanor Roosevelt 27 stycznia zwołuje pierwsze spotkanie komisji. Panuje pewnego rodzaju euforia. „Nigdy więcej”, mówią ludzie z całego świata do siebie nawzajem i do siebie samych. „Nigdy więcej”, mówią członkowie komisji, mającej sformułować prawa człowieka, i nie do końca zdają sobie sprawę z ogromu swojego zadania.

Nigdy więcej. Te słowa powtarzają się jak frędzle chusty modlitewnej, tak jakby Bóg istniał.

Malmö

Styczniowy wiatr hula po Malmö. Przybysz Herr von Leers wyróżnia się nienawiścią. Studiował prawo, pracował jako nazistowski dziennikarz, wstąpił do Waffen-SS, niewiele później minister propagandy Joseph Goebbels docenił jego talenty i mianował swoim głównym ideologiem.

Johann von Leers okazuje się świetnym nabytkiem, jeśli chodzi o szerzenie nienawiści. W książce Żydzi na ciebie patrzą wymienia szereg osób, które uważa za Żydów: wybitnych niemieckich polityków, uczonych i artystów. Publikuje ich fotografie i zachęca partyjnych towarzyszy, by ich mordowali. Wśród wymienionych jest Albert Einstein, który opuścił Niemcy już w 1933 roku. „Jeszcze niepowieszony”, zapisuje von Leers. Wiele osób wspomnianych w książce porwano i zamordowano, tak jakby jego słowa były rozkazem.

A teraz przyjeżdża do Malmö.

Kto kupuje mu bilet, kto wychodzi mu na spotkanie w porcie, kto prowadzi go do Pera Engdahla?

Zostaje na trochę i spędzają razem czas. O czym mogli ze sobą dyskutować, co mają ze sobą wspólnego, szwedzki przywódca faszystów i elokwentny antysemita od Goebbelsa? Czy to tutaj ich marzenia otrzymują pożywkę, a myśli o nowej przyszłości ubierane są w słowa? Czy to teraz, podczas pierwszych dni w roku, spędzonych z Johannem von Leersem, klaruje się wizja powojennej Europy Pera Engdahla?

Strumień żołnierzy SS, uchodzących do krajów nordyckich, nie maleje. Per Engdahl uważa się za centralny punkt ruchu, składającego się z osobnych komórek, które nic o sobie nie wiedzą, ale dążą do wspólnego celu: uratować bohaterów, którym grozi kara i przekazanie wrogim państwom. Wydaje się, że Engdahlem kieruje silne współczucie wobec esesmanów, szczególnie mieszkańców krajów nadbałtyckich, którym grozi ekstradycja do Związku Radzieckiego: „Byliśmy tam. Wiemy, co się działo. Widzieliśmy ludzi, dla których nie było żadnego bezpiecznego miejsca na świecie, ludzi, którym odebrano ojczyzny, których ścigano jak zwierzynę…”.

Pisze o statkach, płynących ze Szwecji do Hiszpanii albo Ameryki Łacińskiej, ale w swojej autobiografii wspomina, że większość esesmanów transportowano do zachodnich stref okupacyjnych Niemiec gdzie było do pewnego stopnia bezpiecznie. On i jego ludzie pomagają może około 4 tysiącom, może mniej.

Kilka lat później Johann von Leers wyląduje w Buenos Aires, w jednej z większych kolonii dla nazistowskich zbrodniarzy wojennych. Tam chętnie przyjmował ich prezydent Perón, nie tylko ze względu na światopoglądowe sympatie, ale i dlatego, że za przysługę solidnie płacono mu z funduszy Trzeciej Rzeszy. A Johann von Leers i Per Engdahl będą rozwijać swoje marzenie, razem i każdy z osobna.

Luty

Paryż

Christian narodził się 12 lutego, jak sam uważa. To dzień D – D jak dzieło sztuki, jak de luxe, jak Dior. Tego dnia odbywa się pokaz pierwszej kolekcji sygnowanej jego nazwiskiem.

Wróżki są punktami zwrotnymi w jego życiu. Jak wtedy, kiedy pracował na kiermaszu w rodzinnym Granville, gdzie przebrany za Cygana sprzedawał amulety szczęścia. Kiedy już miał się pakować i wracać do domu, chiromantka złapała go za dłoń i przepowiedziała mu, że wzbogaci się dzięki kobietom. Niejasna wróżba dla czternastolatka i jego rodziców. Teraz nowo narodzony, szczęśliwy Christian Dior mówi: „W każdym kraju istnieją kobiety szczupłe i kobiety przy sobie, brunetki i blondynki, kobiety bardziej i mniej skromne, kobiety obdarzone obfitym biustem i takie, które za wszelką cenę pragną ukryć kształt swoich bioder, kobiety wysokie i kobiety niskie. Świat w przecudowny sposób wypełniają urocze kobiety, których kształty i upodobania są niewyczerpanym źródłem różnorodności.”

Zaledwie kilka miesięcy wcześniej otworzył swoje bureau des rêveries, starannie dobierając współpracowników. Muszą dążyć do elegancji, dopełniać go oraz dzieło jego marzeń haftami, taftą i precyzją ręcznej roboty. Pamięta też, by zwrócić się do bogini zwanej Rozgłosem, żeby los był mu przychylny.

Trzypiętrowy budynek przy Avenue Montaigne 30 w Paryżu, z balkonami o ozdobnej, żelaznej balustradzie i ze lśniącymi obrotowymi drzwiami ze szkła i mahoniu, stał się domem dla jego nowo narodzonego „ja”, pozbawionego przeszłości, ale z całą dającą się pomyśleć przyszłością. To tam pracuje ze swoim zespołem, wśród płatów materiału i puf, w gorączkowej dyscyplinie.

Po wprowadzeniu nowych przepisów, zakazujących we Francji prowadzenia domów publicznych, mnóstwo kobiet szuka nowej pracy. Christian Dior ogłasza w gazecie, że potrzebuje modelek, zalewają go zgłoszenia. Spośród całego mnóstwa wybiera jedną, Marie-Thérèse. Pozostałe, Noëlle, Paule, Yolande, Lucile i Tania pochodzą ze świata haute couture.

Wszystkie są bardzo szczupłe, naturellement, więc Christian każe im nosić sztuczny biust. Teraz jest teraz, wszystko ma być inne: krągłości, gorsety, watowane biodra. Talia tak wąska, że mogą ją objąć dłonie mężczyzny. The New Look.

Po ulicach chodzą kobiety ubrane w zaaprobowaną przez państwo gabardynę. Ponieważ brakuje rajstop, malują nogi na brązowo i wykańczają je ciemniejszą, pionową kreską, mającą imitować szew. Po Paryżu jeżdżą rowerzystki w obszernych kapeluszach, spódnicach do kolan i z długimi włosami, zawiniętymi nad czołem i swobodnie opadającymi na plecy – wszystkie sobie równe, w wymuszonej przez biedę demokracji. Christian nazywa je Amazonkami, przechodzą go ciarki na myśl o ich kanciastych sylwetkach, ziarnistych jak fotografie z czasów wojny.

Drugi rok z rzędu zima jest nieludzko mroźna, syberyjska i okrutna, a on chce roztaczać wiosnę. Jego myśli krążą wokół kwiatów, kobiet, kobiet jak kwiaty, o zaokrąglonych ramionach zamiast watowanych, jak w wojskowych mundurach, o miękkich kształtach, rozkloszowanych spódnicach. Rysuje bez przerwy, wszędzie, czasami tworzy setki szkiców na dobę. Ubrania jak architektura. Ubrania na kształt ósemki, tulipanów, litery A. Ubrania nie tylko kochające kobiety, ale i pozwalające im pokochać siebie, takie, które je uszczęśliwią. Jego dewizą staje się: Będę trwał. Czy zdaje sobie sprawę, że wszystko, czego od tej pory dotknie, zamieni się w złoto?

Świat nawiedziła bieda, jest wychudzony i pełen strachu, opanowały go kartki na żywność i na ubrania. A Christian buntuje się całym sobą, chce krzyczeć purpurą i taftą, czytać rzeczywistość w blasku nowo oszlifowanego diamentu. Wkrótce ukażą się jego wizje w jedwabiu, zafarbowanym na właściwy odcień jeszcze jako nici, a nie utkany już materiał.

Trzynastego lutego jego nazwisko jest już rozpoznawane na całym świecie. Jeden pokaz, jedna informacja prasowa, jedna doba, to wystarcza. Kobiety ustawiają się w kolejce, by zdjęto z nich miarę w jego sklepie. Gwiazda filmowa Olivia de Havilland kupuje kostium Passe-Partout z granatowej wełny. Rita Hayworth zamawia suknię Soirée na premierę filmu „Gilda”. Nawet królowa bohemy, Juliette Gréco, chce nosić diora w Dzielnicy Łacińskiej. Zwyczajne kobiety też dają się uwieść. Panuje wprawdzie deficyt tkanin, ale dla zwykłych sklepów szybko szyte są podróbki, w domach przedłuża się spódnice, a płaszcze przerabia tak, by wyraźnie zaznaczały talię.

Blade perły, całe to światło, którym się mienią. Dźwięk ostrych nożyc na splotach tkanin. Révolution!

Londyn

Brytyjczycy mają dosyć. Bomb syjonistów i aktów terroru. Utrzymywania Arabów w dobrym humorze. Tego, że przez ostatnie dwa lata w Palestynie roztrwoniono 80 milionów funtów i że 100 tysięcy Anglików musi być tam, daleko od swoich domów i miejsc pracy.

„Wszystko to ze względu na bezsensowną, plugawą wojnę z Żydami, żeby oddać Palestynę Arabom albo Bóg wie komu”, jak mówi Winston Churchill.

Wielka Brytania, kiedyś okupująca ten teren dla zapewnienia drożności szlaków handlowych i wpływów kolonialnych, nie chce już, żeby przyszłość Palestyny postrzegano jako brytyjską sprawę wewnętrzną, zrzeka się więc odpowiedzialności na rzecz reszty świata. Osiemnastego lutego, pięć dni po zawrotnym sukcesie Christiana Diora, Brytyjczycy zawiadamiają, że kwestię Palestyny w całości przekazują do ONZ bez żadnych zaleceń. Chcą uciec od nieszczęścia, uciec od odpowiedzialności tak daleko, jak to możliwe.

Zaledwie kilka miesięcy wcześniej Liga Państw Arabskich chciała zaproponować podobne rozwiązanie – przekazanie całego problemu do ONZ – ale teraz działania Brytyjczyków budzą ich ostry sprzeciw. Egipt, Syria, Liban, Irak, Transjordania i Arabia Saudyjska mają wprawdzie różne nastawienie wobec siebie, ale największy wpływ na nie ma jeden człowiek: Al-Hadżdż Amin al-Husajni. Jest przywódcą palestyńskich Arabów i zajmuje dwa wysokie urzędy: przewodniczącego Najwyższej Rady Muzułmańskiej oraz wielkiego muftiego Jerozolimy. Brytyjczycy mają dosyć także i jego.

ONZ postanawia stworzyć komisję, składającą się z reprezentantów neutralnych państw. Mają rozwiązać problem. Liga Państw Arabskich uważa, że nie potrzeba żadnej komisji, wystarczy tylko na całym tym terytorium stworzyć niezależne państwo palestyńskie i wszystko będzie jasne. Australia proponuje delegatów z jedenastu krajów. Liga Państw Arabskich próbuje wprowadzić po jednym reprezentancie z każdego ze swoich krajów członkowskich, lecz bezskutecznie. Także i syjonistom nie udaje się przeforsować żądań, by Brytyjczycy i Amerykanie brali udział w pracach. Poza Australią, w skład nowej komisji wchodzą delegaci ze Szwecji, Kanady, Czechosłowacji, Gwatemali, Indii, Iranu, Holandii, Peru, Urugwaju i Jugosławii. Nikt nie jest szczególnie zadowolony.

Syjoniści żądają, by komisja pojechała do obozów w Europie, gdzie zgromadzono ocalałych z ludobójstwa. Kraje arabskie protestują, ich zdaniem komisja powinna badać sprawę wyłącznie na miejscu, w granicach dzisiejszej Palestyny. Ale wytyczne ONZ stanowią, że komisja może pracować, gdzie chce; w Palestynie lub w innym stosownym miejscu.

Przewodniczącym zostaje szwedzki prawnik Emil Sandström. Po pierwszym spotkaniu w Nowym Jorku członkowie komisji postanawiają spędzić pięć tygodni lata w Palestynie. Mają kilka miesięcy. Po tym czasie konflikt ma zostać rozwiązany.

Chicago

Simone de Beauvoir ciągle rejestruje wygląd innych kobiet. „Ta jest bardzo brzydka”. „Ta jest ładna, ale głupia”. „Tę uważam za jedyną na tyle inteligentną, żeby się z nią spotykać, ale jest brzydka”. Tak komentuje swoje znajome z literackiego Paryża. Ale teraz opuściła dobrze znany sobie teren i ruszyła do Ameryki na czteromiesięczne tournée z prelekcjami. Zmiana otoczenia, bycie kimś obcym, zupełnie pochłaniają ją przez pierwsze dni.

„Moja obecność jest pożyczoną obecnością. Na tych chodnikach nie ma dla mnie miejsca. Świat, w którym niespodziewanie się znalazłam, wcale na mnie nie czekał. Był kompletny beze mnie – jest kompletny beze mnie. To świat, w którym mnie nie ma. Obejmuję go swoją nieobecnością.”

Przyjaciółka podpowiedziała jej, by, kiedy dotrze do Chicago, odwiedziła Nelsona Algrena. Simone de Beauvoir idzie za jej radą. Dwudziestego lutego spotyka się z pisarzem po raz pierwszy. On ma trzydzieści osiem lat, ona jest o rok starsza.

Pewnego wieczoru pokazuje jej swój świat, okolice West Madison Avenue, nazywa je czeluściami Chicago. Hoteliki dla samotnych mężczyzn, noclegownie, podłe bary. W pierwszym gra jakaś mała kapela, kobiety rozbierają się i wiją obscenicznie pod szyldem z zakazem tańca. Kulawi, kalecy i pijani ludzie tańczą. Simone przygląda się temu i mówi: „To piękne”.

Nelson jest zaskoczony, ale podoba mu się to. „Dla was, Francuzów, to, co brzydkie i piękne, groteskowe i tragiczne, dobre i złe, istnieje równolegle” mówi. „Amerykanie tak nie potrafią. Dla nich jest albo-albo.”

Idą dalej do baru dla czarnych, potem do jeszcze jednego. Ulice są puste, zimne, zaśnieżone, opuszczone. Całują się w taksówce, wiozącej ich do domu.

Następnego dnia de Beauvoir i Algren wędrują przez biedne, brudne, polskie kwartały, gdzie on dorastał i spędził większą część swojego dorosłego życia. Znów chodzą od baru do baru, marzną na przejmująco zimnym wietrze i rozgrzewają się wódką. Choć nie chcą, muszą się rozstać, de Beauvoir jest tego samego wieczoru umówiona na kolację z dwoma Francuzami, których nienawidzi za to, że przez nich nie może dalej włóczyć się z Nelsonem Algrenem. Kiedy następnego dnia wyjeżdża z Chicago, dzwoni do niego z dworca; rozmawiają tak długo, jak tylko się da, aż do odjazdu pociągu.

„Musieli mi wyrywać z ręki słuchawkę.”

W drodze do Los Angeles postanawia, że wróci.

Nelson Algren mieszka w ruderze bez łazienki i lodówki, przy wąskiej ulicy pełnej śmierdzących śmietników i starych gazet. Na Simone de Beauvoir ta bieda działa ożywczo. Martwi się tylko o cierpienie. Skoro już teraz tak boli ją rozstanie, jak to będzie, jeśli zobaczą się znowu?

Simone zadaje to pytanie w liście do Nelsona. On odpisuje: „Too bad for us if another separation will be difficult”. Wróć.

Ismailia

Łatwo sporządzić listę tego, co Hasan al-Banna uważa za obrzydliwe. Rozwiązłość seksualna. Emancypacja kobiet. Demokracja. Muzyka. Taniec. Śpiew. Obce wpływy.

Al-Banna wcześnie stawia sobie za cel nakazywanie tego, co słuszne i udaremnianie tego, co niewłaściwe. Jako nastolatek w miasteczku Al-Mahmudijja razem z kilkoma kompanami tworzy grupę, która ma za zadanie poprawiać moralność modlitwą i czujnością. Pewnego dnia przechadza się brzegiem Nilu i w miejscu, gdzie matki z miasta chodzą po wodę, dostrzega wystruganą w drewnie figurę, przedstawiającą nagą kobietę. Najwyraźniej portowi szkutnicy robili sobie żarty albo ćwiczyli tworzenie kobiecych kształtów. Młody Hasan al-Banna stwierdza, że jest w tym coś niestosownego i należy to zgłosić. Od słowa do czynu. Policja zostaje zawiadomiona, a al-Bannę przedstawia się w szkole jako wzór do naśladowania.

Czy to prawda? Czy to się wydarzyło? Niezależnie od tego, ta opowieść będzie przełomowa dla rozwoju islamu jako ruchu politycznego: często powtarzana legenda o młodym mężczyźnie, który nie bał się ani mówić prawdy, ani pouczać starszych.

Jako dwudziestolatek al-Banna mieszka w domu w mieście Ismailia. Żydzi wynajmują tam pokoje na samym dole, chrześcijanie mieszkają na pierwszym piętrze, a on sam z paroma przyjaciółmi wynajmuje pokoje na samej górze. Podsumowuje to jako metaforę rozwoju religii monoteistycznych. Potem zakłada Stowarzyszenie Braci Muzułmanów.

Holandia

Nie kwitną żadne tulipany, ogrody są ogołocone, wszystko wykopano. Ale co ludzie mieli począć? Mówi się, że gotowane cebulki tulipanów smakują prawie jak kasztany, delikatnie i słodkawo, ale można się zatruć, jeśli zje się więcej niż cztery sztuki.

Nie można mówić o narodowych bliznach po wojnie, raczej o narodowym paraliżu. Pociągi prawie w ogóle nie jeżdżą, bo brakuje lokomotyw. Naziści przekazali je Rumunii. Zdemontowali też większą część sieci telefonicznej, więc teraz ludzie mogą korzystać z linii tymczasowych, o ile dobrze zapłacą. Tego, kto zapłaci najlepiej, łączą w pierwszej kolejności. Holendrom nie wolno też kupować więcej cebulek, w każdym razie nie na prywatny użytek. Zapełniać pola mogą tylko zawodowi hodowcy, ponieważ cała krajowa rezerwa kwiatów ma zostać przeznaczona na eksport do Ameryki. Ogrody zostają tam, gdzie były, bez kwiatów, jak opustoszałe magazyny.

Nienawiść po okupacji jest tak wielka, że nikt nie chce nawet słyszeć słowa „Niemcy”. Na podstawie nowych przepisów 25 tysięcy holenderskich Niemców zostaje uznanych za wrogów narodu i skazanych na deportację, nawet jeśli okazują się Żydami, liberałami czy antynazistami.

Terror idzie dobrze wydeptaną ścieżką. Mają godzinę na spakowanie wszystkiego, co tylko uniosą, maksymalnie 50 kilogramów. Potem, przed samą deportacją, zostaną przetransportowani do aresztów i obozów przy granicy z Niemcami. Domy i przedsiębiorstwa przejmuje państwo. Operacja „Czarny tulipan”.

Czy przynosi ulgę? Oczyszczenie?

Ansbach, południowe Niemcy, strefa amerykańska