Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Misja: Europa

Misja: Europa

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64865-02-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Misja: Europa

Ta mikropowieść przenosi czytelnika w daleką przyszłość — do czasów zaawansowanej kolonizacji Układu Słonecznego. Akcja utworu toczy się w ponurym więzieniu o zaostrzonym rygorze na Europie, jednym z czterech dużych księżyców Jowisza. Trwają tam zakrojone na ogromną skalę prace adaptacyjne — z myślą o potrzebach przyszłych mieszkańców tego satelity. Warunki życia są jeszcze surowe.

Główna bohaterka, Gina, dostaje się za te rogatki cywilizacji, skazana bezlitosnym wyrokiem sądowym. Trafia na samo dno. Żeby przetrwać w zmaganiach z losem, musi zdecydować się na więzienną prostytucję. Jednak to tylko połowa prawdy. W rzeczywistości przybywa tam z odległej Ziemi ze ściśle tajną misją. I przybywa nie sama, chociaż o tym nie wie.

Polecane książki

Przesłaniem tomiku wierszy jest dawanie nadziei wszystkim tym, którzy ją potrzebują, gdyż dzięki niej odzyskujemy siły do działania, życia i wszystko wydaje się łatwiejsze do pokonana. Mi osobiście nadzieja i wiara daje siły do walki z chorobą. Tomik mych wierszy łączy nadzieja i wiara, czyli warto...
Poradnik do strategii kosmicznej Star Wars: Empire At War - Forces of Corruption opisuje nowo wprowadzoną stronę konfliktu, czyli Zann Consortium, oraz wszystkie misje kampanii single player. Star Wars: Empire at War - Forces of Corruption - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i ...
Na wyspie u wybrzeży Europy, niewidniejącej na żadnej z oficjalnych map, mieści się siedziba Uniwersytetu głoszącego doktrynę rewolucji. Końcem czerwca Rafael, wzorem pozostałych studentów, szykuje się do opuszczenia wyspy na czas wakacji. Wtedy spotyka Kersten – niezrównoważoną studentkę, któr...
W książce przedstawiono prawne aspekty kontraktowania usług zdrowotnych na tle systemu opieki zdrowotnej finansowanego ze środków publicznych. Scharakteryzowano podstawowe rodzaje umów funkcjonujących na rynku usług zdrowotnych pod względem ich treści, trybu zawarcia oraz kontroli ich realizacji. Do...
Komunistyczna Polska była niezwykłym krajem. Rządziła w nim partia, która nie miała szans na wygranie wyborów. Jego granice gwarantowała Moskwa, powszechnie znienawidzona przez obywateli. Choć był to kraj robotników, to właśnie do nich najczęściej strzelano na ulicach. Te absurd...
Autorka w prosty, a zarazem niezwykle erudycyjny sposób wyjaśnia strukturalne przyczyny globalnego załamania, rządzące nim mechanizmy i wskazuje na możliwe alternatywy systemu, który przez lata prezentowano jako bezalternatywny....

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Edward Guziakiewicz

Edward GuziakiewiczMisja: Europamikropowieść SF

Co­py­ri­ght © 2015 Edward Gu­zia­kie­wicz

All ri­ghts re­se­rved

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Roz­po­wszech­nia­nie i ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub czę­ści pu­bli­ka­cji za­bro­nio­ne bez pi­sem­nej zgo­dy au­to­ra.

ISBN 978-83-64865-23-7 (EPUB)

Ob­raz na okład­ce li­cen­cjo­no­wa­ny przezDe­po­sit­pho­tos.com/Dru­kar­nia Chro­ma

Tytułem wprowadzenia

Ta mi­kro­po­wieść prze­no­si czy­tel­ni­ka w da­le­ką przy­szłość — do cza­sów za­awan­so­wa­nej ko­lo­ni­za­cji Ukła­du Sło­necz­ne­go. Ak­cja utwo­ru to­czy się w po­nu­rym wię­zie­niu o za­ostrzo­nym ry­go­rze na Eu­ro­pie, jed­nym z czte­rech du­żych księ­ży­ców Jo­wi­sza. Trwa­ją tam za­kro­jo­ne na ogrom­ną ska­lę pra­ce ad­ap­ta­cyj­ne — z my­ślą o po­trze­bach przy­szłych miesz­kań­ców tego sa­te­li­ty. Wa­run­ki ży­cia są jesz­cze su­ro­we.

Głów­na bo­ha­ter­ka, Gina, wraż­li­wa wio­lon­cze­list­ka, do­sta­je się za te ro­gat­ki cy­wi­li­za­cji, ska­za­na bez­li­to­snym wy­ro­kiem są­do­wym. Tra­fia na samo dno. Żeby prze­trwać w zma­ga­niach z lo­sem, musi zde­cy­do­wać się na wię­zien­ną pro­sty­tu­cję. Jed­nak to tyl­ko po­ło­wa praw­dy. W rze­czy­wi­sto­ści przy­by­wa tam z od­le­głej Zie­mi ze ści­śle taj­ną mi­sją o ogrom­nej wa­dze. I przy­by­wa nie sama, cho­ciaż o tym nie wie.

Rozdział pierwszy

To miej­sce wy­wo­ły­wa­ło nie naj­lep­sze wra­że­nie. Nie­pew­ny wzrok Toma śli­zgał się po po­nu­rym nie­bie w po­szu­ki­wa­niu choć­by skraw­ka błę­ki­tu. Nic z tego! Krą­żą­cy wo­kół ol­brzy­mie­go Jo­wi­sza po­sęp­ny księ­życ nie gwa­ran­to­wał ni­ko­mu li­rycz­nych unie­sień i wzru­szeń, a tyl­ko kiep szu­kał­by na nim na­tchnie­nia. Ro­man­tycz­ny twór­ca nie zna­la­zł­by tu in­spi­ra­cji.

— Uf! — od­sap­nął osi­łek, ze­zu­jąc na wlo­ką­ce­go się za nim bra­ta. — Co za ohy­da? Tak spar­ta­czo­ne­go skle­pie­nia nie­bie­skie­go ni­g­dy nie oglą­da­łem. Co za de­bil tu się po­pi­sy­wał?

— A cze­go się spo­dzie­wa­łeś? To ro­gat­ki cy­wi­li­za­cji. Świat koń­czy się na tym za­du­piu — miauk­nął z ża­lem tam­ten. — Za­ła­twi­li nas na amen…

Scho­dzą­cy za nimi po tra­pie nie­spo­koj­nie mru­ży­li oczy lub ner­wo­wo mru­ga­li po­wie­ka­mi. Krą­żow­nik wy­pluł ze swe­go wnę­trza całą dzie­wiąt­kę. Do­pie­ro te­raz do­tar­ło do nich, że tra­fi­li na samo dno pie­kła. W brud­no­zie­lo­nej at­mos­fe­rze Eu­ro­py było coś nie­po­ko­ją­ce­go i draż­nią­ce­go. Wy­da­wa­ło się, że to zło­śli­wy ko­smicz­ny gi­gant prze­pusz­czał świa­tło przez ol­brzy­mi po­jem­nik z szam­po­nem ze zgni­łych ja­błek. Nie­do­my­te były wpa­da­ją­ce w ni­ja­ką sza­rość ob­ło­ki, a por­te­ro­we w ko­lo­rze chmu­ry stwa­rza­ły wra­że­nie, jak­by mia­ły lu­nąć nie­świe­żym desz­czem. Ci, któ­rzy zło­wro­go przy­glą­da­li się ich przy­by­ciu, mie­li na oczach dzi­wacz­ne, mało es­te­tycz­ne fil­try. To ich po­noć ra­to­wa­ło przed obłę­dem.

Gina scho­dzi­ła czwar­ta lub pią­ta. Jej lek­ko ko­ły­szą­ce się bio­dra mu­sia­ły do­pro­wa­dzać ga­pią­cych się więź­niów do sza­łu. Pa­mię­ta­ła, żeby się trzy­mać Toma i jego bra­ta. W tym łaj­dac­kim gro­nie na­le­że­li do naj­przy­zwo­it­szych. Jej wy­rok opie­wał na dwa lata. Zna­la­zła się w opła­ka­nej sy­tu­acji, bo w graj­doł­ku, do któ­re­go ją rzu­co­no, nie po­wo­ła­no do ży­cia bab­skie­go ko­man­da. Któż by po­my­ślał, że pój­dzie na taki układ? Po­zo­sta­wio­na sa­mej so­bie, do­sko­na­le się orien­to­wa­ła, że aby prze­trwać, musi kup­czyć swo­im cia­łem. Była za sek­sy, by li­czyć na to, że zo­sta­wią ją w spo­ko­ju.

Przy­sta­nę­ła, cze­ka­jąc na po­zo­sta­łych. Nie­mra­wo for­mo­wa­li niby-ko­lum­nę. Łysy do­zor­ca naj­pierw po­li­czył ich pal­cem, a po­tem wy­czy­ty­wał ich imio­na i na­zwi­ska, nie­mi­ło­sier­nie ka­le­cząc wy­mo­wę. Dys­kret­nie fi­lo­wa­ła na boki. Po­bli­skie nie­wy­so­kie góry były zry­te przez bul­do­że­ry. Wszę­dzie zna­czy­ły się hał­dy ciem­no­po­ma­rań­czo­we­go pia­chu. Więź­nio­wie no­si­li czer­wo­ne blu­zy i ka­po­ty z nie­wie­le mó­wią­cym, a na­wet my­lą­cym na­dru­kiem „Ga­ni­me­des 2”. Kto się orien­to­wał w za­sa­dach, obo­wią­zu­ją­cych w tej dziu­rze, ten do­sko­na­le wie­dział, że to ka­torż­ni­cy. Lu­dzie bez praw. Ska­za­ni wy­ro­ka­mi są­do­wy­mi na cięż­kie ro­bo­ty. Zrzut­ka kału z ca­łe­go Ukła­du Sło­necz­ne­go.

Ze­szli z be­to­no­wej płasz­czy­zny ko­smo­dro­mu i śla­ma­zar­nie ru­szy­li w stro­nę za­bu­do­wań. Grunt po desz­czu był mięk­ki, nogi z lek­ka grzę­zły, a ich bu­ci­ska zo­sta­wia­ły wy­raź­ne od­ci­ski. Tom miał cha­rak­te­ry­stycz­ną szra­mę na le­wym pro­tek­to­rze, po któ­rej niby tro­pi­ciel na pre­rii od razu roz­po­zna­wa­ła jego śla­dy. Szyb­ko do­tar­li do celu. Nie moż­na było stąd uciec, więc wię­zie­nia nie strze­gły za­my­ka­ne bra­my, ani za­sie­ki z dru­tów kol­cza­stych. Nie szla­ja­li się wo­kół war­tow­ni­cy z psa­mi. Kra­ty zna­czy­ły się tyl­ko w wą­skich ni­czym śre­dnio­wiecz­ne strzel­ni­ce oknach po­nu­rych bu­dyn­ków, ota­cza­ją­cych plac ape­lo­wy. Od­da­li rze­czy na prze­cho­wa­nie, po­zwo­lo­no im za­cho­wać tyl­ko te oso­bi­ste, po­tem im przy­dzie­lo­no cele. Gina do­sta­ła je­dyn­kę. „Sie­dem­nast­ka w blo­ku C” — rzu­cił su­cho wię­zien­ny urzę­das z prze­dział­kiem na środ­ku gło­wy. Sta­ła na środ­ku, wsłu­chu­jąc się w ci­szę i de­li­kat­nie ma­so­wa­ła szy­ję. Wstrze­lo­no im iden­ty­fi­ka­to­ry w oko­li­ce tęt­ni­cy, ale bez ła­dun­ków wy­bu­cho­wych. Nie było po co. Wresz­cie rzu­ci­ła się na twar­dą pry­czę, za­ło­ży­ła ręce pod gło­wę i wpa­trzy­ła się w su­fit. Me­to­dycz­nie, cal po calu prze­cze­sy­wa­ła wzro­kiem ska­żo­ną nie­rów­no­ścia­mi be­to­no­wą po­wierzch­nię, szu­ka­jąc ukry­tych ka­mer. Nikt ich ofi­cjal­nie nie wi­tał i nie wy­gła­szał prze­mó­wień. Nie­mniej wie­dzia­ła, że to tyl­ko po­zo­ry. Bar­dzo do­kład­nie spraw­dza­no tu każ­dą par­tię świe­że­go ludz­kie­go mię­sa. Gdy­by się oka­za­ło, że któ­ryś z nie­wol­ni­ków ma za sobą nie­ja­sną prze­szłość i że może być ka­pu­siem, ani chy­bi po­że­gnał­by się z ży­ciem.

— Fry­zjer! — szep­nę­ła, pod­no­sząc się rap­tem z pry­czy. Tam­tych ogo­lo­no na łyso, jej po­zo­sta­wio­no krót­kie wło­sy. Pra­wie ta­kie jak mia­ła, ciem­ne, lek­ko się krę­cą­ce. W oczach tę­pa­ka, któ­ry z ma­szyn­ką elek­trycz­ną krą­żył ja­kiś czas wo­kół jej gło­wy, wy­czy­ta­ła swój cen­nik. Do­tar­ło do niej, ile są war­te jej usłu­gi.

Usły­sza­ła kro­ki. Ktoś ci­chut­ko skra­dał się w stro­nę jej nory. Ode­tchnę­ła z ulgą, wi­dząc Toma.

Tam­ten od­kaszl­nął.

— Mamy celę dwa nu­me­ry stąd. Oczko — wzgar­dli­wie się ro­ze­śmiał. — Może przy­nie­sie nam szczę­ście. Póki co jest otwar­te. Więź­nio­wie wra­ca­ją o sie­dem­na­stej. O osiem­na­stej jest ko­la­cja. Za­my­ka­ją nas o dwu­dzie­stej pierw­szej trzy­dzie­ści. Ale go­dzi­ny są tu krót­sze.

— Wiem — od­mruk­nę­ła. — Wejdź!

Wto­czył się i ro­zej­rzał po po­nu­rych be­to­no­wych ścia­nach. Był do­brze zbu­do­wa­nym i sil­nym męż­czy­zną. Jego sze­ro­kie ra­mio­na bu­dzi­ły re­spekt. Pa­mię­ta­ła, jak na krą­żow­ni­ku po­ra­dził so­bie z dwo­ma bycz­ka­mi z Mar­sa.

— Po­trze­bu­ję opie­ku­na — wy­ją­ka­ła, prze­ła­mu­jąc reszt­ki wsty­du. — Chy­ba wiesz, co mam na my­śli.

Zro­bił wiel­kie oczy.

— Tak? — mruk­nął nie­mra­wo. Roz­ja­śnia­ło mu się w gło­wie. — A, al­fon­sa — do­tar­ło wresz­cie do nie­go. Nie­po­trzeb­nie użył tego sło­wa, mógł się ugryźć w ję­zyk i te­raz nie­pew­nie zer­k­nął na nią, spraw­dza­jąc, czy nie prze­ho­lo­wał.

Po­de­szła, omal nie opie­ra­jąc się o nie­go pier­sia­mi. Mia­ła czym od­dy­chać. Pod jego czer­wo­ną blu­zą gra­ły po­tęż­ne mię­śnie.

— Nie mam in­ne­go wyj­ścia. Mu­szę to ro­bić, żeby prze­żyć. Mu­szę się upodlić. Zgo­dzisz się? — za­py­ta­ła. — Bę­dziesz mnie mieć, kie­dy ze­chcesz.

W jego oczach uj­rza­ła ro­sną­ce po­żą­da­nie, któ­re za­raz w so­bie stłu­mił. Bił się chwi­lę z my­śla­mi. Jej sut­ki z na­gła na­brzmia­ły.

— To ry­zy­kow­ne — in­stynk­tow­nie się bro­nił. — Po­cze­kaj­my do ko­la­cji. Zo­ba­czy­my, ja­kie tu jest brac­two. Póź­niej ci od­po­wiem. — Po­tem z nie­do­wie­rza­niem po­krę­cił gło­wą. — Do ja­snej cia­snej, to nie jest miej­sce dla cie­bie. To źle, że tu tra­fi­łaś!

Smut­no przy­tak­nę­ła.

— Mó­wi­łam ci, na­dzia­łam się na sę­dzie­go skur­wy­sy­na. Je­śli prze­ży­ję i wró­cę, to się z nim po­li­czę.

Chra­pli­wie za­wy­ła sy­re­na, znak, że nad­szedł czas na ko­la­cję i opie­sza­le pod­nio­sła się z pry­czy. Nie od­czu­wa­ła gło­du. Zbyt była prze­ra­żo­na tym, co ją cze­ka­ło. Wy­nu­rzy­ła się z celi, włą­czy­ła się w sznur zmę­czo­nych po pra­cy więź­niów, prze­szła dzie­dzi­niec, kie­ru­jąc się do blo­ku A, dała się we­ssać do kiep­sko oświe­tlo­nej sali, w któ­rej ser­wo­wa­no po­sił­ki, wzię­ła tacę i usta­wi­ła się w ko­lej­ce. Po­da­wa­no roz­go­to­wa­ne ri­sot­to z ka­wał­ka­mi mię­sa, a do tego ku­bek ciem­nej kawy. Przy­tłu­mio­ny gwar roz­mów dzia­łał uspo­ka­ja­ją­co. Wi­dzia­ła ple­cy Toma i in­stynk­tow­nie ku nie­mu po­cią­gnę­ła, skwa­pli­wie sa­do­wiąc się przy ciem­nym bla­cie mię­dzy nim a jego bra­tem. Wci­śnię­ta mię­dzy ta­kich ochro­nia­rzy, po­czu­ła się bez­piecz­na. Od­wa­ży­ła się i łyp­nę­ła wzro­kiem do­ko­ła. Przy sze­ściu dłu­gich sto­łach ulo­ko­wa­ło się oko­ło osiem­dzie­się­ciu więź­niów. Gwar roz­mów stop­nio­wo cichł, aż wresz­cie za­pa­dła po­dej­rza­na ci­sza. Z tru­dem prze­łknę­ła ko­lej­ną łyż­kę ryżu i zno­wu nie­pew­nie pod­nio­sła oczy.

Tchórz­li­wie po­ję­ła, że jest w cen­trum uwa­gi wszyst­kich bez wy­jąt­ku, na­wet trzech straż­ni­ków pod ścia­ną. Na­pię­cie wy­da­wa­ło się się­gać ze­ni­tu. Sa­mi­ca, wpusz­czo­na do klat­ki z wy­posz­czo­ny­mi sam­ca­mi. Było wia­do­mo, że ro­ze­rwą ją na strzę­py. „Cho­le­ra, to ta ob­ci­sła bluz­ka!” — jęk­nę­ła w du­chu z praw­dzi­wą roz­pa­czą. Nie mia­ła pod spodem biu­sto­no­sza, nie no­si­ła ta­kich rze­czy, bo pier­si jej nie opa­da­ły. Dwie inne więź­niar­ki, któ­re do­strze­gła przy koń­cu sali, były już moc­no pod­sta­rza­łe i bez sek­sa­pi­lu. Jed­nak i one nie od­wa­ży­ły­by się wło­żyć cze­goś tak wście­kle pod­kre­śla­ją­ce­go ko­bie­ce kształ­ty. W my­ślach sklę­ła po­nu­re­go fa­ce­ta z ma­ga­zy­nu, któ­ry z pre­me­dy­ta­cją wci­snął jej ciu­chy w tym roz­mia­rze. Sa­dy­sta!..

Wzię­ła głę­bo­ki od­dech i zwró­ci­ła się do Toma. Wy­da­wa­ło się jej, że je­śli cze­goś na­tych­miast nie przed­się­weź­mie, to za chwi­lę się roz­pła­cze.