Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Listy jak dotyk

Listy jak dotyk

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64476-22-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Listy jak dotyk

Jacek Kuroń spędził łącznie blisko 10 lat życia w więzieniu, areszcie czy ośrodku odosobnienia. Podstawową formą kontaktu były wtedy listy – pisane głównie do Gai. Jest to korespondencja pod wieloma względami wyjątkowa: przez lata pozostawała w rękach SB, dziś pomaga zrozumieć rzeczywistość przełomowych momentów w historii PRL-u. Obrazki więzienne Jacka przeplatają się w niej z opisem codzienności na wolności Gai. Możemy w nich odnaleźć głębokie przemyślenia czy echa lektur, możemy być świadkami narodzin wielu koncepcji, które przekształciły się później w wielkie idee zmieniające historię Polski.

 

Listy są świadectwem bardzo osobistym – tworzą obraz poruszającej więzi dwóch bliskich sobie osób, które mimo fizycznego rozdzielenia, budują przestrzeń miłości i porozumienia wykraczającą ponad ingerencję władzy.

 

Listy Gai i Jacka poruszają do głębi. Czytając je, widzimy parę kochających się, młodych ludzi, bezwzględnie rozdzielanych przez Los i Historię, którzy potrafili nawzajem się wspierać i utwierdzać w słuszności wybranej drogi. Piszą do siebie często i o wszystkim, piszą przejmująco i tkliwie, zabawnie i z rozczuleniem.

Chciałabym zobaczyć twarz cenzora czytającego tę korespondencję. Niemożliwe, żeby nie robiła na nim wrażenia.

Agnieszka Glińska, reżyserka

Polecane książki

W książce zamieszczono: opatrzony przypisami tekst utworu; krótko zaprezentowane wiadomości wstępne; komentarze do tekstu na margine sach; życiorys autora; streszczenie utworu; omówienie problematyki. Ponadto wyróżniono znane cytaty i uwzględniono szerokie margines y, na których można robić notatki....
Pewnego dnia Maciek budzi się z bólem brzucha. Nie ma siły iść do szkoły. Babcia podejrzewa, że to wymówka, jednak na wszelki wypadek dzwoni po znajomego doktora, pana Fortepianka, który po zbadaniu chłopca zaleca nader niezwykłą terapię… "Czytam sobie" to trzypoziomowy program wspierania nauki czyt...
  Obserwowany w ostatniej dekadzie nowy etap rozwoju miast w kierunku smart & sustainable cities wymaga wiedzy zarówno o naturze zmian, jak i dostępnych możliwościach pozwalających na bogacenie się miast i wzrost poziomu życia ich mieszańców w warunkach określonych strategią Przemysłu 4.0 oraz s...
Co byś zrobił, gdybyś podejrzewał, że Twój trzydziestodziewięcioletni przyjaciel zaczął spotykać się z Twoją córką, która niedługo bierze ślub? Wiem, czego byś nie zrobił: z pewnością byś się na to nie zgodził. Thomas Rice staje przed ciężkim zadaniem wybrania „mniejszego zła” – między Rogerem W...
Autor należy do najwybitniejszych współczesnych filozofów piszących o Unii Europejskiej i jej przyszłości. Jako jeden z niewielu, nie zamyka procesu integracji w kategoriach państw narodowych, lecz szuka alternatywnych i wielopoziomowych źródeł legitymizacji transnarodowego procesu podejmowania decy...
Publikacja jest pierwszym w Polsce kompleksowym a zarazem tak wnikliwym opracowaniem zagadnienia egzekucji sądowej z instrumentów finansowych zapisanych na rachunku papierów wartościowych. W książce omówiono poszczególne etapy tego sposobu egzekucji, wraz ze wskazaniem ewentualnych problemów, jakie ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Gaja Kuroń i Jacek Kuroń

An­drzej Frisz­ke

Wdał się w po­li­tykę, gdy miał 14 lat. Pew­nie była to kwe­stia wy­cho­wa­nia – do­ra­stał w ro­dzi­nie o so­cja­li­stycz­nych tra­dy­cjach sięgających re­wo­lu­cji 1905 roku. Oj­ciec – działacz Pol­skiej Par­tii So­cja­li­stycz­nej (PPS) – za­bie­rał kil­ku­let­nie­go Jac­ka na ro­bot­ni­cze de­mon­stra­cje we Lwo­wie. Od pierw­szych lat od­dy­chał więc at­mos­ferą ak­tyw­ności po­li­tycz­nej, za­an­gażowa­nia, mitu kla­sy ro­bot­ni­czej walczącej o lep­sze ju­tro własne i całego społeczeństwa. Także opo­wieścia­mi o wal­ce PPS o so­cja­lizm i Polskę za­ra­zem, bo taka była tra­dy­cja nie­pod­ległościo­wej le­wi­cy, która od­bu­do­wała państwo w 1918 roku. Wie­le razy wspo­mi­nał, że od małego uczo­no go, iż więzie­nie jest nor­mal­nym lo­sem działacza le­wi­cy. Hi­sto­ria więzien­na rze­czy­wiście jest nie­odłączną częścią hi­sto­rii pol­skich walk o wol­ność.

Jego ro­dzin­ny Lwów był mia­stem wie­lu kul­tur. Ja­cek żył między Po­la­ka­mi, Ukraińcami, Żyda­mi. So­cja­li­stycz­na tra­dy­cja, w której wy­ra­stał, na­ka­zy­wała trak­to­wać wszyst­kich lu­dzi równo, bez względu na po­cho­dze­nie. Po­sta­wy an­ty­se­mic­kie były potępia­ne, bu­dziły obrzy­dze­nie. Zro­zu­mie­nie in­nych, otwar­tość na lu­dzi o in­nych ko­rze­niach i ra­dy­kal­ne potępie­nie an­ty­se­mi­ty­zmu będą trwałymi ce­cha­mi oso­bo­wości Ku­ro­nia. Lwów opuścił wraz z ro­dzi­ca­mi w 1944 roku, by przez Rabkę i Kraków do­trzeć osta­tecz­nie w stycz­niu 1947 do War­sza­wy, do zbu­do­wa­ne­go przed wojną domu przy uli­cy Mic­kie­wi­cza, w którym będzie miesz­kał już za­wsze.

Był rok 1948, czas bu­do­wy „no­we­go świa­ta”, po­wsta­nia Pol­skiej Zjed­no­czo­nej Par­tii Ro­bot­ni­czej (PZPR). Rządzący kra­jem ko­mu­niści prze­ko­ny­wa­li, że zbu­dują nową Polskę – bez nędzy, nierówności, nie­na­wiści na­ro­do­wej. Trze­ba tyl­ko sku­pić wszyst­kie siły postępu i zdu­sić re­akcję. Kuroń bez­kry­tycz­nie przyjął tę wiarę. W mar­cu 1949 za­pi­sał się do Związku Młodzieży Pol­skiej (ZMP). Za­fa­scy­no­wa­ny obiet­nicą ko­mu­nizmu, bun­tu społecz­ne­go, po­gar­dy dla „miesz­czańskie­go” sty­lu życia, a przy tym bez­par­do­no­wy, dał się po­znać jako je­den z naj­ak­tyw­niej­szych działaczy na war­szaw­skim Żoli­bo­rzu. Awan­so­wał w hie­rar­chii ZMP, naj­pierw jako prze­wod­niczący zarządu szkol­ne­go i członek dziel­ni­co­we­go na Żoli­bo­rzu, wkrótce też in­struk­tor har­cer­ski w Zarządzie Stołecz­nym. Od stycz­nia do grud­nia 1953 był prze­wod­niczącym Zarządu Dziel­ni­co­we­go na Po­li­tech­ni­ce. Szyb­kie awan­se za­wdzięczał dy­na­mi­zmo­wi, po­mysłowości, ra­dy­ka­li­zmo­wi i ostrości przemówień. W 1953 roku zo­stał przyjęty do PZPR. I po paru ty­go­dniach, w grud­niu 1953, wy­rzu­co­ny z par­tii i apa­ra­tu ZMP. Jego pryn­cy­pia­lizm ugo­dził bo­wiem w in­te­re­sy apa­ra­tu par­tyj­ne­go. Za­rzu­co­no mu też, że podał nie­praw­dzi­we dane per­so­nal­ne, ukry­wając po­cho­dze­nie mat­ki, która rze­czy­wiście po­cho­dziła z in­te­li­genc­kiej ro­dzi­ny o zie­miańskich ko­rze­niach.

W 1952 roku zdał ma­turę i roz­począł stu­dia hi­sto­rycz­ne w Wyższej Szko­le Pe­da­go­gicz­nej, która miała być kuźnią na­uczy­cie­li za­an­gażowa­nych po­li­tycz­nie. Stu­dio­wał, ale przede wszyst­kim działał w Or­ga­ni­za­cji Har­cer­skiej Związku Młodzieży Pol­skiej (OH ZMP), która łączyła ele­men­ty daw­ne­go har­cer­stwa z wy­cho­wa­niem ko­mu­ni­stycz­nym. Czuł się wy­cho­wawcą – przede wszyst­kim dzie­ci z bied­nych ro­dzin, którymi opie­ko­wał się na Żoli­bo­rzu. Ta war­szaw­ska dziel­ni­ca była zna­na jako miej­sce za­miesz­ka­nia le­wi­co­wej in­te­li­gen­cji – parę ulic da­lej za­czy­nała się dziel­ni­ca przed­wo­jen­nej ko­lo­nii ofi­cer­skiej. Ale Żoli­borz to także Ma­ry­mont, gdzie stały odra­pa­ne dom­ki, których miesz­kańcy gnieździ­li się na­wet po 10 w izbie. W wie­lu do­mach nie było światła, in­sta­la­cji hi­gie­nicz­nych, sza­lał al­ko­ho­lizm, gruźlica, przestępczość. Ja­cek wyciągał dzie­ci z tych domów, by bu­do­wać im pla­ce za­baw, or­ga­ni­zo­wać wy­jaz­dy. Na obo­zach wy­po­czyn­ko­wych zdo­by­wał sławę nie­zwykłego in­struk­to­ra, który po­tra­fi snuć wspa­niałe gawędy, śpie­wać. Z umiejętnościa­mi pe­da­go­gicz­ny­mi łączył ta­lent zwierzch­ni­ka, star­sze­go ko­le­gi i kum­pla. W sierp­niu 1955 nad Wisłą w Wi­la­no­wie nie upil­no­wał roz­ocho­co­nej dzie­ciarni. Tro­je dzie­ci się uto­piło. Kuroń zo­stał aresz­to­wa­ny. Wy­szedł wpraw­dzie, ale trau­ma trwała.

W roku 1956, roku wiel­kich wy­da­rzeń w Pol­sce, był stu­den­tem hi­sto­rii Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go. Tam po­znał Ka­ro­la Mo­dze­lew­skie­go, z którym przy­jaźń połączy ich na dzie­sięcio­le­cia. Rok 1956 przy­niósł ujaw­nie­nie zbrod­ni Sta­li­na. Fer­ment ogar­niał wyższe uczel­nie i niektóre śro­do­wi­ska ro­bot­ni­cze. Szu­ka­no roz­wiązań, które by łączyły war­tości ko­mu­ni­zmu z praw­dzi­wym od­da­niem władzy w ręce ludu. Kuroń powrócił do par­tii, namówił też Mo­dze­lew­skie­go, by się do niej za­pi­sał. Gru­pa ko­legów, w której był Ja­cek, roz­bi­jała ZMP, szu­kała kon­taktów z ro­bot­ni­ka­mi, mówiła o dru­giej re­wo­lu­cji. I przyszła „re­wo­lu­cja paździer­ni­ko­wa”, jak ją na­zy­wa­no, gdy zmia­nie na szczy­tach władzy i wy­bo­ro­wi na I se­kre­ta­rza par­tii Władysława Gomułki to­wa­rzy­szyły wie­ce stu­dentów i mo­bi­li­za­cja ro­bot­ników War­sza­wy. Roz­padł się ZMP, na uczel­niach two­rzo­no nowe „re­wo­lu­cyj­ne” or­ga­ni­za­cje stu­denc­kie, w fa­bry­kach po­wsta­wały rady ro­bot­ni­cze. Gomułka jed­nak nie dopuścił do „re­wo­lu­cji” – szyb­ko obezwładnił roz­pa­lo­nych stu­dentów, uspo­koił ro­bot­ników. W 1957 roku ład zo­stał przywrócony, a próbujący in­spi­ro­wać dru­gi etap zmian ty­go­dnik „Po Pro­stu” za­mknięty.

Tym­cza­sem Kuroń je­sie­nią 1956 należał do or­ga­ni­za­torów od­bu­do­wy Związku Har­cer­stwa Pol­skie­go (ZHP). Zna­lazł się w jego władzach obok przed­wo­jen­nych in­struk­torów. Na po­sie­dze­niach Rady Na­czel­nej ZHP pro­wa­dził z nimi spo­ry, do­ma­gał się świec­kości har­cer­stwa, jego ko­edu­ka­cyj­ności, sprze­ci­wiał się po­wro­to­wi do niektórych przed­wo­jen­nych tra­dy­cji, zwłasz­cza wiążących się z ele­men­ta­mi mi­li­ta­ry­zmu. Niewątpli­wie był częścią tej gru­py, która przyszła z OH ZMP i mogła czuć po­par­cie kie­row­nic­twa par­tii. W ciągu 2 lat daw­ni har­ce­rze zo­sta­li zmar­gi­na­li­zo­wa­ni, następnie usu­nięci z kie­row­nic­twa. Kuroń należał do gru­py zwy­cięzców i miał na­dzieję na re­ali­zo­wa­nie swo­ich kon­cep­cji wy­cho­waw­czych, które prak­ty­ko­wał w war­szaw­skiej drużynie wal­te­row­skiej. Spo­ro także pisał w pi­smach har­cer­skich – „Drużynie” i „Har­cer­stwie”, miał też po­ga­dan­ki ra­dio­we, układał tek­sty pio­se­nek.

Prze­ko­na­nie, że Kuroń jest jed­nym z działaczy roz­bi­jających tra­dy­cyj­ne har­cer­stwo, moc­no się w tym cza­sie ugrun­to­wało i ta ne­ga­tyw­na oce­na ciągnęła się za nim przez lata, sta­no­wiła ważny ar­gu­ment jego prze­ciw­ników. Prawdą jest, że odwoływał się do ra­dy­kal­nie le­wi­co­wych tra­dy­cji i pod­ważał na­tu­ralną w har­cer­stwie hie­rar­chię. Pisał i mówił, że or­ga­ni­za­cja po­win­na na­uczyć dzie­ci być ak­tyw­ny­mi społecz­nie i od­po­wie­dzial­ny­mi, zdol­ny­mi do współpra­cy z in­ny­mi na za­sa­dzie part­ner­stwa w małych gru­pach. Równość, sa­morządność, łącze­nie się w gru­py dla re­ali­za­cji kon­kret­nych celów dających wyraźny efekt były nadrzędny­mi ce­la­mi, które pro­pa­go­wał. W jed­nej z dys­ku­sji mówił: „Ja pragnę wy­cho­wy­wać społecz­ni­ka. Temu służy za­pro­po­no­wa­ny przez nas sys­tem”. A w liście do żony pisał: „Istotą człowie­czeństwa jest bunt […]. Jest w człowie­ku taki bak­cyl nie­zgo­dy na zło, im jest on moc­niej­szy, tym moc­niej­szy jest człowiek”.

Grażynę po­znał w 1955 roku na jed­nym z obozów. Za­ko­chał się nie­przy­tom­nie w młod­szej o 6 lat dziew­czy­nie. Po­bra­li się w 1959 roku, Grażyna miała wówczas 19 lat, rok później uro­dził się ich je­dy­ny syn – Ma­ciek. Grażyna stu­dio­wała psy­cho­lo­gię na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim, zaj­mo­wała się dziec­kiem, pro­wa­dziła – wspólnie z teścia­mi – dom, próbując wnieść w życie Jac­ka ro­dzin­ne szczęście i mi­ni­mum sta­bi­li­za­cji. Gaja, jak ją na­zy­wał Ja­cek, była jego naj­bliższym przy­ja­cie­lem, pod­porą psy­chiczną, po­wier­ni­kiem, part­ne­rem.

Tym­cza­sem Kuroń pra­co­wał nad wielką re­formą har­cer­stwa. W ob­szer­nym re­fe­ra­cie przedłożonym w stycz­niu 1960 Głównej Kwa­te­rze Har­cer­skiej wyjaśniał i pro­jek­to­wał nowy sys­tem wy­cho­waw­czy. Pisał m.in.: „Działać dla sie­bie nie można in­a­czej niż po­przez działanie dla in­nych. Działanie dzie­ci musi stwa­rzać sze­ro­kie możliwości ak­tyw­ne­go po­zna­wa­nia świa­ta, musi po­zwa­lać czuć się pożytecz­nym. […] Chce­my, aby na­sze wy­cho­wa­nie było nie ad­ap­ta­cyj­ne, lecz re­wo­lu­cyj­ne, aby młody człowiek wcho­dził w świat nie jak posłuszny uczeń, którego na­uczy­li abe­cadła, ale jak współgo­spo­darz świa­do­my swo­ich obo­wiązków”. Pla­no­wał ko­lej­ne stop­nie – próbny, ochot­ników, od­krywców, bar­dziej za­awan­so­wa­ny wędrow­ników oraz naj­wyższy – pio­nierów. Ak­cen­to­wał spraw­ności nie in­dy­wi­du­al­ne, ale ze­społowe, bo według nie­go zdo­by­wa­nie wyższych stop­ni po­win­no być powiązane z umiejętnością pra­cy w ze­spole i zdol­nością wy­ko­ny­wa­nia prac użytecz­nych społecz­nie. Zmniej­szał rolę wy­cho­waw­cy, drużyno­we­go na rzecz wspólne­go po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji przez zespół. Naj­ważniejszą komórką ma być właśnie zespół jako gru­pa wspólne­go działania i po­ko­ny­wa­nia trud­ności. W in­nym tekście z tego sa­me­go okre­su pisał: „Cho­dzi tu o pla­no­we wpro­wa­dza­nie człowie­ka w życie społecz­ne po­przez działalność społeczną w działającym ze­spole. W tej wędrówce niezbędna jest po­moc star­sze­go doświad­cze­niem człowie­ka, ale on także musi się roz­wi­jać ra­zem z wy­cho­wan­ka­mi”. A za­tem „in­struk­to­ra­mi przede wszyst­kim po­win­ni być lu­dzie, którzy wy­cho­wa­li się w har­cer­stwie”.

Ta wi­zja wy­cho­wy­wa­nia dzie­ci do ak­tyw­ności społecz­nej i sa­morządności zde­rzała się z za­sa­da­mi sys­te­mu, który pro­mo­wał pod­porządko­wa­nie i ak­tyw­ność za­pla­no­waną je­dy­nie odgórnie. Ude­rzała też w kadrę wy­cho­wawców har­cer­skich, którymi byli głównie na­uczy­cie­le od­de­le­go­wa­ni do pro­wa­dze­nia drużyn. We­dle przyjętych w PRL kon­cep­cji wy­cho­wawczych ZHP po­wi­nien być or­ga­ni­zacją szkolną, kie­ro­waną przez na­uczy­cie­li i przy­uczającą do dys­cy­pli­ny. Wi­zja Ku­ro­nia w za­sad­ni­czy sposób zde­rzała się też z tra­dycją har­cerską pre­miującą in­dy­wi­du­al­ne osiągnięcia i pod­kreślającą hie­rar­chię.

Roz­poczętą w tym du­chu re­formę sys­te­mu za­kwe­stio­no­wa­no w 1962 roku. W maju, po dys­ku­sji na ze­bra­niu Głównej Kwa­te­ry Har­cer­skiej, skry­ty­ko­wa­no Ku­ro­nia i jego grupę, pisząc, że pro­jek­to­wa­ny sys­tem „będzie sta­wiać młodzież w sy­tu­acjach kon­fliktów także ze szkołą, z niektórymi gru­pa­mi na­uczy­ciel­stwa”. Z apa­ra­tu Ko­mi­te­tu Cen­tral­ne­go PZPR i mi­ni­ster­stwa oświa­ty szły na­ci­ski prze­ciw bu­do­wa­niu sys­te­mu sa­morządności. Poza tym wyrażano oba­wy o utratę kon­tro­li nad pro­ce­sem wy­cho­wa­nia. W czerw­cu spór do­pro­wa­dził do za­wie­sze­nia Głównej Kwa­te­ry Har­cer­skiej. Finał kon­fliktu nastąpił w paździer­ni­ku, kie­dy Ku­ro­nia i jego po­mysły, m.in. kon­cepcję przyjęcia kar­ty praw i obo­wiązków ucznia, skry­ty­ko­wa­no na ze­bra­niu z udziałem przed­sta­wi­cie­la Ko­mi­te­tu Cen­tral­ne­go PZPR. Część re­form miała być re­ali­zo­wa­na, ale bez Ku­ro­nia i z prze­kreśle­niem jego sa­morządo­wych po­mysłów. Kuroń nie wcho­dził już od tej pory do władz ZHP, a osta­tecz­nie otrzy­mał wymówie­nie z pra­cy w grud­niu 1963.

Star­cie z apa­ra­tem PZPR umoc­niło w Ku­ro­niu prze­ko­na­nie, że powrócił sys­tem pełnej kon­tro­li urzędników par­tii nad życiem społecz­nym. A za­tem re­wo­lu­cja 1956 roku zo­stała zdra­dzo­na. Pod ko­niec 1962 roku wraz z Ka­ro­lem Mo­dze­lew­skim założył Dys­ku­syj­ny Klub Po­li­tycz­ny na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim z na­dzieją roz­bu­dze­nia po­li­tycz­ne­go młodzieży. W roz­mo­wach z za­ufa­ny­mi mówił za­ra­zem o po­trze­bie po­wsta­nia po­dob­nych ośrodków w in­nych mia­stach, by być go­to­wym, gdy wystąpi kla­sa ro­bot­ni­cza. A jej wystąpie­nie z żąda­niem wiel­kich zmian było jego zda­niem pew­ne.

Wiosną 1964 Kuroń, Mo­dze­lew­ski i kil­ku ich ko­legów zaczęli pra­co­wać nad pro­gra­mem, w którym opi­sa­li do­mi­nację „cen­tral­nej po­li­tycz­nej biu­ro­kra­cji”, czy­li apa­ra­tu PZPR, nad całym społeczeństwem, przede wszyst­kim nad klasą ro­bot­niczą. Do­wo­dzi­li, że nie­unik­nio­ne wo­bec postępujących pro­blemów eko­no­micz­nych napięcie musi do­pro­wa­dzić do re­wo­lu­cji i oba­le­nia rządów biu­ro­kra­cji. Pro­jek­to­wa­li wizję no­we­go sys­te­mu – rad ro­bot­niczych bu­do­wa­nych od szcze­bla zakładu aż po szcze­bel państwo­wy, wol­ności dys­ku­sji, wie­lo­par­tyj­ności (by dyk­ta­tu­ra nie mogła powrócić), po­wszech­nych rządów ludu. Je­sie­nią 1964 Kuroń i Mo­dze­lew­ski przy­go­to­wa­li po­wie­le­nie bro­szu­ry prze­zna­czo­nej do taj­ne­go kol­por­tażu. 14 li­sto­pa­da zo­sta­li za­trzy­ma­ni przez Służbę Bez­pie­czeństwa (SB).

Władze nie chciały jed­nak pro­ce­su zna­nych działaczy młodzieżowych. Po­prze­sta­no na wy­rzu­ce­niu ich z par­tii i z pra­cy, zmon­to­wa­no na UW akcję potępie­nia ich poglądów. Wówczas od­po­wie­dzie­li Li­stem otwar­tym do par­tii, który 18 mar­ca 1965 za­nieśli na uni­wer­sy­tet. Na­za­jutrz zo­sta­li aresz­to­wa­ni, a w lip­cu odbył się ich pro­ces. Nie­re­la­cjo­no­wa­ny przez me­dia, ale od­bi­jający się sil­nym echem na uni­wer­sy­te­cie pro­ces Ku­ro­nia i Mo­dze­lew­skie­go był pierw­szym od lat praw­dzi­wym pro­cesem po­li­tycz­nym. Oskarżeni twar­do bro­ni­li swych poglądów, nie wy­ra­zi­li skru­chy. Mo­dze­lew­ski do­stał wy­rok 3,5 roku, Kuroń 3 lat więzie­nia.

Kuroń sie­dział początko­wo w więzie­niu mo­ko­tow­skim, 12 li­sto­pa­da 1965 zo­stał prze­wie­zio­ny do więzie­nia w Sztu­mie, gdzie pa­no­wały bar­dzo ciężkie wa­run­ki: „Tam jest zim­no, brud­no strasz­nie, bo tam są ki­ble, wody nie ma, jest taka czer­wo­na [mi­ska] i pół wia­der­ka na 5 osób” – mówił ad­wo­ka­to­wi. Pra­co­wał w więzien­nej pral­ni. W lip­cu 1966 zo­stał prze­wie­zio­ny do więzie­nia w Po­tu­li­cach, gdzie wa­run­ki były lep­sze. Pra­co­wał tam przy pro­duk­cji me­bli. O przeżyciach i doświad­cze­niach więzien­nych pisał ob­szer­nie w swo­ich wspo­mnie­niach. War­to jed­nak za­uważyć, że w tym cza­sie pra­wie nie było więźniów po­li­tycz­nych w Pol­sce, a ska­za­nie dwóch młodych lu­dzi, zresztą mark­sistów, było sen­sacją od­no­to­wy­waną przez za­chod­nią prasę, budzącą pro­te­sty. Ich List otwar­ty, prze­my­co­ny na Zachód, zo­stał wy­dru­ko­wa­ny w wie­lu języ­kach jako cie­ka­wy do­ku­ment ra­dy­kal­nej le­wi­cy, po­wstały w kra­ju ko­mu­ni­stycz­nym, oku­pio­ny więzie­niem, co do­da­wało mu do­dat­ko­wej aury.

W cza­sie gdy Kuroń i Mo­dze­lew­ski sie­dzie­li w więzie­niach, na uni­wer­sy­te­cie doj­rze­wało śro­do­wi­sko wy­cho­wanków Ku­ro­nia z drużyn wal­te­row­skich, na­zy­wa­nych „ko­man­do­sa­mi”, którego li­de­rem był Adam Mich­nik. Za próbę or­ga­ni­zo­wa­nia ak­cji so­li­dar­ności ze ska­za­ny­mi Mich­nik, Se­we­ryn Blumsz­tajn i ich ko­le­dzy stanęli je­sie­nią 1965 przed ko­misją dys­cy­pli­narną. Nie zo­sta­li jed­nak wy­rzu­ce­ni z UW, a tyl­ko za­wie­sze­ni na rok w pra­wach stu­den­ta. Pod ko­niec 1966 roku znów wywołali po­ru­sze­nie na uni­wer­sy­te­cie, or­ga­ni­zując ju­bi­le­uszo­wy wykład pro­fe­so­ra Lesz­ka Kołakow­skie­go w rocz­nicę Paździer­ni­ka ‘56. Zo­sta­li za­wie­sze­ni, a Mich­nik znów po­sta­wio­ny przed ko­misją dys­cy­pli­narną. W jego obro­nie zbie­ra­no pod­pi­sy pod pe­tycją na wie­lu wy­działach. Fer­ment się pogłębiał. Mich­nika nie wy­rzu­co­no, po raz dru­gi zo­stał za­wie­szo­ny na rok. „Ko­man­do­si” byli ośrod­kiem szerzącego się na uni­wer­sy­te­cie fer­men­tu, przy­po­mi­na­li też o uwięzio­nych ko­le­gach. Pry­wat­nie pozo­stawali w przy­ja­ciel­skich kon­tak­tach z Grażyną Kuroń, która po ukończe­niu stu­diów pra­co­wała w po­rad­ni psy­cho­lo­gicz­nej przy uli­cy Gro­chow­skiej.

Kie­dy la­tem 1967 Kuroń i Mo­dze­lew­ski wy­szli wa­run­ko­wo z więzie­nia, spo­tka­li swo­ich roz­bu­dzo­nych po­li­tycz­nie wy­cho­wanków. Kil­ka mie­sięcy później de­cy­zja władz o zdjęciu Dziadów Mic­kie­wi­cza ze sce­ny Te­atru Na­ro­do­we­go stała się za­rze­wiem pro­te­stu li­te­ratów i stu­dentów sku­pio­nych wokół Ku­ro­nia i Mo­dze­lew­skie­go. Ze­bra­no po­nad 3 tysiące pod­pisów pod pe­tycją pro­te­sta­cyjną, a na 8 mar­ca 1968 przy­go­to­wa­no wiec na dzie­dzińcu UW. Zaczął się wiel­ki pro­test stu­dentów, który prze­szedł do hi­sto­rii jako wy­da­rze­nia mar­co­we. Kuroń i Mo­dze­lew­ski już w nich nie uczest­ni­czy­li, bo­wiem 8 mar­ca pod wieczór zna­leźli się w więzie­niu.

Po długim i dra­ma­tycz­nym śledz­twie, przez które przeszło w War­sza­wie kil­ka­dzie­siąt osób, je­sie­nią 1968 zaczął się cykl pro­cesów. Ko­lej­ny – Ku­ro­nia i Mo­dze­lew­skie­go – odbył się w stycz­niu 1969. Tym ra­zem ich uwięzie­niu to­wa­rzy­szyła kam­pa­nia pro­pa­gan­do­wa wy­mie­rzo­na w „sy­jo­nistów” i wi­chrzy­cie­li, z których naj­gor­szy­mi byli Kuroń, Mo­dze­lew­ski i Mich­nik. Ska­za­ni na 3,5 roku więzie­nia pod za­rzu­tem stwo­rze­nia i kie­ro­wa­nia nie­le­galną or­ga­ni­zacją „ko­man­dosów” Kuroń i Mo­dze­lew­ski od­by­wa­li karę jako re­cy­dy­wiści w ciężkich więzie­niach.

W maju 1969 z Mo­ko­to­wa Kuroń zo­stał wy­wie­zio­ny do więzie­nia we Wron­kach. Ze­tknął się tam z ludźmi bar­dzo zde­mo­ra­li­zo­wa­ny­mi, często po­chodzącymi z pa­to­lo­gicz­nych ro­dzin, wie­lo­krot­nie ka­ra­ny­mi. Po la­tach wspo­mi­nał pod­czas spo­tka­nia z ro­bot­ni­ka­mi Ur­su­sa: „Oni na­prawdę, na­prawdę byli pełni nie­na­wiści do Pana Boga i do re­li­gii. I do­pie­ro od­kryłem, że to mną wstrząsa strasz­nie, że jest to dla mnie jakaś ważna spra­wa, a po dru­gie, tam do­pie­ro zro­zu­miałem, że […] jak człowiek nie na­uczy się miłości, nie dorośnie do miłości, to nie dorośnie do re­li­gii […], a dla mnie to było wiel­kie przeżycie, wiel­kie od­krycie”. W więzie­niu nastąpił zwrot w kie­run­ku po­szu­ki­wa­nia sensów re­li­gij­nych, oso­bo­wych re­la­cji człowie­ka z Bo­giem, które staną się ważne w bu­do­wa­niu sys­te­mu war­tości Jac­ka Ku­ro­nia od lat 70. W tym okre­sie dużo czy­tał, szu­kając porządku w myśle­niu ide­owym, w bu­do­wa­niu sys­te­mu prze­ko­nań, który miał zastąpić po­rzu­co­ny sys­tem mark­si­stow­ski. Kuroń bo­wiem nie mógł po­prze­stać na wyrażeniu sprze­ci­wu wo­bec tego, co jest, bu­do­wał w swo­jej re­flek­sji re­la­cje między człowie­kiem a społeczeństwem, sta­rał się określić re­la­cje między wol­nością jed­nost­ki a pra­wa­mi in­nych – szu­kał ta­kie­go sys­te­mu, który za­pew­ni po­sza­no­wa­nie i re­ali­zację naj­ważniej­szych war­tości. Wra­cał do daw­nych wi­zji har­cer­skich, w których zna­cze­nie miał zespół, czy­li gru­pa lu­dzi dążących do zmian, złączo­nych współpracą i so­li­dar­nością oraz wie­lu ta­kich ze­społów tworzących śro­do­wi­ska. Wszyst­kich złączo­nych pra­gnie­niem ak­tyw­ności, sa­morządności, prze­kształca­nia świa­ta.

W li­stach do Gai wie­le pisał o swo­ich prze­myśle­niach, mało o zdro­wiu i sa­mo­po­czu­ciu. Gaj­ka była jed­nak psy­cho­lo­giem i wni­kliwą ob­ser­wa­torką. SB podsłuchała jej roz­mowę z me­ce­nas Anielą Ste­ins­ber­gową w mar­cu 1970, po po­wro­cie z wi­dze­nia. Gaja „od­niosła wrażenie, że [Ja­cek] nie mówił praw­dy o so­bie (uni­kał rozmów na te­mat zdro­wia). Do­wie­działa się, że pra­cu­je w pral­ni więzien­nej jako pracz i miesz­ka ra­zem z trze­ma więźnia­mi, co jest dla nie­go uciążliwe. Na­rze­ka też na rzad­kość wi­zyt ze stro­ny naj­bliższych. Na ten te­mat G. Kuroń przed­sta­wiła, że na­czel­nik więzie­nia jest uprze­dzo­ny do Jac­ka i robi mu trud­ności z uzy­ska­niem wi­dze­nia. Ostat­nio zwra­cała się do na­czel­nika o wi­dze­nie dla ojca, na co otrzy­mała od­po­wiedź, że o wi­dze­nie po­wi­nien sta­rać się J. Kuroń, nie zaś ona”.

Pod­czas od­sia­dy­wa­nia obu tych wy­roków Gaja Kuroń zaj­mo­wała się sy­nem, pra­co­wała, zdo­by­wając środ­ki na utrzy­ma­nie, słała co mie­siąc (częściej nie było wol­no) do więzie­nia czułe li­sty do Jac­ka, pod­trzy­my­wała go na du­chu, jeździła na wi­dze­nia. Z wielką god­nością i bez­gra­nicz­nym przy­wiąza­niem do Jac­ka niosła ciężar żony więźnia. Za­ra­zem w założonej jej przez SB w stycz­niu 1971 spra­wie rozpra­co­wania pi­sa­no: „Grażyna Kuroń utrzy­mu­je ożywio­ne kon­tak­ty z grupą osób, które na prze­strze­ni ostat­nich kil­ku lat (1965–1968) pro­wa­dziły ak­tywną działalność wi­chrzy­cielską i re­wi­zjo­ni­styczną w śro­do­wi­skach młodzieży aka­de­mic­kiej i pra­cow­ników na­uko­wych. Or­ga­ni­zo­wa­ne przy różnych oka­zjach spo­tka­nia gru­py mają stwa­rzać wa­run­ki in­te­gra­cji roz­bi­te­go śro­do­wi­ska. Dys­ku­to­wa­ne i roz­ważane są różne aspek­ty form i me­tod działalności w powiąza­niu oraz wy­ko­rzy­sta­niu prze­by­wającej na emi­gra­cji znacz­nej gru­py b. «ko­man­dosów». W ostat­nim okre­sie G. Kuroń utrzy­mu­je sys­te­ma­tycz­ne kon­tak­ty z Ja­nem [Józe­fem] Lip­skim, Anielą Ste­ins­ber­gową, [Władysławem] Siłą-No­wic­kim, A. Mich­ni­kiem, S. Blumsz­taj­nem, B. Toruńczyk, Na­ta­lią Mo­dze­lewską, Wł. Bieńkow­skim i in­ny­mi oso­ba­mi zna­ny­mi z wi­chrzy­cielskiej działalności”.

W rze­czy­wi­stości tam­tych lat, na­zna­czo­nej kon­trolą władzy nad wszel­ki­mi aspek­ta­mi życia oraz sze­roką in­wi­gi­lacją, zwłasz­cza śro­do­wi­ska opo­zy­cyj­ne­go, los żony po­li­tycz­ne­go bun­tow­ni­ka i więźnia nie był łatwy. Na­wet bli­scy zna­jo­mi mo­gli się oba­wiać, że pod­trzy­my­wa­nie kon­taktów z ro­dziną „przestępcy” spo­wo­du­je ne­ga­tyw­ne za­in­te­re­so­wa­nie Służby Bez­pie­czeństwa, kłopo­ty w pra­cy itd. Wie­lu też nie ro­zu­miało sen­su ruj­no­wa­nia życia własne­go i swo­ich bli­skich w imię abs­trak­cyj­nych idei czy sa­mobójcze­go w isto­cie ge­stu sprze­ci­wu. Wie­lu uważało Ku­ro­nia za dzi­wa­ka, człowie­ka nie­przy­sto­so­wa­ne­go, fa­na­ty­ka narażającego sie­bie i swoją ro­dzinę. Także ta­kim opi­niom Gaja mu­siała sta­wić czoło. Jej opar­ciem było przede wszyst­kim śro­do­wi­sko „ko­man­dosów”, które też przeszło przez więzie­nia, oraz gro­no star­szych przy­ja­ciół, wśród których po­sta­cią szczególnie ważną był Jan Józef Lip­ski.

Kie­dy więc Kuroń i Mo­dze­lew­ski wy­szli w 1971 roku z więzie­nia, spo­tka­li przy­ja­ciół, wpraw­dzie żyjących na mar­gi­ne­sie, ale go­to­wych do po­mo­cy. Mo­dze­lew­ski na kil­ka lat wy­co­fał się z ak­tyw­ności opo­zy­cyj­nej: obro­nił dok­to­rat i przy­go­to­wał ha­bi­li­tację. Kuroń otwie­rał się na kon­tak­ty z in­ny­mi śro­do­wi­ska­mi doświad­czo­ny­mi w 1968 roku – idąc śla­dem Mich­ni­ka i in­nych „ko­man­dosów”, nawiązał kon­tak­ty z ka­to­li­ka­mi z „Więzi” i Klu­bu In­te­li­gen­cji Ka­to­lic­kiej (KIK), w 1974 i 1975 roku odbył roz­mo­wy z pry­ma­sem Wy­szyńskim i kar­dy­nałem Woj­tyłą. Po­rzu­cił osta­tecz­nie mark­sizm i ka­te­go­rie kla­so­we, otwo­rzył się na war­tości chrześcijaństwa, czy­li pod­mio­to­wość człowie­ka i szu­ka­nie ta­kie­go porządku społecz­ne­go, który po­zwo­li na re­ali­zację różnych po­trzeb du­cho­wych i różnych war­tości ide­owych w ra­mach sa­morządne­go, de­mo­kra­tycz­ne­go społeczeństwa. Jego ważnym wy­zna­niem był ar­ty­kuł Chrześci­ja­nie bez Boga, opu­bli­ko­wa­ny w 1975 roku w „Zna­ku” pod zna­mien­nym pseu­do­ni­mem Ma­ciej Gaj­ka. Z ko­lei w pa­ry­skiej „Kul­tu­rze” w 1974 roku ano­ni­mo­wo uka­zał się ar­ty­kuł Ku­ro­nia Po­li­tycz­na opo­zy­cja w Pol­sce, który był pro­jek­tem ta­kiej działalności – sku­pio­nej na od­twa­rza­niu so­li­dar­ności społecz­nej, two­rze­niu poza kon­trolą sys­te­mu małych grup, które po­sze­rzały za­kres wol­ności. Tam też sfor­mo­wał Kuroń za­sad­ni­czy po­stu­lat działania zgod­nie z obo­wiązującą (choć często nie­prze­strze­ganą przez władze) li­terą pra­wa.

Gdy Ste­fan Nie­siołowski, główny obok An­drze­ja Czu­my li­der gru­py „Ruch”, wy­szedł w 1974 roku po 4 la­tach z więzie­nia, od­wie­dził Ku­ro­nia. Było to ich pierw­sze spo­tka­nie: „Za­pa­miętałem ko­tle­ty mie­lo­ne smażone przez wiecz­nie uśmiech­niętą Gajkę i małego Maćka […]. Wy­mie­nia­liśmy się doświad­cze­nia­mi o więzie­niach, on opo­wia­dał o Sztu­mie, ja o Bar­cze­wie, Ko­chu i gryp­se­rach z Iławy. Mie­liśmy wspólnych zna­jo­mych kry­mi­na­listów i kla­wi­szy” („Ga­ze­ta Wy­bor­cza”, 4 lip­ca 2014). Obaj będą po­tem działali w różnych nur­tach opo­zy­cji, ale zdol­ność bu­do­wa­nia wspólno­ty po­nad po­działami będzie sta­no­wić o sile pol­skiej opo­zy­cji.

Po­wro­tem śro­do­wisk opo­zy­cyj­nych do ak­tyw­ności był pro­test prze­ciw po­praw­kom do kon­sty­tu­cji na przełomie 1975 i 1976 roku. Kuroń należał do ini­cja­torów Li­stu 59, naj­ważniej­sze­go wystąpie­nia, w którym de­kla­ro­wa­no dążenie do war­tości społeczeństwa de­mo­kra­tycz­ne­go i sys­te­mu par­la­men­tar­ne­go. Kam­pa­nia kon­sty­tu­cyj­na obu­dziła ak­tyw­ność, wolę działania, po­sze­rzyła znacz­nie krąg lu­dzi go­to­wych do wystąpie­nia prze­ciw sys­te­mo­wi dyk­ta­tu­ry.

We wrześniu 1976 Kuroń należał do kil­ku­na­stu założycie­li Ko­mi­te­tu Obro­ny Ro­bot­ników (KOR), który po­sta­no­wił bro­nić ro­bot­ników uwięzio­nych i bi­tych za udział w czerw­co­wym pro­teście. Po raz pierw­szy od dzie­sięcio­le­ci po­wstał ośro­dek or­ga­ni­zo­wa­nia sprze­ci­wu wo­bec postępo­wa­nia władz, działający przy tym jaw­nie. Kuroń po­strze­ga­ny był jako li­der KOR-u, tak też był wi­dzia­ny przez władze. Ak­cja KOR-u do­pro­wa­dziła do uwol­nie­nia w lip­cu 1977 wszyst­kich uwięzio­nych ro­bot­ników, a następnie – wraz z prze­kształce­niem KOR-u w Ko­mi­tet Sa­mo­obro­ny Społecz­nej „KOR” – do roz­wi­nięcia in­nych form działań: wal­ki z łama­niem pra­wa przez władze, po­wstawania pism nie­cen­zu­ro­wa­nych, roz­po­wszech­nia­nych przez prze­ka­zy­wa­nie z rąk do rąk, sty­mu­lo­wa­nia roz­wo­ju małych ośrodków nie­za­leżnej ak­tyw­ności społecz­nej stu­dentów, in­te­li­gen­cji i ro­bot­ników. Małe gru­py społecz­nych ini­cja­tyw poza ra­ma­mi sys­te­mu two­rzyły cały ar­chi­pe­lag ru­chu ko­row­skie­go, a Kuroń (i jego te­le­fon) był cen­trum in­for­ma­cji i kon­taktów tego ru­chu.

Ja­cek Kuroń był przywódcą KOR-u z wie­lu względów. Po­sia­dał niesłychaną ener­gię, poświęcał się ak­tyw­ności w ru­chu całko­wi­cie i przez cały czas, od­by­wał set­ki spo­tkań z kie­rującymi różnymi ini­cja­ty­wa­mi, dyżuro­wał przy te­le­fo­nie, dzwo­nił do za­gra­nicz­nych ko­re­spon­dentów, a także na Zachód, do bra­ci Alek­san­dra i Eu­ge­niu­sza Smo­larów, by prze­ka­zy­wać im wia­do­mości o oświad­cze­niach ko­mi­te­tu, za­trzy­ma­niach, re­wi­zjach, no­wych ini­cja­ty­wach, po czym in­for­ma­cje te wra­cały do kra­ju na fa­lach au­dy­cji Ra­dia Wol­na Eu­ro­pa. Kuroń w swo­ich wy­po­wie­dziach i ar­ty­kułach wy­ty­czał główny nurt stra­te­gii po­li­tycz­nej ru­chu. Kon­cepcję działania wykładał m.in. w słyn­nych Myślach o pro­gra­mie działania z 1976 roku czy w wyrażających jego po­szu­ki­wa­nia Za­sa­dach ide­owych z 1977 roku. Wyjeżdżał do wie­lu miast, myląc szpic­lujących es­beków, by spo­ty­kać się z opo­zy­cyj­ny­mi stu­den­ta­mi czy ro­bot­ni­ka­mi. Dla ko­row­skiej młodzieży był le­gendą ze względu na lata spędzo­ne w więzie­niach, ale też nie­zwykłą cha­ryzmę, siłę prze­ko­ny­wa­nia. W po­czu­ciu bez­na­dziej­ności po­tra­fił dawać na­dzieję, for­mułować cele, jak ten po­wta­rza­ny po­tem wie­le razy: „Za­miast palić ko­mi­te­ty [PZPR], zakładaj­cie własne [sa­mo­obro­ny społecz­nej]”. Formą sku­pie­nia, bu­do­wa­nia języka opi­su rze­czy­wi­stości i wyrażania własnych myśli, dys­ku­sji o ce­lach ak­tyw­ności była pra­sa wy­da­wa­na poza zasięgiem cen­zu­ry. Ze­społy re­dak­cyj­ne, eki­py dru­kar­skie i kol­por­ter­skie two­rzy­li młodsi, ale Kuroń temu pa­tro­no­wał, bli­skie związki łączyły go zwłasz­cza z re­dak­cja­mi „Biu­le­ty­nu In­for­ma­cyj­ne­go”, „Ro­bot­ni­ka” i „Kry­ty­ki”.

Miał prze­ciw­ników, także wśród opo­zy­cjo­nistów, którzy wi­dzie­li jego do­mi­nującą rolę i nie chcie­li jej za­ak­cep­to­wać. Część nie po­tra­fiła mu wy­ba­czyć młodzieńcze­go za­an­gażowa­nia w ko­mu­nizm i „roz­bi­ja­nie” har­cer­stwa. Niektórzy sami pragnęli być przywódca­mi, a najłatwiej było to osiągnąć przez kwe­stio­no­wa­nie przywództwa Ku­ro­nia, także Mich­ni­ka oraz ich przeszłości, przez od­rzu­ca­nie języka po­li­tycz­ne­go oraz przez wy­su­wa­nie o wie­le ra­dy­kal­niej­szych celów. In­a­czej za­tem rozkłada­li ak­cen­ty, in­nych używa­li sfor­mułowań, ale sens co­dzien­nej działalności był po­dob­ny.

Kuroń płacił za tę ak­tyw­ność licz­ny­mi re­wi­zja­mi w swo­im domu, dzie­siątka­mi za­trzy­mań na 48 go­dzin, dez­or­ga­ni­zacją życia do­mo­we­go, gdyż jego miesz­ka­nie było przez lata kwa­terą główną opo­zy­cji. Kie­dy w maju 1977 zo­stał aresz­to­wa­ny i zda­wało się, że władze są zde­cy­do­wa­ne wy­to­czyć pro­ces, zastępowała go Gaja. Od­bie­rała te­le­fo­ny, spo­ty­kała się z dzien­ni­ka­rza­mi, dzwo­niła do Smo­larów, wraz z in­ny­mi ko­bie­ta­mi – Ha­liną Mikołajską i Anką Ko­walską – próbowała two­rzyć ośro­dek kon­taktów. Gdy w lip­cu 1977 wszy­scy uwięzie­ni wy­szli, napięcie opadło, ale nie zniknęło. Po­now­ne ude­rze­nie mogło przyjść w do­wol­nej chwi­li, a co­dzien­nością byli es­be­cy pod okna­mi, podsłuch w miesz­ka­niu i te­le­fo­nie, szpic­le wędrujący za Ku­ro­niem na uli­cy, za­kaz wy­jazdów za gra­nicę (to oczy­wi­stość), ale na­wet in­wi­gi­la­cja Ku­ro­niów na wa­ka­cjach. Krąg kon­taktów z ludźmi był ra­czej stały, obej­mo­wał in­nych opo­zy­cjo­nistów, „zwy­kli” lu­dzie ra­czej bali się zaglądać do kwa­tery głównej opo­zy­cji.

„Za­miast palić ko­mi­te­ty, zakładaj­cie własne”. Jedną z ta­kich małych grup były utwo­rzo­ne w 1978 roku Wol­ne Związki Za­wo­do­we Wy­brzeża. 14 sierp­nia 1980 ich przywódcy roz­poczęli i po­pro­wa­dzi­li strajk w Stocz­ni Gdańskiej, z którego zro­dziła się „So­li­dar­ność”. Ja­cek zdołał ode­brać te­le­fon o roz­poczęciu straj­ku i prze­ka­zać wia­do­mość na Zachód. Słał do Gdańska ku­rierów z ra­da­mi i od­bie­rał wia­do­mości, by prze­ka­zy­wać je na Zachód. 20 sierp­nia zo­stał aresz­to­wa­ny pod­czas na­ra­dy ko­rowców, która od­by­wała się w jego miesz­ka­niu. Wkrótce otrzy­mał sankcję pro­ku­ra­torską, po­dob­nie jak 20 in­nych działaczy opo­zy­cji. Choć in­for­ma­cji o tym nie prze­ka­zano ro­dzi­nom aresz­to­wa­nych, Gaj­ka Kuroń zdołała ją wy­do­być od pro­ku­ra­to­ra i na­tych­miast po­je­chała do straj­kującej Stocz­ni Gdańskiej. Za­wia­do­miła przywódców straj­ku o aresz­to­wa­niach i wpłynęła na to, że po­sta­wi­li sprawę pryn­cy­pial­nie, uza­leżniając pod­pi­sa­nie wy­ne­go­cjo­wa­ne­go już po­ro­zu­mie­nia od zwol­nie­nia opo­zy­cjo­nistów. Po­ro­zu­mie­nie pod­pi­sa­no, Kuroń i wszy­scy inni aresz­to­wa­ni wy­szli na wol­ność.

W Nie­za­leżnym Sa­morządnym Związku Za­wo­do­wym „So­li­dar­ność” Kuroń był jed­nym z naj­ważniej­szych do­radców. Próbował zde­fi­nio­wać sy­tu­ację po­li­tyczną, którą zmie­niło po­wsta­nie nie­za­leżnego od władz wiel­kie­go związku, a w kon­se­kwen­cji wzy­wał „So­li­dar­ność” do ob­li­czal­ności, powściągli­wości, ale za­ra­zem bu­do­wa­nia pro­gra­mu wiel­kich re­form, które będą ozna­czały od­bu­dowę sa­morządne­go społeczeństwa i ogra­ni­cze­nie władzy PZPR. Pro­gram ten wykładał w ar­ty­kułach, licz­nych wy­wia­dach oraz na dzie­siątkach spo­tkań z ro­bot­ni­ka­mi i stu­den­ta­mi w całej Pol­sce. Uczest­ni­czył w nie­mal wszyst­kich po­sie­dze­niach Kra­jo­wej Ko­mi­sji Po­ro­zu­mie­waw­czej, brał udział w dys­ku­sjach pod­czas ko­lej­nych kry­zysów czy układa­nia pro­jektów zmian sys­te­mo­wych lub sta­no­wi­ska na ne­go­cja­cje z władza­mi. Znów w tej ak­tyw­ności naj­bliżej współpra­co­wał z Ka­ro­lem Mo­dze­lew­skim, który był rzecz­ni­kiem pra­so­wym „So­li­dar­ności”. Obaj też należeli do zwo­len­ników bu­do­wa­nia w zakładach, obok działalności związko­wej, także sa­morządów, które po­win­ny przej­mo­wać kon­trolę nad pro­dukcją, a zwłasz­cza wyłaniać w kon­kur­sie dy­rek­to­ra. Wia­ra w moc sa­morządności bu­do­wa­nej od dołu szła w pa­rze z na­dzieją na wy­mu­sze­nie na Mo­skwie bier­ne­go przy­zwo­le­nia na pol­ski eks­pe­ry­ment. Je­sie­nią 1981 Kuroń głosił po­trzebę powołania rządu na­ro­do­we­go, ak­cep­to­wa­ne­go przez naj­ważniej­sze siły w Pol­sce – „So­li­dar­ność”, Kościół i par­tię. Rząd na­ro­do­wy miałby przy­go­to­wać wy­bo­ry i roz­począć pro­ces re­form, wśród których nie­odzow­ne było też od­bu­dowanie sa­morządności lo­kal­nej. W przyszłym Sej­mie prze­wi­dy­wał po­dział man­datów tak, by obok wy­bra­nych na nor­mal­nych za­sa­dach, za­pew­nić na okres przejścio­wy re­pre­zen­tację dotąd rządzącej par­tii. Przez władzę pro­jekt ten uzna­ny zo­stał za wy­raz kontr­re­wo­lu­cyj­ne­go dążenia do jej oba­le­nia prze­mocą. Prze­ciw­ko Ku­ro­nio­wi jako in­spi­ra­to­ro­wi działań an­ty­państwo­wych to­czo­no śledz­two.

13 grud­nia 1981 wraz z ogłosze­niem sta­nu wo­jen­ne­go Kuroń zo­stał in­ter­no­wa­ny i osa­dzo­ny w więzie­niu w Białołęce, jak większość in­ter­no­wa­nych z War­sza­wy. W więzien­nych ce­lach zna­leźli się też żona i syn. W uza­sad­nie­niu in­ter­no­wa­nia Grażyny pi­sa­no: „Zo­stała in­ter­no­wa­na w dniu 15 grud­nia 1981 z uwa­gi na współuczest­nic­two w re­da­go­wa­niu i przy­go­to­wa­niu odezw i ape­li o pro­kla­mo­wa­nie straj­ku ge­ne­ral­ne­go. Po­nad­to miesz­ka­nie wyżej wy­mie­nio­nej, jak i Ewy Mi­le­wicz, zaczęło się sta­wać punk­tem zbor­nym śro­do­wi­ska post­ko­row­skie­go w celu zor­ga­ni­zo­wa­nia ak­cji w obro­nie in­ter­no­wa­nych oraz ich ro­dzin. […] W dniu 29.12 br. prze­pro­wa­dzo­no roz­mowę z w/wym., pod­czas której zde­cy­do­wa­nie odmówiła pod­pi­sa­nia oświad­cze­nia o za­nie­cha­niu działalności szko­dli­wej dla PRL i prze­strze­ga­nia obo­wiązującego porządku praw­ne­go”. Grażyna prze­by­wała w więzie­niu gro­chow­skim za­mie­nio­nym na ośro­dek in­ter­no­wa­nia, następnie wy­wie­zio­no ją do Gołdapi, gdzie stwo­rzo­no ośro­dek in­ter­no­wa­nia ko­biet, a w maju prze­trans­por­to­wa­no do Darłówka. W połowie maja 1982 ofi­cer SB oce­niał: „Jest przywódczy­nią prze­by­wających tam ko­biet i in­spi­ru­je ak­cje utrud­niające utrzy­ma­nie porządku i dys­cy­pli­ny”. Tym­cza­sem 18 maja ko­mi­sja le­kar­ska więzien­nej służby zdro­wia stwier­dziła, że po­wo­dem do­le­gli­wości, na które się skarży Grażyna Kuroń, „jest no­wotwór, a pa­cjent­ka wy­ma­ga le­cze­nia szpi­tal­ne­go”. 30 maja Grażynę zwol­nio­no na prze­pustkę.

Udała się do Łodzi, gdzie na le­cze­nie przyjął ją Ma­rek Edel­man. Oka­zało się, że Gaja cho­ru­je na zwłóknie­nie płuc, a ro­ko­wa­nia są jesz­cze gor­sze niż w przy­pad­ku raka. Cho­ro­ba postępowała szyb­ko i stan był co­raz bar­dziej bez­na­dziej­ny. Wo­bec per­spek­ty­wy rychłej śmier­ci sta­ra­niem Edel­mana i sio­stry Grażyny Ewy Do­bro­wol­skiej uzy­ska­no zgodę władz więzien­nych na umożli­wie­nie Jac­ko­wi pożegna­nia się z Gają. Przy­wie­zio­no go do Łodzi 22 li­sto­pa­da. Przez kil­ka go­dzin był przy jej łóżku, na noc za­bra­no go do łódzkie­go więzie­nia. Na­za­jutrz Grażyna umarła.

Jej po­grzeb na Powązkach 26 li­sto­pa­da zgro­ma­dził około 3 tysiące osób – po­zo­stających na wol­ności lu­dzi „So­li­dar­ności” oraz wie­lu zwykłych miesz­kańców War­sza­wy, dla których na­zwi­sko Kuroń było sym­bo­lem opo­ru, sprze­ci­wu, a śmierć Gai jesz­cze jed­nym nieszczęściem roku 1982. Ja­cek stał nad trumną chu­dy, bla­dy, półprzy­tom­ny.

Śmierć Grażyny była dla Jac­ka wiel­kim cio­sem, od­bie­rała siły i pogłębiała sa­mot­ność w więzie­niu. „Mówiłem np. «Oj­cze nasz». Bar­dzo po­wo­li, z wiel­kim na­mysłem nad zna­cze­niem każdego słowa i jego kon­se­kwen­cja­mi. Mówiłem kil­ka razy: żeby zro­zu­mieć, a po­tem sta­rałem się nawiązać kon­takt z Gają… – mówił w wy­wia­dzie z 1996 roku. – To strasz­nie trud­ne, nie wiem, czy się odważę po­wie­dzieć…” („Ty­go­dnik Po­wszech­ny”, 11 lip­ca 2004).

W grud­niu 1982 zo­stał oskarżony wraz z 10 in­ny­mi przywódca­mi „So­li­dar­ności” i KSS „KOR” o próbę oba­le­nia ustro­ju, za co gro­ził wie­lo­let­ni wy­rok. Pro­ces czte­rech działaczy KSS „KOR” roz­począł się w lip­cu 1984 i zo­stał na­tych­miast prze­rwa­ny. Władze ogłosiły amne­stię. Po 2,5 roku Kuroń wy­szedł z więzie­nia wraz z pozo­stałymi 10 przywódca­mi i set­ka­mi in­nych aresz­to­wa­nych.

Wy­szedł do pust­ki, w której nie po­tra­fił zna­leźć so­bie miej­sca. Tęskno­ta za zmarłą Gają two­rzyła próżnię. Był to też czas najgłębsze­go kry­zy­su ru­chu. Kuroń do­ra­dzał pod­ziem­nym władzom Związku, ale był tyl­ko cie­niem daw­ne­go Jac­ka.

Do sił i ener­gii wra­cał po 1986 roku, kie­dy władze ogłosiły ko­lejną amne­stię i kli­mat za­czy­nał się zmie­niać. Spo­tkał Da­nu­się Wi­niarską, bar­dzo ak­tywną działaczkę pod­ziem­nej „So­li­dar­ności” z Lu­bli­na, z którą związek przywra­cał mu też siłę do działania. Da­nu­sia stwo­rzyła mu dom, więź ro­dzinną. Po­bra­li się w 1990 roku.

W 1988 roku, gdy przy­go­to­wy­wa­no roz­mo­wy Okrągłego Stołu, władze za je­den z wa­runków ich roz­poczęcia po­sta­wiły usu­nięcie Ku­ro­nia i Mich­ni­ka z gro­na uczest­ników przyszłych ne­go­cja­cji. Wałęsa odmówił. Okrągły Stół odbył się parę mie­sięcy później. Kuroń przy nim za­siadł, był też jed­nym z głównych ne­go­cja­torów po­ro­zu­mie­nia do­tyczącego re­form po­li­tycz­nych. Opo­wia­dał się za zmia­na­mi za­sad­ni­czy­mi, ale bez wy­mu­sza­nia ich siłą. W mar­cu 1989, pod­czas pierw­szej le­gal­nie zor­ga­ni­zo­wa­nej kon­fe­ren­cji pra­so­wej, mówił: „Są gru­py fun­da­men­ta­listów, które uważają, że do­pie­ro oba­le­nie ko­mu­ni­zmu może za­początko­wać pro­ces prze­mian, my po­dej­mu­je­my pewną próbę obec­nie, przez bu­dowę in­sty­tu­cji de­mo­kra­tycz­nych. Jak się to za­wa­li, to my się skom­pro­mi­tu­je­my, a fun­da­men­ta­liści […] zbiją na tym ka­pi­tał, ale dla Pol­ski będzie to ka­ta­stro­fa. Twierdzę, że wszel­ka prze­moc jest zła, prze­moc ro­dzi prze­moc. We­szli­byśmy do pałaców władzy i co da­li­byśmy później lu­dziom? Obie­cy­wa­ne pod­wyżki po 50 tys. i więcej? Za­brakłoby na to środków, po dro­dze wie­le by się jesz­cze znisz­czyło. A za­wie­dzio­na re­wo­lu­cyj­na fala zmiotłaby nas sa­mych”.

Kuroń chciał, by w bu­do­wa­niu sta­bil­nej, de­mo­kra­tycz­nej Pol­ski mo­gli wziąć udział wszy­scy, także do­tych­cza­so­wi wro­go­wie. I tej za­sa­dzie był wier­ny do końca. W wy­bo­rach 4 czerw­ca zo­stał posłem.

We wrześniu tego roku wszedł do rządu Ta­de­usza Ma­zo­wiec­kie­go jako mi­ni­ster pra­cy. Cała Pol­ska do­brze go wte­dy po­znała jako tego, który co ty­dzień z okna te­le­wi­zo­ra tłuma­czył sens zmian i ko­niecz­nych poświęceń, ry­so­wał per­spek­tywę i dawał doraźne po­ra­dy. Angażował się w łago­dze­nie do­tkli­wych skutków trans­for­ma­cji eko­no­micz­nej, or­ga­ni­zując Fun­dację SOS. Chciał po­bu­dzić ruch społecz­nej so­li­dar­ności, jak naj­szer­sze­go uczest­nic­twa Po­laków w bu­do­wa­niu swe­go oto­cze­nia i za­go­spo­da­ro­wy­wa­niu kra­ju. Był jed­nym z przywódców ROAD, a od 1990 roku Unii De­mo­kra­tycz­nej, w której sku­piła się większość daw­nych działaczy KSS „KOR” i przywódców pod­ziem­nej „So­li­dar­ności”. Mi­ni­strem pra­cy zo­stał po­now­nie w 1992 roku, w rządzie Han­ny Su­choc­kiej. Kon­cen­tro­wał się wówczas na zbu­do­wa­niu ko­mi­sji trójstron­nej, łączącej przed­sta­wi­cie­li związków za­wo­do­wych, pra­co­dawców i władz mi­ni­sterialnych, by za­pew­nić płasz­czyznę roz­wiązy­wa­nia sporów i za­ra­zem par­ty­cy­pa­cji przed­sta­wi­cielstw ro­bot­ni­czych w pro­ce­sie rządze­nia. Boleśnie od­czuł porażkę tej kon­cep­cji.

Cie­szył się ogromną po­pu­lar­nością w społeczeństwie z uwa­gi na swo­je pro­społecz­ne za­an­gażowa­nie, zdol­ność tłuma­cze­nia społeczeństwu swe­go sta­no­wi­ska, prze­ko­ny­wa­nia, także osob­ny dżin­so­wy strój. Po­pu­lar­ność nie przełożyła się jed­nak na wy­nik wy­bor­czy, gdy w 1995 roku stanął do wy­borów pre­zy­denc­kich. Prze­grał. Po­tem przyszła cho­ro­ba.

Za­bie­rał głos w naj­ważniej­szych de­ba­tach po­li­tycz­nych tego cza­su. Był prze­ciw­ni­kiem ra­dy­kal­nych roz­li­czeń, lu­stra­cji, bra­nia od­we­tu za daw­ne krzyw­dy. Uważał je bo­wiem za narzędzia bu­do­wa­nia nie­na­wiści w społeczeństwie i two­rze­nia ra­dy­kal­nych po­działów, a sprze­ciw wo­bec sia­nia nie­na­wiści należał do jego pryn­cy­piów. Ak­tyw­nie uczest­ni­czył w ini­cja­ty­wach zmie­rzających do po­jed­na­nia z sąsia­da­mi, zwłasz­cza z Ukraińcami, a ostat­nią w życiu podróż – już bar­dzo scho­ro­wa­ny – odbył w li­sto­pa­dzie 2002 do Lwo­wa, by wspólnie mo­dlić się nad gro­ba­mi pol­skich i ukraińskich żołnie­rzy po­ległych w wal­ce o mia­sto w 1918 roku.

Wol­na Pol­ska stała się spełnie­niem jego ma­rzeń – była nie­pod­legła i de­mo­kra­tycz­na, otwar­ta na sąsiadów, w tym na szczególnie mu bli­skich Ukraińców. Za­ra­zem kształtujący się porządek społecz­ny i eko­no­micz­ny bu­dził jego sprze­ciw. Nie mógł mil­czeć, widząc duży mar­gi­nes bie­dy i wy­klu­cze­nia, które kie­dyś pchnęły go do po­li­tycz­ne­go działania. Ostat­nie lata poświęcił temu, by bić na alarm. Za na­dzieję uznał młodzież, jej aspi­ra­cje edu­ka­cyj­ne, ale także bun­tujących się an­ty­glo­ba­listów. Wspo­mi­na­ny w młodości „bak­cyl nie­zgo­dy na zło” nie dawał mu spocząć do ostat­niej chwi­li.

Umarł po kil­ku­let­niej ciężkiej cho­ro­bie 17 czerw­ca 2004.

Ja­cek Kuroń wraz z Ka­ro­lem Mo­dze­lew­skim na­pi­sał kry­tycz­ny wo­bec ustro­ju List otwar­ty do par­tii, za co tra­fił do aresz­tu 20 mar­ca 1965.

21 MAR­CA 1965

[WAR­SZA­WA]*

Maleńka,

No więc pierw­szy list. Jest 21 mar­ca, nie­dzie­la – tu­taj dzień pi­sa­nia listów.

Jak tu jest? No trud­no po­wie­dzieć, że do­brze, ale w każdym ra­zie można żyć. Jem (na koszt państwa), śpię (w państwo­wej poście­li), palę (sąsie­dzi z celi mają pa­pie­ro­sy), no i oczy­wiście pro­wadzę bar­dzo miłe kon­wer­sa­cje z funk­cjo­na­riu­sza­mi państwo­wy­mi. Trak­tuj­my tę hi­sto­rię jako mój urlop. Żałuję tyl­ko, że nie zdążyłem Ci po­wie­dzieć, jak bar­dzo Cie­bie ko­cham i jak bar­dzo się cieszę, że je­steśmy ra­zem.

W tej chwi­li naj­trud­niej jest To­bie, ale wiem, że je­steś po­god­na i da­jesz so­bie radę. To wszyst­ko, cze­go nie zdążyłem Ci po­wie­dzieć przed wy­jaz­dem, po­wiem po po­wro­cie, choć oczy­wiście zdaję so­bie sprawę, że kie­dy znów będzie­my ra­zem, po pew­nym cza­sie przy­zwy­czaję się i znów nie będę Ci mówić tego tak często, jak po­wi­nie­nem, czy ra­czej jak bym te­raz chciał.

Może po­wiesz Maćkowi1, że je­stem w woj­sku, on zresztą pew­nie wca­le się nie zdzi­wił, że taty nie ma. Obie­cuję, że po po­wro­cie opo­wiem mu długą i bar­dzo cie­kawą hi­sto­rię o da­le­kich podróżach. […]

Nie wątpię, że niedługo wrócę […]. Tyle jest tego, co chciałbym Ci po­wie­dzieć o tym, co myślę i co czuję – bo prze­cież wiesz, że je­steś moją siłą, na­dzieją, wszyst­kim. Ale chciałbym mówić tyl­ko do Cie­bie i dla­te­go kończę. Jesz­cze raz Ci po­wta­rzam, że czuję się na­prawdę do­brze i wśród licz­nych kłopotów, które masz, o mnie możesz być całkiem spo­koj­na.

Całuję Cie­bie, a Ty pocałuj Maćka i ojca. Ojca po­proś, żeby się nie de­ner­wo­wał, ja so­bie tu od­pocznę – wrócę i na pew­no szyb­ko zro­bię dok­to­rat.

Poza tym uściśnij wszyst­kich i każdemu po­wiedz, że go po­zdra­wiam z osob­na. Aha – co dzień pół go­dzi­ny się gim­na­sty­kuję.

Ści­skam. PaJa­cek

PS Po­proś de Vi­rio­na2, aby załatwił bon na paczkę i wyślij szczotkę do zębów i pastę oraz kap­cie, chustkę do nosa i skar­pe­ty.

23 MAR­CA 1965

[WAR­SZA­WA]

Ja­cu­siu!

Oczy­wiście wszyst­ko jest w porządku. Żyje­my zdro­wi i cali. Jeśli przez mo­ment pomyślisz, że jest in­a­czej, to należy Ci się pra­nie. To pi­smo musi być ofi­cjal­ne i dla­te­go nie wiem zupełnie, co pisać, a chciałoby się pisać dużo.

Proszę Cię, oszczędzaj siły i myśli na lepszą przyszłość. Bądź zdrów. Chy­ba będzie le­piej. Wyślij ta­lon na paczkę żywnościową. Ile pa­czek dzien­nie spa­lasz?

Grażyna, Ma­ciek i ro­dzi­ce

[28 MAR­CA 1965]

[War­sza­wa]

Słonecz­ko,

Następna nie­dzie­la – dru­ga i dru­gi list. Moi współaresz­tan­ci za­pew­niają, że list idzie trzy ty­go­dnie, więc czas Twe­go czy­ta­nia od cza­su mego pi­sa­nia jest dość od­legły.

1 kwiet­nia wyślę Ci bon na paczkę, tak że ten bon wy­prze­dzi chy­ba oby­dwa li­sty. Bar­dzo cze­kam na list od Cie­bie, ale nie wiem, kie­dy Ty do­stałaś mój ad­res i szyb­ko się go nie spo­dzie­wam. Ty pew­nie się mar­twisz o mnie, ale – bar­dzo, bar­dzo Cię proszę – uwierz mi: sa­mo­po­czu­cie mam bar­dzo do­bre. Tu­taj cała sztu­ka po­le­ga na tym, aby żyć cza­sem teraźniej­szym […]. Jak dotąd uda­je mi się to znacz­nie le­piej niż moim współwięźniom.

Bar­dzo dużo czy­tam. Od­kryłem tu ta­kie­go hisz­pańskie­go Sien­kie­wi­cza – na­zy­wa się [Be­ni­to] Pérez Galdós. Czy­tam jego try­lo­gię poświęconą woj­nie na­po­leońskiej3 – pa­sjo­nujące.

W ab­so­lut­nym spo­ko­ju du­cha prze­szka­dza mi tro­ska o Cie­bie – jak so­bie da­jesz radę w spra­wach fi­nan­so­wych, no i czy Mak nie za­bie­ra Ci za wie­le cza­su. Nie­ste­ty, psia­krew, ja Ci nic nie mogę pomóc! Tyl­ko po­cie­szam się, jak umiem, że so­bie dasz radę.

Strasz­nie Ci dziękuję za prze­syłkę – te­raz mogę już zgod­nie z Two­imi po­le­ce­nia­mi myć dwa razy dzien­nie zęby (gim­na­stykę na Twoją cześć wciąż od­pra­wiam). Ale ta prze­syłka to było coś więcej niż pa­sta, kap­cie, pa­pie­ro­sy i tak da­lej. To prze­cież były przed­mio­ty, których do­ty­kałaś, które wysłałaś do mnie. We wszyst­kim był kawałek Cie­bie, a Two­je ist­nie­nie, Two­ja obec­ność bar­dzo mi po­mogła żyć, śmiać się, być sobą.

Jest nie­dzie­la, 28 mar­ca, go­dzi­na 13.00. Tak so­bie myślę, że je­steś w tej chwi­li na Mo­ko­to­wie, u mamy – bar­dzo bli­sko ode mnie, ale prze­cież nie o od­ległość cho­dzi: myślisz o mnie, ja o To­bie. Je­steśmy ra­zem już osiem lat. Mam nie­sa­mo­wi­te szczęście. Sądzę jed­nak, że na ra­zie mu­sisz się sta­rać jak naj­rza­dziej myśleć o mnie, jak naj­rza­dziej cze­kać. Kie­dy się cze­ka, każdy dzień ciągnie się w nie­skończo­ność. Spróbuj nie cze­kać, a zo­ba­czysz – mi­nie ten czas, nim się zdążysz obej­rzeć i za­dzwo­nię do domu, że już idę.

Trzy­maj się, maleńka, to niedługo po­trwa – tyl­ko Ty się trzy­maj i już wszyst­ko będzie w porządku. Będę kończył, mimo że nie wy­czer­pałem re­gu­la­mi­no­wo przy­na­leżnego mi miej­sca (jed­na kart­ka kan­ce­la­ryj­ne­go pa­pie­ru), ale to bar­dzo trud­no pisać list, który nie jest tyl­ko do Cie­bie.

Pa, moja maleńka. Ty je­steś mój cały świat i wiesz o tym do­brze. Pa, moje wszyst­koJa­cek

A to jest moja kart­ka do Maćka. Chy­ba już sam prze­czy­ta:

MAK, BĄDŹ BAR­DZO DZIEL­NY. NIE PŁACZ, ALE SŁUCHAJ MAMY. NIEDŁUGO WRA­CAM. TATA JA­CEK

4 KWIET­NIA 1965

[WAR­SZA­WA]

Moja Ty,

Już trze­ci list, a więc i trze­cia nie­dzie­la. Czas, wbrew po­zo­rom, mija. Tu­taj, jak łatwo zgadnąć, nic się nie zmie­nia, wszyst­ko jest wciąż ta­kie samo za wyjątkiem książek. Ostat­nio prze­czy­tałem Krzyżowców [Zo­fii] Kos­sak-Szczuc­kiej – na­wet niezła.

Pamiętasz, wie­le lat temu uma­wia­liśmy się, że kie­dy będę w woj­sku, będzie­my co dzień o 22.00 spo­ty­kać się na Gwieździe Po­lar­nej. Te­raz na­wet tak nie możemy się spo­ty­kać. Stąd widać bar­dzo niewie­le gwiazd. A o 22.00 za­zwy­czaj już śpię. W ogóle śpię tu bar­dzo dużo i od­sy­piam wszyst­kie mi­nio­ne i przyszłe lata. Jak się oka­zu­je, na­wet obec­na sy­tu­acja ma ja­kieś do­bre stro­ny.

Myślę te­raz bar­dzo dużo o od­po­wie­dzial­ności. Bo prze­cież to ab­so­lut­nie bez­sen­sow­ny układ. Nig­dy za na­sze czy­ny nie od­po­wia­da­my sami. Za­wsze za nas od­po­wia­da ktoś, kto wca­le nie po­dej­mo­wał de­cy­zji i nie miał żad­ne­go wy­bo­ru. Za moje de­cy­zje i czy­ny od­po­wia­dasz Ty sama, z Maćkiem. Kie­dy pomyślę, ja­kie strasz­ne kłopot i zmar­twie­nia zwa­liłem na Two­je bar­ki… Gdy­by nie ta spra­wa, nie to po­czu­cie od­po­wie­dzial­ności, mógłbym po­wie­dzieć, że je­stem za­do­wo­lo­ny z losu.

Tym nie­mniej zdaję so­bie sprawę, że w tej chwi­li moje wy­rzu­ty su­mie­nia nie po­lep­szają Two­jej sy­tu­acji, więc walczę ze sobą i sta­ram się trzy­mać za twarz, co mi się na ogół uda­je. A Ty pamiętaj, że o mnie w żad­nym wy­pad­ku nie wol­no Ci się mar­twić. Już niedługo o całej tej hi­sto­rii i wszyst­kich wnio­skach, które mu­si­my z niej wyciągnąć, po­roz­ma­wia­my so­bie na ja­kimś noc­nym da­le­kim spa­ce­rze. Po­wiem Ci wte­dy wszyst­ko to, co jest we mnie, a co chciałbym mówić tyl­ko To­bie i wciąż To­bie. Te­raz, tak jak nig­dy, czuję, jak bar­dzo je­stem szczęśliwy, że je­steśmy ra­zem, bo prze­cież ­– mimo różnych przeszkód – wciąż je­steśmy ra­zem i to jest piękne. […]

Będę kończył, jest wpraw­dzie jesz­cze pa­pier i czas, ale nie chcę się roz­kle­jać – le­piej już za­gram w do­mi­no. Uści­skaj wszyst­kich ode mnie. Trzy­maj się. Pa, pa Ja­cek

MA­CIEK! NA­RY­SUJ MI ŁADNY OB­RA­ZEK. CAŁUJĘ CIE­BIE. TATA JA­CEK

[PRZED 5 KWIET­NIA 1965]

[War­sza­wa]

Ja­cu­siu!

Oczy­wiście trzy­ma­my się dziar­sko. Spo­ty­kam się w koło z ogromną życz­li­wością zna­jo­mych, a to ogrom­nie po­ma­ga. Niektórzy na­wet mar­twią się bar­dziej niż my.

Chciałabym ko­niecz­nie wie­dzieć, co Ci posłać – co w pacz­ce żywnościo­wej, a co w odzieżowej. O książkach na ra­zie nie ma mowy. Ja bar­dzo dużo pra­cuję, mam spo­ro pro­po­zy­cji chałtu­rze­nia, tak że po­win­niśmy przeżyć, a może na­wet za­ro­bić na ka­mie­nicę.

Ma­ciej nie zo­stał po­in­for­mo­wa­ny do tej pory o spra­wie, ale na ra­zie nie ma ta­kiej ko­niecz­ności. Dzia­dek bar­dzo ser­decz­nie się nim zaj­mu­je, kie­dy ja nie mogę. Ma­ciek do­szedł do dużej wpra­wy w czy­ta­niu i czy­ta na­wet nor­mal­ny druk ga­ze­to­wy.

Ja chcę Ci po­wie­dzieć, że strasz­nie tęsknię, no i cze­kam, kie­dy się to wszyst­ko skończy. Proszę Cię strasz­nie, żebyś za­wsze kie­dy Ci trud­no i smut­no, pomyślał o nas.

Całuję Cię moc­noGrażyna

[5 KWIET­NIA 1965]

[WAR­SZA­WA]

Ko­cha­ny!

To jest trze­ci znak życia ode mnie. Dwa pierw­sze były na kart­kach pocz­to­wych, po­nie­waż bałam się dużego li­stu, nie wie­działam, czy w ogóle jest po­trzeb­ny. Ale do­stałam Twój list pi­sa­ny 21 mar­ca i zro­bił mi taką przy­jem­ność, że przełamał wszyst­kie opo­ry. Zresztą list ten przy­szedł w so­botę, 3 mar­ca, kie­dy mnie nie było w domu, i otwo­rzyła go mama. A po­tem ko­lej­no wszy­scy czy­ta­li i po­cie­sza­li się zbio­ro­wo. Oprócz tego czy­tała go pani Na­ta­lia [Mo­dze­lew­ska, mat­ka Ka­ro­la] i pani [He­le­na] Mich­ni­ko­wa [mat­ka Ada­ma], po­nie­waż one jesz­cze nic nie do­stały, a nie mogły się po­wstrzy­mać od cie­ka­wości.

Wysłałam Ci pie­niądze. Żałuję, że tak późno, ale nie wie­działam, że to 100 złotych, które miałeś przy so­bie, mu­siało iść do de­po­zy­tu. Te błędy wy­ni­kają z bra­ku oby­cia z pro­ble­ma­tyką. No ale będę się do­sko­na­lić.

Co do mnie, to za­kli­nam, nic się nie martw. Za­cho­wuję się tak, jak wte­dy, kie­dy wy­cho­dziłeś z domu. Niektórzy po­dej­rze­wają, że nic mnie nie wiąże z Tobą emo­cjo­nal­nie. Prze­cież oczy­wi­ste jest, że nie je­stem sama. Wszy­scy się bar­dzo przej­mują i myślą o To­bie. Oczy­wiście każą Cię po­zdra­wiać w liście, ucałować, uści­skać, życzyć i tak da­lej. Na wy­mie­nia­nie osób nie star­czyłoby tej kart­ki.

Sądzę, że Ty po­tra­fisz ge­nial­nie pa­no­wać nad na­stro­ja­mi i ta świa­do­mość ogrom­nie mi po­ma­ga. A z sie­bie je­stem dum­na, bo – wy­obraź so­bie – po­tra­fię pra­co­wać. Wygłosiłam już re­fe­rat na se­mi­na­rium – ten o li­te­ra­tu­rze fran­cu­skiej. Potłuma­czyłam troszkę i to mam już za sobą. Te­raz biorę się za ba­da­nia, wpraw­dzie nie te wy­ma­rzo­ne, ale za­wsze wy­ma­gające ak­tyw­ności. W su­mie to nie jest bar­dzo dużo, ale coś. Na ra­zie bar­dzo dużo sy­piam, bo wio­sen­ne osłabie­nie daje się we zna­ki, a zależy mi na do­brej for­mie fi­zycz­nej. Jemy również bar­dzo do­brze. Wy­ku­piłam obia­dy na cały mie­siąc, a ko­la­cje da­lej są do­sko­nałe. Ma­ciek zresztą zja­da ilości, które zdzi­wiłyby lu­dzi naj­mniej skłon­nych do dzi­wie­nia się. On nic nie wie o więzie­niu i za­cho­wu­je się bar­dzo nor­mal­nie. Dużo bie­ga na podwórku, jest sil­ny i zdro­wy. Dzia­dek, jak zwy­kle, roz­piesz­cza go, bo sam chce się nim spo­ro zaj­mo­wać.

Wiesz, co mnie poza wszyst­kim na­pa­wa opty­mi­zmem? To, że moi sta­rusz­ko­wie nie tra­gi­zują, nie li­tują się ani nie wy­rze­kają. Tego się bałam i nie­zwy­kle się tym cieszę.

O pie­niądze się nie martw, kre­dy­ty mamy ogrom­ne. Trze­ba będzie po­tem za­pra­co­wać i oddać, ale to już w da­le­kiej per­spek­ty­wie.

Jacuś, Ty mu­sisz przysłać bon, przez ad­wo­ka­ta tego się nie załatwia. Oczy­wiście, jeśli to możliwe, to bądź taki miły, żebyś zasłużył na do­dat­ko­wy. Wiem, że schud­niesz, ale domyślasz się, że z tego po­wo­du nie będę płakać. Na­pisz, co war­to posłać, na co masz ochotę. Ja w ciągu naj­bliższych dni wyślę następną ratę pie­niędzy. Więc ko­rzy­staj, ile możesz. Po­dob­no prasę można pre­nu­me­ro­wać poza li­mi­tem. Sko­rzy­staj z tej możliwości.

Ten list już kończę. Te­raz będę pisać bar­dzo często. […] Te­raz Cie­bie ści­skam, ile sił, od sie­bie i od wszyst­kich zna­jo­mych. Ju­tro siądę do no­we­go li­stu. Do zo­ba­cze­niaGrażyna

TATA, BĄDŹ ZDRÓW. MA­CIEK

10 KWIET­NIA 1965

[WAR­SZA­WA]

Mój miły!

Wczo­raj minęły trzy ty­go­dnie od cza­su, kie­dy Cie­bie nie ma, i muszę przy­znać, że minęły szyb­ko. Wiem, że u Cie­bie czas ma inny wy­miar i wy­ma­ga in­nej tech­ni­ki za­bi­ja­nia go, ale myślę, że ra­dzisz so­bie do­brze.

[…] Na wstępie tego li­stu chcę Cię po­pro­sić o to, żebyś w przyszłej ko­re­spon­den­cji udzie­lał mi in­struk­cji i żądał tego, co można przysłać i co To­bie będzie choć troszkę po­trzeb­ne. Mu­sisz zaj­mo­wać się troszkę ta­ki­mi przy­ziem­ny­mi rze­cza­mi, to prze­cież ułatwia przeżycie tego cza­su. I dla­te­go na­pisz, co przysłać z odzieży, czy wysłać buty (kupię), ko­szulę, swe­ter, skar­pe­ty i tak da­lej.

O pie­niądze się nie martw. Na­prawdę, wca­le nie jest źle, radzę so­bie do­sko­na­le. Maćkowi kupiłam dre­sy i but­ki wio­sen­ne, do­stał od Ja­cu­sia4 nowe spodnie i w ten sposób jest oku­pio­ny. Ja nie muszę w sie­bie in­we­sto­wać i dla­te­go Ty nie możesz mieć żad­nych skru­pułów. Nie do­stałam ciągle jesz­cze ta­lo­nu na paczkę żywnościową, boję się, że schud­niesz bar­dziej, niż bym chciała. […]

Jeśli możesz po­sta­rać się o po­zwo­le­nie na pa­pier i długo­pis, to też daj znać. Czy można posłać mul­ti­wi­ta­minę? W ciągu naj­bliższych dni wyślę następną porcję pie­niędzy (300 złotych), wiem, że dojdą późno, ale na to nie ma rady.

Ja­cu­siu, za­kli­nam Cie­bie – nie martw się. Ja to świet­nie znoszę i nie jest mi ani źle, ani smut­no. Oczy­wiście wolałabym być ra­zem z Tobą, móc roz­ma­wiać, cie­szyć się, ale pamiętaj, po­tra­fię cze­kać i wolę ta­kie cze­kanie od każdego in­ne­go wy­bo­ru „życia”. Ja na­prawdę je­stem szczęśliwa. Wiem, że Ty je­steś po­god­ny, że nie masz do sie­bie żalu, i dla­te­go świet­nie funk­cjo­nuję.

Byłam w te­atrze na sztu­ce Mikołaja Reja Żywot Józefa […]. Pójdę na8 i 1/2 [Fe­de­ri­co] Fel­li­nie­go – cie­ka­wa je­stem tego fil­mu! Oczy­wiście wszyst­ko Ci opo­wiem. Tyl­ko pamiętaj, żebyś mi nie wy­po­mi­nał, że bez Cie­bie chodzę do te­atru.

Ciągle jesz­cze pra­cy mam spo­ro i nie nadążam za wy­ma­ga­nia­mi, ale z tego bar­dzo się cieszę. Ma­ciek jest nie­zwy­kle dziel­ny, kłopotów nie ma z nim wca­le. Kie­dyś spóźniłam się trochę i za­miast o 19.30, przyszłam do domu o 20.00. Ma­ciek był już w miesz­ka­niu (przed­tem bie­gał po podwórzu) i sam przy­go­to­wy­wał so­bie ko­lację. Kie­dy mnie zo­ba­czył, po­wie­dział: „Już dla pani wszyst­ko przy­go­to­wa­ne – niech pani szyb­ko zja­da”.

Ostat­nio zda­rzyły się dwie sy­tu­acje, które świadczą o jego wrażliwości na pro­ble­my społecz­ne. Któregoś dnia, kie­dy sie­działam w domu i pra­co­wałam, a Ma­ciek bie­gał, na­gle zawołał pod oknem: „Idzie­my do domu, to po­czy­tasz nam książecz­ki”. Pro­te­sto­wałam, bro­niłam się – wszyst­ko przez okno. W końcu Ma­ciek wy­krzyknął: „Taka je­steś, wiesz, że oni nie mają książeczek. Wiesz, że im nikt nie czy­ta i ty też nie chcesz”, a wszyst­ko pra­wie ze łzami w oczach, no i oczy­wiście nie było wyjścia.

Kie­dy in­dziej je­cha­liśmy tram­wa­jem na tyl­nym pomoście i za szybą chłopcy cze­pia­li się na­sze­go wa­go­nu, i tak je­cha­li bar­dzo długo. Kie­dy wy­sie­dliśmy, Ma­ciek za­trzy­mał się i pro­sił: „Po­wiedz im, żeby ze­szli. Bo może ich coś zabić”.

No a po­nad­to to­czy ze mną przeróżne uczo­ne roz­mo­wy. Kil­ka dni temu zaj­mo­wał się zno­wu ssa­ka­mi i do­szedł do wnio­sku, że lu­dzie to są ssa­ki, ale nie wszy­scy, bo pa­no­wie nie, a tyl­ko pa­nie. I zupełnie jak w różnych dow­ci­pach mówił: „Pan to jest człowiek, a pani to jest ssak”. […]

Ma­ciek co­raz częściej do­py­tu­je się o Cie­bie, wie, że wy­je­chałeś. Ciągle po­wta­rza, że na święta wrócisz. Sądzę, że on spe­cjal­nie tego nie od­czu­je i wszyst­ko będzie w porządku. Można by opo­wia­dać o nim go­dzi­na­mi, tak szyb­ko się roz­wi­ja i jest tak żywy, że wrażeń no­wych co nie­mia­ra. To jest właśnie ta cu­dow­ność czy ge­nial­ność wszyst­kich dzie­ci.

Ja­cu­siu, to jest czwar­ty list, będę pisała często. Chcę Ci troszkę roz­jaśnić dni. Całuję Cię bar­dzo moc­no. Po­zdra­wiam od wszyst­kich, których znasz i nie znasz, i na dziś żegnam. Trzy­maj mi się dziar­skoGrażyna

11 KWIET­NIA 1965

[WAR­SZA­WA]

Dzień do­bry Ci, moje Słonecz­ko,

Jest już czwar­ta nie­dzie­la, a więc piszę czwar­ty list. W środę, 7 kwiet­nia, do­stałem od Cie­bie kartkę (wysłaną 23 mar­ca). Tak się wzru­szyłem, że o mały włos nie zacząłem płakać. Prze­czy­tałem i zro­biło mi się lżej. Wpraw­dzie wiem, że nie­za­leżnie od tego, jak Wam jest na­prawdę, Ty na­pi­szesz mi, że wszyst­ko w porządku, ale mimo to taka kart­ka bar­dzo po­ma­ga żyć. Pew­nie myślisz, że po­dob­nie, że jeśli piszę: „Do­brze się czuję”, to tyl­ko po to, żeby Cie­bie uspo­koić. Wy­obraź so­bie, że wca­le nie – sa­mo­po­czu­cie mam re­we­la­cyj­ne.

O 16.00 jest tu apel i ko­la­cja, od tej pory można już spać. Przez go­dzinę, a cza­sem dwie, gram w war­ca­by i do­mi­no, a po­tem kładę się i czy­tam. O 21.00 gaśnie światło i na­tych­miast usy­piam. Tak, na­prawdę na­tych­miast usy­piam. Śpię twar­do i zdro­wo jak chy­ba nig­dy dotąd. Budzę się wy­spa­ny i po­god­ny parę mi­nut przed 6.00. Po po­ran­nej to­a­le­cie i sprząta­niu – śnia­da­nie i zno­wu do­mi­no, war­ca­by, na­uka gry w sza­chy i li­te­ra­tu­ra. Koło 10.00 jest pół go­dziny spa­ce­ru, a o 12.00 obiad. Dzień mija szyb­ko i na ogół wesoło. W celi jest bar­dzo czy­sto i spo­ro po­wie­trza. Mu­sisz przy­znać, że to coś w ro­dza­ju so­lid­ne­go wy­po­czyn­ku, a prze­cież już od bar­dzo daw­na należał mi się wy­po­czy­nek. […]

Te­raz do­pie­ro możesz zro­zu­mieć, dla­cze­go po­przed­nio na­pi­sałem Ci, że wszyst­kie złe skut­ki mo­je­go postępo­wa­nia spadły na Cie­bie. Nie mam pojęcia, w jaki sposób Ty so­bie da­jesz radę – za 1000 złotych. Nie mam żad­ne­go spo­so­bu, żeby Ci pomóc, i właśnie ta bez­sil­ność jest tu naj­gor­sza. Mam prośbę: nie wysyłaj mi tu pie­niędzy, obejdę się bez pa­le­nia, a w pacz­kach wysyłaj sma­lec, palmę (mar­ga­rynę), bo­czek, ce­bulę. Bar­dzo Cię proszę, wysłuchaj mo­jej prośby. Zro­bisz mi w ten sposób praw­dziwą przy­jem­ność. Do tej pory dawałem so­bie radę bez pa­le­nia, to i w dal­szym ciągu dam so­bie radę. (Te 100 złotych, które wziąłem ze sobą, zo­stało za­trzy­ma­ne, na wy­pa­dek gdy­bym uszko­dził coś z więzien­ne­go mie­nia.)

Pi­szesz w swo­jej kart­ce: „Chy­ba będzie le­piej” – dzi­wię się, skąd ta wątpli­wość. Jeśli o mnie cho­dzi, to wiem, że prędzej czy później będzie­my ra­zem, a to jest tak wie­le, że nic więcej już nie po­trze­buję. Ta rozłąka była po­trzeb­na właśnie po to, żebym so­bie uświa­do­mił, jak wie­le dla mnie zna­czysz. Wszyst­ko to opo­wiem Ci już niedługo na bar­dzo długim noc­nym spa­ce­rze.

Pa, moja maleńka Dziew­czyn­ko. Pozdrów wszyst­kich w moim imie­niuJa­cek

MA­CIEK! MU­SISZ BYĆ DZIEL­NY I PO­MA­GAĆ MA­MIE. TATA JA­CEK

18 KWIET­NIA 1965

[WAR­SZA­WA]

Gaiś!

Piszę już piąty list, a więc jest piąta nie­dzie­la – Wiel­ka­noc. U wszyst­kich ludów jest to święto wio­sny, tym ra­zem jed­nak trud­no nam się cie­szyć, bo chy­ba tę wiosnę spędzi­my roz­dzie­le­ni. Pa­ra­doks, prze­cież właśnie w tej chwi­li, a jest chy­ba 11.00, Ty je­steś dosłownie o parę kroków stąd…

Myślałem spo­ro na te­mat na­sze­go (Two­je­go i mo­je­go) życia i do­szedłem do bar­dzo dziw­nych wniosków. Mia­no­wi­cie sądzę, że tak, jak jest, to jest bar­dzo do­brze. Pomyśl – mi­jają lata, już osiem, a to, co było między nami, jest co­raz większe, sil­niej­sze, piękniej­sze. Chy­ba możemy po­wie­dzieć, że je­steśmy szczęśliwi. Nieczęsto spo­ty­ka się w życiu ta­kie szczęście. Nie myśl, że to na­sze szczęście wiąże się z roz­sta­nia­mi i dla­te­go więzie­nie trak­tuję jako coś po­zy­tyw­ne­go. Sądzę, że war­tość tego, co jest między dwoj­giem lu­dzi, zależy od treści ich życia. Im ciaśniej­sze mają ho­ry­zon­ty, im mniej­sze cele so­bie sta­wiają, tym mniej­sze i mniej trwałe jest to, co ich łączy. To wiel­ki los na lo­te­rii co­dzien­ności, że spo­tkałem ta­kiego człowie­ka jak Ty i że idzie­my ra­zem – je­stem cho­ler­nie szczęśliwy! Nie trak­tuj tego stwier­dze­nia jak pu­sty slo­gan – na­prawdę czuję, jak roz­pie­ra mnie wiel­ka radość, że je­steś, że prędzej czy później wrócę do Cie­bie, że będzie­my ra­zem – nic więcej nie po­trze­buję od życia. Aż moi ko­le­dzy w celi (czy jak tu się mówi: „pod celą”), dzi­wią się, cze­mu je­stem taki po­god­ny i za­do­wo­lo­ny.

W Wiel­ki Czwar­tek do­stałem od Cie­bie paczkę, wiesz chy­ba, jak się cie­szyłem i wiesz, że to nie z po­wo­du za­war­tości. We wszyst­kim, co przysłałaś, była część Two­jej tro­ski, czułem to i było mi bar­dzo do­brze, choć trochę łzawo. Nie­po­trzeb­nie tyl­ko załączyłaś jakąś kartkę, bo i tak zo­stała za­trzy­ma­na. Oprócz pacz­ki do­stałem wy­piskę5, a więc przysłałaś pie­niądze i to praw­do­po­dob­nie po­nad 200 złotych, bo wiem, że wy­star­czy mi na jesz­cze jedną wy­piskę (pierwszą w maju).

Chciałbym jesz­cze raz powtórzyć prośbę, wielką prośbę. Nie po­tra­fię Ci pomóc, więc pozwól, że nie będę utrud­niał – nie wysyłaj więcej pie­niędzy (bo na­prawdę po­gnie­wam się na Cie­bie). Nie wysyłaj ta­kich dro­gich pa­czek: za­miast masła – palmę, za­miast kiełbasy – bo­czek, za­miast śli­wek i żura­wi­ny – ce­bulę (czo­snek szko­dzi mi na wątrobę). Pamiętaj, że wy­grałem od Cie­bie roz­kaz i nie wy­ko­rzy­stałem go. Jeżeli nie posłuchasz mo­jej prośby, nie będę wysyłał ta­lonów.

Ojcu po­wiedz, że na­uczyłem się grać w sza­chy. Dziś jesz­cze na­piszę pi­smo do pro­ku­ra­tu­ry z prośbą o po­zwo­le­nie na pi­sa­nie pra­cy na­uko­wej. Chcę pisać na te­mat „Miej­sce alie­na­cji w sys­te­mie Ka­ro­la Mark­sa”. Już te­raz pra­cuję trochę nad tym te­matem. Wi­dzisz sama, że nie taki dia­beł…

Ko­le­dzy mówią, żebym na­pi­sał, że śpię po szes­naście go­dzin na dobę. Trochę prze­sa­dzają, ale ja­kieś czter­naście to śpię.

Kończy się li­mit pa­pie­ru, kończę więc list. Ści­skam wszyst­kich, a Ty wiesz, co chciałbym po­wie­dzieć na do­bra­noc, na dzień do­bry i na wszyst­kie inne mi­nu­ty dniaJa­cek

PO­ZDRO­WIE­NIA DLA MAĆKA. TATA JA­CEK

[23 KWIET­NIA 1965]

[WAR­SZA­WA]

Ja­cu­siu!

Do­stałam Two­je trzy li­sty. Wiem, że moje do Cie­bie jesz­cze nie przyszły, ale może kie­dyś będziesz je czy­tał. Do tego li­stu dołączam ob­ra­zek Maćka. Bar­dzo się sta­rał, ma­lując go, i pro­sił, żeby za­py­tać w liście, czy Ci się po­do­ba i czy po­wie­sisz go so­bie na ma­cie słomia­nej. Wiesz, on cza­sa­mi za­czy­na się nie­cier­pli­wić i stwier­dza: „Co? On od nas na całe życie wy­je­chał?” albo przy­ka­zu­je mi na­pi­sać list, w którym mam Ci kazać wra­cać. Poza ta­ki­mi krótki­mi chwi­la­mi za­du­my jest zupełnie po­god­ny i zdro­wy jak ryba. Na podwórzu sza­le­je, a po po­wro­cie do domu pro­si: „Po­ucz­my się li­te­rek”. Do­stał od Ja­cu­sia ele­men­tarz i ma szansę go prze­go­nić, bo bar­dzo chętnie czy­ta […]. Szko­da, że na dwo­rze ciągle zim­no, bo jeździłabym z nim do lasu na wy­ciecz­ki, a te­raz to jest nie­możliwe. Przed świętami miałam w domu Jac­ka i Maćka. Oczy­wiście było sza­leństwo, ale nie zmęczyłam się. W cza­sie świąt jak zwy­kle obżar­stwo (To­bie chy­ba grzech o tym pisać) i le­ni­stwo.

[…] Przed­wczo­raj wysłałam pie­niądze (300 złotych) prze­ka­zem te­le­gra­ficz­nym. Mar­twię się tym, że może miałeś przerwę i prze­padła Ci jakaś wy­pi­ska. Te­raz będę wysyłać pie­niądze tak, żeby na bieżąco były u Cie­bie. Myślę również o pacz­ce odzieżowej. Pew­nie przy­dałby Ci się swe­ter. Cze­mu o ta­kich rze­czach nie pi­szesz?

Ten list jest taki gder­li­wy, bo jak nig­dy dotąd męczy mnie, że piszę nie tyl­ko do Cie­bie i że nie wiem, kie­dy go do­sta­niesz. To oczy­wiście tyl­ko chwi­lo­wy hu­mor i w żad­nym wy­pad­ku nie świad­czy o tym, że w jakiś sposób je­stem załama­na. Funk­cjo­nuję naj­zu­pełniej nor­mal­nie, oczy­wiście zgod­nie z po­le­ce­niem nie cze­kam i czas jakoś mija. […]

Mój ko­cha­ny, z oka­zji tego, że mija już tyle lat, chciałam Ci się oświad­czyć po raz enty. I jeśli mogłeś w dniu na­sze­go ślubu mieć ja­kie­kol­wiek pro­ble­my mo­ral­ne6, to te­raz na pew­no nie po­wi­nie­neś ich mieć. Trzy­maj się, proszę Cię o to strasz­nie, a o mnie się na­prawdę nie martw. […]

Ja­cu­siu! Możesz pro­sić o do­star­cze­nie Ci książek na­uko­wych. Ja sama nie po­tra­fiłabym wy­brać. Na­pisz więc tytuły, a ja będę sta­rać się o po­zwo­le­nie na ich prze­ka­za­nie. Gdy­byś so­bie mógł po­pra­co­wać, byłoby bar­dzo do­brze.

Mój miły, muszę Cie­bie pożegnać. Za­pew­niam Cię, że u nas jest bar­dzo do­brze i z nami również w porządku. Życzę Ci, żebyś miał dużo siły do prze­trwa­nia i dużo po­go­dy. Żebyś nig­dy nie mar­twił się o nas. Bądź zdrów, paGrażyna i Ma­ciek

25 KWIET­NIA 1965

[WAR­SZA­WA]

Dzień do­bry, moje Słonko!

Jest szósta nie­dzie­la, a więc piszę szósty list. Trochę mnie nie­po­koi, że od Cie­bie nie mam li­stu, ale być może Ty też nie do­sta­jesz mo­ich. Tym nie­mniej piszę i chcę wie­rzyć, że Ty będziesz to czy­tać. Ten list jest ostat­ni z pierw­szej se­rii – skończyły mi się znacz­ki, a następne do­stanę do­pie­ro w połowie maja.

Bar­dzo żałuję, że te li­sty muszą być ta­kie wy­ka­stro­wa­ne, tu­taj mam wie­le cza­su na luk­sus bez­in­te­re­sow­ne­go myśle­nia i bar­dzo bym chciał pisać do Cie­bie tak, jak so­bie myślę. Nie­ste­ty, im bar­dziej skom­pli­ko­wa­na treść tej mo­jej pi­sa­ni­ny, tym mniej­sze szan­se, że do­trze ona do Cie­bie. Dla­te­go to wszyst­ko, co piszę, jest ta­kie pu­ste: że jem, że śpię, że czy­tam. Ty pew­nie nie do­wie­rzasz, że je­stem bar­dzo po­god­ny, mimo że za­pew­niam Cię o tym co nie­dzielę. To właśnie dla­te­go, że tak niewie­le mogę Ci na­pi­sać o tym, co myślę, to zna­czy o so­bie. […]

Pozwól, że wrócę na chwilę do roz­ważań z po­przed­niej nie­dzie­li (o tym, że tak, jak jest, to jest do­brze). Znacz­nie bar­dziej od zwy­czaj­ne­go roz­sta­nia, więzie­nia – bo ja wiem, może na­wet śmier­ci – prze­raża mnie myśl o od­da­la­niu się lu­dzi, którzy są bli­sko sie­bie, którzy są ra­zem. Kie­dy to następuje […], po­wo­li z dnia na dzień, w sposób nie­do­strze­gal­ny stają się dla sie­bie obcy. A prze­cież to, co przeżyli, łączy ich, wiąże… Myślę so­bie, wiem, że nam to nie gro­zi. Z dnia na dzień sta­je­my się so­bie co­raz bliżsi. To, co jest między nami, jest dziś pełniej­sze i piękniej­sze niż kie­dy­kol­wiek – a prze­cież za­wsze było pełne i piękne. Nie wiem, czy dla­te­go piękne, że pełne – wyjaśnie­nie w ka­te­go­riach ra­cjo­nal­nych. Czy też pełne, bo piękne – wyjaśnie­nie w ka­te­go­riach mi­stycz­nych.

[…] A swoją drogą, na świe­cie jest już pew­nie wio­sna bez żad­nych me­ta­for – po pro­stu jest zie­lo­no. Ja tego nie widzę, ale czuję – przez okno wpa­da po­wie­trze, którym można się upić. Jak za­wsze na wiosnę jest mi wesoło i lek­ko. Ale Ty w to pew­nie nie bar­dzo chcesz wie­rzyć, a szko­da.

Ma­ciek chy­ba całe dnie spędza na podwórku i nie ma na­wet cza­su za­uważyć mo­jej nie­obec­ności. Za każdym ra­zem dru­kuję do nie­go jakiś slo­gan i nie wiem na­wet, czy on to czy­ta. Trud­no ucha­cha!

Kończę, bo i tak za wie­le w tym kom­pli­ka­cji. Uściśnij ode mnie tatę, po­wiedz mu, że na­pi­sałem kon­spekt pra­cy dok­tor­skiej w myśl ostat­nich uwag pro­fe­so­ra7 i pew­nie niedługo za­cznę pisać.

Kłaniaj się wszyst­kim ma­mom, sio­strom i in­nym. PaJa­cek

PO­ZDRO­WIE­NIA DLA MAĆKA. TATA JA­CEK

27 KWIET­NIA 1965

[WAR­SZA­WA]

Je­dy­ny mój!

Do­stałam wczo­raj (po­nie­działek, 26 kwiet­nia) Twój czwar­ty list z 11 kwiet­nia. Ucie­szyłam się, że i do Cie­bie przyszła pierw­sza moja kart­ka, te­raz piszę już z na­dzieją, że będziesz to czy­tał i że będzie Ci z tym lżej. Po­przed­nie li­sty pisałam zupełnie w ciem­no.

Ja­cu­siu, jeśli na­prawdę po­tra­fisz od­po­czy­wać i za­cho­wać po­godę, to na­prawdę ja już zupełnie nie mam się o co mar­twić. Bo prze­cież tu­taj my ra­dzi­my so­bie przy­zwo­icie, fi­nan­so­wo le­piej, niż so­bie wy­obrażasz – zapłaci­li mi za kil­ka fe­lie­tonów. Mam mnóstwo pro­po­zy­cji pożyczek długo­ter­mi­no­wych i nie widzę żad­nych po­wodów, dla których nie miałabym z nich sko­rzy­stać, jeśli będzie po­trze­ba. Oprócz tego sta­ram się za­ra­biać pi­sa­niem.

Ma­ciek cho­dzi do przed­szko­la, dużo bie­ga po podwórzu. Często zaj­mu­je się nim dzia­dek. Ma­ciek oczy­wiście jest po­god­ny i ma da­lej wspa­niały ape­tyt. […] Nie mam zupełnie żad­nych kłopotów z utrzy­ma­niem dys­cy­pli­ny, a za to wie­le radości z rozmów i dys­ku­sji, cza­sa­mi bar­dzo uczo­nych. Po­win­nam (czuję to co­raz częściej) do­uczać się geo­gra­fii i bio­lo­gii. Nie­daw­no Ma­ciek prze­ko­ny­wał mnie o ist­nie­niu piekła i przy oka­zji tłuma­czył, skąd się wzięły góry i mo­rza na Zie­mi. Według jego teo­rii piekło jest pod zie­mią, w sa­mym środ­ku kuli. I dia­bli biorą tam złych lu­dzi. Jeśli ci się bro­nią i pod­ska­kują w pie­kle, to na po­wierzch­ni po­wstają góry. Mo­rza na­to­miast są po to, żeby były za­pa­sy wody do ga­sze­nia, jak się całe piekło za­pa­li. Oprócz ta­kiej me­ta­fi­zy­ki upra­wia również inne dys­cy­pli­ny na­uki – sam się prze­ko­nasz, kie­dy wrócisz, jak bar­dzo szyb­ko dorośleje.

[…] Bar­dzo dużo cza­su spędzam z Maćkiem na wy­ciecz­kach. Cho­dzi­my (jeśli tyl­ko jest po­go­da) na działkę […], jeździ­my na Bie­la­ny i do Pusz­czy Kam­pi­no­skiej. On spryt­nie cho­dzi po drze­wach i bar­dzo lubi ta­kie wy­pra­wy. Ja sama również wspa­nia­le od­po­czy­wam w ten sposób. Zresztą dużo śpię i jem jak naj­le­piej, żeby utrzy­mać kon­dycję. Roz­puściłam się tak bar­dzo, że usy­piam pra­wie o tej sa­mej go­dzi­nie co Ty. Wpraw­dzie są oso­by, które sta­rają się mnie roz­ry­wać (uważają to za swój obo­wiązek) – wte­dy siedzę trochę dłużej. Byłam dwa razy w te­atrze, raz w ki­nie na fil­mie Pin­gwin8. Ten film oglądali wszy­scy z na­szej ro­dzi­ny – chcie­li Cię zo­ba­czyć. Można Cie­bie tam po­znać, ale trze­ba być do tego przy­go­to­wa­nym, bo na fil­mie to trwa se­kundę.

W nie­dzielę było we­se­le [wal­te­rowców] Mu­chy [Wan­dy Ko­zic­kiej] i Pe­te­ra [Pio­tra Su­ro­wińskie­go]. Na ślu­bie spo­tkałam set­ki zna­jo­mych, na­wet ta­kich, których nie wi­działam od kil­ku lat. Po­tem było we­se­le, ale już nie ta­kie tłumne – eli­tar­ne, pro­szo­ne. Zresztą bar­dzo przy­jem­ne, bo lu­dzie są bar­dzo mili. Sie­działam tam całą noc, wróciłam w po­nie­działek rano i od razu od­pro­wa­dziłam Ma­ciu­sia do przed­szko­la. […]

Piszę o ta­kim mnóstwie szczególików, ale chy­ba nie masz mi tego za złe? Strasz­nie bym chciała, żebyś był z nami i dla­te­go przy­najm­niej w ten sposób chcę Ci to prze­ka­zać.

[…] Ko­cha­ny, cze­ka­my, po­tra­fi­my cze­kać. Po skończe­niu całej spra­wy będzie­my moc­niej­si niż te­raz. Trzy­maj się. Pamiętaj, że bar­dzo, bar­dzo ko­cha­myGrażyna i Ma­ciek

1–2 MAJA1965

[WAR­SZA­WA]

Mój miły!

Dziś jest 1 maja, so­bo­ta. Ju­tro nie­dzie­la i w su­mie dwu­dnio­wa laba. Po­go­da dziś do­pi­sała, więc po­je­cha­liśmy do Pusz­czy Kam­pi­no­skiej z mamą i Fel­kiem9. Wróciliśmy troszkę opa­le­ni i za­do­wo­le­ni ze spędzo­ne­go w ten sposób dnia. Zresztą tech­nikę zaj­mo­wa­nia cza­su opa­no­wałam ge­nial­nie. Przez kil­ka dni za­raz po ode­bra­niu Maćka z przed­szko­la cho­dzi­liśmy na działkę. Mamy już za­sa­dzo­ny za­go­nek tru­ska­wek i po­zio­mek, spo­ro różnych kwiatów. Pra­cu­je­my fi­zycz­nie na działce, po­tem mamy ape­tyt i świet­ny sen. […]

Te­raz jest już 2 maja, bar­dzo późny wieczór. Ma­ciek już śpi. Wróciliśmy nie­daw­no z Mo­ko­to­wa od mamy. Rano byłam z nim w te­atrzy­ku ku­kiełko­wym na bar­dzo miłym przed­sta­wie­niu. Po­tem na Mo­ko­to­wie nie scho­dził z ro­we­ru. Ja gapiłam się w te­le­wi­zor.

O fil­mie Fel­li­nie­go trud­no opo­wia­dać. Moim zda­niem jest ge­nial­ny i mu­sisz go zo­ba­czyć – ja obejrzę go z przy­jem­nością po raz dru­gi. Zresztą za­wsze kie­dy je­stem w te­atrze albo w ki­nie, patrzę na wszyst­ko pod kątem, czy To­bie by się po­do­bało i czy war­to na to iść wspólnie. A o mnie różni lu­dzie się mar­twią i or­ga­ni­zują mi czas, aż cza­sa­mi nie nadążam za pro­po­zy­cja­mi. Nig­dy zresztą nie byłam tak au co­urant w sztu­ce jak obec­nie. Wi­działam […] we Współcze­snym Kto się boi Vir­gi­nii Wo­olf?, na­wet byłam na wy­sta­wach w Zachęcie i gdzie się tyl­ko da. […]

Ja­cu­siu, do­stałam pięć Two­ich listów i je­stem strasz­nie dum­na z Cie­bie, że po­tra­fisz się trzy­mać. Nie wy­obrażasz so­bie, ile siły mi to do­da­je. Po­tra­fię być na­prawdę po­god­na i nie dręczyć się po­nu­ry­mi myślami. Za­wsze kie­dy do­stanę od Cie­bie list, dzwo­nię do pani Na­ta­lii. Ona opo­wia­da, co pisał Ka­rol10, a ja jej, co Ty. Oka­zu­je się, że on zaj­mu­je się głównie re­alia­mi życia i stąd mam większość in­for­ma­cji o wa­run­kach. Ra­zem z panią Na­ta­lią i Bogną [Mo­dze­lewską, żoną Ka­ro­la] usta­la­my skład pa­czek i nie­chbym tyl­ko spróbowała Cie­bie posłuchać, to wyszłabym na naj­bar­dziej wy­rodną żonę ze wszyst­kich wy­rodnych. I jeśli sko­rzy­stasz z groźby (po­nie­waż nie posłucham Cie­bie tym ra­zem), to własnoręcznie po po­wro­cie wy­mierzę Ci spra­wie­dli­wość. To, cze­go żądasz (w spra­wie pa­czek i pie­niędzy), byłoby epo­kową bzdurą – prze­cież należy myśleć o so­bie, o swo­im zdro­wiu (jeśli już o zdro­wiu, to może zro­bisz porządek z zębami). Prze­cież pie­niądze, które możesz tam zre­ali­zo­wać, to ab­so­lut­ne gro­sze. Ja nie będę posyłać Ci cu­kru i ce­bu­li, po­nie­waż to są ta­nie rze­czy i w ra­mach wy­pi­ski możesz je so­bie zamówić. Przy­pusz­czam, że niedługo przyj­dzie ta­lon na paczkę. Chcę bar­dzo Ci pomóc cho­ciaż od tej stro­ny – nie wol­no Ci tego utrud­niać.

Mój miły, wierzę, że da­lej będziesz po­god­ny. Naj­bar­dziej tego pragnę. Jeśli po­trze­ba Ci książek do pra­cy, to możesz mi podać tytuły. Może chcesz sa­mo­uczek języka an­giel­skie­go?

Całuję Cię naj­moc­niej, jak umiemGrażyna, Ma­ciek

9 MAJA 1965

[WAR­SZA­WA]

A więc nastąpiło obe­rwa­nie chmu­ry i spadł praw­dzi­wy deszcz Two­ich listów. […] Wszyst­ko wska­zu­je na to, że już te­raz wszyst­ko będzie od Cie­bie do­cho­dziło nor­mal­nie. Tyl­ko – bądź taka miła – nu­me­ruj swo­je li­sty i pisz daty.

[…] Wszyst­ko wska­zu­je, że je­steś ab­so­lut­nie ge­nial­na. Za­po­wie­działem przerwę w ko­re­spon­den­cji, a Ty zre­du­ko­wałaś ją do jed­ne­go ty­go­dnia, przy­syłając znacz­ki (in­tu­icja – te­le­pa­tia!!!). Za­war­tość pierw­szej pacz­ki żywnościo­wej była z kry­mi­nal­ne­go punk­tu wi­dze­nia wspa­niała (rosół z dro­biu czy­ni ja­dalną każdą zupę). Po­mysł z pracą na­ukową, den­tystą i całe mnóstwo in­nych – wszyst­ko wska­zu­je, że zo­stałaś stwo­rzo­na na żonę kry­mi­na­li­sty. Właśnie na­pi­sałem po­da­nie do [Pro­ku­ra­tu­ry] Ge­ne­ral­nej o ze­zwo­le­nie na do­star­cze­nie mi z domu dzieł Mark­sa – może się zgodzą (te­mat „Pro­ble­ma­ty­ka pe­da­go­gicz­na w pra­cach Ka­ro­la Mark­sa”).

Two­je li­sty, choć po­dej­rze­wam, że trochę mnie bu­jasz (że tak mało ma­cie kłopotów), strasz­nie mi po­mogły – mimo różnych wątpli­wości, jest mi jed­nak znacz­nie po­god­niej. Bar­dzo się ucie­szyłem, że cho­dzisz do te­atru i do kina. Bar­dzo proszę, nie opusz­czaj żad­ne­go cie­ka­we­go przed­sta­wie­nia ani fil­mu. Ustal­my, że cho­dzisz ze mną. […]

Wbrew Two­im opty­mi­stycz­nym prze­wi­dy­wa­niom wca­le nie chudnę, wręcz prze­ciw­nie – tyję. Prze­cież nie mam tu in­nych zajęć, a głównie jem i śpię, słowem – wy­po­czy­wam. Jeśli proszę o po­zwo­le­nie pro­wa­dze­nia stu­diów, to wca­le nie z nudów. Wciąż pod­trzy­muję swoją tezę, że nuda jest sta­nem ubóstwa du­cho­we­go – i jak dotąd nie nu­dziłem się na­wet przez dzie­sięć mi­nut. Na­to­miast zacząłem już się wsty­dzić swo­jej nie­pro­duk­tyw­ności, czy też zni­ko­mej pro­duk­tyw­ności, bo trochę tu pra­cuję nad syn­te­tycz­ny­mi for­mułami swo­ich do­tych­cza­so­wych prze­myśleń pe­da­go­gicz­nych. Poza tym prze­czy­tałem parę in­te­re­sujących książek (między in­ny­mi […] Dro­gi wol­ności [Je­ana-Pau­la] Sar­tre’a), gram w sza­chy, a co naj­cie­kaw­sze, stu­diuję lu­dzi, z którymi je­stem w celi…

Tyle o mnie – mu­sisz przy­znać, że nie mam się na co skarżyć. […] Do­stałem list od mamy, prze­proś ją, że nie od­pi­suję osob­no, ale mam tu pra­wo tyl­ko do jed­ne­go li­stu w ty­go­dniu. Po­wiedz, że kie­dy do­stałem ten list, zro­biło mi się bar­dzo przy­jem­nie i je­stem bar­dzo wdzięczny.

Uści­skaj ojca, Fel­ka i wszyst­kich. Do wi­dze­nia, moja maleńka Dziew­czyn­koJa­cek

MAK, TWÓJ OB­RAZ BAR­DZO SIĘ TU WSZYST­KIM PO­DO­BAŁ, A MNIE NAJ­BAR­DZIEJ. PO­WIE­SIŁEM GO NA ŚCIA­NIE. DO ZO­BA­CZE­NIA. TATA JA­CEK

16 MAJA 1965

[WAR­SZA­WA]

Moja maleńka,

[…] Wokół więzie­nia na­gro­ma­dziło się mnóstwo mitów, którym pod­dają się wszy­scy, a więc zarówno więźnio­wie, jak i ich ro­dzi­ny. Spro­wa­dzają się one do przeświad­cze­nia, że w więzie­niu jest strasz­nie. Tym­cza­sem, jeśli zra­cjo­na­li­zo­wać tu­tej­sze smut­ki, de­pre­sje i tym po­dob­ne, okaże się, że właści­wie wszyst­ko spro­wa­dza się do tęskno­ty. A więc to samo do­ty­czy lu­dzi, którzy wy­je­cha­li na przykład za gra­nicę. A te­raz się za­stanów i po­wiedz: czy gdy­bym wy­je­chał do Paryża, też byś się tak o mnie mar­twiła?

Sie­dzi tu ze mną czter­dzie­sto­let­ni fa­cet – do­sta­je pacz­ki, a po­nie­waż mało pali, bie­rze na wy­piskę spo­ro je­dze­nia. Wy­obraź so­bie, że twier­dzi, iż tak, jak tu­taj, jadł tyl­ko na święta. Jeśli cho­dzi o niżej pod­pi­sa­ne­go, to zda­rzało mu się jeść znacz­nie go­rzej niż te­raz. Piszę to wszyst­ko, po­nie­waż na­rze­kasz, że mało jest w mo­ich li­stach „re­aliów życia”. Tym nie­mniej ro­zu­miem do­sko­na­le, że nie możesz się za­sto­so­wać do mo­ich po­stu­latów co do war­tości pa­czek i nie­wy­syłania pie­niędzy. Gdy­byśmy się za­mie­ni­li miej­sca­mi, też po­trze­bo­wałbym postępować tak jak Ty.

Na­pi­sałem to: