Wolność i łaska. Rozważania o Szekspirze
- Wydawca:
- Słowo/obraz terytoria
- Kategoria:
- Humanistyka
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-7453-268-6
- Rok wydania:
- 2014
- Słowa kluczowe:
- bezcenny
- billie
- inscenizacje
- książka
- którego
- leighta
- łasce
- łaska
- różnych
- rozważania
- szekspirze
- traktowanie
- tytus
- wolność
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Wolność i łaska. Rozważania o Szekspirze”
Dziewięć esejów Petera Brooka to zapis refleksji praktyka – wybitnego inscenizatora dzieł Szekspira. Brytyjski reżyser okrasza swoje rozważania licznymi anegdotami, a ponieważ, jak sam stwierdza we wstępie: „Traktowanie czegokolwiek zbyt poważnie nie jest zbyt poważne”, to w Wolności i łasce znalazło się miejsce dla Billie Holiday i Edith Piaf, dla kiczu Werony czy choćby skandalu z aktorką Vivien Leigh.
„Ta książka to bezcenny dar od największego reżysera szekspirowskiego naszych czasów, którego inscenizacje na zawsze zmieniły nasze rozumienie sztuk tak różnych, jak Miarka za miarkę, Król Lear, Burza, Tytus Andronikus czy Sen nocy letniej. Z każdej stronicy przebija geniusz, skromność i błyskotliwość Brooka”.
James Shapiro
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Peter Brook
Wstęp
To nie jest dzieło naukowe. Staram się Szekspira nie wykładać. Jest to zbiór moich impresji, doświadczeń i nieostatecznych wniosków.
Wyjątkowość Szekspira polega na tym, że choć każda realizacja teatralna czy filmowa musi znaleźć własny kształt i formę, słowa tekstu nie należą do przeszłości. Są źródłami, które potrafią stwarzać i wypełniać wciąż nowe formy.
To, co można znaleźć u Szekspira, nie ma kresu. Dlatego staram się iść za jego przykładem i unikać pedanterii.
Afrykanie mają takie powiedzenie: „Traktowanie czegokolwiek zbyt poważnie nie jest zbyt poważne”.
Alas, poor YorickCZYLI CO BY BYŁO, GDYBY TO NIE SZEKSPIR BYŁ SZEKSPIREM
Byłem w Moskwie, gdzie wygłaszałem odczyt o Szekspirze na Festiwalu Czechowa. Kiedy skończyłem, pewien mężczyzna wstał i kontrolując buzujący gniewem głos, oznajmił słuchaczom, że pochodzi z jednej z muzułmańskich republik na południu.
„W naszym języku – powiedział – Shake znaczy szejk, aPir znaczy mędrzec. Nie mamy najmniejszych wątpliwości. Historia nauczyła nas odczytywać szyfry. Ten jest śmiesznie łatwy”.
Zdziwiłem się, kiedy nikt nie ripostował, że w takim razie Czechow na pewno był Czechem.
Odtąd wiele razy zdarzało mi się słyszeć o kolejnych roszczeniach do autorstwa dzieł barda. Ostatnio pewien uczony na Sycylii odkrył, że jakaś rodzina uciekła z Palermo do Anglii przed prześladowaniem inkwizycji. Ludzie ci nosili nazwisko Crollolancia. A wiadomo: crollo to po angielsku shake, lancia – spear. Kolejny szyfr, który nawet dziecko umiałoby złamać.
Jakiś czas temu prestiżowe czasopismo dla intelektualistów poprosiło grono badaczy o odpowiedź na pytanie: „Kto napisał dzieła Szekspira?” Nie wiadomo dlaczego zwrócono się również do mnie, a ja napisałem humorystyczne reductio ad absurdum wszystkich istniejących teorii.
Redaktor odesłał mi tekst z krótkim listem, w którym oświadczył chłodno, że co prawda zamówili moją wypowiedź, lecz nie mogą jej opublikować, ponieważ nie spełnia ona standardów oczekiwanego od respondentów dyskursu akademickiego.
Nie do przełknięcia okazało się przede wszystkim zakończenie, nawiązujące do Maxa Beerbohma, wybitnego angielskiego humorysty. Otóż Beerbohm, wyśmiewając doszukiwanie się szyfrów najpokrętniejszymi metodami, dowiódł, że dzieła Tennysona stworzyła królowa Wiktoria. Skrupulatnie przeczesał cały poemat In Memoriam, aż znalazł taki wers, z którego wszystkich liter dało się ułożyć odpowiedni anagram: „Alf didn’t write this I did Vic” [Nie Alf to napisał, tylko ja, Vic].
Wszyscy zgadzamy się przynajmniej w jednej kwestii – że Szekspir był i jest kimś wyjątkowym. Przewyższa wszystkich pozostałych dramatopisarzy. Taka szczęśliwa kombinacja genów – czy koniunkcja planet w godzinie narodzin, jeśli komuś bardziej odpowiada taki obraz – mogła się zdarzyć raz na kilka tysięcy lat. Powiada się, że gdyby posadzić milion małp przy milionie maszyn do pisania i kazać im stukać w klawisze przez milion lat, stworzyłyby dzieła wszystkie Szekspira. Ale czy rzeczywiście? Nie ma takiej pewności.
Szekspir dotyka wszystkich aspektów życia człowieka. W każdej jego sztuce to, co niskie – brud, odór, nędza zwykłego istnienia – przeplata się z pięknem, czystością i wzniosłością. Widać to zarówno w kreowanych przezeń postaciach, jak i w słowach, których używa. Jak to możliwe, żeby jeden mózg mógł objąć taki ogrom doświadczenia? Ten argument długo wystarczał, by wykluczać autorstwo człowieka wywodzącego się z gminu. Taką rozpiętością umysłową mogła się odznaczać tylko osoba wysoko urodzona i świetnie wykształcona. Nie wyobrażano sobie, by chłopak z prowincji, który pobierał nauki w miejscowej szkole powszechnej, mógł zgłębić tyle rozmaitych poziomów doświadczenia, nawet gdyby miał talent.
To byłby może przekonujący argument, gdyby ten chłopak nie miał umysłu, jaki zdarza się raz na milion.
Gdy przygotowywaliśmy się do wystawienia The Man Who1, dowiedziałem się sporo o mózgu. Jednym ze zjawisk budzących największe zdumienie jest niesłychana pamięć występująca czasem u zwykłych, wydawałoby się, ludzi. Jako typowy podaje się przykład liverpoolskiego taksówkarza, który miał w umyśle szczegółowy rozkład wszystkich pokoi hotelowych w swoim mieście. Wioząc pasażerów z lotniska, mógł im zatem doradzać: „Nie, pokój 204 jest nie dla pana. Łóżko stoi za blisko okna. Niech pan poprosi, żeby pokazali panu 319. Albo jeszcze lepiej: niech pan podejdzie do The Liverpool Arms i poprosi o numer 5 – to będzie właśnie to, czego pan szuka”. Tak wyjątkowa pamięć nie jest owocem wykształcenia i sama w sobie nie wystarczyłaby do stworzenia dzieł Szekspira. Szekspir musiał jednak mieć nadzwyczajną zdolność chłonięcia i odtwarzania najróżniejszych wrażeń. Poeta chłonie wszystko, co się wokół niego dzieje – genialny poeta tym bardziej; każde doświadczenie przepuszcza przez swoisty filtr, cechuje się przy tym rzadkim darem kojarzenia ze sobą wrażeń pozornie ze sobą niezwiązanych, czy wręcz przeciwstawnych.
Dziś rzadko się używa słowa „geniusz”. Ale wszelkie dyskusje o Szekspirze muszą się rozpoczynać od zrozumienia, że w jego wypadku mamy do czynienia właśnie z geniuszem – i natychmiast cały staroświecki snobizm klasowy znika. Geniusz może przecież przyjść na świat w najskromniejszych warunkach. Przyglądając się żywotom świętych, łatwo zauważyć, że większość z nich, w odróżnieniu od kardynałów i teologów, wywodziła się z bardzo zwyczajnych rodzin. Przykład koronny: Jezus. Dalej: Leonardo. Jakoś nikt nie wątpi, że Leonardo był Leonardem da Vinci, choć urodził się w małej włoskiej wiosce jako nieślubne dziecko. Dlaczego więc tak silne jest przekonanie, że Szekspir musiał być ciemnym kmiotkiem? W epoce elżbietańskiej edukacja stała na niezwykle wysokim poziomie. Zgodnie z obowiązującymi przepisami chłopak ze wsi miał być wyposażony w wiedzę klasyczną nie gorzej niż synowie arystokratów. W statucie szkoły w Stratfordzie czytamy: „Nauczani będą chłopcy wszelakiego pochodzenia, chociażby rodzice ich byli nader ubodzy, a oni sami wykazywali wielką do nauki niezdolność”. W sztukach Szekspira widać, że lubił natrząsać się z nauczycieli. W ogromnym magazynie jego pamięci zapisały się i znajomość klasyków, i pretensjonalność pedantów.
Naukowcy podjęli niepojęty trud odtworzenia przeszłości. Wspaniałą robotę wykonał przede wszystkim James Shapiro2, który odtworzył atmosferę i puls czasów Szekspira. Jego opisy są tak szczegółowe, że – co rzadko udaje się osiągnąć – miejsce teorii zastępuje żywe doświadczenie. Możemy sobie wyobrazić tego młodego mężczyznę z prowincji, jak podczas pierwszych dni w Londynie chodzi po tłocznych ulicach, na których panuje nieznośny hałas, przesiaduje w tawernach i zagląda do burdeli, oczy i uszy ma szeroko otwarte, chłonie opowieści podróżników o przygodach z wypraw, plotki o intrygach dworskich i religijnych waśniach, zgrabne riposty i brutalne wyzwiska. Gdy weźmie się pod uwagę jego wyjątkową spostrzegawczość i chłonność, to nawet jeden dzień – a niechby i tydzień, jeśli kto woli – mógł dostarczyć mu aż nadto materiału, społecznego, politycznego i intelektualnego, na cały kanon sztuk. A on rok po roku mieszkał w tym oceanie informacji, który stanowił pożywkę dla krążących mu po głowie nieukształtowanych historii. Nic dziwnego, że na pozór był spokojny!
Gdyby podejrzenie o plagiat pojawiło się w gronie uczonych, każdy, kto jest związany z uczelnią, wie, co by się działo potem – jakie podekscytowane rozmowy toczyłyby się w korytarzach i na dziedzińcach. Bardzo dziwne, że uczeni nie skojarzyli, iż w wypadku Szekspira odpowiednikiem uniwersytetu był teatr. A teatr to wspólnota, która rządzi się swoimi prawami. Dociekanie prawdy należy więc zacząć od przyjrzenia się temu, jak wyglądało na co dzień życie człowieka teatru.
Kim był ten mężczyzna, że choć grał na scenie, długie godziny spędzał na próbach, przesiadywał w tawernach, wdając się w rozmowy z każdym, nikt nie posądził go o oszustwo? Aktorzy zarzucają autorów sztuk pytaniami i prośbami: „Można by zmienić ten wers?” albo „Źle mi się to mówi, dałoby się to trochę skrócić?”, albo „Mam za mało czasu na zmianę kostiumu, może pan napisać monolog albo krótką scenkę, żebym mógł zdążyć?”.
Wyobraźmy sobie, że taka prośba zostaje skierowana do oszusta podającego się za Szekspira. Musi wprowadzić zmiany, dopisać nową scenę. Przez dłuższą chwilę milczy, kalkulując, ile czasu zajmie dotarcie umyślnemu konno do Oksfordu czy do Yorku, zaczekanie na nowe stronice od tajemniczego autora oraz powrót do Londynu. Słysząc taką prośbę, musiałby po namyśle odpowiadać: „To zajmie pięć dni”. I nikt ani słowem tego nie komentował, choć powtarzało się to raz za razem przez wiele lat? Tylu złorzeczących, zazdrosnych rywali, a żaden się nie zorientował, że coś tu śmierdzi? Bardzo przepraszam, drodzy uczeni – gdybyście brali udział w przygotowaniach do wystawienia choćby jednej sztuki, za nic byście w to nie uwierzyli. Wyobraźmy sobie autora oszusta dzisiaj. Aktorzy plotkowaliby o tym, że kiedy o coś zapytają, on zawsze gdzieś znika z telefonem komórkowym.
Jako szef trupy, doświadczony w zawodzie, Szekspir często musiał zdawać sobie sprawę, że jeśli prędko nie napisze nowego hitu, to zabraknie mu pieniędzy na wypłaty i zespół może się rozpaść. W jego tekstach nie zachowały się żadne ślady poprawek, na co zwraca uwagę Ben Jonson. Nie ma żadnego dowodu na to, że w szufladach leżały niedokończone sztuki, ani też niczego, co wskazywałoby na paraliż twórczy – ani zresztą na perfekcjonizm w stylu Becketta, cyzelowanie kolejnych wersji. Umysł Szekspira nieustannie poszukiwał i eksperymentował. Pod tym względem przypominał Mozarta. Jeśli ktoś pilnie czegoś od niego potrzebował, Szekspir z miejsca sięgał do stale wibrującego w nim materiału.
Teatr żyje i staje się na bieżąco, nie w bibliotekach czy archiwach. W teatrze i wczoraj, i dziś, wszędzie na świecie, autor jest obecny jako żywy człowiek. Szekspir nie mógł się pojawiać w dniu występu i – po rozdaniu aktorom kartek z kwestiami – oczekiwać, że kilka godzin później zagrają Hamleta czyKróla Leara bez przygotowania, bez prób, nie przećwiczywszy wychodzenia i schodzenia ze sceny, przemieszczania się między różnymi jej poziomami czy momentów, w których ma rozbrzmieć muzyka. A czy tego rodzaju przygotowania mogły się odbywać bez dyskusji, bez pytań, bez prób i błędów?
Trzeba było rozstrzygnąć kwestie praktyczne. Wystarczy sobie przypomnieć Piotra Kloca i jego trupę „zwykłych rzemieślników” ze Snu nocy letniej czy rady, jakich udziela aktorom Hamlet, żeby sobie uzmysłowić, że nawet jeśli w czasach Szekspira z realizacją przedstawienia nie wiązało się tyle komplikacji co teraz, to przecież nie była ona dziełem przypadku. Niewątpliwie wymagała czasu i przygotowań, nie mogło się również obyć bez pytań, czy nawet protestów kierowanych do autora – zwłaszcza gdy był on równocześnie członkiem trupy i sam widział problemy, które należało rozwiązać, niezwłocznie i wspólnie.
Aż nie do wiary, że całe rzesze uczonych, zbierając dowody na poparcie swych teorii, przeoczyły coś tak elementarnego. Szekspir nie był oderwanym od życia poetą – pisał dla grupy ludzi prowadzących ryzykowny tryb życia.
W Globe, tak samo jak w dzisiejszym teatrze, poza aktorami pracowali suflerzy i fachowcy niezbędni do pomocy na scenie, tak zwani stage keepers [obsługa sceny]. Zarówno podczas prób, jak i w trakcie występów wszędzie ich było pełno – mieli przechowywać i w odpowiednim momencie podawać rekwizyty, dbać o to, żeby aktorzy we właściwych chwilach wchodzili na scenę, a przede wszystkim pilnować porządku na scenie oraz na widowni – także podczas scen bitewnych, kiedy trzeba było okiełznać codziennie inną liczbę statystów z tłumu. Stage keepers czasami na głos wyrażali swoje zdanie o granej sztuce – zupełnie tak samo, jak galanci siedzący na skraju sceny teatru Blackfriars, którzy stroili sobie żarty z aktorów; tak samo, jak dworacy oglądający Pirama i Tyzbe.
To dziwne, surrealne wręcz, próbować sobie wyobrazić, że przez całe lata tacy współpracownicy, przeciążeni pracą, wiecznie niezadowoleni, ani razu nie zakwestionowali kwalifikacji Szekspira. Żadna z teorii dotyczących autorstwa sztuk, które nie uwzględniają prób w teatrze ani przedstawień, nie ma oparcia w rzeczywistości.
Oczywiście i wśród aktorów, nawet dziś, zdarzają się wyznawcy takiej czy innej teorii. Ale jest ich garstka.
Czasy Szekspira obfitowały w dramatopisarzy, dobrych i złych, wielkodusznych i podłych. Większość zmarła w biedzie. Szekspir jako jeden z bardzo nielicznych przeszedł w stan spoczynku z majątkiem, który pozwolił na zakup ziemi. Powodów do zawiści nie brakowało. Elżbietański Londyn nie był wyjątkiem – pisarze, jak zawsze i wszędzie, próbowali utrzymać się z pióra i byli gotowi obsmarowywać rywali w paszkwilach. Szekspir idealnie nadawał się na cel ataków. Czy to nie dziwne zatem, że nie zachowały się żadne dokumenty denuncjujące tego aktora, a zarazem kierownika zespołu, udającego, że sam napisał bardzo popularne sztuki, które wystawiał, i publikował je pod własnym nazwiskiem? Mamy jedynie często cytowane określenie Roberta Greene’a, an upstart crow [dosłownie: karierowiczowska wrona], równoważone ciepłymi, apologetycznymi wręcz słowami Bena Jonsona, który latami jawnie rywalizował z Szekspirem, a mimo to godzinami przesiadywał z nim w Mermaid Tavern. I jak to możliwe, że nie zachował się żaden pamflet na comic rhyme [komiczne rymowanki] Szekspira? Takie pamflety szłyby jak woda i zyskałyby taką popularność, jak dzisiaj każda teoria spiskowa i każda demaskacja podwójnego życia.
W historii literatury pięknej istnieje wiele przypadków plagiatów i podszywania się pod czyjąś tożsamość, podobnie jak w matematyce – i w jednym, i w drugim wypadku bowiem praca powstaje w odosobnieniu. Teatr zaś, o czym nie możemy zapominać, ma charakter wspólnotowy. Ludzie teatru często mówią o sobie jako rodzinie. A w rodzinie nie da się ukryć sekretów ani kłamstw.
Albo