Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Polowaneczko

Polowaneczko

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7386-324-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Polowaneczko

Od Autora: Dlaczego akurat o tej dziedzinie sadyzmu napisałem? Bo ją znam. Jest wiele innych drastycznych praktyk uprawianych przez ludzkość, mogła by powstać cała seria książek, każda poświęcona innego rodzaju podłości: rzeziom w krajach Trzeciego Świata, seryjnym zabójstwom, torturom zadawanym przesłuchiwanemu przez policje wielu krajów, i tak dalej, lista jest długa, bardzo długa. Była by to chyba najdłuższa seria wydawnicza w historii edytorstwa. Zresztą wiele takich książek istnieje. Ja mogłem napisać tylko o tym, co widziałem na własne oczy. Tak się złożyło, że na własne oczy widziałem Polowaneczko.

Polecane książki

Są takie pytania, które towarzyszą ludziom od wieków. Są sytuacje, które podważają sens życia i zmuszają do zastanowienia: Dlaczego przydarzyło się to właśnie mnie? Co zrobiłem źle? Czy mogłem postąpić inaczej? Czy będę jeszcze szczęśliwy? Po co właściwie żyję?Przed każdym z nas staną kiedyś takie p...
Praca niniejsza przedstawia stan i strukturę majątkową szlachty na pograniczu wielkopolsko – kujawskim w późnym średniowieczu. Rozprawa, oparta głównie na źródłach sądowych, wnosi znaczący wkład w poszerzenie wiedzy na temat genealogii, osadnictwa oraz zagadnień gospodarczych późnośredniowieczn...
Anna Zalcewicz - doktor habilitowany nauk prawnych, profesor Politechniki Warszawskiej, kierownik Zakładu Prawa i Administracji na Wydziale Administracji i Nauk Społecznych Politechniki Warszawskiej. Barbara Bajor - doktor habilitowany nauk prawnych, profesor nadzwyczajny w Zakładzie Prawa Prywatne...
Biznesmen Nathan Case chce połączyć swoją rodzinną firmę z firmą potentata naftowego Silasa Montgomery’ego. Montgomery dla przypieczętowania tej wielomilionowej transakcji stawia warunek, by Nathan poślubił jego córkę Emmę. Mężczyźni dobijają targu. Nie przewidzieli jednak, że Emma nie zamierza być ...
Kate nie interesował seks dla seksu. Chciała mieć rodzinę, i najchętniej założyłaby ją z Garrettem. Po kilku romantycznych wieczorach spędzają razem noc. Kate chętnie by ją powtórzyła, Garrett jednak, dręczony wyrzutami sumienia, zaczyna jej unikać. Kate znajduje sposób, jak zmieni...
Publikacja stanowi zbiór referatów zaprezentowanych podczas konferencji naukowej zorganizowanej przez Katedrę Prawa Samorządu Terytorialnego Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach w dniach 10-11 marca 2016 r., dotyczącej nowych form udziału społeczeństwa w zarządzaniu jed...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Tomasz Matkowski

© Copyright byTomasz Matkowski, 2009

© Copyright byWydawnictwo Nowy Świat, 2009

Projekt okładki:Agnieszka Herman

Redakcja:Anna Świtalska-Jopek

ISBN 978-83-7386-324-8

Wydanie IWarszawa 2009

Wydawnictwo Nowy Świat

ul. Kopernika 30, 00-336 Warszawa

tel. (22) 826 25 43, faks (22) 826 25 47

INTERNET:www.nowy-swiat.pl

BLOG:blog.nowy-swiat.pl

KLUB CZYTELNIKÓW: klub.nowy-swiat.pl

E-MAIL:wydawnictwo@nowy-swiat.pl

Skład wersji elektronicznej:Marcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

WSTĘP

Dlaczego akurat o tej dziedzinie sadyzmu napisałem? Bo ją znam. Jest wiele innych drastycznych praktyk uprawianych przez ludzkość, mogła by powstać cała seria książek, każda poświęcona innego rodzaju podłości: rzeziom w krajach Trzeciego Świata, seryjnym zabójstwom, torturom zadawanym przesłuchiwanemu przez policje wielu krajów, i tak dalej, lista jest długa, bardzo długa. Była by to chyba najdłuższa seria wydawnicza w historii edytorstwa. Zresztą wiele takich książek istnieje. Ja mogłem napisać tylko o tym, co widziałem na własne oczy. Tak się złożyło, że na własne oczy widziałem polowaneczko.

DLA KOGO JEST TA KSIĄŻECZKA?

Wiele osób postronnych nie wie, co tak naprawdę się dzieje na polowaniach, lub ma całkowicie mylne wyobrażenie. Wiele osób sympatyzuje z myśliwymi: „O, patrz, z polowania wracają, jak tam, udało się polowanko? O, jakie ładne pieski!”

I to do nich kierowana jest ta książeczka. Żeby wiedzieli, co się odbywa pod szyldem „darz bór, ognisko, piórko w kapelusiku, bigosik myśliwski, tradycja”.

A więc ta książeczka jest dla tych, którzy NIE wiedzą. Paradoksalnie, w dyskusji na forum „Gazety Wyborczej” odezwali się tłumnie ci, którzy WIEDZĄ. A przecież to nie dla nich. Jeśli wiedzą, i to ich nie rusza, to czytanie o tym nie zmieni ich postawy, co najwyżej wywoła agresję, i tak się stało.

Myślistwo uważane jest za coś marginalnego. I w pewnym sensie słusznie. Rzeczywiście, myśliwych jest niewielu. Ale efekty ich działalności już takie marginalne nie są. Pamiętam, jak pewien starszy myśliwy wspomniał mimochodem przy kolacji: „Strzeliłem w życiu coś koło pięćset saren…”. Przemnóżmy to przez sto tysięcy myśliwych zrzeszonych w Polskim Związku Łowieckim. Ile wyszło? 50 000 000. Słownie: pięćdziesiąt milionów saren.

Oczywiście nie każdy myśliwy w swoim życiu zabił aż pięćset. Ale przecież ta wypowiedź dotyczyła tylko saren! Jeżeli dodamy inne zwierzęta – dziki, zające, kuropatwy, jelenie, daniele, kaczki, gęsi – to ogólna liczba chyba nie jest zawyżona. Dziesiątki milionów zwierząt zabitych przez jedno tylko pokolenie myśliwych w jednym tylko kraju!

Sprawdźmy te cyfry od innej strony. Może myśliwy przy kolacji się przechwalał, może chciał podnieść swój prestiż w oczach biesiadników, a tak naprawdę wcale pięciuset saren nie zabił? Zerknijmy więc na statystyki PZŁ, które każdy może obejrzeć na stronie internetowej tej organizacji www.pzlow.pl. Jaka jest skala procederu?

Oto dane za sezon 2005/2006, tabela „Odstrzał ważniejszych zwierząt łownych”. Ważniejszych, a więc tylko niektórych.

Daniele –

2117

Muflony –

82

Jelenie –

32 434

Sarny –

132 926

Dziki –

121 015

Lisy –

154 133

Zające –

29 776

Bażanty –

67 945

Kuropatwy –

16 399

Kaczki –

101 888

A oto druga tabela: „Ważniejsze zwierzęta łowne w 2006 roku” (dane szacunkowe z połowy marca 2006). W tej tabeli są wszystkie zwierzęta, łącznie z tymi, które zostały zabite. Zestawmy ją z pierwszą, a zobaczymy, jaki jest stosunek liczby zabijanych co roku zwierząt do całej populacji.

Zabite

Wszystkie

Daniele

2117

9656

Muflony

82

960

Jelenie

32 434

115 747

Sarny

132 926

635 215

Dziki

121 015

156 043

Lisy

154 133

204 164

Zające

29 776

477 701

Bażanty

67 945

339 921

Kuropatwy

16 399

353 055

Kaczki

101 888

nie policzono

To zestawienie nie wymaga chyba komentarza. Od razu widać, jak ogromy jest procent zwierząt zabijanych co roku. Pozostańmy przy sarnach, od których zaczęliśmy: 132 tysiące to mniej więcej jedna piąta wszystkich saren (635 tysięcy). Jedna piąta saren zostaje zastrzelona dla przyjemności. Co roku! Po pięciu latach rzezi nie byłoby w Polsce ani jednej sarny, gdyby nie młode. A co z innymi zwierzętami? Wystarczy spojrzeć na tabelę.

A więc jedna piąta saren zostaje zabita przez sto tysięcy myśliwych. Ponieważ jest nas w Polsce około czterdziestu milionów, sto tysięcy myśliwych to jedna czterechsetna. Jedna czterechsetna populacji ludzkiej zabija co roku jedną piątą populacji zwierząt. Niezły rezultat…

Ta książeczka jest dla normalnych ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy z masowości tych mordów, i z tego, że za każdą z tych milionów śmierci kryje się strach, cierpienie i agonia stworzenia, którego system nerwowy niewiele się różni od ludzkiego… Za każdą śmiercią kryje się ból – bo nie ma zabójstw „czystych”, to nie bajeczka dla grzecznych dzieci gdzie myśliwy robi „pif, paf!”, a zając posłusznie robi „fajt” i już leży i nic nie czuje.

CO JEST W TEJ KSIĄŻECZCE

Kilka lat temu napisałem artykuł o myślistwie. Opisałem w nim sadystyczne praktyki, z jakimi nieuchronnie wiążą się polowania. „Gazeta Wyborcza”, której zaproponowałem druk artykułu, najpierw przez dłuższy czas milczała. Myślałem już, że tekst poszedł do kosza. A jednak nie poszedł. Pewnego dnia, nieoczekiwanie, odezwał się do mnie redaktor Mariusz Szczygieł. Powiedział, że bardzo by pragnął, aby ten temat ujrzał swiatło dzienne. Jednak artykuł jest o wiele za długi jak na wymogi „Gazety”. Zaproponował, abyśmy zamiast niego opublikowali krótką rozmowę ze mną. I tak się stało.

Rozmowa wywołała burzę. Dyskusja, która się rozpętała na forum internetowym „Gazety”, pobiła wszelkie rekordy frekwencji. Większą frekwencję miała wówczas tylko dyskusja o zbrodni w Jedwabnem po ukazaniu się książki pt. Sąsiedzi.

Po tej polemice „Gazeta” dała mi możliwość odniesienia się do uwag internautów. Niestety, z uwagi na ograniczoną ilość miejsca, wypowiedź moja musiała zawrzeć się w kilku zdaniach. Oto one:

Burza po mojej rozmowie z redaktorem Szczygłem świadczy, że – jak mówią Francuzi – ruszyliśmy tęgiego zająca. Niestety, z wypowiedzi zwolenników myślistwa wynika, że większość nie zrozumiała publikacji. Wdawanie się w detale, np. czy niedźwiedzie zabija się w Polsce, czy na Białorusi, czy kaczkę morduje się piórkiem, czy patykiem (kaczka budziła największe emocje, dwaj dyskutanci na forum nawet założyli się, że jeden drugiego tą metodą zabije), prowadzi donikąd. To oddala nas od rzeczywistego tematu: myślistwo jest przeżytkiem, takim jak publiczne egzekucje czy kara chłosty. I nie ma znaczenia, czy polują cudzoziemcy, czy Polacy. Właściwie cały wywiad mógłby zawierać tylko jedno zdanie: Nie wolno zabijać dla rozrywki!

Nawet dokarmianie zwierzyny nic tu nie zmienia. Na tej zasadzie lekarz mógłby powiedzieć: „Uratowałem wielu chorych, więc mogę sobie jednego kropnąć…”. Większość zwolenników polowań argumentowała w tym właśnie stylu: dokarmiamy, chronimy, więc mamy prawo…

Nie padł natomiast jedyny argument, którym ideę myślistwa można łatwo oczyścić z wszelkich zarzutów! Gdybym ja był myśliwym, powiedziałbym oponentom: „Tak, czuję rozkosz, kiedy zabijam. Natura wyposażyła mnie w ten mechanizm w czasach, gdy trzeba było wciąż zabijać, aby żyć. Warunki od czasów jaskiniowych się zmieniły, ale zachowania wypracowane przez tysiące pokoleń nie zanikają z dnia na dzień. Moja pasja myśliwska jest więc czymś naturalnym. To raczej społeczność, która pozwala na legalne kultywowanie tego atawizmu, jest winna”.

Tych kilka zdań to o wiele za mało, by skomentować tak obszerny temat i tak burzliwą, wielowątkową dyskusję. Wypowiedzi internautów dały mi wiele do myślenia. Nawet pobieżna ich analiza musi zająć kilkadziesiąt stron. Wszystko to sprawiło, że zapragnąłem napisać na ten temat więcej. Stąd ta książeczka. Długo się zastanawiałem, jaką powinna mieć formę. W końcu doszedłem do wniosku, że będzie się składała z kilku części.

Najpierw artykuł, który się NIE ukazał w „Wyborczej”, a posłużył za kanwę do rozmowy z redaktorem Szczygłem. Artykuł ten nosi tytuł „Z pamiętnika myśliwego” (str. 16). Fragmenty tego artykułu później wydrukował tygodnik „Polityka”.

Potem rozmowa, która się ukazała w „Wyborczej” (str. 55).

Potem szczegółowa analiza reakcji czytelników na opublikowaną rozmowę (str. 68).

A po niej jeszcze oficjalna wypowiedź rzecznika Polskiego Związku Łowieckiego (str. 124).

Kolejność zresztą jest dość dowolna i oczywiście można czytać, jak się chce.

„Tak rażący brak wiedzy i znajomości tematu nie powinien podlegać żadnej ocenie.”

To zdanie napisał któryś z internautów, występujący w obronie myślistwa i krytykujący mój artykuł. Kto wie, może coś w tym jest? A więc, zamiast samemu się wymądrzać, oddajmy głos fachowcom, odwołajmy się do najwyższych autorytetów ze środowiska myśliwskiego. A któż mógłby być większym autorytetem niż autorzy podręczników wydanych przez Polski Związek Łowiecki, na których to podręcznikach uczą się i wychowują pokolenia myśliwych? Wystarczy przejść się do biblioteki i wypożyczyć trochę książek o łowiectwie. Ich autorami są myśliwi-naukowcy, którzy poświęcili życie na zgłębianie tematu. Przy ich pomocy spróbujmy zrozumieć. Spróbujmy nakreślić portret psychologiczny człowieka, który pozornie jest normalnym, miłym i grzecznym obywatelem, a od czasu do czasu przedzierzga się w Mr Hyde’a i rusza na łów „w poszukiwaniu upragnionej rubinowej kropelki” (cytat z podręcznika łowiectwa).

Tak powstał tekst pt. „Z pamiętnika myśliwego, czyli łoś robi karierę”. Składa się on głównie z autentycznych zdań, zaczerpniętych z podręczników i z prasy łowieckiej. Nie ma w nim żadnej manipulacji, nawet dobór cytatów nie jest tendencyjny, bo gdzie nie spojrzeć, na której stronie by nie otworzyć fachową łowiecką literaturę, wszędzie jest mniej więcej to samo.

Z PAMIĘTNIKA MYŚLIWEGO, CZYLI ŁOŚ ROBI KARIERĘ

Chrrrup!

– No, teraz powinno puścić! – Pan Janek mocniej przekręca łeb i rzeczywiście: tułów opada na trawę, a głowa zostaje mu w rękach. Ręce są czerwone do łokci. Trzymają łeb sarny za rogi. Pozostali uczestnicy tej sceny uważnie się przyglądają. Głowa wędruje z rąk do rąk. Następuje fachowa wymiana zdań na temat właściwości poroża, jego kształtu i domniemanej wagi po preparacji. Medalowiec czy nie? Oto jest pytanie. Chyba medalowiec. Trochę go szkoda. Młody. Było zaczekać ze dwa lata, aż pokryje sarnę. Mielibyśmy więcej medalowców.

Wreszcie głowa ląduje na progu gajówki, obok kilku podobnych. Zabierze je pani kucharka, ale nie po to, żeby przyrządzić z nich jakąś potrawę. Pani kucharka dorabia jako preparator, co zresztą jest logiczne, gdyż podstawą preparacji jest dobre wygotowanie. Albowiem głowa, aby ze zwykłej bryły krwi i kości przekształcić się w cieszące oko trofeum, musi przejść szereg zabiegów. Trzeba z niej zedrzeć skórę, wydłubać oczy, usunąć mózg…

NAJWIĘCEJ KŁOPOTU SPRAWIA USUNIĘCIE MÓZGU

Nie wszyscy dysponują tak utalentowaną preparatorką, jaką jest kucharka pana Janka i jego kolegów z koła. Ale to nie szkodzi. My, myśliwi, mamy do dyspozycji obfitą literaturę fachową, pozwalającą nawet amatorowi na samodzielną preparację. Wystarczy otworzyć jeden z wielu podręczników i przeczytać:

Następną czynnością jest spreparowanie łba, tzn. oczyszczenie go ze skóry, mięśni, ścięgien, błon i tłuszczu, oraz wybielenie czaszki. Wszystkie te czynności ułatwia wygotowanie (…) Łeb należy gotować od 45 do 60 minut, w zależności od wieku: starsze dłużej, młodsze krócej. Do oczyszczenia łba z mięsa, ścięgien itp. dobrze jest mieć prócz noża również pęsetę, haczyk zrobiony z grubszego drutu i niezbyt szerokie dłutko (może być ze spłaszczonego drutu). Stosunkowo najwięcej kłopotu sprawia usunięcie mózgu z puszki mózgowej oraz wszelkich chrząstek, błon i ścięgien z kanałów w kościach czaszki – wykonanie tego jest jednak konieczne – pozostawienie jakichkolwiek resztek powoduje gnicie. Następną czynnością jest wybielenie czaszki. (…) Najlepiej jest owinąć czaszkę watą lub ligniną i zwilżyć je wodą utlenioną. Po wyschnięciu waty powtarzamy zwilżanie tak długo, aż kość stanie się zupełnie biała.

Pani kucharka prosi na obiad, głowami zajmie się później. Zanim wejdziemy do gajówki, trzeba jeszcze usunąć rozrzucone na trawniku żołądki, flaki, no i oczywiście tusze. Tusze zawieziemy do skupu.

Pan Janek myje ręce. Zafarbowały się nie tyle przy urywaniu łba, co w czasie tzw. obrabiania dupy – nacinania skóry wokół odbytu i wyciągania flaków tak, aby ich zawartość się nie rozlała (co grozi smrodem). I tak zresztą trudno się zbliżyć do wypatroszonych saren – zapach krwi, żółci, śluzu i mięsa jest bardzo mocny.

Siadamy do stołu. Rosół z makaronem, schabowe, wódeczka. Dziczyznę jadamy rzadko. Przy stole nieustającym tematem rozmów jest polowanie. Polowanie i trofea. Myśliwy bowiem jest przede wszystkim trofeistą. Istnieje cała gałąź nauki – trofeistyka. Dysponujemy olbrzymią literaturą fachową, wymieniamy doświadczenia na międzynarodowych kongresach, bierzemy udział w konkursach.

Najpopularniejszymi trofeami łowieckimi wśród naszych rodzimych myśliwych – czytamy w jednym z podręczników trofeistyki – są niewątpliwie parostki (rogi) rogaczy (saren samców). Są one najczęściej pierwszym trofeum myśliwego, któremu nie wystarcza już tylko dubeltówka śrutowa oraz zajączek i kuropatwa. Jest to również miła ozdoba na ścianie gabinetu lub choćby kącika myśliwskiego, budząca wspomnienia przeżytej przygody i związane z tym emocje. Jeśli zaś parostki wyróżnione zostaną medalem z wystawy, to stanowią i powód do dumy.

Zanim jednak nasze trofeum dostanie się na wystawę i będziemy mogli odczuć dumę, czeka nas niełatwe i odpowiedzialne zadanie: musimy opisać trofeum w formularzu wyceny. Nawet ocena parostków kozła nie jest sprawą łatwą, trzeba wziąć pod uwagę ciężar, objętość, kształt i kilka innych czynników. Prawdziwą sztuką jest jednak precyzyjnie ocenić wartość poroża jelenia, czyli tzw. wieńca. I tu pomocna okaże się literatura fachowa. Np. dzieło Ignacego Stachowiaka – „Wycena trofeów łowieckich” (wyd. Łowiec Polski, Warszawa 1994). Czytamy tam:

Wieńce jeleni należą w całym świecie kulturalnego łowiectwa do trofeów najbardziej reprezentatywnych i najwyżej cenionych. Uchwalona w 1952 roku w Madrycie formuła wyceny wieńców jeleni stosowana była na wszystkich powojennych wystawach międzynarodowych, w tym na obu wystawach światowych, a także na wystawach lokalnych i narodowych, znalazła powszechną akceptację i nadal obowiązuje. Oto jej treść:

1. Długość lewej tyki – średnio w cm x 0,5

2. Odległość między opierakiem a koroną w cm

3. ciężar suchego wieńca w kg x 2,0

4. Obwód prawej róży

Dalej następuje kilkanaście kolejnych elementów punktacji, zakończonych potrąceniami za usterki, punktami za „uperlenie odnóg” i „dodatkiem za piękno”.

Aby odnaleźć piękno, niekoniecznie trzeba polować na tak dużą zwierzynę jak sarna, jeleń czy łoś. W zasadzie piękno można dostrzec w każdym zwierzątku. Stachowiak, autorytet w dziedzinie trofeistyki, znacznie poszerza pojęcie „trofeum”:

(…) u głuszców i cietrzewi nie