Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Kroniki Atopii

Kroniki Atopii

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7976-272-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Kroniki Atopii

Wyobraź sobie, że pracujesz wydajniej, nie chodząc tak często do pracy. Chcesz wrócić do formy? Twój nowy sobowtór zabierze cię na przebieżkę, gdy ty będziesz opalał się przy basenie. Wyglądaj jak chcesz, kiedy chcesz i gdzie chcesz – i żyj przy tym dłużej. Sam stwórz potrzebną ci rzeczywistość. Zapisz się od razu! Za darmo!
U schyłku XXI wieku świat dochodzi do siebie po Wojnach Pogodowych. Na Atopii, wyspie-raju, prowadzi się tajne testy nowej technologii, która daje ludziom możliwość kreowania alternatywnych rzeczywistości, idealnych światów, a także przenoszenia się do nich i zatracania w nich, podczas gdy ich sobowtór zajmuje się ich realnym ciałem.
Ale Atopia, która miała być ratunkiem dla ludzkości, staje się pułapką, w której nic nie jest do końca ani rzeczywiste, ani złudne.
Ludzie tracą kontrolę nad technologią, którą stworzyli.
Piękny sen zamienia się w koszmar.

Polecane książki

Pełna pasji i werwy książka historyczna o jednym z najważniejszych wydarzeń powstania listopadowego – bitwie pod Grochowem. Autor pokazuje prawdziwe oblicze wojny polsko-rosyjskiej 1830–1831. Z nieprzeciętną wiedzą i dokładnością odtwarza kontekst historyczny, przebieg bitwy i stojące za nim dec...
Wstrząsający obraz bratobójczych walk w Liberii, kulisy jednego z najbardziej groteskowych zamachów stanu, portret prawdziwej męskiej przyjaźni, a zarazem bezwzględnie uczciwe pytanie o etykę warsztatu reportera. Pewnego słonecznego popołudnia, siedząc przy piwie w jednym z hotelowych barów w Af...
Podczas gdy we Francji, w roku 1792 zaczynają rozchodzić się pogłoski o rozpoczęciu wojny z Niemcami, wachmistrz Natalis Delpierre przebywa w Belzingen, niedaleko Berlina, w odwiedzinach u swojej siostry Irmy. Jest ona służącą u pewnej Francuzki, madame Keller, wdowy po niemieckim przemysłowcu. Nata...
Czy naprawdę nie wystarczy, że mój ojciec Zeus zmienił mnie, niegdyś boskiego Apollina, w śmiertelnego nastolatka z trądzikiem, oponką i nieszczęsnym nazwiskiem Lester Papadopoulos? Na dodatek zrobił ze mnie niewolnika wrednej dwunastolatki imieniem Meg i oczekuje ode mnie, że uwolnię pięć starożytn...
Tuż przed wizytą szacha Iranu w Polsce w 1966 roku młody oficer Wydziału Zabójstw otrzymuje zadanie znalezienia sprawcy morderstwa, którego ofiarą padł pracownik ambasady irańskiej w Warszawie. W ręce oficera wpada dziennik jednego z irańskich emigrantów. Już z pierwszej części ...
Czuć się jak u siebie Ustanawianie w Europie swobody przepływu towarów, usług, kapitału i osób odbywało się równocześnie ze wznoszeniem barier na zewnętrznych granicach wspólnoty. Trwający wciąż dramat uchodźców pokazał, że zamknięcie to dokonało się nie tylko w wymiarze politycznym, ale również ety...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Matthew Mather

 

 

 

Kroniki Atopii

 

 

 

 

 

Matthew Mather

 

 

 

 

Kroniki Atopii

 

 

 

 

Przełożył Jędrzej Polak

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Copyright © © Matthew Mather 2012, 2013

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2015

 

 

Redaktor prowadząca: Dominika Kuczyńska

Redakcja: Karolina Borowiec

Korekta: Aleksandra Powalska-Mugaj

Projekt okładki: Dark Crayon / Piotr Cieśliński

 

 

Wydanie elektroniczne 2015

 

ISBN 978-83-7976-272-9

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

redakcja@czwartastrona.pl

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pamięci mojego wuja Michaela Knuckeya.

Dziękuję za ukazanie gwiazd moim oczom.

 

 

 

Od Autora

 

 

 

 

 

Kroniki Atopii mają wyjątkową strukturę: składają się z pięciu powiązanych ze sobą opowiadań i ostatniej księgi o długości powieści, łączącej wcześniejsze wątki w jedną całość. Każda z pierwszych pięciu opowieści podąża za jedną postacią wędrującą przez Atopię, każda historia przeplata się z pozostałymi, tworząc świat.

Należy pamiętać, że opowiadania ze świata Atopii są dla siebie „wątkami pobocznymi”, wszystkie zaczynają się w tym samym czasie i rozgrywają jednocześnie w tym samym świecie.

Zatem czytając tę książkę, pamiętajcie, że każda nowa historia zaczyna się w tym samym punkcie w czasie, a szósta i ostatnia księga domyka całość. Przyjemnej lektury.

 

– Matthew Mather

 

 

 

Prolog

 

 

 

 

 

– Jesteś pewna?

W Atopii nie chodzi tylko o udoskonalanie rozszerzonej rzeczywistości. Jako starsza pracownica naukowa miałam własną pasję, którą były głębokie wiązki neutrino. Wyłożyliśmy nieckę Oceanu Spokojnego gęstym dywanem sieci fotoreceptorów, utkanej z sensoropyłków, szukając w mroku głębin rozbłysków promieniowania Czerenkowa, które sygnalizuje poruszające się neutrina. DNO – Detektor Neutrino Oceanów – jest naszym wkładem w weryfikowanie prognoz, że neutrina z równoległych wszechświatów przemieszczają się przez nasz własny.

– Mamy sygnał, doktor Killiam – odpowiedziała moja współpracownica.

– Nie waż się publikować żadnych rezultatów. Jeszcze nie teraz. Przeprowadź ponownie wszystkie testy i zweryfikuj je. Ani słowa nikomu, zrozumiano?

Neutrina są irytująco trudne do uchwycenia. Nawet gdy ma się teleskop o skali planetarnej, taki jak DNO, nie byłby to pierwszy nieudany eksperyment.

Moja współpracownica kiwnęła posłusznie głową, nie spuszczając ze mnie wzroku. Lepiej będzie, jeśli oddeleguję agenta, żeby ją pilnował. Najmniejszy przeciek do prasy o wydarzeniu tej miary zdestabilizowałby oś czasową, którą staramy się podążać.

– Jesteś pewna, że to nie pochodzi z ziemskiego źródła?

– Jesteśmy pewni.

– Nie mówcie nikomu – powtórzyłam. – To absolutna tajemnica między nami trojgiem.

– Nawet panu Kesselringowi?

– Szczególnie panu Kesselringowi!

Jak to możliwe, że to wydarza się akurat teraz? Wzdrygnęłam się na myśl, co mógłby zrobić Cognix, gdyby Kesselring o tym usłyszał. – Kiedy przeprowadzicie testy po raz drugi, zamknijcie wszystko.

– Tak jest.

Miałam zamiar przenieść swoją pierwotną podmiotowość z tego pomieszczenia, kiedy współpracownica chwyciła mnie za ramię.

– Jest jeszcze coś – powiedziała.

Czekałam, dostrzegając w jej oczach strach.

– Przepuściliśmy przez sygnał cały zestaw memów komunikacyjnych, żeby sprawdzić, czy zdołamy coś odszyfrować…

– I?

– To nie jest całkiem jasne…

– Mów dalej – zachęciłam ją.

Wzięła głęboki oddech.

– To wygląda jak ostrzeżenie.

 

 

 

 

 

BŁĘKITNE NIEBO

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Część I:Olympia Onassis

 

 

 

 

 

 

 

1

Tożsamość: Olympia Onassis

 

 

 

 

 

– Nie! Nie! Po pańskiej drugiej lewej stronie – rzuciłam gniewnie, wskazując paczkę papierosów, którą miałam zamiar kupić. Serce wciąż waliło mi jak młotem po straszliwej awanturze, którą Alex zrobił mi na ulicy. Chciał, żebyśmy zamieszkali razem, a raczej próbował wprowadzić się do mnie. Nie byłam na to gotowa – w gruncie rzeczy, nie byłam pewna, czy kiedykolwiek będę. Właśnie ze sobą zerwaliśmy, tym razem na dobre.

Od tygodni niemal nie sypiałam, co w niczym nie pomagało.

Wpatrujący się we mnie zza lady farmaceuta powiedział coś w jakimś obcym języku. Języki wymierają ponoć szybciej od żab, ale czytałam gdzieś, że w tym mieście i jego dzielnicach nadal używa się niemal tysiąca różnych dialektów. Co za bajzel!

Wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: „I co teraz?”.

Pomruk zniecierpliwienia ludzi stojących za mną w kolejceo mało nie pokonał mojego głodu nikotyny. O mało, ale nie całkiem. Kupienie głupiej paczki papierosów wymagało, żeby farmaceuta osobiście zweryfikował zaświadczenie o moich nanouprawnieniach, a ja nie miałam zamiaru przechodzić przez to wszystko jeszcze raz.

– Chwila! – Uniosłam jedną rękę, grzebiąc drugą w torebce; szukałam słuchawki sieci komórkowej. Czułam niechęć do chirurgicznych implantów, więc nadal używałam staromodnych gadżetów. Boleśnie zdawałam sobie sprawę z wpatrzonych we mnie zniecierpliwionych oczu, ale wsunęłam słuchawkę do ucha.

– Camele lighty! – powtórzyłam, pokazując palcem przeszkloną gablotę.

Język, którym się posługiwał, natychmiast przetłumaczono w słuchawce.

– Jak już pani mówiłem, to nie są camele. Paczka wygląda tak samo, ale będzie pani musiała przejść na drugą stronę ulicy, żeby dostać camele. – Z nadzieją w oczach wskazał drzwi wyjściowe.

Westchnęłam.

– W porządku, niech będzie, cokolwiek pan ma.

Sięgnął do gabloty i podał mi paczkę. Chwyciłam ją i zaczęłam się przepychać przez tłum ku wyjściu, a kiedy otworzyłam paczkę, natychmiast obciążono mój kredyt za tę transakcję. Kopnęłam w drzwii wypadłam na zewnątrz, płosząc wchodzących klientów.

Palenie to zły nawyk, którego nauczyłam się od matki. Nie rozmawiałyśmy ze sobą od lat, a nawet jeśli dochodziło między nami do jakiejkolwiek wymiany zdań, i tak się mną nie interesowała. Podobnie jak nie interesowała się ojcem, co ostatecznie doprowadziło do tego, że przeniósł się z resztą rodziny do jakiejś komuny technofobów w Montanie. Nie byłam w stanie skontaktować się z nim niemal od tak dawna, jak nie rozmawiałam z matką, i tego też nie miałam zamiaru jej wybaczyć w najbliższym czasie.

Stanęłam tuż przed drzwiami do apteki, żeby zapalić, przymknęłam oczy i zaciągnęłam się głęboko.

Śródmieście pulsowało wokół światłami reklam. Niemal każdy cal kwadratowy przestrzeni od latarni do chodnika wypełniały ruchome afisze zapowiadające nowe przedstawienie na Broadwayu albo zapraszające do wielowszechświata. Tuż nade mną tańczyła holograficzna głowa, skrząc się i chybocząc w zasnuwającym ją papierosowym dymie. „Odwiedzajcie Tytana, kąpcie się w metanowych deszczach!”

Zaciągając się po raz drugi, zerknęłam na uśmiechniętą głowę. „Kąpcie się w metanowych deszczach?” To nie brzmi sexy. Powinni byli raczej zaproponować coś takiego: „Unieś ją na wyżyny – kochajcie się na węglowodorowej pustyni”. Uśmiechnęłam się posępnie pod nosem. „Kochajcie się” – to coś zupełnie mi obcego, nie tylko na Tytanie.

Metaliczny, zrobotyzowany surogat, którego kątem oka widziałam za sobą w kolejcew aptece, wpadł na mnie zupełnie bez ostrzeżenia i przycisnął mnie mocno do muru. Z przejęcia krew odpłynęła mi z twarzy, ale strach i zdumienie ustąpiły szybko miejsca wściekłości. Odepchnęłam go, wrzeszcząc i wymachując rękoma.

– Złaź ze mnie!

Odepchnęłam się od muru znacznie łatwiej niż się spodziewałam. Staliśmy naprzeciw, wpatrując się w siebie przez chwilę, moje gniewne spojrzenie napotykało martwe spiżowo-szare gałki. Obdarzył mnie, jak mogłam się domyślać, przelotnym spojrzeniem, poruszył rękoma w przedziwnym mechanicznym geście, jakby chciał wzruszyć ramionami, i zniknął w strumieniu pieszych. Rzuciłam się za nim w pościg, ale niemal natychmiast się poddałam.

Trzęsłam się.

Oddychając nierówno, wytarłam ślinę z kącików ust. Opuściłam głowę i przekonałam się, że ukradł mi papierosy. Ręce drżały mi w takt chybotania się holograficznej głowy zachwalającej nade mną Tytana. Między palcami prawej dłoni wciąż tlił się obojętnie papieros.

Niktz przechodniów niczego nie zauważył, a raczej nie chciał zauważyć. Domyśliłam się, że syntetykowi chodziło o papierosy, choć nie miałam pojęcia, że roboty palą.

Cholerne miasto.

Przyszło mi do głowy, żeby zadzwonić do Alexa, ale przypomniałam sobie niedawną awanturę, a poza tym byłam już spóźniona na prezentację. Roztrzęsiona, rzuciłam niedopałek na chodnik, zmiażdżyłam go stopą i wyszłam spod markizy, żeby przyłączyć się do płynącego Zachodnią Pięćdziesiątą Siódmą morza pieszych.

Wbijając się w tłum, wypatrywałam nurtu, który zaniósłby mnie do krawężnika. Daleko przede mną ktoś zaklął głośno i przystanął. Powstrzymany na chwilę pęd zmusił falę ludzi do rozwidlenia się wokół przeszkody.

To była moja szansa.

Podpłynęłam do stojącego, wykonałam zwód za plecami mężczyzny i zgodniez oczekiwaniami pochwycił mnie przeciwny nurt, płynący w pożądanym przeze mnie kierunku. Potem wpadłam na jakąś absurdalnie wyglądającą kobietę, pomalowaną błyszczącą czerwoną farbą, z wystającymi skądś tam pawimi piórami.

– Z drogi! – warknęłam. Odepchnęłam ją na bok, skręciłam ku krawędzi ulicy i przepchnęłam się łokciami do krawężnika, gdzie wyciągnęłam rękę wśród lasu innych wyciągniętych rąk.

– Dziesięć! Dziesięć! – krzyknęłam na cały głos, oferując dziesięciokrotność zwykłej taryfy. Byłam zmęczona i przestraszona, i chciałam się stąd wydostać.

Od strumienia aut oderwała się taksówka i przystanęła przede mną, a moja hojność naraziła mnie na wściekłe spojrzenia zgromadzonych wokół ludzi, także polujących na taryfę. Kiedy uniosły się maleńkie skrzydlate drzwi taksówki, pokazałam im środkowy palec.

Wsiadłam do pojazdu. Owiało mnie chłodne, przefiltrowane powietrze, zatrzasnęły się drzwi. Odczekałam chwilę, żeby się opanować, przymknęłam powieki, powoli odetchnęłam, starając się pozbyć napięcia.

– Dokąd, proszę pani? – rozdzwonił się metaliczny głos. Było to samoprowadzące się elektryczne auto, jeden z tych hondasoftów z silnikamiw kołach; niewiele więcej od plastikowej rury na deskorolkach, gdyby ktoś chciał znać moje zdanie, ale taksówka tak czy inaczej.

Nabrałam powietrzaw płuca.

– A… – Jaki jest do cholery adres mojego biura? Wyprostowałam się w panice. Co się ze mną dzieje? Pracuję tam od ponad dziesięciu lat!

– Dokąd, proszę pani?

– Jedną sekundę – rzuciłam. Przypomniawszy sobie, że wciąż mam słuchawkę w uchu, zadzwoniłam do mojego asystenta technicznego. – Kenny, podaj mi adres naszego biura.

– Piąta Aleja 555 – zakłopotany Kenny odpowiedział niemal natychmiast, a ja powtórzyłam adres taksówkarzowi.

Zaczerwieniłam się. Jak mogłam zapomnieć? Potrzebowałam drinka. Taksówka natychmiast przyspieszyła i włączyła się do ruchu. Oparłam się w fotelui znów zrobiłam kilka głębokich wdechów, starając się pozbyć ucisku w piersi, kiedy pędziliśmy przez miasto.

 

 

 

2

 

 

Podniosłam ostrożnie jasną papierową serwetkę z czarnego blatu stołu konferencyjnego i otarłam pot z karku. Byłam zdenerwowana. Patricia Killiam, słynna matka chrzestna rozszerzonej rzeczywistości, postanowiła pojawić się osobiście na zaplanowanym na dziś zebraniu marketingu – a jeśli nie osobiście, to w postaci biostymulowanej prokury.

Co dla mieszkańców Atopii było jednym i tym samym.

Nowe konto Cognixa było największym przedsięwzięciem, jakim mieliśmy zajmować się w firmie, a mnie wyznaczono do kierowania ostatnimi negocjacjami. Po takim awansie mogłam wreszcie wyjść z cienia i grać pierwsze skrzypce. Napięcie było ogromne.

Musiałam się spieszyć, przebiegłam sprintem kilka ostatnich jardów do windy, ale zdążyłam na czas. Natychmiast rzucili mnie wraz z przygotowaną przeze mnie prezentacją na pożarcie ludziom z Cognixa. Mój pokaz nie był dobry – atak robota i zanik pamięci w taksówce dały mi się we znaki – nie zmieściłam się w czasie.

Ale zrobiłam, co do mnie należało. Oparłam się wygodniej na krześle i przyglądałam się, jak mój współpracownik Bertram kończy prezentację.

Myślałam o kłótni z Alexem. Nie chodziło tylko o zamieszkanie razem. Alex zawsze się czepiał, że spędzam za mało czasu z jego rodziną, jego braćmi i siostrami, którzy nieustannie mnie krytykowali. Właśnie to było źródłem ciągłych napięć między nami, a on tylko pogarszał sytuację, upierając się, że przemawia przeze mnie mój własny brak poczucia bezpieczeństwa. Wychował się w dużej rodzinie, pragnął mieć dzieci, a ja nie potrafiłam sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek przy zdrowych zmysłach chciał sprowadzać potomstwo na ten świat. Rozpadający się świat.

Kątem oka zauważyłam, że nadszedł email z sierocińca Washington Heights, w którym pracowałam jako wolontariuszka. Nie chciałam mieć dzieci z Alexem, ale to nie oznaczało, że los dzieci w ogóle mnie nie obchodził. Wiedziałam, czym jest porzucenie przez rodziców. Ale to była wyłącznie moja sprawa. Skasowałam wiadomość, zanim ją zauważono.

Przeniosłam wzrok z powrotem na Bertrama. Po tylu nadgodzinach, które poświęciłam na pracę nad projektem, nie mogłam uwierzyć, że mój szef chciał początkowo oddać Bertramowi (niesforna grzywa kasztanowych włosów, absurdalna pantomima w groteskowym, multifazowym garniturze, wybuchy śmiechu z własnych żartów) kierowanie ostatnimi negocjacjami. Ale wnosząc z tego, jak reagowano na pokazywaną przez niego końcówkę MOJEJ prezentacji, to, co robił, przynosiło efekty. Czułam, że kariera wymyka mi się z rąk.

Chciało mi się palić.

Może już jestem na to za stara? W dzisiejszych czasach wszystkie dzieciaki używają sztucznej inteligencji do wykonywania większości zadań. Było mi trudno nadążyć za tym pędem. Na myśl o dzieciakach znów przypomniałam sobie Alexa. Czy popełniłam największy życiowy błąd? Kłuło mnie w brzuchu.

– Cognix: jutro zaczyna się dziś! – rzucił na zakończenie Bertram, wskazując z rozmachem przyszłość.

Rozległ się cichy aplauz.

Chwila! To mój slogan! Co on sobie myśli, prezentując go dzisiaj? Miałam przedstawić to hasło reklamowe dopiero jutro. Myślałam, że doszliśmy do porozumienia.

Szef zerknął na mnie.

– Coś nie tak, Olympio? – Roger, uosobienie średniej kadry menadżerskiej, zawsze trzymał w dłoni filiżankę kawy, a w szafie nieskończony zapas źle skrojonych garniturów i tandetnych krawatów. – Chciałabyś coś dodać? – Podniósł filiżankę do ust i upił łyk kawy. Wszyscy wpatrywali się we mnie.

Chryste, ależ tu duszno.

– Ja… ee… ja… – wyjąkałam, ale nie zdołałam niczego wykrztusić.

Wydawało mi się, że w sali brakuje powietrza, znów czułam ucisk w piersiach, jakby ściskanych imadłem. Zerwałam się od stołu i wybiegłam z sali, musiałam odetchnąć.

– Niech ktoś wezwie lekarza! – usłyszałam krzyczącego za moimi plecami Rogera. Oczy zaszły mi mgłą, ogarnęła mnie ciemność.

 

 

 

3

 

 

– To tylko zwykły atak paniki. – W łysinie doktora odbijał się wiszący wysoko panel lamp, tworząc ponad nieskazitelnie czystym kitlem lśniącą od potu aureolę. Wokół jego szyi wisiał nieprzydatny stetoskop. Pochylił się nad biurkiem i złożył dłonie, którymi podparł brodę, przyjmując, jak przypuszczam, zamyśloną pozę. – Ciągle pani pali?

Głupie pytanie. Wiedział, oczywiście, że palę.

– Tak, ale dbam o kondycję.

Kiwnął głową i zajrzał do notatek, wyczuwając, że lepiej nie rozpoczynać dyskusji na ten temat.

– To da się wyleczyć…

– Utrzymuję organiczną dietę farmaceutyczną – przerwałam mu. – Muszę ograniczyć przyjmowanie leków.

Coś w tym człowieku przypominało mi nigdy niekończący się korowód mężczyzn, z którymi po odejściu ojca spotykała się moja matka. Małżeństwo moich rodziców od samego początku było skazane na porażkę – grecko-szkocki melanż to najlepsza recepta na katastrofę.

Doktor spojrzał na mnie, zastanawiając się, co powiedzieć.

– Stres i lęk często prowadzą w tych czasach do zgonów. Naprawdę musi pani o siebie zadbać.

Spłodzili mnie jako usprawiedliwienie dla przepojonego złością związku. Miałam być spoiwem, które nie zadziałało, choć kłócili się o to bez przerwy, zupełnie nie zwracając przy tym uwagi na mnie. Jako dorosła przyjęłam nazwisko matki, Onassis. To była jedyna rzecz, jakiej od niej chciałam.

– Dobrze się pani czuje? – Doktor zauważył, że błądzę gdzieś myślami.

– Tak, tak. – Marzyłam, żeby się stąd wydostać. – Na pewno jest jakaś inna droga niż leki. Może nanoboty?

– Ale one i tak wykorzystują lekarstwa – tłumaczył. – Służą tylko za przekaźniki.

– Więc muszę sama dać sobie z tym radę. – Przewróciłam oczami. – Medytacja, techniki relaksacyjne…

Co za gówno… Tego nie musiałam dodawać.

– To z całą pewnością dobrze się pani przysłuży na dłuższą metę, ale doraźnie…

– Więc co pan proponuje? – Dlaczego od razu nie może przejść do rzeczy?

Odetchnął.

– Myślę, że dysponujemy czymś, co byłoby dla pani idealne, ale nadal rozważam opcje.

– I? – Czekałam na objawienie. Przyjął kolejną irytującą zamyśloną pozę.

– Stres i lęk to problemy głęboko zakorzenione w naszym społeczeństwie – odpowiedział spokojnie. – Choć da się je leczyć objawowo lekami, medykamenty nie rozwiązują kryjących się za nimi przyczyn. Medycyna uporała się z większością poważnych chorób, ale ludzki umysł to wciąż zagadka…

Poprawił się na krześle.

– Powstał nowy system rozszerzonej rzeczywistości, który testujemy na wybranych klientach – zaczął i podniósł ręce, bo chciałam zaprotestować. – Zanim pani coś powie, mogę zapewnić, że nie mam na myśli żadnych implantów w sensie chirurgicznym. Korzystała już pani z dostarczających lekarstwa nanobotów, a to, o czym mówię, jest krokiem dalej.

Pokiwałam głową.

– Okay.

– Połyka pani tabletkę i popija ją szklanką wody. W tabletce znajdują się urządzenia w skali nano, nazywane „sprytocytami”, które rozprzestrzeniają się w pani organizmie i podłączają do układu nerwowego. Są w stanie modyfikować sygnały przepływające przez neurony…

Znów nie byłam w stanie skupić uwagi, a doktor to zauważył. Nienawidziłam technicznego bełkotu.

Przerwał i spojrzał na mnie uważnie, zanim zaczął mówić dalej.

– Jeśli kiedykolwiek doszłaby pani do wniosku, że działanie systemu wywołuje dyskomfort czy też chciałaby się go pani pozbyć, prosta komenda dezaktywuje wszystko, a sprytocyty są wypłukiwane z pani ciała i wydalane. To bardzo łatwe.

Uśmiechnął się, na co odpowiedziałam uśmiechem. Wiedziałam już, co takiego opisuje.

– To zostało już przetestowane? – zapytałam.

Mówił o nowym atopijnym systemie Cognixa, którym zajmowaliśmy się w firmie. System nie był jeszcze dostępny na rynku, ale wiedziałam, że przeprowadzają testy na wybranej grupie klientów. Rozchmurzyłam się. Wyglądało na to, że ktoś z samej góry zwrócił na mnie uwagę. Może w końcu dostanę jednak to konto.

– System był testowany klinicznie od lat i jest w pełni dopracowany. Nie mogę podać pani nazwy handlowej, ale to nie powinno mieć znaczenia, prawda?

Byłam pewna, że wiedział, że wiem, o czym mówi, ale musiał trzymać się procedury. Grałam w tę grę, zdając sobie sprawę, że wszystko zostanie poddane ocenie kogoś z Cognixa, kiedy tylko wyrażę zgodę.

– Nie, raczej nie, jeśli uważa pan, że to pomoże… – odpowiedziałam, usiłując ukryć radość. Zastanawiałam się, czy będzie mnie karmił moimi własnymi sloganami marketingowymi.

– Jedną z głównych przyczyn stresu i lęku są reklamy. – Przerwał, wiedząc, że jestem specjalistką od reklam. – Moje zalecenie brzmi tak: powinna pani wykorzystać system do usunięcia ich na jakiś czas ze środowiska, w którym pani przebywa, i przekonać się, jak się pani poczuje.

– Jasne, brzmi zachęcająco.

Nie był pewien, czy to nie sarkazm, ale wyczuł poprawę mojego nastroju.

– Czy mam wypisać receptę?

Kiwnęłam głową.

– Będę miała nad tym całkowitą kontrolę?

– Oczywiście.

Chwila ciszy, podczas której patrzyliśmy sobie w oczy.

– Jest pani gotowa?

– Na co?

– Jeśli jest pani gotowa…

Kolejna pauza, po której kiwnęłam głową. Słuchawka, którą wciąż miałam w uchu, zadzwoniła cicho, odbierając elektroniczną receptę od automatycznej asystentki doktora.

Lekarz nalał z butelki, którą trzymał w szafce za biurkiem, wody do papierowego kubeczka – i podał mi kubek wraz z białą tabletką.

– Proszę to połknąć. To środek nasenny, który uśpi panią podczas wstępnej fazy zbierania danych.

Odebrałam od niego tabletkę i kubek. Spojrzał mi prosto w oczy.

– Olympio, czy wyraża pani zgodę na przekazywanie danych osobowych programowi?

Kiwnęłam głową po raz drugi.

– To obejmuje również pani prywatne dane z przeszłości, rozumiemy się?

– Tak – odpowiedziałam.

– Nie będziemy w stanie aktywować systemu dzisiaj. Musi pani wrócić do mnie pod koniec tygodnia, ale wszystko zainstalujemy już dziś.

Przyjrzałam się z roztargnieniem pigułce, wrzuciłam ją do ust i popiłam wodą, a potem oddałam mu pusty kubek.

– Proszę za mną. – Wstał i wyprowadził mnie z gabinetu do mniejszego pomieszczenia, w którym stała kapsuła – łóżko dopasowane do ludzkich kształtów. Przypominało to stare łóżka z solariów. – Musi się pani rozebrać.

Wykonałam polecenie bez pośpiechu. Środek nasenny zaczynał działać, a mój mózg pływał w oceanie spokoju. Położyłam się w kapsule, a zaraz potem oblepił mnie kleisty żel.

– A teraz proszę się odprężyć. – Opuścił górną część kapsuły. Zamknęła się z sykiem, całkowicie izolując mnie od otoczenia. W półśnie czułam dotykające mnie i łaskoczące drobne paluszki, jakieś świetliste wzory migotały mi pod powiekami, a w uszach słyszałam piski jak podczas badania słuchu. Czułam łagodne skurcze mięśni, wzdłuż całego ciała przebiegały słabe wyładowania elektryczne. Słodkawe i słonawe płyny przepłukiwały mi usta, nozdrza wypełniał gryzący dym, robiło mi się na przemian zimno i gorąco.

Zasnęłam i śniło mi się, że lecę nad polami złocistych stokrotek, a na pięknym złocistym niebie świeci słońce. Śniłam o żywych, choć nieżyjących dzieciach o błękitnych oczach, wypełnionych niebieskimi oceanami bólu.

 

 

 

4

 

 

– Olympio…

– Olympio – odezwał się znowu głos.

Pływałam sama, całkiem spokojna, i tylko ten natrętny głos przerywał mój dobrostan. Mózg starał się go zignorować, ale…

– Olympio?

Otworzyłam z ociąganiem oczy i ujrzałam pochylającego się nade mną anioła, który przypominał trochę mojego kota, Pana Tweedlesa. Nie, chwila, to nie był anioł, to była pielęgniarka. Tak jest. Przed kilkoma dniami zainstalowałam system i znów byłam w gabinecie lekarskim, żeby go aktywować. Kolejny raz mnie uśpili. Zamknęłam oczy i podniosłam rękę, żeby dotknąć policzka, a potem podniosłam powieki i westchnęłam poirytowana.

– Słucham?

– Komuś przydałaby się jeszcze drzemka – uśmiechnęła się pielęgniarka. – Proszę, pomogę pani wstać i ubrać się.

Oparłam się na łokciach i zmarszczyłam brwi.

– Jak długo spałam?

– Hm… – zastanawiała się. – Powiedziałabym, że jakieś dwie godziny. Wszystko powiodło się idealnie. Właśnie aktywowaliśmy system. Pani prokura wyjaśni szczegóły, kiedy znajdziecie się w domu. Obudziłabym panią wcześniej, ale spała pani tak słodko…

Pokręciłam głową, opuściłam nogi ponad krawędzią kapsuły i usiadłam, nie pozwalając sobie pomóc.

– Dam sobie radę, wielkie dzięki.

Spojrzała na mnie, mrużąc oczy, a na jej twarzy znów pojawił się uśmiech. Odwróciła się, żeby wyjść.

– Zadbam o to, żeby mogła pani porozmawiać z doktorem, chce zamienić z panią dwa słowa – dodała, wychodząc i zamykając za sobą drzwi.

Ubrałam się i po minucie czy dwóch otworzyłam drzwi na korytarz. Pielęgniarka przyglądała mi się bacznie z pewnej odległości. Zatrzymałam się przy gabinecie lekarskim i wsunęłam głowę do środka.

– Jak się pani czuje? – zapytał natychmiast doktor, odrywając się od jakiejś papierkowej roboty. – Proszę wejść.

– Nie, nie, nic mi nie jest. To znaczy, chcę się rozruszać. Mam sprawy do załatwienia. Proszę tylko powiedzieć mi szybko to, co powinnam wiedzieć.

Milczał przez chwilę.

– Dostała pani do dyspozycji bardzo potężne narzędzie. Proszę na nie uważać i nie aktywować żadnej z funkcji rozszczepiania świadomości.

– Rozszczepiona świadomość! – parsknęłam, odwracając się ku pielęgniarce, która stanęła za mną w korytarzu. – Skąd im się biorą te pomysły?

– Jeśli zechce pani porozmawiać ze mną – ciągnął cierpliwie doktor – wystarczy tylko wypowiedzieć moje nazwisko o dowolnej porze dnia i nocy, a natychmiast zostanie pani przekierowana do mnie.

– Świetnie – odpowiedziałam. – Kapuję.

– Kiedy dojedzie pani do domu, proszę wypowiedzieć hasło „Instrukcje psis”, a otrzyma pani wszelkie potrzebne informacje od nowej prokury.

– Doskonale. – Było mi lekko na duchu na myśl, że zaraz stąd wyjdę. – Będę w kontakcie.

Pożegnałam się z nim leciutkim skinieniem głowy i pomaszerowałam korytarzem ku drzwiom, celowo ignorując pielęgniarkę, która odprowadzała mnie wzrokiem.

Na dworze było rześko i odświeżająco, po raz pierwszy od wieków czułam przypływ optymizmu. „Przespaceruję się do domu, przyda mi się łyk świeżego powietrza”.

Przystanęłam, żeby zapalić papierosa.

Doszłam do wniosku, że nie popełniłam błędu z Alexem. Muszę pobyć sama przez jakiś czas.

Upał późnego lata zelżał, powietrze miało odświeżającą moc. Maszerowałam energicznie chodnikiem, bardzo z siebie zadowolona, i rozglądałam się wokół.

Nie czułam się inaczej, i po trosze wątpiłam, czy to, co mi zrobili, zadziała zgodnie ze specyfikacją, choć przecież to ja wprowadzałam ten produkt na rynek. Na Upper East Side jak zawsze roiło się od ludzi, ale dało się jakoś przejść. Krajobraz miasta przesłaniały billboardy i hologramy, lecz spacer i tak był przyjemny. W końcu znalazłam się przed moją pozbawioną windy oazą z piaskowca.

Pan Tweedles skoczył na mnie, kiedy tylko otworzyłam drzwi, mruczał głośno, ocierając się o nogawki spodni. Zamknęłam drzwi i opróżniłam kieszenie. Kot był pomysłem mojej przyjaciółki Mary. „Żeby zapewnić ci towarzystwo”, powiedziała. Psiknęłam na niego, nie mogąc znieść myśli o sierści, którą na mnie zostawia podczas każdej pełnej pomruków pieszczoty.

Od razu sięgnęłam po butelkę wina, stojącą na kuchennej ladzie, i nalałam sobie kieliszek. Padłam na sofę i wzięłam potężny łyk, delektując się smakiem. Przekopawszy się przez zawartość torebki, znalazłam w paczce ostatniego papierosa. Mają do dyspozycji te technologiczne czary-mary, więc mogliby wynaleźć prawdziwego, nigdy się niewypalającego, bo te e-papierosy nie dawały mi najmniejszej satysfakcji. Zgniotłam w dłoni puste kartonowe pudełko i rzuciłam je na stół.

Do roboty, pomyślałam.

– Instrukcje psis! – zawołałam, zapalając papierosa.

– System aktywowany – usłyszałam w głowie. – Pojawię się teraz na fotelu obok ciebie. Proszę, zachowaj spokój.

Po tych słowach rzeczywiście coś zmaterializowało się obok mnie i usiadło na drugim fotelu – wyglądało trochę jak ja. W gruncie rzeczy wyglądało zupełnie jak ja.

– Jestem twoim nowym polisyntetycznym interfejsem sensorycznym, czyli psis, a mówiąc inaczej prokurą – powiedziało to coś. – Wyjaśnię ci teraz właściwości systemu. Możesz mi przerwać w dowolnym momencie.

– Czekaj, czekaj, czekaj – zaprotestowałam, odganiając sprzed twarzy dym. – Jedna chwila.

Chciałam pokazać to coś Kenny’emu z pracy. Szukałam w torebce komórkowej słuchawki.

– Komórka nie będzie ci już potrzebna – poinformowała mnie moja nowa prokura, domyślając się najwyraźniej, o co mi chodzi. Przestałam szperać w torebce.

– Kenny? – zawołałam na próbę. Na środku salonu natychmiast pojawiła się jego dryfująca projekcja. Kenny zawsze przychodził do pracy w podkoszulku i dżinsach, miał wiecznie potargane włosy i nigdy nie wypełniał moich poleceń dotyczących bardziej urzędowego stroju. Był jednak oddanym i znającym się na rzeczy technologicznym maniakiem, więc jakoś z nim wytrzymywałam.

– Tak, szefowo? – rzucił zza kwadratowych okularów. – Uau, chodzi u ciebie jakiś super wyświetlacz soczewkowy, nie?

Pominęłam milczeniem jego technokomplement i odczekałam, aż się opanuje.

– Posłuchaj, proszę, co mówi ta… eee… kobieta – powiedziałam, wskazując moją nową prokurę. – Ten interfejs psis czy prokura, czy cokolwiek… Mów dalej ­– zwróciłam się do niej.

Kenny zrobił wielkie oczy, kiedy prokura zaczęła opisywać sterowanie systemem. Usiadłam i delektowałam się kieliszkiem wina, a potem następnym.

Po jakimś czasie postać zniknęła, a ja z nadzieją w oczach spojrzałam na Kenny’ego.

– Czy mogę przekazać ci dostęp do kodu źródłowego systemu, żebyś zajął się ustawieniami i negocjacjami z tą prokurą? Nie chcę mieć z nią nic wspólnego, bo mówiąc szczerze, to coś, ta ona czy cokolwiek, wyprowadza mnie z równowagi.

– Nie jestem pewien, szefowo. Z tego, co zrozumiałem, nie możesz przekazać wszystkich funkcji źródłowych, ale daj mi dzień albo dwa, żebym się w to wgryzł.

Aż się do tego rwał. Technomaniak!

– Tylko nie zmarnuj na to zbyt dużo czasu, dobrze? – Gdybym mu pozwoliła, wykorzystałby to do wymigiwania się od innych obowiązków.

Kiwnął głową.

– Jasne.

– Jeślibym miała jakieś problemy, wystarczy, że cię zawołam, a ty się pojawisz, tak?

– Dokładnie. Zawsze i wszędzie.

– Świetnie.

Miałam zamiar uwolnić się od jego towarzystwa, ale wpatrywał się we mnie intensywnie.

– Czego?

– Zwróciłaś uwagę na zabezpieczenia, nie? – zapytał. – Gdybyś musiała zresetować system, wbudowali w niego na stałe rozpoznawanie gestów. – Zaczął się poruszać w powietrzu, sięgając do piersi, przekręcając coś i wyciągając. Wyglądało to idiotycznie.

– Posłuchaj, Kenny, mam ciebie, tak? Albo doktora Simmonsa, a gdyby wszystko zawiodło, wezwę tę prokurę, zgadza się?

Przerwał w połowie to, co robił.

– Jasne, oczywiście.

– Tylko zajmij się wszystkim, okay?

– Okay, szefowo.

– A teraz nastaw to, proszę, na usuwanie wszystkich reklam, tak jak przepisał mi lekarz.

Na chwilę zapadła cisza, bo Kenny rozmawiał z prokurą po swojej stronie.

– Wszystko załatwione – rzucił szybko. Uśmiechnął się i uniósł brwi.

Faktycznie szybko. Musiałam przyznać, że spodobał mi się pomysł niekorzystania już nigdy więcej z komórkowej słuchawki, a nowa technologia wyglądała imponująco, nawet po jednej sesji z prokurą.

Pożegnałam się machnięciem ręki z Kennym i usiadłam z powrotem na sofie, pozwalając Panu Tweedlesowi zwinąć się w kłębek na kolanach. Drapałam go za uchem i czułam, jak mruczy, a potem boleśnie zdałam sobie sprawę, że Alex już nigdy nie przyjdzie. Zostaliśmy sami Panie Tweedles.

 

 

 

5

 

 

Następnego ranka obudziłam się wcześniej, dziwnie wypoczęta. O tej porze roku wschodzące słońce wciskało się w zaułek między sąsiednimi budynkami i rzucało radosne promienie w okno sypialni. Wpatrywałam się sennie w drobinki kurzu obracające się i opadające w słońcu wlewającym się przez szpary w roletach. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów czułam się odprężona. Coś się zmieniło, ale co?

A potem powoli, bardzo powoli zaczęły docierać do mnie coraz głośniejsze odgłosy świata, wypełniając tę przestrzeń mojej świadomości, którą wypełniały wcześniej. Domyśliłam się, że interfejs psis ściszył je, kiedy spałam.

Rozbudzona, zrzuciłam z siebie pościel. Czas stawić czoło wyzwaniom dnia! Opuściłam nogi na podłogę i zawołałam Pana Tweedlesa, który przydreptał, żeby się poocierać. Pochyliłam się i pogłaskałam kota, a potem przeciągnęłam się i ziewnęłam, siedząc przez chwilę na krawędzi łóżka, zbierając się do rozpoczęcia dnia, wkładając pantofle i szlafrok. Podniosłam Pana Tweedlesa, wstałam i poszłam do kuchni, chwytając po drodze czekającą już filiżankę kawy.

Kiedy szukałam holograficznego pilota w półmisku śmieci stojącym na środku kuchennej lady, poranne wiadomości Phuture News Network włączyły się same z siebie na przeciwległej ścianie salonu. Mrugnęłam zaskoczona i doszłam do wniosku, że to kolejna właściwość nowego system psis.

Na ekranie migotała wiadomość. Znów dzwoniła Mary. Zwykle niezbyt szybko zawieram przyjaźnie, ale kiedy przed kilkoma miesiącami poznałam w kawiarni Mary, natychmiast przypadłyśmy sobie do gustu. Zaprzyjaźniłyśmy się w dość krótkim czasie, niestety później, kiedy poznałyśmy się lepiej, Mary zaczęła mnie irytować. Uznałam, że jest małą hipokrytką. Zignorowałam wiadomość.

Usiadłam na stołku przy blacie, przesunęłam miseczkę rozpuszczalnych płatków pod kran, z którego trysnął na krótko wrzątek, wypełniając naczynie do pożądanego poziomu. Mieszałam nieuważnie płatki, oglądając w Phuture News zapowiedzi wydarzeń dnia.

Ten nowy ekran psis był olśniewający! Wszystko wyświetlało się na nim tak realistycznie, że wydawało mi się, że mogę wstać i wejść wprost z salonu w to, co akurat oglądałam. W tej chwili był to wirujący nad Atlantykiem układ burzowy, podążający z niszczycielską siłą ku jakiejś nieszczęsnej karaibskiej wysepce. Obraz był znacznie lepszy niż na starym ekranie holograficznym i znacznie lepszy od systemów wymagających szkieł kontaktowych, które mnie uwierały i wywoływały ból głowy.

„Pod koniec tygodnia”, przewidywał meteorolog Phuture News, dryfujący z boku ekranu, „tropikalna burza Ignacia zamieni się w huragan i stanie się trzecim co do wielkości kataklizmem bieżącej pory roku”. Przewidywali, że Ignacia dotrze aż do naszego wybrzeża i zagrozi Nowemu Jorkowi.

Nic nadzwyczajnego w tych czasach.

Na nakładce ekranu stacja Phuture News przedstawiała rychłe konflikty, do jakich dojdzie w wojnach klimatycznych, wraz z listą przewidywanych plag głodu i innych katastrof. Tylko o tym mówili. Nic dziwnego, że wszyscy cierpieli na lęki i depresje – pominąwszy nawet nieustanny krzyk reklam. Kiedy przedstawiano szczegóły dotyczące liczby ofiar i zniszczeń, jadłam obojętnie płatki.

– Dzień dobry. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że wyłączyłam w nocy uliczny hałas? Doszłam do wniosku, że dzięki temu będziesz lepiej spała.

Podniosłam głowę znad miseczki z płatkami. Moja prokura siedziała po drugiej stronie blatu, uderzająco opanowana w obcisłym, modnym, urzędowym kostiumie, z włosami upiętymi w ciasny kok. Wyglądała wspaniale! Płatki skapywały z łyżeczki, kiedy pożerałam ją wzrokiem, zdając sobie nagle sprawę z tego, że jestem zupełnie potargana.

– Pozwoliłam sobie również sporządzić podsumowanie wydarzeń na świecie, które miały miejsce, kiedy spałaś – dodała pogodnie.

Wbiłam w nią wzrok. Chciałam w spokoju zjeść płatki.

– Uważam, że wydarzenia te będą miały kluczowe znaczenie dla wykonywanej przez ciebie pracy – ciągnęła, a przede mną na powiększonej przestrzeni ekranowej migotały jakieś obrazy. Odłożyłam łyżeczkę. – Przypuszczam, że zamiast rozmawiać, byłoby nam o wiele łatwiej, gdybyśmy połączyły moją subiektywną rzeczywistość z twoją…

– Posłuchaj! – przerwałam jej. – Zdecydowałam się na wypróbowanie tego systemu tylko po to, żeby zablokować reklamy. Domyślam się, że jesteś głównym interfejsem systemu, ale gadaj, proszę, z Kennym, okay? – Tak czy inaczej, doktor zabronił mi rozszczepiania świadomości, do czego prawdopodobnie sprowadzało się proponowane przez nią połączenie subiektywnych rzeczywistości.

Uśmiechnęła się.

– Oczywiście, Olympio. Przepraszam. Od tej pory będę łączyła się z Kennym, o ile nie polecisz mi inaczej.

Z tymi słowami zniknęła. Ta prokura działała mi na nerwy, ale przynajmniej ze mną nie dyskutowała. Wróciłam do płatków i Phuture News.

– Wyłącz wiadomości! – oznajmiłam, zastanawiając się, jak zareaguje na to system psis.

Ekran zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i znów pojawiła się moja ściana, ale system zostawił po sobie trwałą wizualną nakładkę, która była jednocześnie widzialna i niewidzialna. Na tym nowym nałożonym na ścianę ekranie podawano informacje o jakiejś nieuniknionej wojnie w Afryce.

– Może nie powinnam rozpoczynać dnia od Phuture News – mruknęłam głośno, a na pasku Phuture News u dołu ekranu natychmiast pojawiła się wiadomość, że z dziewięćdziesięcioprocentowym prawdopodobieństwem będę rozpoczynała dzień od oglądania Phuture News. Roześmiałam się. System miał też poczucie humoru.

Podniosłam z lady nowe wydanie „Marketing Miracles”, jednego z niewielu wydawanych jeszcze w wersji papierowej czasopism, i zaczęłam je przeglądać. To dziwne. Coś mi się nie zgadzało.

W końcu zrozumiałam.

– Kenny! – rzuciłam w powietrze. – Mógłbyś wyłączyć blokowanie reklam?

Strony magazynu zaczęły się zmieniać na moich oczach, przesuwały się i rozpraszały, by ukazać mi się na nowo, tym razem z reklamami.

– Kenny, włącz jeszcze raz, proszę, blokowanie reklam.

Ilustracje i teksty na stronie szybko zmieniły kształt, a reklamy się rozpłynęły.

Zdumiewające.

Kiedy się nad tym zastanawiałam, przypomniałam sobie, że podczas porannych wiadomości również nie widziałam sunących poprzez ekran reklam, nie było też przerw na bloki. Siedziałam wyprostowana i nasłuchiwałam odgłosów z zewnątrz. Słyszałam ruch i ludzki zgiełk, ale zniknęło gdzieś basowe dudnienie ulicznych szczekaczy i holoreklam.

Naprawdę zdumiewające.

 

 

 

6

 

 

– Gratuluję zwycięstwa, Olympio!

– Dziękuję, pani Mitchell – odpowiedziałam cicho. Wygraliśmy pierwszą fazę walki o konto Cognixa, a ja siedziałam obok jednej ze starszych wspólniczek firmy, Antonii Mitchell.

Był to największy kontrakt, jaki kiedykolwiek zdobyła nasza firma, a ja stałam się w biurze kimś w rodzaju bohaterki. Nawet Bertram stał się ostatnio całkiem znośny.

Antonia uśmiechnęła się do mnie.

– Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać. Kontynuuj, proszę.

Głównym wydarzeniem dnia była transmitowana online konferencja prasowa Patricii Killiam, najsłynniejszej i najczęściej udzielającej się w mediach uczonej z Cognixa. Konferencja odbywała się w którejś z sal posiedzeń na Atopii. Wielu dziennikarzy znajdowało się na wyspie wraz z Patricią, ale większość zainteresowanych, na przykład Antonia i ja, uczestniczyła w konferencji poprzez sieć.

Atopia to jedno z pływających państw-miast, położonych fizycznie na otwartym Oceanie Spokojnym, niezbyt daleko od wybrzeży Kalifornii. Opracowana przez Atopię technologia – którą my sprzedawaliśmy – miała zapewnić ludziom doskonałą rozszerzoną rzeczywistość. Oznaczało to, że dla mieszkańców Atopii odległość i przestrzeń już dawno przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Antonia uczestniczyła w konferencji za pomocą starszego, soczewkowego systemu wirtualnej rzeczywistości, ja natomiast korzystałam z nowego systemu psis.

Żeby zacząć przedstawienie, włączyłam dla dziennikarzy holograficzny promoświat.

„Wyobraź sobie”, zaczęła atrakcyjna młoda kobieta albo atrakcyjny młody mężczyzna – w zależności od preferencji widza – „że rano wspinasz się w Himalajach, a kończysz dzień, plażując na Bahamach…”.

Spacerowała po egzotycznej anonimowej plaży, uśmiechając się kojąco i przekonując nas, że to nie tylko możliwe, ale wręcz niezbędne, i to natychmiast. „Psisonika umożliwia podróżowanie w nieskończoność bez negatywnego wpływu na środowisko. Czeka cię największa zabawa bez zbędnego oprzyrządowania. Nikt z twojej chmury społecznej jeszcze czegoś takiego nie doświadczył!”

„I już nigdy niczego nie zapomnisz”, roześmiała się, przypominając nam o tym, co zdołaliśmy zapomnieć. „Nikt nigdy nie będzie się musiał kłócić o to, kiedy coś powiedziano, kto to powiedział i dlaczego!”

Oddaliśmy się kontemplacji wszystkich nagromadzonych przez lata nieporozumień ze znajomymi, a jej twarz nagle spoważniała.

„Wyobraź sobie, że pracujesz wydajniej, nie chodząc tak często do pracy. Chcesz wrócić do formy? Twoja nowa prokura zabierze cię na przebieżkę, a ty w tym czasie będziesz się opalał przy basenie!”, dodała z emfazą, zatrzymując się, żeby spojrzeć wszystkim widzom w oczy. „Wyglądaj, jak chcesz, kiedy chcesz i gdzie chcesz, i żyj przy tym dłużej. Stwórz potrzebną ci rzeczywistość z atopijną psisoniką. Zapisz się od razu, za darmo!”

Kobieta zniknęła w obracającym się wolno logo Atopii, przedstawiającym piramidę z kulą na czubku. Zapadła krótka cisza, a Patricia pozwoliła widzom przetrawić to, co ujrzeli. Miała psisonikę w małym palcu, co nie powinno dziwić, bo poświęciła jej niemal całe życie.

– Więc jak dokładnie psisonika przysłuży się światu, czyniąc z niego lepsze miejsce? – zapytała atrakcyjna jasnowłosa reporterka z jakiejś rozrywkowej franszyzy.

Zauważyłam, że Patricia przewróciła oczami. Nie lubiła terminu psisonika, uważała go za niepotrzebny wygłup. Na moim ekranie pojawiło się imię jasnowłosej reporterki: Ginny.

– No cóż, Ginny, osobiście wolę używać terminu „polisyntetyczny interfejs sensoryczny” czy też po prostu „psis” – odpowiedziała Patricia, oddzielając się od własnego ciała.

Komputerowy obraz Patricii dryfował nad nią samą i odpowiadał na pytanie reporterki, a jej prokura wędrowała pod projekcją. Nikt nawet nie mrugnął okiem. W tych czasach trudno ich było czymkolwiek zadziwić.

– Tutaj na Atopii udowodniliśmy, że ludzi uszczęśliwiają nie tylko dobra materialne: dobra wirtualne sprawiają im równie wielką radość. Wystarczy zadbać o odpowiedni… odpowiednio rzeczywisty poziom stymulacji.

Wszyscy kiwali głowami. Słyszeli to już wcześniej – podobnie jak ja – dziesiątki razy i być może dlatego właśnie zastanawiałam się, jak psis zmienił moje życie. Z pewnością byłam bardziej wypoczęta i rozważałam nawet skontaktowanie się z Alexem, choćby po to, żeby porozmawiać.

– A teraz, jeśli pozwolicie – kontynuowała Patricia – chciałbym zabrać wszystkich, którzy się na to zgodzili, na test naszej nowej katapulty.

To „jeśli pozwolicie” było czystą formalnością, bo wszyscy podpisali wcześniej stosowne oświadczenie, ale teraz i tak kiwali głowami. Patricia przejęła kontrolę nad naszym wspólnym punktem widzenia i z oszałamiającą prędkością wystrzeliła nas przez sufit sali konferencyjnej ponad wyspę. Pędziliśmy ku niebu, a zielona kropka Atopii uciekała pod naszymi stopami pośród błękitu Pacyfiku.

– By odpowiedzieć na pytanie postawione przez Ginny: psis zmieni świat, uwalniając go od destrukcyjnej, wiodącej w dół spirali konsumpcji materialnej i wprowadzając ludzkość do czystego świata konsumpcji syntetycznej.

Nasz wspólny punkt widzenia zaczął zwalniać, gdyż zbliżaliśmy się do krawędzi kosmosu. Daleko rozpościerał się zakrzywiony horyzont Ziemi, a za nim oceany. Właśnie wschodziło słońce.

– Tę planetę niszczy dziesięć miliardów ludzi wydzierających sobie skrawek materialnego marzenia. Psis jest rozwiązaniem, które zatrzyma nas nad krawędzią przepaści!

Jej konkluzji towarzyszył narastający ryk piekielnej pożogi, którą katapulta wypełniła przestrzeń wokół nas. W tle rozległy się głośne oklaski dziennikarzy.

Nigdy nie mieli dość.

 

 

 

7

 

 

To był długi dzień. Kiedy dobiegł końca, zapadała już noc, a ja czułam obezwładniający ból głowy, który właśnie odgrywał grzmiący finał. Po kilku tygodniach bezproblemowej żeglugi po koncie Cognixa trafiliśmy na pierwszy poważny wybój w postaci katastrofalnego debiutu powiązanego z Cognixem projektu o nazwie Infinixx.

Działaliśmy w trybie kryzysowym, a jakby tego było mało, Bertram znów zrobił z siebie pośmiewisko, pojawiając się w którymś z tych swoich absurdalnych kostiumów. Kiedy pociłam się nad rozwiązaniem kolejnego problemu, ten jak gdyby nigdy nic przechadzał się po biurze sekretarek i wybierał sobie nową słodką idiotkę do poderwania.

Między mną a Bertramem doszło do poważnej kłótni na temat tego, kogo wykorzystywać w mediach w celach marketingowych: Patricię czy młodego chłopaka z Atopii o imieniu Jimmy. Trwałam niewzruszenie przy Patricii, natomiast Bertram był przekonany, że powinniśmy skorzystać z nowej, młodszej twarzy. Antonia stała po mojej stronie, ale Bertram znalazł sprzymierzeńców wśród innych starszych wspólników.

Wszyscy i wszystko w biurze działało mi na nerwy, więc co godzinę wymykałam się na dwór na papierosa, żeby od tego uciec.

Alex zaczął spotykać się z moją niby-przyjaciółką Mary. Czy przyjaciółki tak postępują? Nie potrafiłam przestać o nich myśleć, choć zablokowałam przychodzące od obojga wiadomości i usunęłam ich z mojej społecznej chmury. Wyjęłam z szuflady biurka garść środków przeciwbólowych i wstałam, żeby w końcu stąd wyjść. Połknęłam tabletki bez popicia i przez olbrzymie mosiężno-szklane drzwi naszego biurowca wyszłam na Piątą Aleję.

Rozmyślając, jak wykaraskać się z bałaganu po Infinixxie, przystanęłam nagle, podziwiając nowy obraz miasta. Mrugnęłam powiekami i uniosłam wzrok ponad falujące wokół mnie ludzkie morze. Wszystko wyglądało tak, jakby warstwa hałaśliwych jarzeniowych brudów została starta ręką Boga – reklamy zniknęły, jakby nigdy ich tutaj nie było.

Widziałam wreszcie otaczające mnie budynki.

Z zadartą głową zanurzyłam się w strumień pieszych i rozglądałam ze zdumieniem, podziwiając nieznane wcześniej widoki, przesłonięte od zawsze bill­boardami i hologramami. Nurt niósł mnie Piątą Aleją do Central Parku, powędrowałam rozmarzona wokół jego obrzeży, patrząc na miasto, jakbym odzyskała wzrok.

Korzystałam z psis już od jakiegoś czasu, ale Nowy Jork bez reklam nie przestawał mnie zdumiewać. Czułam się odprężona, ból głowy ustępował, postanowiłam więc zrobić coś dla zdrowia i wrócić do domu piechotą.

Zapadające ciemności okazały się czymś, do czego również nie byłam przyzwyczajona. Jeszcze niedawno ulice i chodniki jarzyły się od reklam. Zbliżałam się do domu, rozglądając się i zadzierając głowę, i mało się nie przewróciłam, potknąwszy się o rozciągniętego wzdłuż chodnika włóczęgę. Smród, jaki wokół siebie roztaczał, powinien był mnie ostrzec, ale zwiodły mnie ciemności i rozbiegane oczy.

– Paniusiu, paniusiu! Uważaj!

Spojrzałam w dół w samą porę i zatańczyłam niezdarnie nad brudnym mężczyzną u mych stóp, przewracając jego miseczkę na datki. Nikt z mijających nas przechodniów nawet nie zwrócił na to uwagi.

Skulił się, kiedy go przeskakiwałam, a potem rzucił się na czworakach, żeby zbierać porozrzucane przeze mnie banknoty, miotając się to w jedną, to w drugą stronę między nogami rozpędzonych ludzi.

Niepowodzenia całego dnia i czający się gdzieś z tyłu głowy ból wzięły górę. Założę się, że jest tu nielegalnie! Co on tu robi, zaśmiecając moją okolicę?

– Z drogi!

Spojrzał na mnie. Spodziewałam się, że łypnie na mnie wilkiem, ale tylko popatrzył ze smutkiem.

– Myślisz, że jesteś ważna, paniusiu, co nie? Ja też kiedyś byłem maklerem giełdowym.

Ludzie mknęli przed siebie, kiedy mierzyliśmy się wzrokiem. Przyglądał mi się bez złości. Chyba nie miał zamiaru się rozpłakać? Litość i odraza toczyły we mnie bój, sięgnęłam więc do kieszeni, ale nie miałam drobnych. Kto w tych czasach nosi przy sobie pieniądze? Chciałam zwyczajnie uciec, więc odwróciłam się na pięcie i włączyłam do ruchu pieszych.

– Powinnaś bardziej uważać, paniusiu! Życie lubi rzucać podkręcone piłki! – słyszałam za sobą jego cichnący głos.

Zadrżałam. W tej samej chwili usłyszałam sygnał od Kenny’ego.

– Tak? – zapytałam głośno, uszczęśliwiona, że będę mogła zająć się czymś innym.

Kenny pojawił się obok i teraz maszerował ze mną krok w krok.

– Niewiele brakowało.

– Do czego niewiele brakowało? – Czy on mnie szpiegował?

– Żeby ten włóczęga złamał ci nogę w kolanie.

– Skąd wiesz, co się stało? – To spotkanie z włóczęgą rozdrażniło mnie, napełniło nieokreślonym lękiem, którego nie potrafiłam zidentyfikować.

– Twój system psis automatycznie wykrywa zagrożenia, a ponieważ mam dostęp do kodu źródłowego, na moim ekranie pojawiło się ostrzeżenie – odpowiedział pojednawczo. – Wiesz, że masz automatyczny system unikania kolizji, który możesz aktywować…

– Nie szpiegujesz mnie za pomocą tego czegoś, nie?

– To był tylko alert! – zaprotestował Kenny, którego projekcja wykonywała uniki i omijała pieszych, żeby dotrzymać mi kroku. – Jako administrator kodu źródłowego dostaję od systemu ostrzeżenia i pomyślałem, będzie ci potrzebna pomoc.

Spojrzałam na niego uważnie.

– Więc zostałeś administratorem? Mówiłeś, zdaje się, że to niemożliwe?

To była dobra wiadomość. Miałam mnóstwo poważniejszych spraw na głowie.

– Ktoś autoryzował to w ramach testów systemu i dał nam obejście.

Prawdopodobnie dlatego, że Kenny trzyma z nimi sztamę.

– To dobrze.

Przynajmniej coś się udało. Kenny mierzył mnie wzrokiem, a ja, mrużąc oczy, wpatrywałam się w ciemność. Domyślałam się, że ma coś jeszcze do powiedzenia.

– Co?

– Chcesz, żebym ulepszył ci zdolność widzenia? – zapytał. – Za pomocą psis mogę wyregulować ci postrzeganie jasności, a nawet zoptymalizować kontrast.

Nie byłam zachwycona tym czymś, co kontrolowało moje ciało, ale propozycja wydała mi się rozsądna.

– Jasne.

Sceneria wokół mnie natychmiast pojaśniała, wyostrzyły się krawędzie. Wiedziałam, że na dworze jest ciemno, ale ujrzałam wszystko doskonale, a nawet ostrzej niż w świetle dnia.

– Kenny… to naprawdę świetne! – mruknęłam po chwili. – Dobrze się spisałeś.

Ucieszył się z moich pochwał jak dziecko.

– Możesz mi wierzyć lub nie, ale system pozwala również na filtrowanie włóczęgów – dodał. – Mogę także usunąć ci śmieci i brud z ulicy albo pozbyć się graffiti ze ścian. System ma wiele „skórek”, które można nakładać na rzeczywistość. Musielibyśmy jednak włączyć pewne funkcje kinestetyczne.

Skręciliśmy w Siedemdziesiątą Piątą, moją ulicę. Przy rogu kawałek dalej kręciło się kilku żebrzących o pieniądze bezdomnych. Natychmiast przypomniałam sobie włóczęgę, przez którego niemal się przewróciłam, i poczułam ucisk w piersi.

– Dobra, spróbujmy.

Prawie w tej samej chwili żebracy rozpłynęli się w powietrzu, a ze ścian budynków zniknęło graffiti. Chodnik pod moimi stopami zalśnił czystością, jakby niedawno polano go wodą.

– Jak ci się to podoba? – zapytał Kenny.

Przystanęłam.

– Zdumiewające.

To rzeczywiście było zdumiewające. Moja okolica! Tylko w lepszej wersji, wysprzątana do czysta!

Ale jeśli ich nie widzę, to…

– Co się stanie, jeśli na nich wpadnę?

– Włączyłem funkcję kinestetyczną, która nie pozwoli ci na nich wpaść – wyjaśnił Kenny. – Kierujesz swoim ciałem, ale system stawia za ciebie kroki. Modyfikuje to, co widzisz, żebyś nie zauważyła, że idziesz okrężną drogą, którą wytycza funkcja kinestetyczna.

Kiwnęłam głową. Oczywiście czytałam o tym wszystkim, ale doświadczanie tego na własnej skórze było czymś zupełnie innym.

Kątem oka dostrzegłam przechodzącego nieco dalej robota.

– Czy mógłbyś również usunąć mi z oczu wszystkie roboty, o ile, rzecz jasna, nie będą zwracać się wprost do mnie? – Roboty wciąż mnie irytowały. Przyszedł mi do głowy jeszcze jeden pomysł. – Usuń też, proszę, wszystkie pary trzymające się za ręce.

Być może nie powinnam wspominać o tym właśnie jemu, ale palnęłam to niemal bez zastanowienia. Kenny kiwnął głową, a ja zdałam sobie sprawę, że jest prawdopodobnie jedyną osobą, którą mogę uznać za przyjaciela.

– Załatwione – powiedział po paru sekundach. – Więc tak wygląda nowy system psis, który chce sprzedawać Cognix, hm?

Byłam zajęta sobą i podziwianiem nowego wyglądu mojego sąsiedztwa, ale niewinna uwaga Kenny’ego o Cognixie sprowadziła mnie boleśnie na ziemię. Miałam nerwy w strzępach.

– Nie wiem, Kenny, choć z pewnością będą wkrótce rozdawać system za darmo, więc pobawisz się psis, ile dusza zapragnie. Zadbam o to, żebyś znalazł się na pierwszym miejscu na liście uprawnionych.

– Klawo. – Ujrzałam ekranową nakładkę, na której włączał przekaz medialny od Patricii Killiam.

 

 

 

8

 

 

W Nowym Jorku można oszaleć, szczególnie kiedy ma się w pracy zły dzień, a ten był najgorszy. Przez cały poprzedni tydzień niemal spałam w biurze, przygotowując sterty nowych materiałów do premiery Cognixa. Debiut systemu miał nastąpić jednocześnie na całym świecie i towarzyszyła mu największa kampania medialna w dziejach, a nas ogarnęła gorączka przygotowań.

Do Atopii zbliżały się sztormy szalejące nad wschodnim Pacyfikiem. W tych czasach huragany nie były same w sobie niczym niezwykłym i nie mogły zagrozić w żaden sposób wyspiarskiemu państwu, ale Atopia z niewyjaśnionych przyczyn zbliżała się coraz bardziej do Ameryki. Za bardzo, jak mówili niektórzy. Sami Atopijczycy nie przedstawiali żadnych wyjaśnień, dlaczego tak się dzieje.

Musieliśmy zmienić to w jakiś pozytywny przekaz, nie mówiąc już o wszystkim innym, co się działo.

Kenny włączył w moim psis takie filtry, że nie musiałam oglądać Bertrama i tych ździr z działu sekretarek, o ile któreś z nich nie zwróciło się do mnie bezpośrednio. Na początku działało to świetnie, ale z każdym dniem i narastającym napięciem coraz bardziej wściekałam się dosłownie na wszystkich.

Najgorsze wydarzyło się pod koniec tygodnia.

– Olympio – zwrócił się do mnie zdalnie Roger. – Czy mogłabyś do mnie przyjść?

Zapadały ostateczne decyzje w sprawie konta Cognixa i byłam podenerwowana. Stara szkoła i nowa szkoła ścierały się w bitwie, która rozgorzała między Bertramem a mną, a od tego, kto odniesie zwycięstwo, zależały, jak mi się wydawało, dalsze losy mojej kariery.

Wyłączyłam kanał plotkarski Phuture News, zebrałam materiały Cognixa i wysłałam je do sali konferencyjnej, zamknęłam moje miejsce pracy i zbierałam się do wyjścia. Poprawiłam fryzurę, obojętnie strzepnęłam jakiś pyłek z ramienia i spojrzałam na ścianę budynku oddalonego od mojego okna o jakieś dziesięć stóp.

Ujrzałam własne odbicie w szybie na tle starych obtłuczonych cegieł. Mój Boże, czy to ja? Naprawdę jestem taka stara? Długie jasne włosy – duma młodości – sięgały mi postrzępione i potargane do ramion. Nawet stąd widziałam zmarszczki na twarzy. Zawsze byłam szczupła, ale moje odbicie wyglądało na zagłodzone. Serce załomotało mi w piersi, a każdy jego skurcz posyłał krew przez arterie aż do najmniejszych naczyń – skoczyło mi ciśnienie.

Spróbowałam odetchnąć głębiej, ale nie mogłam wciągnąć powietrza, czując ucisk w żebrach. Na czole pojawiły się kropelki potu.

Otrząśnij się z tego, idź z nimi walczyć. Przed oczami stanął mi ten włóczęga z ulicy i opuściłam głowę.

Jesteś menadżerką najwyższej klasy, królową Nowego Jorku. Masz oszczędności, ważnych przyjaciół, własny dom. Masz nawet Pana Tweedlesa. Uśmiechnęłam się na tę myśl. Doktor miał rację. Stres mnie dobija.

Westchnęłam ciężko, opanowałam się i ruszyłam ku drzwiom. Wszystko będzie dobrze.

Przeszłam korytarzem do sali konferencyjnej i ku memu zaskoczeniu nie ujrzałam na ścianie holograficznej projekcji naszych klientów z Cognixa – Patricii Killiam i innych. Roger i Bertram siedzieli po drugiej stronie długiego stołu i wbijali we mnie wzrok.

Wysunęłam krzesło naprzeciw nich, a następnie oparłam się o stół, czując narastającą złość – dobrze znaną przyjaciółkę.

– O co chodzi, chłopaki? – rzuciłam wyzywająco.

– Olympio, cieszymy się, że z nami jesteś – zaczął Roger, rozpościerając dłonie, którymi podpierał podbródek.

Jęknęłam głośno.

– O co chodzi? Przestań pieprzyć. Przegraliśmy ostatnią fazę?

– Nie – oznajmił z wyraźnym brakiem entuzjazmu. – W zasadzie wygraliśmy.

– Więc w czym problem?

– Nie ma żadnego problemu. W gruncie rzeczy chcemy wykorzystać wszystkie przygotowane przez ciebie materiały. Świetnie się spisałaś!

– No dobrze… – odpowiedziałam ostrożnie, opuszczając ramiona.

– Ale…

– Ale co?

– Postanowiliśmy… eee… a w zasadzie nasz klient chce… – Roger odkaszlnął i przetarł dłonią twarz. – Chcemy, żeby Bertram kierował tym kontem. Będziesz mu podlegała. Wprowadzisz go w kulisy, no wiesz, jesteś w tym ekspertką.

Uśmiechnął się do mnie kwaśno, a Bertram się rozpromienił. Bomba zegarowa, którą w sobie nosiłam, wybuchła.

– Oszaleliście! – ryknęłam do nich obu.

Bertram poruszył się na krześle, wyraźnie usatysfakcjonowany tym widowiskiem, jego szeroki uśmiech dryfował obojętnie w mojej nabiegłej krwią wizji. Czułam, że się duszę. Ściskałam blat pobielałymi palcami, wszystko pływało mi przed oczyma.

– Czy to ma coś wspólnego z moją niezgodą na wykorzystanie tego dzieciaka, Jimmy’ego, zamiast Patricii?

– Absolutnie nie – odparł z uśmiechem Bertram. Nie wierzyłam mu.

– Olympio, posłuchaj, wiem, jak się czujesz – odezwał się błagalnie mój szef. – Ale możesz się wiele nauczyć od Bertrama. Spójrz, jaki jest spokojny i opanowany. – Odwrócił ku niemu głowę. – Nie ma pośpiechu. Weź sobie wolne w przyszłym tygodniu, płatny urlop, i przemyśl wszystko.

Wbiłam wzrok w blat stołu, usiłując się opanować.

– W porządku – mruknęłam bez tchu. Tego starcia już nie wygram. – Cieszę się, że mamy kontrakt, panie dyrektorze. A mnie rzeczywiście przyda się krótki urlop.

– Widzisz! – Roger rozpromienił się. – O takiego ducha nam chodzi! Weź tyle urlopu, ile ci będzie trzeba, Olympio, i wróć do nas w szczytowej formie. Czeka nas poważa robota.

Tak, pomyślałam, czeka nas poważna robota.

 

 

 

Wyszłam wcześniej i wróciłam szybko do domu. Kiedy zaczynał zapadać zmrok, zwinięta na sofie kończyłam właśnie z Panem Tweedlesem drugą butelkę wina. Na dworze się rozpadało i przez duże wykuszowe okno widziałam, jak wiatr miotał ulewą po ulicach.

Po wypiciu wina nie mogłam się skoncentrować na pisaniu nowego romansu, który właśnie zaczęłam. Nieustannie wracałam myślami do spiskowania przeciw Bertramowi.

Pan Tweedles zaczął mruczeć i ocierać się o mnie. Lubiłam, kiedy się do mnie przytulał, ale przewrócił się na grzbiet, prosząc o drapanie po brzuchu. Posłuchałam kocura, który za moje wysiłki wynagrodził mnie pazurami. Skopałam niewdzięczne puchate stworzenie z sofy.

Westchnąwszy, zażyłam tabletkę na sen i popiłam ją winem. Zapaliłam ostatniego papierosa i przywołałam Kenny’ego.

– Tak, psze pani? – odpowiedział natychmiast, ukazując się z dyplomatycznym uśmieszkiem na moim podstawowym ekranie. Byłam pewna, że usłyszał już o moim drobnym incydencie z Rogerem i Bertramem. Założę się, że plotkowano o mnie w biurze.

Ja im jeszcze pokażę!

– Kenny, posłuchaj, czy mógłbyś ustawić mój psis w taki sposób, żeby filtrował wszystko, co mnie irytuje? Dopóki nie każę ci tego zmienić? – Mam wolne, myślałam, dlaczego nie wykorzystać w całej pełni narzędzi, które oddano mi do dyspozycji?

– Jasne – rzucił. – Chyba mogę to zrobić.

– Dam ci znać, gdybym czegoś potrzebowała, okay?

– W porządku, nie ma problemu – odparł, a potem dodał: – Hej, miłych wakacji!

Czy to sarkazm?

Wyłączyłam go bez słowa z przestrzeni sensorycznej, wstałam z sofy – rety, pomyślałam, jestem bardziej pijana niż mi się wydawało – i poszłam do sypialni, by paść.

 

 

 

9

 

 

Oj, ależ boli mnie głowa!

Wstałam z łóżka, słaniając się na nogach, i odczekałam chwilę, aż mój zamglony wzrok przywyknie do półmroku w sypialni. Było jeszcze wcześnie. Chwila… jest sobota… nie muszę iść do pracy… Odzyskiwałam pamięć i uprzytomniłam sobie, że mam wolne przez cały następny tydzień, a może nawet dłużej. Położyłam się z powrotem. Przywołałam cicho Pana Tweedlesa.

– Kici, kici…

Nie przyszedł. Zasnęłam.

Wydawało mi się, że minęła tylko chwila, kiedy jednak otworzyłam oczy, pokój zalewało jaskrawe światło. Wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do kuchni po szklankę wody.

Pan Tweedles gdzieś się zapodział. W nagłym ataku paniki usiłowałam sobie przypomnieć, czy nie wypuściłam go przypadkiem poprzedniego wieczoru na dwór. Zazwyczaj tego nie robię, ale byłam trochę wstawiona. Wyjrzałam przez frontowe drzwi i okna; kota nigdzie nie było. Może się obraził i gdzieś zaszył? Przypomniałam sobie z poczuciem winy, że wykopałam go z sofy.

Może powinnam pójść pobiegać?

Ta myśl przywróciła mi chęć do życia. Nic tak nie rozpala wyobraźni jak dobra przebieżka, a w głowie ­roiło mi się już od pomysłów, jak zemścić się na Bertramie. Jeśli Pan Tweedles jest na dworze, wróci, kiedy skończę biegać, a jeśli się obraził i ukrył, wybaczy mi do tego czasu.

Powędrowałam z powrotem do sypialni i włożyłam strój do biegania. Po paru chwilach zeskakiwałam już frontowymi schodami. Wciągnęłam w płuca chłodne poranne powietrze, delektując się rześką wilgocią po wczorajszym deszczu, którego pozostałości wysychały w przedpołudniowym słońcu.

Podziwiałam okolicę bez jakichkolwiek reklam, lśniące ulice, czyste ściany domów. Żaden włóczęga nie psuł mi widoku i nie wzbudzał wyrzutów sumienia. Było idealnie. Biegłam Siedemdziesiątą Piątą w stronę Central Parku.

Ale stopniowo zaczęłam zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak.

Na ulicach w ogóle nie było ludzi, a nawet samochodów! Było co prawda sobotnie przedpołudnie, ale mimo wszystko… Kiedy dobiegłam do narożnika parku, doszłam do wniosku, że powinnam skontaktować się z Kennym, żeby sprawdził, czy mój system psis działa poprawnie.

– Kenny, czy mógłbyś sprawdzić mój psis?

Cisza. Zwolniłam. Może Kenny też ma kaca?

– Kenny! – przywołałam go ponownie, zatrzymując się i czekając, aż się pojawi. – Kenny! – krzyknęłam, a zaraz potem wrzasnęłam na całe gardło: – Kenny!

Mój głos odbijał się echem po pustym parku.