Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Po prostu Tini. Książka o mnie

Po prostu Tini. Książka o mnie

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7983-406-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Po prostu Tini. Książka o mnie

Wszystko to, co chciałam dla Was napisać, ponieważ wiem, że łączy nas wyjątkowa więź.
Staram się jak najbardziej otworzyć moje serce i pokazać siebie.
Niektórzy znają mnie tylko z roli Violetty, z czego zawsze będę dumna, ale jestem Martiną i bardzo bym chciała, abyście poznali mnie taką, jaka jestem, po prostu… Tini!

Mnóstwo ciekawostek, osobistych informacji, nieznanych sekretów z życia aktorki: jej wspomnienia z dzieciństwa, ze szkoły, przemyślenia na temat jej kariery, informacje o relacji z rodzicami, bratem, jak zaczęła się jej przygoda z aktorstwem, ze śpiewaniem, jakie są jej marzenia, plany na przyszłość.

Polecane książki

Znakomity debiut powieściowy. W rolach głównych młoda kobieta, Warszawa i noc. Po zmroku Miasto ukazuje drugą twarz. Na ulice wychodzą zwierzęta. Tamara Mortus, kobieta upadła i dumna zarazem, fascynująca i odstręczająca, wyrusza w podróż do kresu nocy szlakiem galerii handlowych, klubów i kasyn. Sp...
Rodzinna tajemnica i skomplikowane siostrzane relacje.  Wciągająca opowieść na długie zimowe wieczory. Róża całe życie poświęciła innym. Wychowankowie domu dziecka i niepełnosprawna siostra zajmowali ją bez reszty. Teraz ma szansę odmienić swoje życie – wychodzi za mąż z nadzieją...
Pierwszy tom znakomitej serii Waltera R. Brooksa o prosiaczku Fryderyku i jego przyjaciołach. Na farmie państwa Beanów, jak nigdzie indziej, zwierzęta mówią ludzkim głosem! Ostatnia zima była długa i męcząca, zwierzęta postanawiają więc wybrać się na wakacje w jakieś słoneczne miejsce. Ich wyprawa s...
This book contains reflexions about Faith and suffering, useful information, prayers and testimonies given by people who entrusted their problems to God and found relief. Once they offered their trust, He responded with love and mercy, came willing to help and changed their lives.This book aims to s...
Niniejsza monografia stanowi kompleksowe opracowanie problematyki odpowiedzialności za szkodę wyrządzoną nieuczciwym (nielojalnym) prowadzeniem negocjacji. W tym kontekście, skupiając się na etapie poprzedzającym zawarcie umowy (etapie przedkontraktowym), monografia ta: wyjaśnia istotę i charakterys...
Kontynuacja "Sagi rodu Forsyte’ów", pasjonującego cyklu powieściowego, który przyniósł Johnowi Galsworthy’emu literacką Nagrodę Nobla. Wielka epicka opowieść o angielskich wyższych sferach przełomu XIX i XX wieku. "Koniec rozdziału" to ostatnia trylogia powieściowa poświęcona rodzinie Forsyte’ów. Sk...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Martina Stoessel

Tytuł oryginału: SIMPLEMENTE TINI. MI LIBRORedakcja: ALEJANDRA PROCUPETWspółpraca nad tekstem: LAURA SANTOSFotografia na okładce: ALEJANDRA LÓPEZFotografie w środku: MARTÍN LUCESOLE, archiwum domowe rodziny Stoessel, archiwum Disneya, Martín Darío Ponczyk dla Disneya (strony wg numeracji wydania papierowego 83, 85, 87-88, 103, 105, 125, 134, 137, 161). Tw: @martinponczyk, FB:Pocho PhRysunki, które w porozumieniu z autorami zamieszczonona tej stronie, należą do następujących osób: Francesca Palla, Yasmine Saustier, Gleydison Mateus, Fernandes Sousa, Jessica Boga, Justyna Dobrowolska, Regina Tarasova, Veronika Denisova i Salim Guriv.Redaktor prowadzący: SYLWIA BURDEKRedakcja: TERESA LACHOWSKAKorekta: MARZENA KWIETNIEWSKA-TALARCZYKSkład i DTP: Media Spektrum© 2014 Martina Stoessel
© Grupo Editorial Planeta S.A.I.C., 2014
© Copyright for Polish translation by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. 
Warszawa 2015
All rights reserved.
© Grupo Editorial Planeta S.A.I.C., 2014ISBN 978-83-7983-405-1Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.
Al. Jerozolimskie 96, 00-807 Warszawa
tel. 22 576 25 50, fax 22 576 25 51
e-mail:wydawnictwo@zielonasowa.plwww.zielonasowa.plKonwersja:eLitera s.c.

Od dłuższego czasu miałam zamiar napisać tę książkę i podzielić się z Wami tym, co czuję i myślę.

Opowiem w niej, co działo się u mnie w ostatnich latach, odkąd marzyłam, by zostać słynną piosenkarką, chodziłam do szkoły, zajmowałam się codziennymi obowiązkami, spotykałam z przyjaciółmi, aż do czasu, gdy wszystko się zaczęło, czyli kiedy Violetta pojawiła się w moim życiu.

Od tej chwili ruszyła moja kariera jako aktorki i piosenkarki. Życie zmieniło się w mgnieniu oka: podróże, artykuły, występy na całym świecie, studia telewizyjne i popularność. Bez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, że jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki otrzymałam możliwość, by realizować marzenie o wejściu na scenę i odgrywaniu mojej najlepszej roli.

Całym sercem kocham Violettę, bo jest ona pomostem, który łączy mnie z tym, co zawsze pragnęłam robić: tańczyć, śpiewać i grać; jednak kiedy zmyję z twarzy makijaż, jestem zwyczajną dziewczyną, która przeżyła coś nadzwyczajnego, a jednocześnie cieszy się i smuci takimi samymi małymi rzeczami jak jej rówieśnice. Jestem dziewczyną, która przeżywa swoje życie w normalny sposób, czasem się złości, czasem się dobrze bawi; ale jestem też aktorką, która musi uczyć się na pamięć długich tekstów i przez wiele godzin ćwiczyć taniec i śpiew, aby móc wreszcie wyjść na scenę i dać z siebie to co najlepsze.

To jest moja książka, w której znajdziecie wszystko o mnie. Taki był mój plan – chciałam w ten sposób otworzyć swoje serce i pokazać, kim jestem:

Jak większość z nas, wiem o swoim urodzeniu to, co opowiedzieli mi tata z mamą: przyszłam na świat pierwszego dnia argentyńskiej jesieni, czyli 21 marca 1997 roku o godzinie 19.30, w klinice położniczej Suizo Argentina. Ważyłam 2 kilogramy i 700 gramów.

Podobno byłam taka mała, że moja mama, Mariana, uznała, że imię Martina nie jest właściwe dla tak malutkiej istoty, dlatego postanowiła je skrócić i mówiła do mnie „Tini”. Zdrobnienie się przyjęło i do tej pory wszyscy mnie tak nazywają.

Ale nie zawsze byłam Tini albo Martiną. Kiedy jeszcze byłam w jej brzuchu, mama chciała dać mi na imię Sofia, do czasu gdy lekarz wykonujący badanie USG powiedział jej, że bardzo wiele dzieci dostaje to imię. Dlatego mama zmieniła zdanie i chciała mnie nazwać Olivią. Takie miałam dostać imię i widnieje ono nawet na zdjęciu z badania, które mama zachowała na pamiątkę. Jednak mojemu tacie, Alejandrowi, spodobało się imię Martina i takie też na koniec rodzice zdecydowali się nadać.

Podoba mi się moje imię – Martina. Przede wszystkim od czasu, gdy rodzice powiedzieli mi, co ono oznacza. Przeczytajcie, otóż i ono!

„Jej naturalna emocjonalność przejawia się w działaniach artystycznych i w usposobieniu. Kocha kolory, umiar i jest radosna. Lubi być w towarzystwie innych i do wszystkiego się przystosowuje. Jest twórcza, stanowcza, wytrwała w dążeniu do zamierzonych celów. Te cechy mogą być cenne, gdy planuje coś wykonać.

Ekstrawertyczka. Aktywna. Dobrze się czuje w otoczeniu ludzi. Ma duże zdolności organizacyjne i jest odpowiedzialna. To cechy, które sprawiają, że nadaje się do piastowania ważnych funkcji. Szanuje innych i tego samego wymaga dla siebie. Jest sprawiedliwa i oczekuje uczciwości od innych. Nie znosi kłamstwa i usuwa ze swojego życia osoby, które ją oszukały.

Kocha powagę, piękno, to, co pomaga wzrastać i rozwijać się. Posiada naturalny talent. Uczy otoczenie i czyni je pięknym. Nie ze względu na własne korzyści, ale dla dobra innych”.

Zwierzę się Wam z mojej tajemnicy: mama zawsze mówi, że jako niemowlę byłam aniołkiem. Byłam niesamowicie spokojna i bardzo dużo spałam.

I wciąż taka jestem, prawdziwy ze mnie suseł! Powiesz do mnie „Śpij!” i od razu gotowe: zasypiam. Nigdy nie miałam lalki ani niczego podobnego, żeby zasnąć. Jedyne, czego mi było potrzeba przed snem, to wypić zawartość butelki przez smoczek.

Opowieść o tej butelce to zabawna historia z mojego życia.

Do siódmego roku życia, gdy szłam spać do domu koleżanki, musiałam mieć przy sobie butelkę ze smoczkiem, bo bez niej nie mogłam zasnąć. Rzecz jasna trochę się tego wstydziłam, ale nie było na to sposobu. Chodziłam już wtedy z plecakiem, a w środku nosiłam moją butelkę. Zabierałam ją wszędzie, nawet na zajęcia z gimnastyki sportowej. Bardzo dobrze ją pamiętam: niebieska, z rysunkami i ze smoczkiem. Wydaje mi się, że zawsze miałam tę samą. Dla mnie była najlepsza.

Prawdziwy ze mnie suseł! Powiesz do mnie „Śpij!” i od razu gotowe: zasypiam.

Tata i mój brat Francisco doprowadzali mnie do szaleństwa. Pokazywali mi kubek i mówili: „Mmm, jakie pyszne jest mleko z kubka!”, ale nie udało im się mnie przekonać. Byłam przywiązana do mojej butelki ze smoczkiem i nie mogłam jej zostawić. Aż do dnia, gdy z pomocą taty w tajemniczych okolicznościach zniknęła.

Wtedy porzuciłam butelkę i zaczęłam spać, ssąc kciuk. I tak aż do 12. roku życia. Z deszczu pod rynnę. Dziewczyny, nie naśladujcie mnie!

Mamie powiedziano, że w ten sposób zniszczę sobie zęby i zdeformuję podniebienie. Więc żeby mnie do tego zniechęcić, zaczęła smarować mi paznokcie jakąś obrzydliwą maścią. W końcu jej się udało: przestałam ssać kciuk. I nigdy już nie spałam ze smoczkiem, co to, to nie.

Wiele osób krytykowało moją mamę za to, że pozwalała mi w wieku siedmiu lat pić z butelki ze smoczkiem albo spać z kciukiem w ustach. Ona jednak bardzo mądrze odpowiadała zawsze: „Widział ktoś piętnastolatkę, która pije przez smoczek albo ssie kciuk? Prędzej czy później przestanie”.

Martinajako dziecko była niesamowicie spokojna: spała godzinami, nie płakała zbyt wiele i pozwalała zostawiać się w łóżeczku bez marudzenia. Musiałam ją budzić na karmienie, ponieważ przespałaby calutką noc. Kiedy zaczęła samodzielnie jeść, też obyło się bez problemów: zawsze zjadała wszystko.

Teraz jest podobnie: Tini lubi dania dobrze przyprawione, najlepiej gdy jest to kuchnia domowa. Chociaż ma też swoje upodobania i manie. Nie cierpi, kiedy talerz jest wypełniony po same brzegi, je bardzo powoli i zawsze kończy ostatnia. Ma słabość do kotletów schabowych z frytkami, a najlepszym deserem jest dla niej moje tiramisu.

Poza tym przepada za słodyczami. Ciągle żuje gumę, a w jej torbie zawsze można znaleźć czekoladę.

Zaczęłam chodzić do żłobka Kids Sports, kiedy miałam dwa latka. Mieszkaliśmy wtedy w mieszkaniu w Buenos Aires. Z tych pierwszych kroków w szkolnym świecie niczego nie pamiętam, ale mam z tego okresu kilka zdjęć. Wydaje się, że najważniejszą rzeczą, jaką tam robiłam, była zabawa w przebieranki.

Moje pierwsze wspomnienia przedszkolne zaczynają się, gdy miałam cztery lata i poszłam do przedszkola San Marcos. Było to, kiedy przeprowadziliśmy się do San Isidro. Wtedy też poznałam moje obecne najlepsze przyjaciółki.

Było rewelacyjnie! Spędzałyśmy tamniesamowite chwile. Grałyśmy i przebierałyśmy się cały czas.

Bawiłam się doskonale! Bez dwóch zdań był to czas, gdy byłam dość nieśmiała w stosunku do chłopców. W przedszkolu nie miałam chłopaka i tak naprawdę musiałam na niego czekać jeszcze długi czas. Były tam koleżanki, które już miały „narzeczonych”. W dodatku zawsze była jakaś inna dziewczynka, która wszystkim się podobała, ale mnie nikt jeszcze wtedy nie chciał wybrać na dziewczynę. Ha, ha!

Nie mam pojęcia, ile już dałam autografów, odkąd gram rolę Violetty. Setki, nawet tysiące. Jednak wcale nie zapomniałam, że jako dziewczynka spędzałam godziny na ćwiczeniu swojego podpisu i pisałam: „Z miłością, Tini”. I dziś, kiedy podpisuję się tak dziewczynom, ciągle pamiętam, jak kiedyś dla zabawy ćwiczyłam autografy, jakie miałam dawać, na wypadek gdybym została sławna.

O ile w przedszkolu bawiłam się naprawdę świetnie, o tyle nie mogę powiedzieć tego samego o podstawówce i gimnazjum. Szkoła nie podobała mi się zbytnio. Uczyłam się dużo, ale mimo wysiłków nie szło mi za dobrze. Najtrudniejsze były dla mnie zajęcia z rozumienia tekstu i matematyka. Byłam najmłodsza w mojej grupie i było to widać. Wydawało się, że brakuje mi dojrzałości. Ale dawałam sobie radę. Na koniec roku i tak przechodziłam do następnej klasy – za włożony w naukę wysiłek. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że szkoła i nauka nie przychodzą mi łatwo.

Mam koleżanki, które są bardzo inteligentne i marzą o tym, aby studiować, ja jednak nie miałam wielkiego zamiłowania do matematyki ani do książek. Według rodziców moje zdolności miały się objawić na innym polu. I rzeczywiście tak się stało: wcześniej było dla mnie czymś niemożliwym nauczenie się tekstu na pamięć na lekcje, a teraz dostaję cały scenariusz, czytam jeden raz rolę i od razu zapamiętuję wszystko. Tak samo się dzieje, gdy słyszę jakąś melodię w radiu i potem od razu umiem ją powtórzyć. Tak właśnie jest z rzeczami, które kocham!

W szkole byłam dość zbuntowana. Wydawało mi się (jak wszystkim dzieciom), że czasem nauczyciele chcieli mieć nad nami władzę, a kiedy coś mi nie odpowiadało, musiałam powiedzieć to, co myślałam. Czasem mnie karano, byłam wysyłana do dyrekcji, zwykle dlatego, że niekiedy nie mogłam się powstrzymać i wybuchałam śmiechem z byle powodu. Byłam jednak dobrze wychowana, zawsze mówiłam z szacunkiem. Koniec końców miałam jednak charakterek. Mama mówiła, że nasza klasa zawsze „źle się zachowywała”. Wszyscy. Prawda jest taka, że potrafiliśmy namieszać.

Najgorsza rzecz, jaką zrobiliśmy, to było położenie plasteliny na krześle jednej z nauczycielek. Wyobraźcie sobie, jak na nim usiadła i biedna pewnie zorientowała się, co się stało, dopiero gdy wróciła do domu i zdjęła spodnie.

Ale wiecie co, dziewczyny: tego nie wolno robić. Była to tylko psota, ale jednak zła.

W szkole obowiązywały surowe zasady, trzeba było chodzić z upiętymi włosami, w podkolanówkach i w mundurku po kolana. Tymczasem ja na przykład lubiłam mieć rozpuszczone włosy.

Chociaż uważam się za osobę spokojną, to już w wieku czterech lat zmieniłam się w wulkan energii, co było widać szczególnie w szkole. Ciągle bawiłam się w aktorkę. Prawda była taka, że robiłam to, bo lubiłam zwracać na siebie uwagę. A może tak już po prostu miałam. Już wtedy byłam kimś wyróżniającym się. Podczas uroczystości szkolnych wszystko przebiegało bardzo formalne: hymn, rodzice, władze i flaga… Tymczasem ja chciałam śpiewać i tańczyć!

Co wtedy robiłam? Szłam do sekretariatu i prosiłam o rozmowę z panią dyrektor, której proponowałam różne niedorzeczne rzeczy.

Pewnego dnia poprosiłam ją, by na koniec przedstawienia o świętym Marcinie pozwoliła mi pokazać choreografię z argentyńskiego serialu Patito Feo (Brzydkie kaczątko). Dostałam pozwolenie, bo dyrektorka wiedziała, że będę bardzo szczęśliwa.

Przygotowałam układ, zajęłam się kostiumami i wszystkim. Kiedy kończyła się akademia, zostałyśmy zapowiedziane: „Martina Stoessel i jej koleżanki z szóstej B zatańczą układ z Patito Feo”. To było niewiarygodne!!!

Na szkolnych akademiach nikogo w naszym wieku nie wybierano do odgrywania roli poważnych dam, ale raczej sprzedawczyń rogalików. W ramach charakteryzacji musiałam pomalować sobie twarz spalonym korkiem. Ja tymczasem chciałam ładnie się ubrać i zrobić sobie makijaż. Potem poszłyśmy do organizatorów przedstawienia z prośbą, by pozwolili nam zagrać te poważne damy, a oni się zgodzili. Nie wyobrażacie sobie, jaki miałyśmy make-up i jakie stroje! Oczywiście zdecydowanie przesadziłam z makijażem, ale i tak byłam szczęśliwa!

Im więcej ode mnie wymagano w szkole, tym bardziej chciałam się buntować. Mam jednak z tego okresu piękne wspomnienia.

Tini była bardzo zabawnym dzieckiem. Nie można się było z nią nudzić. Chodziła po całym domu, tańcząc, podkradała mi ubrania, kosmetyki, buty i stroiła się w nie godzinami przed lustrem, wymyślając, za kogo się przebierze, albo też udawała piosenkarkę.

Nic a nic nie podobały jej się lalki ani typowe zabawki. Tworzyła sobie własny świat: była w nim sprzedawczynią, nauczycielką albo wizażystką.

Ciągle zwracała na siebie uwagę dzięki zdolnościom artystycznym. Gdzie tylko była, chciała śpiewać, tańczyć i recytować.

Pamiętam szkolną akademię w szkole San Marcos, gdzie grała prostą dziewczynę sprzedającą rogaliki. Po chwili ona i jej koleżanki prezentowały choreografię do Patito Feo. Na samym końcu występu Tini pozdrawiała widownię jak gwiazda przedstawienia! Rodzice umierali ze śmiechu i nic nie rozumieli, a ja nie wiedziałam, gdzie się schować.

Córka uwielbiała chodzić do szkoły, aby spędzać czas z przyjaciółkami i się bawić. Chociaż nie była najpilniejszą uczennicą, to jednak potrafiła się przyłożyć do nauki i dostawała promocję za wkładany w naukę wysiłek.

Ulubioną częścią dnia Tini w szkole było południe: przynosiłam jej świeżo ugotowane jedzenie, a on zadowolona jadła obiad z koleżankami.

Kiedy wracałam ze szkoły, zdejmowałam mundurek, cała się malowałam, zabierałam ubrania mamy i jej buty na wysokim obcasie. Biedna, czasem się przez to złościła. Spędzałam godziny, patrząc na odbicie w lustrze i rozmawiając z moimi wymyślonymi przyjaciółmi oraz śpiewając.

To były chyba moje ulubione zajęcia, gdy byłam mała: bawiłam się w aktorkę i piosenkarkę. Lubiłam też udawać z koleżankami, że pracujemy w biurze: byłyśmy sekretarkami, które podpisywały papiery i przybijały pieczątki. Na takich zabawach mijały nam długie godziny. Wtedy jeszcze nie przypuszczałam, że kiedyś będę musiała podpisywać się i naprawdę rozdawać autografy!

Było wiadomo, że lalki