Strona główna » Humanistyka » Jeden dzień w starożytnym Rzymie. Życie powszednie, sekrety, ciekawostki

Jeden dzień w starożytnym Rzymie. Życie powszednie, sekrety, ciekawostki

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-07-03410-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Jeden dzień w starożytnym Rzymie. Życie powszednie, sekrety, ciekawostki

Alberto Angela oprowadza czytelników po antycznym Rzymie, opowiadając o codziennym życiu jego mieszkańców. Zwiedzamy Wieczne Miasto w zwykły dzień w 115 roku, za panowania cesarza Trajana, w czasach największej potęgi Imperium Rzymskiego. Wędrówka trwa, godzina po godzinie, od wczesnego ranka do północy.

Spacerujemy zatłoczonymi ulicami, zaglądamy do warsztatów rzemieślniczych, księgarń i łaźni, na Forum Romanum, do amfiteatru i na targ niewolników. Autor otwiera przed nami drzwi zarówno do rezydencji najbogatszych obywateli, jak i do wielopiętrowych bloków, w których żyli ludzie średniozamożni i ubodzy. Dowiadujemy się, jak mieszkali, w co się ubierali, co jedli, jak wyglądały ich codzienne zabiegi higieniczne, gdzie pracowali i jak spędzali wolny czas. Przyglądamy się relacjom społecznym, sprawowaniu kultów religijnych, rozrywkom.

Alberto Angela (ur. w 1962), z wykształcenia paleontolog, z zamiłowania dziennikarz i popularyzator historii, zyskał we Włoszech duży rozgłos jako autor i komentator filmów popularnonaukowych w telewizji RAI, dotyczących prehistorii człowieka oraz historii starożytnej.Niektóre z nich stały się podstawą dla opublikowanych następnie książek. Wydany w roku 2007 Jeden dzień w starożytnym Rzymie był już kilkakrotnie wznawiany we Włoszech, został też przetłumaczony na wiele języków europejskich.

Polecane książki

Katalog uczestników postępowania przetargowego zobowiązanych do przedłożenia wraz z ofertą dokumentów potwierdzających zarówno spełnienie warunków udziału, jak również brak podstaw do wykluczenia z jego przebiegu jest bardzo szeroki. Różnorodność dopuszczalnych form prawno-organizacyjnych wykona...
Pierwsza część kryminalnej sagi z Gotlandii. Głównym bohater, inspektor policji Frederic Broman przeniósł się wraz z rodziną ze Sztokholmu na Gotlandię. Cała rodzina marzyła, że wreszcie będzie mogła wieść spokojniejsze życie na wyspie. Oczywiście tak się nie dzieje. Trwa słoneczne lato, na wyspę zj...
Fanatyzm, rozwiązłość, zbrodnie! W tysiącletnich dziejach Kościoła fanatyzm nieraz graniczył z bestialstwem i straszliwymi zbrodniami. Zbrodni pełne były krucjaty, podbój kolonialny Ameryki, panowanie bezbożnych papieży, działalność Świętej Inkwizycji. W tej książce historia Kościoła zderza się z an...
Natalie prowadzi program w telewizji, demaskując wpadki i trudne fakty dotyczące celebrytów. Tym razem interesuje się CJ Wesleyem. CJ wie, że jeśli Natalie odkryje prawdę o jego pochodzeniu, w mediach rozpęta się szaleństwo. Nie docenia jednak nieustępliwości reporterki, która odnajduj...
Kontynuacja serii „Klasyka Mniej Znana” adresowanej do studentów filologii polskiej. Tom zawiera wiersze Daniela Naborowskiego, jednego z najwybitniejszych umysłów doby polskiego baroku.Liryki Daniela Naborowskiego zaliczane są do XVII-wiecznego nurtu poezji intelektualnej. Charakteryzują się wi...
Pierwsza część cyklu z komisarzem Jakubem Mortką W zimową noc w willi na warszawskim Ursynowie wybucha pożar, w którym ginie właściciel domu, biznesmen, a jego żona, celebrytka, zostaje ciężko poparzona. Przez krótką chwilę wygląda to na nieszczęśliwy wypadek, straż pożarna jest jednak przekonana, ż...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Alberto Angela

Alberto Angela

Jeden dzień w starożytnym Rzymie

Życie powszednie, sekrety, ciekawostki

Przekład
Alina Pawłowska-Zampino

Czytelnik

Warszawa 2016

Wstęp

Jak żyli starożytni Rzymianie? Jak wyglądał powszedni dzień na rzymskich
ulicach? Pewnie nieraz zastanawialiście się nad tym i właśnie ta
ciekawość sprawiła, że sięgnęliście po tę książkę.

Rzym bez wątpienia ma nieodparty urok, który oddziałuje ze szczególną
mocą w miejscach wykopalisk archeologicznych z czasów antycznych.
Niestety, tablice informacyjne i przewodniki turystyczne koncentrują się
zwykle na wydarzeniach historycznych i stylach architektonicznych, toteż
niewiele można się z nich dowiedzieć o codziennym życiu ludzi, którzy
kiedyś mieszkali w Wiecznym Mieście.

Ale jest pewien sposób na to, by je sobie wyobrazić. Należy po prostu
skupić uwagę na szczegółach. Mogą to być wydeptane stopnie, graffiti na
murach (jest ich wiele w Pompejach), wyżłobienia pozostawione przez wozy
i rydwany w kamiennej drodze czy rysy na marmurowym progu od źle
dopasowanych drzwi, których już dawno nie ma.

Jeżeli skoncentrujecie się na takich detalach, ruiny „ożyją” i zaludnią
się niegdysiejszymi mieszkańcami. Taki jest właśnie zamysł tej książki:
opowiedzieć Wielką Historię poprzez obrazy powszedniego życia.

Od lat uczestniczę w realizowaniu programów telewizyjnych w scenerii
starożytnych rzymskich stanowisk archeologicznych i zebrałem mnóstwo
ciekawych informacji o obyczajach Rzymian z epoki Cesarstwa oraz
regułach rządzących życiem społecznym tego dawno umarłego świata. Swą
wiedzę uzupełniłem dzięki lekturze prac naukowych i rozmowom z ich
autorami – historykami i archeologami.

Zdałem sobie sprawę, że cenne informacje na temat rzymskiego świata
rzadko docierają do szerszej publiczności, pozostają „uwięzione” w specjalistycznych publikacjach lub w miejscach wykopalisk
archeologicznych. Postanowiłem zatem spróbować o tym świecie napisać.

Celem książki, którą czytelnik ma przed sobą, jest ożywienie ruin
starożytnego Rzymu poprzez opowieść o codziennym życiu jego mieszkańców,
dzięki której dowiemy się, jakich wrażeń mógł dostarczyć spacer po
rzymskich ulicach. I odpowiemy na proste pytania: Jak się nosili
Rzymianie? Co było widać z balkonów ich domów? Jak przyrządzali jedzenie
i jaki miało ono smak? Jaką odmianą łaciny posługiwali się na ulicy? Jak
wyglądały świątynie na Kapitolu w pierwszych promieniach porannego
słońca?

Podczas pracy miałem wrażenie, jakbym rejestrował kamerą życie w Rzymie
przed dwoma tysiącami lat. Chciałem, żeby czytelnik wyobraził sobie, że
chodzi po ulicach tego miasta, czuje jego zapachy, spotyka spojrzenia
przechodniów, zagląda do warsztatów rzemieślniczych, do prywatnych domów
czy do Koloseum. Tylko w ten sposób można zrozumieć, jak się żyło w stolicy Imperium.

Sam mieszkam w Rzymie, więc nietrudno było mi pisać o tym, jak słońce
oświetla jego ulice i zabytki w różnych porach dnia, mogłem też choćby
codziennie odwiedzać starożytne pozostałości i odnotowywać
najdrobniejsze szczegóły, które potem zamieściłem w książce,
uzupełniając w ten sposób wiadomości nabyte w ciągu długich lat pracy
przy popularyzowaniu wiedzy.

Sceny, których będziecie świadkami podczas tej wizyty w antycznym
Rzymie, nie są tworem wyobraźni, ale rekonstrukcją dokonaną na podstawie
badań naukowych, odkryć archeologicznych, laboratoryjnych analiz
szczątków ludzkich i zabytków materialnych, a także uważnej lektury
starożytnych tekstów.

Najprostszym sposobem na uporządkowanie zebranych informacji wydało mi
się zamknięcie ich w klamrze jednego dnia. Poszczególnym porom
przyporządkowałem różne aspekty życia w Wiecznym Mieście i tak, godzina
po godzinie, odsłaniam codzienność starożytnego Rzymu.

Pozostaje mi jeszcze odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego właśnie Rzym?

Nasz styl życia wynika z obyczajów jego dawnych mieszkańców. Nie
bylibyśmy tacy, jacy jesteśmy, gdyby nie cywilizacja rzymska. Kojarzymy
ją zwykle z postaciami cesarzy, marszami legionów i kolumnadami świątyń.
Ale jej prawdziwa siła, to, co pozwoliło jej przetrwać niewyobrażalnie
długo – na Zachodzie ponad tysiąc lat, a na Wschodzie, w Cesarstwie
Bizantyńskim, ponad dwa tysiące, aż prawie do epoki renesansu – polegała
na czymś innym. Ani najwaleczniejsze legiony, ani żaden system
polityczny czy ideologiczny nie byłby w stanie zapewnić jej tak długiego
trwania. Atutem Rzymu był codzienny modus vivendi jego mieszkańców – to,
jak budowali domy, jak się ubierali, co jedli, jak wyglądały relacje
międzyludzkie w rodzinie i poza nią – regulowany precyzyjnym systemem
praw i zasad życia społecznego. Przetrwał setki lat w prawie
niezmienionej postaci, co sprawiło, że ślady cywilizacji rzymskiej są
ewidentne także w naszych czasach.

Ale czy na pewno ta epoka skończyła się definitywnie? Po Cesarstwie
Rzymskim zostały nam nie tylko posągi i wspaniałe budowle. Został też
„software”, którym posługujemy się na co dzień. Rzymski jest alfabet,
którego używamy także wtedy, gdy serfujemy po internecie. Z łaciny
wywodzi się język włoski, a także pozostałe języki romańskie:
hiszpański, portugalski, francuski, rumuński… jak również mnóstwo słów
w języku angielskim i innych. A należałoby jeszcze wspomnieć o prawodawstwie, architekturze, inżynierii drogowej, malarstwie czy
rzeźbie, które bez Rzymian nie byłyby takie, jakimi je znamy dzisiaj.

Kiedy się głębiej zastanowić, dochodzi się do wniosku, że styl życia w zachodnim świecie nie jest niczym innym, jak współczesną odmianą
rzymskiego modus vivendi. To znaczy tym właśnie, co zobaczylibyśmy na
ulicach i w domach Rzymu w epoce Cesarstwa.

Starałem się napisać taką książkę, jakiej sam przez lata szukałem na
półkach księgarń, żeby zaspokoić swój głód wiedzy o Wiecznym Mieście w czasach starożytnych. Mam nadzieję, że udało mi się zaspokoić także
waszą ciekawość.

Wszystko zaczyna się na rzymskiej uliczce w 115 roku naszej ery, pod
rządami cesarza Trajana, w epoce największego rozkwitu Imperium. Zwykły,
powszedni dzień. Wkrótce zacznie świtać…

Ówczesny świat

W 115 roku naszej ery, za panowania Trajana, Cesarstwo Rzymskie
osiągnęło apogeum swej ekspansji terytorialnej. Jego granice
kontynentalne liczyły ponad 10 tysięcy kilometrów długości, co stanowi
prawie jedną czwartą obwodu kuli ziemskiej. Imperium rozciągało się od
Szkocji po rubieże Persji, od Sahary do brzegów Morza Północnego.
Zamieszkiwały je ludy, które bardzo różniły się między sobą. Także
fizycznie: byli wśród nich blondyni z północy Europy i typy
śródziemnomorskie, Azjaci i Afrykanie.

Wyobraźmy sobie, że w naszych czasach zamieszkaliby na wspólnym
terytorium wszyscy obywatele Chin, Stanów Zjednoczonych i Rosji.
Proporcjonalnie do populacji ówczesnego świata, Imperium Rzymskie miało
nawet więcej obywateli niż to hipotetyczne państwo.

Równie imponująca była różnorodność krain geograficznych wchodzących w jego skład. Kto przemierzyłby Imperium z krańca na kraniec, spotkałby na
swej drodze lodowate morza z fokami, niezmierzone bory świerkowe, stepy,
ośnieżone góry i lodowce, jeziora i rzeki, aż doszedłby do wulkanów na
Półwyspie Apenińskim i ciepłych plaż nad Morzem Śródziemnym. Kontynuując
wędrówkę, po przebyciu Mare Nostrum znalazłby się wśród piasków Sahary i mógłby dotrzeć do raf koralowych Morza Czerwonego. W całej historii
ludzkości nie istniało państwo o tak zróżnicowanym ekosystemie. Przy tym
wszędzie językiem urzędowym była łacina, a sesterc – obiegową monetą. I wszędzie obowiązywało to samo prawo: prawo rzymskie.

Co ciekawe, to olbrzymie Imperium było dość słabo zaludnione. Liczyło
bowiem co najwyżej 50 milionów mieszkańców – czyli nieco mniej niż dziś
same Włochy – którzy żyli skupieni w niewielkich miasteczkach, wioskach
bądź odosobnionych gospodarstwach rolnych, rozrzuconych po rozległym
obszarze niby okruchy na obrusie. Gdzieniegdzie tylko wyrastały duże
miasta.

Jak wiadomo, wszystkie ważniejsze ośrodki łączył wydajny system dróg,
których całkowita długość wynosiła 80, a może nawet 100 tysięcy
kilometrów. Po niektórych poruszają się jeszcze współcześni
automobiliści. Jest to być może najważniejszy, a na pewno najtrwalszy
zabytek pozostawiony przez starożytnych. Rzymskie drogi przecinały
rozległe obszary dziewiczej przyrody zamieszkane przez wilki,
niedźwiedzie, jelenie czy dziki. Nam, nawykłym do tego, że nawet na
słabo zaludnionych terenach wszędzie widać pola uprawne i obiekty
przemysłowe, takie krajobrazy przywodziłyby na myśl niezmierzone
rezerwaty przyrody.

Broniły tego świata legiony rozmieszczone w najbardziej newralgicznych
rejonach Cesarstwa, głównie wzdłuż jego granic, sławetnych limes. Za
panowania Trajana armia rzymska liczyła od 150 do 190 tysięcy żołnierzy,
zgrupowanych w około 30 legionach o historycznych nazwach, takich jak:
XXX Ulpia Victrix (stacjonująca nad Renem), II Adiutrix (nad Dunajem)
czy XVI Flavia Firma (nad Eufratem, blisko dzisiejszego Iraku).

Jeśli do legionistów dodamy żołnierzy z oddziałów pomocniczych
(auxilia) z rzymskich prowincji, otrzymamy liczbę dwukrotnie większą:
dowództwu cesarza podlegało w sumie od 300 do 400 tysięcy uzbrojonych
ludzi.

Sercem tego świata był Rzym, usytuowany dokładnie w centrum Imperium.

Był on oczywiście ośrodkiem władzy, ale jednocześnie miastem o wysoko
rozwiniętej kulturze literackiej, filozoficznej i prawnej. Miastem
kosmopolitycznym, jak dzisiejszy Nowy Jork czy Londyn, w którym mieszali
się przedstawiciele różnych kultur. Na zatłoczonej rzymskiej ulicy można
było zobaczyć bogate matrony w lektykach, greckich lekarzy, rzymskich
senatorów, oficerów jazdy legionu galijskiego, hiszpańskich marynarzy,
egipskich kapłanów, cypryjskie prostytutki, kupców z Bliskiego Wschodu,
germańskich niewolników…

Rzym z czasem stał się najludniejszym miastem świata, liczba jego
mieszkańców sięgała prawie półtora miliona. Tego jeszcze nie było od
czasów pierwszego homo sapiens. Jak wszyscy ci ludzie zdołali w tamtych
odległych czasach żyć obok siebie w jednym mieście? W tej książce
odkryjemy, jak wyglądało codzienne życie w imperialnym Rzymie, w czasach
jego największego rozkwitu, gdy dominował nad całym antycznym światem.

Życie dziesiątków milionów ludzi w całym Cesarstwie zależało od tego, co
postanowiono w Rzymie. Ale od czego zależało codzienne życie Rzymian?
Przede wszystkim od skomplikowanego systemu relacji między nimi.
Przyjrzyjmy się temu zadziwiającemu światu, spędzając w nim jeden z powszednich dni. Niech to będzie wtorek, 1901 lat temu…

Na krótko przed świtem

Wpatruje się w odległy horyzont, zdaje się głęboko pogrążona w myślach.
Blade światło księżyca wydobywa z ciemności jej jasną, spokojną,
delikatnie uśmiechniętą twarz. Czoło zdobi opaska, włosy są spięte, ale
z kunsztownego węzła wymyka się kilka kosmyków. Nagły podmuch wiatru
podnosi kurz przy jej stopach, lecz nie porusza włosów. Nie może ich
poruszyć, bo są wyrzeźbione z kamienia. Podobnie jak nagie ramiona i pofałdowana suknia. Twórca tego posągu użył jednego z najszlachetniejszych gatunków marmuru, by uwiecznić postać bogini
otaczanej wielką czcią przez Rzymian. To Mater Matuta, „matka
przychylna”, bogini płodności i narodzin, bogini świtu. Posąg stoi od
lat na imponującym marmurowym piedestale przy rozwidleniu dróg w jednej
z dzielnic Rzymu. Teraz wokół niego panują ciemności, ale blask księżyca
wydobywa z mroku szeroką ulicę, która zdaje się być przedłużeniem
kamiennych ramion bogini. Po obu stronach ulicy widać sklepy, o tej
nocnej porze zamknięte i zabezpieczone ciężkimi, drewnianymi płytami
wpuszczonymi w podłogę i solidnymi ryglami. Sklepy zajmują najniższy
poziom wielkich gmachów, których czarne teraz sylwetki wznoszą się nad
ulicą przypominającą wąwóz, podczas gdy w górze rozciąga się
rozgwieżdżone niebo. To insulae, domy zamieszkane przez lud rzymski,
odpowiedniki naszych kamienic czynszowych, ale znacznie mniej wygodne.

Nas może dziwić brak oświetlenia na rzymskich ulicach, ale to dlatego,
że jesteśmy przyzwyczajeni do dzisiejszych wygód. Przez wieki we
wszystkich miastach na świecie po zmierzchu królowały absolutne
ciemności, rozświetlane tylko z rzadka i słabo kagankami umieszczonymi
nad drzwiami gospody albo przed świętymi kapliczkami, które stawiano
najczęściej w miejscach kluczowych dla nocnych wędrowców, czyli na
przykład na zakrętach dróg lub przy ich rozwidleniach. Podobnie było w Rzymie. Pomimo panujących ciemności właściwą drogę można było znaleźć
dzięki lampkom oliwnym palącym się w niektórych punktach miasta i w domach.

Zaskakuje też cisza. Wydaje się nierzeczywista. Zakłóca ją tylko szmer
wody w znajdującej się kilkadziesiąt metrów od nas fontannie o bardzo
prostej konstrukcji: to kwadratowa misa, złożona z czterech tafli
trawertynu, z umieszczoną pośrodku kamienną kolumną. W świetle księżyca,
które z trudem dociera w miejsce położone między wysokimi budynkami,
widać, że na kolumnie wyrzeźbiono twarz jakiegoś bóstwa. To Merkury, z hełmem i skrzydłami. Z jego ust wypływa strumień, z którego w ciągu dnia
czerpią kobiety, dzieci i niewolnicy przychodzący tu z drewnianymi
wiadrami, ale teraz nie ma żywej duszy, słychać tylko szmer fontanny.

Ta cisza jest zadziwiająca, bo rzadka, nawet w nocy. Znajdujemy się w samym centrum półtoramilionowego miasta, które nocą musi się zaopatrywać
w to, co jego mieszkańcy potrzebują do życia. Na bruku powinny więc
turkotać koła wozów – drewniane z żelaznymi obręczami; powinniśmy
słyszeć krzyki, rżenie koni, przekleństwa… I takie właśnie odgłosy
dochodzą z oddali, wtóruje im, niby echo, szczekanie psa. Rzym nigdy nie
śpi.

Ulica przed nami rozszerza się nieznacznie, w świetle księżyca widać
łączenia bazaltowych płyt, którymi jest wyłożona, mamy wrażenie,
jakbyśmy chodzili po skamieniałej skorupie gigantycznego żółwia.

Nieco dalej, w głębi ulicy coś się porusza. Jakiś człowiek idzie
chwiejnym krokiem, przystaje, opiera się o mur. Pewnie jest pijany.
Bełkocze niezrozumiale i zataczając się, kieruje w stronę wąskiego
zaułka. Ciekawe, czy uda mu się dojść do domu. Nocą w Rzymie grasują
złodzieje, którzy bez wahania pchną nożem przypadkowego przechodnia,
jeżeli będą mogli w ten sposób zdobyć parę groszy. Nazajutrz ktoś
natknie się na ograbionego trupa z ranami od noża, ale jest mało
prawdopodobne, żeby udało się znaleźć morderców w tak gęsto zaludnionym
i chaotycznym mieście, jakim jest Rzym.

Pijak, zanim zniknął w bocznym zaułku, potknął się na rogu ulicy o jakiś
tobołek. Przeklina pod nosem i idzie dalej swoją drogą. Tobołek poruszył
się, żyje. To człowiek, jeden z wielu bezdomnych zamieszkujących miasto.
Od kiedy właściciel wyrzucił go z wynajmowanego mizernego pokoiku, żyje
na ulicy i teraz stara się przespać pod murem. Nie jest sam. Nieopodal
ulokowała się cała rodzina ze swoim nędznym dobytkiem. W Rzymie przybywa
bezdomnych dokładnie co pół roku, w czasie gdy odnawiane są umowy najmu.
Wielu ludzi z dnia na dzień ląduje na ulicy i zaczyna szukać nowego
schronienia.

Naszą uwagę zwraca miarowy stukot, z początku ledwo słyszalny, ale z czasem coraz wyraźniejszy. Odbija się od fasad budynków, więc trudno
odgadnąć, skąd dochodzi. W pewnej chwili dołączył do niego szczęk
zasuwanego rygla, a jednocześnie zobaczyliśmy ogniki lamp oraz
vigiles, oświetlających sobie drogę. Kim są vigiles? To specjalne
oddziały służby miejskiej, których zadaniem jest zapobieganie pożarom i utrzymywanie porządku publicznego.

Od razu widać, że to formacja militarna. Jest ich dziewięciu: ośmiu
rekrutów i dowódca. Wystukują miarowy rytm na kamiennych schodach. Mają
prawo wchodzić prawie wszędzie i sprawdzać, czy nie pojawiło się jakieś
zagrożenie, które mogłoby doprowadzić do tragedii. Właśnie
przeprowadzili kontrolę w jednym z domów i dowódca mówi coś teraz głośno
do swoich podwładnych. Lampę trzyma wysoko, by rekruci mogli go dobrze
widzieć. Jest potężnie zbudowany i ma twarde rysy twarzy, pasujące do
jego szorstkiego, ochrypłego głosu. Gdy skończył przemowę, popatrzył
przez chwilę groźnie ciemnymi oczami spod skórzanego hełmu na podległych
sobie vigiles, po czym wyszczekał jakiś rozkaz. Rekruci ruszają w dalszą drogą. Maszerują, stukając o bruk z przesadną energią, po czym
można poznać, że to nowy narybek. Dowódca spogląda za nimi, potrząsa
głową i dołącza do podwładnych. Odgłos kroków stopniowo cichnie, aż
wreszcie zagłusza go szum wody w fontannie.

Tymczasem niebo zaczęło się powoli zmieniać. Jest nadal czarne, ale nie
widać już gwiazd, jakby nad miastem rozpostarł się niewidzialny welon.
Wkrótce w stolicy najpotężniejszego imperium starożytnego świata zacznie
się nowy dzień. Dla nas będzie on zupełnie różny od wszystkich innych.

Ciekawostka

Wieczne Miasto w liczbach

Drugi wiek naszej ery to czas największej świetności Rzymu. Podobnie jak
całe Imperium, także jego stolica osiągnęła wówczas apogeum swego
rozwoju terytorialnego w czasach antycznych. Jej powierzchnia wynosiła
około 1800 hektarów, a obwód 22 kilometry. Co więcej, miasto liczyło od
miliona do półtora miliona mieszkańców (zaś według niektórych szacunków
aż dwa miliony, czyli niewiele mniej niż współcześnie!). Była to bez
wątpienia najludniejsza metropolia w całym antycznym świecie.

Właściwie ten boom demograficzny i budowlany nie powinien dziwić. Rzym
już od pokoleń ciągle się rozrastał. Każdy władca upiększał miasto,
wznosząc nowe budowle i pomniki, toteż jego wygląd zmieniał się
stopniowo, ale bezustannie. Bywało jednak, że zmiany zachodziły
gwałtownie – działo się tak zwłaszcza w następstwie pożarów, siejących
czasem prawdziwe spustoszenie. Transformacja Wiecznego Miasta nie
ustawała przez wieki, przez co Rzym już w starożytności był prawdziwym
muzeum sztuki i architektury na wolnym powietrzu.

Ogromne wrażenie robi lista obiektów użyteczności publicznej, gmachów i posągów, sporządzona w czasach panowania cesarza Konstantyna. Choć nie
zacytujemy jej w całości i ograniczymy się tylko do najważniejszych
budowli, to i tak zdumiewa jej bogactwo, zwłaszcza gdy będziemy mieć na
uwadze, że ówczesne miasto było nieporównanie mniejsze od współczesnego.
Znajdowało się w nim:

40 łuków triumfalnych,

12 forów,

28 bibliotek,

12 bazylik,

11 term i prawie 1000 łaźni publicznych,

100 świątyń,

3500 posągów z brązu wybitnych osobistości oraz 160 posągów bóstw,
wykonanych ze złota lub kości słoniowej, do tego 25 rzeźb konnych,

15 obelisków egipskich,

46 domów publicznych,

11 akweduktów i 1352 fontanny uliczne,

2 cyrki używane m.in. do wyścigów konnych (większy z nich, Circus
Maximus mógł pomieścić prawie 400 tysięcy widzów),

2 amfiteatry, w których można było oglądać m.in. walki gladiatorów
(większy z nich, Koloseum, miał od 50 do 70 tysięcy miejsc dla
publiczności),

4 teatry (największy, teatr Pompejusza, mieścił 25 tysięcy ludzi),

2 wielkie naumachie, czyli specjalne budowle podobne do amfiteatru, ale
z basenem zamiast areny, gdzie organizowano widowiska przedstawiające
bitwy morskie,

1 stadion przeznaczony na zawody lekkoatletyczne wzorowane na igrzyskach
greckich (stadion Domicjana, który mógł pomieścić 30 tysięcy widzów).

I tak dalej, i tak dalej.

Trudno w to uwierzyć, ale w tym zatłoczonym, ciasno zabudowanym mieście
nie brakowało zieleni. Porastała około jedną czwartą powierzchni, czyli
mniej więcej 450 hektarów. Były to parki publiczne i prywatne ogrody, a także święte gaje, perystyle (wewnętrzne dziedzińce w domach
patrycjuszów) i inne miejsca.

Jaki kolor przeważał w Rzymie? Prawdopodobnie dominowały dwa: czerwień
dachówek z terakoty oraz biel budynków i marmurowych kolumn zdobiących
świątynie. Gdzieniegdzie pośród morza czerwieni moglibyśmy zobaczyć
dachy zielonozłote, połyskujące w słoneczne dni. To niektóre świątynie i inne gmachy państwowe były pokryte dachówkami z brązu, które z czasem
nabrały zielonkawej patyny. W oczy rzucały się też zapewne pozłacane
posągi na kolumnach i szczytach świątyń, górujących nad miastem. Biel,
czerwień, zieleń i złoto – to kolory starożytnego Rzymu.

Godzina 6.00

Domus romana – dom bogaczy

Gdzie mieszkali Rzymianie? Jak wyglądały ich domy? Zwykliśmy wyobrażać
sobie obszerne, jasne wnętrza ozdobione kolumnami i malowidłami,
wewnętrzne ogrody, fontanny i tryklinia, gdyż to właśnie widujemy w filmach o starożytnym Rzymie. Ale w rzeczywistości było inaczej. Tylko
arystokracja i ludzie bogaci mogli sobie pozwolić na przestronne wille i służbę. A tych nie było wielu. Ogromna większość Rzymian tłoczyła się w dużych, liczących wiele mieszkań budynkach, często w nędznych warunkach,
podobnie jak współcześnie w biednych dzielnicach Bombaju.

Ale idźmy po kolei: najpierw dom – domus – rzymskiej elity. Za
panowania Konstantyna naliczono ich w Rzymie 1797, co jest liczbą
imponującą. Należy jednak pamiętać, że różniły się znacznie między sobą.
Tylko niektóre były rzeczywiście duże, inne natomiast niewielkie, bo
Rzym cierpiał na chroniczny brak wolnej przestrzeni, zwłaszcza w czasach
cesarza Trajana. Mamy teraz okazję wejść do klasycznego domus, z którego właściciel był na pewno bardzo dumny.

Od razu rzuca się w oczy jego zamknięta struktura, przywodząca na myśl
ostrygę. Domus przypomina małą fortecę. Jeżeli w ogóle ma jakieś okna,
to są one niewielkie i wysoko umieszczone, nie ma też balkonów, a zewnętrzne mury izolują całość zabudowań od świata. Wbrew pozorom
domus nie był wzorowany na konstrukcjach obronnych, ale na archaicznym
– znanym z samych początków kultury rzymskiej – modelu zagrody
wiejskiej, którą otaczało murowane ogrodzenie.

Od chaosu rzymskich ulic przestrzeń domu izolują także solidne,
drewniane drzwi nabijane dużymi guzami z brązu. Dwa skrzydła zdobią
wilcze głowy, również odlane z brązu, trzymające w pyskach metalowe
kołatki w kształcie pierścieni.

Za drzwiami zaczyna się korytarz wyłożony mozaiką z wizerunkiem groźnego
psa i napisem: Cave canem – Strzeż się psa! Takie ostrzeżenia
zamieszczano w wielu domach w całym Imperium Rzymskim, do naszych czasów
zachowały się one na mozaikach w Pompejach. W ten sposób starano się
odstraszyć złodziei oraz żebraków, którzy, jak się można domyślić, byli
sporym problemem.

Po przejściu paru kroków mijamy małe pomieszczenie, w którym jakiś
mężczyzna drzemie na krześle. To odźwierny, niewolnik pilnujący wejścia.
Przy nim, zwinięty jak pies, śpi na podłodze młody chłopak, jego
pomocnik. Wewnątrz domu wszyscy są nadal pogrążeni we śnie, będziemy
więc mogli obejść całą willę bez przeszkód.

Korytarz przechodzi nieco dalej w atrium, obszerne pomieszczenie w kształcie prostokąta o ścianach ozdobionych malowidłami w żywych
kolorach, już widocznych w porannym brzasku. Skąd to światło, skoro tu
nie ma okien? Odpowiedź znajdziemy, spoglądając w górę. W samym środku
sufitu jest kwadratowy otwór, dzięki któremu atrium zostaje oświetlone,
jakby to był wewnętrzny dziedziniec. Naturalne światło dociera także do
pokoi rozmieszczonych wokół atrium.

Przez otwór (compluvium) w suficie do atrium wpadają nie tylko
promienie słoneczne – wpada też deszczówka. Dach jest tak skonstruowany,
że woda spływa po jego pochyłych płaszczyznach ku środkowi, jak po
brzegach lejka, po czym trafia do zwierzęcych głów z terakoty,
rozmieszczonych na krawędzi compluvium, i przez ich otwarte pyski
spada z pluskiem w dół. W czasie ulewy ten hałas musi być wręcz
ogłuszający.

Spływająca z dachu woda nie marnuje się, zbiera się bowiem w kwadratowym
zbiorniku, impluvium, umieszczonym pośrodku atrium, dokładnie pod
otworem w dachu, i połączonym z podziemną cysterną, stanowiącą rezerwuar
wody na użytek domu. Czerpie się ją codziennie z niewielkiej marmurowej
studni. Widać, że studnia służy od pokoleń, bo ma wyszczerbione
krawędzie.

Impluvium pełniło w rzymskim domus także funkcję dekoracyjną. Ten
domowy basen, odbijający błękit nieba z przesuwającymi się po nim
chmurami, był jak ogromny obraz położony na podłodze i na pewno robił
duże wrażenie na gościach.

Ale impluvium, nad którym teraz stoimy, ma jeszcze dodatkową ozdobę.
Są nią kwiaty unoszące się na powierzchni wody. Pozostały z bankietu,
jaki odbył się tu poprzedniego wieczoru.

Woda w zbiorniku, niby lustro, odbija poranne światło i posyła jego
refleksy na ściany atrium. Powierzchnia wody jest pomarszczona, bo wieje
lekka bryza, toteż świetliste fale drżą na malowidłach zdobiących
atrium. W tym pomieszczeniu nie ma ani jednej jednobarwnej ściany,
wszystkie są bogato dekorowane. Sceny z mitologii, pejzaże i ornamenty
geometryczne utrzymano w jaskrawych kolorach: niebieskim, czerwonym i żółtej ochry.

Jak widać, świat Rzymian był znacznie bardziej kolorowy niż nasz.
Wielobarwne były wnętrza domów, a także stroje, zwłaszcza ludzi możnych,
wkładane przy świątecznych okazjach, podczas gdy my za najbardziej
eleganckie uważamy ubrania ciemne. Szkoda, że zrezygnowaliśmy z kolorów
w naszych mieszkaniach i ściany najczęściej pozostawiamy białe.
Rzymianin uznałby je za niewykończone, tak jakbyśmy powiesili sobie w mieszkaniu obrazy bez śladu farby, białe płótna w ramach.

W przeciwległych ścianach atrium znajdują się wejścia do bocznych
pomieszczeń. To cubicula, czyli sypialnie. W porównaniu ze
współczesnymi są bardzo małe i ciemne, przypominają bardziej cele
mnichów niż pokoje mieszkalne. Nam trudno byłoby przyzwyczaić się do
spania w tych pomieszczeniach – bez okien, gdzie ciemności rozpraszał
jedynie płomyk lampki oliwnej. Wspaniałe malowidła ścienne i mozaiki,
które często zdobiły cubicula, musiały być słabo widoczne. Dzisiaj
wystawia się je w muzeach, mocno je oświetlając, tak aby jak najlepiej
ukazać ich piękno. Rzymianie w czasach antycznych nie oglądali ich w podobny sposób, jednak barwne pejzaże i postaci na pewno mogły też
zachwycać w migoczącym świetle lampki oliwnej.

W kącie atrium widzimy początek schodów prowadzących na wyższe piętro,
gdzie śpią należące do rodziny kobiety oraz służba. Parter pełni funkcję
reprezentacyjną i stanowi terytorium mężczyzn, a przede wszystkim pana
domu, pater familias.

Idąc dalej za impluvium, znajdujemy inne przestronne pomieszczenie,
oddzielone od atrium drewnianymi panelami. Gdy je odsuniemy, będziemy
mogli wejść do tablinum — gabinetu, gdzie pan domu przyjmuje swoich
klientów. Króluje tam imponujący stół i krzesło, z boku stoi kilka
taboretów. Toczone nogi mebli są inkrustowane kością słoniową i brązem.
Zauważamy lampki oliwne na wysokich kandelabrach i metalową misę na żar
do ogrzania pomieszczenia. Na stole leżą kunsztowne przedmioty ze srebra
i przyrządy do pisania.

Przechodzimy przez tablinum i rozsuwamy kotary oddzielające część
reprezentacyjną domu od strefy prywatnej. Dotarliśmy do perystylu
(peristylium), wewnętrznego ogrodu, zielonych płuc domu. Otaczają go
piękne kolumny, między którymi zwisają z sufitu marmurowe dyski z reliefami przedstawiającymi sceny i postaci z mitologii. Te elementy
dekoracji mają intrygującą nazwę: oscilla. Łatwo można domyślić się
jej pochodzenia: oscilla – bo oscylują, kołyszą się delikatnie,
zakłócając swoim ruchem statyczność kolumnady.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Strona redakcyjna

TYTUŁ ORYGINAŁU: Una giornata nell’antica Roma. Vita quotidiana, segreti e curiosita

© 2007 Rai Radiotelevisione Italiana, Roma
© 2007 Arnoldo Mondadori Editore S.p.A., Milano
© 2015 Mondadori Libri S.p.A., Milano

PROJEKT GRAFICZNY OKŁADKI: Lijklema Design. Karolina i Hans Lijklema

ZDJĘCIA NA OKŁADCE: FreeImages.com/Richard Leinstein i José A. Warletta

ILUSTRACJE: Luca Tarlazziwww.lucatarlazzi.com

REDAKCJA: Mariusz Zwoliński

Wydanie I elektroniczne

Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela jest zabronione.

Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”
ul. Wiejska 12a, 00-490 Warszawawww.czytelnik.pl

© Illustrations by Luca Tarlazzi, 2016
© Copyright for the Polish translation by Alina Pawłowska-Zampino, 2016
© Copyright for the Polish edition by Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 2016

ISBN 978-83-07-03410-2