Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Wielkie ludy historii. Rzymianie

Wielkie ludy historii. Rzymianie

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8151-122-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Wielkie ludy historii. Rzymianie

Jak wyglądało życie codzienne w starożytności? Czy dzieci chodziły do szkoły? Czym zajmowali się dorośli? Poznaj starożytne cywilizacje! Wybierz się w podróż w czasie do starożytnego Rzymu!

Polecane książki

Niniejszy skrypt jest fragmentem książki, która po powstaniu wszystkich rozdziałów będzie udostępniona, jako całość. Publikacja przeznaczona jest dla artystów (kompozytorów, autorów, muzyków, literatów, plastyków, fotografików, aktorów), realizatorów i producentów filmowych i telewizyjnych, studentó...
Album Ziemia. Kompendium wiedzy o planecie zabiera nas w fascynującą podróż po całym globie, od wnętrza Ziemi poprzez pustynie, lodowce, doliny i góry aż po Układ Słoneczny. Książka porusza zagadnienia z takich dziedzin, jak geografia, biologia, klimatologia, geologia. Jej lektura z pewnością po...
Saga siedmiu barw – Krew Sióstr – część pierwsza – Srebrna.Zapomniana legenda, której i tak nikt nie dałby dziś wiary, wydarta została z ludzkich umysłów przez czas naznaczony cierpieniem, śmiercią i upadkiem wszelkiej nadziei. Tak oto legenda spoczywa już tylko zapisana na zakurzonych zwojach w...
W książce zawarto komentarze do wybranych przepisów ustawy o gospodarce nieruchomościami dotyczących problematyki wyceny nieruchomości oraz dyspozycji rozwijających je, zawartych w rozporządzeniu Rady Ministrów w sprawie wyceny nieruchomości i sporządzania operatu szacunkowego. Opracowanie umożli...
W części drugiej  już dorosły bohater próbuje wybrać ze swoich rozmaitych przygód erotycznych i miłości, majacych twarze różnych kobiet i różne odcienie, tę jedyną i prawdziwą. Tę „na zawsze”....
Żywienie niemowląt. Czyli jak należy rozszerzać dietę małego dziecka krok po kroku. Na podstawie najnowszych schematów żywienia.Jesteś świeżo upieczonym rodzicem?Zastanawiasz się w jaki sposób zacząć rozszerzać dietę swojego niemowlęcia, ale interesują Cię tylko fakty oparte na nauce i doświadczeniu...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Christian Hill

Spis treści

NA ULICACH

DOMUS

ZAPROSZENIE

FLAKIA GALIJSKA

PRACE W TOKU

POCHÓD TRIUMFALNY

KREW NA PIASKU

BANKIET

WYZWOLENIE

POLOWANIE NA ZŁODZIEJA

PRZESZUKANIE

ZŁOTY PIERŚCIEŃ

PYŁKI KURZU

ŚLAD

OSKARŻENIE

WINOWAJCA

NA ULICACH

Rzym, w przed­dzień Id ma­jo­wych, rok 707 (14 maja, 47 rok p.n.e.)

Oj­ciec i syn szli uli­ca­mi Rzy­mu. Mie­li wy­zna­czo­ny cel i nie mo­gli so­bie po­zwo­lić na spóź­nie­nie. Ple­cy ugi­na­ły im się od prze­wie­szo­nych przez ra­mio­na cięż­kich, ju­to­wych wor­ków. Z wor­ka chło­pa­ka wy­sta­wa­ły drew­nia­ne uchwy­ty róż­nych na­rzę­dzi. Wór ojca był naj­cięż­szy: w jego wnę­trzu, owi­nię­te w ochron­ną tka­ni­nę, znaj­do­wa­ły się dwa za­wo­ry z brą­zu, każ­dy wiel­ko­ści ra­mie­nia.

Lu­cjusz Di­diusz Nat­ta był hy­drau­li­kiem, jego syn, Nu­me­riusz, cze­lad­ni­kiem i po­moc­ni­kiem ojca.

Mu­sie­li się prze­py­chać łok­cia­mi przez tłum, któ­ry – choć stał w miej­scu – zda­wał się w nie­ustan­nym ru­chu.

Chło­piec, dwu­na­sto­let­ni, roz­glą­dał się wo­kół sie­bie. Do­brze znał swo­je mia­sto, ale za każ­dym ra­zem, gdy prze­cho­dził wą­ski­mi ulicz­ka­mi, za­sta­na­wiał się, ja­kie wra­że­nie zro­bi­ło­by ono na ja­kimś ob­cym przy­by­szu. Na przy­kład na oby­wa­te­lu Me­dio­la­num, albo na kimś z no­wych, pod­bi­tych wła­śnie pro­win­cji w Ga­lii. Pró­bo­wał się przy­glą­dać ar­chi­tek­tu­rze mia­sta ocza­mi cu­dzo­ziem­ca i za każ­dym ra­zem wpra­wia­ło go to w zdu­mie­nie.

Więk­szość do­mów zbu­do­wa­no z ce­gły. Za nie­jed­ną po­zba­wio­ną ozdób fa­sa­dą, ob­ło­żo­ną tyl­ko stiu­kiem, krył się do­mus – luk­su­so­wy dom bo­ga­te­go lub szla­chet­nie uro­dzo­ne­go oby­wa­te­la. Domy tego typu były wy­so­kie na jed­no lub dwa pię­tra, mia­ły jed­ne drzwi wej­ścio­we oraz sze­reg ma­łych ta­ber­nae: po­miesz­czeń wy­naj­mo­wa­nych rze­mieśl­ni­kom i kup­com. Inne domy, czyn­szo­we in­su­lae, za­miesz­ki­wa­ne przez zwy­kłych oby­wa­te­li, były ogrom­ny­mi, wy­so­ki­mi na pięć pię­ter bu­dyn­ka­mi, w któ­rych małe, stło­czo­ne jed­no obok dru­gie­go miesz­ka­nia ofe­ro­wa­ły skrom­ne lo­kum każ­de­mu, kogo nie stać było na coś lep­sze­go: to zna­czy więk­szo­ści miesz­kań­ców mia­sta. Ich wy­so­kość czy­ni­ła je nie­mal rów­nie im­po­nu­ją­cy­mi jak bu­dow­le pu­blicz­ne.

Rów­nież w do­mach tego typu par­ter nie­mal za­wsze prze­zna­cza­no na warsz­ta­ty i skle­py. Poza tym w mie­ście były też bu­dow­le pu­blicz­ne: świą­ty­nie, ter­my, te­atry… nie­któ­re z ce­gły, inne z ja­sne­go mar­mu­ru albo ka­mie­nia.

Na ca­łym świe­cie nie ist­nia­ło dru­gie ta­kie mia­sto jak Rzym, a Nu­me­riusz czuł dumę, że jest jego oby­wa­te­lem.

Lu­cjusz Di­diusz Nat­ta ob­ser­wo­wał syna.

– Na co tak wy­trzesz­czasz oczy? – za­py­tał.

Nu­me­riusz wy­glą­dał, jak­by się obu­dził ze snu. Po­trzą­snął ra­mio­na­mi i gło­wą. Na­rzę­dzia za­dźwię­cza­ły w jego tor­bie.

– Na nic, oj­cze. Pró­bu­ję tyl­ko wy­obra­zić so­bie, co by po­my­ślał bar­ba­rzyń­ca przy­by­wa­ją­cy tu po raz pierw­szy.

Gro­ma­dzą­cy się co­dzien­nie na uli­cach tłum za­czy­nał rzed­nąć, tu i ów­dzie po­ja­wia­ły się pierw­sze wozy. Dla unik­nię­cia kor­ków pra­wo za­bra­nia­ło bo­wiem ru­chu wo­zów za dnia.

– Mu­si­my się po­spie­szyć: za­raz zaj­dzie słoń­ce. Nie mo­że­my po­zwo­lić, by Ty­tus De­cjusz Flak­kus Ga­lij­ski na nas cze­kał – wy­mam­ro­tał sam do sie­bie Di­diusz Nat­ta.

Po­su­wa­li się w stro­nę mu­rów, trzy­ma­jąc się nie­co krę­tej dro­gi. Nie­wol­ni­cy i oby­wa­te­le do­ko­ny­wa­li w po­śpie­chu ostat­nich za­ku­pów i śpie­szy­li w stro­nę do­mów: nikt nie lu­bił bez po­trze­by po­zo­sta­wać na uli­cy w ciem­ną noc.

– Dla­cze­go? – za­py­tał Nu­me­riusz, któ­ry usły­szał sło­wa ojca. – Czy to ja­kaś waż­na oso­ba?

– Flak­kus Ga­lij­ski? Mo­żesz to po­wie­dzieć gło­śno. To czło­wiek, któ­ry jest jed­ną z naj­waż­niej­szych oso­bi­sto­ści Repu­bli­ki. Jed­nym z naj­bliż­szych współ­pra­cow­ni­ków Ju­liu­sza Ce­za­ra.

ar­chi­tek­tu­ra

Rzym­scy in­ży­nie­ro­wie wy­my­śli­li struk­tu­rę łuku peł­ne­go, któ­ry po­zwo­lił im wzno­sić mo­sty, akwe­duk­ty i bu­dow­le ta­kie jak Ko­lo­seum. Ich dzie­ła bu­dow­la­ne, z któ­rych wie­le wciąż jesz­cze stoi (a nie­któ­re, przede wszyst­kim mo­sty, są na­dal w uży­ciu), były no­wa­tor­skie i wspa­nia­łe, je­dy­ne w swo­im ro­dza­ju ze wzglę­du na oka­za­łość oraz ele­gan­cję.

ta­ber­nae

Były to warsz­ta­ty rze­mieśl­ni­ków. Małe pra­cow­nie z przy­le­ga­ją­cym czę­sto miesz­ka­niem, wy­naj­mo­wa­ne kraw­com, ju­bi­le­rom, fry­zje­rom itp. Każ­dy bu­dy­nek miesz­kal­ny – za­rów­no wiel­kie in­su­lae pleb­su (ludu), jak i każ­dy do­mus pa­try­cju­szy (szla­chet­nie uro­dzo­nych) – miał na par­te­rze pew­ną licz­bę ta­ber­nae.

in­su­lae

Duża część miesz­kań­ców Rzy­mu zaj­mo­wa­ła małe miesz­ka­nia w ogrom­nych czte­ro- albo pię­cio­pię­tro­wych bu­dyn­kach, zbu­do­wa­nych czę­sto z ma­te­ria­łów mar­nej ja­ko­ści, co do­pro­wa­dza­ło od cza­su do cza­su do ich za­wa­le­nia. Dla unik­nię­cia po­ża­rów pa­no­wał za­kaz roz­pa­la­nia ognia, dla­te­go nie urzą­dza­no tam kuch­ni, a do­mo­stwa były sła­bo ogrze­wa­ne.

mury

Rzym, u za­ra­nia jego dzie­jów, czę­sto plą­dro­wa­ły hor­dy bar­ba­rzyń­ców. Z tego po­wo­du mia­sto za­cho­wa­ło po­tęż­ne mury obron­ne rów­nież w okre­sie naj­więk­szej po­tę­gi, kie­dy to gra­ni­ce oraz za­gro­że­nia były bar­dzo od­le­głe.

Re­pu­bli­ka

Po po­cząt­ko­wym okre­sie, kie­dy Rzy­mem rzą­dził król, usta­no­wio­no Re­pu­bli­kę – miej­sce kró­la za­ję­li dwaj kon­su­lo­wie, ale z cza­sem co­raz więk­szą rolę od­gry­wał se­nat. Re­pu­bli­kę ozna­cza­no skró­tem SPQR (łac. Se­na­tus Po­pu­lu­sque Ro­ma­nus – Se­nat i lud rzym­ski), a trwa­ła ona przez wie­le wie­ków, aż do cza­sów Ju­liu­sza Ce­za­ra.

DOMUS

Noc na­sta­ła szyb­ko. Di­diusz Nat­ta po­grze­bał w tor­bie z na­rzę­dzia­mi i za­pa­lił łu­czy­wo. Do­brze zna­li dro­gę, ale wraz z za­pad­nię­ciem zmro­ku wzra­sta­ło ry­zy­ko, że za­błą­dzą. W koń­cu oj­ciec z sy­nem do­tar­li do domu Flak­ku­sa Ga­lij­skie­go.

Z ze­wnątrz wi­docz­ny był tyl­ko sze­ro­ki mur po­kry­ty kre­mo­wym tyn­kiem. Po­środ­ku zaś muru znaj­do­wała się oka­za­ła drew­nia­na bra­ma z ozdo­ba­mi z brą­zu. Za­trza­śnię­te po­dwo­je nie spra­wia­ły wra­że­nia go­ścin­nych. Di­diusz Nat­ta prze­ka­zał łu­czy­wo sy­no­wi i za­ko­ła­tał do bra­my. Po kil­ku chwi­lach cięż­kie drzwi otwo­rzy­ły się i wy­szło z nich dwóch po­tęż­nych męż­czyzn. Byli wy­so­cy, mu­sku­lar­ni, oby­dwaj mie­li ru­da­we wło­sy oraz dłu­gie, gę­ste wąsy. Ich na­gich tor­sów nie osła­nia­ła żad­na tu­ni­ka, no­si­li tyl­ko weł­nia­ne spodnie. Nie było to za bar­dzo w rzym­skim sty­lu.

– Straż­ni­ku – ode­zwał się Di­diusz do jed­ne­go z męż­czyzn, pró­bu­jąc wy­glą­dać na pew­ne­go sie­bie – mo­że­my wejść?

Męż­czy­zna spoj­rzał na Nat­tę z góry swo­imi błę­kit­ny­mi ocza­mi.

– Kim je­steś? – za­py­tał. Miał sil­ny, ga­lij­ski ak­cent. Oby­dwaj straż­ni­cy mu­sie­li być naj­wy­raź­niej dwo­ma jeń­ca­mi schwy­ta­ny­mi przez Flak­ku­sa pod­czas pod­bo­ju Ga­lii.

– Na­zy­wam się Lu­cjusz Di­diusz Nat­ta, a to mój syn. Je­ste­śmy hy­drau­li­ka­mi. We­zwał nas Ty­tus De­cjusz Flak­kus Ga­lij­ski.

Straż­nik pod­niósł brew.

– O tej po­rze? To do­praw­dy dziw­ne. Klien­ci, tacy jak wy, mogą od­wie­dzać do­mus rano.

– Nie je­ste­śmy klien­ta­mi, straż­ni­ku. Flak­kus Ga­lij­ski we­zwał nas do wy­ko­na­nia ro­bót w swo­im domu i pro­sił, by­śmy przy­szli po­roz­ma­wiać dziś wie­czo­rem.

Straż­nik po­zo­stał nie­wzru­szo­ny. Le­d­wie za­uwa­żal­nym ru­chem pod­bród­ka wska­zał na tor­by, któ­re dwaj przy­by­sze mie­li prze­wie­szo­ne przez ra­mię.

– Co nie­sie­cie?

– Na­rzę­dzia – od­parł Di­diusz. – I dwa za­wo­ry.

Straż­ni­cy wy­mie­ni­li się spoj­rze­nia­mi.

– Man­ta­vo! – za­wo­łał je­den z nich.

Po chwi­li z bra­my wy­ło­nił się mały czło­wie­czek z tłu­sty­mi wło­sa­mi i o roz­bie­ga­nych oczach. Po krót­kiej wy­mia­nie zdań z jed­nym ze straż­ni­ków, w ję­zy­ku, któ­re­go Nu­me­riusz nie był w sta­nie zro­zu­mieć, zwró­cił się do nowo przy­by­łych.

– Maj­strze hy­drau­li­ku, cze­ka­li­śmy na