Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Zośka i Parasol. Opowieść o niektórych ludziach i niektórych akcjach dwóch batalionów harcerskich

Zośka i Parasol. Opowieść o niektórych ludziach i niektórych akcjach dwóch batalionów harcerskich

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-244-0287-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Zośka i Parasol. Opowieść o niektórych ludziach i niektórych akcjach dwóch batalionów harcerskich

Książka powstała na podstawie sławnego archiwum Jana Rodowicza – Anody, relacji żołnierzy batalionów, dokumentów, listów, pamiętników, konsultacji z matkami poległych. Autor prowadzi swych bohaterów – spadkobierców ideałów Kamieni na szaniec – przez barykady powstańcze od Woli poprzez Starówkę po Czerniaków. Spotykamy na kartach najsłynniejsze postaci Szarych Szeregów: Andrzeja Romockiego – Morro, Piotra Pomiana, Stanisława Leopolda, Czarnego Jasia – Wuttke, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego.Iskry wydały epopeję druha Kamińskiego po raz pierwszy w roku 1957. Obecne wydanie wzbogacono unikatowymi zdjęciami bohaterów, a także wstępem Barbary Wachowicz.

Polecane książki

W komentarzu zostały omówione najnowsze zmiany do Kodeksu wykroczeń, w tym dotyczące odpowiedzialności za naruszenie: obowiązku meldunkowego - w związku z uchyleniem art. 147 k.w., regulacji odnoszących się do umów timeshare i umów o długoterminowy produkt wakacyjny, bezpieczeństwa na drogach p...
Biografia znanego mistrza kickboxingu, miłośnika sportów ekstremalnych, prezentera  i gwiazdy programów telewizyjnych. Książka zawiera wiele niepublikowanych informacji o spektakularnej karierze sportowej, barwnym życiu prywatnym, dramatycznej walce o życie córki, rozległych zainteresowaniach i niez...
Poradnik do gry Crusader Kings II: Mroczne Wieki zawiera opis wszystkich zasad gry, liczne porady dotyczące każdego elementu tego tytułu, szereg tabel z istotnymi dla gracza informacjami, a także objaśnienia wszelkich niuansów rozgrywki.Crusader Kings II - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez g...
Aleksander, wicehrabia Stewart, dostaje od ojca trudne zadanie. Musi znaleźć sposób, aby zapobiec mezaliansowi i nie dopuścić do zaręczyn swego młodszego brata Petera z panną Linette Darling. O pomoc prosi siostrę Linette, Emmę, która odmawia oburzona jego zuchwałością, i wkr&oacut...
Bardzo dużo spółek z ograniczoną odpowiedzialnością decyduje się na powierzenie bezpieczeństwa swojego mienia wyspecjalizowanym agencjom ochrony. Najpierw jednak trzeba koniecznie sprawdzić, czy wybrana firma, która ma czuwać nad obiektami, posiada wymagane uprawnienia. Następnie zaś należy precyzyj...
Apokalipsa – to druga część trylogii o hybrydach – Eel – powieści ukazującej wydarzenia biblijne w nowej perspektywie....

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Aleksander Kamiński

OPRA­CO­WA­NIE GRA­FICZ­NE An­drzej Ba­rec­ki

KO­REK­TA Jo­lan­ta Ro­so­siń­ska

ZDJĘ­CIE NA OKŁAD­CE

DO­BÓR ZDJĘĆ I POD­PII­SY Bar­ba­ra Wa­cho­wicz

Zdję­cia ze zbio­rów Bar­ba­ry wa­cho­wicz ofia­ro­wa­ne przez żoł­nie­rzy ba­ta­lio­nu „Zoś­ka”; zdję­cia współ­cze­sne – Bar­ba­ra Wa­cho­wicz; re­pro­duk­cje zdjęć ar­chi­wal­nych – Adam Płu­cien­nik

Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Iskry, War­sza­wa 2009

ISBN 978-83-244-0287-8

Wy­daw­nic­two Iskry

ul. Smol­na 11 00-375 War­sza­wa

tel./faks: (0-22) 827-94-15

e-mail:iskry@iskry.com.pl

www.iskry.com.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Barbara WachowiczPolska godna szacunku

Jest luty 1978 roku. War­szaw­skie kino „Skar­pa”, po któ­rym dziś po­zo­sta­ła już tyl­ko zie­ją­ca pust­ką jama. Pre­mie­ra fil­mu Jana Łom­nic­kie­go „Ak­cja pod Ar­se­na­łem”. Tłum­nie ze­bra­na eli­ta War­sza­wy i War­szaw­ki. Roz­gło­śny gwar na­gle cich­nie i przez kino to­czy się szmer: „Ka­myk… Ka­myk… Ka­myk…”. Cała wi­dow­nia wsta­je. Bu­rza okla­sków. Siwy, nie­wy­so­ki, nie­co przy­gar­bio­ny star­szy pan o ży­wych, czar­nych oczach – wi­do­mie za­sko­czo­ny, za­że­no­wa­ny po­chy­la gło­wę w ge­ście po­dzię­ki.

Druh Alek­san­der Ka­miń­ski, au­tor „Ka­mie­ni na sza­niec”, książ­ki uczą­cej po­ko­le­nia bra­ter­stwa i służ­by.

Ileż mu za­wdzię­cza­my! Woj­na zdru­zgo­ta­ła świat na­szych ro­dzi­ców. Nas rzu­ci­ła w pust­kę. Było sza­ro, buro, bez­na­dziej­nie. Każ­dy sa­mo­chód za­trzy­mu­ją­cy się przed do­mem przej­mo­wał gro­zą. Może już idą po ro­dzi­ców, żoł­nie­rzy Ar­mii Kra­jo­wej, tych, któ­rzy się nie ujaw­ni­li.

Pierw­szym świa­tłem w mro­ku tych sta­li­now­skich lat była nie­wiel­ka ksią­żecz­ka, ob­ja­wie­nie, olśnie­nie. Za­ka­za­ne, wy­co­fa­ne z bi­blio­tek „Ka­mie­nie na sza­niec”. „Rudy”, „Alek”, „Zoś­ka” – wy­cią­ga­ją do nas po­moc­ną dłoń. – Tacy by­li­śmy – mó­wią – a wy, jacy je­ste­ście? Któ­reś z AK-owskich dzie­ci prze­my­ci­ło też wiersz Ta­de­usza Gaj­ce­go: „Jed­na jest zie­mia, któ­ra nie­sie cie­bie i mnie, i jed­na mło­dość…”. Wie­dzie­li­śmy, że zgi­nął w po­wsta­niu. Mło­dość nie była jed­na. Ale była jed­na zie­mia – i ten „je­den dom, któ­ry nade mną w to­bie ro­śnie” – jak na­pi­sał. Oni zgi­nę­li.Te­raz my mu­si­my wzno­sić ten pol­ski dom – tak so­bie tłu­ma­czy­li­śmy na­sze za­da­nie. Świat prze­sta­wał być pu­sty.

SZKO­ŁA CHA­RAK­TE­RÓW

Ja­kimś cu­dem oca­la­ło ar­chi­wum Alek­san­dra Ka­miń­skie­go. Udo­stęp­nio­ne mi przez żonę Ka­my­ka, Ja­ni­nę z So­ko­łow­skich, od­kry­ło przede mną sze­reg bez­cen­nych do­ku­men­tów. Wśród nich mło­dzień­czy pa­mięt­nik, a na jego kar­tach sło­wa dzie­więt­na­sto­let­nie­go har­ce­rza, za­pi­sa­ne w 1922 roku: „Dużo ma­rzę. I znów o Niej, o tej Bia­łej, Uko­cha­nej Naj­ja­śniej­szej Pol­sce. Pa­mię­tam, jak przed laty my­śla­łem o To­bie. By­łaś mi Ide­ałem, Praw­dą, Spra­wie­dli­wo­ścią. Pa­mię­tam, jak łzy szczę­ścia ka­pa­ły mi z oczu, gdyś wsta­ła z gro­bu… Ma­rzy­łem o To­bie!

A te­raz? Cze­go Ci brak? Dla­cze­go Sy­no­wie Twoi tak cham­sko wy­że­ra­ją się o wła­dzę?! (…)

Bo nie dość jest my­śleć i chcieć o Pol­sce i dla Pol­ski.Trze­ba sa­me­mu re­pre­zen­to­wać Pol­skę!!!”.

Temu prze­ko­na­niu po­zo­stał wier­ny. U schył­ku ży­wo­ta po­wie­dział: „Pra­gną­łem prze­ka­zy­wać chłop­com i dziew­czę­tom, mło­dzie­ży i do­ro­słym swój ide­ał Pol­ski god­nej sza­cun­ku”.

O ten ide­ał Pol­ski, ide­ał Po­la­ka wal­czył w naj­tra­gicz­niej­szych la­tach oku­pa­cji. „Wiel­ka gra” jest nie tyl­ko pod­ręcz­ni­kiem wal­ki z wro­giem, nie­sie wzor­ce ży­cia.

„Je­śli­by de­mo­kra­tycz­na Rzecz­po­spo­li­ta ska­za­na zo­sta­ła przez ja­kieś fa­tum dzie­jo­we na rzą­dy sła­be i nie­trwa­łe – zgi­nie­my! Na Pol­skę nie­rząd­ną i nie­po­rad­ną nie ma miej­sca w na­szej czę­ści Eu­ro­py” – pi­sał druh Ka­miń­ski. „Pol­ska bę­dzie pań­stwem de­mo­kra­tycz­nym, par­tie zaś po­li­tycz­ne są nie­od­łącz­nym i nie­zbęd­nym skład­ni­kiem każ­de­go ustro­ju de­mo­kra­tycz­ne­go, gdyż de­mo­kra­cja – to do­pusz­cze­nie do gło­su spo­łe­czeń­stwa.

Ale gdy­byś moc­no się prze­jął du­chem któ­rejś par­tii po­li­tycz­nej i wszedł w jej służ­bę, zdo­bądź się na naj­wyż­szy wy­si­łek, aby prze­strze­gać w swym ży­ciu par­tyj­nym ogrom­nie waż­nej za­sa­dy: po­mi­mo ca­łej mi­ło­ści i wia­ry, jaką da­rzysz swo­ją par­tię – zdo­bądź się na lo­jal­ną po­sta­wę wo­bec wszyst­kich in­nych par­tii, sto­ją­cych na grun­cie nie­pod­le­głe­go pań­stwa pol­skie­go. Jed­ną z naj­przy­krzej­szych wła­ści­wo­ści ży­cia par­tyj­ne­go jest ja­kieś sza­tań­skie otu­ma­nie­nie mó­zgów, któ­re czy­ni z lu­dzi on­giś ry­cer­skich, ho­no­ro­wych i uczci­wych – ogłu­pia­łych fa­na­ty­ków, któ­rzy we wszyst­kich in­nych par­tiach i stron­nic­twach po­li­tycz­nych prócz wła­sne­go do­strze­ga­ją tyl­ko pod­łość, nik­czem­ne in­ten­cje, nie­udol­ność i złą wolę – oraz prze­ko­na­ni są, że naj­strasz­niej­sze klę­ski spo­tkać są go­to­we oj­czy­znę z rąk ich prze­ciw­ni­ków po­li­tycz­nych. Zdo­bądź się na ry­cer­ski i lo­jal­ny sto­su­nek wo­bec in­nych par­tii. Od naj­skraj­niej le­wi­co­wej do skraj­nie pra­wi­co­wej – trak­tuj wszyst­kie gru­py jako te, w sto­sun­ku do któ­rych trze­ba zdo­by­wać się na lo­jal­ność, w sto­sun­ku do któ­rych trze­ba czy­nić wy­si­łek zro­zu­mie­nia ich in­ten­cji. Kul­tu­ra pol­skie­go ży­cia po­li­tycz­ne­go była do­tych­czas fa­tal­na. Ta dzie­dzi­na woła wiel­kim gło­sem o nowy styl ży­cia.

Je­śli­byś wszedł do ży­cia po­li­tycz­ne­go i zy­ski­wał na to ży­cie wpływ – miej am­bi­cję wnie­sie­nia tam god­nych od­ro­dzo­nej Pol­ski form po­stę­po­wa­nia, u pod­ło­ża któ­rych leżą sta­re, ale za­wsze ak­tu­al­ne praw­dy o tym, że służ­ba na­ro­do­wi, a nie po­goń za przy­wi­le­ja­mi i ko­rzy­ścia­mi – jest ho­no­rem każ­de­go oby­wa­te­la! Każ­de­go po­li­ty­ka! (…)

Nie kon­sty­tu­cje, nie masy ludz­kie i nie gra­ni­ce de­cy­du­ją o wiel­ko­ści na­ro­dów i ich roli w świe­cie. (…) O wiel­ko­ści i po­tę­dze państw de­cy­du­je nie ustrój, nie ob­szar, nie masa ludz­ka – lecz czło­wiek i cha­rak­ter czło­wie­ka. (…) Styl ży­cia Po­la­ków za­de­cy­du­je o na­szej wiel­ko­ści”.

Re­da­go­wa­ny prze­zeń „Biu­le­tyn In­for­ma­cyj­ny”, naj­więk­sze pi­smo pod­ziem­nej Eu­ro­py – nie tyl­ko niósł in­for­ma­cje z fron­tów, lecz tak­że praw­dzi­wie wy­cho­wy­wał na­ród.

„Za co umie­ra­my, o co wal­czy­my, dla cze­go ży­je­my?”, „O służ­bie i za­słu­dze”, „Pa­trio­tyzm bier­ny i pa­trio­tyzm czyn­ny”, „Każ­dy Po­lak żoł­nie­rzem”, „Ka­mie­nie przez Boga rzu­ca­ne na sza­niec”, „Ar­mia Kra­jo­wa woj­skiem de­mo­kra­tycz­nym”, „Nę­dza Po­la­ków – to nie­wo­la Pol­ski, bo­gac­two – to jej siła”, „Wal­ka z pi­jań­stwem – obo­wiąz­kiem na­ro­do­wym”, „Co to jest de­mo­kra­cja?”, „W po­szu­ki­wa­niu siły”, „Wol­ność, wol­ność.”, „O jaką Pol­skę wal­czy­my?”, „Dla­cze­go od­rzu­ca­my ko­mu­nizm?”, „Cha­rak­ter na­ro­do­wy Po­la­ków” – już same ty­tu­ły tek­stów Ka­my­ka mó­wią o krę­gu spraw naj­waż­niej­szych, do któ­rych po­wra­cał. I tu mnó­stwo spo­strze­żeń nie utra­ci­ło swej ak­tu­al­no­ści. Ana­li­zu­jąc nasz cha­rak­ter na­ro­do­wy, Ka­myk wy­li­cza naj­waż­niej­sze ce­chy: umi­ło­wa­nie wol­no­ści i nie­za­leż­ność du­cha, wiel­ko­dusz­ność, do­broć, po­czu­cie hu­ma­ni­tar­ne, mę­stwo, bo­ha­ter­stwo, ho­nor, umie­jęt­ność cał­ko­wi­te­go od­da­nia się spra­wie pu­blicz­nej. Ale te wspa­nia­łe ce­chy mogą przyj­mo­wać for­my po­zy­tyw­ne i ne­ga­tyw­ne. Obok nie­na­wi­ści do ob­ce­go jarz­ma, poza to­le­ran­cją re­li­gij­ną, prze­ciw­sta­wia­niem się cen­zu­rze i taj­nej po­li­cji – war­chol­stwo i „dzie­le­nie się na co­raz drob­niej­sze par­tie”. Na­sze chwa­leb­ne „umi­ło­wa­nie wol­no­ści”: „Jest to za­ra­zem jed­nak wła­ści­wość nie­bez­piecz­na, czy­nią­ca z nas wy­jąt­ko­wo trud­ne do rzą­dze­nia spo­łe­czeń­stwo, w któ­rym uzgod­nie­nie de­cy­zji mię­dzy wol­ny­mi i nie­pod­le­gły­mi gru­pa­mi sta­je się czę­sto rze­czą nie­osią­gal­ną”. Praw­dzi­wa de­mo­kra­cja „prze­ja­wia się w trak­to­wa­niu swo­jej par­tii jako czę­ści na­ro­du, a nie jako ob­ja­wie­nia na­ro­do­we­go, któ­re je­dy­nie tyl­ko i wy­łącz­nie zdol­ne jest ob­da­rzyć na­ród wszel­ki­mi do­bro­dziej­stwa­mi” – stwier­dza Ka­myk. Obok ofiar­no­ści i spo­łecz­nej służ­by – ist­nie­je u nas groź­ne zja­wi­sko nie­do­ce­nia­nia war­to­ści lu­dzi do­brze pra­cu­ją­cych, nie­do­ce­nia­nie zja­wisk eko­no­micz­nych, lek­ce­wa­żą­cy sto­su­nek do sza­rej, mrów­czej pra­cy i do „sza­re­go czło­wie­ka”, nie­umie­jęt­ność or­ga­ni­za­cji dzia­łań i pra­cy. A jed­no­cze­śnie – gdy Niem­cy uczy­ni­li wszyst­ko, by znisz­czyć, uni­ce­stwić pol­ską kul­tu­rę, szkol­nic­two, by zła­mać, za­mor­do­wać, roz­pić na­ród – „szczy­ty mło­dzie­ży prze­cho­dzą dziś we wszyst­kich war­stwach spo­łecz­nych okres tak sil­ne­go na­pię­cia ide­owe­go, tak bez­gra­nicz­ne­go od­da­nia Pol­sce, or­ga­ni­zu­ją z ta­kim roz­ma­chem pra­cę nad sobą – że po­zaz­dro­ścić im mogą po­ko­le­nia po­przed­nie” – su­mo­wał Ka­myk na ła­mach „Biu­le­ty­nu” opty­mi­stycz­nym ak­cen­tem swe roz­wa­ża­nia po­świę­co­ne mło­dzie­ży w cy­klu „Bla­ski i nę­dze ży­cia oku­pa­cji” (1942).

„Ży­ciem moim: Pol­ska cier­pią­ca i wal­czą­ca. Wia­rą moją: Pol­ska zwy­cię­ska i trium­fu­ją­ca” – to wy­zna­nie wia­ry za­miesz­czo­ne w „Ka­te­chi­zmie” kol­por­to­wa­nym przez chłop­ców i dziew­czę­ta z Sza­rych Sze­re­gów.

W ar­chi­wach Ka­my­ka jest re­cen­zja Jana Kot­ta z „Ka­mie­ni na sza­niec”(„Prze­krój” 1946, nr 49) za­czy­na­ją­ca się sło­wy: „(…) od­rzu­ca mnie od tej książ­ki. To jest groź­na książ­ka. Tak wy­cho­wy­wa­no po­ko­le­nie kon­do­tie­rów, a nie żoł­nie­rzy i dzia­ła­czy świa­do­mych celu i sen­su wal­ki”.

Przy­po­mi­nam, że kon­do­tier – to na­jem­nik wal­czą­cy za obo­jęt­ną mu spra­wę dla pie­nię­dzy.

13 wrze­śnia 1942 roku na ćwi­cze­niach huf­ca Sza­rych Sze­re­gów Mo­ko­tów Gór­ny „kon­do­tier” Ja­nek Byt­nar „Rudy” od­czy­tał roz­kaz „kon­do­tie­ra” Ta­de­usza Za­wadz­kie­go „Zoś­ki”, do­wód­cy Grup Sztur­mo­wych:

„Sto­imy moc­no i stać bę­dzie­my nadal na róż­nych od­cin­kach wal­ki pod­ziem­nej, pro­wa­dzo­nej z wro­ga­mi już dziś. Cho­ciaż wal­kę tę pro­wa­dzi się bez bro­ni w ręku, jed­nak moż­na w niej roz­wi­nąć w so­bie od­wa­gę, kar­ność, zdol­ność bra­nia na sie­bie od­po­wie­dzial­no­ści. Tej je­dy­nej w swo­im ro­dza­ju szko­ły cha­rak­te­rów, jaką jest dla nas wal­ka pod­ziem­na, nie wol­no nam prze­oczyć.

By­ło­by jed­nak źle, gdy­by­śmy po­prze­sta­li na przy­go­to­wa­niu się tyl­ko do wal­ki zbroj­nej, a za­po­mnie­li o tych roz­licz­nych obo­wiąz­kach, ja­kie ocze­ku­ją nas w Pol­sce nie­pod­le­głej. Na­szym ce­lem jest nie tyl­ko wy­cho­wa­nie żoł­nie­rza, ale ukształ­to­wa­nie peł­no­war­to­ścio­we­go oby­wa­te­la, zdol­ne­go nie tyl­ko do służ­by woj­sko­wej, lecz do jak naj­sze­rzej po­ję­tej służ­by spo­łecz­nej, służ­by oby­wa­tel­skiej”.

Roz­ka­zy, li­sty, no­tat­ki bo­ha­te­rów „Ka­mie­ni na sza­niec”, bo­ha­te­rów „Zoś­ki i Pa­ra­so­la” sta­no­wią bez­cen­ne do­wo­dy, że – jak po­wie­dział o swym po­ko­le­niu Zdzi­sław Stro­iń­ski, po­eta po­le­gły w po­wsta­niu – „ta mło­dość nie my­śli o zglisz­czach, lecz łunę my­śli po­nie­sie”.

Blask tej łuny obej­mu­je no­tat­ki Alka Da­wi­dow­skie­go, któ­re lat trzy­dzie­ści le­ża­ły ukry­te w ko­mi­nie. Ten „kon­do­tier” w swych re­flek­sjach po­sta­na­wia: „Wszyst­ko po­ję­te jako przy­go­to­wa­nie, za­pra­wa do do­brej pra­cy i ca­łe­go ży­cia… Wy­ko­rzy­sta­nie chwi­li, chwy­ce­nie oka­zji, by roz­grza­ne że­la­zo kuć na go­rą­co, by me­tal nie tra­cił na swej czy­sto­ści i szla­chet­no­ści, by co­raz nowe i lep­sze przy­bie­rał for­my (…) naj­wię­cej rzut­ko­ści i ini­cja­ty­wy, ener­gii (…). Nie wol­no ogra­ni­czać się do po­zna­nia tyl­ko jed­ne­go stron­nic­twa czy ugru­po­wa­nia, oby­wa­tel­skim obo­wiąz­kiem jest za­po­zna­nie się w po­sza­no­wa­niu dla prze­ciw­ni­ka ze wszyst­ki­mi kie­run­ka­mi my­śli po­li­tycz­nej pol­skiej: a) wy­cho­wa­nie oby­wa­tel­skie, b) współ­ży­cie, c) kul­tu­ra, d) na­ucza­nie pra­cy za­wo­do­wej, spo­łecz­nej, or­ga­ni­za­cyj­nej”.

„Kon­do­tier” „Mały Ta­dzio” Wut­t­ke – brat „Czar­ne­go Ja­sia” – w li­ście do ojca na Boże Na­ro­dze­nie 1943: „Mu­si­my trwać, mu­si­my we krwi wzra­stać. Tyl­ko jak wzro­śnie­my. Dro­ga krwi do­kąd za­pro­wa­dzi. Wro­gość, ob­cość, na­pię­cie nie­na­wi­ści na­si­la­ją się (…). «Jako i my od­pusz­cza­my» – czy rze­czy­wi­ście, czy też to tyl­ko fra­zes?”.

I w li­ście ostat­nim, u pro­gu roku 1944, któ­ry miał być w jego ży­ciu ostat­ni: „Świa­do­ma od­po­wie­dzial­ność za to jed­no­ra­zo­we na­sze ży­cie, któ­re te­raz nie­wie­le kosz­tu­je, nie two­rzy bez­wol­nych roz­grze­szeń. Raz żyję, więc mu­szę żyć jak naj­le­piej”.

A „kon­do­tier”„Czar­ny Jaś” – czo­ło­wy bo­ha­ter książ­ki Ka­my­ka – twór­ca sław­nej Ak­cji „M”, pi­sał do ojca 30 wrze­śnia 1943 roku, po śmier­ci „Ru­de­go”, „Alka” i „Zoś­ki”: „Od­cho­dzą je­den za dru­gim, jak ka­mie­nie przez Boga rzu­ca­ne na sza­niec. Ale rzu­ca­ne nie w ni­cość, nie na zmar­no­wa­nie. Je­den przy dru­gim twar­do sto­ją. Jak ce­gła przy ce­gle. Wzno­szą się ścia­ny wiel­kie­go domu. (…) To nic, jak przyj­dzie być mar­twą ce­głą, nie­ru­cho­mą, tego domu. (…) Dużo mu­ra­rzy po­trze­ba! Jak dom wy­mu­ru­ją, niech nie stoi pu­sty. (…) Dom już wi­dać. Tak! (…) Ale ce­gły dro­gie. Dro­gie ce­gły rzu­ca­ne na sza­niec. Co dnia! Niech nie stoi pu­sty!”.

WAL­CZYĆ ZE ZŁEM

„(…) Gdy pi­sa­łem «Ka­mie­nie», to prze­cież pi­sa­łem o za­przy­jaź­nio­nych ze sobą chłop­cach. Więc gdy zde­cy­do­wa­łem się pi­sać – do­ko­na­łem tego w cią­gu kil­ku dni, może ty­go­dnia? Od­czu­wa­łem to tak, jak­bym był me­dium, przez któ­re wy­po­wia­da się ja­kaś wiel­ka siła, siła pod­sta­wo­wych war­to­ści. I za­wsze mia­łem po­czu­cie, że nie je­stem au­to­rem «Ka­mie­ni», lecz tyl­ko po­śred­ni­kiem w ich prze­ka­za­niu (…). Wszyst­ko to się splą­ta­ło, sto­pi­ło: mi­łość i ża­ło­ba po po­le­głych chłop­cach, ja­kieś wi­zje pod­sta­wo­wych war­to­ści i chęć da­nia im wy­ra­zu” – ten list dru­ha Alek­san­dra Ka­miń­skie­go do mnie, da­to­wa­ny 14 lu­te­go 1978 roku, jest je­dy­nym do­ku­men­tem mó­wią­cym o tym, w ja­kim na­pię­ciu emo­cjo­nal­nym po­wsta­wa­ła ta książ­ka za­czy­na­ją­ca się jak ga­wę­da przy har­cer­skim ogni­sku: „Po­słu­chaj­cie opo­wia­da­nia o «Alku», «Ru­dym», «Zo­ś­ce»…”.

Dzię­ki dzie­cię­ce­mu pa­mięt­ni­ko­wi cór­ki Ka­my­ka – Ewy – zna­my do­kład­nie czas po­wsta­nia pierw­szej wer­sji „Ka­mie­ni”. To po­cząt­ko­we dni maja 1943 roku. Ka­myk dyk­to­wał swą opo­wieść żo­nie Ja­ni­nie, ukry­wa­jąc się w ma­łej ofi­cy­nie, na gra­ni­cy miej­sco­wo­ści Pia­stów i Żbi­ków pod Prusz­ko­wem. Od­na­la­zły­śmy to miej­sce z pa­nią pro­fe­sor Ewą z Ka­miń­skich Fe­lesz­ko i usi­ło­wa­ły­śmy wy­wal­czyć tam – przy uli­cy Gał­czyń­skie­go 44 – ja­kiś znak pa­mię­ci, mó­wią­cy, iż tu wła­śnie po­wsta­ła naj­sław­niej­sza książ­ka cza­sów oku­pa­cji. Nie­ste­ty – na próż­no. I po­my­śleć, że to wła­śnie w tym­że Pia­sto­wie cho­dził do szko­ły Ja­nek Byt­nar „Rudy”, że tu nas po la­tach kaź­nio­no za czy­ta­nie za­bro­nio­nych „Ka­mie­ni”, a nie­opo­dal – w Pę­ci­cach, ucie­kł­szy na wa­ga­ry, od­kry­li­śmy nie­zwy­kłą mo­gi­łę z or­łem i krzy­żem Vir­tu­ti Mi­li­ta­ri. Tu spo­czę­li żoł­nie­rze 2. plu­to­nu 3. kom­pa­nii ba­ta­lio­nu „Zoś­ka” po­le­gli 2 sierp­nia 1944 roku.

Do­wód­ca plu­to­nu – Iwo Ry­giel, pseu­do­nim „Bo­gu­sław”, po­ja­wia się prze­lot­nie na kar­tach „Zoś­ki i Pa­ra­so­la”. Pa­mię­ta­jąc, jak sta­li­śmy się straż­ni­ka­mi pę­cic­kiej mo­gi­ły – uda mi się po la­tach od­two­rzyć losy tych, któ­rzy tam spo­czy­wa­ją, w IV to­mie cy­klu „Wier­na rze­ka har­cer­stwa”.

W ga­blot­kach bra­ci Ro­moc­kich na na­szej wy­sta­wie „Ka­myk na szań­cu – opo­wieść o Dru­hu Alek­san­drze Ka­miń­skim i Jego Bo­ha­te­rach” – eks­po­nu­je­my pierw­sze po­wo­jen­ne wy­da­nie „Ka­mie­ni” z roku 1946, opa­trzo­ne de­dy­ka­cją: „Pani Ja­dwi­dze Ro­moc­kiej – mat­ce dwóch wspa­nia­łych sy­nów, któ­rych pa­mię­ci w pierw­szym rzę­dzie pra­gnę po­świę­cić dal­szy ciąg «Ka­mie­ni» – je­śli będę umiał je na­pi­sać”.

Kie­dy sło­wa do­trzy­mał?

W la­tach 1946-1947 od­wie­dzał Ka­my­ka Ja­nek Ro­do­wicz „Ano­da”, żoł­nierz plu­to­nu „Fe­lek” ba­ta­lio­nu „Zoś­ka”, po­rucz­nik Ar­mii Kra­jo­wej, uczest­nik ak­cji pod Ar­se­na­łem i dwu­dzie­stu in­nych w Wiel­kiej Dy­wer­sji… Ka­wa­ler Krzy­ża Vir­tu­ti Mi­li­ta­ri i dwa­kroć Krzy­ża Wa­lecz­nych. Zwa­ny – dla bra­wu­ry, wi­tal­no­ści, od­wa­gi, fan­ta­zji i nie­praw­do­po­dob­ne­go szczę­ścia – uła­nem ba­ta­lio­nu „Zoś­ka”. Na pew­no nie „sły­nął z fleg­ma­tycz­ne­go tem­pe­ra­men­tu”, jak pi­sze Ka­myk! Jest to jed­na z nie­licz­nych omy­łek w cha­rak­te­ry­sty­ce bo­ha­te­rów.

„Ano­da”, dwa­kroć ran­ny w po­wsta­niu, oca­lo­ny przez przy­ja­cie­la, Stasz­ka Sie­radz­kie­go „Świ­sta”, któ­ry go wy­niósł, ry­zy­ku­jąc ży­cie, spod ostrza­łu na Sta­rów­ce, dru­gi raz, ze zgru­cho­ta­nym ra­mie­niem, prze­wie­zio­ny z ko­na­ją­ce­go Czer­nia­ko­wa na pra­ski brzeg przez pol­skich żoł­nie­rzy i Dy­wi­zji im. Ko­ściusz­ki (jed­nym z nie­licz­nych pon­to­nów, któ­ry zdo­łał do­pły­nąć) – na­tych­miast po po­wro­cie do War­sza­wy, obok prac nad wy­do­by­wa­niem spod gru­zów po­le­głych, za­czął gro­ma­dzić ar­chi­wum ba­ta­lio­nu „Zoś­ka”. Od­naj­do­wał cu­dem w mi­ster­nie skon­stru­owa­nych skryt­kach oca­lo­ne do­ku­men­ty, ra­to­wał je, bła­gał tych, któ­rzy prze­ży­li: „Pisz­cie wspo­mnie­nia! Tyl­ko na­sza pa­mięć może ich oca­lić!”.

Po roz­mo­wach z Zoś­kow­ca­mi, po spo­tka­niach z „Ano­dą”, już wio­sną 1946, Ka­myk opra­co­wał część pierw­szą – „W dy­wer­sji”, za­czy­na­jąc opo­wieść przej­mu­ją­cą sce­ną prze­wo­że­nia le­śny­mi duk­ta­mi cia­ła „Zoś­ki”. Książ­ka mia­ła być dal­szym cią­giem „Ka­mie­ni na sza­niec”, mia­ła opo­wia­dać o tych, któ­rzy po odej­ściu „Ru­de­go”, „Alka”, „Zoś­ki” nadal będą peł­ni­li ich służ­bę w bra­ter­stwie i bo­ha­ter­stwie.

Har­cer­stwo od­ro­dzi­ło się po woj­nie bły­ska­wicz­nie i spon­ta­nicz­nie. Już w 1945 roku dwie­ście ty­się­cy mło­dych lu­dzi wło­ży­ło znów sza­re i zie­lo­ne mun­dur­ki, przy­pię­ło krzy­że, ukry­te pod­czas oku­pa­cji, bły­snę­ło li­lij­ka­mi. Druh Ka­miń­ski zo­stał człon­kiem Na­czel­nej Rady Har­cer­skiej. W jego ar­chi­wum za­cho­wa­ła się ko­pia re­fe­ra­tu wy­gło­szo­ne­go na kon­fe­ren­cji in­struk­to­rów 15 czerw­ca 1946 roku. Po­wie­dział: „Nie po­szli­śmy dro­gą ma­ło­dusz­ne­go słu­żal­stwa, pro­te­sto­wa­li­śmy prze­ciw­ko ob­łu­dzie, jaką na­rzu­ca się ca­łe­mu po­wo­jen­ne­mu ży­ciu, bro­ni­li­śmy z całą wia­rą w słusz­ność spra­wy ide­ałów har­cer­skich (…), bro­ni­li­śmy swej har­cer­skiej twa­rzy, ale rów­no­cze­śnie usi­ło­wa­li­śmy to wszyst­ko czy­nić w opar­ciu o nową pol­ską rze­czy­wi­stość – nie wbrew niej i nie poza nią”.

W mar­cu 1947 roku alar­mo­wał w li­ście do przy­ja­cie­la har­cer­skiej mło­do­ści – harc­mi­strza Oska­ra Żaw­roc­kie­go: „To­ta­lizm, je­dy­na or­ga­ni­za­cja mło­dzie­ży – to: 1) ogrom­ne zu­bo­że­nie ży­cia, 2) pchnię­cie sil­nie mło­dzie­ży do or­ga­ni­zo­wa­nia związ­ków kon­spi­ra­cyj­nych. Wszy­scy win­ni­śmy wyć na to jak psy i tłu­ma­czyć nie­zmor­do­wa­nie, by od tych po­my­słów od­wieść lu­dzi po­li­ty­ki! By­ła­by to ka­ta­stro­fa. Na od­wrót – trze­ba po­pie­rać włą­cze­nie w peł­no­praw­ne pol­skie ży­cie do­tąd od­su­wa­nych na bok mło­dzie­żo­wych or­ga­ni­za­cji ka­to­lic­kich. I bro­nić za wszel­ką cenę sa­mo­dziel­no­ści ZHP. (…) Nie wol­no się pod­da­wać!”. Na kwiet­nio­we świę­to har­cer­stwa roku 1947 przy­go­to­wał ga­wę­dę „Na­stęp­cy Świę­te­go Je­rze­go”. Zo­sta­ła ona przez sa­me­go mi­ni­stra oświa­ty oce­nio­na grom­kim okrzy­kiem: „Nie­bez­pie­czeń­stwo!”. Wro­go­wie ro­zu­mo­wa­li we­dle swej lo­gi­ki traf­nie. Bo jak­że w epo­ce na­ra­sta­ją­cych re­pre­sji od­czy­tać te sło­wa by­łe­go do­wód­cy ma­łe­go sa­bo­ta­żu: „Mu­si­my po­zbyć się wszel­kich wąt­pli­wo­ści i wa­hań. Mu­si­my być na­stęp­ca­mi Świę­te­go Je­rze­go w wal­ce ze wszel­kim złem. (…) Je­że­li po­sta­no­wi­li­śmy prze­bi­jać mur, nie prze­bi­jaj­my go gło­wą, lecz ja­kimś umie­jęt­nie wy­bra­nym na­rzę­dziem! Ale wal­czyć ze złem trze­ba. (…) Od­waż­nie i upo­rczy­wie, lecz ro­zum­nie i in­te­li­gent­nie. Kto by z wal­ki ze złem zre­zy­gno­wał – zre­zy­gno­wał­by z czło­wie­czeń­stwa!”. Ga­wę­da zo­sta­ła skon­fi­sko­wa­na. Na ple­num Ko­mi­te­tu Cen­tral­ne­go Pol­skiej Par­tii Ro­bot­ni­czej w tym­że kwiet­niu 1947 po­sta­no­wio­no: „Zde­ma­sko­wać na­le­ży po­zy­cję Ka­miń­skie­go jako szko­dli­wą”.

O tym, iż Ka­myk pra­co­wał nad książ­ką o „Zo­ś­ce” i „Pa­ra­so­lu” jesz­cze la­tem 1947, mówi list Ja­ni­ny Ko­wal­skiej, kol­por­ter­ki „Biu­le­ty­nu In­for­ma­cyj­ne­go”, mat­ki dwóch łącz­ni­czek: Ma­ry­ny, po­le­głej w po­wsta­niu, i Irki, za­mor­do­wa­nej w jego ostat­nich dniach z gru­pą bez­bron­nych dziew­cząt. Irka i jej po­ślu­bio­ny w po­wsta­niu mąż, „Czar­ny Jaś” Wut­t­ke – mie­li być jed­ny­mi z głów­nych bo­ha­te­rów no­wej książ­ki Ka­my­ka.

„Czę­sto i in­ten­syw­nie my­ślą je­stem przy Panu i jego pra­cy. Chcia­ła­bym swo­imi my­śla­mi po­móc Panu w pi­sa­niu – pi­sze mat­ka Irki 27 lip­ca 1947. – Już za parę dni 3-cia rocz­ni­ca Po­wsta­nia. (…) Żeby tak całe Po­wsta­nie mo­gło być opi­sa­ne!

Ja swo­ją Ma­ry­nę eks­hu­mo­wa­łam z Ogro­du Kra­siń­skich. Trud­no­ści z po­cho­wa­niem ich w kwa­te­rze «Zoś­ki» były ogrom­ne. Cały ty­dzień trwa­ły roz­mo­wy z dy­gni­ta­rza­mi, Ra­do­sław na­pi­sał b. moc­ny me­mo­riał – a ży­cie idzie swo­im to­rem. (…) Ob­sy­cha­ją łzy – za­ra­sta­ją gro­by”.

„Zo­ś­ce” miał wkrót­ce przy­być jesz­cze je­den. 7 stycz­nia 1949 za­mor­do­wa­no w Urzę­dzie Bez­pie­czeń­stwa pod­czas śledz­twa Jan­ka Ro­do­wi­cza „Ano­dę”. Jego ro­dzi­ce ura­to­wa­li ar­chi­wum – pa­mięt­ni­ki Zoś­kow­ców.

Opo­wia­da­ła mi mat­ka „Ano­dy”, Zo­fia Ro­do­wi­czo­wa, gdy ją od­wie­dza­łam w domu star­ców na Szu­biń­skiej:

– Jan­ka aresz­to­wa­no w wi­gi­lię Bo­że­go Na­ro­dze­nia 1948. Wła­śnie mie­li­śmy się dzie­lić opłat­kiem i dzię­ko­wa­łam Bogu, że oca­lił dla mnie cho­ciaż jed­no dziec­ko. Star­szy syn zgi­nął w po­wsta­niu, ale prze­cież były mat­ki, któ­rym przy sto­łach wi­gi­lij­nych sta­ły po trzy pu­ste krze­sła…

Dzwo­nek. My­śle­li­śmy, że może ktoś z bli­skich, sa­mot­nych…

Re­wi­zja była dość po­spiesz­na, da­łam Jaś­ko­wi ukrad­kiem opła­tek, żeby po­dzie­lił się w wię­zie­niu. Już go ży­we­go nie zo­ba­czy­łam. Wy­pro­wa­dzi­li. Ar­chi­wum sta­ło w pu­dłach na sza­fie. Nie wiem, ja­kim cu­dem nie za­uwa­ży­li. Po­rwa­li­śmy z mę­żem te pu­dła i za­czę­li prze­no­sić do za­przy­jaź­nio­nych są­sia­dów. Na­gle re­flek­sja – prze­cież oni po to wró­cą! Co ro­bić? Za­czę­li­śmy go­rącz­ko­wo prze­glą­dać. Trze­ba zo­sta­wić wszyst­ko o po­le­głych, ich już nie aresz­tu­ją, usu­nąć wszyst­ko, co może zgu­bić jesz­cze ży­ją­cych…

Wró­ci­li dru­gie­go dnia świąt Bo­że­go Na­ro­dze­nia. Od pro­gu py­ta­li o ar­chi­wum. Za­bra­li – te wy­se­lek­cjo­no­wa­ne przez nas reszt­ki, któ­re ni­ko­mu nie mo­gły za­szko­dzić, na ża­den na­pro­wa­dzić ich trop.

Od życz­li­wych są­sia­dów prze­nie­śli­śmy oca­lo­ne pa­mięt­ni­ki do Han­ny Dłu­go­szow­skiej. Jej już nie mie­li kogo aresz­to­wać. Mąż, sław­ny przed woj­ną pi­lot – zgi­nął w ka­ta­stro­fie lot­ni­czej. Oby­dwaj sy­no­wie, Ma­rek „Ba­obab” i An­drzej „Dłu­gi”, Zoś­kow­cy, po­le­gli w po­wsta­niu… Ba­li­śmy się, że mogą nas śle­dzić, umó­wi­li­śmy się na kon­takt – jak za oku­pa­cyj­nych cza­sów – w ko­ście­le Zba­wi­cie­la na ja­kiejś mszy. Zbie­la­ła jesz­cze bar­dziej. I mnie si­wi­zny przy­by­ło, bo nic o Jaś­ku nie wie­dzie­li­śmy – gdzie go trzy­ma­ją, co się z nim dzie­je, szy­ko­wa­łam pacz­ki, cho­dzi­łam pod wię­zie­nie na Ra­ko­wiec­kiej, nie przyj­mo­wa­li… A on już nie żył.

Han­na, klę­cząc obok mnie – to pa­mię­tam – szep­ta­ła taką dzi­wacz­ną li­ta­nię: …I od­puść nam na­sze winy… Od­da­łam mat­ce „Hani Bia­łej”… I od­puść nam na­sze winy… U mnie już nie… I od­puść nam… Dzię­ku­ję za wszyst­ko…

Prze­że­gna­ła się i po­szła. Do „jako i my od­pusz­cza­my” nie do­brnę­ła.

Te pa­mięt­ni­ki przy­ja­ciół i to­wa­rzy­szy bro­ni jej sy­nów były ostat­nią lek­tu­rą mat­ki. Han­na Dłu­go­szow­ska, otrzy­mu­jąc nie­mal co­dzien­nie wia­do­mo­ści o no­wych aresz­to­wa­niach wśród Zoś­kow­ców, po­peł­ni­ła sa­mo­bój­stwo.

Ar­chi­wum prze­ka­za­ła swej przy­ja­ciół­ce, in­nej mat­ce – Ire­nie Za­krzew­skiej. I jej nie mie­li kogo uwię­zić. Ha­nia Za­krzew­ska, dla pięk­no­ści swych ja­snych wło­sów zwa­na Bia­łą, zgi­nę­ła – jak An­drzej „Dłu­gi” – pod­czas pierw­szych dni po­wsta­nia na Woli…

Tyle mat­ka Ano­dy.

Do­tar­łam wio­sną 1985 do oboj­ga jesz­cze ży­ją­cych ro­dzi­ców „Hani Bia­łej”. Mat­ka Hani ofia­ro­wa­ła mi li­sty Ka­my­ka i opo­wie­dzia­ła dal­szy ciąg dra­ma­tycz­nych lo­sów ar­chi­wum „Ano­dy”:

– My, mat­ki po­le­głych, bar­dzo zbli­ży­ły­śmy się, ja­koś tak przy­tu­li­ły do sie­bie. Ja­dwi­ga Ro­moc­ka sta­ra­ła się nas łą­czyć, za­wsze mó­wi­ła: – An­drzej był ich do­wód­cą, dbał o nich, te­raz tak ja mu­szę dbać o was – ich mat­ki. Naj­bied­niej­sze były te, któ­re dzie­ci zna­leźć nie mo­gły i nie zna­la­zły, jak pani Ko­wal­ska, któ­ra cór­ki Irki, żony Czar­ne­go Ja­sia, szu­ka­ła mie­sią­ca­mi. Inne nie wie­rzy­ły, jak pani Ste­fa­nia Ba­czyń­ska, cią­gle po­wta­rza­ła: – Nig­dy, nig­dy nie uwie­rzę w śmierć Krzy­cha, on żyje, on jest gdzieś za gra­ni­cą, on wró­ci.

Han­ka Dłu­go­szow­ska swo­ich chłop­ców zna­la­zła obu. Ja moją Ha­nię też. Nie mia­ły­śmy na kogo cze­kać. A te­raz my, mat­ki dzie­ci po­bi­tych, pa­trzy­ły­śmy, jak ci ostat­ni ich przy­ja­cie­le, któ­rzy prze­ży­li – idą do wię­zień – może na za­tra­ce­nie.

Przy­szła Han­ka Dłu­go­szow­ska. Wie­dzie­li­śmy już o aresz­to­wa­niu Ano­dy. Nio­sła ja­kieś tor­by:

– Zoń­ka Ro­do­wi­czo­wa dała mi na prze­cho­wa­nie te pa­mięt­ni­ki, któ­re Ja­nek ze­brał. Wiesz, ja tam od­na­la­złam mo­ich – po­wie­dzia­ła. I wy­su­płu­je te kart­ki. Ja­kieś za­pi­ski An­drze­ja, roz­wa­ża­nia o róż­ni­cy mię­dzy wy­kształ­ce­niem a mą­dro­ścią, de­fi­ni­cje czło­wie­ka mą­dre­go, któ­ry ma wła­ści­wą hie­rar­chię war­to­ści…

– No po­patrz, czym to się ci moi sy­no­wie zaj­mo­wa­li mię­dzy wy­sa­dza­niem po­cią­gów i stu­dia­mi w pod­cho­rą­żów­ce – Han­ka po­gła­ska­ła pa­pie­rek de­li­kat­nie. – A do Mar­ka to się w po­wsta­niu przy­plą­tał pies. Do­wie­dzia­łam się z tego wspo­mnie­nia Bila. Ja w ogó­le nie pa­mię­tam tego chłop­ca, szko­da. Ład­nie pi­sze, że „Ba­obab” ol­brzym opie­ko­wał się tym kun­del­kiem i prze­zwa­li go Sa­dzik, bo ich plu­ton był „Sad”. I nie wia­do­mo, co się sta­ło z Sa­dzi­kiem, jak Ma­rek zgi­nął. Może ja we­zmę te­raz ja­kie­goś psa, jak my­ślisz, Iren­ko?

– Tak, tak, na­ma­wia­łam, żeby wzię­ła! – I na­zwę go Sa­dzik! – po­wie­dzia­ła, że­gna­jąc się i zo­sta­wia­jąc mi te pa­mięt­ni­ki. – Bo tu im bę­dzie le­piej niż u mnie! – wy­rze­kła, jak­by to było coś ży­we­go.

Nie wzię­ła Sa­dzi­ka. Po­peł­ni­ła sa­mo­bój­stwo.

Prze­ży­ła śmierć sy­nów. Ale śmier­ci cy­wil­nej tych, co po­zo­sta­li – nie mo­gła.

Alek­san­der Ka­miń­ski nie na­pi­sał o śmier­ci „Ba­oba­ba”, ani o Sa­dzi­ku…

O mo­jej Hani też nie.

Kie­dy mat­ka „Dłu­gie­go” i „Ba­oba­ba” zo­sta­wi­ła nam te wspo­mnie­nia Zoś­ko­we – prze­czy­ta­łam u „Świ­sta”, jak Ha­nia za­grze­wa­ła ich do wal­ki – a za chwi­lę, jak zo­ba­czył ją na kar­to­fli­sku i jej wło­sy pra­wie bia­łe, tak ja­sne, cze­pia­ją­ce się naci. I Ta­dzio „Lesz­czyc” tak pięk­nie o niej na­pi­sał – jak się prze­bi­ja­li ze Spo­koj­nej, moja Ha­nia bie­gła do ran­ne­go w strasz­nym ogniu. Ale ja nie mam żalu, że Hani nie ma w „Zo­ś­ce i Pa­ra­so­lu”. Wiem, że pan Alek­san­der mu­siał wy­bie­rać…

Sio­stra moja, Ma­ry­la Ło­skie­wicz-Pasz­ko­wicz, to jego ko­le­żan­ka z taj­ne­go har­cer­stwa w Hu­ma­niu! No­si­ła pseu­do­nim „Szczę­sna”. Ma­ry­la od­na­la­zła pana Ka­miń­skie­go po po­wsta­niu w Ło­dzi, utrzy­my­wa­ła z nim ser­decz­ny kon­takt. Po prze­czy­ta­niu prze­cho­wy­wa­nych u mnie pa­mięt­ni­ków po­wie­dzia­ła: – On by je oca­lił…

„Wśród lu­dzi mi bar­dzo bli­skich były ostat­nio w War­sza­wie bar­dzo cięż­kie przej­ścia – mu­sia­łeś zresz­tą czy­tać ko­mu­ni­kat o aresz­to­wa­niach resz­tek lu­dzi z by­łych Ba­ta­lio­nów «Zoś­ka» i «Pa­ra­sol»” – pi­sze Ka­myk Oska­ro­wi Żaw­roc­kie­mu 28 lu­te­go 1949.

Strasz­ny rok. 7 stycz­nia gi­nie, wy­rzu­co­ny przez okno w cza­sie śledz­twa, Ja­nek Ro­do­wicz „Ano­da”, wier­ny łącz­nik Ka­my­ka z tymi, któ­rzy prze­ży­li po­wsta­nie. Aresz­to­wa­nia na­ra­sta­ją gwał­tow­nie – wię­zie­nia na Ra­ko­wiec­kiej, w For­do­nie, Ra­wi­czu, we Wron­kach za­peł­nia­ją te „reszt­ki” obu har­cer­skich ba­ta­lio­nów. Bog­dan Decz­kow­ski, Bog­dan Ce­liń­ski, Han­ka Bor­kie­wi­czów­na (wy­nie­sio­na cu­dem ze Sta­rów­ki, ran­na, przy­wró­co­na ży­ciu, wspie­ra­ła ojca – puł­kow­ni­ka Ada­ma Bor­kie­wi­cza – w pra­cy nad mo­no­gra­fią po­wsta­nia), Sta­szek Sie­radz­ki „Świst”, An­drzej Wol­ski „Jur”, wszy­scy do­sta­ją wy­so­kie wy­ro­ki – nie­rzad­ko śmier­ci, za­mie­nio­ne na do­ży­wo­cie. Hal­ka Du­nin-Kar­wic­ka z „Pa­ra­so­la” – przy­szła bo­ha­ter­ka książ­ki Ka­my­ka „Zoś­ka i Pa­ra­sol” – opusz­cza śledz­two na no­szach… Prze­słu­chu­je ją oso­bi­ście obe­rkat bez­pie­ki – Ró­żań­ski. Umie­ra­ją­ce­mu z ran po po­wsta­niu mę­żo­wi, harc­mi­strzo­wi Wac­ko­wi, pseu­do­nim „Luty”, do­wód­cy kom­pa­nii w „Pa­ra­so­lu”, obie­ca­ła, że wszy­scy Pa­ra­so­la­rze spo­czną ra­zem obok sie­bie na Po­wąz­kach, nie­opo­dal „Zoś­ki”. Do­trzy­ma­ła sło­wa.

I zo­sta­je ska­za­na na sześć lat, utra­tę praw oby­wa­tel­skich i ho­no­ro­wych, prze­pa­dek mie­nia za to, że (we­dług wy­ro­ku) „była kon­ty­nu­ator­ką wię­zi gru­po­wej resz­tek ujaw­nio­nych od­dzia­łów «Pa­ra­so­la», przez udział w pra­cach eks­hu­ma­cyj­nych była świa­do­ma, że od­dzia­ły zo­sta­ją utrzy­ma­ne w gru­po­wej wię­zi ce­lem usi­ło­wa­nia zmia­ny prze­mo­cą ustro­ju Pań­stwa Pol­skie­go”!

Alek­san­der Ka­miń­ski od­cho­dzi z Na­czel­nej Rady Har­cer­stwa już w 1947 roku. W 1949 zo­sta­je wy­rzu­co­ny ze Związ­ku Har­cer­stwa Pol­skie­go, któ­ry w tym­że roku uni­ce­stwio­no. W roku 1950 usu­wa­ją Ka­my­ka z Uni­wer­sy­te­tu. Od­zy­wa się gruź­li­ca… Jest umie­ra­ją­cy…

„ZIAR­NA MOCY, PIĘK­NA I WIEL­KO­ŚCI…”

Od de­dy­ka­cji-obiet­ni­cy zło­żo­nej Ja­dwi­dze Ro­moc­kiej mi­nę­ło sześć cięż­kich lat. 25 stycz­nia 1952 od­po­wie­dział Ka­myk gorz­ko Żaw­roc­kie­mu: „Py­tasz, cze­mu nie pi­szę ja­kiejś wiel­kiej po­wie­ści, za­miast Ja­ćwin­gów. Dra­ma­tycz­ne py­ta­nie. Po­dob­ne za­da­wa­li mi przez kil­ka lat – nie­kie­dy na­tar­czy­wie – moi kon­spi­ra­cyj­ni przy­ja­cie­le: – Kie­dy za­bio­rę się do dal­szej czę­ści «Ka­mie­ni na sza­niec»?

Nig­dy.

Pró­bo­wa­łem – i nic nie wy­szło. Dłu­go mę­czy­łem się, za­nim zna­la­złem przy­czy­nę: pi­sać do­brze moż­na tyl­ko o tym, co się bar­dzo do­brze zna i co się ak­tu­al­nie go­rą­co prze­ży­wa. Ja prze­sta­łem brać udział w wiel­kim, kon­kret­nym i go­rą­cym ży­ciu, prze­sta­łem wie­le wi­dzieć i na­mięt­nie czuć. A to, co było na­wet przed paru laty – za­cie­ra się w kon­tu­rach, blak­nie w wy­obraź­ni i w uczu­ciach (…). Po­wie­ści nie na­pi­szę już nig­dy. Ani do­brej no­we­li”.

Ta­jem­ni­czy Ja­ćwin­go­wie – to bo­ha­te­ro­wie pra­cy ma­gi­ster­skiej Ka­my­ka (ukoń­czył wy­dział hu­ma­ni­stycz­ny Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go w 1928 roku), wa­lecz­ne ple­mię, któ­re wy­gi­nę­ło u schył­ku XIII wie­ku, za­nim po­sia­dło sztu­kę pi­sa­nia. Dźwi­ga­ją­cy się z cho­ro­by Ka­myk pra­cu­je nie­stru­dze­nie, roz­wi­ja­jąc te­mat ja­ćwin­go­wy w po­tęż­ną dy­ser­ta­cję. Pi­sał też mo­nu­men­tal­ną hi­sto­rię pol­skich związ­ków mło­dzie­ży, owych „wspól­not przy­jaź­ni”…

Po śmier­ci Sta­li­na – nad­cho­dzi czas tak zwa­nej od­wil­ży.

3 lu­te­go 1955 Ka­myk po­wia­da­mia Oska­ra z uśmie­chem: „Mo­no­po­li­stycz­ne pa­no­wa­nie Ja­ćwin­gów już się skoń­czy­ło, za­bie­ram się do pi­sa­nia wiel­kie­go opo­wia­da­nia”… Do­cie­ra doń ar­chi­wum Ano­dy.

Mat­ka „Hani Bia­łej” pi­sa­ła (bez daty, ale dzięk­czyn­na od­po­wiedź Ka­my­ka z 28 lu­te­go 1956 umiej­sca­wia rzecz w cza­sie): „Te pa­mięt­ni­ki otrzy­ma­łam od mat­ki Dłu­gie­go i Ba­oba­ba, bie­dacz­ka w peł­ni zdro­wia i w peł­ni swe­go nad wy­raz war­to­ścio­we­go ży­cia po­peł­ni­ła sa­mo­bój­stwo, nie mo­gła znieść stra­ty sy­nów i jak­by za­ła­ma­nia się tych ide­ałów, za któ­re oni od­da­li swe mło­de, szla­chet­ne ży­cia. (…) Te pa­mięt­ni­ki są dla nas, ma­tek, świę­tą re­li­kwią”.

Te ko­bie­ty włą­czył Ka­myk do swej pra­cy. Skła­da­ły mu re­la­cje o swych po­le­głych, pro­wa­dzi­ły pra­ce re­dak­cyj­ne. Ja­dwi­ga Ro­moc­ka, Ja­ni­na Ko­wal­ska.

Tyl­ko pani Ste­fa­nia Ba­czyń­ska nie do­ży­ła cza­su prac nad „Zoś­ką i Pa­ra­so­lem” ani po­śmiert­ne­go try­um­fu wier­szy syna. Umar­ła w domu star­ców w 1953 roku, sa­mot­na. W jed­nym z ostat­nich li­stów w lu­tym 1947 roku, tuż po po­grze­bie syna, pi­sa­ła: „(…) od­cho­dzę od wszyst­kie­go, co nie jest bo­daj wspo­mnie­niem o Krzy­chu”.

Mat­ka do­wód­cy Krzysz­to­fa – Ja­dwi­ga Ro­moc­ka – ca­łym ser­cem za­an­ga­żo­wa­ła się w pra­cę Ka­my­ka.

Zma­gał się z su­ge­stia­mi, spro­sto­wa­nia­mi, proś­ba­mi, ape­la­mi. Nie­któ­rzy Zoś­kow­cy uwa­ża­li, że wy­bór bo­ha­te­rów nie jest spra­wie­dli­wy, że byli inni – dziel­niej­si i god­niej­si, zda­wa­li so­bie spra­wę, że książ­ka ta weź­mie na skrzy­dła le­gen­dy tyl­ko wy­bra­nych, ża­ło­wa­li po­mi­nię­tych, po­le­głych. Inni – uzna­wa­li wi­ze­run­ki przy­ja­ciół za zbyt bla­de. Oba­wy bu­dził ty­tuł. Sta­ni­sław Bro­niew­ski „Or­sza” (dru­gi po wspa­nia­łym Flo­ria­nie Mar­ci­nia­ku „Sza­rym” na­czel­nik Sza­rych Sze­re­gów) za­sta­na­wiał się, czy dla nie­wta­jem­ni­czo­nych w Sza­ro­sze­re­go­we dzie­je po upły­wie lat nie bę­dzie on wy­wo­ły­wał ja­kichś zu­peł­nie in­nych sko­ja­rzeń – i czy nie zo­sta­nie od­czy­ta­ny jak na przy­kład coś w ro­dza­ju „Han­ka i ka­lo­sze”.

Mat­ka An­drze­ja „Mor­ro” pi­sa­ła 30 paź­dzier­ni­ka 1957, krze­piąc Ka­my­ka w roz­ter­kach: „Naj­zu­peł­niej po­dzie­lam Pana sta­no­wi­sko w ogra­ni­cze­niu szcze­gó­łów i na­pły­wa­ją­cych po­pra­wek, któ­re wy­da­wa­ły mi się od po­cząt­ku, po na­pi­sa­niu, już bez­ce­lo­we. I nie umiem so­bie na­wet tej pra­cy wy­obra­zić bez stra­ty «na tem­pe­ra­tu­rze uczu­cio­wej» i sta­ram się wszyst­kich prze­ko­nać, że to jest «opo­wia­da­nie» czy opo­wieść o lu­dziach – o ich du­cho­wych zma­ga­niach, o at­mos­fe­rze ich pra­cy i wal­ki, a nie kro­ni­ka czy hi­sto­ria.

Ty­tuł «Zoś­ka i Pa­ra­sol» wy­da­je mi się naj­lep­szy i je­stem pew­na, że bę­dzie atrak­cyj­ny, że nic na tym nie stra­ci póź­niej­sza pra­ca hi­sto­rycz­na – prze­ciw­nie, za­chę­ci do po­zna­nia. O An­drze­ja ani na chwi­lę nie mia­łam i nie mam naj­mniej­szej oba­wy i cie­szę się, że Go po­znał Pan le­piej, dla­te­go wła­śnie tak bar­dzo za­le­ża­ło mi na wy­sła­niu Czar­ta – Lau­dań­skie­go – Wi­tol­da. Czart to ten, któ­ry do mnie po­wie­dział 23 II 45 r. «pro­szę nie szu­kać lu­dzi do eks­hu­ma­cji – An­drze­ja i Jaś­ka, nikt ich obu nie do­tknie» – taki był przy po­zna­niu – i taki po­zo­stał – to­też opi­nia Pana o Nim jest dla mnie wiel­ką ra­do­ścią.

By­łam 26 VIII na Ja­snej Gó­rze – ogar­nia­łam my­ślą wszyst­kich bli­skich – Pana wiel­kie Ser­ce dla mo­ich Chłop­ców i Zoś­kow­ców wszyst­kich, któ­rych Pan wpro­wa­dza w ży­cie na­sze. Na nowo”.

Ka­myk rze­tel­nie kon­sul­to­wał swą pra­cę tak­że z jej ży­ją­cy­mi bo­ha­te­ra­mi. Jest w jego ar­chi­wum wie­lo­stro­ni­co­wy list wspo­mnia­ne­go przez pa­nią Ro­moc­ką Stasz­ka Lech­mi­ro­wi­cza „Czar­ta” z dnia 28 paź­dzier­ni­ka 1956, kwe­stio­nu­ją­cy „Epi­log”, któ­re­go był obok Bog­da­na Ce­liń­skie­go „Wik­to­ra” po­sta­cią cen­tral­ną. Ich li­te­rac­ki dia­log, wkom­po­no­wa­ny przez Ka­my­ka w au­ten­tycz­ną sce­nę, kie­dy usi­ło­wa­li prze­drzeć się z ko­na­ją­ce­go Czer­nia­ko­wa na Pra­gę po ze­rwa­nych przę­słach mo­stu Po­nia­tow­skie­go, na­zy­wa „Czart” „dys­ku­sją nie­re­al­ną”: „bo tak chy­ba, mimo wszyst­ko, trze­ba by na­zwać roz­mo­wę z Wik­to­rem o Ter­mo­pi­lach i Ko­ściusz­ce, wo­bec fak­tu, że obaj by­li­śmy u kre­su wy­czer­pa­nia, że mie­li­śmy go­rącz­kę i sta­li­śmy na gra­ni­cy ma­li­gny, że w ta­kich sy­tu­acjach in­a­czej się my­śli, a pra­wie nie roz­ma­wia, że jest mowa o prze­rżnię­ciu po­wsta­nia, a więc wkła­da się w na­sze usta sło­wa, któ­re wpro­wa­dza­ją czyn­nik, któ­ry wte­dy wśród nas ani w tej for­mie, ani w tym aspek­cie nie wy­stę­po­wał”.

Ka­myk „Epi­log” zmie­nił. Nie ma już ani Ter­mo­pil, ani Ko­ściusz­ki, tyl­ko dwóch ran­nych, pół­przy­tom­nych po­wstań­ców, brną­cych ku Wi­śle. Fi­nał książ­ki jest pra­wie do­kład­nym po­wtó­rze­niem pa­mięt­ni­ka „Czar­ta” z 1945 roku:

„Reszt­ką sił ści­ska­my się z Wik­to­rem i osu­wa­my bez­sil­nie na żwir.

Gdzieś da­le­ko, na dru­giej stro­nie gra ce­ka­em, a przed nimi szy­bu­je ja­sna wstę­ga ra­kie­ty… Zmę­czo­ne oko chwy­ta jesz­cze błysk wy­nu­rza­ją­ce­go się zza fi­la­ru ba­gne­tu.

– Kto idzie?

– P o w s t a ń c y”.

Wśród po­wstań­ców z „Zoś­ki”, któ­rzy wspie­ra­li Ka­my­ka w pra­cy nad książ­ką na czo­ło­we miej­sce wy­su­nął się Ju­liusz Bog­dan Decz­kow­ski-Lau­dań­ski, wię­zień Pa­wia­ka, bo­ha­ter Po­wsta­nia, wię­zień PRL-u.

Po­wie­dział mi:

– Sie­dzia­łem we Wron­kach, wi­dzia­łem z da­le­ka wy­so­ką po­stać „Świ­sta”, po­sta­wio­ne­go twa­rzą do ścia­ny. Przy­po­mi­na­łem, jak śpie­wa­li­śmy w po­wsta­niu pio­sen­kę „Ziut­ka” Szcze­pań­skie­go z „Pa­ra­so­la”:

A gdy miną już dni – wal­ki, sztur­mów i krwi,

Ale­ja­mi z pa­ra­dą, bę­dziem szli z de­fi­la­dą,

W wol­ną Pol­skę, co wsta­ła z na­szej krwi.

I taka była na­sza de­fi­la­da.

Aw 1956 roku spo­tka­ła mnie wiel­ka na­gro­da – współ­pra­ca z dru­hem Ka­miń­skim przy książ­ce „Zoś­ka i Pa­ra­sol” od chwi­li, kie­dy po­sła­łem mu to­mik wier­szy Krzy­sia Ba­czyń­skie­go „Śpiew z po­żo­gi”. Mat­ka Krzy­sia, któ­ry był w mo­jej dru­ży­nie, na­pi­sa­ła mi de­dy­ka­cję: „Przy­ja­cie­lo­wi mego syna…”.

Dzie­ląc się z Bog­da­nem swy­mi roz­ter­ka­mi, Ka­myk pi­sał: „Jest dla mnie ja­snym, że po­nie­waż nie by­łem żoł­nie­rzem Wa­szych ba­ta­lio­nów – mogę po­peł­niać ja­kieś nie­wła­ści­wo­ści w cha­rak­te­ry­sty­kach, oce­nach etc. Moja głów­na rola, Ko­cha­ny Dru­hu, nie po­le­ga na tym, że­bym miał moż­li­wie ści­śle od­twa­rzać ty­sięcz­ne fak­ty, lecz na czym in­nym: ja je­den tyl­ko je­stem w sta­nie po­wie­dzieć jed­ną praw­dę naj­waż­niej­szą, ona po­win­na przede wszyst­kim prze­trwać”.

Udo­ku­men­to­wa­ny rze­tel­nie tom, po­tęż­ny fresk, po­wstał szyb­ko. Od pierw­sze­go sy­gna­łu w li­ście do Żaw­roc­kie­go mi­nę­ło pół­to­ra roku. 21 czerw­ca 1956 roku – na ty­dzień przed straj­kiem ro­bot­ni­ków po­znań­skich – Ka­myk za­koń­czył pra­cę nad „opo­wie­ścią o nie­któ­rych lu­dziach i nie­któ­rych ak­cjach dwóch ba­ta­lio­nów har­cer­skich” – „Zoś­ka” i „Pa­ra­sol”.

To praw­da – nie był żoł­nie­rzem opi­sy­wa­nych ba­ta­lio­nów. Ale prze­żył z ich bo­ha­te­ra­mi czas ma­łe­go sa­bo­ta­żu i Wiel­kiej Dy­wer­sji, prze­żył po­wsta­nie – gdy jego „Biu­le­tyn In­for­ma­cyj­ny” stał na stra­ży każ­de­go po­wstań­cze­go dnia. To­wa­rzy­szy ge­ne­ra­ło­wi „Mon­te­ro­wi”, An­to­nie­mu Chru­ście­lo­wi, w in­spek­cji po­wstań­czych od­dzia­łów – przez ba­ry­ka­dy Że­la­znej, Mie­dzia­nej, Srebr­nej, pierw­sze stro­ny „Biu­le­ty­nu” po­świę­ca he­ro­icz­ne­mu bo­jo­wi Sta­rów­ki, gdzie wal­czy „Zoś­ka”, wal­czy „Pa­ra­sol”…

„Na krań­cach tej bo­ha­ter­skiej for­te­cy, wśród gru­zów i zwa­lisk, przy­war­ły do zie­mi na­sze od­dzia­ły. Nie ma pra­wie wśród żoł­nie­rzy Sta­re­go Mia­sta lu­dzi, któ­rzy nie mie­li na so­bie ban­da­ży. Ich broń, przy po­mo­cy któ­rej prze­ciw­sta­wia­ją się naj­no­wo­cze­śniej­szym ma­szy­nom wo­jen­nym – to pi­sto­le­ty, ka­ra­bi­ny, gra­na­ty i lek­ka broń ma­szy­no­wa. (…)

W czym­że tkwi ta moc, ta siła, któ­ra po hu­ra­ga­no­wej na­wa­le ognia nie­przy­ja­ciel­skie­go po­tra­fi osa­dzić na miej­scu sztur­mu­ją­ce czoł­gi i po­su­wa­ją­cą się za nimi pie­cho­tę? (…) Praw­da jest tyl­ko ta: na Sta­rym Mie­ście wal­czą naj­cu­dow­niej­si żoł­nie­rze, ja­kich wy­da­ło na­sze po­ko­le­nie. He­ro­izm wal­czą­cych żoł­nie­rzy udzie­la się stu­ty­sięcz­nej lud­no­ści Sta­re­go Mia­sta. (…)

Sta­re Mia­sto – ser­ce Po­wstań­czej War­sza­wy – krwa­wi, pło­nie i wal­czy. (…) Ale wśród tylu ruin i zgliszcz za­sia­ne zo­sta­ły ziar­na ta­kiej mocy, pięk­na i wiel­ko­ści – że plo­ny z nich umac­niać będą pol­ską du­szę przez wie­ki całe”.

Na­le­żą­ca do re­dak­cji „Biu­le­ty­nu” har­cer­ka – Zula Wi­śniew­ska (obec­nie Mach­now­ska) – opo­wia­da­ła mi:

– Było to w pierw­szych dniach wrze­śnia, gdy przy­szedł do Ka­my­ka, kuś­ty­ka­jąc, Ry­szard Bia­ło­us, harc­mistrz, huf­co­wy Po­wi­śla za przed­pow­stań­czych cza­sów, te­raz ka­pi­tan Je­rzy, do­wód­ca ba­ta­lio­nu „Zoś­ka”. Przedarł się z gru­pą po­wstań­ców ze Sta­rów­ki do Śród­mie­ścia przez Ogród Sa­ski. Wte­dy Ka­myk po raz pierw­szy usły­szał od na­ocz­ne­go świad­ka na go­rą­co zre­la­cjo­no­wa­ną opo­wieść o tym wy­czy­nie, któ­ry opi­sze po la­tach w „Zo­ś­ce i Pa­ra­so­lu”.

Ry­szard opo­wia­dał twar­do, żoł­nier­sko, krót­ko. Prze­skok w huku gra­na­tów do ko­ścio­ła świę­te­go An­to­nie­go, osa­cze­ni w ostrze­li­wa­nych piw­ni­cach – prze­cze­ku­ją cały dzień, ran­ni, bez kro­pli wody, nocą – spo­koj­nym kro­kiem, w mun­du­rach i nie­miec­kich heł­mach, zsu­nąw­szy opa­ski po­wstań­cze – idą obok po­ste­run­ków nie­miec­kich, wy­mie­nia­jąc z nimi uwa­gi:

– Wy skąd?

– Z pa­ła­cu Brüh­la!

– Uwa­żaj­cie, bo tu ostrzał!

W re­la­cji Je­rze­go po­wta­rza się imię An­drze­ja „Mor­ro” – do­wód­cy kom­pa­nii „Rudy”. Jego wy­trwa­łość, cier­pli­wość, roz­wa­ga, czuj­ność, od­por­ność. Jest ran­ny, ale do­wo­dzi. To on utrzy­mu­je na wo­dzy ner­wy od­dzia­łu, gdy sie­dzą w piw­ni­cy, a wo­kół krą­żą Niem­cy, wrzu­ca­jąc gra­na­ty. Kie­dy czy­ta­łam „Zoś­kę i Pa­ra­sol” – wi­dzia­łam chwi­lę, kie­dy Bia­ło­us opo­wia­da Ka­my­ko­wi tę sce­nę – na go­rą­co.

Na go­rą­co – pod­czas po­wsta­nia – do­cie­ra też do Ka­my­ka wieść o śmier­ci „Pio­tra Po­mia­na” – Eu­ge­niu­sza Sta­siec­kie­go. Ktoś z „Zoś­ki” opo­wia­da mu o ostat­nim ogni­sku „Pio­tra”…

Ka­myk opi­sze ta­kie ogni­sko w książ­ce „Zoś­ka i Pa­ra­sol”, opi­sze śmierć „Pio­tra” na Staw­kach… Ale – o dzi­wo – bę­dzie to bled­sze, mniej wy­ra­zi­ste i przej­mu­ją­ce niż opis za­miesz­czo­ny w „Biu­le­ty­nie” z 29 sierp­nia: „Noc już gwiaź­dzi­sta. Cie­pły wiatr gła­ska twa­rze. Od­dzia­ły po­su­wa­ją się ci­cho… gdy od­le­głość od czu­jek nie­miec­kich zmniej­szy­ła się do mi­ni­mum – Niem­cy mu­sie­li coś wy­czuć. Na­gle bla­ski re­flek­to­rów oświe­tli­ły przed­po­le, a rów­no­cze­śnie nie­miec­kie gra­nat­ni­ki i ka­ra­bi­ny ma­szy­no­we otwo­rzy­ły gwał­tow­ny ogień. (…) Druh Piotr dzia­łał w ta­kich wy­pad­kach od­ru­cha­mi na­by­ty­mi w licz­nych po­przed­nich wal­kach: trze­ba być oso­bi­ście tam, gdzie naj­cię­żej (…), zry­wa się i pę­dzi do czo­ło­we­go plu­to­nu (…), za­ta­cza się w bok i pada”. Nie od­na­le­zio­no jego cia­ła. W „Biu­le­ty­nie” epi­ta­fium „Druh Piotr” za­koń­czył Ka­myk sło­wa­mi: „Mówi się, że rze­czą nie­mę­ską jest prze­czu­le­nie, za­du­ma, ma­rze­nie. Ale har­ce­rzom z ba­ta­lio­nu «Zoś­ka» wy­da­je się, że my­śli i uczu­cia «Pio­tra» są z nimi. Zbyt sil­nie byli ze sobą zwią­za­ni. Wy­da­je się nie­kie­dy, że krą­ży gdzieś tam w pierw­szej li­nii, cho­dzi od jed­ne­go do dru­gie­go żoł­nie­rza i mówi coś swo­im życz­li­wym, do­brym gło­sem”.

„PI­SA­ŁEM Z PO­TRZE­BY SER­CA”

4 paź­dzier­ni­ka 1956 Ka­myk na­pi­sał: „Jesz­cze do­tych­czas nie mogę przyjść do sie­bie po od­da­niu «Zoś­ki i Pa­ra­so­la». Je­stem roz­ło­żo­ny fi­zycz­nie i ner­wo­wo”. Te sło­wa mó­wią, że książ­ka po­wsta­wa­ła w nie mniej­szym na­pię­ciu niż „Ka­mie­nie”. Nie bez po­wo­du au­tor mówi, że ko­cha swych bo­ha­te­rów.

16 paź­dzier­ni­ka (na­le­ża­ło­by na­pi­sać wiel­ką li­te­rą) 1956 pani Ja­ni­na Ko­wal­ska zło­ży­ła ma­szy­no­pis w Wy­daw­nic­twie Iskry, peł­na nie­po­ko­ju: „Boję się o los tej książ­ki – je­stem pe­sy­mist­ką – no i tak im wszyst­kim nie wie­rzę! Od­da­jąc dziś pacz­kę – mia­łam uczu­cie, że lwom na po­żar­cie”. Mamy cie­ka­wą re­la­cję jed­ne­go z „lwów”. W pół wie­ku po po­wsta­niu, a w lat czter­dzie­ści od opi­sy­wa­ne­go wy­da­rze­nia – Ry­szard Wa­si­ta wspo­mi­na, jak bę­dąc pod­ów­czas dwu­dzie­sto­kil­ku­let­nim re­dak­to­rem „Iskier”, po­sta­wił so­bie za cel na­wią­za­nie kon­tak­tu z au­to­rem „Ka­mie­ni na sza­niec”: „Wie­lo­krot­nie (…) od­wie­dza­łem Po­wąz­ki Woj­sko­we, krą­żąc mię­dzy brzo­zo­wy­mi krzy­ża­mi mo­ich star­szych po­le­głych ko­le­gów. Mó­wi­łem so­bie – oto na­sza wła­sna i mło­da gwar­dia, prze­mil­cza­na w szko­le, w książ­ce, w pra­sie, w prze­ci­wień­stwie do tej ob­cej «mło­dej gwar­dii» tak na­tręt­nie wci­ska­nej w mło­de pol­skie gło­wy. Na­pi­sa­łem o tym wszyst­kim do Ło­dzi, gdzie miesz­ka­li wów­czas pań­stwo Ka­miń­scy”. Z wi­zy­ty w stycz­niu 1956 wy­je­chał ob­da­ro­wa­ny nową edy­cją „Ka­mie­ni” i de­dy­ka­cją, któ­rą uzna za „bo­daj naj­waż­niej­szą w ży­ciu”. Ka­myk uznał, że „ser­decz­ne sło­wa o woj­sko­wym cmen­ta­rzu po­wąz­kow­skim – mło­de­go czło­wie­ka – przy­czy­ni­ły się de­cy­du­ją­co do po­wsta­nia dal­sze­go cią­gu tej książ­ki”. „(…) Pra­co­wał in­ten­syw­nie nad dzie­ja­mi pol­skich związ­ków mło­dzie­żo­wych – opo­wia­da Wa­si­ta. – Była to pra­ca za­kro­jo­na na kil­ka to­mów. A jed­nak druh Ka­miń­ski (bo był dru­hem aż do śmier­ci) pod­jął na­tych­miast pra­cę nad przy­bli­ża­niem mło­dym po­ko­le­niom tak dro­gich jego ser­cu lu­dzi z dwóch ba­ta­lio­nów har­cer­skich Ar­mii Kra­jo­wej”(…).

Nie­ste­ty, od­wilż 1956 roku, jak każ­de zja­wi­sko at­mos­fe­rycz­ne, nie była ugrun­to­wa­na i trwa­ła. Książ­ka tra­fi­ła do cen­zu­ry na uli­cę My­sią i wy­ma­ga­ła wal­ki o bar­dzo wie­le nie tyl­ko stron, ale wręcz po­szcze­gól­nych zdań. Spra­wa opar­ła się o dość wów­czas wy­so­ki szcze­bel w hie­rar­chii in­sty­tu­cji na uli­cy My­siej. To i owo uda­ło się wy­bro­nić, ale nie wszyst­ko. Na pew­no nie uda­ło się wy­bro­nić ta­kich tek­stów o Sta­li­nie, któ­re moż­na zna­leźć w pier­wot­nej wer­sji ma­szy­no­pi­su, prze­cho­wy­wa­nej w ar­chi­wum Ka­miń­skie­go: «Sta­lin, jak wi­dać, uwa­ża Po­wsta­nie za akt po­li­tycz­ny prze­ciw­so­wiec­ki, od­mó­wił uży­cze­nia lot­nisk eska­drom an­glo­sa­skim do­ko­nu­ją­cym zrzu­tów nad War­sza­wę – i jak moż­na się do­my­ślać – wstrzy­mu­jąc lot­nic­two so­wiec­kie od po­mo­cy Po­wsta­niu». «Sta­lin na zim­no po­zwa­la Hi­tle­ro­wi mor­do­wać War­sza­wę».

Te oce­ny wło­żo­ne w usta bo­ha­te­rów po­wsta­nia My­sia ostro skry­ty­ko­wa­ła.

Ale i tak było to wiel­kie zwy­cię­stwo – w paź­dzier­ni­ku 1957 roku tom li­czą­cy 644 stro­ny le­d­wie się uka­zał – cały na­kład na­tych­miast znik­nął.

„Dzię­ku­ję, dzię­ku­ję, dzię­ku­ję – bo jak po­wie­dział p. Wut­t­ke – już inny po­mnik nie jest im po­trzeb­ny. Prze­cież oni żyją – są tacy, jacy byli na­praw­dę, i tacy po­win­ni po­zo­stać w oczach obec­nej mło­dzie­ży” – pi­sze mat­ka Irki i Ma­ry­ny – Ja­ni­na Ko­wal­ska.

„Jak pa­cior­ki ró­żań­ca – prze­su­wa­ją się Ich roz­mo­wy – dys­ku­sje – Ich prze­ży­cia i męka – tak do­brze zna­ne, a wciąż żywe i bli­skie. Pan swym ser­cem wszyst­ko zro­zu­miał. Ser­cem Ich ogar­nął – i nie umiem oprzeć się wra­że­niu, że z Nimi roz­ma­wiał. Na pew­no sto­ją wszy­scy przy swym Dro­gim Dru­hu i Prze­wod­ni­ku i po­ma­gać będą w każ­dej chwi­li dnia po­wsze­dnie­go re­ali­zo­wa­nia har­cer­skie­go «sty­lu ży­cia» i wszel­kich jego tru­dów” – pi­sze mat­ka An­drze­ja „Mor­ro” i Jan­ka „Bo­na­wen­tu­ry” – Ja­dwi­ga Ro­moc­ka.

Z mat­ką obu bra­ci Ro­moc­kich był Ka­myk w sta­łym kon­tak­cie. Na jej ręce prze­ka­zy­wał po­ło­wę swych ho­no­ra­riów za „Ka­mie­nie”, któ­re się uka­za­ły znów – po dzie­się­cio­let­niej prze­rwie – z po­nu­rym zna­kiem cza­su, któ­ry od­cho­dził: miej­sce wy­da­nia – Sta­li­no­gród (mło­dzie­ży przy­po­mi­nam, że tak prze­chrzczo­no Ka­to­wi­ce!), po­tem za „Zoś­kę i Pa­ra­so­la” – dla ro­dzin po­le­głych, na cele eks­hu­ma­cji, na opie­kę nad cmen­ta­rzem obu ba­ta­lio­nów. W sierp­niu 1957 pani Ja­dwi­ga Ro­moc­ka re­la­cjo­no­wa­ła: „(…) Wy­mie­nio­ne zo­sta­ły wszyst­kie krzy­że brzo­zo­we – nie­któ­re ta­blicz­ki, opła­co­no też gro­by bez ro­dzin i za­le­głość za kwia­ty. Wy­pła­co­no też dwie więk­sze za­po­mo­gi na ku­ra­cję cho­rym mat­kom. Chcia­ła­bym prze­zna­czyć część «Zoś­ki» na ta­bli­cę z na­zwi­ska­mi nie od­na­le­zio­nych”.

Taka ta­bli­ca – po­tęż­na gra­ni­to­wa ścia­na – po­wsta­ła. Wid­nie­ją na niej na­zwi­ska tych Zoś­kow­ców, któ­rzy nie spo­czę­li wśród ko­le­gów na kwa­te­rze (jak „Ano­da”) lub też mo­gi­ły nie mają – jak An­drzej Sam­so­no­wicz „Ksią­żę”, do któ­re­go sio­stra – Han­ka Sam­so­no­wi­czów­na, stu­dent­ka – jak on – taj­nej me­dy­cy­ny, pi­sa­ła: „Na­wet krzy­żyk drew­nia­ny na tym miej­scu nie sta­nie. Cóż zo­sta­ło po «Zo­ś­ce». Co zo­sta­ło po To­bie?”.

Co zo­sta­ło?

Po uka­za­niu się „Zoś­ki i Pa­ra­so­la” mło­dzi pi­sa­li do Ka­my­ka (li­sty są w jego ar­chi­wum): „Książ­ka sta­ła się dla nas bez­cen­nym skar­bem. Ko­cha­my tam­tych chłop­ców i dziew­czę­ta, są dla nas wzo­rem, jak żyć i jak wal­czyć. Przez dwa­na­ście lat uczęsz­cza­nia do szko­ły kar­mio­no nas ba­nal­ny­mi słów­ka­mi, któ­re… mia­ły być pięk­ny­mi. Na­uczo­no nas kła­mać «wiel­ki­mi i praw­dzi­wy­mi» sło­wa­mi. I te­raz, kie­dy już mo­że­my mó­wić praw­dę, nie mo­że­my się tego na­uczyć. Mu­si­my za­cząć na­ukę od po­cząt­ku. Ale nie prze­ra­ża­my się tym wca­le, chce­my wal­czyć o na­sze ide­ały, jak tam­ci chłop­cy i dziew­czę­ta wal­czy­li o wol­ność. Na­stęp­ne­go dnia po spo­tka­niu z Pa­nem po­szli­śmy na Se­na­tor­ską szu­kać tej ka­mie­ni­cy, w któ­rej Oni prze­ży­wa­li te strasz­ne chwi­le bo­ha­ter­stwa. Ogród Sa­ski, przez któ­ry Oni prze­cho­dzi­li, prze­stał być dla nas miej­scem nie­dziel­nych spa­ce­rów, a stał się Po­mni­kiem Bo­ha­te­rów War­sza­wy i gdy­by to od nas za­le­ża­ło, to wła­śnie ten po­mnik po­sta­wi­li­by­śmy tam” – Bar­ba­ra Śnie­chór­ska, Ire­ne­usz Misz­ta­la, War­sza­wa, 29 stycz­nia 1958.

„Skąd po­pu­lar­ność?” – za­sta­na­wiał sie Ka­myk. I od­po­wia­dał: „Wą­tek przy­jaź­ni na śmierć i ży­cie – od­wiecz­ny. Wą­tek bo­ha­ter­stwa w służ­bie war­to­ściom – od­wiecz­ny. Czy­tel­nik spra­gnio­ny od­wiecz­nie w sztu­ce pięk­na, praw­dy, spra­wie­dli­wo­ści”.

W ar­chi­wum Ka­my­ka znaj­du­ją się zwię­złe kon­spek­ty przy­go­to­wa­ne na wie­czo­ry au­tor­skie w Ło­dzi – 19 li­sto­pa­da i 18 grud­nia 1958. Cen­na au­to­ana­li­za pod­sta­wo­wych cech swe­go pi­sar­stwa:

„Je­stem au­to­rem jed­nej książ­ki, nie be­le­try­stą (…). Pi­sa­łem z po­trze­by ser­ca. Zna­łem cu­dow­ną mło­dzież, by­łem wśród nich – gdy ude­rzył w nich grom – za­pra­gną­łem go­rą­co po­ka­zać tę mło­dzież świa­tu, utrwa­lić praw­dę, prze­dłu­żyć jej spo­łecz­ne ży­cie, poza śmierć. (…) Do­ko­ny­wa­łem wy­bo­ru! Na pew­ne fak­ty pa­trzy­łem przez szkło po­więk­sza­ją­ce: dziel­ność, pra­wość, opie­kuń­czość (…). Ale ni­cze­go nie za­ta­iłem! Mój po­gląd na li­te­ra­tu­rę: musi krze­pić ser­ca! Ale nie wol­no fał­szo­wać fak­tów i za­ta­jać fak­tów”.

Je­śli już mowa o fał­szer­stwach, to go­dzi się tu wspo­mnieć o tym, iż w pew­nej au­dy­cji te­le­wi­zyj­nej po­szu­ki­wa­cze kłam­li­wych sen­sa­cji ob­wie­ści­li – iż An­drzej Ro­moc­ki „Mor­ro” zgi­nął tra­fio­ny kulą… pol­skich żoł­nie­rzy, któ­rzy o świ­cie 15 wrze­śnia 1944 roku prze­pły­nę­li Wi­słę.

Tę ha­nieb­ną i krzyw­dzą­cą wer­sję ogło­szo­no nie wia­do­mo na ja­kich pod­sta­wach. Żyła jesz­cze wów­czas, gdy tę bzdu­rę po­da­no – bo­ha­ter­ska sa­ni­ta­riusz­ka, któ­ra mia­ła od­wa­gę wy­biec, by ra­to­wać An­drze­ja – pro­fe­sor Zo­fia Ste­fa­now­ska-Treu­gutt – wy­bit­ny hi­sto­ryk li­te­ra­tu­ry ro­man­tycz­nej. Żyje do dziś, na szczę­ście, świa­dek śmier­ci An­drze­ja z ba­ta­lio­nu „Zoś­ka” – dok­tor Wi­told Si­kor­ski „Bo­ru­ta”, żyje łącz­nicz­ka An­drze­ja – Kry­sty­na Mu­sia­to­wicz, któ­rej na­rze­czo­ny po­legł ra­zem z An­drze­jem. Jest pi­sa­na tuż po po­wsta­niu re­la­cja do­wód­cy ba­ta­lio­nu – Ry­szar­da Bia­ło­usa – „Wal­ka w po­żo­dze”. I żyje do­wód­ca tej je­dy­nej ło­dzi, któ­ra pierw­sza przedar­ła się z Pra­gi na po­wstań­czy brzeg – żoł­nierz I Sa­mo­dziel­nej Kom­pa­nii Zwia­dow­czej 1. Dy­wi­zji Pie­cho­ty im. Ta­de­usza Ko­ściusz­ki, har­cerz i Wo­łyń­skiej Dru­ży­ny Har­ce­rzy im. Za­wi­szy Czar­ne­go, wów­czas pod­cho­rą­ży – Ja­nusz Ko­wal­ski. Ra­nio­ny cięż­ko praw­do­po­dob­nie przez tego sa­me­go snaj­pe­ra nie­miec­kie­go, któ­ry za­bił An­drze­ja, ope­ro­wa­ny przez dok­to­ra Zyg­mun­ta Ku­jaw­skie­go „Bro­ma” – le­żał w tej sa­mej piw­ni­cy co Je­rzy Zbo­row­ski „Je­re­mi” i Wa­cek Du­nin-Kar­wic­ki. Ofiar­ny, zna­ko­mi­ty le­karz, któ­ry ty­siąc­om ma­tek i dzie­ci ura­to­wał ży­cie – był wi­ta­ny en­tu­zja­stycz­nie na opłat­ku ba­ta­lio­nu „Zoś­ka” w roku 1985 przez wszyst­kich Zoś­kow­ców z dok­to­rem „Bro­mem” na cze­le…

W książ­ce Ka­my­ka, w któ­rej tak, jak było na­praw­dę, Zoś­kow­cy „ści­ska­ją mu ser­decz­nie dłoń” – dok­tor Ko­wal­ski za­kwe­stio­no­wał tyl­ko przy­pi­sa­ne mu przez Ka­my­ka sło­wa: „Ja mu­szę do wa­sze­go ko­men­dan­ta, to­wa­rzy­sze”.

– Nikt z nas, żoł­nie­rzy, nie uży­wał tego okre­śle­nia „to­wa­rzy­sze”… Na­to­miast praw­dą jest, że pa­dli­śmy so­bie w ra­mio­na z pierw­szym Zoś­kow­cem, któ­ry do mnie do­biegł. Jak bra­cia – po­wie­dział mi dok­tor Ko­wal­ski.

I jest jesz­cze jed­no świa­dec­two śmier­ci An­drze­ja. Mat­czy­ny pa­mięt­nik pi­sa­ny tuż po po­wsta­niu i po od­na­le­zie­niu obu sy­nów. „Chłop­cy na­sze­go domu roz­bi­te­go! Wiem jesz­cze o Was wszyst­ko i wszyst­ko z Wami prze­ży­wam. (…) By­li­ście na­szą dumą i szczę­ściem. Iskra Boża roz­pa­la­ła się w Was pło­mie­niem, któ­ry pro­mie­nio­wał i dał Wam tyle serc, przy­jaź­ni ludz­kiej i moż­ność wno­sze­nia wszę­dzie tyle ra­do­ści. (…)” – pi­sa­ła Ja­dwi­ga Ro­moc­ka. – Po­sze­dłeś, Synu, sam zu­peł­nie na roz­po­zna­nie te­re­nu i Bóg przy­jął Two­ją ofia­rę za wszyst­kich – strzał w ser­ce… «Je­zus – Ma­ry­ja!» Twój okrzyk ostat­ni za­my­ka Twe ży­cie, a Je­zus i Ma­ria bło­go­sła­wią Twą mękę Woli, Sta­rów­ki i Czer­nia­ko­wa, zsy­ła­jąc taką śmierć, o ja­kiej pew­no Syn­ku ma­rzy­łeś w te naj­trud­niej­sze dni…

I przyjm, o Boże, któ­ry wi­dzisz wszyst­ko – moje «Tak, Oj­cze» za te na­sze dzie­ci pol­skie”.

„MOI RÓ­WIE­ŚNI­CY W PAN­TER­KACH”

Od roku 1995 ostat­ni ży­ją­cy żoł­nie­rze ba­ta­lio­nu „Zoś­ka” ape­lu­ją do zmie­nia­ją­cych się władz Mi­ni­ster­stwa Edu­ka­cji Na­ro­do­wej o wpro­wa­dze­nie na li­stę lek­tur książ­ki Alek­san­dra Ka­miń­skie­go „Zoś­ka i Pa­ra­sol”. Mło­dzież w wol­nej Pol­sce nie ma w lek­tu­rach ani jed­nej książ­ki o bo­ha­ter­stwie ich ró­wie­śni­ków w po­wsta­niu war­szaw­skim!

Ru­nę­ły im­pe­ria. Zmie­ni­ły się ustro­je. A siła obu ksią­żek Ka­my­ka, pro­mie­nio­wa­nie jego bo­ha­te­rów – trwa­ją.

Mam dzie­siąt­ki li­stów od mło­dzie­ży (w epo­ce SMS-ów i e-ma­ili), set­ki wpi­sów do ksiąg pa­miąt­ko­wych Ka­my­ko­wej wy­sta­wy. Żal, że moż­na ich tu za­cy­to­wać tak nie­wie­le:

„Leżą te­raz przy­sy­pa­ni zie­mią, już na za­wsze dwu­dzie­sto­let­ni. Moi ró­wie­śni­cy w pan­ter­kach, któ­rzy umie­li pięk­nie żyć i pięk­nie umie­rać. Od­gar­niaj­my zie­mię, oca­laj­my pa­mięć o nich, od­naj­duj­my tych, któ­rzy prze­ży­li, niech nam po­mo­gą zna­leźć wła­sną dro­gę we wła­snym kra­ju” – Ewa Szu­lik, li­ce­alist­ka z Ryb­ni­ka.

„Dźwi­ga­li pol­ski krzyż mę­czeń­stwa – a prze­cież nie róż­ni­li się od nas. Pra­gnę­li ko­chać i być ko­cha­ni, chcie­li żyć… Doj­rze­wa­li tak szyb­ko – do wal­ki, czy­nu, ofia­ry – i nie­ste­ty, do śmier­ci, nie do ży­cia! Jak trud­no zro­zu­mieć po­ko­rę, z jaką przyj­mo­wa­li cier­pie­nie, ich siłę i ogrom­ną na­dzie­ję, któ­rej nam czę­sto brak” – Anna Prze­woź­nik z Li­ceum im. Ba­czyń­skie­go w Kra­ko­wie.

„Co mam zro­bić, aby Pol­ska, o któ­rą wal­czo­no, nie umar­ła. Nie chcę, by cier­pie­nia mo­ich ró­wie­śni­ków po­szły na mar­ne, chcę tak jak oni – aby POL­SKA BYŁA, TRWA­ŁA I NIG­DY NIE UMAR­ŁA!” – Edy­ta Bu­rzyń­ska z Li­ceum Eko­no­micz­ne­go im. Jana Ko­cha­now­skie­go w Czę­sto­cho­wie.

„Mam 17 lat i cie­szę się każ­dym przy­po­mnie­niem mo­jej pol­sko­ści. Jak­że to waż­ne dla ser­ca gu­bią­ce­go się w świe­cie bie­ga­ni­ny, ner­wów i co­raz bar­dziej wszech­wład­ne­go pie­nią­dza. Ale wie­rzę, że my, mło­dzi, nie za­po­mni­my, «skąd nasz ród»” – Ma­rek Ka­zu­lak z Be­ne­wicz.

„Sza­re płasz­cze, sza­re uli­ce i my, na któ­rych za­rzu­co­no te sza­re płasz­cze, okry­wa­ją­ce ko­lo­ro­we skrzy­dła, wła­śnie my – tyle mo­że­my. Mo­że­my krzy­czeć: – Jesz­cze nie zgi­nę­łaś, póki my ży­je­my, a my nie zgi­nę­li­śmy, póki Ty ży­jesz w nas!” – Do­mi­ni­ka Ma­ków­ka z Piotr­ko­wa Try­bu­nal­skie­go.

„Je­ste­śmy har­cer­ka­mi-li­ce­alist­ka­mi, wie­le my­śli­my o war­to­ściach – o praw­dzie, o wol­no­ści, o mi­ło­ści. Chce­my wia­rę w te war­to­ści umac­niać i spraw­dzać. W hi­sto­rii Po­wsta­nia nie szu­ka­my tyl­ko wy­da­rzeń i dat – ale przede wszyst­kim Lu­dzi – z ich roz­ter­ka­mi, emo­cja­mi, cier­pie­niem. My­śli­my o Po­wsta­niu nie jak o wy­da­rze­niu z hi­sto­rii Pol­ski – ale jak o czymś ży­wym – o dra­ma­tach mło­dych lu­dzi, ich de­cy­zjach, ich bo­ha­ter­stwie, o tym, że Oni byli tacy jak my.” – Mag­da Ma­gow­ska, Po­znań.

„Za ty­dzień skoń­czę 15 lat. To prze­cież taki «po­wstań­czy» wiek. Tylu wspa­nia­łych lu­dzi, kwiat pol­skiej mło­dzie­ży, sta­nął mu­rem w obro­nie swo­je­go mia­sta, da­jąc do­wód, że jesz­cze Pol­ska nie zgi­nę­ła. Z ca­łe­go ser­ca po­dzi­wiam Po­wstań­ców, ty­sią­ce bez­i­mien­nych bo­ha­te­rów do ostat­niej kro­pli krwi wal­czą­cych i wie­rzą­cych w Pol­skę. Jaka szko­da, że tak wie­lu z nich nie do­cze­ka­ło wol­no­ści, na pew­no mo­gli­by wpły­nąć na losy Pol­ski, prze­ka­zu­jąc dzie­ciom i wnu­kom wspo­mnie­nia i ide­ały tak waż­ne w dzi­siej­szym świe­cie, gdy czę­sto war­tość czło­wie­ka oce­nia się nie po tym, jaki jest, ale po tym, ile ma pie­nię­dzy.

Mło­dzi lu­dzie ob­ra­ża­ją Pol­skę, uwa­ża­jąc, że pa­trio­tyzm to prze­ży­tek, a na py­ta­nie – co jest 1 sierp­nia, od­po­wia­da­ją – wa­ka­cje.

Od­rzu­ca­nie swej hi­sto­rii to igno­ran­cja i tchó­rzo­stwo, a nie – jak mnie­ma­ją – tak mod­ne «by­cie tren­dy».

Bo­ha­te­ro­wie Sza­rych Sze­re­gów i Po­wstań­cy War­sza­wy będą dla mnie za­wsze wzo­rem, od nich się uczę sza­cun­ku do Oj­czy­zny i pa­trzę na swój kraj jak na coś naj­cen­niej­sze­go na świe­cie” – Ola Wierz­ba z Gim­na­zjum im. Igna­ce­go Do­mey­ki w War­sza­wie.

„Ich roz­wa­ga, od­wa­ga, od­po­wie­dzial­ność, ho­nor, przy­jaźń są nie­śmier­tel­ne, za­wsze będą to ce­chy waż­ne i god­ne mło­dzie­ży. Sta­nę­li przed twar­dą pró­bą cha­rak­te­ru, od­wa­gi, mę­stwa, wy­cho­dząc z niej zwy­cię­sko.

Żyją po śmier­ci w nas, zo­sta­wia­jąc po so­bie «te­sta­ment», dla nich po­mnik, dla nas prze­sła­nie. Woj­na się skoń­czy­ła, inne cza­sy, po cóż nam ono, ktoś pyta. Po to, by­śmy umie­li ko­chać szcze­rze, wie­rzyć w przy­jaźń, mieć od­wa­gę mó­wić to, co na­praw­dę my­śli­my, by­śmy umie­li brać od­po­wie­dzial­ność za to, co ro­bi­my, mie­li po­czu­cie god­no­ści i ho­no­ru” – Kry­stian Łu­ka­sik, lat 16, Łódź.

„Te­raz wal­czyć bro­nią się nie da, ale sło­wem i czy­nem. Jak wspo­mni mi się wal­ka o wol­ność tylu Po­la­ków wspa­nia­łych, to łza się w oku krę­ci, że te­raz, cho­ciaż wol­na, tak da­le­ka od ide­ału ich Pol­ska. Nie mogę wal­czyć o nią jak oni, ale o ję­zyk pol­ski po­tra­fię i będę” – Mi­chał Beł­dow­ski z Czar­no­ci­na.

„To ta­kie waż­ne, by Oni wszy­scy trwa­li w na­szych ser­cach i umy­słach, bo będą żyli, do­pó­ki żyją w na­szej pa­mię­ci. Moje za­in­te­re­so­wa­nie hi­sto­rią Sza­rych Sze­re­gów i Po­wsta­niem War­szaw­skim za­czę­ło się po prze­czy­ta­niu nie­zwy­kłej, wzru­sza­ją­cej i po­ucza­ją­cej książ­ki, na szczę­ście lek­tu­ry szkol­nej – «Ka­mie­ni na sza­niec» Alek­san­dra Ka­miń­skie­go. Wie­le razy za­sta­na­wia­łam się, dla­cze­go moi ró­wie­śni­cy mu­sie­li cier­pieć, po­rzu­cić swo­je ma­rze­nia, a na­wet stra­cić ży­cie. Skąd bra­li siłę, by zno­sić to wszyst­ko. I my­ślę, że od­po­wiedź jest tyl­ko jed­na – z mi­ło­ści do Oj­czy­zny! To była taka wspa­nia­ła mło­dzież, od­waż­na i mą­dra. Sło­wo «Oj­czy­zna» nie było dla nich pu­ste. Ko­cha­li Ją ca­łym ser­cem i za nią umar­li. Nie po­trze­bo­wa­li od­ręb­ne­go przed­mio­tu w szko­le, któ­ry na­uczył­by ich pa­trio­ty­zmu. Czę­sto za­sta­na­wiam się, czy gdy pa­trzą na nas te­raz z góry, na to, co się dzie­je w na­szym kra­ju, nie cier­pią pra­wie tak moc­no jak wte­dy. Nie o taką Pol­skę wal­czy­li.

Czy my pa­mię­ta­my, że wol­ną Pol­skę mamy dzię­ki nim? Czy umie­my oka­zać im wdzięcz­ność za ofia­rę, jaką po­nie­śli? Moją pra­cę ma­tu­ral­ną po­świę­ci­łam po­sta­ci Krzysz­to­fa Ka­mi­la Ba­czyń­skie­go, wspa­nia­łe­go po­ety-żoł­nie­rza. To on po­wie­dział: «Trze­ba nam te­raz umie­rać, by Pol­ska umia­ła znów żyć!». Oby wresz­cie umia­ła znów żyć” – Iwo­na Zie­liń­ska, stu­dent­ka Aka­de­mii Me­dycz­nej w Kiel­cach.

„Ja o Nich my­ślę jak o mo­ich przy­ja­cio­łach, któ­rzy cią­gle ist­nie­ją gdzieś w cza­sie – i wie­rzę, że Oni wie­dzą – że my też zro­bi­my wszyst­ko pro­sto, zwy­czaj­nie, jak trze­ba” – Ane­ta Pi­skorz z Gorz­ko­wic, lat 16.

„Oni koła ra­tun­ko­we nam rzu­ca­ją – wier­ność i na­dzie­ję” – Ka­ro­li­na Czer­wiń­ska, lat 15, Łódź.

„Ta­de­usz Gaj­cy, za­nim po­legł, po­wie­dział do nas: «Jed­na jest zie­mia, któ­ra nie­sie cie­bie i mnie, i jed­na mło­dość». Krzysz­tof Ka­mil Ba­czyń­ski, za­nim po­legł, po­wie­dział do nas: «Trze­ba nam te­raz umie­rać, by Pol­ska umia­ła znów żyć». Nie­ste­ty – cią­gle żyć nie umie. Jak na­pi­sał Druh Alek­san­der Ka­miń­ski lat temu pra­wie 80! «(…) cze­mu jej sy­no­wie tak cham­sko wy­że­ra­ją się o wła­dzę?». Mam 23 lata. Ukoń­czy­łem wy­dział po­li­to­lo­gii i so­cjo­lo­gii. Cią­gle drę­czy mnie myśl – co moje po­ko­le­nie zdo­ła uczy­nić, by speł­nić ma­rze­nia po­le­głych, by «Pol­ska umia­ła żyć».” – Mar­cin Bryl­czak, Po­znań.

„«Ka­mie­nia­mi na sza­niec» in­te­re­su­ję sie od za­wsze. Jeź­dzi­łam do War­sza­wy, wę­dro­wa­łam szla­ka­mi «mo­ich» chłop­ców. Na Po­wąz­ki, gdzie za­wsze w ci­szy moż­na się po­mo­dlić i «po­roz­ma­wiać» z nimi. Tak samo jak mu­sia­łam być 1 sierp­nia – w rocz­ni­cę po­wsta­nia. Za­wsze strasz­nie ża­ło­wa­łam, że uro­dzi­łam się tak póź­no. Po ja­kimś cza­sie do­tar­ło do mnie jed­nak, że każ­dy czło­wiek ma swój czas, w któ­rym żyje. I w każ­dym moż­na żyć peł­nią ży­cia, nie mu­szę «pięk­nie umie­rać», ale mogę «pięk­nie żyć», co prze­cież też jest wy­zwa­niem i też wy­ma­ga tru­du i ogrom­nej pra­cy nad sobą. Oni są za­wsze w moim ser­cu. War­to­ści, któ­ry­mi żyli, wy­zna­cza­ją i moje ży­cie. War­to żyć dniem dzi­siej­szym, ko­rzy­sta­jąc z wszyst­kie­go, co ży­cie daje, za­wsze ma­jąc w ser­cu prze­szłość. Ale ona nie ma nas za­trzy­my­wać, nie cho­dzi o to, by tyl­ko wspo­mi­nać, wzru­szać się. Ona ma bu­do­wać na­sze ży­cie!” – Anna Strze­lec, praw­nicz­ka, lat 26, Cho­rzów.

„Na ekra­nach na­szych te­le­wi­zo­rów kró­lu­je mło­dzież, za któ­rą moż­na się tyl­ko wsty­dzić. Nie ma tam ani mo­ich ró­wie­śni­ków, któ­rzy wal­czy­li o Pol­skę, ani tych, któ­rzy dziś mo­gli­by być dla nas wzo­rem do na­śla­do­wa­nia. A prze­cież i dziś tacy mło­dzi są! Pa­trzy­łem na tych, któ­rzy po­da­wa­li do za­pa­le­nia zni­cze żoł­nie­rzom «Zoś­ki» i «Pa­ra­so­la» – na to po­łą­cze­nie du­cho­we po­ko­le­nia Ko­lum­bów i po­ko­le­nia wcho­dzą­ce­go do­pie­ro w ży­cie. I my­śla­łem – jaką dro­gą iść, co mamy ro­bić, żeby te ich za­mie­rze­nia, któ­rych nie zdą­ży­li zre­ali­zo­wać – sta­ły się dzię­ki nam tak­że Ich zwy­cię­stwem?” – Ra­fał Zdraj­kow­ski, lat 16, uczeń Szko­ły Mu­zycz­nej w Ło­dzi.

„Przy­gnę­bie­nie, wzru­sze­nie, ale i ra­dość – oto uczu­cia to­wa­rzy­szą­ce mi. Pa­trząc na te ślicz­ne, ro­ze­śmia­ne, peł­ne ener­gii i chę­ci do ży­cia twa­rze, my­śla­łam – prze­cież to byli moi ró­wie­śni­cy. Mie­li przed sobą naj­pięk­niej­sze lata. Zgi­nę­li. Oca­la­ła ich gar­stecz­ka, sie­dzie­li w PRL-owskich wię­zie­niach, wy­szli. Jacy? Oglą­da­łam ich dy­plo­my z naj­wyż­szy­mi no­ta­mi. Le­ka­rze, ar­chi­tek­ci, na­uczy­cie­le, hi­sto­ry­cy. Skąd bra­li moc? Bar­dzo chcia­ła­bym Ich spo­tkać, za­py­tać?” – Syl­wia Fink, uczen­ni­ca Szko­ły im. Za­moy­skie­go w Za­ko­pa­nem.

„Zoś­ka, Rudy, Alek, An­drzej Mor­ro – to po­sta­cie, któ­re przez całe moje ży­cie będą wska­zy­wać mi dro­gę. Ich krót­kie, lecz jak­że pięk­ne ży­cio­ry­sy – to dla mnie wzór po­stę­po­wa­nia, a wy­pra­co­wa­ne przez Nich war­to­ści, po­cząw­szy od co­dzien­nej pra­co­wi­to­ści, su­mien­no­ści i po­god­ne­go uśmie­chu do bra­ter­stwa, bo­ha­ter­stwa czy przede wszyst­kim go­rą­ce­go umi­ło­wa­nia Oj­czy­zny, sta­ły się mo­imi ide­ała­mi. To dzię­ki Nim po­czu­łam się dum­na, że je­stem Po­lką, Ich ro­dacz­ką, że mat­ką nam – ta sama zie­mia, Pol­ska.

Pi­sząc o Nich, chcia­ła­bym uni­kać wznio­słych słów (choć nie umiem), bo prze­cież przy swo­jej wiel­ko­ści byli Oni tacy skrom­ni i tacy zwy­czaj­ni. I ci zwy­kli mło­dzi lu­dzie po­tra­fi­li trwa­le wy­ryć imio­na na kar­tach hi­sto­rii, a przede wszyst­kim pięk­nie za­pi­sać się w pa­mię­ci po­ko­leń – w pa­mię­ci Ich ró­wie­śni­ków, mo­ich ró­wie­śni­ków i wie­rzę, że i tych, któ­rzy na­dej­dą” – Agniesz­ka Bryś, stu­dent­ka po­lo­ni­sty­ki, Po­znań.

„W moim do­ra­sta­niu, kształ­to­wa­niu cha­rak­te­ru i pa­sji to­wa­rzy­szą mi pra­wie od po­cząt­ku. Przy­ja­cie­le, bo nie umiem Ich już in­a­czej na­zy­wać, ży­ją­cy przede mną. Wy­war­li na mnie wiel­ki wpływ. Są ze mną bez prze­rwy, choć da­le­ko, to jed­nak tak bli­sko. Oni wska­za­li mi ścież­kę ży­cia. Alek, Rudy, Zoś­ka, An­drzej i Ja­nek Ro­moc­cy, Ma­ciek, Piotr Po­mian, Czar­ny Jaś to­wa­rzy­szą mi i pro­wa­dzą, od­kry­wam nowe fak­ty z Ich ży­cia, nowe za­pi­sy z Ich my­śli, któ­re zmu­sza­ją do re­flek­sji, kształ­tu­ją cha­rak­ter, gdy wra­cam do lek­tu­ry Ka­my­ko­wych ksią­żek.” – Aga­ta Bo­giel, stu­dent­ka skan­dy­na­wi­sty­ki, Gdy­nia.

„Po­dob­no au­tor «Zoś­ki i Pa­ra­so­la» miał na­pi­sać jesz­cze jed­ną książ­kę – o tych bo­ha­te­rach «Zoś­ki», któ­rzy prze­ży­li. Jaka szko­da, że nie zdą­żył. Chciał­bym Ich wszyst­kich po­znać!” – Piotr Macz­kow­ski, Szcze­cin.

To praw­da. Alek­san­der Ka­miń­ski my­ślał o ta­kiej książ­ce. Przy­go­to­wa­niem do niej była an­kie­ta, któ­rą ro­ze­słał do oca­lo­nych Zoś­kow­ców już w stycz­niu 1959 roku. Jej pod­su­mo­wa­nie zna­la­zło się w roz­pra­wie „Po­wo­jen­ne losy żoł­nie­rzy Ba­ta­lio­nu «Zoś­ka»”, któ­ra cze­ka­ła na ze­zwo­le­nie dru­ku… lat dwa­na­ście, do roku 1971!

Od sie­bie do­dam z go­ry­czą, że kie­dy już w wol­nej Pol­sce usi­ło­wa­łam zre­ali­zo­wać o Nich film te­le­wi­zyj­ny, otrzy­ma­łam od­po­wiedź z 1 Pro­gra­mu TVP, iż „na tę te­ma­ty­kę nie ma pa­sma i nie ma pie­nię­dzy”.

A dziś już wie­lu spo­śród Nich nie ma, za­ga­sa­ją, od­cho­dzą.

Naj­wspa­nial­si lu­dzie na­szej epo­ki. Pięć lat oku­pa­cji, sześć­dzie­siąt trzy dni po­wsta­nia, lata wię­zie­nia w PRL-u. Nie za­ła­ma­li się. Nie ucie­kli z Pol­ski. Nie po­pa­dli w na­ło­gi. Wspa­nia­le ukoń­czy­li stu­dia. Sta­li się zna­ko­mi­ty­mi le­ka­rza­mi (Wi­told Si­kor­ski „Bo­ru­ta”, Ka­zi­mierz Ło­dziń­ski „Mar­kiz”, Je­rzy Wa­lesz­kow­ski „Ali”), ar­chi­tek­ta­mi (Sta­ni­sław Lech­mi­ro­wicz „Czart”), in­ży­nie­ra­mi (Bog­dan Ce­liń­ski „Wik­tor”, Wło­dzi­mierz Stey­er „Grom”, Wik­tor Ma­tu­le­wicz „Lu­xor”, Wi­told Bart­nic­ki „Ka­dłu­bek”, Ty­tus Kar­li­kow­ski „Wąż”, sła­wa eu­ro­pej­skie­go le­śnic­twa), fo­to­gra­fi­ka­mi (Ta­de­usz Su­miń­ski „Lesz­czyc”), in­struk­to­ra­mi har­cer­ski­mi (nie­stru­dzo­ny Sta­szek Sie­radz­ki „Świst”, któ­re­go ko­cha cała har­cer­ska Pol­ska), praw­ni­ka­mi (Lid­ka Zien­tal), far­ma­ceu­ta­mi (Ula Ka­ta­rzyń­ska), hi­sto­ry­ka­mi-na­ukow­ca­mi (Zo­fia Ste­fa­now­ska, Han­ka Bor­kie­wicz-Ce­liń­ska)… To tyl­ko garst­ka z garst­ki. Wszy­scy – do­słow­nie wszy­scy za­iste re­pre­zen­tu­ją Pol­skę god­ną sza­cun­ku!

W czerw­cu 1966 roku po­wo­ła­li Śro­do­wi­sko Żoł­nie­rzy Ba­ta­lio­nu „Zoś­ka”, od­na­leź­li wszyst­kich ży­ją­cych i ro­dzi­ny po­le­głych. Roz­to­czy­li wza­jem­ną opie­kę: przy­ja­ciel­ską, zdro­wot­ną, by­to­wą. Do­ku­men­to­wa­li czy­ny wo­jen­ne i po­wstań­cze. Usta­li­li, że ba­ta­lion „Zoś­ka” li­czył pię­ciu­set pięć­dzie­się­ciu sze­ściu żoł­nie­rzy (dziew­cząt i chłop­ców), z cze­go w ak­cjach, obo­zach i po­wsta­niu zgi­nę­ło czte­ry­stu pięć­dzie­się­ciu trzech. Usta­no­wi­li od­zna­kę Ba­ta­lio­nu „Zoś­ka” wrę­cza­ną bli­skim po­le­głych na uro­czy­stych ko­min­kach. Sta­li się sy­na­mi dla sa­mot­nych ma­tek, to­wa­rzy­sząc im czę­sto do ostat­nich chwil.

W roku 1988 stwo­rzy­li Spo­łecz­ny Ko­mi­tet Opie­ki nad Gro­ba­mi Po­le­głych Żoł­nie­rzy Ba­ta­lio­nu „Zoś­ka”, kon­ty­nu­ując swą od lat pro­wa­dzo­ną ak­cję dba­ło­ści o ten nie­zwy­kły po­mnik pa­mię­ci – rzę­dy mo­gił w le­sie bia­łych brzo­zo­wych krzy­ży, je­dy­nych, ja­kie zo­sta­ły na po­wstań­czych kwa­te­rach. Utrzy­mu­ją sta­ły kon­takt ze szko­ła­mi no­szą­cy­mi imię Ba­ta­lio­nu i imio­na jego bo­ha­te­rów. Uczest­ni­czą w zlo­tach i raj­dach.

1 Pułk Ko­man­do­sów w Lu­bliń­cu przy­jął uro­czy­ście dzie­dzic­two ba­ta­lio­nu „Zoś­ka”.

Pi­sał Ka­myk z ża­lem w „Wiel­kiej grze”: „Ła­twiej u nas o wiel­kie czy­ny w chwi­lach za­pa­łu – niż o wy­trwa­łość i co­dzien­ne «bo­ha­ter­stwo» przy zno­sze­niu trud­nych obo­wiąz­ków. Ła­twiej u nas umrzeć dla Oj­czy­zny, niż ofiar­nie dla niej żyć”.

Oni po­łą­czy­li pie­tyzm dla prze­szło­ści z wzo­rem ży­cia w te­raź­niej­szo­ści. Umie­li za Pol­skę wal­czyć. Umie­ją dla niej żyć. Są ży­wym za­prze­cze­niem gorz­kiej kon­sta­ta­cji Nor­wi­da, że Po­lak w Po­la­ku to ol­brzym, lecz czło­wiek w Po­la­ku to czę­sto ka­rzeł. Udo­wod­ni­li swym ży­ciem, że i czło­wiek w Po­la­ku może być ol­brzy­mem.

* * *

Alek­san­dro­wi Ka­miń­skie­mu i jego Bo­ha­te­rom po­świę­co­ny jest pię­cio­to­mo­wy cykl Bar­ba­ry Wa­cho­wicz „Wier­na rze­ka har­cer­stwa”. Po­wsta­ła z my­ślą o nich wy­sta­wa znaj­du­je się w ge­stii Mu­zeum Hi­sto­rycz­ne­go m.st. War­sza­wy (Ry­nek Sta­re­go Mia­sta 28,00-272 War­sza­wa).

O autorze

Alek­san­der Ka­miń­ski – mój Oj­ciec – zna­ny jest przede wszyst­kim jako au­tor „Ka­mie­ni na sza­niec”, słyn­nej opo­wie­ści o pod­ziem­nej wal­ce har­ce­rzy „Sza­rych Sze­re­gów”. „Zoś­ka i Pa­ra­sol” mia­ła być dru­gą czę­ścią za­mie­rzo­nej try­lo­gii, Oj­ciec my­ślał bo­wiem jesz­cze o trze­cim to­mie, po­świę­co­nym po­wo­jen­nym lo­som bo­ha­te­rów.

Pod­czas oku­pa­cji na­pi­sał tak­że „Wiel­ką grę” (1942), któ­ra była pod­ręcz­ni­kiem dla kon­spi­ra­to­rów, i „Przo­dow­ni­ka” (1944) – prze­zna­czo­ne­go dla kie­row­ni­ków od­dzia­łów „Za­wi­szy”. Był też przez pięć lat na­czel­nym re­dak­to­rem „Biu­le­ty­nu In­for­ma­cyj­ne­go”, któ­ry – jako ty­go­dnik, a w okre­sie Po­wsta­nia War­szaw­skie­go dzien­nik – osią­gnął naj­wyż­szy na­kład wśród pism wo­jen­nej Eu­ro­py.

Naj­czę­ściej mówi się i pi­sze o ów­cze­snych do­ko­na­niach mego Ojca. Są one naj­le­piej zna­ne. We wrze­śniu 1939 roku przy­je­chał ze Ślą­ska do War­sza­wy, by wziąć udział w jej obro­nie, a po ka­pi­tu­la­cji za­czął or­ga­ni­zo­wać har­cer­skie pod­zie­mie. Wkrót­ce po­wsta­ła kie­ro­wa­na przez Nie­go or­ga­ni­za­cja „Wa­wer”. Oj­ciec był du­cho­wym przy­wód­cą i wy­cho­waw­cą „Sza­rych Sze­re­gów”, od kwiet­nia 1941 roku sze­fem Okrę­gu War­szaw­skie­go Biu­ra In­for­ma­cji i Pro­pa­gan­dy AK oraz re­fe­ren­tem kontr­wy­wia­du Od­dzia­łu II Ko­men­dy Głów­nej ZWZ AK.

W jaki spo­sób ukształ­to­wa­ły się Jego losy i po­sta­wa? Co spra­wi­ło, że Jego ce­lem była służ­ba: Pol­sce, spo­łe­czeń­stwu, har­cer­stwu, sła­bym i prze­śla­do­wa­nym, na­uce? Cze­mu za­wdzię­czał nie­zwy­kły ta­lent or­ga­ni­za­cyj­ny i twór­czą ak­tyw­ność w każ­dym okre­sie ży­cia?

Uro­dził się w War­sza­wie 28 stycz­nia 1903 roku. Jego oj­ciec był far­ma­ceu­tą, mat­ka przy­wę­dro­wa­ła do War­sza­wy spod Łę­czy­cy. Na ro­dzin­nych fo­to­gra­fiach wi­docz­ne jest ra­czej po­do­bień­stwo do mat­ki. Dzie­ciń­stwo za­kłó­co­ne zo­sta­ło wy­jaz­dem ro­dzi­ny do Ki­jo­wa i wcze­sną śmier­cią ojca. Alek­san­der miał wte­dy osiem lat. Mógł skoń­czyć tyl­ko czte­ro­kla­so­wą szko­łę ele­men­tar­ną i mu­siał – jako dwu­na­sto­let­ni chło­piec – pod­jąć pra­cę, aby po­móc mat­ce. Zo­stał goń­cem w ban­ku. Wy­niósł stam­tąd waż­ną umie­jęt­ność pi­sa­nia na ma­szy­nie.

Kie­dy miał nie­ca­łe czter­na­ście lat, na­stą­pi­ło roz­sta­nie z mat­ką. Po­gu­bi­li się w cza­sie po­dró­ży, prze­sia­da­jąc się na ja­kiejś więk­szej sta­cji w Ro­sji czy na Ukra­inie, gdy wo­kół sza­la­ła re­wo­lu­cja. Stra­cił wów­czas mat­kę z oczu na pięć lat. Od­naj­dzie ją do­pie­ro jako osiem­na­sto­let­ni mło­dzie­niec. Tym­cza­sem zo­stał zu­peł­nie sam. Wuja, u któ­re­go po­cząt­ko­wo miesz­kał, za­mor­do­wa­no. On sam zaś oca­lał, bo nie było go w tym cza­sie w domu.

W Hu­ma­niu wszedł w pol­skie śro­do­wi­sko har­cer­skie. Tu zna­lazł ser­decz­nych przy­ja­ciół i dru­ży­nę, któ­ra sta­ła się jego ro­dzi­ną. W tym wła­śnie cza­sie, gdy for­mo­wał się jego cha­rak­ter, gdy wy­zna­czał so­bie cel i bu­do­wał sys­tem war­to­ści, żył ży­ciem har­ce­rza pol­skie­go na ob­czyź­nie. Ide­ały or­ga­ni­za­cji sta­ły się jego ide­ała­mi, a tę­sk­no­ta za Pol­ską zmie­nia­ła się stop­nio­wo w go­rą­cy pa­trio­tyzm. Czy­tał Mic­kie­wi­cza i Sło­wac­kie­go, ale przede wszyst­kim chło­nął try­lo­gię Sien­kie­wi­cza. W niej znaj­do­wał bo­ha­te­rów god­nych na­śla­do­wa­nia. Zna­ko­mi­ta opie­kun­ka Bi­blio­te­ki Pol­skiej w Hu­ma­niu, ser­decz­nie za­in­te­re­so­wa­na zdol­nym i in­te­li­gent­nym chłop­cem, kształ­to­wa­ła Jego ser­ce i umysł.

Był spraw­ny, sil­ny, szyb­ki, za­rad­ny, we­so­ły; Jego spo­so­bem na ży­cie było upo­rczy­we do­sko­na­le­nie się, umac­nia­nie cha­rak­te­ru, sil­nej woli, ini­cja­ty­wy. Umiał zor­ga­ni­zo­wać wy­rąb lasu, by ogrzać szko­łę i in­ter­nat, obro­nić pra­wo­sław­ne­go popa przed na­pa­ścią bol­sze­wi­ków, wy­cią­gnąć z wody to­piel­ca, za­ra­biać ko­pa­niem gro­bów i wy­ro­bem cu­kier­ków. Jego pierw­szą pod­ziem­ną or­ga­ni­za­cją sta­ło się roz­wią­za­ne w 1920 roku przez bol­sze­wi­ków hu­mań­skie gniaz­do har­cer­skie.

W lu­tym na­stęp­ne­go roku opu­ścił Hu­mań i nie­le­gal­nie, pod ostrza­łem, prze­kro­czył gra­ni­cę Pol­ski, by roz­po­cząć – uwień­czo­ne po­wo­dze­niem – po­szu­ki­wa­nia mat­ki.

Po przy­jeź­dzie do Pol­ski pra­co­wał i miesz­kał w Prusz­ko­wie w bur­sie dla chłop­ców. W 1922 roku zdał ma­tu­rę, wstą­pił na uni­wer­sy­tet. Stu­dio­wał hi­sto­rię i ar­che­olo­gię. Pra­cę ma­gi­ster­ską – o bał­tyc­kim ple­mie­niu Ja­dź­win­gów pod­bi­tym w XIII wie­ku przez osad­ni­ków z Ma­zow­sza – na­pi­sał w 1928 roku. Przez cały ten czas dzia­łał w har­cer­stwie: był ko­men­dan­tem huf­ca prusz­kow­skie­go, or­ga­ni­zo­wał obo­zy i kur­sy, wi­zy­to­wał dru­ży­ny; wresz­cie zo­stał harc­mi­strzem. Pi­sał opo­wia­da­nia i ar­ty­ku­ły do „Zni­cza”, „Iskier”, „Pło­my­ka”, „Wy­cho­waw­cy”, „Harc­mi­strza” i „Na tro­pie”. Wciąż sta­wiał so­bie wy­so­kie wy­ma­ga­nia, har­to­wał wolę i cha­rak­ter, ulep­szał or­ga­ni­za­cję dnia, po­dej­mo­wał ko­lej­ne za­da­nia, zdo­by­wał nowe umie­jęt­no­ści. No­tat­ki z tego okre­su po­ka­zu­ją, jak kon­tro­lo­wał re­ali­za­cję za­mie­rzeń, oce­niał za­nie­dba­nia i suk­ce­sy. Tych ostat­nich było wię­cej.

Dwa eta­py ży­cia za­wa­ży­ły na Jego syl­wet­ce. Pierw­szy – hu­mań­ski – gdy wstą­pił do har­cer­stwa i cał­ko­wi­cie zi­den­ty­fi­ko­wał się z jego sys­te­mem war­to­ści.

Dru­gi – prusz­kow­ski – kie­dy to in­ten­syw­nie i wszech­stron­nie rzeź­bił swą oso­bo­wość. Wów­czas to w kon­tak­tach z przy­ja­ciół­mi, w dys­ku­sjach zro­dził się cel ży­cia: służ­ba.

Po stu­diach w 1930 roku oże­nił się z har­cer­ką z Prusz­ko­wa, stu­dent­ką hi­sto­rii i ar­che­olo­gii. Ra­zem po­dró­żo­wa­li po Fran­cji, urzą­dza­li dom. W tym cza­sie Alek­san­dra po­wo­ła­no do woj­ska. Tam wła­śnie za­czę­ły się kło­po­ty ze zdro­wiem: za­zię­bie­nie i ostry atak gruź­li­cy (na tę cho­ro­bę wcze­śniej zmar­ła Jego mat­ka), któ­ra od­tąd bę­dzie to­wa­rzy­szyć Mu nie­prze­rwa­nie, nisz­cząc płu­ca i ner­ki, osła­bia­jąc ser­ce. Po­by­ty w szpi­ta­lach i sa­na­to­riach, ope­ra­cje sta­ną się nie­od­łącz­nym ele­men­tem ży­cia mego Ojca. Ata­ki cho­ro­by przy­pa­da­ły zwy­kle na okre­sy in­nych klęsk, po­li­tycz­nych i oso­bi­stych. Le­ka­rze zdu­mie­wa­li się, że czło­wiek po­zba­wio­ny po­waż­nej czę­ści płuc i jed­nej ner­ki mógł tak in­ten­syw­nie dzia­łać i nie­prze­rwa­nie pra­co­wać.

W la­tach 1933-1939 or­ga­ni­zo­wał i pro­wa­dził kur­sy dla ka­dry har­cer­skiej w Bren­nej, Nie­ro­dzi­miu i Gór­kach Wiel­kich na Ślą­sku Cie­szyń­skim.To tam od­by­wa­ły się nie­za­po­mnia­ne ko­min­ki i obo­zy. Tam ła­do­wa­ły się ener­gią i ide­ami umy­sły in­struk­to­rów z ca­łej Pol­ski, a tak­że z za­gra­ni­cy. Uczest­ni­cy kur­sów wią­za­li się na za­wsze ca­łym ser­cem z gó­rec­kim ośrod­kiem i jego ko­men­dan­tem – dru­hem Ka­miń­skim „Ka­my­kiem”.

W tym wła­śnie cza­sie opra­co­wy­wał On kon­cep­cję sys­te­mu zu­cho­we­go. Opie­ra­jąc się na do­świad­cze­niach an­giel­skich „wil­cząt”, ob­my­ślał cy­kle za­baw spraw­no­ścio­wych, do­sto­so­wa­nych do wy­obraź­ni pol­skich dzie­ci, two­rzył na­wet pio­sen­ki i tań­ce. W Gór­kach od­by­wa­ły się pierw­sze pró­by tych gier i za­baw, tam też po­wsta­ła zu­cho­wa try­lo­gia-in­struk­taż: „An­tek Cwa­niak”, „Książ­ka wo­dza zu­chów”, „Krąg Rady”. Alek­san­der pa­mię­tał ze swo­ich lat dzie­cin­nych, jak waż­ne jest, by chło­piec zna­lazł praw­dzi­wych przy­ja­ciół, by mógł się ba­wić w gro­ma­dzie ró­wie­śni­ków, by uczył się od­wa­gi. To­też je­den z naj­waż­niej­szych punk­tów pra­wa zu­cho­we­go brzmiał: „Zuch jest dziel­ny”. Lata gó­rec­kie to naj­szczę­śliw­sze cza­sy w ży­ciu „Ka­my­ka”.

W koń­cu lat trzy­dzie­stych Alek­san­der wcie­lił swą me­to­dę w ży­cie. Kil­ka klas szko­ły w Mi­ko­ło­wie koło Ka­to­wic było po­lem do­świad­czal­nym. Wy­ni­ki oka­za­ły się re­we­la­cyj­ne.

Kie­dy 1 wrze­śnia 1939 roku wy­bu­chła woj­na, Oj­ciec wsiadł na ro­wer (trans­port ko­le­jo­wy zdez­or­ga­ni­zo­wa­ny, auta nie było) i po­je­chał do sto­li­cy. Wziął udział w obro­nie War­sza­wy, a po ka­pi­tu­la­cji zor­ga­ni­zo­wał pierw­sze for­my pod­ziem­ne­go opo­ru. Już 27 wrze­śnia wraz z gro­nem in­struk­to­rów har­cer­skich po­sta­no­wił nie prze­ry­wać pra­cy i przy­go­to­wy­wać się do wal­ki zbroj­nej. Po­wsta­ły „Sza­re Sze­re­gi”. Jako ko­men­dant szko­ły gó­rec­kiej był zna­ny więk­szo­ści in­struk­to­rów i cie­szył się ogrom­nym za­ufa­niem i au­to­ry­te­tem, co zna­ko­mi­cie uła­twia­ło Mu two­rze­nie sie­ci kon­tak­tów i or­ga­ni­zo­wa­nie grup kon­spi­ra­cyj­nych. Bę­dąc człon­kiem „Pa­sie­ki” – Kwa­te­ry Głów­nej „Sza­rych Sze­re­gów”, nie za­nie­dby­wał wy­cho­waw­czej funk­cji pod­ziem­ne­go har­cer­stwa, kwe­stii kształ­ce­nia, bu­do­wy wi­zji przy­szłej Pol­ski.

W li­sto­pa­dzie za­czął wy­da­wać „Biu­le­tyn In­for­ma­cyj­ny”, któ­re­go był ini­cja­to­rem i na­czel­nym re­dak­to­rem. Zda­wał so­bie spra­wę, że ma w ręku broń sil­niej­szą niż ka­ra­bin – sło­wo. Mu­sia­ło ono wspie­rać w ra­zie klę­ski, ale i ostrze­gać przed bez­pod­staw­ną na­dzie­ją. Praw­dzi­wa in­for­ma­cja mu­sia­ła do­trzeć wszę­dzie, do naj­od­le­glej­szych za­kąt­ków. „Biu­le­tyn” stał się naj­po­pu­lar­niej­szą ga­ze­tą kon­spi­ra­cyj­ną w Pol­sce, a jego na­kład do­cho­dził do 47 ty­się­cy. Był to fe­no­men or­ga­ni­za­cyj­ny: ga­ze­ta wy­cho­dzi­ła zdu­mie­wa­ją­co re­gu­lar­nie, za­wie­ra­ła świa­to­wy ser­wis in­for­ma­cyj­ny, wie­ści przy­wo­żo­ne przez ku­rie­rów z ca­łe­go kra­ju. Ar­ty­kuł wstęp­ny pi­sał z re­gu­ły Oj­ciec. Ce­lem „Biu­le­ty­nu” było pod­trzy­my­wa­nie du­cha pol­skie­go, pięt­no­wa­nie szmal­cow­ni­ków i sza­brow­ni­ków, obro­na sła­bych, a wśród nich Ży­dów.