Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Kto na to przyzwolił?

Kto na to przyzwolił?

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-63773-90-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Kto na to przyzwolił?

 

"Stefan Bratkowski napisał esej o faszyzmie, najbardziej ponurym - obok bolszewizmu - fenomenie polityczno-kulturalnym XX wieku. Skąd się wziął faszyzm? Dlaczego zwyciężał? Na czym polegał jego zatruty urok? Jaka jest odpowiedzialność intelektualistów, którzy ulegli temu urokowi?

Jak zwykle u Bratkowskiego - legendy polskiego dziennikarstwa - rozważania te są skreślone żywo i błyskotliwie. I jak zwykle pełne są opinii kontrowersyjnych i prowokujących do polemik. Autor dyskutuje z Bullockiem i Arendt, pochyla się nad Tomaszem Mannem i Heideggerem, nad Carlem Schmidtem i Hansem Fellada, nad Croce i Gentile, Maurras’em i Maritain’em. Opowiada o urzeczonych faszyzmem takich intelektualistach rumuńskich jak Cioran czy Eliade. Pokazuje utajony związek faszystowskiego mitu „odrodzenia narodowego" z antysemityzmem. Przypomina o zaślepieniu elit Zachodu wobec Hitlera.

Jednak nie jest to po prostu szkic o historii. Są to rozważania o duchowych źródłach zagrożeń dnia dzisiejszego związanych z falą populizmu i ksenofobii. Nad książką unosi się cień Breivika, fanatyka zbrodniarza, który przeobraził zamożną, stabilną, demokratyczną Norwegię w przedsionek piekła."

- Adam Michnik

Polecane książki

JEDEN Z NAJWIĘKSZYCH SKANDALI AMERYKI LAT 20. Wielka korporacja. Unikatowy produkt. Śmiertelne ryzyko. Pracownice – ofiary. Fascynująca opowieść o wyzysku kobiet i narażeniu ich na wielkie niebezpieczeństwo. W latach 20. XX wieku amerykańska firma United States Radium Corporation opatentował...
W takim ujęciu prezentujemy zagadnienia jawności i jej ograniczeń. Tom 11 powstał w ramach projektu badawczego finansowanego przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju pt. Model regulacji jawności i jej ograniczeń w demokratycznym państwie prawnym. Jej celem jest ocena regulacji jawności i jej ogranicze...
Znalezienie dobrej książki dla dziecka – nie jest zadaniem łatwym i prostym. Książek jest tak dużo, że dotarcie do tej, której warto poświęcić czas, która będzie odpowiednia dla młodego nie jest zadaniem łatwym. Dobra książka to taka, która ze względu na swoją treść nie tylko potrafi młodego czyteln...
Publikacja zawiera charakterystykę zawodu dziennikarza oraz doradcy public relations w kontekście ustalenia granicy między prawem powszechnie a prawem wewnętrznie obowiązującym. Odnosi się do możliwości uznania dziennikarzy i doradców public relations za zawody wolne oraz zawody zaufania publicz...
Kosmopolitycznym Hamburgiem , miastem zarówno porządnych obywateli iwielkich finansów, jak i prostytutek oraz narkotykowych gangów, wstrząsaseria makabrycznych morderstw. Bestialsko okaleczone zwłoki kobietwydają się wykluczać pieniądze, czy seks , jako motyw zbrodni. A więcgdzie go szukać.Nadko...
Wielka Brytania i Wspólnota u progu XXI wieku. Przeszłość, teraźniejszość, perspektywy jest interesującą pozycją z zakresu studiów międzynarodowych. Autorzy podjęli w niej szereg zagadnień związanych z funkcjonowaniem Wielkiej Brytanii oraz innych państw członkowskich Commonwealthu w dobie postępują...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Stefan Bratkowski

Re­dak­cja: Jo­lan­ta Kar­bow­ska

Pro­jekt okład­ki: Ma­ciej Sa­dow­ski

Re­dak­cja tech­nicz­na: Pa­weł Żuk

Co­py­ri­ght © Ste­fan Brat­kow­ski

Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion

by Stu­dio EMKA, War­sza­wa 2013

Wszel­kie pra­wa, włącz­nie z pra­wem

do re­pro­duk­cji tek­stów w ca­ło­ści lub w czę­ści,

w ja­kie­kol­wiek for­mie – za­strze­żo­ne.

Wszel­kich in­for­ma­cji udzie­la:

Wy­daw­nic­two Stu­dio EMKA

ul. Kró­lo­wej Al­do­ny 6, 03-928 War­sza­wa

Tel./fax 22 628 08 38, 616 00 67

wy­daw­nic­two@stu­dio­em­ka.com.pl

www.stu­dio­em­ka.com.pl

ISBN 978-83-63773-21-2

Skład i ła­ma­nie: www.an­ter.waw.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Pew­na mło­da ko­bie­ta w moim wie­ku za­da­ła mi py­ta­nie, jak to się mo­gło zda­rzyć, że wszy­scy naj­po­tęż­niej­si na­sze­go świa­ta nie do­strze­gli w porę symp­to­mów nad­cho­dzą­cej za­pa­ści czło­wie­czeń­stwa – sło­wem – przy­zwo­li­li na hi­tle­ryzm?

Bez wąt­pie­nia, świat nie do­strze­gał ro­dzą­ce­go się wy­zwa­nia. Py­ta­nie: czy wie­dział, na co przy­zwa­la? Na­stęp­ne, a po­dob­ne py­ta­nie, rzec moż­na – po­chod­ne, za­dał mi wy­daw­ca: w ja­kim stop­niu tam­to hi­sto­rycz­ne do­świad­cze­nie, prze­ży­wa­ne z udzia­łem wy­bit­nych po­li­ty­ków glo­bu, na oczach fi­lo­zo­fów i my­śli­cie­li, może być lek­cją dla nas, współ­cze­snych. Cóż, taki był wła­śnie sens py­ta­nia pierw­sze­go, z któ­re­go wziął się ten szkic. War­to szu­kać od­po­wie­dzi – tak­że na peł­ną de­fe­ty­zmu, nie­le­d­wie dra­ma­tycz­ną uwa­gę To­cqu­evil­le’a, wie­lo­krot­nie po­wta­rza­ną w hi­sto­rio­zo­ficz­nych roz­pra­wach (przy­to­czy­ła ją i Han­na Arendt w swo­ich szki­cach Mię­dzy cza­sem mi­nio­nym a przy­szłym): „Sko­ro za­tem hi­sto­ria nie do­star­cza wska­zó­wek o tym, co cze­ka nas w przy­szło­ści, zda­ni je­ste­śmy na błą­dze­nie w ciem­no­ściach” (tłum. B. Ja­nic­ka i M. Król).

Pierw­sza po­ło­wa XX wie­ku po­twier­dzi­ła opi­nię To­cqu­evil­le’a, co ten szkic w ja­kimś stop­niu raz jesz­cze uka­że. Cy­wi­li­zo­wa­na ludz­kość błą­dzi­ła w ciem­no­ściach i spró­bu­je­my – w mia­rę jak się uda – wy­ja­śnić, choć czę­ścio­wo, dla­cze­go. Nie­mniej, hi­sto­ria do­star­cza jed­nak tych wska­zó­wek. Już po krót­kiej, po­wierz­chow­nej ana­li­zie róż­nych sy­gna­łów i wy­zwań dzi­siej­szych oraz na­rzu­ca­ją­cych się sko­ja­rzeń moż­na za­uwa­żyć, że nie mamy by­najm­niej do czy­nie­nia z pro­ble­mem cał­ko­wi­cie prze­brzmia­łym, na­le­żą­cym do bez­pow­rot­nie już mi­nio­nej epo­ki. Bo nie cho­dzi je­dy­nie o tam­ten skraj­ny przy­pa­dek zdzi­cze­nia cy­wi­li­za­cji i ab­so­lut­ne zło aku­rat w ta­kim wy­da­niu. Hi­sto­ria nie po­wta­rza się do­słow­nie…

Tam­ta prze­szłość udzie­la nam lek­cji wie­lo­wy­mia­ro­wej, cią­gle – nie­ste­ty – ak­tu­al­nej. Ostrze­gaw­czej. Nie tyle w kwe­stii, jak bar­dzo nie do­ce­nia­li ów­cze­śni po­li­ty­cy eu­ro­pej­scy po­sta­ci tak w sen­sie wi­zu­al­nym cza­sem gro­te­sko­wej, jaką był Hi­tler – ile co do tego, jak zlek­ce­wa­żo­no za­gro­że­nia ze stro­ny jaw­nie ro­dzą­ce­go się zła w ska­li szer­szej niż krąg jego kam­ra­tów, zła, któ­re w efek­cie ni­czym cho­ro­ba do­tknę­ło więk­szość spo­łe­czeń­stwa nor­mal­nych do tej pory lu­dzi i za­gro­zi­ło świa­tu.

Te py­ta­nia mogą nas in­spi­ro­wać tak­że w kwe­stii dzi­siej­sze­go wspól­ne­go błą­dze­nia w ciem­no­ściach i bez­rad­no­ści wo­bec nie­roz­po­zna­ne­go ju­tra i za­rod­ków zła. Dzi­siej­sze za­rod­ki zła stra­ceń­czo za­pę­tla­ją się w „obie­cu­ją­ce” kon­flik­ty i nie­bez­piecz­ne so­ju­sze, z pa­to­lo­gicz­ną fa­scy­na­cją przy­wód­ca­mi, ta­ki­mi jak w tam­tych cza­sach Mus­so­li­ni i Fran­co, Sta­lin czy Pol Pot. Mamy tych współ­cze­snych na oku – ale czy do­ce­nia­my, jak da­le­ce mogą być groź­ni?

Dla­te­go to nie jest szkic wy­łącz­nie hi­sto­rycz­ny. Mam na­dzie­ję uczu­lić Czy­tel­ni­ka na sy­gna­ły, któ­re rze­czy­wi­stość wy­sy­ła nam już dzi­siaj, a któ­re zby­wa­my jako ba­nal­ne, chwi­lo­we trud­no­ści.

Oto z nie­roz­po­zna­nych bli­żej przy­czyn wra­ca w Eu­ro­pie po­go­da dla skraj­nej pra­wi­cy. Nie pró­bu­je­my też roz­po­znać, co może z tego wy­nik­nąć. Może wy­nik­nąć? Już wy­ni­kło. W spo­koj­nej, za­moż­nej, pra­co­wi­tej Nor­we­gii, o chłod­nym kli­ma­cie i tem­pe­ra­men­tach, tra­dy­cyj­nie to­le­ran­cyj­nej, mło­dy chło­pak wy­sa­dza bu­dyn­ki w sto­li­cy kra­ju i mor­du­je w bez­względ­ny spo­sób dzie­siąt­ki swo­ich bez­bron­nych ró­wie­śni­ków-ro­da­ków. Robi to z peł­nym za­an­ga­żo­wa­niem, świa­do­my swo­jej mi­sji, w obro­nie toż­sa­mo­ści na­ro­do­wej jego Nor­we­gii, jak on ją ro­zu­mie – w obro­nie przed le­wi­co­wy­mi fan­ta­zma­ta­mi rów­no­ści lu­dzi i przed na­pły­wem imi­gra­cyj­nej in­no­ści, zwłasz­cza mu­zuł­mań­skiej. Par­tia, do któ­rej mor­der­ca na­le­ży, skraj­nie pra­wi­co­wa, nie przy­zna­ła się do in­spi­ra­cji ta­kich eks­ce­sów, ale nie od­że­gna­ła się od po­glą­dów An­der­sa Bre­ivi­ka. Ten, do­pro­wa­dzo­ny przed sąd, pod­nie­sio­ną, za­ci­śnię­tą pię­ścią de­mon­stro­wał swe po­czu­cie słusz­no­ści, a sę­dzio­wie, przed któ­ry­mi sta­nął, fun­do­wa­li mu przed roz­pra­wą (zgod­nie z oby­cza­jem nor­we­skie­go wy­mia­ru spra­wie­dli­wo­ści) uścisk dło­ni jak nor­mal­ne­mu prze­stęp­cy. Oka­za­li więc ry­tu­al­ny sza­cu­nek czło­wie­ko­wi, któ­ry jak hi­tle­row­cy w obo­zach za­gła­dy nie tyl­ko po­peł­nił w krót­kim cza­sie dzie­siąt­ki okrut­nych mor­derstw, ale zhań­bił się po­dwój­nie, za­bi­ja­jąc bez­bron­nych.

Czy tego osob­ni­ka (bo nie czło­wie­ka), po­zba­wio­ne­go ludz­kiej wraż­li­wo­ści, z jego pa­to­lo­gicz­nym my­śle­niem i cho­rym po­czu­ciem mi­sji – na tyle za­ne­go­wa­no i zde­gra­do­wa­no w opi­nii pu­blicz­nej, by dać jed­no­znacz­ny sy­gnał in­nym, może i mniej skraj­nym „ry­ce­rzom” czy­sto­ści rasy, a choć­by jego zwo­len­ni­kom? Ten sąd nie przy­po­mi­nał sądu nad Vid­ku­nem Qu­islin­giem i jego daw­ną fa­szy­stow­ską par­tią, Na­sjo­nal Sam­lung, Jed­no­ścią Na­ro­do­wą. Nie są­dził Bre­ivi­ka ża­den try­bu­nał no­rym­ber­ski, po­trak­to­wa­no go jak zwy­kłe­go prze­stęp­cę, wtór­nie więc jak­by za­ak­cep­to­wa­no hi­tle­ryzm w roli part­ne­ra dys­ku­sji o świe­cie i ludz­ko­ści. Qu­islin­ga, hi­tle­row­skie­go ko­la­bo­ran­ta, ska­za­no i stra­co­no za zdra­dę. Bre­ivi­ka nie są­dzi się za zdra­dę Nor­we­gii, choć za­mor­do­wał wię­cej ro­da­ków niż Qu­isling. Nie są­dzi się Par­tii Po­stę­pu – pier­wot­nie an­ty­po­dat­ko­wej par­tii An­der­sa Lan­ge­go na rzecz Ra­dy­kal­ne­go (Dra­stycz­ne­go) Ogra­ni­cze­nia Po­dat­ków, Ta­ryf Oraz In­ter­wen­cjo­ni­zmu Pań­stwo­we­go. Z pro­gra­mem na jed­nej kart­ce pa­pie­ru ta par­tia w roku 1997 ze­bra­ła w wy­bo­rach 15,3% gło­sów. Stra­ci­ła po­tem zna­cze­nie, ale nie za­ni­kła. Dzi­siaj po­dzie­la po­glą­dy Bre­ivi­ka, czy­li ra­sizm i po­gar­dę wo­bec „in­nych”. Nie cho­dzi zaś o sam wy­rok wo­bec nie­go i tej par­tii, cho­dzi o świa­do­mość gróźb, ja­kie ro­dzą się z upo­wszech­nie­nia ta­kich po­glą­dów i spo­so­bu re­ak­cji na ota­cza­ją­cy świat. A czy ko­ja­rzyć na­wrót hi­tle­ry­zmu w tak na­giej, dra­stycz­nej wer­sji z… bez­bron­no­ścią dzie­ci i mło­dzie­ży wo­bec no­wych me­diów za­ba­wy? Do­wia­du­je­my się, że Bre­ivik lata spę­dził przy kom­pu­te­rze na krwa­wych grach wo­jen­nych. Nie­wąt­pli­wie czy­nią one okru­cień­stwo co­dzien­no­ścią, skraj­ne zło – ekra­no­wym ba­na­łem, zgod­nie z ob­ser­wa­cją Han­ny Arendt, uczą obo­jęt­no­ści wo­bec bólu in­ne­go czło­wie­ka. Ale hi­tle­ryzm tu ob­ja­wił się nie w in­dy­wi­du­al­nym przy­pad­ku psy­cho­pa­ty czy osob­ni­ka nie­po­czy­tal­ne­go, lecz w po­glą­dach ca­łej par­tii – na­wet je­śli obec­nie mar­gi­ne­so­wej.

Nie wie­my, czy prze­ję­ła ona du­cha i po­glą­dy Qu­islin­ga, nie wie­my, ile jest w niej dzie­dzic­twa, a ile świe­żych, współ­cze­snych bodź­ców skraj­no­ści. I ja­kich.

Da­nia w cza­sie II woj­ny świa­to­wej nie mia­ła żad­nej or­ga­ni­za­cji ko­la­bo­ran­tów, po­pie­ra­ją­cych oku­pa­cję hi­tle­row­ską. Jej współ­cze­sna, bli­ska nor­we­skiej Par­tii Po­stę­pu Duń­ska Par­tia Lu­do­wa, Dansk Fol­ke­par­ti, opie­ra jed­nak swo­ją ide­olo­gię na kse­no­fo­bii, zbli­żo­nej do nor­we­skiej. W roku 1995, jak zwra­ca uwa­gę Tony Judt w swej książ­ce Po­woj­nie. Hi­sto­ria Eu­ro­py od roku 1945, pra­wie nie sły­sza­no o niej, ale już w wy­bo­rach roku 2001 ze­bra­ła 12% gło­sów i była trze­cia co do licz­by zdo­by­tych man­da­tów. Bez am­bi­cji udzia­łu w rzą­dach, po­tra­fi­ła na głów­nych par­tiach po­li­tycz­nych Da­nii, li­be­ra­łach i so­cjal­de­mo­kra­tach, wy­mu­sić prze­pi­sy an­ty­imi­gra­cyj­ne, ogra­ni­cze­nie pra­wa azy­lu i pra­wa po­by­tu dla ob­co­kra­jow­ców. „O tym de­cy­du­je­my my”, po­wie­dzia­ła w owym roku 2001, jak Judt ją cy­tu­je, przy­wód­czy­ni tej par­tii Pia Kja­ers­ga­ard. Pod­sta­wą zor­ga­ni­zo­wa­nia jest nie­chęć – bez żad­nej my­śli o asy­mi­la­cji ob­cych, teo­re­tycz­nie po­żą­da­nej w kra­ju o spa­da­ją­cej z roku na rok licz­bie ro­dzi­mej lud­no­ści. Mo­że­my się tyl­ko do­my­ślać, czym tchną po­glą­dy sa­mej pani Kja­ers­ga­ard i po­glą­dy jej zwo­len­ni­ków, bo na ogół kse­no­fo­bia mie­ści się w ogól­niej­szym, skraj­nie pra­wi­co­wym syn­dro­mie psy­cho­lo­gicz­nym.

Nie­bez­piecz­niej­si w swych skraj­no­ściach, i to znacz­nie, wy­da­ją się na­cjo­na­li­ści ho­len­der­scy. Od­gry­wa­ją co­raz więk­szą rolę w kra­ju, któ­ry przez wie­ki sym­bo­li­zo­wał naj­wyż­szą kul­tu­rę i otwar­tość jako azyl dla wszel­kich prze­śla­do­wa­nych za po­glą­dy. Już u zmierz­chu XX wie­ku mia­ły jed­nak Ni­der­lan­dy par­tię, któ­ra przy­miot­ni­kiem „kon­ser­wa­tyw­na” ob­ra­ża ten przy­miot­nik. Par­tii pod na­zwą Ni­der­lan­dy Na­da­ją­ce się do Ży­cia, prze­wo­dził, mię­dzy in­ny­mi, Pim For­tuyn. W 2002 r. stwo­rzył od­ręb­ną par­tię, Li­stę Pima For­tuy­na, tak do­ro­bi­ły się Ni­der­lan­dy par­tii – jed­nej z czo­ło­wych w kra­ju! – agre­syw­nej w sło­wach i czy­nach, wal­czą­cej z pra­cą lu­dzi ob­ce­go po­cho­dze­nia, zwłasz­cza mu­zuł­ma­nów, choć go­spo­dar­ka ho­len­der­ska nie może się obejść bez ich pra­cy. Tego sa­me­go roku 2002 For­tuyn zgi­nął w za­ma­chu, ale jego par­tia uzy­ska­ła 17% gło­sów i miej­sce w rzą­dzie pań­stwa. W na­stęp­nych wy­bo­rach ze­bra­ła już le­d­wie 5% gło­sów i utrzy­ma­ła z 42 miejsc w par­la­men­cie tyl­ko 8, ale dziś zno­wu ro­śnie – wro­ga wszel­kim ob­cym, a ostat­nio pra­cu­ją­cym w Ho­lan­dii 200 ty­siąc­om Po­la­ków. Nowy przy­wód­ca kse­no­fo­bów, Ge­ert Wil­ders, za­ło­żył spe­cjal­ny por­tal, gro­ma­dzą­cy skar­gi na nich, choć ich usu­nię­cie wie­le kosz­to­wa­ło­by go­spo­dar­kę Ni­der­lan­dów. Naj­groź­niej­szy wsze­la­ko po­zo­sta­je chy­ba nie­do­strze­ga­ny, choć nie­skry­wa­ny, ra­sizm wo­bec przy­by­szów z daw­nych ko­lo­nii. Ra­sizm ten udzie­la się in­nym oby­wa­te­lom kra­ju i wal­ka z imi­gra­cją nie wszyst­ko tłu­ma­czy. Po­krew­ne ugru­po­wa­nia fla­mandz­kie w Bel­gii cha­rak­te­ry­zu­je ten sam kom­pleks wro­go­ści, z po­dob­ną daw­ką ra­si­zmu. Na­cjo­na­li­stycz­na par­tia Vla­ams Blok po­tra­fi­ła ze­brać 18% gło­sów, choć Bel­gii wy­star­cza sama już wro­gość we­wnętrz­na w sto­sun­kach mię­dzy Fla­man­da­mi a fran­cu­sko­ję­zycz­ny­mi Wa­lo­na­mi. Prze­kształ­ci­ła ona Bel­gię w dwu­czę­ścio­we, po­tem trzy­czę­ścio­we pań­stwo fe­de­ral­ne (trze­cią sa­mo­dziel­ną czę­ścią zo­sta­ła Bruk­se­la z oko­li­ca­mi). Nie wie­my, czy kon­flik­ty i nie­chę­ci na­bio­rą tam rów­nie agre­syw­ne­go cha­rak­te­ru jak w Ni­der­lan­dach.

We Fran­cji cór­ka zde­kla­ro­wa­ne­go fa­szy­sty, twór­cy w 1972 r. Fron­tu Na­ro­do­we­go, Jean-Ma­rie Le Pena, Ma­ri­ne Le Pen, odzie­dzi­czy­ła po nim i po­glą­dy, i pu­blicz­ność po­li­tycz­ną, jed­nak­że bez jego agre­syw­no­ści; Ma­ri­ne Le Pen nie gro­zi, nie od­gra­ża się i ra­czej nie za­gra­ża de­mo­kra­cji. Zdo­by­ła jed­nak w wy­bo­rach pre­zy­denc­kich roku 2012 bli­sko 20% gło­sów. Naj­prost­sze in­ter­pre­ta­cje wska­zu­ją, że wy­nio­sła ją tak wy­so­ko lu­do­wa kse­no­fo­bia, strach przed arab­ską imi­gra­cją, któ­ra na przed­mie­ściach wiel­kich miast przy­czy­nia Fran­cji za­mie­szek, a cza­sem prze­no­si awan­tu­ry do cen­trów me­tro­po­lii. Ci Ara­bo­wie, Ber­be­ro­wie i Ka­by­lo­wie nie są żad­ną lud­no­ścią na­pły­wo­wą, są w prze­wa­dze po­tom­ka­mi „szar­ki­sów”, ro­dzi­mych, al­gier­skich żoł­nie­rzy, któ­rzy wal­czy­li po stro­nie Fran­cji prze­ciw nie­pod­le­gło­ści Al­gie­rii i opu­ści­li ją ra­zem z Fran­cu­za­mi, czu­jąc się oby­wa­te­la­mi Fran­cji. To nie ty­sią­ce, to oko­ło 6 mi­lio­nów kul­tu­ro­wej i re­li­gij­nej mniej­szo­ści, Fran­cu­zów „od­rzu­ca­nych”. Choć opra­co­wa­no pań­stwo­wy pro­gram ich in­te­gra­cji, Fran­cja lu­do­wa, „zwy­kłych” Fran­cu­zów, nie czu­je się wo­bec nich zo­bo­wią­za­na. Nie ob­ser­wu­je­my ja­kichś prak­tycz­nych dzia­łań na rzecz ich asy­mi­la­cji. Sam za­kaz no­sze­nia mu­zuł­mań­skich chust i si­khij­skich na­kryć gło­wy nie­wie­le daje, ich dziel­ni­ce zaś po­zo­sta­ją wy­od­ręb­nio­ny­mi en­kla­wa­mi. Zwo­len­ni­cy Ma­ri­ne Le Pen są prze­ciw tym „ob­cym” – choć nie ma ich gdzie de­por­to­wać, bo­wiem Al­gie­ria nie przyj­mie tych „zdraj­ców”.

Zwo­len­ni­cy Fron­tu Na­ro­do­we­go Ma­rie Le Pen są prze­ciw­ko wszel­kim imi­gran­tom. Prze­ciw Tur­kom, prze­ciw­ko Wło­chom, prze­ciw Po­la­kom i in­nym przy­by­szom z Eu­ro­py Środ­ko­wo-Wschod­niej. Człon­ków jej par­tii nie sku­pia­ją żad­ne ide­ały ani kul­tu­ra fran­cu­ska, ani na­wet po­czu­cie jej wyż­szo­ści. Przy­gnia­ta­ją­ca więk­szość tej par­tii nie zna ani Mon­ta­igne’a, ani Ana­to­la Fran­ce’a. Rzą­dzi nią lu­do­wa, te­le­wi­zyj­na pro­sto­ta, z nie­skom­pli­ko­wa­ną mo­ty­wa­cją – nie­chę­cią do wszel­kiej in­no­ści. Ła­twa do za­pę­dze­nia w ra­sizm, umac­nia się ar­gu­men­ta­mi naj­roz­ma­it­szy­mi, wręcz do­wol­ny­mi, byle skie­ro­wa­ny­mi prze­ciw­ko „wro­go­wi”. Ocze­ku­je ze stro­ny władz pań­stwa uży­cia siły, gdy­by „wróg” sta­rał się po­sze­rzyć swo­je miej­sce we fran­cu­skim ży­ciu pu­blicz­nym. Nie wie­my, czy po­ten­cjał agre­sji od cza­sów sa­me­go Le Pena wzrósł, czy par­tia jego cór­ki two­rzy już swo­je bo­jów­ki do ata­ków na „ob­cych”, nie wie­my, w ja­kim stop­niu jest zor­ga­ni­zo­wa­na i zdy­scy­pli­no­wa­na, wsze­la­ko jej lo­kal­ni przy­wód­cy już wy­gry­wa­ją wy­bo­ry mu­ni­cy­pal­ne. Fran­cja le­wi­co­wa i cen­try­stycz­na po­tra­fi zbio­ro­wo, set­ka­mi ty­się­cy, ma­ni­fe­sto­wać prze­ciw roz­wo­jo­wi fran­cu­skie­go fa­szy­zmu, ale Ni­co­las Sar­ko­zy przed dru­gą turą wy­bo­rów pre­zy­denc­kich mu­siał ko­kie­to­wać pu­blicz­ność Ma­ri­ne Le Pen, co na pew­no nie osła­bi­ło jej wpły­wów. Bliż­szej ana­li­zy zja­wi­ska na ra­zie brak. Za­gro­że­nie gwał­tow­ny­mi na­pię­cia­mi z pew­no­ścią nie zma­la­ło, choć wy­bo­ry dały więk­szość par­la­men­tar­ną so­cja­li­stom – na pew­no prze­ciw skraj­nej pra­wi­cy.

W Niem­czech za­ła­ma­ła się po­li­ty­ka „mul­ti­kul­ti”, przy­ja­zne­go współ­ży­cia od­mien­nych grup et­nicz­nych. Śro­do­wi­ska mniej­szo­ści na­ro­do­wych, głów­nie spro­wa­dzo­nych do pra­cy paru mi­lio­nów mu­zuł­ma­nów z Tur­cji, pod­trzy­mu­ją swą od­ręb­ność, nie ad­ap­tu­ją się do kul­tu­ry nie­miec­kiej. Ma to w ja­kimś stop­niu tłu­ma­czyć, nie bez­za­sad­nie, od­ra­dza­nie się wręcz hi­tle­row­skie­go du­cha wro­go­ści. Dzia­ła obec­nie bli­sko 70 za­re­je­stro­wa­nych par­tii skraj­nie na­cjo­na­li­stycz­nych, z kil­ku­dzie­się­cio­ma ty­sią­ca­mi człon­ków. Naj­moc­niej spo­śród nich za­zna­czy­ła swą obec­ność par­tia Re­pu­bli­ka­nów, za­ło­żo­na w roku 1983. NPD, Na­tio­nal­de­mo­kra­ti­sche Par­tei der Deut­sche­land, po­tra­fi zdo­by­wać w re­gio­nal­nych i miej­skich wy­bo­rach po kil­ka i kil­ka­na­ście pro­cent gło­sów. Nie ukry­wa swe­go po­cho­dze­nia ani swe­go an­ty­se­mi­ty­zmu, pa­ra­dok­sal­ne­go w kra­ju, gdzie Ży­dów nie ma. Jej człon­ko­wie bru­tal­nie ata­ku­ją przed­sta­wi­cie­li mniej­szo­ści na­ro­do­wych, de­wa­stu­ją ich ośrod­ki kul­tu­ral­ne lub wręcz domy. Więk­szość Niem­ców, zwo­len­ni­ków nor­mal­nych, de­mo­kra­tycz­nych par­tii, nie przej­mu­je się spe­cjal­nie tymi hi­tle­row­ca­mi, uwa­ża­jąc ich za cał­ko­wi­ty mar­gi­nes. Nie przej­mu­je się na­wet po skan­da­lu, któ­ry ujaw­nił, że wy­so­ki ofi­cer Urzę­du Ochro­ny Kon­sty­tu­cji pa­tro­no­wał gru­pie troj­ga mło­dych hi­tle­row­ców, któ­rzy mie­li rze­ko­mo prze­nik­nąć do struk­tur skraj­nej pra­wi­cy, a tym­cza­sem sami za­mor­do­wa­li po­nad dwa­dzie­ścia osób z krę­gu Tur­ków i kół le­wi­co­wych. Je­śli gdzieś w lo­kal­nych wy­bo­rach po­gro­bow­cy hi­tle­ry­zmu osią­ga­ją wyż­szy pro­cent gło­sów, opi­nia pu­blicz­na ra­czej ich lek­ce­wa­ży. Nie ana­li­zu­je się bli­żej ani me­cha­ni­zmów, ani mo­ty­wa­cji, któ­re bu­du­ją im po­par­cie (w każ­dym ra­zie ja ta­kich prac nie znam, co mnie ob­cią­ża), a to po­par­cie jed­nak może być istot­ne, gdy­by te mo­ty­wa­cje ob­ję­ły więk­szy od­se­tek spo­łe­czeń­stwa. Trud­no so­bie wy­obra­zić, by ci neo­hi­tle­row­cy zdo­mi­no­wa­li Niem­cy, ale mogą swe­mu kra­jo­wi przy­spo­rzyć wie­lu kło­po­tów. Są pro­ble­mem. Zwo­len­ni­ków jak za­wsze na­pę­dza im bez­ro­bo­cie w okre­sie de­pre­sji go­spo­dar­czej.

Ka­rie­rę Au­striac­kiej Par­tii Wol­no­ścio­wej, FPÖ, Jör­ga Ha­ide­ra w Au­strii na­kre­ślił dość szcze­gó­ło­wo w Po­woj­niu cy­to­wa­ny tu już Tony Judt. Ha­ider, zwal­cza­jąc „obce śmie­cie” w obro­nie „zwy­kłych lu­dzi”, wy­strze­gał się otwar­te­go, na­zi­stow­skie­go an­ty­se­mi­ty­zmu – tyl­ko przy oka­zji god­nych po­tę­pie­nia zja­wisk ży­cia pu­blicz­ne­go wy­mie­niał nie­mal wy­łącz­nie na­zwi­ska osób po­cho­dze­nia ży­dow­skie­go. Opo­wia­dał się prze­ciw Unii Eu­ro­pej­skiej, nie chciał, by jej „pod­po­rząd­ko­wa­no” Au­strię. Do­szedł w wy­bo­rach roku 1994 do pra­wie 23% gło­sów. Już rok póź­niej, we­dle ba­dań opi­nii pu­blicz­nej, co trze­ci Au­striak uwa­żał, że na­pły­wo­wi pra­cow­ni­cy i ob­co­kra­jow­cy cie­szą się za du­ży­mi przy­wi­le­ja­mi. W wy­bo­rach 1999 r. par­tia Ha­ide­ra swo­imi 27% gło­sów wy­prze­dzi­ła Par­tię Lu­do­wą, któ­ra dłu­gie lata rzą­dzi­ła Au­strią. Kanc­lerz Wol­fgang Schüs­sel w imie­niu tej Par­tii Lu­do­wej w 2000 r. pod­jął, ku prze­ra­że­niu Eu­ro­py, wy­zy­wa­ją­cą de­cy­zję: za­warł z FPÖ ko­ali­cję rzą­do­wą. Nie ob­jął swym ga­bi­ne­tem sa­me­go Ha­ide­ra, po­nie­waż Unia Eu­ro­pej­ska za­re­ago­wa­ła sank­cja­mi dy­plo­ma­tycz­ny­mi i w lu­tym 2000 r. Ha­ider zre­zy­gno­wał z przy­wódz­twa swej par­tii. FPÖ zu­ży­ła się wkrót­ce, jak to sfor­mu­ło­wał Judt, po­par­ciem nie­po­pu­lar­nych de­cy­zji i po dwóch la­tach jej pu­blicz­ność po­li­tycz­na spa­dła do 10% gło­sów. Jed­nak­że nie są­dzę, by moż­na to było kwa­li­fi­ko­wać jako „upa­dek Ha­ide­ra”. Ha­ider za­cho­wał po­zy­cję gu­ber­na­to­ra w swo­jej Ka­ryn­tii, ha­ide­ryzm nie za­marł, a w 2005 r. Ha­ider za­ło­żył So­jusz na rzecz Przy­szło­ści Au­strii, BZÖ. Po­glą­dy Au­stria­ków nie zmie­ni­ły się, kse­no­fo­bia prze­trwa­ła, ka­rie­ra Ha­ide­ra nie była żad­nym przy­pad­kiem. Au­stria szyb­ko za­po­mnia­ła o swo­im hi­tle­ry­zmie, amne­stio­no­wa­ni byli hi­tle­row­cy – jed­na dzie­sią­ta spo­łe­czeń­stwa przed II woj­ną świa­to­wą – do­pó­ki żyli, jesz­cze 30 lat temu bra­li nor­mal­ny udział w ży­ciu pu­blicz­nym i od­ci­snę­li swą pie­częć na men­tal­no­ści na­ro­du. Skraj­ną pra­wi­cę usu­nąć może z Au­strii tyl­ko inne, przy­szłe wy­cho­wa­nie mło­dzie­ży – w tra­dy­cji Fran­cisz­ka Jó­ze­fa, nie Adol­fa Schic­kel­gru­be­ra.

„Nasi” w Ro­sji za­cho­wu­ją się jak fa­szy­ści, biją, ka­le­czą zwo­len­ni­ków de­mo­kra­cji, de­fe­ku­ją im sa­mo­cho­dy. Chro­ni ich przed pra­wem, za­sła­nia, kult oka­zy­wa­ny Pu­ti­no­wi, któ­ry wza­jem oka­zu­je im to­le­ran­cję. To nie­bez­piecz­na skłon­ność. Nie otwie­ra ona jego pań­stwa na Eu­ro­pę i świat, wy­wo­łu­je strach przed nim, bo świat za­czy­na ów „na­szyzm” z nim utoż­sa­miać. Nie da się oprzeć roz­wo­ju na ta­kich ży­wio­łach i je­śli na­wet Pu­tin pry­wat­nie lubi ten spo­sób upra­wia­nia ży­cia pu­blicz­ne­go, od­sła­nia­jąc rze­czy­wi­sty cha­rak­ter swe­go re­żi­mu, Ro­sja na tym tra­ci. Tym sa­mym i Pu­tin, któ­ry jed­nak jest nie tyl­ko KGB-istą, ale i Ro­sja­ni­nem. Zej­ście do sta­tu­su igno­ro­wa­ne­go Łu­ka­szen­ki ra­czej nie jest dla nie­go atrak­cyj­ną per­spek­ty­wą. Nie­mniej, fa­szyzm w Ro­sji to re­al­na i groź­na siła spo­łecz­na. Bol­sze­wi­cy sprzed 1917 r. to w po­rów­na­niu z „na­szy­mi” cie­płe klu­ski. Bol­sze­wi­ka­mi sprzed re­wo­lu­cji rzą­dzi­ły złud­ne, fan­ta­stycz­ne idee, ale bez aż ta­kiej nie­na­wi­ści; „na­szych” prze­ni­ka fru­stra­cja i ro­dzą­ca się z niej agre­sja, aż po nie­na­wiść do wszyst­kie­go, co inne i „nie swo­je”.

Wresz­cie – Pol­ska. Po­nad 20% gło­sów gro­ma­dzi w son­da­żach je­dy­na w Eu­ro­pie par­tia pra­wi­co­wa opie­ra­ją­ca się na wspól­nej nie­na­wi­ści – do nie­chęt­nych jej ro­da­ków. Jej wódz, jed­no­oso­bo­wo rzą­dzą­cy swą par­tią, pro­wa­dził już wie­czo­ra­mi mar­sze z po­chod­nia­mi, te „fac­kel­zu­gi” jed­no­znacz­nie su­ge­ro­wa­ły, skąd wziął się ich po­mysł i pro­gram „pa­no­wa­nia na uli­cy”. „Wódz” sam się przy­zna­wał do Car­la Schmit­ta, au­to­ra Teo­lo­gii po­li­tycz­nej, men­to­ra hi­tle­row­ców, jako daw­cy my­śli po­li­tycz­nej, we­dle któ­rej po­li­ty­ka poj­mo­wa­na jest jako sta­le pod­trzy­my­wa­ny kon­flikt, z ła­two do­strze­gal­ną ob­co­ścią wo­bec par­la­men­ta­ry­zmu, z któ­re­go się ko­rzy­sta, póki nie zdo­bę­dzie się wła­dzy. W sy­tu­acji, gdy gło­si się otwar­cie na­cjo­na­lizm, po­je­dyn­cze gło­sy zwo­len­ni­ków nie kry­ją i swe­go an­ty­se­mi­ty­zmu; na szczę­ście, bez ak­cen­tów ra­si­zmu. Wszyst­ko to wspie­ra wpły­wo­wa, „ka­to­lic­ka” rze­ko­mo, roz­gło­śnia ra­dio­wa i część epi­sko­pa­tu, bez oglą­da­nia się na pod­sta­wo­we tre­ści chrze­ści­jań­stwa. Agi­to­wa­ła prze­ciw­ko wej­ściu Pol­ski do NATO, po­tem prze­ciw ak­ce­sji do Unii Eu­ro­pej­skiej. Bar­dziej fa­na­tycz­ni zwo­len­ni­cy od­zy­wa­ją­cy się w In­ter­ne­cie, wul­gar­ni, uży­wa­ją­cy plu­ga­we­go ję­zy­ka, de­kla­ru­ją go­to­wość umie­ra­nia za wol­ność Pol­ski „od rzą­dów agen­tów ob­cych mo­carstw”, ma­ni­fe­stu­ją swą nie­na­wiść w spo­sób bu­dzą­cy obrzy­dze­nie, to­le­ro­wa­ni w tym przez „wo­dza”. Ne­gu­je się wszyst­ko – dla moż­li­wie głę­bo­kiej de­sta­bi­li­za­cji i de­struk­cji pań­stwa. Ma to – zgod­nie z do­świad­cze­niem po­cząt­ków fa­szy­zmu, choć pol­ska tra­dy­cja nie lubi skraj­no­ści – przy­nieść wła­dzę. Nie uwa­żam ich wszyst­kich, ani ich przy­wód­cy, za fa­szy­stów, ale te skłon­no­ści do, że tak po­wiem, fa­szy­zo­wa­nia są co naj­mniej nie­po­ko­ją­ce.

W swo­im cza­sie dla po­ucze­nia stron­ni­ków tej for­ma­cji cy­to­wa­łem Joh­na Mer­ri­ma­na z Uni­wer­sy­te­tu Yale, au­to­ra kla­sycz­nej już hi­sto­rii no­wo­żyt­nej Eu­ro­py. Mer­ri­man traf­nie wska­zy­wał pod­sta­wo­we ce­chy for­ma­cji fa­szy­stow­skich i fa­szy­zu­ją­cych Eu­ro­py XX wie­ku – okre­śla­ła je nie ide­olo­gia, ale przede wszyst­kim ja­kiś do­bra­ny i spre­cy­zo­wa­ny wróg, czy to Ży­dzi, czy też de­mo­kra­cja par­la­men­tar­na. Wal­czy­ły o wła­dzę bez żad­ne­go spe­cjal­ne­go pro­gra­mu dzia­łań, któ­ry by za­po­wia­dał, co też one zro­bią w trak­cie swe­go au­to­ry­tar­ne­go pa­no­wa­nia. Do oma­wia­ne­go po­wy­żej pol­skie­go ru­chu i in­nych po­dob­nych pa­su­je to, nie­ste­ty, jak ulał – choć trak­tu­ją one uwa­gi o swo­im nie­po­ko­ją­cym fa­szy­zo­wa­niu jako ob­raź­li­wą in­sy­nu­ację. Cóż, gdy­by na­wet przy­jąć, że ele­men­ty po­do­bień­stwa do fa­szy­zmu wy­ni­ka­ją z ko­niecz­no­ści gry, czy­li z ma­ni­pu­la­cji opi­nią pu­blicz­ną, duży pro­cent spo­łe­czeń­stwa ule­ga tej pro­pa­gan­dzie i nie­za­leż­nie od po­li­ty­ki wo­dza żyje tą re­to­ry­ką. Wódz nie wie­rzy, ale jego zwo­len­ni­cy wie­rzą – co na­pi­sał już Nor­man Da­vis.

Taki moc­no szki­co­wy, po­wierz­chow­ny wła­ści­wie ry­su­nek ni­cze­go jed­nak nie wy­ja­śnia. Wska­zu­je tyl­ko, jak mało wie­my o róż­no­ra­kiej men­tal­no­ści tych ugru­po­wań i ich zwo­len­ni­ków, jak mało wie­my o ich wy­obraź­ni, pod­kła­dzie emo­cjo­nal­nym i ba­zie eko­no­micz­nej. Czy­li – jak NIE pró­bu­je­my się do­wie­dzieć tego, co waż­ne, może i de­cy­du­ją­ce, gdy­by­śmy chcie­li roz­szy­fro­wać nad­cho­dzą­cą przy­szłość z jej moż­li­wy­mi za­gro­że­nia­mi.

Za­cho­wu­je­my się dość po­dob­nie jak nasi przod­ko­wie bli­sko sto lat temu, jak by­śmy chcie­li po­twier­dzić opi­nię To­cqu­evil­le’a. Ale też z punk­tu wi­dze­nia czło­wie­ka roku 1918 to, co mia­ło wte­dy na­dejść, mu­si­my uznać za nie­wy­obra­żal­ne, na­wet w po­rów­na­niu z Ta­mer­la­nem, na­wet po gro­zie I woj­ny świa­to­wej. Nie­wy­obra­żal­ne, choć w hi­sto­rii ludz­ko­ści nie bra­ko­wa­ło prze­cież okre­sów prze­ra­ża­ją­ce­go bar­ba­rzyń­stwa, i to na­wet w nie­daw­nym dla czło­wie­ka 1918 roku do­świad­cze­niu bia­łych lu­dzi. By­wa­li oni po­two­ra­mi zdol­ny­mi do okru­cień­stwa bez­względ­niej­sze­go niż śre­dnio­wiecz­ne be­stial­stwo na­jeźdź­ców ze ste­pu czy Pół­no­cy. Dość wspo­mnieć bry­tyj­ską roz­pra­wę z si­pa­ja­mi w In­diach, fran­cu­skie pod­bo­je w Afry­ce Pół­noc­nej, nie­miec­kie pa­cy­fi­ka­cje w Afry­ce Po­łu­dnio­wo-Za­chod­niej (dzi­siej­szej Na­mi­bii), udrę­ki czar­nych lu­dzi w po­łu­dnio­wych, skon­fe­de­ro­wa­nych sta­nach USA. Ra­sizm bia­łych w swym po­czu­ciu wyż­szo­ści i po­gar­dy nie znał mi­ło­sier­dzia. Nie mó­wię już o tym, jak parę wie­ków ło­wio­no przy­szłych czar­nych nie­wol­ni­ków, wy­lud­nia­jąc Afry­kę, w jak strasz­li­wych wa­run­kach prze­wo­żo­no ich do Ame­ry­ki, do ko­lo­nii hisz­pań­skich, por­tu­gal­skich, ho­len­der­skich i an­giel­skich. Przed stu laty jed­nak do bia­łych lu­dzi Eu­ro­py do­syć pły­nę­ło sy­gna­łów, by się za­nie­po­ko­ić, a na­wet za­trwo­żyć. I na pew­no do­syć, by ich nie lek­ce­wa­żyć.

Dlaczego powinniśmy stawiać takie pytania?

Nie będę ni­ko­go uświa­da­miał tym szki­cem, że za Ho­lo­kaust od­po­wia­da hi­tle­ryzm, któ­re­mu co naj­wy­żej do­pi­su­je się po­moc ze stro­ny tych czy in­nych lu­dów sprzy­mie­rzo­nych bądź pod­bi­tych. To, mniej czy bar­dziej do­kład­nie, wie­my. Spró­bu­ję do­cie­kać, w ja­kiej mie­rze za sam hi­tle­ryzm od­po­wia­da­ją wszy­scy, któ­rzy na jego roz­wój przy­zwo­li­li, by nie po­wie­dzieć wła­śnie – przy­sta­li. Zgo­to­wa­li tym sa­mym nie tyl­ko strasz­li­wy los Ży­dom, ale też nie­praw­do­po­dob­ne stra­ty i krzyw­dy swo­im wła­snym kra­jom. Mój star­szy przy­ja­ciel, Wła­dy­sław Mar­kie­wicz, w szki­cu z 1976 r., 35 lat temu, przy­to­czył zna­mien­ną wy­po­wiedź Kar­la Die­tri­cha Bra­che­ra, au­to­ra bez­cen­ne­go stu­dium nad „dyk­ta­tu­rą nie­miec­ką”: „Hi­sto­ria na­ro­do­we­go so­cja­li­zmu jest hi­sto­rią jego nie­do­ce­nia­nia”.

Moje stu­dia na uży­tek tego szki­cu po­twier­dza­ją tę opi­nię – ani po­cząt­ki wło­skie­go fa­szy­zmu, ani na­wet roz­wi­nię­ty już w mi­lio­no­we or­ga­ni­za­cje nie­miec­ki „na­ro­do­wy so­cja­lizm” nie prze­ra­zi­ły ani na­wet nie za­nie­po­ko­iły eu­ro­pej­skich rzą­dów. Za­uwa­żam to nie pierw­szy ani je­dy­ny. Ta­de­usz Ma­zo­wiec­ki w roku 1971 na­pi­sał szkic ko­men­tu­ją­cy książ­kę Anny Mo­raw­skiej o Die­tri­chu Bon­ho­efe­rze, ewan­ge­lic­kim teo­lo­gu, któ­ry prze­ciw­sta­wił się hi­tle­ry­zmo­wi. W tym szki­cu czy­ta­my, „że i poza Niem­ca­mi świat oka­zał się nie bez winy, że rów­nież cały ciąg ustępstw i ilu­zo­rycz­nych na­dziei uła­twił póź­niej III Rze­szy dro­gę do ze­wnętrz­nej eks­pan­sji. Było to jed­nak pak­to­wa­nie z dia­błem”.

Tak, pak­to­wa­no z dia­błem. Ale dia­beł nie rósł w siłę do­pie­ro po I woj­nie świa­to­wej. To był dłu­gi pro­ces, któ­ry umy­kał uwa­dze wie­lu wy­bit­nych na­wet umy­słów, na­wet Anny Mo­raw­skiej. Co pod­trzy­mu­je moje prze­ko­na­nie, że do­pó­ki ży­je­my, do­pó­ki pa­mię­ta­my, po­win­ni­śmy sta­wiać ta­kie py­ta­nia. Zwłasz­cza, że przyj­dzie mi za­kwe­stio­no­wać peł­nię au­tor­skiej kom­pe­ten­cji tak ce­nio­nych w na­szej kul­tu­rze dzieł, jak Ala­na Bul­loc­ka Hi­tler. Stu­dium ty­ra­nii i Han­ny ArendtKo­rze­nie to­ta­li­ta­ry­zmu, któ­re oby­wa­ją się bez nie­któ­rych pod­sta­wo­wych in­for­ma­cji… Od­po­wie­dzi mogą być na­der po­ucza­ją­ce dla tych, któ­rzy dziś, pa­trząc z róż­nych po­zy­cji, nie po­tra­fią przy­glą­dać się te­raź­niej­szo­ści tak, by w niej – ra­zem! – od­ga­dy­wać moż­li­wą przy­szłość. Na­wet tę nie­wy­obra­żal­ną i groź­ną. Wca­le zaś moż­li­wą.

Mer­ri­man zwra­cał uwa­gę, że „fa­szyzm za­po­ży­czał nie­któ­re sym­bo­le i ryty, któ­re re­pre­zen­to­wa­ły du­cho­wą re­wo­lu­cję (dla przy­kła­du «krew»i «mę­czeń­stwo»), od chrze­ści­jań­stwa, za­stę­pu­jąc je na­cjo­na­li­zmem. Fa­szyzm sta­wał się czymś w ro­dza­ju wszech­ogar­nia­ją­cej świec­kiej re­li­gii, któ­ra dą­ży­ła do zbu­do­wa­nia «na­ro­do­wej wspól­no­ty». W to­ta­li­tar­nym try­bie dą­żył fa­szyzm do wy­eli­mi­no­wa­nia róż­ni­cy mię­dzy ży­cie pry­wat­nym a pu­blicz­nym. Fa­szy­ści dą­ży­li do stwo­rze­nia «no­we­go czło­wie­ka», któ­ry słu­żył­by na­ro­do­wi (ko­bie­ty mia­ły po­zo­stać w domu), i no­wej eli­ty, okre­ślo­nej przez służ­bę pań­stwu”. Zda­niem Han­ny Arendt (szkic Co to jest au­to­ry­tet), wy­ko­rzy­sta­li oni, jak też bol­sze­wi­cy, „co­raz głęb­szy kry­zys au­to­ry­te­tu […] wi­docz­ny od za­ra­nia XX wie­ku” (tłum. Mie­czy­sław Go­dyń). Nie je­stem o tym prze­ko­na­ny. Au­to­ry­te­ty się hi­tle­row­com i bol­sze­wi­kom prze­ciw­sta­wi­ły – i wy­gra­ły, aż po rolę Jana Paw­ła II w pol­skich prze­mia­nach. Nie­któ­re rzą­dy wca­le nie stra­ci­ły swe­go au­to­ry­te­tu, An­gli­cy w cza­sie woj­ny słu­cha­li swe­go rzą­du i Chur­chil­la z naj­wyż­szą dys­cy­pli­ną, rząd nie mu­siał sta­wiać po­li­cjan­tów przy kur­kach z wodą, kie­dy za­żą­dał on da­le­ko idą­cych oszczęd­no­ści wody w Lon­dy­nie, by straż po­żar­na mia­ła jej do­syć dla ga­sze­nia po­ża­rów po nie­miec­kich bom­bach. Nie uprasz­czaj­my ob­ra­zu. Zmie­ni­ła się geo­gra­fia spo­łecz­na au­to­ry­te­tów, na pew­no. Ro­dzaj i cha­rak­ter też. Bar­dzo się one rów­nież zin­dy­wi­du­ali­zo­wa­ły, na­le­ży ra­czej ba­dać roz­kład in­sty­tu­cji kie­dyś cie­szą­cych się au­to­ry­te­tem – Ko­ścio­łów, par­tii, rzą­dów, par­la­men­tów. Ale nie za­bra­kło au­to­ry­te­tów. I po upad­ku Hi­tle­ra Kon­rad Ade­nau­er był jed­nak au­to­ry­te­tem dla Niem­ców, któ­rzy wręcz szu­ka­li wio­dą­ce­go au­to­ry­te­tu – i zna­leź­li go w Ade­nau­erze.

Dziś no­tu­je­my za­rów­no wy­żej opi­sy­wa­ne tu ru­chy po­li­tycz­ne o bli­skich fa­szy­zmu am­bi­cjach, wspie­ra­ne cza­sem re­li­gij­nie, jak i do­świad­cza­my prak­tycz­nie per­spek­ty­wy, któ­ra obej­mu­je uży­cie do ana­lo­gicz­nych ce­lów re­li­gii ta­kiej jak is­lam. Nie ma to nic wspól­ne­go z au­ten­tycz­ną tra­dy­cją po­li­tycz­ną daw­nych państw mu­zuł­mań­skich, bar­dziej to­le­ran­cyj­nych wo­bec in­no­ści niż ów­cze­sne pań­stwa chrze­ści­jan. Wy­znaw­cy re­li­gii, któ­re mia­ły swo­ją ki­tab, „księ­gę”, mo­gli w pań­stwach is­la­mu zaj­mo­wać naj­wyż­sze na­wet sta­no­wi­ska, Żyd mau­re­tań­ski był we­zy­rem u ka­li­fa Kor­do­wy, chrze­ści­ja­nin głów­no­do­wo­dzą­cym ar­mii ka­li­fa­tu Fa­ty­mi­dów. Dziś fa­szyzm przy­cho­dzi, prze­bra­ny w is­lam, z bo­go­boj­ny­mi w swo­im po­ję­ciu za­mia­ra­mi. Ka­mie­no­wa­nie mło­dych ko­biet za cu­dzo­łó­stwo to tyl­ko uwer­tu­ra do nisz­cze­nia cy­wi­li­za­cji i do wła­dzy ra­dy­kal­nych muł­łów – ich sza­riat, na szczę­ście, nie prze­wi­du­je eks­ter­mi­na­cji nie­po­słusz­nych, ale po­zwa­la na dżi­had, woj­nę świę­tą, dla na­wró­ce­nia na is­lam lu­dów ca­łe­go świa­ta. Od­po­wied­nia fa­twa, z klą­twą, do­pusz­cza mord na od­stęp­cach. 11 wrze­śnia 2001 r. wy­po­wie­dzia­no jed­nak woj­nę cy­wi­li­za­cji. Dla­te­go trze­ba roz­ma­wiać o is­la­mie. Tak­że, a może przede wszyst­kim – z naj­bar­dziej mia­ro­daj­ny­mi ule­ma­mi i muł­ła­mi wszyst­kich szkół. Wcią­ga­jąc w dys­ku­sję naj­bar­dziej au­to­ry­ta­tyw­nych mu­ftich. Re­li­gie, jak po­twier­dza eu­ro­pej­skie do­świad­cze­nie, po­tra­fią się zmie­niać. Chrze­ści­jań­stwo ode­szło od kru­cjat, kie­dy ry­cer­skich oby­cza­jów uczy­li krzy­żow­ców mu­zuł­ma­nie, ka­to­li­cyzm nie pali he­re­ty­ków i ate­istów na sto­sach.

Tam­te lata, lata dwu­dzie­ste XX wie­ku, nio­sły szcze­gól­ną lek­cję po­li­ty­ki mię­dzy­na­ro­do­wej. Pa­ra­liż wy­obraź­ni (lub jej skraj­ny nie­do­sta­tek) po­ra­ził eli­ty po­li­tycz­ne wiel­kich mo­carstw, od któ­rych w ów­cze­snym świe­cie wszyst­ko za­le­ża­ło. Za­bra­kło ośrod­ków my­śli stra­te­gicz­nej, za­bra­kło rów­nież, co gor­sza, od­po­wied­niej pra­cy wy­wia­dów, zdol­nych roz­po­znać nie­bez­pie­czeń­stwa inne niż bez­po­śred­nie za­gro­że­nie woj­sko­we. Ów­cze­sne wiel­kie mo­car­stwa – An­glia, Fran­cja, Sta­ny Zjed­no­czo­ne, en­ten­ta, sprzy­mie­rzo­ne w I woj­nie świa­to­wej pań­stwa za­chod­nich alian­tów – wraz z eli­tą dia­spo­ry ży­dow­skiej same się na swój spo­sób ubez­wła­sno­wol­ni­ły in­te­lek­tu­al­nie, a w kon­se­kwen­cji po­li­tycz­nie, dry­fu­jąc ku nie­ocze­ki­wa­nej strasz­nej przy­szło­ści. Co cie­ka­we, Hen­ry Kis­sin­ger, któ­ry z tak cy­nicz­ną spraw­no­ścią – by nie rzec bez­błęd­nie – funk­cjo­no­wał i dzia­łał we współ­cze­snej so­bie po­li­ty­ce mię­dzy­na­ro­do­wej, jak­by nie ro­zu­miał pro­ce­sów bez­wol­ne­go dry­fu, któ­re tu przed­sta­wi­my. Choć ich na­ra­sta­nia by­najm­niej nie prze­oczył. W swo­jej Dy­plo­ma­cji scha­rak­te­ry­zo­wał Mo­na­chium roku 1938 tak: „Sło­wo Mo­na­chium we­szło do na­sze­go słow­nic­twa jako okre­śle­nie spe­cjal­nej aber­ra­cji – kary za ustęp­stwa wo­bec szan­ta­żu. Mo­na­chium oczy­wi­ście nie było jed­no­ra­zo­wym ak­tem, ale punk­tem szczy­to­wym pro­ce­su, któ­ry roz­po­czął się w la­tach dwu­dzie­stych i ule­gał przy­spie­sze­niu z każ­dym ko­lej­nym ustęp­stwem. […] Do tej pory [Hi­tler] z po­wo­dze­niem ape­lo­wał do zro­dzo­ne­go z nie­spra­wie­dli­wo­ści wer­sal­skich po­czu­cia winy za­chod­nich de­mo­kra­cji. Od tego mo­men­tu jego je­dy­ną bro­nią sta­wa­ła się bru­tal­na siła” (tłum. Sta­ni­sław Głą­biń­ski, Grze­gorz Woź­niak, Iwo­na Zych).

Żeby unik­nąć nie­ja­sno­ści – to nie tyl­ko Hi­tler miał usta­le­nia z Wer­sa­lu za „nie­spra­wie­dli­wość”. Tak­że sam Kis­sin­ger – za an­glo­sa­ski­mi po­li­ty­ka­mi tam­tych cza­sów, któ­rzy swo­ją spa­czo­ną wy­obraź­nię świa­ta łą­czy­li ze złą wia­rą wiel­kich mo­carstw. Prze­ko­na­nie, że słab­si po­win­ni pod­po­rząd­ko­wy­wać się in­te­re­som po­tęż­niej­szych, pa­no­wa­ło zaś nie tyl­ko w cza­sach, któ­ry­mi się tu zaj­mie­my.

Kis­sin­ger chy­ba nie wie­dział, cze­go do­wo­dzi jego Dy­plo­ma­cja, że w roku 1934 uka­za­ła się, zna­na głów­nie w krę­gach woj­sko­wych, prze­ło­mo­wa książ­ka Przy­szła woj­na, pió­ra pol­skie­go ge­ne­ra­ła Wła­dy­sła­wa Si­kor­skie­go. Na­tych­miast prze­tłu­ma­czo­no ją na fran­cu­ski, a przed­mo­wę do fran­cu­skiej wer­sji na­pi­sał sam Fi­lip Pe­ta­in, mar­sza­łek Fran­cji, bo­ha­ter spod Ver­dun, wów­czas, od 1934 r., mi­ni­ster woj­ny. Kis­sin­ger nie wspo­mi­na i książ­ki (nie pierw­szej zresz­tą), któ­rą te­goż jesz­cze roku opu­bli­ko­wał 44-let­ni Char­les de Gaul­le, puł­kow­nik ze szta­bu ge­ne­ral­ne­go ar­mii Fran­cji, z Ge­ne­ral­ne­go Se­kre­ta­ria­tu Obro­ny Na­ro­do­wej. No­si­ła ty­tuł: Vers l’ar­mée de métier („Ku ar­mii za­wo­do­wej”). Wy­ło­żył w niej pro­gram prze­bu­do­wy sił zbroj­nych, opar­ty na wi­zji woj­ny z książ­ki Si­kor­skie­go. Chciał ar­mii ka­dro­wej, zdol­nej do szyb­kich ma­new­rów jed­no­stek pan­cer­nych i zme­cha­ni­zo­wa­nych.

Si­kor­ski w swym stu­dium opi­sał przy­szłą woj­nę z peł­ną do­kład­no­ścią: ma­so­we ope­ra­cje czoł­gów, rolę lot­nic­twa, woj­nę „bły­ska­wicz­ną” – szyb­kich ope­ra­cji dzię­ki me­cha­nicz­nym środ­kom trans­por­tu woj­ska, „woj­nę to­tal­ną” we­dle za­mie­rzeń Trze­ciej Rze­szy, bez­li­to­sną i wo­bec lud­no­ści cy­wil­nej, do­tych­czas chro­nio­nej Kon­wen­cja­mi Ha­ski­mi. Si­kor­ski wy­zna­czył na­wet i ter­min wy­bu­chu woj­ny – do roku 1940. Obie książ­ki po­win­ny były za­alar­mo­wać wszyst­kie szta­by ge­ne­ral­ne. Nie po­sta­wi­ły na nogi sa­me­go choć­by tyl­ko fran­cu­skie­go szta­bu ge­ne­ral­ne­go, ba, sa­me­go Pe­ta­ina, mi­ni­stra woj­ny Fran­cji, au­to­ra przed­mo­wy do książ­ki Si­kor­skie­go, a zwierzch­ni­ka de Gaul­le’a… Cóż mó­wić o po­li­ty­kach. Spró­bu­je­my wy­ja­śnić, dla­cze­go.

Milczenie klerków

Za­bra­kło nie tyl­ko my­śli po­li­ty­ków. Tak­że – in­te­lek­tu­ali­stów. Mógł prze­cież Pen Club, zrze­sza­ją­cy pi­sa­rzy wszyst­kich państw, w tym i ma­łych, pod­jąć wspól­ną roz­mo­wę o za­gro­że­niach dla cy­wi­li­za­cji. Nie wy­ma­ga­ło to ani bro­ni, ani ge­ne­ra­łów. Wy­ma­ga­ło nie­co po­czu­cia od­po­wie­dzial­no­ści wiel­kich umy­słów za losy świa­ta. Wy­ma­ga­ło im­pul­su za­sta­no­wie­nia – choć­by nad ese­ja­mi Hen­ry­ka Man­na, za­war­ty­mi w to­mie Macht und Mensch („Wła­dza [Moc] i Czło­wiek”), z 1919 r. Star­szy z bra­ci Man­nów nie miał złu­dzeń; jego try­lo­gia Ce­sar­stwo (pierw­szy tom, Pod­da­ny, stał się pod­sta­wą świet­ne­go fil­mu, ale trze­cie­go tomu nie prze­tłu­ma­czy­li­śmy w Pol­sce i nie wy­da­li­śmy do dzi­siaj), otóż ta try­lo­gia ma­lo­wa­ła wni­kli­wie ob­raz grun­tu, któ­ry bę­dzie słu­żył de­ge­ne­ra­cji czło­wie­czeń­stwa. Wiel­ki fi­lo­zof hi­sto­rii, Ar­nold J. Toyn­bee, pi­sał w roku 1947 w swo­im szki­cu Obec­ny punkt dzie­jo­wy: „Pod­ziem­ne ru­chy, ja­kie mógł wy­kryć na­wet w 1897 r. spo­łecz­ny sej­smo­log przy­ło­żyw­szy ucho do zie­mi, są w znacz­nej mie­rzy wy­tłu­ma­cze­niem wstrzą­sów i erup­cji, za­po­wia­da­ją­cych po­now­ny po­chód ry­dwa­nu śmier­ci przez mi­nio­ną po­ło­wę wie­ku” (tłum. Woj­ciech Ma­dej). Tym­cza­sem ów­cze­sne eli­ty umy­sło­we i po­li­tycz­ne, co się tu oka­że, prze­cho­dzi­ły do po­rząd­ku dzien­ne­go nie nad pod­ziem­ny­mi, lecz nad ma­ni­fe­stu­ją­cy­mi się jaw­nie, cza­sem bru­tal­nie, ru­cha­mi spo­łecz­ny­mi i prze­mia­na­mi za­rów­no w Niem­czech, jak i nie­kie­dy we wła­snych kra­jach.

W roku 1927 Ju­lien Ben­da opu­bli­ko­wał swój słyn­ny esej Zdra­da kler­ków, gdzie ata­ko­wał za­an­ga­żo­wa­nie świa­ta in­te­lek­tu­al­ne­go w ide­olo­gię i po­li­ty­kę, wy­ty­ka­jąc mu po­rzu­ce­nie te­ma­ty­ki wyż­szej i twór­czo­ści, któ­ra przy­stoi lu­dziom pi­sar­skie­go czy też fi­lo­zo­ficz­ne­go po­wo­ła­nia. In­te­lek­tu­ali­ści eu­ro­pej­scy nada­li tej kry­ty­ce sze­ro­ki roz­głos. Zro­bi­li z niej modę, któ­rej ule­ga­li, zry­wa­jąc z pro­stac­ką co­dzien­no­ścią ży­cia po­li­tycz­ne­go i spo­łecz­ne­go. Tak ode­bra­no zna­cze­nie otwar­tym dys­ku­sjom o tym, co waż­ne. Pra­sa świa­ta kul­tu­ry, czy­li przede wszyst­kim pa­ry­ska i lon­dyń­ska, pi­sa­rze sku­pie­ni w Pen Clu­bie, po­li­ty­cy, je­śli gdzieś byli jesz­cze za­in­te­re­so­wa­ni czymś wię­cej niż zdo­by­ciem wła­dzy, przez do­bre parę lat, aku­rat owych de­cy­du­ją­cych o przy­szło­ści, nie dys­ku­to­wa­li o tym, co się dzie­je. Na­wet nie sta­ra­li się wie­dzieć. Nikt jak­by nie ro­zu­miał, co się ro­dzi, co Eu­ro­pie i świa­tu gro­zi. Jak­by nie chcia­no ro­zu­mieć. Z dy­stan­su za­mknię­tych ga­bi­ne­tów i sa­lo­no­wych żar­tów przy­glą­da­no się bez­rad­no­ści eko­no­mi­stów, nie­udol­no­ści rzą­dów, za­ła­ma­niom biz­nes­me­nów, przy­glą­da­no się bez wy­rzu­tów su­mie­nia, po­nie­waż kler­ków od­su­nął od udzia­łu w grze nie­do­sta­tek kom­pe­ten­cji; nie było z czym już sie­bie zdra­dzić.

Ben­da igno­ro­wał ob­ja­wy pro­ce­sów, któ­re ko­men­to­wał Tony Judt w swej książ­ce Po­woj­nie tak: „W okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym skraj­na pra­wi­ca zdo­by­ła dużo więk­sze po­par­cie niż więk­szość lu­dzi chcia­ła­by pa­mię­tać. Od Bruk­se­li do Bu­ka­resz­tu po­le­micz­ne dzien­ni­kar­stwo i li­te­ra­tu­ra lat trzy­dzie­stych peł­ne były ra­si­zmu, an­ty­se­mi­ty­zmu, ul­tra­na­cjo­na­li­zmu, kle­ry­ka­li­zmu i po­li­tycz­nej re­ak­cji” (tłum. Ro­bert Bar­tołd).

To jed­nak nie do­pie­ro lata trzy­dzie­ste. Po­cząt­ki były wcze­śniej­sze. Ci za­cza­dze­ni pra­wi­co­wą skraj­no­ścią upodo­ba­li so­bie „apo­ka­lip­tycz­ną nie­cier­pli­wość”, jak to okre­śla Judt, na­dzie­ję „gwał­tow­nych, osta­tecz­nych roz­wią­zań”, a po­zna­my tu, przy­najm­niej cząst­ko­wo, wzo­ry i nie­ocze­ki­wa­ne źró­dła ta­kich uczuć… Na­wet je­śli to był mar­gi­nes, po­wi­nien był nie­po­ko­ić mą­drych lu­dzi. Zwłasz­cza gdy w kra­ju, któ­ry już wy­wo­łał jed­ną woj­nę świa­to­wą, taka wy­obraź­nia jęła ogar­niać więk­szość spo­łe­czeń­stwa.

Co się wła­ści­wie sta­ło z wiel­ki­mi umy­sła­mi Za­cho­du, z in­te­lek­tu­ali­sta­mi, z pi­sa­rza­mi i z wy­bit­ny­mi dzien­ni­ka­rza­mi, nie tymi z prze­kup­nych pi­śmi­deł? Jak da­le­ce Ben­da wy­pło­szył z tych umy­słów cie­ka­wość i po­czu­cie od­po­wie­dzial­no­ści? Dla­cze­go zni­kli ze spo­łecz­ne­go ho­ry­zon­tu?

Nie ma Ben­dy w żywo na­pi­sa­nej Hi­sto­rii Eu­ro­py 1919-1939 ka­na­dyj­skie­go hi­sto­ry­ka, Mar­ti­na Kit­che­na, któ­rej nie ra­dzę brać à la let­tre. Kit­chen za­jął się po­sta­wa­mi eu­ro­pej­skich in­te­lek­tu­ali­stów, pi­sa­rzy i fi­lo­zo­fów, któ­rych trak­tu­je w spo­sób, de­li­kat­nie mó­wiąc, pro­tek­cjo­nal­ny. Na rów­ni jed­nak z wpły­wo­wy­mi opi­nia­mi au­to­ry­te­tów brał for­mu­ło­wa­ne wy­ryw­ko­wo, w roz­draż­nie­niu czy przy­pły­wie gorz­kiej iro­nii, zda­nia, któ­rych nie moż­na brać se­rio. Je­śli Da­vid Her­bert Law­ren­ce, au­tor bul­wer­su­ją­cych ero­ty­zmem po­wie­ści, au­tor Ko­chan­ka lady Chat­ter­ley, prze­ciw­nik ry­go­rów cy­wi­li­za­cji, uznał po­iry­to­wa­ny, że ko­mo­ra ga­zo­wa o po­jem­no­ści lon­dyń­skie­go Pa­ła­cu Krysz­ta­ło­we­go po­zwo­li­ła­by uwol­nić świat od masy pro­stac­twa, nie na­le­ży go uwa­żać za po­my­sło­daw­cę hi­tle­row­skich obo­zów za­gła­dy. Je­śli Geo­r­ge Ber­nard Shaw na­pi­sał (nie wiem, w czym), że więk­szość Eu­ro­pej­czy­ków nie za­słu­gu­je na to, by w ogó­le żyć, to rów­nież nie moż­na brać po­waż­nie sar­ka­zmu ta­kich słów, któ­rych miał­by użyć wy­znaw­ca fa­bia­ni­zmu, obroń­ca przy­zwo­ito­ści i zdro­we­go roz­sąd­ku. Na od­wrót, nie prze­ma­wia też do mnie teza, że „nie­wie­lu my­śli­cie­li za­sta­na­wia­ło się nad pro­ble­ma­mi i nie­pew­no­ścia­mi współ­cze­sne­go ży­cia do­kład­niej i do­głęb­niej niż Mar­tin He­ideg­ger” (tłum. Ta­de­usz Ry­bow­ski, Han­na Szłap­ka). Na swo­je cza­sy He­ideg­ger wpły­nął jako sztan­dar pro­pa­gan­dy po­pie­ra­ją­cej Hi­tle­ra, na pew­no nie swo­ją fi­lo­zo­fią. I cóż to za głę­bia, je­śli nie do­strze­gał, co roz­pły­wa się tru­ją­co na po­wierzch­ni ży­cia?

Kry­zys na­stro­jów w eu­ro­pej­skim świe­cie in­te­lek­tu­al­nym, z jego pe­sy­mi­zmem i pro­stra­cją, za­ry­so­wa­ła książ­ka Kit­che­na bar­dzo dra­ma­tycz­nie. Ali­ści ro­dzi­ła w czę­ści te złe na­stro­je fru­stra­cja au­to­ry­te­tów nie­słu­cha­nych, nie zaś wnio­ski z dość ogól­ni­ko­wych ob­ser­wa­cji. Nie prze­bi­ły się te au­to­ry­te­ty do… roz­gło­śni ra­dio­wych, a te z dnia na dzień roz­sze­rza­ły wte­dy za­sięg od­dzia­ły­wa­nia, two­rząc, one wła­śnie, spo­łe­czeń­stwo ma­so­we. Tak, ra­dio, po­wszech­nie do­stęp­ne, nie zaś cy­wi­li­za­cja tech­nicz­na jako wszech­ogar­nia­ją­cy sys­tem, nie mo­to­ry die­slow­skie i ku­chen­ki elek­trycz­ne, nie sa­mo­cho­dy i sa­mo­lo­ty, na ra­zie dość mało do­stęp­ne. Tyl­ko, nie­ste­ty, ci fi­lo­zo­fo­wie nie mie­li się z czym prze­bić. „Pro­ro­cy zgu­by” zaś „czy­ni­li wszyst­ko, co było w ich mocy, by do­pro­wa­dzić do po­twier­dze­nia się ich wła­snych pro­roctw” (Kit­chen), co też jest oce­ną prze­sad­ną, bo ze swą „mocą” nie­wie­le mo­gli… I do dziś nikt nie za­jął się peł­ną ana­li­zą, dla­cze­go ich mó­zgi za­po­wie­trzy­ła epi­de­mia nie­obec­no­ści. Nie­obec­no­ści z wy­bo­ru lub za­tra­ty zmy­słu po­strze­ga­nia.

Czym się tu nie zajmiemy

Po­mi­nę w tym szki­cu Ro­sję so­wiec­ką, ów­cze­śnie bu­du­ją­cą do­pie­ro swój sta­li­now­ski re­żim i mo­car­stwo­wą po­zy­cję. Przy­go­to­wa­nia do stwo­rze­nia tego pań­stwa też nie za­in­te­re­so­wa­ły wiel­kich mo­carstw. Le­nin w swo­im Co ro­bić? w 1902 r. za­pro­jek­to­wał par­tię eli­tar­ną, zor­ga­ni­zo­wa­ną w try­bie woj­sko­wym, po­wo­ła­ną fak­tycz­nie do ży­cia przez II Zjazd SDPRR w 1903 r. To po­win­no było dać do my­śle­nia po­li­ty­kom, zna­ją­cym do­świad­cze­nia wszel­kich do­tych­cza­so­wych za­ma­chów sta­nu, któ­re opie­ra­ły się na do­brze sfor­mo­wa­nych, zdy­scy­pli­no­wa­nych gru­pach sztur­mo­wych. Par­tia Le­ni­na w na­stęp­nych la­tach prze­pro­wa­dzi­ła sze­reg za­ma­chów i „eks­ów”, ban­dyc­kich „wy­własz­czeń”, jej bo­jow­cy ro­bi­li to spraw­nie, wca­le nie go­rzej od anar­chi­stów i ese­rów, czy­li so­cjal­re­wo­lu­cjo­ni­stów. Z tym że naj­słyn­niej­szych za­ma­chów, jak mor­dy na pre­zy­den­tach Fran­cji i Sta­nów Zjed­no­czo­nych, ce­sa­rzo­wej Au­stro-Wę­gier, do­ko­ny­wa­li anar­chi­ści, nie li­czą­cy się i z wła­snym ży­ciem.

Taj­ne po­li­cje wiel­kich mo­carstw, nie tyl­ko car­ska ochra­na, niby to śle­dzi­ły i ści­ga­ły za­wo­do­wych re­wo­lu­cjo­ni­stów, agen­ci po­li­cji prze­ni­ka­li do ich sia­tek, fa­scy­no­wa­li się tym pi­sa­rze, nasz Brzo­zow­ski na wąt­kach zdra­dli­wej kon­spi­ra­cji Ro­sjan oparł swo­ją po­wieść Pło­mie­nie. Te­mat stał się wręcz mod­ny li­te­rac­ko w ca­łej Eu­ro­pie, Che­ster­ton w roku 1908 opu­bli­ko­wał Czło­wie­ka, któ­ry był Czwart­kiem, ale ni­ko­mu nie wpa­dło do gło­wy za­dać so­bie py­ta­nie, co się zda­rzy, gdy owe siat­ki, woj­sko­wo zor­ga­ni­zo­wa­ne, spraw­ne, a peł­ne wia­ry w swe po­słan­nic­two, w sprzy­ja­ją­cym mo­men­cie zmo­bi­li­zu­ją siły dla zdo­by­cia wła­dzy. W paź­dzier­ni­ku (we­dle ka­len­darz ju­liań­skie­go) 1917 r. nie prze­ję­ła rzą­du w Pe­ters­bur­gu ja­kaś cha­otycz­na, wie­co­wa masa ro­bot­ni­cza. Teza, że do­szło do re­wo­lu­cji „paź­dzier­ni­ko­wej”, po­nie­waż re­pu­bli­ka Kie­reń­skie­go nie umoż­li­wia­ła lu­do­wi swo­bod­nych de­mon­stra­cji, jest cał­ko­wi­tym nie­po­ro­zu­mie­niem.

Za­ata­ko­wa­ła Pa­łac Zi­mo­wy do­brze uzbro­jo­na, zdy­scy­pli­no­wa­na jed­nost­ka zor­ga­ni­zo­wa­nych re­wo­lu­cjo­ni­stów. Tak się za­czę­ło.

Hi­sto­ria po­prze­dza­ją­ca na­ro­dzi­ny pań­stwa bol­sze­wi­ków jest rów­nież hi­sto­rią ich nie­do­ce­nia­nia. Trak­to­wa­no ich dłu­gie lata jak jesz­cze jed­no, ty­po­wo ro­syj­skie ugru­po­wa­nie po­li­tycz­nych wa­ria­tów, go­to­wych ry­zy­ko­wać ży­cie swo­je i in­nych dla bli­żej nie­spre­cy­zo­wa­nych, rów­nie wa­riac­kich ide­ałów. Na­zy­wa­li się „so­cjal­de­mo­kra­ta­mi”, imie­niem po­dob­nym do ese­rów, „so­cjal­re­wo­lu­cjo­ni­stów”, tak samo go­to­wych do po­świę­ceń i ry­zy­ka, sku­tecz­niej­szych w swych jesz­cze groź­niej­szych za­ma­chach. Pol­scy so­cja­li­ści po­tra­fi­li prze­pro­wa­dzić sto za­ma­chów jed­ne­go dnia, wca­le nie bu­dząc tym za­chwy­tu swe­go przy­wód­cy, czy­li Jó­ze­fa Pił­sud­skie­go. Nikt nie tra­cił cza­su na ba­da­nie od­ręb­no­ści pro­gra­mo­wych mię­dzy tymi wszyst­ki­mi „so­cjal­za­ma­chow­ca­mi”, tym bar­dziej – na roz­róż­nia­nie „bol­sze­wi­ków” i „mień­sze­wi­ków”. Na­le­ża­ło ich wszyst­kich tak samo tę­pić, ale ni­ko­mu nie wpa­da­ło do gło­wy ich czy­tać. Tym­cza­sem Edward Abra­mow­ski z całą do­kład­no­ścią opi­sał w roku 1907, jak bę­dzie wy­glą­da­ło pań­stwo zbu­do­wa­ne we­dle pro­jek­tu Le­ni­na, łącz­nie z ko­niecz­ną taj­ną po­li­cją, z apa­ra­tem ter­ro­ru dla utrzy­ma­nia ta­kie­go pań­stwa. Tego szki­cu nie upo­wszech­nio­no przez sym­pa­tię dla re­wo­lu­cjo­ni­stów, po­tem go za­po­mnia­no – jak za­po­mnia­no i sa­me­go au­to­ra, wy­bit­ne­go fi­lo­zo­fa, choć ten czuj­ny ana­li­tyk pro­ce­sów spo­łecz­nych po­tra­fił wła­śnie przy­ło­żyć ucho do zie­mi i wy­czuć owe sej­smicz­ne ru­chy pod sko­ru­pą co­dzien­no­ści…