Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Vladimir Malakhov

Vladimir Malakhov

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-244-0300-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Vladimir Malakhov

Jan Stanisław Witkiewicz w rozmowie z Vladimirem Malakhovem ujawnia istotę fenomenu artysty – zwraca uwagę na to, co stanowi o wyjątkowości tancerza, co sprawia, że jego nazwisko pojawiające się na plakatach działa na publiczność niczym magnes. Nie jest to jednak wyłącznie opowieść o życiu baletmistrza. To przede wszystkim historia odsłaniająca głęboko ludzki wymiar osobowości Malakhova, który nieustannie wątpi w swe możliwości, choć jest ceniony na równi z Niżyńskim, Lifarem, Nurejewem czy Barysznikowem, a przez krytyków oraz wielbicieli określany mianem „tancerza stulecia”.
Książka bogato ilustrowana zdjęciami prywatnymi i teatralnymi.

Polecane książki

Brazylijska dziennikarka śledcza Denise Filippi Ferreira rozpoczyna pracę swoich marzeń w najbardziej kontrowersyjnej gazecie we Włoszech „Lo Scandalo”. Zostaje wysłana na Sycylię, aby przyjrzeć się poczynaniom polityków w tamtejszym środowisku pedofilii. Los jednak stawia na jej drodze najbardziej ...
Niniejszy zbiorek nie pretenduje do pełnego przedstawienia myśli dwóch spośród najważniejszych filozofów konfucjańskich. Jest tylko wyborem niektórych ich twierdzeń, spostrzeżeń czy w kilku wypadkach odrobinę dłuższych fragmentów wypowiedzi dotyczących spraw dla ko...
Ekskluzywny literacki podarunek dla wszystkich kobiet. Takiego pojedynku jeszcze nie było. Autor, który wie, jak mówić o kobietach i ośmiu wrażliwych mężczyzn, którzy weszli z nim w dialog: Tomasz Jastrun, Daniel Odija, A J Gabryel, Alek Rogoziński, Igor Brejdygant, Jacek Melchior, Paweł Paliński, A...
W 2001 roku kardiolog PIM van LOMMEL opublikował w renomowanym piśmie „The Lancet” wyniki swoich ośmioletnich badań nad doświadczeniem śmierci klinicznej (DŚK) u 344 pacjentów, którzy przeżyli w szpitalu zatrzymanie akcji serca. Okazało się, że 62 osoby przeżyły doświadczenie śmierci klinicznej...
Rok 1944. Niemiecki obóz jeniecki dla amerykańskich lotników. Monotonię życia w niewoli przerywa brutalne morderstwo. Dowody obciążają otoczonego powszechną niechęcią oficera. Wszyscy są przekonani o jego winie. Tylko Tommy Hart, młody nawigator bombowca, w cywilu student prawa na Harvardzie, ma wątp...
Więzień umysłu to zagadka do rozwiązania. To podróż, którą każdy z nas powinien przejść na drodze do rozwoju. Zmusza przede wszystkim do przemyśleń nad światem, ludźmi i sobą. Skonstruowana tak, aby uwolnić się z blokad i ograniczeń własnego umysłu, następnie spojrzeć krytycznie na otaczający świat,...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jan Stanisław Witkiewicz

Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne:

Ja­nusz ‌Ba­rec­ki

Re­dak­cja:

Mag­da­le­na Pa­bich

Ko­rek­ta:

Prze­my­sław ‌Kut­nyj

Na ob­wo­lu­cie ‌wy­ko­rzy­sta­no: zdję­cie Vla­di­mi­ra Ma­la­kho­va ‌ze spek­ta­klu

„Czaj­kow­ski” ‌w Te­atrze ‌Wiel­kim ‌w War­sza­wie w 2006 ‌roku, ‌

wy­ko­na­ne przez Ju­liu­sza ‌Mul­ta­rzyń­skie­go

Au­to­rzy i źró­dła ‌zdjęć: Ar­chi­wum ‌Vla­di­mi­ra ‌Ma­la­kho­va ‌str.: 10, ‌14-15, ‌19, 20, 22, ‌23, 24, ‌27, 29, ‌30, ‌31, 33, 34, ‌38-39, 41, ‌42-43, 44, 47, 50, ‌51, 53, 54-55, 67, ‌68-69, 72, 75, ‌78, 81, ‌84, 85, 88, ‌91, ‌93, ‌94, 98, 100, 101, ‌103, ‌104, ‌106, ‌107, 111, 112-113, 114, ‌117, 153, ‌Gun­del ‌Ki­lian ‌str.: 86, Ju­liusz Mul­ta­rzyń­ski ‌str.: 120, 121, ‌122, 124, ‌Susi Sey­del­mann str.: 58, ‌59, ‌60, 63, 64, Jan ‌Sta­ni­sław Wit­kie­wicz str.: ‌127, 129, ‌130-131, ‌135, ‌136, ‌140, 142, ‌143, 145, ‌148-149, 153, 154, 158

Co­py­ri­ght ‌© by ‌Jan Sta­ni­sław Wit­kie­wicz

Co­py­ri­ght ‌© ‌by Wy­daw­nic­two ISKRY, War­sza­wa ‌2008

ISBN ‌978-83-244-0300-4

Wy­daw­nic­two ISKRY

ul. ‌Smol­na ‌11, 00-375 ‌War­sza­wa

iskry@iskry.com.pl

www.iskry.com.pl

Skład wersji ‌elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Wstęp

Pierw­szy ‌raz usły­sza­łem ‌o Vla­di­mi­rze Ma­la­kho­vie ‌kil­ka­na­ście ‌lat temu od Ma­rii ‌Krzysz­kow­skiej, któ­ra w 1988 ‌roku była ‌wi­ce­prze­wod­ni­czą­cą ‌jury na Kon­kur­sie Ba­le­to­wym ‌w Mo­skwie. Z za­chwy­tem opo­wia­da­ła o mło­dym ‌tan­ce­rzu, ‌któ­ry wszyst­kich ocza­ro­wał ‌swo­im ‌tań­cem i za­słu­że­nie zdo­był pierw­szą na­gro­dę i zło­ty me­dal. Ma­ria Krzysz­kow­ska do dziś pa­mię­ta do­sko­na­le jego wy­stę­py pod­czas tego kon­kur­su, bo oto ob­ja­wił się ta­lent wy­jąt­ko­wy. Po­wie­dzia­ła wów­czas Ju­ri­jo­wi Gri­go­ro­wi­czo­wi, któ­ry był prze­wod­ni­czą­cym jury i dy­rek­to­rem ze­spo­łu ba­le­to­we­go w Te­atrze Wiel­kim w Mo­skwie, że musi on po­zy­skać tego tan­ce­rza. Sta­ło się jed­nak in­a­czej i dziś Ma­la­khov twier­dzi, że gdy­by rze­czy­wi­ście zo­stał wów­czas za­an­ga­żo­wa­ny przez Gri­go­ro­wi­cza, to być może nie zro­bił­by wiel­kiej mię­dzy­na­ro­do­wej ka­rie­ry.

Parę lat póź­niej za­czą­łem by­wać na wy­stę­pach Ma­la­kho­va, czy to w Me­tro­po­li­tan Ope­ra w No­wym Jor­ku, czy na wie­lu sce­nach eu­ro­pej­skich. Jego na­zwi­sko po­ja­wia­ją­ce się na pla­ka­tach dzia­ła­ło na pu­blicz­ność jak ma­gnes. Tak jest do dziś. Kie­dy na przy­kład jego wy­stęp za­po­wia­da Sta­at­so­per w Wied­niu, to kil­ka dni póź­niej bi­le­ty moż­na na­być już tyl­ko u ko­ni­ków lub na au­kcjach in­ter­ne­to­wych za wie­lo­krot­ność nor­mal­nej ceny. Po­dob­nie jest w wy­pad­ku wy­stę­pów w te­atrach ber­liń­skich czy gdzie­kol­wiek na świe­cie, gdzie nadal czę­sto wy­stę­pu­je. Fa­scy­no­wał i cią­gle fa­scy­nu­je pu­blicz­ność swo­ją sztu­ką. Po­nad­to pod­cho­dzi do niej z wy­jąt­ko­wym sza­cun­kiem. Nig­dy nie od­wo­łu­je spek­ta­kli, nig­dy też nie lek­ce­wa­ży lu­dzi, któ­rzy przy­cho­dzą na jego wy­stę­py. Za­wsze daje z sie­bie wszyst­ko. Mówi, że na­le­ży tań­czyć tak, by za­in­te­re­so­wać wi­dzów swo­im tań­cem, by ze­chcie­li przyjść ko­lej­ny raz.

Ma­ria Krzysz­kow­ska za­pa­mię­ta­ła z kon­kur­so­we­go wy­stę­pu jego do­sko­na­łą tech­ni­kę. Sko­ki, któ­re za­pie­ra­ły dech w pier­siach i wpra­wia­ły w osłu­pie­nie. To jest fi­zycz­nie wprost nie­moż­li­we, ale Ma­la­khov do­słow­nie za­sty­ga w po­wie­trzu, by póź­niej spaść na sce­nę jak kot – bez­sze­lest­nie. To do­wód nie­prze­cięt­ne­go ta­len­tu, ale też wspa­nia­łej, naj­wspa­nial­szej szko­ły. Pod­czas na­szych spo­tkań Ma­la­khov nie­jed­no­krot­nie mó­wił, że trze­ba mieć wy­pra­co­wa­ną tech­ni­kę i ona nig­dy w ni­czym nie po­win­na tan­ce­rza ogra­ni­czać. Ma słu­żyć kre­owa­niu po­sta­ci na sce­nie. On opa­no­wał tech­ni­kę w stop­niu per­fek­cyj­nym i być może dla­te­go nadal tań­czy. I jak przed laty, tak i te­raz wzbu­dza en­tu­zjazm pu­blicz­no­ści na wszyst­kich kon­ty­nen­tach świa­ta.

Vla­di­mi­ra Ma­la­kho­va oso­bi­ście po­zna­łem parę lat temu. Oka­za­ło się, że jest czło­wie­kiem nie­zwy­kle skrom­nym – a to wy­róż­nia lu­dzi wy­bit­nych! – wy­jąt­ko­wo życz­li­wym i bar­dzo przy­jaź­nie na­sta­wio­nym do lu­dzi i świa­ta.

Kie­dy nie­jed­no­krot­nie wy­cho­dzi­li­śmy po spek­ta­klu z te­atru, z po­dzi­wem pa­trzy­łem, jak mimo zmę­cze­nia po­świę­cał czas na roz­da­wa­nie au­to­gra­fów, po­zo­wa­nie do zdjęć czy zwy­kłe roz­mo­wy z licz­nie ocze­ku­ją­cy­mi na nie­go fa­na­mi. Gdzie­kol­wiek się po­ja­wia – co mia­łem oka­zję za­ob­ser­wo­wać, czy to pod­czas na­szych spa­ce­rów na przy­kład po Wied­niu lub Ber­li­nie, czy w re­stau­ra­cjach – wszę­dzie jest pro­szo­ny o au­to­graf lub wspól­ne zdję­cie. Nie­któ­rzy zaś pod­cho­dzą tyl­ko po to, aby uści­snąć mu dłoń i po­wie­dzieć: dzię­ku­ję. Tak trak­to­wa­ne są praw­dzi­we gwiaz­dy. Za­dzi­wia­ją­ce, że stał się tak zna­ny i po­pu­lar­ny jako ar­ty­sta dość – wy­da­wa­ło­by się – eli­tar­nej dzie­dzi­ny sztu­ki, za jaką ucho­dzi ba­let. Musi za­tem być w jego sztu­ce coś wy­jąt­ko­we­go, co wzbu­dza tak sil­ne emo­cje u lu­dzi. Trud­no to na­zwać. Może rze­czy­wi­ście wszyst­ko wy­ja­śnia okre­śle­nie, któ­re od wie­lu lat zwią­za­ne jest z jego na­zwi­skiem: tan­cerz stu­le­cia.

Ar­ty­stów wy­bit­nych wy­róż­nia rów­nież to, że nie­ustan­nie bar­dzo cięż­ko pra­cu­ją, do­sko­na­ląc swo­ją sztu­kę. Tak wła­śnie jest z Ma­la­kho­vem. Cza­sa­mi, wi­dząc, jak jest zmę­czo­ny po wie­lu go­dzi­nach tre­nin­gów, prób i spek­ta­kli, py­ta­łem, dla­cze­go nadal tyle cza­su po­świę­ca na pra­cę. Bo za­wsze może być le­piej – od­po­wia­dał – bo nig­dy nie je­stem za­do­wo­lo­ny z wy­stę­pu i za­wsze od­no­szę wra­że­nie, że wszyst­ko ro­bię źle. Cią­gle też pod­kre­śla, że chce tań­czyć tak, jak śpie­wa­ła Ma­ria Cal­las. Są­dząc po re­ak­cjach pu­blicz­no­ści i opi­niach kry­ty­ki, uda­je mu się to w peł­ni. Każ­de­go wie­czo­ru na sce­nie wła­śnie tań­cem po­tra­fi prze­ka­zać emo­cje, któ­re jak się wy­da­je, do­tąd były za­re­zer­wo­wa­ne dla in­nych dzie­dzin sztu­ki. Za­pew­ne z tego wy­ni­ka fe­no­men Vla­di­mi­ra Ma­la­kho­va, tan­ce­rza pod każ­dym wzglę­dem wy­jąt­ko­we­go – tan­ce­rza stu­le­cia wła­śnie.

JAN STA­NI­SŁAW WIT­KIE­WICZ

– Od wie­lu lat jest pan po­wszech­nie okre­śla­ny mia­nem tan­ce­rza stu­le­cia. Co to dla pana ozna­cza?

– Nie my­ślę o tym. Naj­waż­niej­sze to być czło­wie­kiem. Na­to­miast cała resz­ta to in­ter­pre­ta­cje in­nych – pu­blicz­no­ści, kry­ty­ków – któ­rzy na­da­ją ta­kie lub inne zna­cze­nie na­szej pra­cy. Je­stem nor­mal­nym czło­wie­kiem, któ­ry zaj­mu­je się tro­chę inną i mniej po­wszech­ną dzie­dzi­ną na­sze­go ży­cia. Nie mia­łem am­bi­cji stać się tan­ce­rzem stu­le­cia – tak wy­szło i to inni mnie tak zo­ba­czy­li. Kształ­ci­łem się, tań­czy­łem, wy­stę­po­wa­łem i wy­stę­pu­ję na ca­łym świe­cie, tań­czę w naj­lep­szych ze­spo­łach z naj­lep­szy­mi tan­cer­ka­mi i tan­ce­rza­mi, naj­wy­bit­niej­si cho­re­ogra­fo­wie ukła­da­ją spe­cjal­nie dla mnie ba­le­ty. I to jest dla mnie waż­ne. Na­to­miast sy­tu­owa­nie mo­jej sztu­ki w hi­sto­rii ba­le­tu jest wpraw­dzie bar­dzo po­chleb­ne, ale nie to jest naj­waż­niej­sze.

O tym rze­czy­wi­ście nie my­ślę. Chcia­łem zro­bić ka­rie­rę, ale przede wszyst­kim pra­gną­łem być do­brym ar­ty­stą, do­brym tan­ce­rzem. To był cel, do któ­re­go dą­ży­łem.

– To w ta­kim ra­zie jak pan sam sie­bie sy­tu­uje w hi­sto­rii tań­ca?

– Je­stem tan­ce­rzem kla­sycz­nym, tak zo­sta­łem wy­kształ­co­ny. Po wy­jeź­dzie na Za­chód mu­sia­łem jed­nak, i bar­dzo tego chcia­łem, wzbo­ga­cić swo­ją tech­ni­kę o tech­ni­ki tań­ca współ­cze­sne­go. Chcia­łem tań­czyć – zgod­nie z du­chem cza­su i ocze­ki­wa­nia­mi cho­re­ogra­fów, ale tak­że z wła­sny­mi pra­gnie­nia­mi – w tech­ni­kach tań­ca neo­kla­sycz­ne­go, współ­cze­sne­go czy na­wet jaz­zu. Mu­sia­łem szyb­ko się tych tech­nik na­uczyć. Nie było to ta­kie pro­ste, bo kon­ku­ren­cja wśród tan­ce­rzy jest dość sil­na, a pra­ca na pół gwizd­ka nig­dy nie le­ża­ła w moim cha­rak­te­rze. W każ­dym ra­zie ta­niec był i jest dla mnie naj­waż­niej­szy; ta­niec na naj­wyż­szym po­zio­mie. My­ślę przede wszyst­kim o tym i to sta­ram się usil­nie re­ali­zo­wać. Na­to­miast na pew­no nie za­sta­na­wiam się nad tym, w ja­kim miej­scu hi­sto­rii tań­ca się znaj­du­ję.

„W WIE­KU SZE­ŚCIU MIE­SIĘ­CY I TRZECH DNI” – ZA­PI­SA­ŁA NA OD­WRO­CIE ZDJĘ­CIA MAT­KA MA­LA­KHO­VA

– Jed­nak wi­dzi się pan w roli kon­ty­nu­ato­ra tra­dy­cji Wa­cła­wa Ni­żyń­skie­go i Ru­dol­fa Nu­re­je­wa?

– To na pew­no, ale Ni­żyń­ski był Ni­żyń­skim, Nu­re­jew – Nu­re­je­wem, a ja je­stem Ma­la­kho­vem.

Nig­dy nie sta­ra­łem się ni­ko­go z mo­ich wiel­kich po­przed­ni­ków – tych na­zwisk jest wie­le – na­śla­do­wać. Na­to­miast w du­żym stop­niu je­stem na pew­no kon­ty­nu­ato­rem tej tra­dy­cji. To wiel­ka od­po­wie­dzial­ność. Efek­ty mo­ich sta­rań oce­nia pu­blicz­ność i kry­ty­cy.

Dla mnie są to opi­nie po­chleb­ne, ale też mo­bi­li­zu­ją­ce do jesz­cze bar­dziej wy­tę­żo­nej pra­cy.

– Kie­dy osią­ga się pe­wien pu­łap, do­stęp­ny tyl­ko dla wy­bra­nych, chce się w na­tu­ral­ny spo­sób być w gro­nie naj­lep­szych – wła­śnie ta­kich jak Ni­żyń­ski lub Nu­re­jew.

– W ich cza­sach było ła­twiej zro­bić ka­rie­rę niż obec­nie. Dziś jest mnó­stwo wspa­nia­łych tan­ce­rzy i prze­bić się wśród nich jest nie­zwy­kle cięż­ko. Ni­żyń­skie­go stwo­rzył Dia­gi­lew. Nu­re­jew zaś był pierw­szym tan­ce­rzem, któ­ry uciekł z Ro­sji, co otwo­rzy­ło mu dro­gę do naj­lep­szych ze­spo­łów i przy­spo­rzy­ło ol­brzy­miej po­pu­lar­no­ści.

Po­dob­nie było z Na­ta­lią Ma­ka­ro­wą czy Mi­cha­iłem Ba­rysz­ni­ko­wem. W moim wy­pad­ku było in­a­czej, bo wszyst­ko, co osią­gną­łem, zdo­by­łem cięż­ką pra­cą.

– Jak jest na sa­mym szczy­cie?

– Bar­dzo trud­no! Cały czas trze­ba cięż­ko pra­co­wać, by po­zo­stać na tym miej­scu. Bar­dzo ła­two spaść, na­to­miast pod­nieść się bar­dzo trud­no. I z każ­dym mi­ja­ją­cym ro­kiem co­raz trud­niej po­zo­stać na tym miej­scu. Lata mi­ja­ją, sił co­raz mniej i trze­ba się chwy­tać róż­nych spo­so­bów, aby nadal za­chwy­cać pu­blicz­ność. Kie­dy by­łem mło­dy, w ogó­le o ta­kich rze­czach nie my­śla­łem – po pro­stu tań­czy­łem i spra­wia­ło mi to ol­brzy­mią ra­dość. Dziś za­sta­na­wiam się nad każ­dą rolą – jak ją wy­ko­nać – cza­sa­mi na­wet nad po­szcze­gól­ny­mi fi­gu­ra­mi ba­le­to­wy­mi, aby sku­pić uwa­gę pu­blicz­no­ści na moim tań­cu. Więk­sze­go zna­cze­nia na­bra­ła tech­nicz­na czy­stość i wy­raz ak­tor­ski.

W grun­cie rze­czy więk­szość wi­dzów przy­cho­dzą­cych do te­atru nie ma zbyt du­że­go po­ję­cia o tech­nicz­nej stro­nie tań­ca – i prze­cież nie musi – a waż­ne są dla nich emo­cje, któ­re ar­ty­sta prze­ka­zu­je na sce­nie.

– Rze­czy­wi­ście, epa­to­wa­nie tech­ni­ką – co jest nie­ste­ty dość czę­ste w dzi­siej­szych cza­sach – czy­li krę­ce­nie wie­lu pi­ru­etów czy też sko­ki jak na za­wo­dach spor­to­wych, ze sztu­ką tań­ca nie­wie­le ma wspól­ne­go.

– Oczy­wi­ście. I je­śli chcę to oglą­dać, to po­wi­nie­nem pójść do cyr­ku lub na za­wo­dy gim­na­sty­ki ar­ty­stycz­nej. Kie­dy oglą­dam wy­stę­py cyr­kow­ców lub gim­na­sty­ków, to mam cza­sa­mi kom­plek­sy, bo ich wy­czy­ny prze­ra­sta­ją moż­li­wo­ści tan­ce­rzy. Tan­ce­rze zaś, któ­rzy sta­wia­ją na – na­zwij­my to – cyr­ko­wą stro­nę tań­ca, maja bar­dzo krót­ki ży­wot sce­nicz­ny. Są jak ko­me­ty, któ­re na krót­ko roz­bły­ska­ją i spa­da­ją. Trze­ba nie­zwy­kle roz­waż­nie i świa­do­mie bu­do­wać swo­ją ka­rie­rę, wła­śnie przez szu­ka­nie róż­nych moż­li­wo­ści i środ­ków wy­ra­zu. Przede wszyst­kim jed­nak po­wo­li i cier­pli­wie do­ra­stać do róż­nych za­dań. Mło­dzi tan­ce­rze chcą tań­czyć wszyst­ko, i to na­tych­miast. I je­śli im się to umoż­li­wi, ich ży­wot sce­nicz­ny jest bar­dzo krót­ki. Na po­cząt­ku dro­gi za­wo­do­wej na­le­ży zna­leźć ze­spół, w któ­rym po­ko­nu­je się po­szcze­gól­ne stop­nie wta­jem­ni­cze­nia: do­ra­sta w na­tu­ral­ny spo­sób do co­raz trud­niej­szych za­dań. Kie­dy już w jed­nym miej­scu po­ka­za­ło się swo­je moż­li­wo­ści, na­le­ży roz­po­cząć wy­stę­py go­ścin­ne w in­nych miej­scach. Trze­ba tak­że pra­co­wać z róż­ny­mi cho­re­ogra­fa­mi. Ta­necz­ny świat jest nie­zwy­kle mały i wszy­scy się zna­ją. Stąd też je­śli gdzie­kol­wiek się po­ja­wi ktoś wy­jąt­ko­wy, to w krót­kim cza­sie wszy­scy o nim usły­szą. To ozna­cza tak­że, że na­le­ży zwra­cać bacz­ną uwa­gę na to, z kim i o czym się roz­ma­wia, co i z kim się tań­czy i tak da­lej. W moim wy­pad­ku w zro­bie­niu mię­dzy­na­ro­do­wej ka­rie­ry po­mógł mi też mój me­na­żer, Yuri Vi­der. Wszak­że kie­dy zo­sta­łem na Za­cho­dzie, mu­sia­łem roz­po­czy­nać nie­omal od zera. To, co osią­gną­łem w Ro­sji, tu­taj nie mia­ło zna­cze­nia. Jed­nak w sto­sun­ko­wo krót­kim cza­sie zdo­by­łem taką po­zy­cję, że mo­głem wy­bie­rać, z kim, gdzie i w czym będę tań­czył. To jest zaś sy­tu­acja nie­zwy­kle luk­su­so­wa i dana nie­wie­lu ar­ty­stom.

Z RO­DZI­CA­MI, JE­LE­NĄ I ANA­TO­LI­JEM, ORAZ MŁOD­SZYM BRA­TEM MAK­SI­MEM

– Od wie­lu lat jest pan po­wszech­nie uwa­ża­ny za naj­wy­bit­niej­sze­go tan­ce­rza na­szych cza­sów. Co pan dziś robi, aby za­cho­wać tę po­zy­cję?

– Pra­cu­ję zde­cy­do­wa­nie wię­cej, niż pra­co­wa­łem wcze­śniej, bez ja­kich­kol­wiek ustępstw. To jest też zwią­za­ne z moim cha­rak­te­rem. Kie­dy by­łem w szko­le ba­le­to­wej i spo­co­ny po­wta­rza­łem swo­je ćwi­cze­nia przy drąż­ku, a przez okno wi­dzia­łem ba­wią­cych się ró­wie­śni­ków, to oczy­wi­ście zda­rza­ły się mo­men­ty, w któ­rych wąt­pi­łem w sens tego wszyst­kie­go. Chcia­łem być z nimi. Coś mnie jed­nak po­wstrzy­my­wa­ło, bo w prze­ci­wień­stwie do nich wie­dzia­łem, że chcę zo­stać tan­ce­rzem. Chcia­łem być tan­ce­rzem! To pra­gnie­nie nig­dy mnie nie opusz­cza­ło. Wte­dy jed­nak nie wie­dzia­łem, jak po­to­czy się moje ży­cie za­wo­do­we. Nie my­śla­łem o tym, a je­śli już, to chcia­łem tań­czyć w du­żym te­atrze, naj­le­piej w Te­atrze Wiel­kim w Mo­skwie. Moje losy po­to­czy­ły się jed­nak in­a­czej i nie zo­sta­łem za­an­ga­żo­wa­ny do tego te­atru. Z dru­giej stro­ny może to i do­brze, może Bóg nade mną czu­wał.