Strona główna » Humanistyka » Syn marnotrawny

Syn marnotrawny

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-935896-1-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Syn marnotrawny

 

Przypowieść o synu marnotrawnym przeniesiona do współczesności.
Ponadczasowa opowieść o poszukiwaniu wolności, o upadku i dojrzewaniu.

Bartosz Libuda ukończył edytorstwo na Uniwersytecie Gdańskm i Służbę Zagraniczną w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Jest doświadczonym dziennikarzem, tłumaczem i redaktorem. Publikował między innymi w "Toposie", "Kwartalniku Wyspa" i "Nowej Fantastyce". Interesuje się współczesną psychologią, lingwistyką, polityką i ekonomią. Pisanie traktuje jako pasję i próbę eksploracji ludzkiej psychiki w sytuacjach nietypowych lub skrajnych. Uważa, że lektura dobrej książki powinna być dla czytelnika jednocześnie przyjemnością i przygodą. Tak też stara się pisać.

 

 

Polecane książki

Basia to współczesna, zabawna i mądra przyjaciółka dla Twojego dziecka. Przygody Basi pomagają dziecku zrozumieć świat, pokazują, jak poradzić sobie w trudnych sytuacjach. Swym humorem rozśmieszają dzieci i dorosłych. Basia i telefon. Kuzynka Lula dostała na urodziny prawdziwy telefon komórkowy. Bas...
  Prezentowana książka poświęcona jest problematyce rządu w Polsce i na Litwie. We współczesnej polskiej literaturze prawnokonstytucyjnej badania porównawcze dotyczące tej tematyki w obu państwach poruszane są sporadycznie. Publikacja jest owocem współpracy nawiązanej przez pracowników Katedry Prawa...
Podręcznik przeznaczony dla studentów orientalistyki, przede wszystkim iranistyki. Koncentruje się głównie na morfologii, ale obejmuje równiez fonetykę, pismo i składnię....
Orzecznictwo Aplikanta – Kodeks spółek handlowych, zawiera tezy orzeczeń do poszczególnych (wybranych) artykułów tego Kodeksu. W niniejszym zbiorze znajdziesz tezy najważniejszych orzeczeń Sądu Najwyższego, sądów apelacyjnych oraz sądów okręgowych. Pełną treść orzeczenia wraz z uzasadnieniem możesz ...
Monografia "Patologie w zachowaniach konsumentów na rynku" stanowi wyróżniającą propozycję na tle publikacji dostępnych na rynku wydawniczym, zajmujących się podobnymi zagadnieniami. Wskazując na elementy decydujące w największym stopniu o wysokiej wartości monografii pragnę odwołać się do kilku kwe...
Język bywa zabawny. Bywa też dziwny. I zaskakujący. Bo kiedy spotkają się ze sobą pewne wyrazy, powstają znaczenia, których nikt się nie spodziewał! Dorośli nazywają takie grupy wyrazów związkami frazeologicznymi. A dzieci? Dzieci dziwią się, że znane im słowa potrafią przynosić zupełnie nowe inform...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Bartosz Libuda

Bar­tosz Li­bu­da Syn mar­no­traw­nyopo­wieść współ­cze­sna

Zdję­cia na okład­ce: Ca­vell L. Blo­od/sxc i Ar­jun Kar­tha/sxc

Wszyst­kie pra­wa za­strze­żo­ne – all ri­ghts re­se­rved

ISBN: 978-83-935896-1-6

Kon­takt z au­to­rem: bar­tosz.li­bu­da@wp.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Nie­dłu­go po­tem młod­szy syn, za­braw­szy wszyst­ko, od­je­chał w da­le­kie stro­ny.”

Z przy­po­wie­ści o Synu Mar­no­traw­nym (Łk 15,13)

Roz­dział pierw­szy

Sa­mo­lot twar­do wy­lą­do­wał na lot­ni­sku w R., śred­niej wiel­ko­ści mie­ście, sto­li­cy za­tę­chłej pro­win­cji. Mło­dy, przy­stoj­ny, do­brze zbu­do­wa­ny męż­czy­zna w dro­gich, mar­ko­wych ubra­niach, ale w sty­lu ca­su­al, ock­nął się z drzem­ki, prze­kli­na­jąc pi­lo­ta i tych kil­ka go­dzin po­dró­ży z od­le­głe­go kon­ty­nen­tu.

Otwo­rzo­no drzwi. To­biasz Pla­te­wicz, bo tak, umów­my się, na­zy­wa się ów mło­dzie­niec, wca­le nie spie­szył się do wyj­ścia. Gdy ko­lej­ka pa­sa­że­rów tło­czy­ła się w ko­ry­ta­rzu po­mię­dzy sie­dze­nia­mi, To­biasz tkwił w swo­im fo­te­lu, wy­raź­nie przy­gnę­bio­ny ko­niecz­no­ścią opusz­cze­nia ma­szy­ny.

– Czy pan do­brze się czu­je? – ład­na ste­war­des­sa po­chy­li­ła się nad mło­dym czło­wie­kiem i jej dłu­gie rzę­sy za­fa­lo­wa­ły z pro­fe­sjo­nal­ną tro­ską, a spraw­ne dło­nie roz­pię­ły To­bia­szo­wi pas bez­pie­czeń­stwa.

– Do­kąd te­raz le­ci­cie? – Pla­te­wicz spoj­rzał dziew­czy­nie głę­bo­ko w oczy.

– Nie­ste­ty nie wiem, pro­szę pana.

– To świet­nie! Za­bie­rze­cie mnie ze sobą?

Ste­war­des­sa uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko, pry­wat­nie do­ce­nia­jąc dow­cip, i po­wie­dzia­ła coś o ra­do­ści z za­do­wo­le­nia klien­tów li­nii lot­ni­czych. Na­stęp­nie od­su­nę­ła się pół kro­ku, po­zo­sta­wia­jąc Pla­te­wi­czo­wi wy­star­cza­ją­co dużo miej­sca do przej­ścia. Wstał z miną ska­zań­ca.

Upły­nę­ły do­bre trzy kwa­dran­se, nim To­biasz ode­brał swój ba­gaż, prze­mie­rzył, uni­ka­jąc wind i ru­cho­mych chod­ni­ków, dłu­gie ko­ry­ta­rze por­tu lot­ni­cze­go i wszedł do opu­sto­sza­łej hali przy­lo­tów. Pięć mi­nut temu był jesz­cze w po­dró­ży, te­raz wró­cił do domu, lecz nie spra­wia­ło mu to ra­do­ści, a wręcz prze­ciw­nie, na­pa­wa­ło go przy­gnę­bie­niem. Czuł się tak, jak­by wkro­czył do dłu­gie­go, ciem­ne­go tu­ne­lu. Na sa­mym koń­cu tuby mi­ga­ło świa­teł­ko. To­biasz za­mie­rzał po­ko­nać tu­nel jak naj­szyb­ciej, je­śli oj­ciec nie za­po­mniał o pew­nej bar­dzo waż­nej obiet­ni­cy. Lecz nie za­pę­dzaj­my się zbyt da­le­ko i opo­wia­daj­my, przy­najm­niej z grub­sza, po ko­lei.

Jan Pla­te­wicz roz­chy­lił ra­mio­na w po­wi­tal­nym ge­ście. To­biasz za­nu­rzył się w oj­cow­skim uści­sku, ma­rząc o tym, by ce­re­mo­nia nie trwa­ła dłu­go i obe­szło się bez dal­szych czu­ło­ści.

– Pięć lat, synu.

– Ży­cie stu­den­ta eko­no­mii na naj­lep­szym uni­wer­sy­te­cie świa­ta jest peł­ne wy­zwań, któ­rym spro­stać moż­na tyl­ko z peł­nym po­świę­ce­niem, tato.

– Tak, tak… Wa­ka­cje na eg­zo­tycz­nych wy­spach, to szcze­gól­nie… Lek­ko nie mia­łeś, wiem.

– Sta­ra­łem się wy­ko­rzy­stać każ­dą daną mi przez cie­bie chwi­lę, tato – To­biasz z na­ci­skiem wy­ma­wiał to ostat­nie sło­wo, jak­by wzbu­dza­ło w nim iry­ta­cję, któ­rej nie pró­bo­wał ukryć, choć sam jej w peł­ni nie ro­zu­miał. Oj­ciec za­wsze był dla nie­go do­bry, a to, że sta­wiał wy­ma­ga­nia… To­biasz sam wy­brał so­bie kie­ru­nek stu­diów i uczel­nię, oj­ciec ocze­ki­wał je­dy­nie tego, że ją skoń­czy. To wła­śnie wy­pro­wa­dza­ło z rów­no­wa­gi mło­de­go Pla­te­wi­cza: zro­bił to, cze­go od nie­go ocze­ki­wa­no, pod­po­rząd­ko­wał się i dzi­siaj jego los nadal za­le­żał od woli ojca.

Sta­ry Pla­te­wicz krył wzru­sze­nie. To­biasz uda­wał, że tego nie za­uwa­ża. Oj­ciec nie­wie­le się zmie­nił. Przy­by­ło mu kil­ka ki­lo­gra­mów i od­dy­chał z więk­szym tru­dem, po­sa­pu­jąc; to wszyst­ko.

– Je­dzie­my do domu, synu – Jan pod­chwy­cił ten sam ton, ja­kim To­biasz wy­gła­szał swo­je „tato”. Iro­nia była po­moc­na, dzię­ki niej mo­gli prze­trwać tych kil­ka go­dzin sam na sam.

Roz­dział dru­gi

Duży te­re­no­wy sa­mo­chód to je­dy­na eks­tra­wa­gan­cja, na jaką Pla­te­wicz se­nior po­zwo­lił so­bie w cięż­kim, pra­co­wi­tym ży­ciu. To­biasz wo­lał małe, spor­to­we wozy. Le­piej nada­wa­ły się na pod­ryw i pre­cy­zyj­nie od­da­wa­ły cha­rak­ter mło­de­go Pla­te­wi­cza. Czer­wo­ne po­rsche z dwo­ma sie­dze­nia­mi pod­kre­śla­ło nie­za­leż­ność i nie po­zo­sta­wia­ło wąt­pli­wo­ści, cze­go chce wła­ści­ciel ta­kie­go cac­ka. Jed­nak To­biasz miał inny plan, o wie­le bar­dziej śmia­ły niż roz­bi­ja­nie się po pro­win­cjo­nal­nym mie­ście spor­to­wym sa­mo­cho­dem i se­ryj­ne uwo­dze­nie lo­kal­nych pięk­no­ści, pa­nien, wdów, mę­ża­tek i roz­wó­dek. Ten plan zro­dził się w gło­wie mło­de­go Pla­te­wi­cza, kie­dy przed laty wy­jeż­dżał za gra­ni­cę na stu­dia. Pa­mię­tał ten dzień. Był ko­niec sierp­nia, za­pa­dał wie­czór. Prze­by­wa­li w bi­blio­te­ce, oj­ciec, swo­im zwy­cza­jem, stał przy oknie i mó­wił, pa­trząc na ogród. Roz­po­czął z To­bia­szem pew­ną roz­mo­wę, któ­rą zo­bo­wią­zał się do­koń­czyć, gdy chło­pak zdo­bę­dzie dy­plom. To­biasz wie­dział, że oj­ciec do­trzy­mu­je sło­wa. I to na­wet wbrew swo­im in­te­re­som, swo­jej woli i zdro­we­mu roz­sąd­ko­wi. Mimo to pro­po­zy­cja zło­żo­na wte­dy przez sta­re­go Pla­te­wi­cza wy­da­wa­ła się To­bia­szo­wi tak ir­ra­cjo­nal­na, tak ab­sur­dal­nie szla­chet­na, że To­biasz wciąż od nowa za­sta­na­wiał się, czy oj­ciec nie zmie­ni zda­nia, choć­by pod wpły­wem per­swa­zji Ta­de­usza. Bra­cia To­biasz i Ta­de­usz róż­ni­li się we wszyst­kim. O ile ofer­ta, w wy­pad­ku Ta­de­usza, pa­dła na przy­go­to­wa­ny przez ojca grunt i sta­ry Pla­te­wicz słusz­nie spo­dzie­wał się wła­ści­wej, ze swo­je­go punk­tu wi­dze­nia, od­po­wie­dzi, o tyle z To­bia­szem spra­wy przed­sta­wia­ły się in­a­czej.

– Nie przy­pusz­cza­łem, że pa­lisz – Jan zdzi­wił się, gdy sta­nę­li w za­jeź­dzie na kawę. To­biasz mil­czał przez całą dro­gę, a oj­ciec nie zmu­szał go do kon­wer­sa­cji. Czuł, że ko­cha syna i jed­no­cze­śnie, z bó­lem ser­ca, uświa­do­mił so­bie, jak mało ich łą­czy. Gdy chło­pak prze­by­wał za gra­ni­cą, to Anna ko­re­spon­do­wa­ła z To­bia­szem, wy­sy­ła­jąc mu z Szar­ła­ty wie­lo­stro­ni­co­we li­sty. To­biasz od­po­wia­dał w kil­ku krót­kich zda­niach.

– Za­wsze mia­łeś mnie za ko­goś in­ne­go, tato. Lu­bię pa­lić – od­parł mło­dy Pla­te­wicz i zaj­rzał w de­kolt ob­słu­gu­ją­cej ich kel­ner­ki. Dziew­czy­na uśmiech­nę­ła się za­chę­ca­ją­co. Jan Pla­te­wicz był za­sko­czo­ny od­po­wie­dzią syna, tym bar­dziej, że To­biasz tra­fił w sed­no.

„Dom. Pięć lat. Sta­ry, przy swo­im szma­lu, mógł­by so­bie od­wa­lić lep­szą cha­tę. Jak oni mogą tak miesz­kać? Ile oni tu mają me­trów? Nie wię­cej niż pięć­set! Dy­rek­to­rzy z kon­cer­nu ojca żyją w lep­szych wa­run­kach” – my­ślał świe­żo upie­czo­ny ab­sol­went pra­wa, prze­kra­cza­jąc próg ro­dzin­ne­go gniaz­da w Szar­ła­cie. W domu nic się nie zmie­ni­ło, jak­by To­biasz wy­je­chał stąd wczo­raj, na jed­ną noc. Tyl­ko mat­ka się ze­sta­rza­ła.

– Syn­ku…– Anna Pla­te­wicz ze łza­mi w oczach przy­tu­li­ła się do To­bia­sza. Po­kle­pał ją po ple­cach. Jak­by się skur­czy­ła. Czyż­by za­czę­ła się gar­bić?

„Upo­dab­nia się bab­ki, na szczę­ście świę­tej pa­mię­ci. Sta­re ko­bie­ty są strasz­ne. De­wo­ty. Ko­cha mnie. To okrop­ne, mieć ta­kie­go syna i tak go ko­chać”. Po­chy­lił się, by mat­ka mo­gła go po­ca­ło­wać w po­li­czek. Mia­ła su­che, drżą­ce usta. W mło­dym Pla­te­wi­czu wzbu­dza­ła li­tość i iry­ta­cję, dwa uczu­cia, któ­rych mie­szan­ka two­rzy­ła dziw­ny ro­dzaj mi­ło­ści. Jak do dziel­nej suki, któ­ra kie­dyś cią­gnę­ła cięż­kie san­ki ju­nio­ra.

– Cie­szysz się, że je­steś z po­wro­tem w domu, syn­ku?

– Oczy­wi­ście, mamo. Bar­dzo się cie­szę.

Jan Pla­te­wicz chrząk­nął zna­czą­co.

To­biasz był po­iry­to­wa­ny. Nie chciał tu zo­stać.

„Kurt­kę trze­ba zdjąć i po­wie­sić w sza­fie. Buty na pół­kę. Nie wol­no zmu­szać pani Fran­cisz­ki, żeby po nas sprzą­ta­ła. Na­le­ży sza­no­wać po­moc do­mo­wą. Pani Fra­nia i tak robi dużo, a do tego jest co raz star­sza…” – Pla­te­wicz na­śla­do­wał w du­chu pe­ro­ry ojca. „Pani Fran­cisz­ka. Pew­nie krad­nie po­ło­wę resz­ty z za­ku­pów. Cud, że jeź­dzi sa­mo­cho­dem. Sam pan na­uczył ją pro­wa­dzić. Babę, któ­ra nie od­róż­nia­ła kie­row­ni­cy od pe­da­łów! A jed­nak kie­dyś ją lu­bi­łem.”

– Ta­de­usz wró­ci dziś póź­niej z pra­cy – szep­nę­ła mat­ka. Wie­dzia­ła, że bra­cia nie prze­pa­da­ją za sobą.

„Ta­de­usz, świę­ty czło­wiek. Stu­dio­wał na po­li­bu­dzie, na tym sa­mym wy­dzia­le, co oj­ciec. Po­pro­wa­dzi fir­mę. Spło­dzi ba­cho­ry, w tym na­stęp­cę tro­nu. Ży­cie prze­le­ci mu mię­dzy pal­ca­mi i bie­da­czy­sko zdech­nie z po­czu­ciem do­brze speł­nio­nych obo­wiąz­ków”.

„Co za kosz­mar” – po­my­ślał To­biasz, sia­da­jąc do obia­do­we­go sto­łu. „Pań­stwo do­pu­ści­li pa­nią Fran­cisz­kę. Ona cię po­mo­gła wy­cho­wać, chłop­cze”.

Mło­dy Pla­te­wicz sztyw­no tkwił na swo­im krze­śle. Wszy­scy przy­glą­da­li mu się z tą pa­skud­ną, dys­kret­ną życz­li­wo­ścią, któ­rej tak nie­na­wi­dził. Czy po­chwa­li pie­czy­ste? Co są­dzi na te­mat żu­ra­win? Czy tę­sk­nił za praw­dzi­wym chle­bem? Czy nie na­pił­by się wina?

Gdy wy­jeż­dżał na stu­dia, był jesz­cze dziec­kiem, a wino nie jest dla dzie­ci. Oj­ciec nie uzna­wał peł­no­let­no­ści za do­ro­słość. Do­ro­słym na­le­ża­ło się stać. Już wte­dy To­biasz re­gu­lar­nie od­wie­dzał je­den z dwóch miej­skich bur­de­li. Ka­ri­na była dziew­czy­ną z za­sa­da­mi. Dla­te­go nie mógł się od niej od­cze­pić. Praw­dzi­wy wo­jow­nik nie omi­ja nie­zdo­by­tej twier­dzy. Dy­mał po ci­chu, za­gry­za­jąc war­gi, wście­kle, bez przy­jem­no­ści, za kie­szon­ko­we i pie­nią­dze na książ­ki. Śmiesz­ne były te pod­sta­rza­łe, pro­win­cjo­nal­ne kur­wy z mat­czy­ny­mi za­pę­da­mi. Bra­ły go na spyt­ki jak pe­da­gog w szko­le.

– Syn­ku, spró­buj sa­łat­ki, pani Fran­cisz­ka zro­bi­ła spe­cjal­nie dla cie­bie.