Strona główna » Obyczajowe i romanse » Anegdoty niepoświęcone

Anegdoty niepoświęcone

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7595-526-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Anegdoty niepoświęcone

Uznany za stosowny humor religijny ma swoje stałe, ale i historycznie zmienne miary. Są tematy i obrzędy, których włączanie do dowcipów uważane jest, choć nie zawsze było, za niedopuszczalne. Są i takie prawdy i zasady, które nie tracą swej powagi, chociaż obrastają żartami, jak na przykład niebo i piekło z ich lokatorami, przykazania i praktyki pobożne, cnoty i grzechy. Nadto dzień powszedni każdej społeczności, także kościelnej, przynosi sporo komicznych sytuacji. Sprzyja to powstawaniu dykteryjek i anegdot. Ich bohaterami są często duchowni. W ich bowiem postępowaniu świat sakralny kontrastuje z ludzkimi przywarami i śmiesznostkami wyraźniej niż u pozostałych chrześcijan.

Polecane książki

„Trasy kolarskie na ziemi kołobrzeskiej” to jedyna książka na rynku poświęcona regionowi Kołobrzegu w aspekcie amatorskich tras kolarskich. Książka podzielona jest na dwanaście rozdziałów – miesięcy, gdzie w każdym proponowane są trasy po powiecie kołobrzeskim odpowiednie do pogody. Odległości, ...
Rozmowy o islamie to dialog dwóch osób zawodowo zajmujących się szeroko pojętym światem islamu. Katarzyna Górak-Sosnowska, jako pracownik naukowo-dydaktyczny i autorka wielu poważnych publikacji, głównie bada i opisuje, choć nie stroni też od obserwacji. W tej książce to ...
Zawsze wiemy, jak coś się zaczęło, ale nigdy nie możemy przewidzieć, jak się skończy. Denny Malone nie ma wielkich marzeń, chce po prostu być dobrym gliną. Nazywany królem północnego Manhattanu, wielokrotnie nagradzany nowojorski sierżant policji, jest rzeczywistym dowódcą grupy...
Minęło wiele czasu, odkąd Colt Stafford porzucił swoją kowbojską spuściznę na rzecz błyszczących mokasynów noszonych na Manhattanie i obiecującej kariery na Wall Street. Kiedy manipulacje giełdowe pogrążają go finansowo, najstarszy syn legendarnego ranczera decyduje się wrócić na rozległe tereny Dou...
Zdobywszy zaufanie terra indigena zamieszkujących Dziedziniec w Lakeside, Meg Corbyn stara się żyć według ich zasad. Jest człowiekiem, więc powinni ją traktować jak zwierzynę, ale jako cassandra sangue posiada dar wieszczenia przyszłości, który czyni ją kimś wyjątkowym. Gdy na ulicach pojawiają ...
Napisana w formie dialogu satyra, której bohaterem jest bankier o anarchistycznych, jak twierdzi poglądach. „Pracowałem, walczyłem, zarabiałem pieniądze; pracowałem jeszcze bardziej zawzięcie, walczyłem jeszcze bardziej zawzięcie, zarabiałem jeszcze więcej; zarabiałem w końcu mnóstwo pieniędzy. Nie ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jan Kracik

Strona redakcyjna

Redaktor prowadzący:

Piotr Słabek

Łamanie:

Edycja

Korekta:

Dariusz Godoś

© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2012

ISBN 978-83-7595-526-2

Wydawnictwo M

ul. Kanonicza 11, 31-002 Kraków

tel. 12-431-25-50; fax 12-431-25-75

e-mail:mwydawnictwo@mwydawnictwo.pl

www.mwydawnictwo.pl

www.ksiegarniakatolicka.pl

Publikację elektroniczną przygotował

Wstęp

Wstęp

Prokop z Cezarei, doradca dowódcy wojsk Justyniana
Wielkiego, był także dziejopisem tego cesarza. Jego panowanie przedstawił
w typowym dla swej funkcji, czyli panegirycznym stylu. Władca ten, dobry i
mądry, broni wiary, troszczy się o poddanych, wznosi akwedukty, odbudowuje
zniszczoną przez trzęsienie ziemi świątynię Hagia Sofia.

Ale Prokop, który wiedział więcej niż wolno mu było
napisać, tworzył po kryjomu drugą wersję tej samej historii. Znalazły się
w niej mniej bezecne działania cesarza, jego żony i dworskich dostojników.
Swój tajny utwór nazwał Anegdota, to znaczy
„rzeczy nie wydane”. Zaginione to dziełko z 562 r. odnaleziono i wydano w
wieku XVII. Wersja polska, zatytułowana Historia sekretna, ukazała się w 1969 roku.

I tak oto rozdwojonej duszy Prokopa (w wieku XX pod
reżimową cenzurą różnych dyktatur egzystowało mnóstwo istot
prokopopodobnych) zawdzięczamy nazwę krótkiej opowieści o zdarzeniu czy
powiedzeniu, jakie przypisano nieoficjalnie wybitnej postaci historycznej.
Nie w poważnym zapisie źródłowym, lecz w przekazie żartobliwym.

Wprowadzanie sławnych person w krainę humoru
wystawiało tę niekontrolowaną przez biografów anegdotyczną tkankę ich
żywotów na swobodne uzupełnienia, przeróbki czy przenoszenie na inne
osobistości. Ich ranga wzmaga krotochwilną puentę opowiastki.

Bowiem „jednym z najważniejszych elementów większości
śmieszących nas kawałów i anegdot jest owo nagłe obrócenie wniwecz
naszego oczekiwania” — pisał sam Immanuel Kant. Co już dwa wieki wcześniej
zauważył autor
Dworzanina polskiego (1566), Łukasz Górnicki:
„A we wszytkiej trefności żadna rzecz trefniejsza nie jest jako kto onego
słucha, inną rzecz usłyszał niż ta, której z myślą swą czekał”.

Platon uważał, że „bez poznania śmieszności nie można
realnie rozumieć powagi, a w konsekwencji nie osiąga się pełnego
poznania, jeśli nie wychwyci się kontrastu obydwóch elementów”. Bowiem
żart i powaga są rodzeństwem. W XX w. podobnie sądził Hugo Rahner: „Nie
tylko powaga umie sięgnąć do rdzenia istoty, o wiele łatwiej i częściej
sięgają aż do głębi żart, radość, dowcip, poczucie humoru”.

Powiedzą niektórzy, „że nie można żartować z religii.
A jednak tak. Także w Kościele istnieje wiele sytuacji, z których można
się śmiać. Wystarczy, że zachowuje się umiar” — wyznaje Alessandro
Pronzato.

Brakowało i brakuje tego umiaru w każdej epoce
szydercom, którzy pomiatając cudzą religią, nie okazują się szerzycielami
radości ani apostołami własnej wiary, lecz uwłaczającymi i jej zasadom
gruboskórnymi ponurakami. Było ich wielu zarówno wśród pogan, jak i
chrześcijan pierwszych wieków, gdy wyśmiewali wzajem cudze świętości.
Było ich także mnóstwo w epoce reformacji i kontrreformacji, czego
świadectwem są niezliczone polemiki, satyry, karykatury i kazania, jakie
pozostały po katolikach i protestantach tego czasu. Inwektywy, drwiny i
obelgi — międzywyznaniowe, międzyreligijne czy ateistyczne — są żałosną
namiastką komizmu, gdy ten służy krzewieniu pogardy.

Jednocześnie poszczególne wspólnoty religijne od
wieków tolerują, a nawet akceptują niektóre rodzaje komizmu dotykającego
bogów, Boga, niektórych prawd swej wiary. Nie każdy żart tego rodzaju jest
bluźnierstwem czy atakiem wrogim religii. Granica stosowności i jej braku
zależy od typu wrażliwości wyznawców, a ta w ciągu wieków ulegała zmianom,
jakich nie można utożsamiać z temperaturą religijności.

Od późnego średniowiecza poprzez renesans i barok w
inscenizacjach, parodiach czy pieśniach traktujących o wydarzeniach z
Biblii pojawiają się i takie żartobliwe wątki, jakie w dzisiejszym
odczuciu przekraczałyby granice dopuszczalności, czasem aż po
bluźnierstwo, za jakie ongiś nie uchodziły.

Sfera obrzędów religijnych, sprawowanych w rocznym
cyklu kalendarzowym, miała także nie tylko zróżnicowaną aurę emocjonalną,
z pulsującym rytmem powagi i radości, ale i z ludycznymi przystawkami
żartów i zabawnych wątków, jakie do dziś rozbrzmiewają choćby w
pastorałkach. Święta Rodzina czy św. Piotr nie przestają być czczeni
religijnie, choć występują w tylu dowcipach. Dopuszczalny w katolicyzmie
stopień przeplatania religijności i komizmu obcy jest kulturowej tradycji
prawosławia.

Dzień powszedni każdej instytucji i społeczności,
także religijnej i kościelnej, kreuje sporo komicznych postaci i sytuacji.
Sprzyja to powstawaniu kawałów i anegdot, których bohaterami są przeważnie
duchowni jako ludzie, w których działaniu świat sakralny zderza się z
ludzkimi przywarami i śmiesznostkami. Komiczne tematy pojawiające się na
styku takich dwu sfer są „od wieków eksploatowane zarówno w samym
środowisku duchownych, jak i wokół niego, wśród pomocników, obserwatorów
czy wreszcie samych wiernych” (Kazimierz Żygulski). Jest to komizm
łagodny i życzliwy lub antyklerykalny i agresywny, naznaczony
stereotypami i uprzedzeniami.

Kontrast między ideałem człowieka religijnego i jego
realizacją przez wiernych tworzy następne żyzne poletko uprawne
żartobliwości, w tym i anegdot niepoświęconych.

I. Z górnych pięter kościelnych

I. Z górnych pięter kościelnych

Święty Albert Wielki, dominikanin i biskup Ratyzbony
żyjący w XIII w., był filozofem i teologiem. Pewnemu księciu, który
chełpił się, że ufundował wiele klasztorów i kościołów, powiedział, że
nawet gdyby ktoś między Kolonią a Rzymem przy każdym słupie milowym
zbudował katedrę ze złota, a z każdej z tych świątyń płynęły śpiewy i
modlitwy aż do dnia Sądu Ostatecznego, to więcej od takiego fundatora
czyni ten, kto pomaga bliźniemu w jego niedoli.

Tak przypomniał ewangeliczną logikę celów, priorytetów
i motywów chrześcijańskiej hojności odczytanych według miary, jakiej
Chrystus obiecał użyć w końcowym rozliczeniu ludzkich biografii —
„wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili” (Mt 25,40). A wszystkim przyszłym ofiarodawcom na cele religijne zostawił pod rozwagę swą pochwałę ubogiej wdowy, której grosz wrzucony do świątynnej skarbony ma w Jego oczach większą wartość moralną niż wielkie sumy
wkładane tam przez bogatych z tego, co im zbywało (Mk 12,43).

Uśmiech tej wdowy niechże nam towarzyszy w dalszej
lekturze.

Św. Bernard z Clairvaux, wpływowy opat cystersów zwany
przez współczesnych mu (XII w.) kolumną Kościoła, był zwolennikiem
ograniczania kościelnych okazałości. Pisał: „Kapłanie, co w sanktuarium
robi złoto? Sam bowiem widok tych kosztownych próżności pobudza ludzi
bardziej do dawania datków niż do modlitwy. I tak bogactwa pociągają za
sobą bogactwa, i tak pieniądz przynosi pieniądz. Nie wiem bowiem, jak to
się dzieje, że gdziekolwiek widzi się więcej skarbów, tam szczodrzej płyną
ofiary. Oczy poją się relikwiami oprawnymi w złoto, a sakiewki otwierają się. Wystawia się na pokaz bardzo piękny
obraz jakiegoś świętego; biegną ludzie i całują, wzywa się ich do
składania darów. I bardziej podziwiają piękno, niż czczą świętość. Ściany
kościoła błyszczą złotem, a biedacy w nim gołym ciałem. Kościół kamienie
przyobleka złotem, a synów swych porzuca nagich. Bogacza oko syci się tym,
co biedakom zabrane”.

A gdzież w tych ironicznych pouczeniach Alberta czy
Bernarda jaśniejsza nuta humoru towarzysząca zwykle anegdocie? Znaleźć ją
można choćby w łatwej do przewidzenia reakcji nieproszonych obrońców
eklezjalnej wystawności, sakralizowanych precjozów, niepohamowanej
pomnikomanii. Otóż gdyby przytoczone opinie świętych mężów powtórzył jako
własne współczesny śmiertelnik, zostałby przez wspomnianych rzeczników
zasiedziałości posiekany w plasterki i ugotowany we wrzątku ich oburzenia.
Przed takim samym losem chroni Doktorów Kościoła aureola, a ich wypowiedzi
są wyrazem wielkich cnót. Słuszność uzależniona nie od racji, lecz od
statusu i rangi tego, kto ją głosi!

W