Strona główna » Obyczajowe i romanse » Aniela

Aniela

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788366278899

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Aniela

Poruszająca opowieść o ludzkich losach

Aniela miała trudne dzieciństwo i nie zaznała wiele miłości. Gdy spotyka Adama, decyduje się związać z nim swoją przyszłość. Razem próbują ułożyć życie swojej rodziny w trudnych, wojennych czasach. Gdy życie stawia przed Anielą kolejne wyzwania, kobieta zmuszona jest znaleźć w sobie siłę, która pozwoli jej pokonać przeszkody i przezwyciężyć wszystkie problemy.

Czy Aniela zapewni szczęśliwą przyszłość sobie i swojej rodzinie? Jak potoczą się jej dalsze losy w okrutnej rzeczywistości?

Miłość i nienawiść, życie i śmierć, rozpacz i siła. Małe radości i lęk o przyszłość rodziny. To wszystko składa się na poruszającą sagę rodzinną „Matki i córki” Izabeli Krasińskiej.

Polecane książki

Niezwykle interesująca powieść nie tylko dla młodzieży, choć tak brzmi podtytuł książki. W zamożnej rodzinie państwa Snarskich, żyjącej spokojnie z trójką dzieci, niespodziewanie dochodzi do wypadku. Ośmioletnia Julia po upadku z huśtawki doznaje kalectwa. Przez wiele lat nie może samodzielnie się p...
Książka „Publiczne prawo gospodarcze” obejmuje najistotniejsze zagadnienia z zakresu konstytucyjnego i administracyjnego prawa działalności gospodarczej. W publikacji tej omówiono m.in. następujące kwestie: konstytucyjna regulacja gospodarki, administracja gospodarki, prawne formy działania administ...
Książka dotyczy specyfiki życia zawodowego freelancerów („wolnych strzelców”) - profesjonalistów, którzy z różnych względów decydują się na rozpoczęcie kariery na własną rękę, poza strukturami przedsiębiorstwa. Autor, opierając się na badaniach, jakie prowadził wśród „wolnych strzelców” różnych bran...
Kiedy w sierpniu 2018 roku Greta Thunberg rozpoczęła samotny strajk szkolny dla klimatu, była nikomu nieznaną nastolatką ze Szwecji. Dziś nazwisko dziewczyny jest właściwie symbolem walki o naszą planetę. Sceny z życia rodzinnego. Strajk klimatyczny Grety to opowieść nie tylko o tej trudnej i nierów...
p.p1 &123;margin: 0.0px 0.0px 0.0px 0.0px; font: 10.1px Arial; color: #000000&125; p.p2 &123;margin: 0.0px 0.0px 0.0px 0.0px; font: 10.1px Arial; color: #000000; min-height: 11.0px&125; W książce Ty, Twoje dziecko i szkoła Ken Robinson: - wyjaśnia, na czym polega dobra edukacja - pod...
Divinity II The Dragon Knight Saga to kompilacja gier Divinity II Ego Draconis, oraz Divinity II Flames of Vengeance. W poradniku znajduje się kompletny opis zadań głównych i pobocznych tych gier. Nie zabrakło map, opisu sekretów, lokalizacji teleportów.Divinity II: The Dragon Knight Saga - poradnik...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Izabela M. Krasińska

Copyright © Izabela Krasińska, 2019

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2019

Redaktor prowadzący: Szymon Langowski

Redakcja: Joanna Jeziorna-Kramarz

Korekta: Karolina Borowiec

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Zdjęcia na okładce:

© Galya Ivanova | Trevillion Images

© Kotkoa | Shutterstock

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

eISBN 978-83-66278-89-9

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

redakcja@czwartastrona.pl

www.czwartastrona.pl

Mojej mamie Annie,

bez której ta powieść nigdy by nie powstała

(Prawie)

wszystkie postacie, sytuacje i wydarzenia

występujące w powieści są fikcyjne,

a ewentualna zbieżność nazwisk

jest przypadkowa.

Ludzie powiadali, że wieś Tęczów wzięła swoją nazwę od tęczy, która pewnego dnia pojawiła się nieoczekiwanie na zasnutym deszczowymi chmurami niebie. To niezwykłe zjawisko atmosferyczne związane było ponoć z historią nieszczęśliwej i tragicznej miłości. Kolejne pokolenia przekazywały sobie opowieść o okrutnej Narcyzie, córce dziedzica Bystrzyckiego z Wyszowa, która swoim nieludzkim postępowaniem doprowadziła do śmierci zakochanego w niej młodzieńca. Dziewczyna była ponoć tak piękna, że każdy, kto spojrzał na nią chociaż raz, na zawsze zapamiętywał jej twarz. Wychowana w zbytku i wygodach, nigdy nie skalała się pracą fizyczną. Całe dnie przesiadywała przed lustrem i wpatrywała się w swoje odbicie albo przymierzała stroje przywiezione przez ojca z miasta. Wzdychały do niej dziesiątki chłopców, jednak kapryśna dziewczyna odrzucała zaloty każdego z nich. Uważała, że żaden nie jest godny tego, by zostać jej mężem. Lata mijały, a Narcyza nadal nie wybrała żadnego ze zgłaszających się absztyfikantów. Rodzice załamywali ręce i próbowali przekonać upartą dziewczynę, by zdecydowała się w końcu na któregoś kandydata, jednak piękna dziedziczka pozostawała głucha na ich prośby i groźby. Dalej wpatrywała się w zwierciadło i uśmiechała do swojego odbicia.

Jakub był najstarszym synem biednego gospodarza. Jego ojciec miał pięcioro dzieci, krowę, świnię, kilka kur i niewielkie pole uprawne. Rodzina z trudem wiązała koniec z końcem, nierzadko bywało tak, że ich jedynym posiłkiem w ciągu dnia była kromka suchego chleba. Jakub pracował u dziedzica Bystrzyckiego, po pracy zaś pomagał ojcu w gospodarstwie. Słyszał o pięknej córce bogacza, ale nigdy jej nie widział. Ciekawiło go, czy rzeczywiście jest taka śliczna, jak o niej mówiono.

Pewnego sierpniowego popołudnia zobaczył ją wreszcie. Wracał akurat z pola, gdy nagle w oknie dziedzicowego domu ujrzał piękną dziewczynę o długich, jasnych włosach. Jakub stanął jak wryty i po prostu wpatrywał się w Narcyzę. Rozumiał już, że ludzie nie przesadzali, mówiąc o jej urodzie. Młodzieniec zakochał się od pierwszego wejrzenia. Śnił o niej, szukał każdej okazji, by móc na nią popatrzeć chociaż przez moment. Córka dziedzica stała się całym jego światem. Jakub schudł, zmizerniał, źle sypiał. Wiedział doskonale, że dziewczyna nigdy na niego nie spojrzy, że nawet nie wie o jego istnieniu. Nie zniechęcało go to jednak. Codziennie wieczorem zakradał się pod dom dziedzica i wpatrywał w okno pokoju Narcyzy. Czasami widział jej cień przesuwający się po pomieszczeniu, często też słyszał, jak podśpiewuje sobie pod nosem. Chłopak z każdym dniem zakochiwał się w dziedziczce coraz bardziej. Wystarczyło, że zamknął oczy, a pod powiekami natychmiast ukazywał mu się jej obraz. Młodzieniec szalał z miłości do pięknej Narcyzy do tego stopnia, że nie zauważał innych dziewcząt, które zerkały na niego z nadzieją. Dla niego liczyła się tylko ta jedyna.

Pewnego popołudnia Jakub ujrzał córkę dziedzica przechadzającą się leniwym krokiem po sadzie. Chłopiec rozejrzał się dookoła, a kiedy upewnił się, że dziewczyna jest sama, zebrał się na odwagę i podszedł do niej nieśmiało. Narcyza wystraszyła się, ale po chwili przypomniała sobie, że stoi przed nią jeden z parobków ojca. Popatrzyła na Jakuba kpiąco i zapytała, czego od niej chce. Młodzieniec zawstydził się jeszcze bardziej. Próbował wydobyć z siebie głos, ale nagle opuściła go cała odwaga. Tyle razy wyobrażał sobie tę scenę, a kiedy wreszcie udało mu się znaleźć sam na sam z Narcyzą, stchórzył. Dziedziczka popatrzyła na niego z politowaniem, po czym ruszyła w stronę domu. Jakub chciał ją zatrzymać, ale nie wiedział, jak powinien to zrobić.

– Jesteś piękna jak tęcza na niebie! – wykrzyknął za dziewczyną. Tak bardzo chciał jej to powiedzieć, tyle razy szeptał te słowa, wpatrując się w jej cień za firanką.

Narcyza zatrzymała się gwałtownie i obróciła powoli w stronę młodzieńca. Jakub dostrzegł na jej ustach uśmiech i poczuł, że jego serce zaczyna szybciej bić. Nagle usłyszał, że dziedziczka śmieje się coraz głośniej i głośniej.

– Ty? – wydusiła z siebie, niemal płacząc ze śmiechu. – Ty śmiesz mi mówić takie słowa? Zwykły pastuch? Czy ty wiesz, ilu chłopców starało się o moją rękę, ilu deklamowało mi wiersze, przynosiło frykasy, chusty, korale? Odrzuciłam każdego z nich, bo żaden nie był wart mojej ręki. Nikt na nią nie zasługuje, a już zwłaszcza taki cham jak ty!

Narcyza spojrzała z pogardą na Jakuba, po czym ruszyła szybkim krokiem ku domowi.

Młodzieniec patrzył za nią, dopóki nie zniknęła mu z oczu. Jej słowa wciąż rozbrzmiewały mu w uszach, ciągle też słyszał szyderczy śmiech dziedziczki. Niewiele myśląc, obrócił się na pięcie i połykając łzy goryczy i bólu, skierował się ku wielkiej sadzawce znajdującej się za stodołą. Tam znaleziono kilka godzin później jego ubranie, a potem ciało. Wieść o śmierci zakochanego parobka rozniosła się po całej wsi. Wszyscy żałowali pięknego młodzieńca i pomstowali na podłą Narcyzę. Dziewczynę niewiele obeszło samobójstwo Jakuba. Niemal natychmiast o nim zapomniała, zachwycając się nowymi strojami przywiezionymi z miasta przez ojca.

Wieść o śmierci chłopca dotarła do pewnej staruszki, którą wszyscy we wsi mieli za wiedźmę. Tylko ona potrafiła uleczyć chorych, opatrzyć ciężkie rany, odczarować dzieci, na które rzucono urok. Ludzie bali się jej, a jednocześnie przychodzili do niej z różnymi dolegliwościami i problemami. Nikt nie wiedział, jak staruszka się nazywa, ile ma lat i skąd przybyła. Kobieta mieszkała sama, za jedynego towarzysza mając czarnego kota. Kiedy dowiedziała się o śmierci Jakuba, postanowiła położyć kres kaprysom próżnej dziedziczki. Zatruła piękne, czerwone korale i podrzuciła je w zawiniątku pod drzwi domu Bystrzyckich. Gdy Narcyza ujrzała biżuterię, natychmiast założyła ją na szyję. Niedługo potem zachorowała. Z każdym dniem coraz bardziej mizerniała i brzydła. Żaden lekarz nie potrafił jej uleczyć. Dziedziczka stała się tak odrażająca, że nie mogli na nią patrzeć nawet jej rodzice. Bystrzycki rozkazał schować wszystkie lustra, żeby córka nie zobaczyła swojego odbicia. Pewnego ranka dziewczyna wymknęła się bladym świtem z domu i udała nad sadzawkę, w której niegdyś utopił się Jakub. Pochyliła się nad wodą i nagle krzyknęła przeraźliwie, ujrzawszy, jaka jest szkaradna. Bez wahania rzuciła się w wodę i utonęła. W chwili jej śmierci na niebie ukazała się prześliczna tęcza, która nie znikała przez kilka godzin. Ludzie nie mogli nadziwić się temu zjawisku. Po pogrzebie Narcyzy zaczęto widywać ducha zmarłej. Raz była olśniewająco piękna, innym razem szpetna i przerażająca. Zjawa wyraźnie próbowała prosić o coś napotkane osoby. W końcu zwrócono się o pomoc do wiedźmy. Staruszka kazała spalić korale, które dziewczyna znalazła na progu swojego domu, a następnie wybudować nieopodal sadzawki, w której utopili się Narcyza i Jakub, nową osadę, którą nazwano Tęczowem. Gdy spalono korale i postawiono pierwsze chałupy, duch dziewczyny zniknął bezpowrotnie, a mieszkańcy odzyskali spokój. Tęczów rozrastał się z każdym rokiem, aż w końcu swoją siedzibę wybudował tam ród Wolskich.

Franciszka Młynarska pracowała we dworze u dziedzica Antoniego Wolskiego. Trafiła tam jako młoda, szesnastoletnia dziewczyna. Początkowo była praczką, potem awansowała na służącą, a kiedy Eliza, żona dziedzica, przypadkiem poznała się na jej dobrym stylu, wyznaczyła Franciszkę na swoją garderobianą. Dziewczyna nie tylko zyskała w ten sposób poważanie wśród służby, ale również nieco więcej zarabiała.

Dwór, który należał do Wolskich, był dużą i piękną rezydencją. Wchodziło się do niego przez ganek, dalej do sieni, która obwieszona była myśliwskimi trofeami i wieńcami dożynkowymi. W części mieszkalno-reprezentacyjnej dworu znajdowały się pokoje przeznaczone dla domowników oraz gości. Część z nich, zwłaszcza te, w których przyjmowano osoby odwiedzające dom, utrzymywana była w nieskazitelnej czystości, natomiast pomieszczenia położone w dalszej części dworu pełniły nierzadko funkcję składzików. Gromadzono w nich stare i zniszczone meble oraz obrazy. Rzadko tam zaglądano, toteż wszystkie przedmioty pokryte były pajęczynami i grubą warstwą kurzu.

Pokoje we dworze dziedzica Wolskiego urządzono bogato i wystawnie, niestety ich wystrój pozostawiał wiele do życzenia. Dostrzegalne tu było przemieszanie zbyt wielu stylów, dlatego pomieszczenia odstraszały nadmiarem sprzętów i dodatków. Pochodzące z różnych epok meble z Petersburga, Berlina czy Paryża kontrastowały ze sobą, przyćmiewając wzajemnie swoje dawne piękno. Nie inaczej było z obrazami rozwieszonymi na niemal wszystkich ścianach. Portrety dziadów i pradziadów wisiały obok martwej natury czy pejzaży. Upiornego wystroju dopełniały sceny batalistyczne i myśliwskie, które przytłaczały swymi rozmiarami i tematyką niewinne, sentymentalne obrazki. Na pozostałych, wolnych od obrazów ścianach rozwieszono kobierce i gobeliny, na których tle wyeksponowano różnego rodzaju szable i broń palną.

W pozostałych pomieszczeniach mieściły się: wypełniony kobiecymi drobiazgami buduar pani domu, jadalnia, biblioteka, sypialnia wraz z ubieralnią oraz najważniejsze miejsce we dworze – salon. To właśnie w nim toczyło się życie towarzyskie i rodzinne. Znajdował się w centralnej części rezydencji i wypełniony był meblami z różnych epok – od empirów, przez ludwiki, aż po meble art déco. Ten aranżacyjny miszmasz najwyraźniej nie przeszkadzał właścicielom dworu, którzy z prawdziwym zaangażowaniem dokupowali co jakiś czas nowy sprzęt i umieszczali go w salonie.

W części gospodarczej budynku umieszczone były: kuchnia, spiżarnia, gdzie przechowywano zapasy oraz wino domowej roboty, a także strych, na którym trzymano sypkie produkty i różnego rodzaju rupiecie.

Franciszka, podobnie jak reszta służby, mieszkała w domu swoich pracodawców. Jej pokoik znajdował się na poddaszu i wyposażony był jedynie w łóżko, szafkę, taboret, dzbanek z wodą oraz miskę. Dziewczyna wstawała skoro świt i najpierw odmawiała pacierz, po czym odbywała poranną toaletę. Pani domu nie znosiła, kiedy jej służące nie dbały o higienę. Jeśli zauważyła u którejś nieświeże włosy, zabrudzoną sukienkę bądź chustkę, natychmiast odsyłała nieszczęśnicę do prac podwórzowych. Franciszka niemal obsesyjnie pilnowała, aby na jej ubraniu nie było najmniejszej plamki czy dziurki. Nosiła prostą, sięgającą połowy łydki, jasną sukienkę z perkalu, z rękawami do łokci. Do tego nieodłączna chustka na głowę oraz pantofle na miękkiej, niestukającej podeszwie.

Młynarska miała długie, brązowe, falowane włosy, które zaplatała w warkocz albo upinała. Była ładna i zgrabna, co niestety narażało ją na częste zaczepki ze strony służących oraz pana domu. Dziewczyna starała się nie rzucać w oczy, zwłaszcza dziedzicowi Wolskiemu, który nieustannie wodził za nią wzrokiem. Franciszka unikała go, jak mogła. Była dyskretna, sumienna i posłuszna, dzięki czemu szybko zyskała sympatię pani domu.

Lubiła swoją pracę. Szycie, pranie, prasowanie oraz liczne przeróbki, którym poddawała suknie oraz kapelusze pani Elizy, sprawiały jej prawdziwą przyjemność. Godzinami mogła doszywać, odpruwać, przeszywać, słowem – upiększać garderobę dziedziczki. Potem z nie mniejszą przyjemnością pomagała swojej pani ubierać się w przerobione przez siebie stroje.

Pani Eliza długo nie mogła począć. Lekarze prześcigali się w wynajdywaniu przyczyn jej niepowodzeń i sposobów leczenia, jednak na nic się to zdało. Służba szeptała po kątach, że dziedziczka jest bezpłodna i nigdy nie urodzi Wolskiemu potomka. Pan Antoni również wydawał się zniecierpliwiony faktem, że żona jeszcze nie powiła mu wyczekiwanego syna. Był człowiekiem zapalczywym i temperamentnym, a przy tym bardzo przystojnym. Służące wzdychały do niego potajemnie, zachwycając się jego gęstymi włosami i przenikliwymi, czarnymi oczami. Antoni stanowił dla nich uosobienie mężczyzny idealnego – silny, wysoki i krzepki, świetnie posługiwał się szablą i jeździł konno. Jego wybuchowy temperament dodawał mu uroku, choć kiedy Wolski wpadał w gniew, stawał się nieobliczalny. Tylko żona potrafiła go uspokoić, chociaż i ona bywała bezradna, zwłaszcza gdy wracał do dworu pod wpływem alkoholu. Wówczas zamykała się w swoim buduarze i przeczekiwała najgorsze. Pijany Wolski stawał się nie tylko agresywny, ale również wulgarny i prostacki.

Dziedziczka zdawała sobie sprawę z tego, że mąż od dawna ją zdradza. Była świadoma jego nieposkromionego popędu. Wiedziała, że nie jest w stanie go zaspokoić. Przymykała więc oczy na jego większe i mniejsze romanse. Mieli jednak jedną, niepisaną zasadę. Antoniemu nie wolno było dotknąć żadnej z kobiet pracujących we dworze. To, co robił poza jego granicami, było wyłącznie jego sprawą. Dziedziczka Wolska nie chciała żadnych skandali we własnym domu. Wolała uniknąć sytuacji, w której natknęłaby się na swojego małżonka kopulującego na sianie z jedną ze służących. Wiedziała, że większość z nich poszłaby z nim dobrowolnie. Intuicja podpowiadała jej, że jedynie Franciszka stawiłaby opór. Obserwowała ją bacznie i musiała przyznać, że jej garderobiana wydawała się zupełnie niezainteresowana swoim panem. Eliza widziała pełne pożądania spojrzenia, jakie Antoni posyłał służącej, ta jednak konsekwentnie je ignorowała. Nie uśmiechała się prowokacyjnie do dziedzica, nie szukała okazji, by mogli zostać sam na sam, nie podlizywała się. Była schludna i pracowita. Dało się zauważyć, że zajmowanie się garderobą Elizy sprawia jej prawdziwą radość i że poświęca się tej czynności całkowicie.

Wolska sama nie wiedziała, kiedy i dlaczego zaczęła zwierzać się dziewczynie ze swoich problemów i rozterek. Wpatrywała się jak urzeczona w igłę, która sprawnie przesuwała się w dłoniach skupionej na szyciu Franciszki, i mówiła. Opowiadała o tym, jak poznała Antoniego, jak się w nim zakochała, że na początku byli szczęśliwi i zapatrzeni w siebie. Potem zaczęły się jej problemy z poczęciem. Mąż coraz więcej pił, zdarzało mu się nawet uderzyć żonę. Zaczął ją zdradzać, co trwało nieprzerwanie kolejne lata. Eliza sama nie wiedziała, które z nich jest winne tej sytuacji. Zdawała sobie sprawę, że gdyby zarzuciła mężowi, że to przez niego nie mogą mieć dziecka, zapewne pobiłby ją na śmierć. Pozwalała więc, by wszyscy myśleli, że to ona jest odpowiedzialna za brak potomstwa, że to jej łono jest martwe i niezdolne do wydania na świat dziecka Antoniego.

Franciszka czuła się zawstydzona zwierzeniami swojej pani, mimo to wysłuchiwała jej opowieści. Co zresztą innego mogła zrobić? Była tylko jej garderobianą. Spędzała z Elizą dużo czasu i była mimowolnym świadkiem jej rozmów z mężem. Niejednokrotnie widziała i słyszała rzeczy, które potem starała się wyrzucić ze swojej pamięci.

Wreszcie stał się cud – dziedziczka spodziewała się dziecka. We dworze zapanowały wielkie poruszenie i radość, jednak nie trwały one długo. Eliza od początku fatalnie znosiła swój stan. Lekarze zalecili jej, by leżała w łóżku do samego rozwiązania. Franciszka nadal zajmowała się swoją panią. Myła ją, czesała, przebierała, nadal szyła dla niej wymyślne stroje i drapowała falbanki na kapeluszach. W nagrodę pani uczyła ją czytać i pisać. Ich relacje bardzo się zacieśniły, co nie uszło uwadze pana domu oraz służby, która zaczęła spoglądać na garderobianą coraz mniej przychylnym okiem.

Franciszka zauważyła, że odkąd Elizie zabroniono wstawać, Antoni przestał respektować zasadę dotyczącą trzymania się z dala od dziewcząt, które służyły we dworze. Pewnego dnia weszła do jednego z pokoi i stanęła jak wryta, zobaczywszy swojego pana z jedną z pokojówek. Dziewczyna opierała się o stół, a dziedzic stał za nią z opuszczonymi spodniami i poruszał się szybko i rytmicznie, ściskając ją mocno za biodra. Franciszka krzyknęła przestraszona, a wtedy Antoni odwrócił się i uśmiechnął do niej szeroko. Młynarska bała się spojrzeć na to, co miał między nogami. Nigdy przecież nie widziała nagiego mężczyzny. Opuściła wzrok i zawstydzona wycofała się z pomieszczenia. Nie zamierzała mówić Elizie ani nikomu innemu o tym, co zobaczyła.

Pewnego wieczoru, gdy wracała do swojej klitki, nagle ktoś złapał ją za rękę i wciągnął do jednego z pokojów. Przerażona Franciszka chciała wołać o pomoc, ale zakryto jej usta dłonią. Obróciła się gwałtownie i ujrzała przed sobą dziedzica. Z wrażenia nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.

– Albo mi się oddasz, albo wypędzę cię ze dworu – warknął mężczyzna, wpatrując się w nią pożądliwym wzrokiem.

Kobieta oddychała szybko, z trudem przyswajając słowa Wolskiego. Zima tego roku okazała się wyjątkowo sroga. Mróz był tak silny, że bano się wychodzić na zewnątrz. Nieliczni goście, którzy zjawiali się w rezydencji Wolskich, donosili o watahach wilków krążących wokół zagród. Na myśl o tym, że miałaby teraz znaleźć się poza domem, dziewczynę ogarnęła panika. Czekała ją tam pewna śmierć. Pozostając tutaj, straci nie tylko swoje dziewictwo, ale i szacunek do samej siebie. A kiedy Eliza dowie się, że jej garderobiana oddała się dziedzicowi, i tak każe ją wyrzucić ze dworu.

Niewiele myśląc, Franciszka rzuciła się do drzwi. Antoni przewidział jednak ten manewr. Złapał ją i popchnął brutalnie na ziemię.

– Krzyknij tylko, a skręcę ci kark – wysyczał jej do ucha, po czym zaczął zrywać z niej ubranie.

Młynarska próbowała się bronić, ale mocne uderzenie w twarz pozbawiło ją tchu.

– Błagam, panie dziedzicu, ja zrobię wszystko… – łkała, patrząc na niego prosząco.

– Milcz! – Antoni popatrzył na nią wzrokiem zamglonym żądzą. – Mogłem mieć każdą i miałem. Tylko ty udawałaś niedostępną, prawie świętą! Myślałaś, że dam się na to nabrać, że nie zorientuję się, że specjalnie mnie prowokujesz?

Kobieta chciała zaprzeczyć, ale spojrzał na nią tak, że natychmiast umilkła. Zamknęła oczy, zawstydzona swoją nagością. Czuła na sobie ciężar Wolskiego, jego twardą męskość, która wbijała się boleśnie w jej brzuch.

– Nie myśl sobie, że przez to, że spędzasz czas z moją żoną, jesteś wyjątkowa. Wystarczy jedno moje słowo i zostaniesz odesłana do parobków, którzy będą cię brali co noc, i to po kilku naraz. – Uśmiechnął się szyderczo.

Franciszka rozpłakała się z bezsilności. Panicznie bała się dziedzica, tego, co zamierza jej zrobić, ale nie potrafiła się przed nim obronić. Jeśli zacznie wołać o pomoc, Wolski spełni swoją groźbę i skręci jej kark. Jeśli spróbuje uciec, również ją zabije. Była w tragicznej sytuacji. Nie miała żadnego wyboru. Patrzyła więc oczami wypełnionymi łzami, jak Antoni rozchyla jej nogi i bezceremonialnie w nią wchodzi, na zawsze pozbawiając ją nie tylko cnoty, ale i najpiękniejszego wiana, jakie mogłaby kiedyś ofiarować swojemu ukochanemu. Płakała bezgłośnie, a ból, jaki czuła w podbrzuszu, sprawiał, że momentami omdlewała. Wolski zdawał się nie zauważać cierpienia dziewczyny. Ogarnięty tak długo wstrzymywanym pożądaniem, gwałcił Młynarską, ignorując krew spływającą po jej udach. Kiedy skończył, wstał i bez słowa zapiął rozporek. Popatrzył z pogardą na Franciszkę, po czym skierował się do drzwi. Zanim je otworzył, odwrócił się jeszcze i spojrzał zimno na dziewczynę.

– Jeśli piśniesz choć słówko, zatłukę cię jak psa.

Gdy wyszedł, służąca z trudem usiadła i popatrzyła na swoją podartą, poplamioną krwią sukienkę, która teraz leżała obok niej. Zdjęła z głowy chustkę i wytarła nią krwawiące krocze. Wsunęła się w ubranie i pojękując z bólu, dotarła do swojego pokoju. Myła się długo i dokładnie. Krew nadal leciała, co napawało ją przerażeniem. Nie mogła jednak zwrócić się do nikogo o pomoc. Gdyby Wolski się o tym dowiedział, już byłaby martwa. W końcu krwawienie prawie zupełnie ustało. Franciszka włożyła bieliznę, której używała, gdy miała menstruację. Każdy najmniejszy ruch sprawiał jej ogromny ból. Zwinęła w kłębek swoją podartą sukienkę. Całe szczęście miała zapasową. Jutro z samego rana zmyje plamę z dywanu w pokoju. Dzisiaj nie miała już na to siły. Czuła się zbrukana i zhańbiona.

Dziedzic nie poprzestał na tym jednym razie. Gwałcił młodą służącą, kiedy chciał i gdzie chciał. Za każdym razem groził jej i nakazywał milczenie. Franciszka nadal opiekowała się Elizą, z trudem ukrywając przed nią bolesny sekret. Dziedziczka domyślała się, że z Młynarską jest coś nie tak. Próbowała zmusić ją do zwierzeń, lecz dziewczyna uparcie milczała. W końcu Wolska przestała pytać. Sama miała dość zmartwień. Lekarze nie wiedzieli, czy uda jej się utrzymać ciążę. Antoni szalał z niepokoju i coraz częściej sięgał po alkohol. Kochał swoją żonę, lecz nie potrafił dochować jej wierności. Czasami, gdy myślał o tym, że Eliza urodzi mu syna, ogarniało go wzruszenie. Obiecywał sobie wtedy, że już nigdy nawet nie spojrzy na inną kobietę. Jego postanowienia kończyły się w momencie, gdy ogarniało go pożądanie. Wystarczyło, że zobaczył pokojówkę pochyloną nad czyszczonym przez siebie meblem albo praczkę klęczącą przy tarze. W jednej chwili zapominał o swoich przyrzeczeniach i dawał upust żądzom.

Kiedy Franciszka zorientowała się, że jest w ciąży, ogarnęła ją rozpacz. Była pewna, że dziedzic wyrzuci ją z dworu, jak zwykł czynić z innymi brzemiennymi dziewczętami. Ukrywała swój stan najdłużej, jak się dało, jednak pewnego dnia Antoni zauważył, że jej brzuch charakterystycznie się uwypukla. Ku zdziwieniu Młynarskiej Wolski nie kazał jej się wynosić ze swojej posiadłości. Zabronił dziewczynie pokazywać się na oczy Elizie, która niebawem miała rodzić. Zapowiedział również, że służąca ma pozbyć się dziecka zaraz po jego urodzeniu.

Wkrótce dziedziczka wydała na świat córkę. Rozczarowany tym faktem Antoni pił całą noc. Nie pofatygował się nawet, by zobaczyć dziecko i żonę. Eliza z każdym dniem czuła się coraz gorzej. W czasie porodu straciła mnóstwo krwi, dlatego nadal nie opuszczała łóżka. Lekarze kręcili głowami niepewni, czy zdołają wyleczyć żonę Wolskiego. Chorą męczyły wysoka gorączka i dreszcze. Kiedy Antoni otrzeźwiał i zobaczył, w jakim stanie jest Eliza, polecił sprowadzić najlepszego doktora z Warszawy. Po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że może stracić ją na zawsze. Jego miłość do żony była trudna i skomplikowana, ale szczera. Krzywdził ją, ale nie wyobrażał sobie bez niej życia. Dzięki niemałej sumie pieniędzy oraz umiejętnościom warszawskiego doktora dziedziczka powoli zaczęła wracać do zdrowia. Kiedy zapytała męża o Franciszkę, ten odparł, że musiał ją ukarać za nieposłuszeństwo. Obiecał, że po odbyciu kary pozwoli dziewczynie wrócić na stanowisko garderobianej. Eliza nie dowierzała mężowi, ale nie śmiała dopytywać.

Młynarska cieszyła się, że pani domu wyzdrowiała. Bardzo chciała zobaczyć ją i małą Antosię, jednak wiedziała, że dopóki nie urodzi, nie wolno jej pokazywać się dziedziczce na oczy. Codziennie musiała znosić obelgi i drwiny innych służących, które mogły wreszcie okazać swoją pogardę i zazdrość, że Franciszka tak długo przebywała obok Elizy. Teraz znowu była jedną z nich, a wielki, ciążowy brzuch skazywał ją na ich łaskę i niełaskę.

Kiedy odeszły jej wody i rozpoczął się poród, nie było przy niej nikogo. Robiła to, co podpowiadał jej instynkt. Sama musiała sobie poradzić z przecięciem pępowiny. Położyła zakrwawionego synka obok siebie i zamknęła na chwilę oczy, by odzyskać siły. Nie pamiętała, co stało się później. Kiedy się ocknęła, leżący obok niej noworodek był zimny. Franciszka przypadła do dziecka i zaczęła je pocierać, aby pobudzić krążenie, jednak chłopczyk się nie poruszył. Był martwy. Młynarska zaczęła wyć z rozpaczy, tuląc do siebie sztywne ciałko noworodka. Gdy Wolski dowiedział się, co się stało, kazał pogrzebać dziecko. Franciszce wydawało się, że mężczyzna jest poruszony śmiercią, bądź co bądź, własnego syna. Nakazał służącym zająć się chorą, a kiedy Młynarska doszła już do siebie, polecił jej wrócić na dawne stanowisko.

Eliza ucieszyła się, widząc swoją garderobianą. Pokazała jej małą Antosię, po czym zaczęła wyliczać, jakie stroje i kapelusze chciałaby nosić tego lata. Franciszka bez słowa skargi wypełniała wszystkie polecenia pani domu. Jej serce krwawiło z rozpaczy i tęsknoty za zmarłym synkiem, a widok Antoniny tylko pogłębiał tę ranę.

Kilka tygodni po porodzie Wolski znowu zaczął napastować Młynarską. Dziewczynie było już wszystko jedno. Jej los i tak był przesądzony. Wiedziała, że kiedy znudzi się Antoniemu, ten każe ją przenieść do parobków, a kiedy i oni już sobie poużywają, zostanie wygnana ze dworu. Poza nim czekała ją tylko śmierć, ale ta wizja nie przerażała jej tak, jak wcześniej. Wraz z odejściem synka w niej również coś umarło.

Kiedy kolejny raz spodziewała się dziecka, bała się, że tym razem dziedzic ją wygoni. Wolski szybko zorientował się, że Franciszka znowu jest brzemienna. W pierwszym odruchu rzeczywiście chciał ją oddalić, jednak miał do tej dziewczyny ogromny sentyment, którego sam nie rozumiał. Garderobiana jego żony go pociągała i lubił przebywać w jej towarzystwie. Obserwował ją dyskretnie, gdy ze skupieniem przeszywała stroje jego żony, gdy czesała ją lub czyściła jej kapelusze i obuwie. Niby przypadkiem pojawiał się u Elizy akurat wtedy, gdy była u niej Franciszka. Z zaskoczeniem uświadomił sobie, że jej łagodność i dobroć działały na niego kojąco. Czasami nienawidził siebie za to, co jej robił. Dziewczyna doprowadzała go do szaleństwa. Gdyby tylko oddała mu się dobrowolnie, wszystko byłoby inaczej. Jej duma i upór sprawiały, że Wolski dostawał niekontrolowanego ataku wściekłości. On, który mógł zdobyć każdą kobietę, nie potrafił przekonać do siebie zwykłej służącej. Musiał brać ją siłą, znosić jej pełne cierpienia i wyrzutu spojrzenie. Była taka delikatna i krucha… Nie zasługiwała na taki los. Zamiast pracować jako garderobiana, powinna przechadzać się w pięknej sukni po dworskich ogrodach w towarzystwie przystojnego narzeczonego.

Antoni nie tylko nie wygnał Franciszki, ale kiedy urodziła zdrową i rumianą córeczkę, pozwolił jej zatrzymać dziecko przy sobie. Zastrzegł jednak, że kiedy dziewczynka będzie miała pięć lat, zostanie oddana na służbę do wsi.

Eliza bez trudu domyśliła się, kto jest ojcem małej Anieli. Wiedziała, że kiedy leżała w połogu, jej mąż zabawiał się z dziewczętami ze dworu. Była jednak zbyt słaba, by móc się temu przeciwstawić. Jego wieczne niezaspokojenie przerażało ją i czasami wolała, by Antoni ulżył sobie z inną kobietą niż z nią. Po każdym stosunku jej ciało było obolałe i posiniaczone. Miała jednak nadzieję, że Wolski oszczędzi Franciszkę. Wiedział przecież, że Eliza darzy ją zaufaniem i sympatią. Widziała, jak mąż patrzy na jej garderobianą, ale sądziła, że dziedzic zachowa resztki godności i nie tknie dziewczyny. Kiedy zobaczyła jej rosnący brzuch, który Franciszka próbowała ukryć pod luźną sukienką, poczuła rozgoryczenie. Zrobiło jej się przykro, że Antoni skrzywdził tę młodą i niewinną istotę, którą ona tak bardzo lubiła. Swoim czynem udowodnił również, że jest bezdusznym i egoistycznym człowiekiem, dla którego liczą się tylko własne przyjemności.

Dziedziczka nie mogła już dłużej patrzeć na Franciszkę. Kazała jej sprzątać pokoje znajdujące się w najdalszej części dworu. Było jej żal dziewczyny, tym bardziej że żadna inna garderobiana nie dorównywała Młynarskiej. Nie mogła jednak znieść myśli, że Antoni złamał dane jej słowo i zbałamucił jej najwierniejszą służącą, że śmiał posunąć się tak daleko. Do tego spłodził bękarta. Uczynił to wszystko, choć ona z bólem serca tolerowała fakt, że Antoni ignoruje własną córkę, która była w niego wpatrzona jak w obrazek. Nieustannie wyciągała do niego rączki, ale Wolski zdawał się tego nie zauważać. Jego życie wypełnione było interesami, doglądaniem dobytku, piciem, uwodzeniem kobiet i spotkaniami towarzyskimi. Dla żony i córki nie było tu już miejsca. Pełniły jedynie funkcję ozdobników.

Franciszka zajmowała się córeczką, z którą dzieliła swój maleńki pokoik. W wolnych chwilach szyła jej ubranka i śpiewała kołysanki. Podobieństwo Anieli do ojca było wręcz uderzające. Dziewczynka odziedziczyła po nim ciemne, kręcone włosy i kolor oczu. Franciszka, gdyby tylko mogła, godzinami wpatrywałaby się w swoją córkę. Codziennie rano myła ją i siebie, po czym zabierała dziecko ze sobą do pracy. Anielka rzadko płakała i sama wynajdowała sobie przedmioty do zabawy. Franciszka uszyła jej kiedyś szmacianą lalkę, z którą dziewczynka nigdy się nie rozstawała. Zgodnie z przykazaniem matki starała się nie rzucać nikomu w oczy, a już zwłaszcza dziedzicom. Była cicha i spokojna, dzięki czemu nie musiała spędzać całego dnia zamknięta w ciasnym pokoiku mamy, ale pomagała jej w codziennych obowiązkach.

Eliza, zajęta własnym dzieckiem, nie zwracała uwagi na córkę Franciszki. Kiedyś jednak natknęła się na nią i stanęła jak słup soli. Nawet Antonina nie była tak podobna do ojca, jak ten stojący przed nią bękart. Wolska wpadła w szał. Wymusiła na mężu, by jak najszybciej pozbył się Anieli ze dworu. Antoni nakazał więc odesłać pięcioletnią dziewczynkę na służbę do bogatej wiejskiej rodziny.

Kiedy Franciszka się o tym dowiedziała, wpadła w rozpacz. Błagała Wolskich na kolanach, by pozwolili jej zatrzymać córeczkę, jednak oboje byli nieprzejednani. Aniela jeszcze tego samego dnia miała zostać oddana do Władysława Wawrzyńca, bogatego chłopa z Tęczowa. Dziewczynka nie rozumiała, dlaczego mama płacze i wciska jej do dłoni węzełek z kilkoma ubraniami i jedzeniem. Gdy Franciszka zobaczyła furmana czekającego na wozie, wybuchnęła jeszcze większym płaczem. Eliza, która obserwowała całą scenę z balkonu, kazała służącej zabrać dziecko z rąk zrozpaczonej matki i wsadzić je na furmankę. Młynarska walczyła jak lwica, aż w końcu furman uderzył ją w twarz i wyrwał jej wrzeszczącą Anielę z rąk. Zanim dziewczyna podniosła się z ziemi, mężczyzna świsnął batem w koński zad i odjechał w tumanach kurzu. Franciszka klęczała na środku dziedzińca i wpatrywała się w ślad, który zostawił oddalający się wóz. Słyszała jeszcze płacz swojej córeczki. Nagle zauważyła jakiś przedmiot leżący kilka metrów od niej. Szmaciana lalka Anielki. Jej ukochana zabawka i zarazem jedyna pamiątka, jaką miałaby po mamie. Czy Franciszka zobaczy jeszcze kiedyś swoją córkę? Sama tego nie wiedziała. Jej życie wypełniała praca we dworze. Od lat nie wyszła poza jego mury. Nie wiedziała nawet, co dzieje się na świecie, jak on wygląda. Jej światem była służba, a jedynym panem – Wolski. Była zdana na jego łaskę i niełaskę. Wiedziała, że spędzi tak resztę swojego życia, że nigdy już nie zazna radości ani miłości. W najgorszym razie zostanie pewnego dnia wygnana ze dworu, w najlepszym wydadzą ją za jednego z parobków. Jej los był już przesądzony. Mając przy sobie Anielkę, przez jedną, krótką chwilę wierzyła, że zapewni małej lepsze życie. Marzyła, że może dzięki pieniądzom, które skrupulatnie odkładała, dziewczynka wyjedzie do miasta, pójdzie do szkoły… Swoją okrutną decyzją Wolscy odebrali jej jedyne dziecko, marzenia i nadzieję. Wraz z odesłaniem córki umarła kolejna cząstka Franciszki.

ROZDZIAŁ 1

Józefina i Władysław Wawrzyńcowie byli zamożnymi gospodarzami, jednak nie mieli dzieci. Nie pomagały modlitwy, wizyty u znachora, a nawet doktora z miasta, na nic zdały się porady sąsiadek i akuszerek. Łono Wawrzyńcowej pozostawało puste, jałowe. Szeptano po wsi, że to wina Józki, która, będąc panną, ponoć nie najlepiej się prowadziła. Kumoszki Józefiny głośno jej współczuły, a za plecami wygrażały jej i powtarzały, że spotkała ją zasłużona kara.

Wawrzyńcowa była kobietą oschłą i wybuchową. Miała czterdzieści dwa lata, choć wyglądała znacznie starzej. Było to spowodowane ciężką pracą w polu i obejściu, którymi zajmowała się właściwie od dziecka. Niewysoka, pulchna, z blond warkoczem ukrytym pod chustką, na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie miłej. Wystarczyło jednak ją zdenerwować, by pokazała swoje prawdziwe oblicze. Józefinę cechowały pracowitość i zaradność. Mimo że życie na wsi nie należało do najłatwiejszych, podobnie jak utrzymanie porządku, w jej chałupie zawsze było czysto i schludnie. Wawrzyńcowa nie chełpiła się swoim bogactwem. Żyła w zgodzie z Bogiem, ludźmi i naturą. Czasami tylko spoglądała tęsknym wzrokiem na dzieci sąsiada i wzdychała bezgłośnie.

Jej mąż Władysław stanowił zupełne przeciwieństwo żony. Wysoki, szczupły, o siwiejących skroniach, liczył sobie czterdzieści pięć wiosen. Lubiano go za poczucie humoru, zaradność i pracowitość. Wawrzyniec był łagodnym i ciepłym człowiekiem. Rzadko sprzeciwiał się swojej oschłej żonie, lecz jednocześnie tylko on potrafił sprawić, że Józka czasem się uśmiechnęła, a nawet roześmiała. Podobnie jak ona bardzo chciał mieć dziecko, ale z czasem pogodził się z myślą, że to niemożliwe.

Kiedy dziedzic zaproponował Wawrzyńcom, że odda im na służbę kilkuletnią dziewczynkę, ochoczo się zgodzili. Było to spowodowane przede wszystkim strachem przed Wolskim, który słynął ze swojej porywczości i nie znosił sprzeciwu. Z drugiej strony uznali, że przyda im się dodatkowa para rąk do pracy, której w gospodarstwie przecież nie brakowało. Żadne z nich nie przyznało się jednak głośno do tego, że przyjmując to dziecko, spełniają niejako swoje marzenie o potomstwie.

Kiedy furman zajechał na ich podwórko, wyszli z chałupy ciekawi, jak wygląda ich nowa pomoc. Spojrzeli na zapłakaną i wystraszoną Anielkę i wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Dziewczynka była niemal lustrzanym odbiciem dziedzica Wolskiego. Wawrzyńcowie zrozumieli więc, dlaczego Antoni chciał pozbyć się dziecka. Po Tęczowie od lat krążyły legendy o jego chutliwej naturze. Niektórzy gospodarze ukrywali przed nim swoje córki w obawie, że popędliwy dziedzic zbałamuci którąś z nich.

– Jak masz na imię? – zapytał dziewczynkę Wawrzyniec, kiedy furman już odjechał.

– Anielka – odpowiedziała cicho, zerkając nieśmiało na mężczyznę.

– A ile masz lat?

– Tyle. – Anielka pokazała pięć palców.

– To ty żeś w tysiąc dziewińcet dwudziestym się urodziła. – Wawrzyniec uśmiechnął się do dziecka. – Pewnieś głodna, co? Józia, dajże jej co do jedzenia. Toż to sama skóra i kości. Myślałem, że u dziedzica trochę lepiej karmią.

– Taaa, zwłaszcza bękarty – warknęła Józefina, ale posłusznie ruszyła w stronę domu. Widząc, że Aniela nadal stoi w miejscu, zatrzymała się i spojrzała groźnie na dziecko.

– Chodźże, no!

Wawrzyńcowa zaprowadziła dziewczynkę do chałupy i kazała jej usiąść na stołku. Aniela rozejrzała się zaciekawiona dookoła. Jeszcze nigdy nie przebywała w takim pomieszczeniu jak to. Dwór Wolskich wyglądał zupełnie inaczej, wszystko tam było duże, ładne i lśniące. U Wawrzyńców było zdecydowanie skromniej i biedniej. Do chałupy prowadziły dwa wejścia: jedno od podwórza, a drugie od drogi. Dom przedzielała sień, a po obu jej stronach znajdowały się izby mieszkalne. Wawrzyńcowie mieli trzy pomieszczenia, z czego dwa służyły za pokoje, a trzeci za kuchnię i jadalnię. To właśnie tutaj Józefina przyprowadziła Anielkę. Dziecko patrzyło oczarowane na meble znajdujące się w pomieszczeniu. Jego uwagę przyciągnęły zwłaszcza barwnie malowane miski i talerze ustawione na półkach i kredensach. W oknach stały donice z kwiatami. Nie zabrakło tu również zwierciadła, zegara ściennego, miednicy oraz przyborów do golenia. Nad drzwiami wisiał krzyż, natomiast przy wyjściu zawieszono glinianą kropielniczkę z wodą święconą. Centralną część izby zajmował piec. Nie tylko ogrzewał całą chałupę, ale również wypiekano w nim chleb i gotowano na nim posiłki. Na zapiecku można było siedzieć, a nawet spać. W pomieszczeniu znajdowało się wiele innych przedmiotów, ale Anielka nie wiedziała, jak się nazywają i do czego służą.

Wzbudzały jej ciekawość, ale bała się dotknąć któregokolwiek z nich. Żuła powoli chleb podany jej przez Wawrzyńcową i popijała go mlekiem. Małżeństwo wzbudziło jej ufność, ale dziewczynka nadal tęskniła za mamą. Miała nadzieję, że będzie mogła wrócić do dworu, że przywieziono ją tu tylko na jakiś czas.

– Zjadłaś? To chodź, pokoże ci, gdzie bedziesz spanie miała. – Wawrzyńcowa uniosła się i skierowała ku sieni.

Anielka otarła usta i ruszyła za kobietą. Weszły do jednej z izb, która odgrywała rolę sypialni i pokoju dziennego. Stało w niej łóżko, dwa kufry i szafa. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające Matkę Boską, Chrystusa oraz świętych. W rogu pomieszczenia stało wąskie, pojedyncze łóżko.

– Tam bedziesz społa – powiedziała gospodyni, wskazując na mebel. – Mycie się i jedzynie w kuchni, a do wychodka trza chodzić za stodołę.

Dziewczynka skinęła głową, nie bardzo wiedząc, co Wawrzyńcowa ma na myśli. Wolała jednak nie zadawać żadnych pytań. Józefina wydawała się miła, ale Anielka wyczuwała chłód bijący od kobiety.

– Co mosz w tym tobołku? – Żona Wawrzyńca wskazała na zawiniątko, które dziewczynka trzymała w zaciśniętej piąstce.

– Trochę ubrań i jedzenie – odparła cichutko Aniela.

– Cuś trza bedzie ci przeszyć. Twojo matka służy we dworze? – zapytała, przeglądając niewielką garderobę dziecka.

– Tak.

– A jak mo na imię? – Wawrzyńcowa nadal oglądała ubrania, udając, że wcale nie jest zainteresowana odpowiedzią.

– Franciszka.

– Franciszka Młynarska? – Kobieta nagle spojrzała na dziewczynkę. – Znołam jej bobkę. Mieszkoły obie niedaleko stund. Staro Banasiakowa pomarła już dawno, a jej chałupa spoliła się, jak był pożar.

– To moja mama nie miała mamusi i tatusia? – Anielka spojrzała z ciekawością na gospodynię.

Józefina westchnęła i odłożyła ubrania.

– Matka ci nie opowiadoła? Jej ojca przygnietło drzewo, a matka zara niedługo potem umarło na zęba. Cuś tam jej się popaprało po wyrwaniu i się zakażynie wdało. Dostoła gorunczki, poty ją wziny, krwotoki i tyle jum widzieli. Franka z siostrum same by się ostały, ale ich bobka wzina do siebie. Banasiakowo zawsze chorowita było, no to zara wnuczki na służbę podawała, bo i co mioła zrobić? Przecie było trza coś jeść. Frankę dała do dworu, a Różę do bogatych gospodarzy w Tynczowie. Ale jakieś nieszczynście wisiało cheba nad nimi… – Zerknęła na dziewczynkę, a widząc jej zainteresowanie, zaczęła mówić dalej: – Róża wyszła za munż, zaszła w ciunżę, ale cuś się poknociło i wykrwawiła się przy porodzie. Dzicka tyż nie uratowali… Twojo matka samo się ostała na tym świecie. – Spojrzała na dziecko ze współczuciem. Zauważyła, że gwałtownie posmutniało. Kobieta uświadomiła sobie, że trochę zagalopowała się w swoich opowieściach. Aniela miała dopiero pięć lat, nie powinna słuchać takich rzeczy w tym wieku.

– Starczy już tego godania. Trza się zabirać za robotę. Chodź, pokoże ci inwentarz. – Kobieta skierowała się ku wyjściu, a Aniela ruszyła za nią.

Podwórko Wawrzyńców okalały obory i chlew, a także szopa na rupiecie i przyrządy rolnicze. Nieco dalej stała stodoła, na środku obejścia znajdowała się zaś studnia, do której za pomocą wału na korbę opuszczało się wiadro. Całe podwórko ogrodzone było drewnianym płotem, na którym suszyły się gliniane garnki i jakieś szmaty. W niewielkim ogródku pomiędzy chałupą a drogą rosły kwiaty i warzywa. Anielka nie znała się jeszcze na roślinach, ale rozpoznała nagietki, astry i lewkonie. W kącie warzywnika dostrzegła cienkie witki szczypioru i natkę marchewki.

– Trza to pielić, żeby nie obrosło chwostami. – Gospodyni pochyliła się i wyrwała z ziemi szkodliwe zielsko. – Najlepij po deszczu, to łatwij wyłazi.

Ruszyły w stronę obór, z których dochodziły charakterystyczne odgłosy zwierząt.

– Co ty żeś w ogóle robiła w tem dworze? Miołaś jakie zajęcie czy tylko biegołaś se po salunach? – zapytała Wawrzyńcowa, zerkając na Anielę z ukosa.

– Pomagałam mamie sprzątać pokoje – odpowiedziała dziewczynka.

Józefina westchnęła. Też jej pomoc przysłali. To dziecko nie znało się w ogóle na pracy w gospodarce. Zanim się przyuczy, to ich krew zaleje. Małe toto, chude, smutne. Przynajmniej ładne, ale co się dziwować, jak po dziedzicu.

– Wstojemy o czwarty rano, zimum trochy późnij – zaczęła wyjaśniać Wawrzyńcowa. – Po dojeniu trza wyprowadzić krowę na pastwisko. Bedziesz ją pilnowoła, żeby nie wlazło na sunsiadowe pole. Na południe przygnosz jum do obory, a po południu nazad na pastwisko, aż się ścimni. Rozumisz? Widzioła ty chocioż kiedy krowę? – Józefina popatrzyła z powątpiewaniem na dziewczynkę.

Anielka pokiwała głową.

– We dworze są krowy.

– Ano, tam to tak, przecie dziedzic bogaty człowiek – prychnęła Wawrzyńcowa. Nie lubiła Antoniego i specjalnie się z tym nie kryła. Dla niej był wyzyskiwaczem i rozpustnikiem, który spędzał czas jedynie na przyjemnościach i pijaństwie. Jego żona przyglądała się temu biernie, ale Józefina rozumiała brak reakcji z jej strony. Co Eliza mogła zrobić, skoro obie z córką były zdane na łaskę i niełaskę Wolskiego?

Wawrzyńcowa dziękowała co wieczór Bogu za to, że dał jej takiego dobrego męża. Władzio nie pił, chyba że była specjalna okazja, nie palił, nie krzyczał i nie bił jej. Gdyby tylko mogli mieć dzieci… Wtedy byliby w pełni szczęśliwi. Józefina powtarzała często w modlitwach, że chętnie odda wszystkie te bogactwa, biżuterię i stroje, byleby tylko mogła urodzić choć jedno dziecko.

– Jak przyprowadzisz krowę do obory na południe, to idź na pole, o tam – wskazała palcem – i narwij zielska dla świń. I koniczyny dla króli. Potem pokoże ci, gdzie zbira się grzyby, jagody i szczaw. Pomalu się wszystkiego nauczysz.

Podeszły do chlewu, w którym leżały na gnoju locha i jej młode.

– Rano trza szykować świnium kartofle z pokrzywami albo paszum – powiedziała Wawrzyńcowa, spoglądając z zadowoleniem na prosiaki, które pokwikując, otoczyły maciorę, domagając się mleka. – Ale tym się jo zajmuję. Ty poza krowum bedziesz przynosiła zimnioki z piwniczki, drzewo z komory na rozpołkę i karmiła ptactwo.

– Józia, dajże tej dziewuszce spokój – usłyszały za plecami głos Wawrzyńca. Podszedł do nich i puścił oko do Anielki. – Przecie łuna się przestroszy i uciknie, jak jej tyle roboty nadajesz. Pomalu, toż to małe dziecko jest, nieprzyzwyczajune do gospodarskich robót.

– No właśnie, dlatego trza ją przyuczać, a nie głaskoć po głowie. – Wawrzyńcowa posłała mężowi karcące spojrzenie.

– Józia, może obiad by my zjedli, co? To pójdę potem jeszcze w polu porobić do wieczora.

Wawrzyńcowa skinęła na Anielę.

– Chodź, to cię nauczę, co się w kuchni robi, bo pewnie też nie wisz. Takie państwo w tym dworze, że na niczym pożytecznym się nie znajum – zaczęła gderać. – Tylko by se bale urzundzali i się bawili. A ty, człowieku, haruj od rana do nocy i doglundoj tego wszystkiego, żeby stworzynie mioło co jeść, żeby chałupa się nie spoliła, krowy nie ukradli… Skaranie boskie z takim życiem. Czego ja się dziedziczkum nie urodziłam?

Aniela szła za gospodynią i słuchała jej zrzędzenia. Nie porzuciła ani na moment myśli o powrocie do matki, za którą potwornie tęskniła. Gdyby chociaż miała przy sobie swoją ukochaną lalę… Niestety, gdzieś ją zgubiła. Tym samym pozbawiła się jedynej pamiątki po matce, jedynej rzeczy, która dawała jej namiastkę bezpieczeństwa.

Wróci do mamy, choćby miała iść sama nocą przez las. Nie zostanie z tymi ludźmi i nie będzie pasła ich krowy ani zbierała jakichś zielsk dla świń. Mama nigdy by na to nie pozwoliła.

Aniela była przekonana, że Franciszka nie szuka jej tylko dlatego, że nie wie, gdzie jej córka przebywa. Dziewczynce zrobiło się nagle przeraźliwie smutno.

– A ty czego beczysz? – Wawrzyńcowa spojrzała na nią z niechęcią. Ech, ale jej się trafiła służąca, nie ma co!

– Za mamusią… – załkało dziecko.

– Nie wrócisz już do matki, bo nie może cię trzymać we dworze. Dziedzic nie pozwala. Tu zostanisz, u nos. Źle ci nie bedzie. Dach nad głowum, jedzynie i jakieś gałgany ci damy. Władzio ci wystrugo zabawki. Jak pójdziesz z krowum na pastwisko, to zoboczysz, ile tam jest dziecioków. Też pasum bydło i jakoś nie beczum, chocioż w podartych łachach biegajum i na bosaka. I jeszcze lanie w domu dostajum, o, tak jak u Jargulów. Z pińcioro ich jest, a stary Jargul tłucze toto wszystko, tylko bat świsto. I jakoś żyjum. Przywykniesz i ty.

– Nie chcę! – krzyknęła Aniela i rozpłakała się jeszcze głośniej.

– Aj tam, cholera, bede się uganiała z bachorem! – Józefina się zdenerwowała i weszła do domu. – A becz se.

Dziewczynka usiadła na schodku i ukryła twarz w dłoniach. Nie rozumiała, dlaczego nagle zabrano ją od mamy i przywieziono tutaj.

– Anielka, nie płacz. – Władysław zbliżył się do dziecka. – Chodź do chałupy, znajdzimy co słodkiego. Nie bedzie ci u nos źle, zoboczysz. Nie możesz iść nazad do matki, mówiła ci przecie moja kobita – tłumaczył spokojnie.

Aniela wytarła łzy z policzków i uniosła hardo głowę. Sama nie wiedziała, że wykonała identyczny gest jak jej ojciec, Antoni Wolski, kiedy coś sobie postanowił. Wytrzyma tu tak długo, jak będzie trzeba, a kiedy tylko nadarzy się okazja, ucieknie do dworu. Bała się dziedzica, ale myśl, że już nigdy miałaby nie zobaczyć swojej mamy, była dla niej nie do zniesienia.

ROZDZIAŁ 2

Pory roku zmieniały się, ale pracy w polu i w obejściu nie ubywało. Latem odbywały się żniwa i sianokosy, zbierano szczaw, jagody, pielono grządki w ogródku, jesienią wszyscy uczestniczyli w wykopkach i chodzili do lasu na grzyby. Zimą chłopi zazwyczaj pracowali w zagrodach – młócili ziarno w stodole i układali zboże, wiosną ponownie wracali na pole. Czas i rytm życia mieszkańców Tęczowa wyznaczało słońce. Kiedy wschodziło, wstawano do pracy, kiedy natomiast zachodziło, kładziono się spać. Zasada ta dotyczyła zarówno dorosłych, jak i dzieci.