Antygona, Król Edyp
- Wydawca:
- Zielona Sowa
- Kategoria:
- Edukacja
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-7895-152-0
- Rok wydania:
- 2008
- Słowa kluczowe:
- antygona
- bogów
- edypa
- isme-na
- król
- mąż
- moment
- pochodzą
- rzeczywistości
- sprawujący
- zmaganiu
- zostały
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Antygona, Król Edyp”
Sofokles ujął w Królu Edypie najbardziej tragiczny moment mitu, kiedy Edyp - szczęśliwy władca, mąż i ojciec dowiaduje się, że w rzeczywistości jest najnieszczęśliwszym z ludzi: zamordował swego ojca, poślubił matkę, jego dzieci pochodzą z przeklętego przez bogów i ludzi związku, zaś on sam, próbując uciec przed przeznaczeniem, w rzeczywistości dopomógł realizacji wszystkich złych wróżb. W Antygonie opisane zostały losy dzieci Edypa: synowie Eteokles i Polinejkes zginęli w bratobójczej walce, a Kreon, sprawujący obecnie władzę w Tebach, zakazał pod karą śmierci grzebania zwłok Polinejkesa jako zdrajcy ojczyzny. Siostry są zrozpaczone, Isme-na godzi się z rozkazem króla, ale Antygona postanawia pochować brata... Tragedie opowiadające dzieje rodu Labdakidów pokazują postacie samotne i tragiczne w swoim, skazanym z góry na niepowodzenie, zmaganiu się z Fatum.
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Sofokles
Tłumaczył
Kazimierz Morawski
Opracowała
Elżbieta Zarych
Tytuły oryginałów:
Antigone
Oidípous týrannos
Projekt graficzny serii:
Sewer Salamon
Opracowanie graficzne okładki:
Anna Kubacka
Na okładce wykorzystano obraz Antoniego Brodawskiego Edyp i Antygona (1828)
ISBN 978-83-7895-151-3
© Copyright by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Kraków 2008
Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.
30-404 Kraków, ul. Cegielniana 4A
tel./fax (012) 266-62-94, tel. (012) 266-62-92
www.zielonasowa.pl
wydawnictwo@zielonasowa.pl
Antygona
OSOBY DRAMATU:
ANTYGONA, córka Edypa
ISMENA, jej siostra
KREON, król Teb
HAJMON, syn Kreona
TYREZJASZ, wróżbita
EURYDYKA, żona Kreona
STRAŻNIK
POSŁANIEC
POSLANIEC drugi
CHÓR tebańskich starców
Rzecz dzieje się przed pałacem królewskim w Tebach.
PROLOGOS
ANTYGONA
O ukochana siostro ma, Ismeno!
Czyż ty nie widzisz, że z klęsk Edypowych
Żadnej za życia los nam nie oszczędza?
Bo nie ma cierpień i nie ma ohydy,
Nie ma niesławy i hańby, które by
Nas pośród nieszczęść pasma nie dotknęły.
Cóż to za rozkaz znów obwieścił miastu
Ten, który teraz władzę w ręku dzierży?
Czyś zasłyszała? Czy uszło twej wiedzy,
Że znów wrogowie godzą w naszych miłych?
ISMENA
O Antygono, żadna wieść nie doszła
Do mnie ni słodka, ni goryczy pełna,
Od dnia, gdy braci straciłyśmy obu,
W bratnim zabitych razem pojedynku.
Odkąd tej nocy odeszły Argiwów
Hufce*, niczego więcej nie zaznałam
Ni ku pociesze, ni ku większej trosce.
* Argiwów hufce – hufce Greków; Polinik zebrał swe zastępy w Argosie.
ANTYGONA
Lecz mnie wieść doszła i dlatego z domu
Cię wywołałam, by rzecz ci powierzyć.
ISMENA
Cóż to? Ty jakieś ciężkie ważysz słowa.
ANTYGONA
O tak! Czyż nie wiesz, że z poległych braci
Kreon jednemu wręcz odmówił grobu?
Że Eteokla, jak czynić przystoi,
Pogrzebał w ziemi wśród umarłych rzeszy,
A zaś obwieścił, aby Polinika
Nieszczęsne zwłoki bez czci pozostały,
By nikt ich płakać, nikt grześć1 się nie ważył;
Mają więc leżeć bez łez i bez grobu,
Na pastwę ptakom żarłocznym i strawę.
Słychać, że Kreon czcigodny dla ciebie,
Co mówię, dla mnie też wydał ten ukaz
I że tu przyjdzie, by tym go ogłosić,
Co go nie znają, nie na wiatr zaiste
Rzecz tę stanowiąc, lecz grożąc zarazem
Kamienowaniem ukazu przestępcom.
Tak się ma sprawa, teraz wraz ukażesz,
Czyś godną rodu, czy wyrodną córką.
* Grześć – chować, grzebać, urządzać pochówek.
ISMENA
Gdy taka dola, to cóż, o nieszczęsna,
Prując czy snując bym mogła tu przydać?
ANTYGONA
Patrz, byś wspomogła i poparła siostrę.
ISMENA
W jakimże dziele? Dokąd myśl twa mierzy?
ANTYGONA
Ze mną masz zwłoki opatrzyć braterskie.
ISMENA
Więc ty zamierzasz grzebać wbrew ukazom?
ANTYGONA
Tak, brata mego, a dodam… i twego;
Bo wiarołomstwem nie myślę się kalać.
ISMENA
Niczym dla ciebie więc zakaz Kreona?
ANTYGONA
Niczym, on nie ma nad moimi prawami.
ISMENA
Biada! O rozważ, siostro, jak nam ojciec
Zginął wśród sromu* i pośród niesławy,
Kiedy się jemu błędy ujawniły,
A on się targnął na własne swe oczy;
Żona i matka** – dwuznaczne to miano –
Splecionym węzłem swe życie ukróca;
Wreszcie i bracia przy jednym dnia słońcu
Godzą na siebie i morderczą ręką
Jeden drugiemu śmierć srogą zadaje.
Zważ więc, że teraz i my pozostałe
Zginiemy marnie, jeżeli wbrew prawu
Złamiemy wolę i rozkaz tyrana.
Baczyć to trzeba, że my przecie słabe,
Do walk z mężczyzną niezdolne niewiasty;
Że nam ulegać silniejszym należy,
Tych słuchać, nawet i sroższych rozkazów.
Ja więc, błagając o wyrozumienie
Zmarłych, że muszę tak ulec przemocy,
Posłuszną będę władcom tego świata,
Bo próżny opór urąga rozwadze.
* Srom – wstyd, hańba.
** Żona i matka – odnosi się do Jokasty, matki i żony Edypa, która po odkryciu prawdy powiesiła się z rozpaczy.
ANTYGONA
Ja ci nie każę niczego, ni choćbyś
Pomóc mi chciała, wdzięcznym by mi było,
Lecz stój przy twojej myśli, a ja brata
Pogrzebię sama, potem zginę z chlubą.
Niechaj się zbratam z mym kochanym w śmierci
Po świętej zbrodni. A dłużej mi zmarłym
Miłą być trzeba niż ziemi mieszkańcom,
Bo tam zostanę na wieki; tymczasem
Ty tu znieważaj święte prawa bogów.
ISMENA
Ja nie znieważam ich, nie będąc w mocy
Działać na przekór stanowieniom władców.
ANTYGONA
Rób po twej myśli; ja zaś wnet podążę,
By kochanemu bratu grób usypać.
ISMENA
O, ty nieszczęsna! Serce drży o ciebie.
ANTYGONA
Nie troszcz się o mnie; nad twoim radź losem.
ISMENA
Ale nie zdradzaj twej myśli nikomu,
Kryj twe zamiary, ja też je zataję.
ANTYGONA
O nie! Mów głośno, bo ciężkie ty kaźnie
Ściągnąć byś mogła milczeniem na siebie.
ISMENA
Z żarów twej duszy mroźne mieciesz słowa.
ANTYGONA
Lecz miła jestem tym, o których stoję.
ISMENA
Jeśli podołasz w trudnym mar pościgu.
ANTYGONA
Jak nie podołam, to zaniecham dzieła.
ISMENA
Nie trza się z góry porywać na mary.
ANTYGONA
Kiedy tak mówisz, wstręt budzisz w mym sercu
I słusznie zmierzisz się także zmarłemu.
Pozwól, bym ja wraz z moim zaślepieniem
Spojrzała w oczy grozie; bo ta groza
Chlubnej mi śmierci przenigdy nie wydrze.
ISMENA
Jeśli tak mniemasz, idź, lecz wiedz zarazem,
Żeś nierozważna, choć miłym tyś miła.
(Rozchodzą się. Wchodzi CHÓR.)
PARODOS
CHÓR
O słońca grocie, coś jasno znów Tebom
Błysnął po trudach i znoju,
Złote dnia oko, przyświecasz ty niebom
I w Dirki* nurzasz się zdroju.
Witaj! Tyś sprawił, że wrogów mych krocie
W dzikim pierzchnęły odwrocie.
* Dirke – źródło pod Tebami.
Bo Polinika gniewny spór
Krwawy zażegł w ziemi bój,
Z chrzęstem zapadł, z szumem piór
Śnieżnych orłów* lotny rój
I zbroice liczne błysły,
I z szyszaków pióra trysły.
* Śnieżne orły – wojownicy argejscy mieli białe tarcze.
I wróg już wieńcem dzid groźnych otoczył
Siedmiu bram miasta gardziele,
Lecz pierzchł, nim w mojej krwi strugach się zbroczył,
Zanim Hefajstos* ognisty w popiele
Pogrążył mury, bo z tyłu nawałem
Runął na smoka** Ares*** z wojny szałem.
* Hefajstos – w mitologii greckiej bóg ognia.
** Smok – symbol Teb.
*** Ares – grecki bóg wojny.
Bo Zeus nie cierpi dumnych głów,
A widząc ich wyniosły lot
I złota chrzęst, i pychę słów,
Wypuścił swój piorunny grot
I w zwycięstwa samym progu
Skarcił butę w dumnym wrogu.
A ugodzony wznak na ziemię runie
Ten, który w namiętnym gniewie
Miasto pogrzebać chciał w ognia całunie
I jak wicher dął w zarzewie.
Legł on od Zeusa gromu powalony;
Innym znów Ares inne znaczy zgony.
Bo siedmiu – siedmiu strzegło wrót,
Na męża mąż wymierzył dłoń;
Dziś w stosach lśni za zwycięstw trud
Ku Zeusa czci pobitych broń.
Ale przy jednej miasta bramie
Nie błyszczy żaden chwały łup,
Gdzie brat na brata podniósł ramię,
Tam obok trupa poległ trup.
Więc teraz Nike*, czci syta i sławy,
Zwraca ku Tebom radosne swe oczy,
Po twardym znoju i po walce krwawej
Rzezi wspomnienie niech serca nie mroczy:
Idźmy do świątyń, a niechaj na przedzie
Teb skoczny Bachus** korowody wiedzie.
* Nike – bogini zwycięstwa.
** Bachus – odpowiednik greckiego Dionizosa, rzymski bóg wina, plonów i płodnych sił natury.
PRZODOWNIK CHÓRU
Lecz otóż widzę, jak do nas tu zdąża,
Kreon, co ziemią tą włada;
Nowy bóstw wyrok go w myślach pogrąża,
Ważne on plany waży i układa.
Widno, że zbadać chciałby nasze zdanie,
Skoro tu starców wezwał na zebranie.
(Wchodzi KREON.)
EPEJSODION I KREON
O Tebańczycy, nareszcie bogowie
Z burzy i wstrząśnień wyrwali to miasto,
A jam was zwołał tutaj przed innymi,
Boście to wy byli podporami tronu
Za Lajosa i Edypa rządów
I po Edypa zgonie młodzieniaszkom
Pewną swą radą służyliście chętnie.
Kiedy zaś oni za losu wyrokiem
Polegli obaj w bratobójczej walce,
Krwią pokalawszy braterskie prawice,
Wtedy ja władzę i tron ten objąłem,
Który mi z prawa po zmarłych przypada.
Trudno jest duszę przeniknąć człowieka,
Jego zamysły i pragnienia, zanim
On ich na szerszym nie odsłoni polu.
Ja tedy władcę, co by rządząc miastem,
Wnet się najlepszych nie imał zamysłów
I śmiało woli swej nie śmiał ujawnić,
Za najgorszego uważałbym pana.
A gdyby wyżej nad dobro publiczne
Kładł zysk przyjaciół, za nic bym go ważył.
I nie milczałbym, na Zeusa przysięgam
Wszechwidzącego, gdybym spostrzegł zgubę
Zamiast zbawienia kroczącą ku miastu.
Nigdy też wroga nie chciałbym ojczyzny
Mieć przyjacielem, o tym przeświadczony,
Że nasze szczęście w szczęściu miasta leży
I jego dobro przyjaciół ma raić.
Przez te zasady podnoszę to miasto
I tym zasadom wierny obwieściłem
Ukaz ostatni na Edypa synów:
Aby dzielnego w walce Eteokla,
Który w obronie poległ tego miasta,
W grobie pochować i uczcić ofiarą,
Która w kraj zmarłych za zacnymi idzie;
Brata zaś jego – Polinika mniemam –
Który to bogów i ziemię ojczystą
Naszedł z wygnania i ognia pożogą
Zamierzał zniszczyć, i swoich rodaków
Krwią się napoić, a w pęta wziąć drugich,
Wydałem rozkaz, by chować ni płakać
Nikt się nie ważył, lecz zostawił ciało
Przez psy i ptaki w polu poszarpane.
Taka ma wola, a nie ścierpię nigdy,
By źli w nagrodzie wyprzedzili prawych.
Kto za to miastu temu dobrze życzy,
W zgonie i w życiu dozna mej opieki.
PRZODOWNIK CHÓRU
Tak więc, Kreonie, raczysz rozporządzać
Ty co do wrogów i przyjaciół grodu.
A wszelka władza zaprawdę ci służy
I nad zmarłymi, i nami, co żyjem.
KREON
A więc czuwajcie nad mymi rozkazy.
PRZODOWNIK CHÓRU
Poleć młodszemu straż nad tym i pieczę.
KREON
Przecież tam stoją straże w pogotowiu.
PRZODOWNIK CHÓRU
Czegoż byś tedy od nas jeszcze żądał?
KREON
Byście niesfornym stanęli oporem.
PRZODOWNIK CHÓRU
Głupi ten, kto by na śmierć się narażał.
KREON
Tak, śmierć go czeka! Lecz wielu do zguby
Popchnęła żądza i zysku rachuby.
(Wchodzi STRAŻNIK.)
STRAŻNIK
O najjaśniejszy, nie powiem, że w biegu
Śpiesząc ja tutaj tak się zadyszałem;
Bom ja raz po raz przystawał po drodze
I chciałem nazad zawrócić z powrotem.
A dusza tak mi mówiła co chwila:
Czemuż to, głupi, ty karku nadstawiasz?
Czemuż tak lecisz? Przecież może inny
Donieść to księciu; na cóż ty masz skomleć?
Tak sobie myśląc, śpieszyłem powolnie,
A krótka droga wraz mi się wzdłużała.
Na koniec, myślę: niech będzie, co będzie,
I staję, książę, przed tobą i powiem,
Choć tak po prawdzie sam nie wiem zbyt wiele.
A zresztą tuszę*, że nic mnie nie czeka,
Chyba, co w górze było mi pisane.
* Tuszę – mam nadzieję, spodziewam się.
KREON
Cóż więc nadmierną przejmuje cię trwogą?
STRAŻNIK
Zacznę od siebie, żem nie zrobił tego,
Co się zdarzyło, anim widział sprawcy,
Żem więc na żadną nie zarobił karę.
KREON
Dzielnie warujesz i wałujesz sprawę;
Lecz jasne, że coś przynosisz nowego.
STRAŻNIK
Bo to niesporo* na plac ze złą wieścią.
* Niesporo – niełatwo, ciężko.
KREON
Lecz mów już w końcu i wynoś się potem!
STRAŻNIK
A więc już powiem. Trupa ktoś co tylko
Pogrzebał skrycie i wyniósł się chyłkiem;
Rzucił garść ziemi i uczcił to ciało.
KREON
Co mówisz? Któż był tak bardzo bezczelny?
STRAŻNIK
Tego ja nie wiem, bo żadnego znaku,
Ani topora, motyki nie było.
Ziemia wokoło była gładka, zwarta,
Ani w niej stopy, ni żadnych kolein,
Lecz, krótko mówiąc, sprawca znikł bez śladu.
Skoro też jeden ze straży rzecz wskazał,
Zaraz nam w myśli, że w tym jakieś licho.
Trup znikł, a leżał nie pod grubą zaspą,
Lecz przyprószony, jak czynią, co winy
Się wobec zmarłych lękają, i zwierza
Lub psów szarpiących trupy ani śladu.
Więc zaczął jeden wyrzekać na drugich,
Jeden drugiego winować i było
Blisko już bójki, bo któż by ich zgodził?
W każdym ze straży wietrzyliśmy sprawcę,
Lecz tak na oślep, bo nikt się nie przyznał.
I my gotowi i żary brać w ręce,
I w ogień skoczyć, i przysiąc na bogów,
Że nie my winni, ani byli w spółce
Z tym, co obmyślił tę rzecz i wykonał.
Więc koniec końcem, gdy dalej tak nie szło,
Jeden rzekł słowo, które wszystkim oczy
Zaryło w ziemię; bośmy nie wiedzieli,
Co na to odrzec, a strach nas zdjął wielki,
Co z tego będzie. Rzekł więc na ten sposób,
Że tobie wszystko to donieść należy.
I tak stanęło, a mnie nieszczęsnemu
Los kazał zażyć tej przyjemnej służby.
Więc po niewoli sobie i wam staję,
Bo nikt nie lubi złych nowin zwiastuna.
PRZODOWNIK CHÓRU
O panie, mnie już od dawna się roi,
Że się bez bogów przy tym nie obeszło.
KREON
Milcz, jeśli nie chcesz wzbudzić mego gniewu,
I prócz starości ukazać głupoty!
Bo brednie pleciesz, mówiąc, że bogowie
O tego trupa na ziemi się troszczą.
Czyżby z szacunku, jako dobroczyńcę
Jego pogrzebli, jego, co tu wtargnął,
Aby świątynie i ofiarne dary
Zburzyć, spustoszyć ich ziemię i prawa?
Czyż według ciebie bóstwa czczą zbrodniarzy?
O nie, przenigdy! Lecz tego tu miasta
Ludzie już dawno, przeciw mnie szemrając,
Głową wstrząsali i jarzmem ukrycie
Przeciw mym rządom i mojej osobie.
Wiem ja to dobrze, że za ich pieniądze
Straże się tego dopuściły czynu.
Bo nie ma gorszej dla ludzi potęgi
Jak pieniądz: on to i miasta rozburza,
On to wypiera ze zagród i domu,
On prawe dusze krzywi1 i popycha
Do szpetnych kroków i nieprawych czynów.
Zbrodni on wszelkiej ludzkości jest mistrzem
I drogowskazem we wszelkiej sromocie.
A ci, co czyn ten za pieniądz spełnili,
Dopięli swego: spadną na nich kaźnie.
Bo jako Zeusa czczę i hołd mu składam,
– Miarkuj to dobrze, a klnę się przysięgą –
Tak jeśli zaraz schwytanego sprawcy
Nie dostawicie przed moje oblicze,
To jednej śmierci nie będzie wam dosyć,
Lecz wprzódy, wisząc, będziecie zeznawać,
Byście w przyszłości wiedzieli, skąd grabić
I ciągnąć zyski, i mieli naukę,
Że nie na wszelki zysk godzić należy.
Bo to jest pewne, że brudne dorobki
Częściej do zguby prowadzą niż szczęścia.
* Prawe dusze krzywi – psuje szlachetne dusze.
STRAŻNIK
Wolnoż mi mówić? Czy pójść mam w milczeniu?
KREON
Czyż nie wiesz jeszcze, jak głos twój mi wstrętny?
STRAŻNIK
Uszy ci rani, czy też duszę twoją?
KREON
Cóż to? Chcesz badać, skąd idą me gniewy?
STRAŻNIK
Sprawca ci duszę, a ja uszy trapię.
KREON
Cóż to za urwis z niego jest wierutny!
STRAŻNIK
A przecież nie ja ten czyn popełniłem.
KREON
Ty! – swoją duszą frymarcząc* w dodatku.
* * Frymarczyć – handlować, kupczyć, sprzedawać.
STRAŻNIK
O nie! Próżne to myśli, próżniejsze domysły.
KREON
Zmyślne twe słowa, lecz jeżeli winnych
Mi nie stawicie, to wnet wam zaświta,
Że brudne zyski sprowadzają kaźnie.
STRAŻNIK
O, niech go ujmą, owszem, lecz cokolwiek
Teraz się stanie za dopustem losu,
Ty mnie już tutaj nie zobaczysz więcej,
Bo już i teraz dziękuję ja bogom,
Żem wbrew nadziei stąd wyszedł bez szwanku.
(Odchodzi. KREON wchodzi do pałacu)
STASIMON I
CHÓR
Siła jest dziwów, lecz nad wszystkie sięga
Dziwy człowieka potęga.
Bo on prze śmiało poza sine morze,
Gdy toń się wzdyma i kłębi,
I z roku na rok swym lemieszem orze
Matkę ziemicę do głębi.
Lotny ród ptaków i stepu zwierzęta
I dzieci fali usidla on w pęta,
Wszystko rozumem zwycięży.
Dzikiego zwierza z gór ściągnie na błonie,
Krnąbrny kark tura i grzywiaste konie
Ujarzmi w swojej uprzęży.
Wynalazł mowę i myśli dał skrzydła
I życie ujął w porządku prawidła,
Od mroźnych wichrów na deszcze i gromy
Zbudował sobie schroniska i domy,
Na wszystko z radą on gotów.
Lecz choćby śmiało patrzał w wiek daleki,
Choć ma na bóle i cierpienia leki,
Śmierci nie ujdzie on grotów.
A sił potęgę, które w duszy tleją,
Popchnie on zbrodni lub cnoty koleją;
Jeżeli prawa i bogów cześć wyzna,
To hołd mu odda ojczyzna;
A będzie jej wrogiem ten, który nie z bogiem
Na cześć i prawość się ciska;
Niechajby on sromu mi nie wniósł do domu,
Nie skalał mego ogniska!
PRZODOWNIK CHÓRU
Lecz jakiż widok uderza me oczy?
Czyż ja zdołałbym wbrew prawdzie zaprzeczyć,
Że to dzieweczka idzie, Antygona?
O, ty nieszczęsna, równie nieszczęsnego
Edypa córo!
Cóżże się stało? Czy cię na przestępstwie
Ukazu króla schwytano i teraz
Wskutek tej zbrodni prowadzą jak brankę?
(Wchodzi STRAŻNIK, prowadząc ANTYGONĘ.)
EPEJSODION II
STRAŻNIK
Oto jest dziewka, co to popełniła.
Tę schwytaliśmy. Lecz gdzieżeż jest Kreon?
(Wchodzi KREON.)
PRZODOWNIK CHÓRU
Wychodzi oto z domu w samą porę.
KREON
Cóż to? Jakież tu zeszedłem zdarzenie?
STRAŻNIK
Niczego, panie, nie trza się odrzekać,
Bo myśl późniejsza kłam zada zamysłom.
Ja to dopiero kląłem, że już nigdy
Nie stanę tutaj po groźbach, coś miotał;
Ale ta nowa, wielka niespodzianka
Nie da się zmierzyć z nijaką radością.
Idę więc, chociaż tak się zaklinałem,
Wiodąc tę dziewkę, którą przechwytano,
Gdy grób gładziła; żaden los tym razem
Mnie tu nie przywiódł, lecz własne odkrycie.
Sądź ją i badaj; jam sobie zasłużył,
Bym z tych opałów wydostał się wreszcie.
KREON
Jakim sposobem i gdzieżeś ją schwytał?
STRAŻNIK
Trupa pogrzebła. W dwóch słowach masz wszystko.
KREON
Czy pewny jesteś tego, co tu głosisz?
STRAŻNIK
Na własne oczy przecież ją widziałem
Grzebiącą trupa; chyba jasno mówię.
KREON
Więc na gorącym zszedłeś ją uczynku?
STRAŻNIK
Tak się rzecz miała: kiedyśmy tam przyszli,
Groźbami twymi srodze przepłoszeni,
Zmietliśmy z trupa ziemię i znów, nagie
I już nadpsute zostawiwszy ciało,
Na bliskim wzgórzu siedliśmy, to bacząc,
By nam wiatr nie niósł wstrętnego zaduchu.
A jeden beształ drugiego słowami,
By się nie lenić i nie zaspać sprawy.
To trwało chwilę; a potem na niebie
Zabłysnął w środku ognisty krąg słońca
I grzać poczęło; aż nagle się z ziemi
Wicher poderwał i wśród strasznej trąby
Wył po równinie, drąc liście i korę
Z drzew i zapełnił kurzawą powietrze;
Przymknąwszy oczy, drżeliśmy ze strachu.
A kiedy wreszcie ten szturm się uciszył,
Widzimy dziewkę, która tak boleśnie
Jak ptak zawodzi, gdy znajdzie swe gniazdo,
Obrane z piskląt i opustoszałe.
Tak ona, trupa dojrzawszy nagiego,
Zaczyna jęczeć i przekleństwa miotać
Na tych, co brata obnażyli ciało.
I wnet przynosi garść suchego piasku,
A potem z wiadra, co dźwiga na głowie,
Potrójnym płynem martwe skrapia zwłoki*
My więc rzucimy się na nią i dziewkę
Chwytamy, ona zaś nic się nie lęka.
Badamy dawne i świeże jej winy,
Ona zaś żadnej nie zaprzecza zbrodni;
Co dla mnie miłym, lecz i przykrym było,
Bo że z opałów sam się wydostałem,
Było mi słodkie, lecz żem w nie pogrążył
Znajomych, przykre. Chociaż ostatecznie,
Skorom ja cały, resztę lekko ważę.
* Potrójnym płynem martwe skrapia zwłoki ciało mieszaniną wina, mleka i oliwy.
KREON
Lecz ty, co głowę tak skłaniasz ku ziemi,
Mów, czy to prawda, czy donos kłamliwy?
ANTYGONA
Jam to spełniła, zaprzeczyć nie myślę.
KREON
(do STRAŻNIKA)
Ty więc się wynoś, gdzie ci się podoba,
Wolny od winy i ciężkich podejrzeń.
(STRAŻNIK odchodzi)
A ty odpowiedz mi teraz w dwóch słowach,
Czyżeś wiedziała o moim zakazie?
ANTYGONA
Wiedziałam dobrze. Wszakże nie był tajny.
KREON
I śmiałaś wbrew tym stanowieniom działać?
ANTYGONA
Nie Zeus przecież obwieścił to prawo,
Ni wola Diki*, podziemnych bóstw siostry,
Taką ród ludzki związała ustawą.
A nie mniemałam, by ukaz twój ostry
Tyle miał wagi i siły w człowieku,
Aby mógł łamać święte prawa boże,
Które są wieczne i trwają od wieku,
Że ich początku nikt zbadać nie może.
Ja więc nie chciałam ulęknąć się człeka
I za złamanie praw tych kiedyś bogom
Zdawać tam